Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie lalek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 listopada 2021
Ebook
36,00 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,00

Życie lalek - ebook

Nie można pozostać obojętnym na przedstawiane przez nich sceny ludzkich tragedii. I właśnie to jest takie dobre. Autorom udaje się utrzymać czytelnika w napięciu, jakby ich słowa były nożami, którymi zdrapują z kości żywe mięso. „Arbetarbladet”

Kevin Jonsson poznaje dwie szesnastoletnie dziewczyny, Novą i Mercy, podczas prowadzonego przez siebie śledztwa w sprawie handlu seksem w internecie. Ktoś, kto działa pod pseudonimem „Władca Lalek”, posługuje się tą fałszywą tożsamością, żeby zmuszać młode dziewczęta do pozowania do zdjęć i występowania w filmach. Wkrótce potem Nova i Mercy uciekają z ośrodka terapii dla seksualnie wykorzystanych dziewcząt, a gdy Jonsson rusza za nimi w pościg, jego świat zaczyna się nagle rozpadać...

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-248-6
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIEBO JEST TUTAJ TAKIE SAMO
NA PÓŁNOC

Najpierw pociąg pokonuje tunel, potem wjeżdża na najdłuższy most, jaki kiedykolwiek widziała. Na dworcu w Malmö pachnie kawą, prawie wszyscy trzymają w rękach kubki z parującym napojem. Podobnie pachnie w całej Szwecji, na przykład w urzędzie migracyjnym albo w autobusie, który wiezie ją na północ.

Na samym początku to, co widzi za oknem, przypomina jej Niemcy. Wszystko jest brązowe: pola, pagórki i niewielkie zagajniki z ogołoconymi z liści drzewami. Później okolica robi się bardziej zalesiona i skalista, a jednocześnie bielsza i zieleńsza.

Kierowca autokaru przez cały czas rozmawia przez telefon. Przed miejscowością Lidköping, jeszcze zanim wjadą na dworzec autobusowy, włącza mikrofon i informuje o tym pasażerów. Gdyby przetłumaczyć tę nazwę na angielski, brzmiałaby Suffertown – Miasto Cierpień. Kierowca informuje, że Lidköping leży nad największym w Szwecji jeziorem, które bardziej przypomina morze, ponieważ nie widać drugiego brzegu. O tej porze roku skuwa je lód. Zapada zmrok, chociaż godzina nadal jest popołudniowa. Księżyc rozjaśnia śnieżną pokrywę, a ciemności są nierzeczywiste, jak we śnie. A może to sen?

Zanim autobus dojeżdża do Sztokholmu, zasypia. Bardzo chciała zobaczyć to miasto, ale budzi się dopiero wtedy, gdy już przez nie jadą. Patrzy przez okno i wydaje jej się, że nadal śpi, ponieważ drzewa stojące przy pokrytej błotnistą mazią autostradzie przypominają jej brokuły.

Po przyjeździe do Borlänge zostaje w autobusie. Jest tylko jednym z nazwisk na liście. Nikt nie wie, do którego ośrodka zostanie przydzielona, ponieważ zaliczono ją do kategorii osób samotnych. Niewykluczone, że tata już przyjechał, chociaż jego nazwisko nie widnieje w żadnym spisie.

Autobus podąża dalej na północ. Na dworze jest coraz chłodniej, mrok gęstnieje, drogi są w coraz gorszym stanie. Za to okolica robi się ładniejsza. Dziwne wydaje jej się to, że niebo jest tu takie samo jak w jej kraju. Woda zresztą też, ponieważ cała woda na Ziemi tworzy jedną wspólną całość i przestrzeń. Jeśli ktoś gdzieś tonie, zawsze tonie w tej samej wodzie. Podobnie jest z niebem: po śmierci dusza każdego człowieka ulatuje do tego samego nieba.

Noc, która zapadła nad granatowymi górami, rozbłyska nagle upiorną zielenią. Kierowca zatrzymuje autobus i informuje, że to zorza polarna, w tych okolicach dość częste zjawisko. Może być nie tylko zielona, ale także żółta, niebieska i fioletowa. Rozlewa się po całym niebie i zmienia kształt. Przypomina niebieską meduzę, która płynąc pod wodą, raz się kurczy, a raz rozciąga. Jest jak ciężki oddech otrutego Boga. Jak coś tak pięknego może być zarazem tak powszednie? Czy komuś, kto ogląda to zjawisko co drugą noc, w końcu ono zobojętnieje?

Właścicielem siedmiu baraków budowlanych w miejscowości Bräcke jest facet w dresie, który zarabia na samotnych dzieciach uchodźców. Jest ich trzydzieścioro, w wieku od dwunastu do siedemnastu lat, w tym tylko dwie dziewczyny. Niektóre mają nie po kolei w głowie, najwyżej sześcioro albo siedmioro, ale są i takie. Od dziesięciu do dwudziestu procent wszystkich ludzi jest nienormalnych, a na dodatek przy całej swojej niewiedzy są z tego dumni. Nocami chłopcy podkradają się do niej, a gdy jeden z nich próbuje ściągnąć jej spodnie, kopie go prosto w twarz. Chłopak grozi, że zgłosi to na policję, ale na razie żaden mundurowy się nie pojawił, ponieważ na terytorium o powierzchni Belgii jest tylko trzech funkcjonariuszy.

Jeśli dostanie azyl, trafi do rodzinnego domu dziecka i zostanie tam do dnia, w którym stanie się pełnoletnia. Niestety, procedura się przedłuża i przez pół roku nic się nie dzieje. Słońce rozpuszcza śnieg na szczytach gór i w Alwaysland zaczyna się lato. Zdążyła się przyzwyczaić, że słońce wschodzi tu w środku nocy, a jej skóra pokryta jest śladami ukąszeń miliardów komarów. Gorzej radzi sobie z samotnością, która doprowadza ją do szaleństwa.

Skul się na tym swoim zmrożonym łożu z igliwia, mała ciemnoskóra dziewczyno, czarna na zewnątrz i czarna w środku, zimna i zmarznięta tak bardzo, że wchłania cię wszechobecna czerń. Jesteś tylko kurwą i morderczynią.ZAWSZE JEST JAKIŚ „ON”
DROGA NR 22

Śmierć nie jest ani ciemna jak święta noc, ani jasna jak światło w tunelu. Śmierć ma kolor szarego niemieckiego metalika po tuningu, który umożliwia osiąganie dużych prędkości.

Śnieg pokrywający drogę Värmdöleden przypomina mglistą powłokę, jakby płatki przymarzły do powietrza. Samochód przecina tę białą zbitą masę. Gdy mijają centrum handlowe Nacka Forum, prędkościomierz wskazuje sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.

Trzydzieści metrów za nim z taką samą prędkością jedzie inne auto. Czerwona toyota prius z wypożyczalni. Za kilka lat ten model zostanie wycofany ze sprzedaży z powodu technicznej wady hamulców, która będzie przyczyną wielu śmiertelnych wypadków. Na zakręcie koło zatoki Svindersviken toyota wpada w poślizg i w snopach iskier sunie wzdłuż pobocza.

Szary metalik jeszcze bardziej przyspiesza. Na liczniku ma już sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Jadą nim dwie dziewczyny, które się do siebie uśmiechają.

Mercy mocniej zaciska dłonie na kierownicy. Nova odrzuca włosy z czoła i zapala papierosa. Opuszcza boczną szybę i do środka wpada wiatr.

– Widziałaś? Zgubiłyśmy go.

– Skąd wiesz, że to „on”?

– To zawsze jest jakiś „on”.

Koło przydrożnego parkingu, w miejscu, gdzie droga Värmdöleden krzyżuje się z drogą Värmdövägen, wskaźnik prędkościomierza dochodzi do stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Dziewczyny nie wiedzą, że przy stacji Henriksdal czekają na nie dwa radiowozy drogówki. Policjanci zamierzają je zatrzymać za pomocą kolczatki.

– Dziewięćdziesiąt procent wszystkich morderstw i dziewięćdziesiąt dziewięć procent wszystkich gwałtów popełniają faceci – mówi Nova. – Na stu pedofilów przypadają tylko dwie kobiety.

– Które uwielbiają męczyć zwierzęta – precyzuje Mercy.

– Na tysiąc osób, które lubią się pieprzyć z innymi gatunkami… na przykład z krowami, kozami, młodymi psami i małymi, bezbronnymi kurczakami…

– …aż dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć to faceci, a jedyna kobieta, która godzi się na to, żeby wkładano jej między nogi końskiego chuja, została do tego przyuczona i wytresowana przez faceta.

– To faceci wynaleźli zbiorowe gwałty, bombę atomową i krzesło elektryczne.

– To prawda… Co oni sobie wyobrażali?

– Są zarozumiali i pewni siebie. Wszystko wiedzą i na wszystkim się znają. W rzeczywistości są jedną wielką pomyłką, wybrykiem ewolucji.

– Pozytywne jest w nich tylko to, że mniej więcej miliard razy na dzień okładają się pięściami albo zabijają. Po co im prawo do głosowania?

– Za każdym razem, gdy na świat przychodzi facet, rodzi się potencjalny kanibal i pedofil. Uważam, że od urodzenia nie powinny im przysługiwać żadne prawa…

Nova i Mercy poznały się niedawno, ale połączyła je tak silna przyjaźń, że czasem sprawiają wrażenie, jakby stanowiły jedną i tę samą osobę.

– Żeby w ogóle mieć prawo zabierać głos, wszystkie te palanty powinny najpierw przejść test i udowodnić, że to, co chcą powiedzieć, jest ciekawsze od tego, co od początku istnienia świata powiedziała każda kobieta.

Nie widzą świateł pulsujących przy moście Danviksbron. Nie widzą też kolczatki. Uśmiech znika z twarzy Mercy.

– Zabicie dziesięciu przypadkowych facetów sprawi, że nie dojdzie do czterdziestu ośmiu gwałtów, morderstw i seksualnego wykorzystywania dzieci – stwierdza. – Każdego faceta należałoby zaraz po urodzeniu nakłonić do popełnienia samobójstwa.

– Mój biologiczny ojciec odebrał sobie życie – zauważa Nova.

– Wszyscy faceci, z wyjątkiem twojego i mojego ojca, powinni popełnić samobójstwo.

– Jasne… Wszyscy, z wyjątkiem ich obu.

Dwieście kilometrów na godzinę po śniegu. Do zwodzonego mostu w Danvikstull zostało dwieście metrów. Nie wiedzą, że jeden z policjantów zadzwonił do operatora mostu i kazał mu go podnieść, żeby powstrzymać ich szaleńczą jazdę.

– Dobrze mi z tobą – mówi Mercy. – Dzięki tobie czuję się tak, jakbym była głodna życia.

Nova i Mercy.

Nova przypomina sobie swój mały pokój w zimnym mieszkaniu w dzielnicy Fisksätra, w którym zawsze cuchnie wódką. Mercy ma przed oczami niewielki, ciepły dom, w którym mieszkali jej rodzice i dwaj młodsi, grubi bracia. Obie dobrze wiedzą, jakie drogi doprowadziły je z obu tych miejsc do tego punktu. Na drugi brzeg. Do miejsca, w którym wszystko się skończy.

Na razie jadą.

Srebrnoszary metalik należy do Svena-Olofa Ponténa ze Stocksund. Właściciel ma czterdzieści pięć lat i jest naczelnym dyrektorem firmy, której roczny obrót wynosi osiemdziesiąt milionów koron. Kilka dni temu zaparkował na stacji benzynowej w Knivsta i zaprosił do środka czarną szesnastoletnią Mercy.

Dał jej pięćset koron w jednym banknocie, rozpiął spodnie, nazwał ją murzyńską kurwą i kazał jej się rozebrać. Dwadzieścia metrów od tego miejsca kasjerka przyjmowała pieniądze od klienta, który przed chwilą tankował paliwo.

Kiedy Mercy zrobiła swoje, zwymiotowała to, co niedawno zjadła: mleczną czekoladę i kawałki kanapki z serem. Pontén uderzył ją w twarz, a potem nazwał pizdą i pieprzoną dziwką, która zabrudziła mu samochód.

Nagle zadzwonił jego telefon. Po numerze poznał, że to żona.

Zapiął spodnie i odebrał. Rozmawiał z nią łagodnym głosem. Powiedział, że jest już w drodze do domu, ale musi pilnie odwiedzić ważnego klienta. Podczas rozmowy wysiadł z auta. W tym samym czasie kasjerka drukowała klientowi paragon za kiełbaskę z colą. Mercy usłyszała, jak Pontén zapewnia żonę, że ją kocha i tęskni za nią. Przesłał jej całuski i się odwrócił, żeby wsiąść do samochodu, ale nie zdążył, bo Mercy zajęła miejsce za kierownicą i odjechała.

Całuski, panie Pontén.

Pierdol się, pieprzony chuju.NIEKTÓRZY MĘŻCZYŹNI
SZARA MELANCHOLIA

Jesień w Sztokholmie była tego roku łagodna, przeważnie padał deszcz i wiał wiatr. W niektóre dni pogoda się poprawiała i mieszkańcy mogli się cieszyć późnym babim latem. Zwykle jednak było szaro i nieprzyjemnie, co stanowiło uciążliwość dla ciała i duszy.

Sven-Olof Pontén siedzi przy komputerze w swoim szeregowcu w Stocksund. Przed chwilą się wylogował, zasunął zamek i zapiął spodnie.

Wiatr za oknem porusza gałęziami chwiejnych, cherlawych czereśni, które posadził przed pięcioma laty. Porywy wiatru szarpią cienkimi gałęziami, którymi pogardziły sarny.

Dziewczyna, z którą właśnie czatował, po kilku miesiącach jego usilnych starań zgodziła się w końcu na spotkanie. I to dziś wieczorem. Musiał więc sobie jakoś ulżyć. Zmiął kawałek papierowego ręcznika, którym się wytarł, i wrzucił go do kosza na śmieci. Teraz będzie musiał uciszyć wyrzuty sumienia.

Wyciąga pęk kluczy i otwiera dolną szufladę biurka. Co jakiś czas ogarnia go paniczny strach. Boi się, że żona albo córka wejdą w posiadanie kluczy, otworzą zamek i zajrzą do środka. Na szczęście Åsa i Alice wiedziały, że nie wolno im tego zrobić, bo chociaż w ich rodzinie nic nie jest już takie, jakie powinno być, obie nadal czuły przed nim respekt.

W szufladzie leży dwadzieścia kilka plastikowych skoroszytów. Przegląda je po kolei, jakby chciał się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Z nim, to znaczy ze Svenem-Olofem Ponténem, który pochodzi z Vitvattnet w Jämtlandzie. Nie jest wariatem. W jego rodzinie wszyscy byli normalni, a informacje o tych, którzy naprawdę mają nie po kolei w głowie, trzyma w skoroszytach ukrytych w biurku.

Zbiera i wpina do nich artykuły prasowe, raporty ze wstępnych dochodzeń i znalezione w internecie protokoły z oględzin miejsc, w których doszło do przestępstw. Zebrany materiał obejmuje szeroki wachlarz ludzkich zboczeń i czynów popełnionych przez dziewiętnastu mężczyzn i jedną kobietę.

Jeden ze skoroszytów opatrzony jest imieniem i nazwiskiem ARMIN MEIWES. Ogląda zdjęcia i przebiega wzrokiem po tekstach, które zna prawie na pamięć.

Armin Meiwes, Niemiec, były wojskowy, szukał w internecie chętnych do tego, żeby ktoś ich zamordował i zjadł. Na jego ogłoszenie odpowiedział inżynier informatyk Bernd Jürgen Armando Brandes. Jak się później okazało, oferta Meiwesa była odpowiedzią na jego wielkie marzenie.

Zbiera mu się na wymioty. Czuje, jak do gardła podchodzi mu coś w rodzaju powietrznej bańki, która stopniowo wypełnia mu usta. Na kilka minut musi przerwać swoje dzikie fantazje na temat tego, co niewymowne.

Zamyka oczy i zaczyna sobie wyobrażać posiłek spożywany w kuchni przez sprawcę w niemieckim Rotenburgu. Przesuwa językiem po podniebieniu i wewnętrznej stronie zębów. W pewnym momencie znajduje kawałeczek mięsa, który utkwił mu między dwoma zębami trzonowymi. Wydłubuje go stamtąd czubkiem języka i wypluwa.

Jest w domu sam, może być sobą i nikogo nie musi się wstydzić. Czuje się z tym naprawdę dobrze.

Nie otwierając oczu, wącha palce i stwierdza, że śmierdzą cebulą. Przed dwiema godzinami ją siekał, a później podsmażał na patelni z filetem wołowym. Obok stała Åsa, która kroiła pomidory i ogórki. Rozmawiali o ich ukochanej córce, Alice. Przez pewien czas z nimi nie mieszkała, ale wkrótce do nich wróci.

Kiedy zjedli, Åsa pojechała z koleżanką na film do kina, a on poszedł do swojego gabinetu.

Po kolacji Armin Meiwes relaksował się lekturą książki fantastycznonaukowej, podczas gdy inżynier informatyk wykrwawiał się w łazience na śmierć. Sven-Olof prawie czuje słodkawy zapach krwi i prawie słyszy słabe bulgotanie w odpływie wanny.

Otwiera oczy. Przypomniało mu się, że niektórzy ludzie zjadają za zgodą innych ich organy płciowe. To, co teraz robi, jest niczym w porównaniu z czymś takim.

Głęboko wzdycha. Znowu mógł oddychać świeżym powietrzem. Uśmiecha się, zbiera papiery i zamyka je na klucz w szufladzie biurka.

Dziewczyna, z którą czatował, będzie na niego czekać za godzinę przed jednym z domów w miejscowości Bergshamra. To niby całkiem blisko, po drugiej stronie cieśniny, ale w zupełnie innym świecie.

Na imię ma Tara, a on wie, dlaczego zgodziła się na spotkanie. Jej rodzina jest bardzo religijna, więc postanowiła się zbuntować. Chce pokazać, że to ona decyduje o swoim ciele, nie Bóg.

On też tego doświadczył, kiedy był nastolatkiem. Zbuntował się przeciwko Jezusowi, rodzicom i całej parafii. Pił, pieprzył się i słuchał zakazanej muzyki.

Mają z Tarą podobne doświadczenia, więc znajdą dobry temat do rozmów, ponieważ niewiele się od siebie różnią. Wprawdzie ona ma tylko piętnaście lat, a on czterdzieści pięć, więc jest znacznie starszy, niż się przyznał, ale na pewno jakoś się dogadają. Nie jest przecież takim rzeźnikiem jak Meiwes.

Jeśli dziewczyny okazują mu należny szacunek, traktuje je dobrze.

Wiatr na dworze znacznie się wzmógł. Idzie zima.opowieść z nieskończoną
liczbą niewiadomych
Bergshamra

Dziewczyna leżała martwa na plecach na lśniącej granitowej płycie chodnikowej przed jednym z sześciopiętrowych budynków. Tuż po północy znalazł ją kierowca taksówki, który zatrzymał się tam na chwilę, żeby zrobić sobie przerwę na papierosa. Na początku myślał, że to manekin, bo dziewczyna była zbyt cienko ubrana jak na tę porę roku. Szczupłe, prawie białe ręce i nogi miała powykręcane w nienaturalny sposób. Krew zobaczył dopiero wtedy, gdy podszedł bliżej.

Potem spadł deszcz, który spłukał z chodnika większość czerwonych plam. To dlatego policji nie udało się zabezpieczyć żadnych śladów, na przykład odcisków butów.

O wpół do pierwszej w nocy przy kuchennym oknie mieszkania w budynku na czwartym piętrze stała samotna matka. Kobieta obserwowała zamieszanie pod domem. Niebieskie światła policyjnych radiowozów tworzyły na pniach rosnącego naprzeciwko lasku nieregularne, zimne wzory i wpadały do jej mieszkania. Połyskujące światło ożywiało wiszące na drzwiach lodówki rysunki wykonane przez jej dzieci. Wyglądały jak żywe głowonogi pełzające po drzwiach lodówki obok namalowanych niezdarnie wodnymi farbami szyszek i liści.

Kobieta przetarła oczy z resztek snu. Zastanawiała się, co wydarzyło się na dole i czyje ciało włożono do leżącego na gołej ziemi plastikowego worka. Od dnia, gdy wprowadziła się do tego bloku, przez cały czas żyła w strachu, że pewnego dnia któryś z jej synów wypadnie z okna albo z balkonu i roztrzaska się o bezlitosne, kamienne płyty.

Zasunęła firanki i poszła do ich pokoju. Obaj spali spokojnie w swoich łóżkach. Położyła się i przytuliła do młodszego. Zanim zasnęła, ucichły wzburzone głosy dobiegające z mieszkania wyżej.

O pierwszej w nocy policjanci przystąpili do rutynowych czynności. Przy biało-niebieskiej policyjnej taśmie zaparkowała karetka pogotowia. Dwaj siedzący w niej ratownicy przez pewien czas obserwowali bezczynnie pracę funkcjonariuszy. Dziewczyna była martwa i nie mieli nic do roboty.

Policjantka Yrsa Helgadóttir, świeżo upieczona absolwentka szkoły policyjnej, nigdy wcześniej nie widziała martwego człowieka. Swoje obowiązki starała się wykonywać jak najlepiej, ale teraz czuła się jak osoba postronna, która wszystko ogląda w telewizji.

W pewnej chwili stanął obok niej Schwarz.

– Obserwuj ją i się ucz – powiedział, wskazując na ekipę ubranych w niebieskie kombinezony policyjnych techników. Jednym z nich była dobrze zbudowana kobieta. – To Emilia. Przypomina koszykarkę z NBA, ale jest najlepszą specjalistką, z jaką kiedykolwiek współpracowałem.

– Chciałeś powiedzieć: WNBA?

– Jak to?

– To skrót oznaczający kobiecą ligę koszykówki – wyjaśniła Yrsa i nagle sobie uświadomiła, dlaczego toczy słowne utarczki ze swoim kolegą z pracy. Może dzięki temu skończą się skurcze żołądka?

Technicy wydzielili dwumetrowej szerokości korytarz umożliwiający bezpośrednio dojście do ofiary i jej najbliższego otoczenia i tym samym zakończyli pierwszy etap zabezpieczania śladów. Chodziło o to, żeby lekarz medycyny sądowej mógł wykonywać swoje czynności bez pozostawiania śladów. Przez cały czas siedział w samochodzie z kanapką i termosem z kawą i czekał na swoją kolej. Na dany znak wysiadł z wozu i podszedł bliżej.

– To Ivo Andrić, nasz patolog – przedstawił go Schwarz. – Lubi bejsbol, w przeciwieństwie do Emilii, która woli koszykówkę.

Czapka bejsbolówka zazwyczaj nie komponuje się z kapturem ze sztucznego tworzywa i maseczką na usta, ale w przypadku Andricia było odwrotnie. Taka kombinacja w naturalny sposób do niego pasowała.

Schwarz dał mu znak, że może przystąpić do wstępnych oględzin zwłok. Lekarz założył czołówkę na bejsbolową czapkę i wolno, krok po kroku, ruszył w kierunku martwej dziewczyny.

Co chwilę się zatrzymywał i rozglądał wokół siebie, a gdy w pewnej chwili uniósł rękę i skierował dłoń w górę, Yrsa zaczęła się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. Może coś znalazł i chce to w taki sposób zaznaczyć?

Andrić zsunął maseczkę z ust.

– Przestało padać – powiedział, patrząc na nią z uśmiechem.

Yrsa poczuła, że ucisk w żołądku lekko zelżał. Uniosła głowę i popatrzyła na stalowoszare niebo. Zmrużyła oczy i przez chwilę stała zamyślona. Marzyło jej się ciepłe, przytulne miejsce. Niestety, na razie musi zostać tutaj, bo to należało do jej obowiązków.

Technicy przez cały czas byli zajęci szukaniem i zabezpieczaniem śladów. Stopniowo przesuwali się w kierunku ciała, wychodząc z miejsca stanowiącego granicę domyślnego, niewidzialnego kręgu otaczającego miejsce zbrodni. Ich ciężka praca mogła potrwać kilka godzin, a jeśli znajdą coś interesującego, nawet dłużej. Emilia poruszała się po całym terenie i robiła zdjęcia aparatem z fleszem. Jego błyski raz za razem oświetlały grupkę pozostałych członków ekipy krążących wokół zwłok z takimi samymi latarkami na głowach, jaką miał Andrić.

– Znalazłem coś – zawołał nagle jeden z nich i szybko się wyprostował, wskazując niewielką kępkę trawy wystającą ze szczeliny między kamiennymi płytami.

Przedmiot został sfotografowany i od razu trafił do plastikowej torebki.

Nawet z dużej odległości widać było, że to telefon komórkowy z systemem Android. Emilia wzięła torebkę i poszła z nią do samochodu, w którym znajdował się sprzęt laboratoryjny.

Kwadrans przed drugą Andrić dotarł wreszcie do umieszczonych pod plastikowym namiotem zwłok. Dokładnie je zbadał, po czym wyjął dyktafon, podniósł go do ust i nagrał coś, czego inni nie usłyszeli. Kilka minut później dał znak, że skończył i zwłoki są do dyspozycji pozostałych członków ekipy.

Yrsa szła dwa kroki za Schwarzem i dwoma innymi doświadczonymi funkcjonariuszami. Przez cały czas starała się pamiętać o tym, czego się nauczyła w szkole policyjnej, a mianowicie, że nie powinna szukać tego, co spodziewa się w danym miejscu znaleźć, tylko tego, co rzuca się w oczy. Wydaje się to całkiem naturalne, ale w praktyce zwykle jest najtrudniejsze.

Nie żyje dziewczyna. Pod zimnym namiotem leży czyjaś córka, siostra lub kuzynka, przyjaciółka i koleżanka z klasy. Okoliczności śmierci, jak również przyczyny zgonu są nieznane, a śledczy mają na razie mętną teorię na temat tego, co tu się wydarzyło. Dziewczyna… Ofiara… Zwłoki… Ta sprawa to na razie opowieść z nieskończoną liczbą niewiadomych.

Yrsa robi kilka kroków, podchodzi do zwłok i przesuwa po nich wzrokiem.

Wiek około czternastu–szesnastu lat. Dziewczyna ma na sobie cienką czerwoną sukienkę bez rękawów, jakby szła na imprezę albo z niej wracała. Fakt, że sukienka jest cienka, może wskazywać na to, że impreza odbywała się w okolicy.

W ciemne kręcone włosy zaplątał się skromny łańcuszek z krzyżykiem. Cerę ma śniadą, a zarazem bladą. Może to oznaczać, że dziewczyna albo jej rodzina pochodzi z kraju na Bliskim Wschodzie.

Prawy łokieć sterczy w górę, lewy bark wygląda na zapadnięty, a nagie ręce i nogi sprawiają wrażenie, jakby ktoś powykręcał je ze stawów. Takie ułożenie ciała powoduje, że ofiara przypomina manekin. Właśnie tak opisał ją kierowca taksówki, który zadzwonił pod numer alarmowy.

Para pustych, zastygłych oczu, przerażone spojrzenie. Na wpół otwarte usta, zsiniałe wargi, a pod nosem zaschnięte resztki krwi, których nie zmył deszcz.

Pierwsze zwłoki mam już za sobą, pomyślała Yrsa. Nie było tak źle. Mimo to jest pewna, że nigdy nie zapomni tego widoku.

Schwarz kuca przy zwłokach i odwraca się do Andricia.

– Co o tym myślisz? Tak na gorąco? Samobójstwo? Może powinniśmy odesłać ją Hurtigowi?

– Radzę poczekać – odpowiada lekarz. Kręci głową i zerka na sześciopiętrowy blok. – Ułożenie ciała względem budynku nie wyklucza hipotezy, że dziewczyna wyskoczyła z okna lub balkonu albo po prostu wypadła z górnego piętra. Obrażenia też tego nie wykluczają.

Schwarz patrzy na budynek.

– Nie sądzisz, że gdyby wyskoczyła lub wypadła, ktoś by coś usłyszał?

Kiedy na miejscu zjawił się patrol policji, prawie we wszystkich oknach było ciemno. Teraz światło pali się w połowie mieszkań, widać w nich sylwetki stojących ludzi. Zaciekawiło ich niebieskie pulsujące światło. Kiedy policja odgrodziła teren, osobom, które stały na balkonach i przyglądały się pracy ekipy śledczej, polecono wejść do mieszkań.

Andrić wzrusza ramionami.

– Trudno mi powiedzieć, co ludzie widzą i słyszą w środku nocy. Rozumiem, że nikt się na razie nie zgłosił, żeby z wami porozmawiać?

– Nie, ale jak tylko dostaniemy wsparcie, przejdziemy się po mieszkaniach. Spodziewam się go w każdej chwili.

Yrsa się domyśla, że obowiązek rozmów z mieszkańcami spadnie na nią i na jakiegoś innego żółtodzioba. Na wszelki wypadek jeszcze raz ogląda zwłoki. Jej uwagę zwraca układ ciała. Jest w takiej pozycji, jakby ktoś położył dziewczynę na plecach i wystawił ją na widok publiczny.

Pięć po drugiej przyjeżdża drugi radiowóz. Idąc na spotkanie z nową ekipą, Schwarz kładzie jej dłoń na ramieniu.

– Wyglądasz na lekko zdenerwowaną, ale szybko się przekonasz, że to, co tu widzisz, wcale nie jest gorsze od typowego kryminału.

– Kryminału? Jak to?

– Każdy dobry kryminał zaczyna się od tego, że ktoś umiera, a kończy rozwiązaniem zagadki.

– W takim razie to, co tu się stało, nie jest dobrym kryminałem – odpowiada Yrsa i od razu sobie uświadamia, że palnęła coś głupiego. Ostatni odcinek drogi na parking pokonują w milczeniu.

– Podejdźcie do mnie – mówi do nich Emilia. Policjantka zajmuje przednie siedzenie wozu technicznego. Na kolanach trzyma laptop, w ręce torebkę ze znalezionym na miejscu telefonem komórkowym. Oba urządzenia połączone są kablem. – Odblokowałam aparat – wyjaśnia. – Prawdopodobnie należy do ofiary. Dziewczyna ma na imię Tara i z tego, co widzę, lubi robić selfie. Ostatni raz kontaktowała się cztery godziny temu, przez esemesa.

Schwarz pochyla się nad otwartymi drzwiami samochodu.

– Z kim?

Emilia patrzy na niego w zamyśleniu.

– Zapisała ten kontakt jako „Olof”. Niestety, numeru nie umiem odczytać. Przynajmniej nie na tym sprzęcie. Wygląda na to, że umówili się w pobliżu na spotkanie.

– Interesujące. Niezły początek.

– Jest jeszcze coś. Tara pisze do tego „Olofa”… Cytuję: „Czy znasz Władcę Lalek?”… Ale on już nie odpowiada. Coś wam to mówi?

Schwarz unosi brwi.

– Mnie nie, ale myślę, że znam kogoś, kto będzie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Naprawdę? Kogo?

– Nazywa się Kevin Jonsson i pracuje w Centralnym Urzędzie Śledczym.nie spał od trzydziestu
sześciu godzin
Wzgórze Tanto

Na szczycie wzgórza Tanto na Södermalmie znajduje się dawne stanowisko obrony przeciwlotniczej, które w czasie drugiej wojny światowej miało bronić przed nalotami nieprzyjacielskich samolotów mosty w dzielnicy Årsta i na wyspie Liljeholmen. Dosłownie rzut beretem od miejsca, w którym wtedy stały armaty, na tarasach opadających w stronę morza, rozciągają się ogródki działkowe. Z wnętrza jednego z domków dobiega huk eksplodujących bomb i granatów.

Jest wpół do trzeciej w nocy. Jonsson leży na kanapie i ogląda radziecki film wojenny w reżyserii Elema Klimowa pod tytułem Idź i patrz.

Żywi zazdroszczą martwym.

Niewielka działka na wzgórzu wyłożona jest zimnymi, kamiennymi płytami, a teren, na którym można cokolwiek uprawiać, ogranicza się do skrawka żyznej ziemi wzdłuż płotu. Powierzchnia jednej ze stu jedenastu działek na południowym stoku wzgórza została wykorzystana do granic możliwości. Czerwony domek z białymi węgłami ma czternaście metrów kwadratowych, a odkryta weranda sześć. Są też szopa na narzędzia i wychodek. Działka należy do rodziny Jonssonów od lat siedemdziesiątych, a on użytkuje ją od czterech. Przebywanie na działce zimową porą jest sprzeczne ze statutem działkowicza, ale gdy wyszło na jaw, że pracuje w policji, zrzeszenie przestało protestować.

Dorastał na tej działce. Obserwował, jak na wzgórzu od strony zatoki Årstaviken budzi się lato. Siedział z ojcem na werandzie i patrzał na wodowanie statków w stoczni.

W domku jest tylko jeden pokój, a w nim stół, dwa krzesła, niewielka kanapa i łóżko na antresoli. Kuchenka i lodówka zasilane są gazolem, a prądu do komputera i oświetlenia dostarcza panel słoneczny. Przy ścianach stoją regały zapełnione książkami i płytami DVD.

Kiedy ogląda jakiś film, często ma pod ręką kartkę i długopis, żeby zanotować wpadki reżysera, na przykład anachronizmy albo błędy w napisach. W branży filmowej nazywa się je goofs.

Nie robi tego dla zabawy, tylko po to, żeby ćwiczyć zmysł obserwacji, co później przydaje mu się w pracy. Jednak tym razem, kiedy na ekranie monitora pojawiają się ostatnie sekwencje filmu, kartka jest pusta.

Główny bohater, mały chłopiec, idzie do lasu i przyłącza się do partyzantów. Las całkowicie go pochłania. Przyroda zawsze wygrywa. Człowiek nigdy.

Już w młodości doszukiwał się wszędzie tak zwanych logicznych błędów. Niszczył świat fantazji innych dzieci, informując je, że dawni kowboje nie używali pistoletów maszynowych i nie nosili dżinsów kupionych w jednym ze sklepów sieci odzieżowej KappAhl.

W klasie nie mógł spokojnie wysiedzieć. Ścianę zdobił plakat przestawiający wikingów. Dla niego był nie do zaakceptowania, ponieważ powielał mit, jakoby wikingowie nosili hełmy z rogami. Goof. Na wiszącej za podestem nauczyciela mapie świata zauważył, że Grenlandia jest tak samo duża jak Afryka. Goof.

Nauczyciele uważali go za głupka i twierdzili, że cierpi na ADHD. Ich opinii nikt nie podważał, więc z czasem zaczęto je uznawać za prawdziwe. To on był zawsze wszystkiemu winien, to on najbardziej przeszkadzał i to jemu najwięcej się obrywało.

W piątej klasie przez jeden semestr uczyła ich młoda nauczycielka, która przyszła na zastępstwo. Różniła się od innych belfrów w ich szkole. Pewnego dnia poprosiła go, żeby został po lekcji.

Spodziewał się, że go za coś obsztorcuje, a tymczasem ona wyjęła piórnik i spytała go, co w nim jest. Odparł, że w pudełku jest dwadzieścia pięć gumek do ścierania, bo taki widniał na nim napis. Nauczycielka się uśmiechnęła, otworzyła je i pokazała mu, co było w nim naprawdę: mała czerwona perła.

Wyjaśniła mu, że pudełko symbolizuje jego twarz, którą widzą inni, a także rolę, którą odgrywa w klasie – to, w co wszyscy wierzą, w tym także nauczyciele, a może nawet on sam. Potem wyjęła perłę, uniosła ją do światła i powiedziała: „Ale ty jesteś tą perłą. Zostawię to pudełko na biurku i będzie tam leżeć przez cały semestr. Za każdym razem, gdy będziesz miał w klasie jakieś problemy, pomyśl o tym, o czym wiemy tylko my i nikt inny”.

Nigdy nikomu nie wspomniał ani rozmowie, ani o perle, ale od tej pory czuł się w szkole znacznie lepiej.

Nauczycielka była na zastępstwie do ferii świąteczno-noworocznych. Z czasem zauważył, że uczniowie i nauczyciele zaczęli traktować go inaczej. Jakby bardziej go słuchali… Może dlatego, że mniej mówił? Kiedy po feriach wrócił do szkoły, pudełka z perłą już nie było.

W swoim komputerze ma plik w Excelu o nazwie GPM. To skrót od angielskich słów Goofs per minute – „Wpadki na minutę”. Przez lata zapisywał w nim filmy, w których liczba wpadek była najwyższa, od literówek w napisach po anachronizmy. Z czasem doszedł do wniosku, że pozory mylą, ponieważ się okazało, że na czele listy wcale nie znajdują się tanie filmy drugiej klasy, tylko kosztowne produkcje, których twórcy usilnie się starali zachować wiarygodność. Pierwsze miejsce zajęły Ptaki Hitchcocka, drugie Czas apokalipsy F.F. Coppoli. Wprawdzie jest w nim o wiele więcej wpadek niż w Ptakach, ale pewne usprawiedliwienie stanowi to, że to długi film.

Wybiera kolejną produkcję… Serce ze szkła Wernera Herzoga… To jeden z tych obrazów, które mogą lecieć w tle, kiedy zajmuje się czymś innym. Wraca na kanapę. Film zna na pamięć, każdą scenę.

Owija się kocem. Nie spał od trzydziestu sześciu godzin i czuje to w kościach. Świat kręci mu się przed oczami, ale mózg nadal pracuje na pełnych obrotach. Zastanawia się, skąd wzięło się powiedzenie o „małych szarych komórkach”. Przecież żywy mózg jest w swojej czystej, fizycznej postaci czerwonoróżowy. Dopiero po śmierci właściciela robi się szary.

Kiedy jego umysł pracuje na najwyższych obrotach, widzi przed oczami ognistoczerwone błyski krwi. Jakby w głowie miał wirówkę. I właśnie teraz w jego mózgu toczy się walka: jedna jego część każe mu myśleć o pracy, druga o ojcu, ekspolicjancie, który był nieśmiertelny, a teraz nie żyje.

Od jego śmierci nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a on zrozumiał, że ponieważ smutek wywołany czyjąś śmiercią nie tkwi we wnętrzu człowieka, nie można poradzić sobie z nim w prosty sposób. Ten rodzaj smutku funkcjonuje jakby obok, żyje swoim własnym życiem. Tkwi w gotowości, a gdy człowiekowi się zdaje, że o wszystkim zdołał zapomnieć, klepie go po ramieniu i znowu się z nim wita. Smutek istnieje poza rzeczywistością. Czai się w ciemnościach pod łóżkiem albo w cieniu za drzwiami.

Na ekranie monitora pojawiają się kolejne sekwencje filmu. Tak jak smutek. Według pewnej anegdoty Herzog zahipnotyzował ekipę aktorów, którzy na skutek tego wpadli w zbiorową depresję.

Tęsknota za ojcem sprawia, że jego też ogarnia niekiedy podobny stan.

Trudno mu wtedy oddychać, czasem płacze albo siedzi nieruchomo i gapi się przed siebie. Podgrzewa jedzenie, ogląda telewizję albo czyta książkę, a potem nie pamięta, co jadł, oglądał i czytał.

Niekiedy wyobraża sobie, że ojciec wciąż żyje. Od razu robi mu się lżej. W takich chwilach nachodzą go wspomnienia i różne uczucia, pojawiają się znane zapachy, przypomina sobie dawne rozmowy i sytuacje. Akurat teraz myśli o jego dłoniach.

Ojciec mawiał, że dłonie przypominają mu o jego pochodzeniu. Urodził się w rodzinie norrlandzkich rybaków zamieszkujących „śledziowy pas” ciągnący się wzdłuż północnego wybrzeża prowincji Ångermanland. Rybacy odławiają tam śledzie z gatunku zwanego surströmming, które poddawane są specjalnej obróbce i po otwarciu puszki wydzielają smrodliwy zapach. Dłonie miał spękane od morskiej soli, rybich łusek i ostrych skrzeli. Gdy na dworze robiło się zimno albo sucho, pękały mu naczynia krwionośne. Kiedy krwawiły, lizał czubki palców i mawiał, że chłepce krew swoich przodków. Twierdził, że utrzymujący się na jego dłoniach zapach surströmminga nigdy nie zniknął, co było oczywistą nieprawdą. Woń octu i siarkowodoru utrzymywała się tylko w jego głowie, ale była tak silna, że z czasem stała się rzeczywista.

Patrzy na swoje dłonie. Za każdym razem, gdy je ogląda, przypomina mu się, jak w podstawówce pobił jednego z kolegów. Ogarnia go wstyd na myśl o tym, że jako czternastolatek onanizował się podczas zabronionych fantazji.

Zdarzały się też gorsze rzeczy. O wiele gorsze. Takie, które dręczą duszę. Duszna atmosfera tajemnicy, którą zna tylko on i jeszcze jedna osoba: jego wuj, brat mamy, którego jutro spotka na pogrzebie ojca.

Powód, dla którego został policjantem, związany jest z kwaśno-słodkim zapachem kojarzącym się ze snusem.

Faktem jest, że pracę w Centralnym Urzędzie Śledczym – szwedzkim odpowiedniku amerykańskiego FBI – dostał zaraz po szkoleniu policyjnym dlatego, że był dobrym technikiem i napisał ciekawą pracę dyplomową o ściganiu pedofilów grasujących w internecie. Fakt ten wymaga jednak pewnego doprecyzowania. Otóż nigdy by do tej pracy nie trafił, gdyby nie to, co wydarzyło się w namiocie na wyspie Grinda, gdy miał dziewięć lat.

Osiemnaście lat po tym zdarzeniu siedzi i ogląda swoje dłonie. Widzi na nich brud, który na zawsze na nich pozostanie. Obserwuje, jak prawa dłoń zaciska się w pięść i bieleją mu kłykcie. Otwiera ją i sięga po leżące na stole czerwone jojo. Zaczyna się nim bawić, krążek opada kilka razy i wraca, sznurek napina się, krążek zatrzymuje się nad podłogą rozświetloną blaskiem bijącym z monitora. Taka zabawa pomaga mu się skupić. Łatwiej mu się wtedy myśli.

W miejsce paskudnego, mętnego wspomnienia o wujku w namiocie na jednej z wysp sztokholmskiego archipelagu pojawia się inne wspomnienie z tego samego lata. Jest jaśniejsze i bardziej wyraźne.

Pod koniec sierpnia jego ojciec prowadził skomplikowane śledztwo. Wyjaśniał sprawę morderstwa i na cały tydzień wyjechał do Linköping.

Dzień, w którym ojciec miał wrócić do domu, ciągnął się dziewięciolatkowi jak guma. Wieczorem pojechał z mamą metrem na Dworzec Centralny. Przybyli za wcześnie. Gdy pociąg wtoczył się na peron, gorączkowo szukał w oknach wagonów twarzy ojca. W końcu go zobaczył: ojciec stał w wagonie restauracyjnym i machał do niego. Ruszył biegiem wzdłuż pociągu, który wciąż jechał i jechał, jakby nie zamierzał się zatrzymać. W końcu, gdy minęła wieczność, koła zazgrzytały o szyny, skład stanął i ojciec wyszedł na peron, a wtedy on rzucił mu się na szyję i wtulił w jego koszulę, która pachniała cygarami i wodą po goleniu.

– Cześć, kolego – powiedział ojciec i mocno go objął. Pogłaskał go po włosach, pocałował w policzek i wyjął z kieszeni małą paczkę. – Mam dla ciebie prezent.

W tej samej chwili podeszła mama, żeby się przywitać.

Później to się zmieniło, ale teraz odpędza od siebie takie myśli. Wciąż bawi się jojo i nadal pamięta, co ojciec mu wtedy powiedział: krążek zrobiony był z drzewa rosnącego w Smålandzie, a sznurek z amerykańskiej bawełny.

Nadal wyczuwa włókna, z których wykonany jest sznurek. Bierze w palce krążek i czuje ciepłe wibracje, które przypominają o skąpanych w słońcu bawełnianych polach na amerykańskim Południu. W dłoni czuje też chłodny kawałek szwedzkiego drewna, na którym swoje piętno odcisnęły surowe zimy smalandzkich wyżyn.

Ojciec był kopią Clinta Eastwooda. Miał takie samo twarde spojrzenie i kanciastą twarz. Przypominał bohatera filmu pod tytułem Dobry, zły i brzydki.

Jojo wykonano z jednego kawałka drewna. Ojciec dostał je w prezencie, kiedy skończył dziewięć lat.

Pewnego razu opowiedział mu historię o człowieku, który był takim „Brzydkim” jak tamten z filmu. Nazywano go „Strachem na Wróble”, bo rolnicy płacili mu za to, żeby stał na ich polach w podartym ubraniu i odstraszał ptaki. Przyszło mu do głowy, że ojciec zmyśla, ale wcale mu to nie przeszkadzało, bo dzięki takim drobnym kłamstewkom cała opowieść robiła się bardziej ekscytująca.

Strach pracował co roku od kwietnia do września. Rolnicy pozwalali mu mieszkać ze świniami. Ciągle chodził nieogolony. Nosił długą, brudną brodę, która sterczała na wszystkie strony. Na jego policzku widniała brązowa, pomarszczona brodawka, która wyglądała tak, jakby w każdej chwili miała odpaść. Wszyscy chłopcy się go bali.

Już wtedy się domyślał, że nie wszystko w tych ojcowych historiach było zmyślone. W każdej z nich kryło się ziarnko prawdy. Coś mrocznego. Wiedział też, że to, co mroczne, ojciec wolał pokryć śmiechem.

Opowiadał mu, że pod koniec lat czterdziestych lato zawsze było ciepłe, słońce świeciło nieprzerwanie, a woda w rzece Ångerman miała stałą temperaturę dwudziestu dwóch stopni Celsjusza. Kąpał się w miejscu, w którym do wody dało się wskoczyć ze zwisającej z drzewa liny. Kiedy teraz o tym myśli, niemal widzi spieniony nurt rzeki. Akcja rozgrywa się w czerni i bieli, kadry przypominają zdjęcia ze starego albumu ojca.

Któregoś dnia ojciec kąpał się w rzece przez kilka godzin. Kiedy wyszedł z wody i chciał się wytrzeć, żeby wrócić do domu, zobaczył, że Strach siedzi na zboczu wzgórza zaledwie metr od drzewa, z którego zwisała lina.

– Facet uśmiechnął się bezzębnymi ustami, obnażył czerwone dziąsła i wsunął do ust duży kawałek snusu. Siedział tam od chwili, gdy przyszedłem. Powiedział, że chce mi podarować prezent, bo skakanie do wody świetnie mi idzie. Dał mi to jojo. Wtedy było jasnoczerwone, nie takie wyblakłe i złuszczone jak teraz.

Palce Kevina przesuwają się po powierzchni jojo. Dokładnie je ogląda, jak wiele razy wcześniej. Każda rysa, każdy odpadający kawałek farby ma historię. Czuje lekko stęchły zapach drewna. I coś jeszcze. Może to pot włóczęgi, który w nie wsiąkł.

– Co było później? – spytał mały Kevin, ale ojciec zrobił zamyśloną minę, jakby nie usłyszał pytania.

– Nic szczególnego – odparł w końcu. – Wziąłem jojo, wsiadłem na rower i pojechałem do domu. Zimą tego samego roku Strach zamarzł na śmierć. Znaleziono go pod mostem. Przymarzł do ziemi i musieli go odcinać.

Dzisiaj wie, że Strach rzeczywiście istniał i nazywał się Gustav Fogelberg. Był przestępcą, który molestował małych chłopców i nawet siedział za to w więzieniu. Czerwone jojo było czymś w rodzaju przynęty, a ojciec posłużył się tą opowieścią, żeby przykryć historię o przestępstwie. Jojo stało się nośnikiem kłamstwa w jego życiu. Nigdy się nie przyznał, że padł ofiarą przestępstwa.

Ojciec miał swojego włóczęgę, „Brzydkiego”.

On, Kevin, ma wujka.może już wystarczy
Bergshamra

Rodzina martwej dziewczyny mieszka dwie przecznice od miejsca, w którym ją znaleziono. Matka wpuszcza Schwarza do jej pokoju.

Naprzeciwko łóżka stoi komoda w stylu rokoko przykryta zrobionym na szydełku obrusem. Narzuta i poduszki są z kwiecistego materiału z lat siedemdziesiątych. Na ścianach wiszą wyblakłe fotografie przedstawiające szwedzką parę królewską i kilim z napisem „Nie należy płakać nad tym, co kto stracił, tylko cieszyć się tym, co kto ma”.

Pierwsze wrażenie Schwarza jest takie, że nie tak wygląda typowy pokój nastolatki.

– List leży na nocnej szafce – informuje go matka dziewczyny. – Przeczytaliśmy go, a potem odłożyliśmy na to samo miejsce.

Głos jej się załamuje, twarz ukrywa w dłoniach. Jest młodą kobietą. Schwarz dochodzi do wniosku, że musiała urodzić jako nastolatka. Wzdycha po cichu i klnie w myślach. Matka Tary stoi w progu, a on idzie do nocnej szafki.

Treść listu tworzą trzy odręcznie napisane linijki. Schwarz czyta je dwa razy. Po drugiej stronie cienkiej ściany słychać dziecięcy płacz przerywany męskim głosem. To ojciec Tary pociesza jej młodszą siostrę.

Do taty, mamy i małej Chinar,

wybaczcie mi, że zgrzeszyłam. Nie zasługuję, żeby dalej żyć.

Kocham Was. Zobaczymy się w niebie. Zamierzam wyskoczyć.

List napisany jest na kartce w linie formatu A4. Dziewczyna podpisała go swoim imieniem. Schwarz od razu zauważył, że dwie litery „a” w jej imieniu mają kształt serc.

– Więc kiedy zadzwoniliśmy, myśleliście państwo, że Tara śpi w swoim łóżku? – pyta Schwarz.

– Tak – odpowiada kobieta, ocierając łzę z twarzy.

– Czy cokolwiek wskazywało na to, że była w depresji?

– Nie wiem.

– Leczyła się u psychiatry?

– U psychiatry? Co pan ma na myśli?

Kobieta nadal stoi w progu, trzy metry od Schwarza. Policjant uważa, że to trochę dziwne.

– A więc się nie leczyła? – pyta.

– Nie. Po co miałaby to robić?

Schwarz nie odpowiada, tylko wskazuje list na szafce.

– Nie – powtarza kobieta po chwili niezręcznego milczenia.

– Czy domyśla się pani, co córka miała na myśli, pisząc, że zgrzeszyła?

– Nie mam pojęcia. Nie wiem.

– Jest pani pewna?

Kobieta potwierdza skinieniem głowy.

– Czy Tara miała chłopaka?

Kobieta kręci przecząco głową.

– Czy zna pani kogoś, kto mieszka w budynku, przy którym ją znaleziono? Mam na myśli ten sześciopiętrowy dom.

– Nie, nie sądzę.

– Czy Tara znała kogoś, kto ma na imię Olof?

Kobieta wydaje się zaskoczona tym pytaniem.

– Kim jest Olof?

– Tego jeszcze nie wiemy. Wymienili się esemesami… jakieś sześć godzin temu, tuż po dziesiątej – wyjaśnia policjant, zerkając na zegarek.

– O tej godzinie była w domu. Siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy wiadomości.

Oczy kobiety zachodzą mgłą. Zakrywa dłonią usta.

– A potem wyszła z domu?

Kobieta przygryza wargę. Po jej policzku spływa łza i zatrzymuje się w kąciku ust.

– Tara nie wychodziła z domu. Poszła do swojego pokoju i położyła się spać.

– Rozumiem.

Schwarz zastanawia się, czy nie powinien spytać kobiety, dlaczego jej córka pytała Olofa o „Władcę Lalek”, ale nie robi tego. Wyjaśni to później. Na razie ma zbyt mało danych. Najpierw zadzwoni i porozmawia z Jonssonem, a najlepiej z Lassem Mikkelsenem, jego szefem w Centralnym Urzędzie Śledczym.

– Czy Tara miała komputer, iPad albo podobne urządzenie?

Kobieta znowu kręci głową.

– Nie stać nas na takie rzeczy – odpowiada cichym głosem, po czym odwraca się i kiwa głową komuś, kto najwidoczniej stoi w przedpokoju.

Do pokoju wchodzi ojciec Tary. Nadal ma na sobie piżamę.

– Może już wystarczy tych pytań – stwierdza, patrząc to na Schwarza, to na żonę. – Chinar nas potrzebuje.

– Oczywiście – zgadza się Schwarz. – Za pół godziny przyjdzie do państwa ksiądz.

Mężczyzna kiwa głową. Wygląda na to, że jest starszy od żony przynajmniej o dwadzieścia lat. A może takie piętno odcisnęły na nim przeżycia ostatnich godzin? Pod oczami ma głębokie sine bruzdy, które w blasku oświetlenia w przedpokoju lśnią blado.

Schwarz schodzi na dół, wychodzi z budynku, wyjmuje telefon i wybiera numer Andricia.

– Cześć – rzuca lekarz. – Właśnie miałem do ciebie dzwonić.

– Czy twoim zdaniem powinniśmy przekazać tę sprawę Hurtigowi?

Hurtig jest zastępcą komisarza policji. Prowadzi śledztwo w sprawie serii samobójstw, do których doszło w ostatnim czasie. Na komendzie wiele się o tym mówi.

– Nie sądzę – odpowiada Andrić. – Z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na to, co widzieliśmy na miejscu zdarzenia.

Schwarz czeka na dalszy ciąg, ale na próżno.

– A co takiego tam widzieliśmy? – pyta w końcu. Przypomniało mu się, że lekarz ma jedną zasadniczą wadę: trzeba z niego wyciągać informacje.

– Wszyscy młodzi samobójcy, których sprawę bada Hurtig, w chwili popełnienia samobójstwa słuchali muzyki z walkmana – wyjaśnia doktor. – Takie mieli modus operandi, jeśli można użyć tego określenia w odniesieniu do samobójców. Tara nie pasuje do tego wzorca.

– Rozumiem… w takim razie możemy ją skreślić?

– Tak… Zwłaszcza w kontekście drugiej przyczyny.

Drugą wadą Andricia jest to, że z najważniejszą informacją czeka zawsze na sam koniec. Lekarz głęboko wzdycha.

– Jeśli dziewczyna popełniła samobójstwo, w grę musiały wchodzić inne przyczyny. Prawdopodobnie żyła w stresie. Nasi technicy znaleźli w jej telefonie coś, co na to wskazuje.

– To znaczy?

– Zrozumiesz, gdy to zobaczysz – kończy rozmowę Andrić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: