Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwierzenia Maigreta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 grudnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Zwierzenia Maigreta - ebook

Po odkryciu zwłok brutalnie zamordowanej żony Adrien Josset zgłosił się na policję. Wiedział, że będzie głównym podejrzanym, chociaż utrzymywał, że jest niewinny.

Przesłuchanie go przez Maigreta niewiele wniosło do sprawy. Komisarz wcale nie był przekonany, że ma do czynienia z mordercą.

Jednak dla sędziego śledczego Comeliau sprawa była ewidentna i oczywista. Bo człowiek, który dzięki żonie awansował do wyższych sfer, a potem znalazł sobie młodą kochankę, nie zasługiwał na żadną obronę...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-262-6201-8
Rozmiar pliku: 268 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Ryżowe ciasto pani Pardon

Służąca ustawiła pośrodku okrągłego stołu ryżowe ciasto, które Maigret, obowiązkowo, przyjął z zaskoczoną, ale i rozanieloną miną, na co pani Pardon, rumieniąc się lekko, obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.

Tyle razy już było to ciasto, odkąd cztery lat temu Maigretowie zaczęli bywać co miesiąc na kolacji u Pardonów. A ci z kolei, dwa tygodnie później zjawiali się na bulwarze Richard-Lenoir, gdzie pani Maigret serwowała, co najlepsze.

Za piątym czy szóstym razem pani Pardon podała to właśnie ciasto. I Maigret dokładał je sobie dwukrotnie, tłumacząc, że przypomina mu dzieciństwo i że od czterdziestu lat nie jadł równie dobrego, co zresztą było prawdą.

Odtąd kolejne kolacje u Pardonów, w ich nowym mieszkaniu na bulwarze Voltaire, wieńczyły podobne ciężkie desery, charakterem podobne tym spotkaniom — trochę mdłe i monotonne.

Maigret i jego żona nie mieli w Paryżu żadnych krewnych, nie znali więc wieczorów spędzanych w ustalonych dniach pośród rodziny. Stąd kolacje u Pardonów były dla nich czymś w rodzaju wizyt składanych w dzieciństwie wujkom i ciotkom.

Tego wieczoru była też córka Pardonów, Alice, którą pamiętali, gdy jeszcze chodziła do liceum, a od roku mężatka. Teraz w siódmym miesiącu ciąży, z czerwonymi plamami na twarzy, pod czujnym okiem młodego męża.

Maigret miał znów pochwalić ryżowe ciasto pani domu, gdy rozbrzmiał dzwonek telefonu — trzeci już raz, odkąd zasiedli do zupy. W zasadzie nic nowego. Zakładano się nawet czasem dla żartu, czy doktorowi uda się dotrwać do deseru bez odpowiadania na telefony pacjentów.

Aparat stał na półce pod lustrem. Pardon, z serwetką w jednej dłoni, drugą ujął słuchawkę.

— Halo! Doktor Pardon...

Wszyscy umilkli, zapatrzeni i zasłuchani w głos tak wysoki, że słuchawka aż wibrowała. Nikt poza doktorem nie odróżniał ani jednego słowa. Słyszeli tylko dźwięki, nakładające się na siebie, niczym na płycie puszczonej na wyższych obrotach.

Maigret zmarszczył też brwi, widząc na poważnym obliczu przyjaciela wyraźny niepokój.

— Tak... Słucham panią, pani Kruger... Tak...

Kobieta po drugiej stronie linii nie potrzebowała zachęty. Słowa wylewały się z niej jak litania, patetyczne, choć niezrozumiałe dla reszty.

Ten niemy dramat, z wszelkimi niuansami, widać było na obliczu Pardona. Przed chwilą jeszcze z rozbawieniem obserwował, jak wszyscy, scenkę z ryżowym ciastem, a teraz myślami był daleko od tej spokojnej, mieszczańskiej jadalni.

— Rozumiem, pani Kruger... Wiem, tak... Jeśli to mogłoby pani pomóc, to jestem gotów zaraz...

Spojrzenie pani Pardon na Maigreta oznaczało w tym momencie: „No proszę! Jeszcze jedną kolację będziemy kończyli bez niego...”

Jednak myliła się. Głos w słuchawce był uporczywy, ale doktor już mówił spokojniej:

— Tak... Oczywiście... Proszę spróbować ułożyć je do snu...

Widać było jego zniechęcenie, bezsilność.

— Wiem, wiem... Nie zrobię tu nic więcej niż pani sama...

Nikt nie jadł. Nikt się słowem nie odzywał.

— Zdaje pani sobie sprawę, że jak panią też to dopadnie...

Westchnął i przesunął ręką po czole. W wieku czterdziestu pięciu lat był prawie łysy.

Zmęczonym głosem, chcąc zakończyć, jakby stało się to już nieznośne, powiedział:

— To proszę mu dać jedną z tych różowych tabletek... Nie, tylko jedną! Jeśli w ciągu pół godziny nie podziała...

Wszyscy chyba usłyszeli tę ulgę w głosie na drugim końcu linii.

— I będę cały czas w domu... Dobranoc, pani Kruger.

Odłożył słuchawkę i wrócił do stołu, nie wypytywany przez nikogo. Paru minut też trzeba było, by wrócić do przerwanej rozmowy. Pardon był jednak nieobecny. Choć wieczór toczył się znajomym rytmem. Od stołu przenieśli się na kawę do salonu, gdzie stolik zajmowały kolorowe czasopisma, wskazujące, że była tu poczekalnia w godzinach przyjęć.

Oba okna szeroko otwarto. Majowy wieczór był ciepły i pomimo oparów od autobusów i samochodów, w paryskim powietrzu czuło się wiosnę. Całe rodziny wyległy na bulwar Voltaire, a na tarasie na wprost widać było dwóch mężczyzn w letnich koszulach.

Panie, z pełnymi filiżankami, ulokowały się w swym zwykłym kąciku, zabierając robótki. Pardon i Maigret zajęli miejsca przy oknie, a młody mąż Alice, niezdecydowany, do której z grup ma się przyłączyć, ostatecznie usiadł przy żonie.

Już dawno postanowiono, że to pani Maigret będzie matką chrzestną dziecka i robiła właśnie dla niego kaftanik.

Pardon zapalił cygaro. Maigret nabił fajkę. Nie mieli szczególnej ochoty do rozmowy i dłuższą chwilę milczeli przy wtórze szemrzących głosów pań.

Wreszcie odezwał się doktor, ale jakby tylko do siebie:

— To jeden z tych wieczorów, gdy żałuję, że nie wybrałem innego zawodu!

Maigret nie naciskał, nie domagał się dalszych zwierzeń. Bardzo lubił Pardona. Uważał go za prawdziwego mężczyznę, w pełnym znaczeniu tego słowa.

Tamten zerknął na zegarek.

— Teraz mogą minąć ze trzy czy cztery godziny, ale niewykluczone, że odezwie się za parę minut...

Nie wdając się w szczegóły, ciągnął, przekonany, że Maigret doskonale go rozumie:

— To ubogi krawiec, polski Żyd, mieszka przy ulicy Popincourt, nad sklepem zielarskim... Pięcioro dzieci, najstarsze ma dziewięć lat, a żona oczekuje szóstego...

Tu, jakby mimo woli, popatrzył na brzuch córki.

— Medycyna dzisiejsza, niestety, uratować go nie może i tak od pięciu tygodni męczy się i umiera... Zrobiłem wszystko, aby skłonić go do pójścia do szpitala... Ale gdy tylko słyszy to słowo, wpada w rozpacz, przywołuje rodzinę na świadka, płacze i błaga, aby nie zabierano go siłą z domu...

Pardonowi wyraźnie tego dnia nie sprawiało przyjemności pociąganie cygara.

— Mieszkają w dwóch klitkach... Dzieciaki krzyczą... Kobieta jest u kresu sił... Ją powinienem podleczyć, ale póki to trwa, jestem bezsilny... Byłem u nich przed kolacją. Dałem mu zastrzyk, jej coś na uspokojenie... Ale to już na nich nie działa. Pewnie na nowo zaczął jęczeć, potem wyć z bólu, a ta kobieta, taka bezsilna...

Maigret zaciągnął się fajką i mruknął:

— Tak, rozumiem.

— W myśl prawa i medycyny nie mogę zapisać mu kolejnej dawki... To nie pierwszy taki telefon... Dotychczas udawało mi się ją przekonać...

Patrzył na komisarza, jakby szukał u niego wyrozumiałości.

— Niech pan się postawi na moim miejscu...

Znowu spojrzał na zegarek. Jak długo tamten jeszcze będzie walczył?

Łagodny wieczór przynosił duchotę. Kobiety szemrały w najlepsze, druty ich podrygiwały miarowo.

Maigret odezwał się z wahaniem:

— Ten przypadek to, oczywiście, nie to samo... Ale i mnie zdarzało się nieraz żałować, że nie obrałem innego zawodu...

Nie była to już zwykła rozmowa, wymiana pytań i odpowiedzi. Coraz to dłuższe zapadało milczenie, powolne ulatnianie się dymu z fajki komisarza.

— Od pewnego czasu w policji nie mamy takiej władzy jak dawniej, a tym samym mniejszą odpowiedzialność...

Rozmyślał głośno, czując, że Pardon go rozumie, odwzajemnia to.

— Obserwowałem przez lata kariery, jak stopniowo kurczy się to na rzecz urzędników sądowych... Nie wiem, czy to jest dobrze, czy źle... Wiadomo, że naszą rolą nigdy nie było sądzenie. To sądy i sędziowie decydują, czy dany ktoś jest winny, czy też nie, i w jakim stopniu może odpowiadać za swoje czyny...

Celowo wdał się w te głośne rozważania, wyczuwał bowiem to napięcie przyjaciela, jego obecność duchem na ulicy Popincourt, gdzie w tej ciasnocie umierał polski krawiec.

— Ale i w obecnym stanie prawa, choć jesteśmy tylko narzędziem sądu i sędziów, są jeszcze takie momenty, gdy musimy podjąć decyzję z pełnymi jej konsekwencjami. Bo w końcu to nasze dochodzenie, zebrane przez nas fakty służą sądowi i przysięgłym do wyrobienia sobie opinii... Wystarczy uznać kogoś podejrzanym i wezwać go na Quai des Orfevres, a następnie przesłuchać w tej sprawie krewnych, przyjaciół czy dozorczynię i sąsiadów, by zmienić całe jego dalsze życie...

Teraz z kolei Pardon mruknął:

— Tak, rozumiem.

— Czy ten konkretny człowiek był zdolny popełnić zbrodnię...? Cokolwiek się wydarzy, my, niemal zawsze, jako pierwsi musimy postawić to pytanie... A dowodów rzeczowych często brak, bądź są niezbyt przekonujące...

Zadzwonił telefon. Pardon jakby się bał odebrać i zrobiła to jego córka.

— Tak, proszę pana... Nie, na pewno... Ma pan zły numer...

Z uśmiechem wyjaśniła im potem:

— Znowu te tańce.

Sala taneczna przy ulicy Chemin-Vert miała numer telefonu podobny do tego u Pardonów.

Maigret ciągnął półgłosem:

— Czy ten siedzący przed nami, który wydaje się normalny, mógł zabić?... I nie chodzi tu o stwierdzenie, czy jest winny. Nie jest to sprawa policji. Niemniej musimy sobie zadać pytanie: „Czy jest możliwe, aby...”. A tak już osądzamy! I tego nienawidzę... Gdybym pomyślał o tym, idąc do policji, nie jestem pewien, czy...

Zapanowało dłuższe milczenie. Oczyścił fajkę i sięgnął do kieszeni po drugą, którą napełnił powoli, a w powietrzu zapachniało wrzosem.

— Pamiętam jeden taki przypadek, całkiem niedawno... Śledził pan może sprawę Josseta?

— To nazwisko coś mi mówi.

— Rozpisywały się o tym gazety, ale prawda, jeśli jakaś istniała, nigdy nie została ustalona...

Rzadko zdarzało się, by mówił o sprawie, którą się zajmował. Czasami na Quai des Orfevres, między sobą w pracy, nawiązywali do jakiejś głośnej afery, wyjątkowo trudnego śledztwa, ale ograniczało się to zwykle do paru uwag.

— Jeszcze dziś widzę wyraźnie przed sobą Josseta pod koniec pierwszego przesłuchania, w chwili gdy musiałem sobie zadać to pytanie... Mógłbym panu dać protokół do lektury, by usłyszeć pańskie zadanie... Ale nie miałby pan tego człowieka przed sobą przez kilka godzin... Nie słyszałby pan jego głosu, nie śledził zmieniającego się wyrazu jego twarzy...

Było to któregoś wtorku — pamiętał ten dzień — około trzeciej po południu, w pokoju Maigreta na Quai des Orfevres. Była też wiosna, pod koniec kwietnia lub z początkiem maja.

Kiedy rano komisarz dotarł na Quai, nic jeszcze o całej sprawie nie wiedział, bo dopiero około dziesiątej dostał wezwanie, najpierw z komisariatu w Auteuil, a następnie od sędziego Coméliau.

Tamtego dnia panował zamęt. Komisariat z Auteuil utrzymywał, że powiadomił Policję Kryminalną już nad ranem, a tymczasem z niewiadomych przyczyn wiadomość nie dotarła na miejsce.

Dochodziła jedenasta, gdy Maigret wysiadł z samochodu przy ulicy Lopert, jakieś dwieście czy trzysta metrów od kościoła w Auteuil, i dotarł tu jako ostatni. Dziennikarze i fotoreporterzy już byli, otoczeni dobrą setką gapiów, powstrzymywaną przez policjantów. Dotarła też już prokuratura, a ekipa techników zjawiła się po paru minutach.

Było dziesięć po dwunastej, gdy komisarz kazał wprowadzić do siebie Adriena Josseta — czterdziestolatka, przystojnego, dopiero co przybierającego na wadze, który nawet nieogolony i w wygniecionym ubraniu prezentował się elegancko.

— Proszę wejść... I usiąść...

Uchylił jeszcze drzwi do pokoju inspektorów i zawołał młodego Lapointe’a:

— Weź swój blok i ołówek.

Pokój zalany był słońcem, a przez otwarte okno dolatywały odgłosy paryskiego ruchu. Lapointe zrozumiał, że ma stenografować przesłuchanie, i ulokował się w rogu stołu. Maigret dość długo jeszcze nabijał fajkę, przyglądając się ciągnącym w górę Sekwany statkom i jakiejś umykającej przed nimi barce.

— Mam obowiązek, panie Josset, protokołować odpowiedzi, których mi pan udzieli... Nie jest pan zbyt zmęczony?

Tamten uśmiechnął się gorzko i pokręcił przecząco głową. Nie spał całą noc, a policja w Auteuil długo go już wałkowała.

Maigret nie chciał czytać tamtych zeznań, wolał wyrobić sobie własne zdanie.

— Ustalmy najpierw pana personalia: nazwisko, imię, wiek, zawód...

— Adrien Josset, lat czterdzieści, urodzony w Sete, w departamencie Hérault...

Nie wiedząc o tym, trudno było odkryć nieznaczny akcent południowca.

— Pański ojciec?

— Był nauczycielem. Zmarł dziesięć lat temu.

— A matka żyje jeszcze?

— Tak. I mieszka dalej w małym domku w Sete.

— Czy studiował pan w Paryżu?

— Nie, w Montpellier.

— Jak rozumiem, farmację?

— Skończyłem farmację, a potem byłem rok na medycynie. Ale zrezygnowałem.

— Z jakiego powodu?

Zawahał się, a Maigret wyczuł w tym coś w rodzaju uczciwości. Jakby przesłuchiwany chciał udzielać wyczerpujących, zgodnych z prawdą odpowiedzi, przynajmniej na razie.

— Powodów było wiele. Najważniejszy z nich to wyjazd narzeczonej do Paryża, z rodzicami.

— I to z nią się pan ożenił?

— Nie. Cóż, zerwaliśmy parę miesięcy później... Myślę też, że w duchu nie czułem się lekarzem. I rodzice moi nie byli zamożni, dużo sobie odmawiali, by płacić za moje studia... A nawet gdybym został lekarzem, ciężko miałbym z praktyką...

Ze zmęczenia trudno mu było zbierać myśli i spoglądał co jakiś czas na Maigreta, jakby chciał się upewnić, że komisarz go rozumie.

— To ma jakieś znaczenie?

— Wszystko może mieć znaczenie.

— Rozumiem... Zastanawiam się, czy miałem jakieś powołanie... Mówiono mi o możliwości zrobienia kariery w laboratoriach... Większość zakładów produkujących lekarstwa posiada laboratoria dla badań naukowych... Gdy znalazłem się w Paryżu, z dyplomem farmaceuty w kieszeni, starałem się o pracę w takim miejscu...

— Bez powodzenia?

— Zdołałem jedynie dostać zastępstwo w jednej z aptek, potem w drugiej...

Było mu gorąco. Maigretowi również, dlatego spacerując po pokoju, zatrzymywał się przy oknie.

— Czy zadawano panu te same pytania w Auteuil?

— Nie, nie te same. Domyślam się, że chce pan dociec, kim ja jestem. Jak pan widzi, staram się odpowiadać szczerze. Sądzę, że nie jestem jakoś ani lepszy, ani gorszy od wielu innych...

Otarł czoło.

— Chce się panu pić?

— Trochę...

Maigret otworzył drzwi do pokoju inspektorów.

— Janvier! Możesz nam przynieść coś do picia?

I obracając się do Josseta, zapytał:

— Może być piwo?

— Bardzo chętnie.

— A może jest pan głodny?

Nie czekając na odpowiedź, rzucił jeszcze do Janviera:

— To piwo i kanapki.

Josset uśmiechnął się z grymasem.

— Czytałem o tym... — mruknął.

— O czym?

— Że piwo, kanapki... Komisarz i inspektorzy zmieniają się przy zadawaniu pytań... Powszechnie znana rzecz, nieprawdaż? Nie sądziłem tylko, że pewnego dnia...

Miał piękne dłonie, których ruchy zdradzały jego nerwowość.

— Niby człowiek to wie, kiedy tu wchodzi, ale...

— Spokojnie, panie Josset. Mogę zapewnić, że nie żywię do pana żadnego uprzedzenia.

— Ale inspektor w komisariacie Auteuil miał...

— Ponaglał pana?

— Traktował mnie ostro, używał wyrazów, które... Mniejsza z tym! Kto wie, czy sam na jego miejscu...

— Wróćmy do tych początków w Paryżu. Ile czasu upłynęło, nim poznał pan kobietę, która została pańską żoną?

— Blisko rok. Miałem dwadzieścia pięć lat i pracowałem w angielskiej aptece na przedmieściu Saint-Honoré, gdzie się spotkaliśmy.

— Była po prostu klientką?

— Tak.

— Jak się nazywała z domu?

— Fontane. Christine Fontane... Ale wtedy używała nazwiska pierwszego męża zmarłego przed kilkoma miesiącami. Lowell. Z rodziny angielskich piwowarów... Widział pan je pewnie na butelkach...

— Czyli była od kilku miesięcy wdową. W wieku?

— Dwadzieścia dziewięć lat.

— A dzieci?

— Żadnych.

— Bogata?

— O tak. Była jedną z najlepszych klientek luksusowych sklepów na przedmieściu Saint-Honoré.

— I został pan jej kochankiem?

— Prowadziła dość swobodny tryb życia.

— A za życia męża również?

— Mam powody do takich przypuszczeń.

— Z jakiego środowiska pochodziła?

— Mieszczaństwo... Bez fortuny, ale nieźle sytuowani... Dzieciństwo spędziła w XVI dzielnicy, a jej ojciec przewodniczył w kilku radach nadzorczych.

— I pan się w niej zakochał.

— Tak, bardzo szybko.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: