Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie na podglądzie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Życie na podglądzie - ebook

Co byś zrobił, gdyby życie twojej rodziny niespodziewanie stało się obiektem telewizyjnego show?

Piętnastoletnia Jackie Stone kocha swojego tatę. Jej tato, Jared, kocha Jackie. Nic dziwnego, że gdy Jared dowiaduje się o swym śmiertelnym nowotworze mózgu, przede wszystkim myśli o zabezpieczeniu rodziny. Postanawia sprzedać... swoje życie na eBayu. Konsekwencje tej decyzji wywrócą rodziny do góry nogami, gdy okaże się, że jednym z licytujących jest telewizyjny producent reality show. Jackie zostanie zmuszona do podjęcia działań, na które nigdy by się nie odważyła, i zyska zupełnie niespodziewanych sojuszników.

Błyskotliwa, przewrotnie zabawna, mocna powieść dla młodzieży ze świetnie nakreślonymi bohaterami, wśród których niepoślednią rolę odgrywa sam zyskujący świadomość nowotwór.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-333-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Prolog

Czwartek, 10 września

Jackie Stone kochała tatę. Bardzo go kochała.

Przykleiła zdjęcie taty – miał na imię Jared – na wewnętrznej stronie drzwi szafki w szkole. Było to niedawno zrobione selfie, na którym oboje siedzieli na wyciągu narciarskim. Kosmyki jasnych włosów Jackie wymykały się spod czapki, ale bynajmniej nie zasłaniały szerokiego od ucha do ucha uśmiechu. Zawsze, gdy miała zły dzień, a zdarzało się jej to częściej niż innym, wystarczyło, że zerknęła na tę fotografię. Stała się dla niej wizualnym odpowiednikiem przytulanki.

W te dni, kiedy Jared nie jeździł do Salem, gdzie pracował w legislaturze Oregonu, najczęściej barykadował się w swoim gabinecie. Jackie podejrzewała, że równie dobrze mógł wtedy pracować, jak i grać na Wii. Wiedząc, jak tata się cieszy, pokonawszy Tigera Woodsa w jego własnej dyscyplinie, nawet jeśli mecz odbył się jedynie na wirtualnym polu golfowym, kochała go tym bardziej. W każdym razie nie przeszkadzała mu, kiedy zamykał drzwi na klucz.

Ale czwartki były wyjątkowe.

W czwartki tata załatwiał różne sprawy domowe – w sklepie spożywczym, na poczcie, w pralni chemicznej – a potem szedł na siłownię. Po powrocie do domu stawiał przy drzwiach torbę z przepoconym strojem treningowym, wbiegał po schodach, przeskakując po dwa stopnie, i siadał z Jackie na najwyższym z nich. Trochę rozmawiali, jedli obiad z mamą i siostrą Jackie, a potem siedzieli przytuleni na sofie i leniwie przerzucali kanały w telewizji. Jackie i tata nazywali te chwile „rodzinną randką”. To była jej ulubiona część tygodnia.

Skończyła dopiero piętnaście lat, ale wtulona w ciepłe, bezpieczne ramię ojca czuła spokój i komfort, których nic innego na świecie nie mogło jej zastąpić. Wiedziała, że on też to czuje.

Jednak w ten czwartek oczekiwanie na powrót taty niemiłosiernie się dłużyło.

Spóźniał się.

***

Jared Stone lubił swój mózg. Bardzo go lubił.

Oczywiście zdarzały się chwile – podczas monotonnych dojazdów z pracy do domu, nudnych rund transmitowanych późno w nocy meczów baseballa, krzepiącej rutyny cotygodniowych mszy – kiedy jego mózg się wyłączał, przechodził w tryb autopilota. Zwykle jednak działał na najwyższych obrotach.

Pomagał mu poruszać się po korytarzach kapitolu stanowego, do którego Jared już po raz piąty został wybrany na dwuletnią kadencję jako przedstawiciel zacnych mieszkańców Portland. Podpowiadał, jak odczytywać enigmatyczne miny żony Deidre i dwóch nastoletnich córek, Jackie i Megan – dzięki temu nie miał wątpliwości, kiedy go potrzebują, a kiedy powinien je obchodzić szerokim łukiem. Jego mózg wiedział, które jedzenie dobrze smakuje, które kobiety są atrakcyjne i którzy znajomi mają kłopot z zapachami wydzielanymi przez ich ciała. W gruncie rzeczy całkiem nieźle się orientował, co jest dobre, a co złe. Można powiedzieć, że mózg Jareda był jego najlepszym przyjacielem. I właśnie z tego powodu trudno mu było przyjąć do wiadomości, że jego mózg zaatakował glejak wielopostaciowy IV stopnia – a właściwie byłoby mu trudno, gdyby wiedział, czym jest glejak wielopostaciowy IV stopnia.

– Glejo… co? – zapytał.

Lekarka, kobieta o popielatych włosach i kwadratowej szczęce, w białych sandałach – takich, jakie nosiła jego ciotka Eva – przyglądała mu się przez chwilę.

– Przykro mi, Jared. Masz guza mózgu.

Odczekał, aż słowa przestaną wirować w jego głowie: „Przykro mi, Jared. Masz guza mózgu”. Było jej przykro z powodu guza czy dlatego, że nie wyraziła się dość jasno, mówiąc o „glejaku wielopostaciowym IV stopnia”? Czy guz wyrósł właśnie na tej części mózgu, której w tej chwili używał?

– I co w związku z tym? – zapytał.

– Złe wieści – odparła lekarka.

– Złe wieści?

Jared słyszał jej słowa, ale nadążanie za tematem rozmowy sprawiało mu trudność. Wiedział, że powinien się skupić, że właśnie teraz jest to o wiele ważniejsze niż kiedykolwiek przedtem, ale nie potrafił. Właśnie te zdarzające się od czasu do czasu spadki koncentracji, napady rozkojarzenia i utraty pamięci oraz ciągły ból w prawej skroni przyprowadziły go do neurologa.

– Tak – powiedziała lekarka. Poczekała chwilę, dając mu szansę, żeby sam się domyślił.

– Złe wieści – powtórzył, wreszcie wykazując zrozumienie.

– Nie da się go operować.

– Nie da się operować… – Tym razem Jared od razu zrozumiał sens jej słów.

– Mogę przepisać jedynie terapię paliatywną.

– Przepraszam, pani doktor, nie znam tego słowa.

Nie wiedział jednak, czy zawsze tak było, czy kiedyś je znał, ale uleciało mu z pamięci.

– To znaczy, że możemy spróbować uśmierzyć ból, ale nie da się usunąć guza. Będzie się rozrastał.

– Guz będzie się rozrastał?

– Tak.

Jared pozwolił, żeby ta informacja również wybrzmiała i przetoczyła się przez jego głowę. Znowu się zastanawiał, czy toczy się nad guzem, pod guzem, wokół niego, a może przez sam środek.

– Mogę żyć z guzem? – zapytał.

Lekarka westchnęła. Był to niezamierzony odruch. Powstrzymała się, a jej stłumione „ach…” zabrzmiało bardziej jak potwierdzenie najgorszych przeczuć niż wyraz współczucia. Potem powiedziała:

– Nie.

– Nie – powtórzył Jared.

– Nie.

Powiedziała to rzeczowym tonem, jakby informowała go o temperaturze powietrza albo o wilgotności, ale Jared zauważył, że zaszkliły jej się oczy, więc zrobiło mu się jej żal. Empatia była filarem jego charakteru, a przynajmniej tak sądził. Już niczego nie mógł być pewien.

***

Glejak wielopostaciowy IV stopnia lubił mózg Jareda Stone’a. Bardzo go lubił. Prawdę mówiąc, wręcz za nim przepadał.

Tak jak większość organizmów, guz nie miał pojęcia, skąd się wziął. Podobnie jak noworodek, który opuszcza łożysko i od razu przysysa się do piersi matki, pewnego dnia glejak po prostu zbudził się, posmakował szarych komórek płatu czołowego Jareda i odkrył, że ta sytuacja mu odpowiada.

Z punktu widzenia guza było to normalne zajęcie. Guzy już tak mają: pożerają wspomnienia swojego żywiciela, dopóki oboje – żywiciel i guz – nie przestaną istnieć. Glejak opychał się pozornie niewyczerpanym zapasem neuronów, przejmując esencję umysłu żywiciela i z upływem czasu stając się Jaredem bardziej niż sam Jared. Jeszcze nie wiedział, że kiedy to się stanie, będzie po wszystkim. Wiedział tylko, że musi jeść, że wspomnienia Jareda są doskonałym źródłem pożywienia i że warto rozkoszować się ich smakiem.

Tego dnia, w czwartek rano, kiedy Jared poszedł do lekarza i gdy okazało się, że ma raka mózgu, glejak przyglądał się wspomnieniu narodzin starszej córki Jareda, Jackie.

Deirdre, żona Jareda i matka Jackie, leżała na stole porodowym – jej głowa i ramiona znajdowały się na jednym końcu łóżka, a nad drugim pochylali się lekarz i pielęgniarki, ale zasłaniali widok i glejak nie widział, czym dokładnie się zajmowali. Guz chłonął każdy szczegół. Śnieżnobiałą, błyszczącą podłogę i ściany; przenikające się zapachy krwi i środków dezynfekcyjnych, które zwiastowały coś ważnego; pulsujące dźwięki aparatury monitorującej i syk respiratorów. Guz przyswajał sobie obrazy, zapachy i dźwięki z taką ciekawością, jakby sam ich doświadczał, co w pewnym sensie było zgodne z prawdą. Dla niego wspomnienie tamtej chwili niczym się nie różniło od tego, w jaki sposób pamiętał je Jared.

Smak i struktura tego konkretnego wspomnienia podpowiedziały glejakowi, że potrzebne było cesarskie cięcie, bo pępowina owinęła się wokół szyi dziecka. Jared, a teraz guz, czuł, że ze strachu żołądek podchodzi mu do gardła.

Jared siedział koło łóżka, pochylał się nad Deirdre, trzymał ją za rękę i powtarzał wyświechtane frazesy: „Wszystko będzie dobrze”, „Lekarz twierdzi, że takie sytuacje zdarzają się bardzo często”. Starał się, żeby jego słowa brzmiały szczerze, ale guz wiedział, że żywiciel sam im nie wierzy. Wiedział to, bo sam też był do nich sceptycznie nastawiony.

Deirdre płakała. Glejak najbardziej na świecie chciał ją pocieszyć.

Nagle rozległ się nowy płacz.

Inny płacz.

Płacz, w którym brzmiały wszystkie tajemnice wszechświata.

Na początku płacz był skoncentrowany nad ciałem Deirdre, ale jego dźwięk szybko rozszedł się po całej sali i Jared – a teraz guz – poczuł atak paniki.

Lekarka anestezjolog, której guz nie zauważył, kiedy usiadła koło Jareda, zapewne wyczuła niepokój w jego zachowaniu.

– Wszystko w porządku – powiedziała. – Teraz ją myją, a potem zrobią jej test Apgar.

– Test Apgar? – zaniepokoił się Jared.

– To jednorazowe badanie potwierdzające, czy wszystko jest na swoim miejscu. Rutynowa kontrola.

Po chwili weszła położna w zielonym fartuchu ochronnym i masce, która zasłaniała jej całą twarz oprócz oczu. Pokazała dziecko Deirdre, a potem podała je Jaredowi.

– Gratulacje – powiedziała.

Guz zauważył jej promienny uśmiech pod maską. Zdziwił się, jak to możliwe, żeby okazywać tyle szczerych emocji z powodu czegoś, co się robi co dzień.

– Cześć, Jacquelyn – przywitał córkę Jared. – Jaka jesteś malutka!

Guz poczuł, że mięśnie ramion i karku Jareda stężały. Napawał się jego niepewnością i lękiem, że może niechcący upuścić tego nowo narodzonego człowieka.

– Daj mi ją zobaczyć – powiedziała Deirdre.

Jared uklęknął na jedno kolano i przytrzymał noworodka w polu widzenia żony. Nagle zrobił coś, czego guz kompletnie nie mógł zrozumieć – zaczął śpiewać.

Na początku piosenka brzmiała tak cicho, że glejak był pewny, iż nikt oprócz niego – nawet Deirdre – jej nie słyszy. To była kołysanka przeznaczona tylko dla uszu nowo narodzonej córeczki. Jednak guz ją usłyszał i pomyślał, że jest piękna: Seven Spanish Angels Williego Nelsona i Raya Charlesa. Ten tytuł nagle wpadł mu do głowy, a raczej wpadłby, gdyby guz miał głowę, ale jej nie miał. Jednak wrażenie było identyczne.

– Przestała płakać – powiedziała Deirdre, a guz, widząc jej wzrok, pomyślał, że żona żywiciela zaraz pęknie z radości.

Jared uśmiechnął się, pochylił i pocałował Deirdre w czoło. Potem pochylił się jeszcze bardziej i pocałował małą Jackie dokładnie w to samo miejsce. Skóra Deirdre była zmęczona i zroszona potem, tymczasem Jackie była gładka, pachniała nadzieją i obietnicą. Maleństwo cicho zakwiliło.

Guz wiedział, że więzi, która w tej chwili połączyła ojca z córką, już nic nie zerwie. Przez jakiś czas delektował się tym uczuciem i pozwolił, by spowiła go wszechogarniająca radość.

Następnie glejak wielopostaciowy IV stopnia pożarł w całości to wspomnienie.

***

Megan, młodsza siostra Jackie, zaprosiła na czwartkowe popołudnie grupę znajomych, siostrze zaś wyraźnie dała do zrozumienia, że jej obecność nie jest szczególnie mile widziana. Jackie wcale nie zależało na tym, żeby z nimi zostać. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było oglądanie powtórek Kawalera do wzięcia albo innego kretyńskiego reality show w towarzystwie Megan i jej koleżanek gdaczących przed telewizorem jak stado kur.

Tata nie wrócił o umówionej porze, więc Jackie poszła do swojego pokoju, żeby odrobić lekcje. Ominęła leżącą na dywanie stertę brudnych ubrań, dotknęła na szczęście (jak zawsze) wielkiego plakatu Wrednych dziewczyn, a potem odsunęła rozłożone na biurku podręczniki i powieści kryminalne, żeby się dostać do swojej torby. Bezwładnie padła na łóżko, położyła się na brzuchu i oparła o poduszkę zeszyt ćwiczeń.

Z ołówkiem w jednej ręce, nawijając kosmyki włosów na palec drugiej, Jackie uśmiechnęła się, kiedy napotkała angielskie słówko, które miało się przydać uczniom dziesiątej klasy:

fatuous – głupi albo próżny.

Nic dodać, nic ująć – Megan i jej gang gwiazdek z ósmej klasy były na sto procent głupie i do szpiku kości próżne.

Nie żeby to miało znaczenie. Jackie zaszyłaby się w swoim pokoju, nawet gdyby Megan i jej koleżanki nie opanowały całego piętra. Ten pokój był jej azylem – jedynym miejscem w całym domu, gdzie mogła się czuć absolutnie swobodnie.

Jedynym miejscem poza domem, w którym Jackie czuła się komfortowo, był Internet. Często dochodziła do wniosku, że połączenie ze światem jest o wiele ważniejsze niż wychodzenie mu naprzeciw. Przede wszystkim odpowiadało jej poczucie anonimowości. Możesz godzinami siedzieć na jakiejś stronie internetowej albo na czacie i pies z kulawą nogą się tobą nie zainteresuje. Nikt nie zwraca na ciebie uwagi, a jeżeli nawet tak, to jeden klik i już go nie ma. To trochę tak, jakby Jackie miała swoją osobistą parę czerwonych trzewiczków, które potrafiły ją w mgnieniu oka teleportować z Krainy Oz do Kansas albo do Hollywood, albo do Tokio.

Jedynym człowiekiem, z którym kiedykolwiek rozmawiała online, był Maks. Właśnie teraz Jackie miała ochotę z nim pogadać, ale wiedziała, że tak późnym popołudniem na pewno nie będzie dostępny.

Usłyszała, że ktoś otworzył i zamknął drzwi wejściowe do domu, zgraja koleżanek Megan chórem zawołała: „Dzień dobry, panie Stone”, a potem zaśmiała się kompletnie bez powodu. To jedna z rzeczy, które najbardziej drażniły Jackie u koleżanek Megan – ten ich bezsensowny śmiech.

To jednak było nieważne. Tata wrócił. Jackie wstała z łóżka, wyszła z pokoju i już po chwili siedziała na najwyższym stopniu schodów.

Usłyszała, że tata powiedział coś do mamy – ale nie zrozumiała, co – a potem wyszedł zza rogu i ruszył po schodach na górę. Jej szeroki od ucha do ucha uśmiech zgasł, kiedy się zorientowała, że tata mamrocze pod nosem i zdaje się co najmniej zdezorientowany. Oszołomiona przepuściła go, kiedy przeszedł obok.

– Tato?

Jared przystanął i odwrócił się.

– Och, cześć, Jax, przepraszam. Nie zauważyłem, że tu siedzisz.

To nie było normalne zachowanie. Absolutnie. Przeszedł i jej nie zauważył? To mniej więcej tak, jakby prezydent Stanów Zjednoczonych w roztargnieniu minął mównicę podczas konferencji prasowej. Takie rzeczy po prostu się nie zdarzają.

– Tato, wszystko w porządku?

– Co? Aha, tak. Mam dzisiaj dużo pracy.

Jackie od razu poznała, że to nieprawda.

– Muszę się spiąć – dodał, a potem wszedł do gabinetu i zamknął drzwi, zostawiając zszokowaną córkę na korytarzu. Nie zaprosił jej do środka.

***

Jared jeszcze nie był gotowy na szczerą rozmowę z rodziną. Nie mógł im powtórzyć tego, co usłyszał od lekarki – że napady dezorientacji i bóle głowy staną się częstsze i coraz bardziej dokuczliwe, a za trzy, może cztery miesiące umrze.

Nieprzyjemnie się czuł z powodu incydentu z Jackie na schodach, ale w tej chwili nie mógł zawracać sobie tym głowy. Musiał wszystko przemyśleć.

Lekarka powiedziała mu, że w jakimś stopniu może kontrolować wrażenie chaosu, redukując liczbę bodźców zewnętrznych, które jego mózg jest zmuszony przetwarzać. Jared rozejrzał się po gabinecie, szukając potencjalnych bodźców zewnętrznych. Wyłączył komputer, monitor i drukarkę, żeby zlikwidować szum tych urządzeń. Zgasił światło pod sufitem i lampkę na biurku. Głupio mu było tak stać w ciemności, więc położył się na wznak na podłodze.

Leżał przez kilka minut, a potem powiedział na głos:

– Konam.

Zaskoczył go dźwięk własnego głosu, więc powtórzył:

– Konam.

Trebusz, pies Stone’ów, który akurat drzemał w gabinecie, na chwilę uniósł łeb, a potem w sposób typowy dla czarnych labradorów w jesieni życia oparł go z powrotem na łapach i zmęczony głośno westchnął.

Jared skojarzył, że „konam” jest anagramem słowa „manko”. Nagle uświadomił sobie, że dzięki panującej w pokoju ciszy wreszcie może jaśniej myśleć.

– Zatem umieram – powiedział. W myślach dodał: „To anagram słów: »teraz ma mumie«. Dziwne”.

Im dłużej rozmyślał o śmierci, tym mniej się jej bał. Musiał się zająć ważniejszymi sprawami. Jak wielu urzędników legislatury, Jared miał dwie prace, żeby wiązać koniec z końcem. W odróżnieniu od większości urzędników, nie był jednak prawnikiem, tylko projektantem grafiki. Niezbyt wysokie dochody z obu działalności, nawet uzupełnione pensją Deirdre, nie były w stanie pokryć wydatków rodziny. Tuż po narodzinach Jackie wykupił ubezpieczenie na wypadek śmierci, ale polisa na dwadzieścia lat opiewała na zaledwie pięćset tysięcy dolarów. Te pieniądze błyskawicznie się rozejdą, zjedzone przez raty kredytu hipotecznego – jak jabłko zjedzone przez robaka albo jak mózg zjedzony przez raka. Wytężył umysł, szukając sposobu na rozwiązanie tego problemu, ale im dłużej się zastanawiał, tym bardziej doskwierał mu ból głowy. Nie był pewien, czy czuje się tak przez nowotwór, czy raczej z powodu trudnej sytuacji, lecz to była drugorzędna sprawa.

– Musisz zdobyć kasę – mruknął półgłosem i od razu pomyślał: „sędzia szybko smuć”.

Skąd mu wpadały do głowy te anagramy? Nigdy nie miał skłonności do zabawy słowami, a w każdym razie nie przypominał sobie, żeby je miał. Może guz stymulował niektóre części mózgu, jednocześnie zabijając inne?

Wymyślając kolejne anagramy, zapadł w sen („w nasze padł”), kołysany falami literek i słów („ta siła ról w filmie”).

***

Jackie zwróciła uwagę, że przez kilka dni tata zdawał się zamknięty w sobie. Próbowała pociągnąć go za język, ale każda rozmowa okazywała się jeszcze bardziej zagadkowa niż poprzednia.

– Cześć, tato – przywitała go pewnego dnia.

– Co? Och, aha, cześć, Fistaszku. Dzięki, wszystko w porządku.

Odwrócił się i odszedł.

Ta zdawkowa wymiana zdań była nietypowa i bolesna dla Jackie. Przecież nawet go nie zapytała, co u niego słychać ani nic w tym rodzaju. Na domiar złego tata zawsze nazywał Fistaszkiem Megan.

– Tato, pomożesz mi rozwiązać zadanie z matematyki? – poprosiła przy innej okazji.

– Pewnie, Jax, ale może później. Najpierw obejrzyjmy Jerycho.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że minął już rok od ostatniego odcinka Jerycha.

Dla ścisłości wypada powiedzieć, że nie wszystkie ich spotkania przebiegały w tak dziwny sposób – Jared nadal pamiętał, żeby zapytać Jackie o szkołę, i nawet udawało mu się okazać zainteresowanie nowinkami – jednak dla niej było wystarczająco dużo znaków, że coś tu nie gra.

Próbowała porozmawiać z mamą, lecz Deirdre była rozkojarzona w zupełnie inny sposób, typowy dla wszystkich matek z podmiejskich dzielnic. Zawsze mają zbyt wiele spraw na głowie, żeby się zamartwiać, o ile nic nie uruchamia w ich świadomości syreny alarmowej. Guz Jareda niewątpliwie powinien wywołać alarm, ale jeszcze nikt nie zgłosił pożaru.

Jackie doszła do wniosku, że tata jest po prostu przemęczony pracą czy czymś w tym rodzaju i starała się nie roztrząsać tematu. Dzięki temu niechcący mogła się nacieszyć ostatnimi chwilami błogiej niewiedzy.

***

Jared przez cztery dni nikomu nie mówił o raku mózgu. Większość czasu leżał na podłodze w swoim gabinecie i próbował pozbierać myśli. Wychodził z pokoju na tyle często, żeby reszta rodziny nie nabrała podejrzeń, że dzieje się coś dziwnego, a potem wracał, upewniwszy się, że na jakiś czas oddalił problem.

Jared próbował znaleźć sposób na to, żeby zapobiec trudnej sytuacji finansowej, w której, jak sądził, wkrótce się znajdą jego najbliżsi. Niedługo trzeba będzie opłacić college. A potem przyjdzie czas na samochody, wakacje i inne rzeczy, na które dzieci zwykle potrzebują pieniędzy. Przede wszystkim jednak próbował myśleć. Kiedy nudziło go leżenie w ciemności, włączał komputer i surfował po stronach internetowych poświęconych nowotworom. Od czytania ponurych informacji o glejakach wielopostaciowych IV stopnia zaczynała go boleć głowa, więc niemal odruchowo przełączał się na strony z wiadomościami albo rozrywką.

Właśnie w taki sposób trafił na dziwny artykuł sprzed kilku miesięcy:

Rozwiedziony mężczyzna sprzedaje swoje życie na aukcji internetowej

14 marca – Worldwide News Now

Kiedy Jens Schmidt postanowił, że potrzebny mu nowy start, wystawił na sprzedaż przez Internet cały zgromadzony przez siebie materialny dorobek życia – od napoczętej tubki pasty do zębów do toyoty camry z 2002 roku. Całe życie Jensa Schmidta stanie się własnością uczestnika aukcji, który zaproponuje najwyższą cenę.

Zdawało się, że Jens Schmidt, trzydziestoczteroletni Holender, wzięty prawnik oraz pasjonat paralotniarstwa i narciarstwa, ma wszystko, czego człowiek potrzebuje do szczęścia. Jednak gdy jego pochodząca z Włoch żona Anna Mazzucchi po siedmiu latach małżeństwa zażądała rozwodu, Schmidt zdecydował, że nadszedł czas, by kompletnie odmienić swój los.

„Nie chciałem, żeby cokolwiek przypominało mi o dawnym życiu” – twierdzi.

Wśród wystawionych na sprzedaż przedmiotów są: jego dom, wanna, ubrania, telewizor, kot i samochód. Pan Schmidt pisze: „Pakiet zawiera też moich znajomych. Jeżeli wygrasz aukcję, obiecują, że będą dla ciebie mili”.

Jared oderwał wzrok od artykułu na ekranie monitora i przez chwilę czuł się tak, jakby świat się zatrzymał.

W jego umyśle zaczęła kiełkować pewna myśl. Szalona myśl. Pomysł, na który mógł wpaść jedynie człowiek z glejakiem wielopostaciowym IV stopnia. Postanowił wystawić na sprzedaż na eBayu swoje życie – nie przedmioty materialne, ale samo życie.

Lobby zwolenników eutanazji już od jakiegoś czasu nalegało, żeby zajął stanowisko wobec proponowanego złagodzenia oregońskiego prawa do decydowania o swojej śmierci. Teraz mógł zostać ich orędownikiem. Jared Stone – na sprzedaż. Licytuj, kup i zrób z nim wszystko, co zechcesz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: