Żyj i pozwól żyć - ebook
Żyj i pozwól żyć - ebook
A gdybyś mógł po prostu zniknąć? Porzucić dotychczasowe życie i zacząć od nowa w zupełnie innym miejscu?
Arthur Ophof zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje życie. Marzył o emocjonujących podróżach w odległe rejony świata, a zamiast tego tkwi godzinami w ulicznych korkach. Jego małżeństwo utknęło w martwym punkcie i stało się równie nudne i nieekscytujące, jak jego przyjazne rodzinom z dziećmi sąsiedztwo. Piątkowe popołudnia spędzane w towarzystwie trzech najlepszych kumpli są jedyną osłodą jego monotonnej egzystencji. Arthur zbliża się do pięćdziesiątki i ma poczucie, że czas ucieka.
Kiedy jego pracodawca „z żalem pozwala mu odejść”, Arthur – z całkiem niezłą odprawą – dostrzega szansę na rozpoczęcie życia na nowo…
Pełna werwy opowieść. Niesamowicie śmieszna i prowokująca do myślenia.
Wielbiciele dzienników z przyjemnością rozpoznają świeży, autoironiczny styl Hendrika i charakterystyczne dla niego trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8125-700-8 |
Rozmiar pliku: | 388 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A MOŻE ŻYJ I POZWÓL UMRZEĆ…
NO WŁAŚNIE. GDYBY TAK MOŻNA BYŁO PO PROSTU ZNIKNĄĆ!
Pięćdziesiątka na karku, nudna praca, trzy godziny dziennie spędzane w korkach, małżeństwo, które się wypaliło, romans, z którego nic nie wyszło…
I jakby tego było mało, szef, który ze skruchą informuje, że bardzo mu przykro, ale z powodu cięć, restrukturyzacji i tak dalej…
Utrata pracy powinna dobić Arthura Ophofa, a co najmniej wpędzić w depresję. Jemu tymczasem dodaje skrzydeł. Z pomocą dwóch przyjaciół knuje misterny plan, który pozwoli mu zniknąć i prowadzić słodkie próżniacze życie w pięknej Toskanii.
A w dodatku uczestniczyć we własnym pogrzebie!Hendrik Groen
To pseudonim autora, który skrzętnie ukrywa swoją tożsamość. Jego pierwsza, opublikowana w 2014 roku, książka, Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4, okazała się olbrzymim sukcesem; wydano ją w 35 krajach, nakręcono na jej podstawie serial telewizyjny i wystawiono sztukę teatralną, a na całym świecie jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać fankluby Hendrika Groena. Drugi dziennik, Dopóki życie trwa, jeszcze przed premierą uzyskał status bestsellera. Obie książki tylko w krajach Beneluxu sprzedały się w ponadpółmilionowym nakładzie. Powieść Żyj i pozwól żyć ukazała się w Holandii w 2018 roku i już w dniu premiery stała się numerem 1. list bestsellerów.I
– Czy ty jesteś szczęśliwa, Afra?
Moja przyjaciółka z jogi, Heleen, zaskoczyła mnie wczoraj tym pytaniem, kiedy akurat siedziałam w pozycji lotosu.
– Yyy… jak najbardziej, tak mi się wydaje.
– Wydaje ci się czy wiesz? I co znaczy to „jak najbardziej”? Tak na osiem i pół czy raczej na sześć?
– Rany, Heleen, musisz akurat teraz? Właśnie staram się osiągnąć stan buddy – próbuję na wpół żartobliwie wyłgać się od odpowiedzi.
Na szczęście nie wróciła już do tego pytania. Ono tymczasem zagnieździło się w mojej głowie i nie chciało stamtąd wyjść. Przypuszczam, że już od lat unikałam tego pytania, a teraz, kiedy zostało postawione, nagle stało się bardzo palące.
Po paru dniach noszenia się z problemem nie pozostało mi nic innego jak tylko uczciwie przyznać: z dużym trudem dociągam do sześciu z minusem. Od czasu do czasu trafi się nawet jakiś dzień z siódemką, ale czwórki też się zdarzają. Może nawet to sześć z minusem nie jest tak do końca uczciwe. Pewnie po prostu uznałam, że to trochę przegięcie, żeby wystawić własnemu życiu ocenę niedostateczną.
Dawniej bywało lepiej.
Kiedy poznałam Arthura, byłam szczęśliwa. Także pierwsze kilka lat w Purmerend było całkiem fajne. Nie mieliśmy żadnych zmartwień i jeździliśmy na ciekawe wycieczki. Na przykład do Egiptu albo Meksyku. Chociaż zdarzało się czasem, że mieliśmy pecha. Na przykład okradziono nas w Mexico City i przez wiele dni musieliśmy czekać na nowe paszporty. A w Egipcie się pochorowaliśmy.
Od tego czasu dostałam lekkiej paranoi na punkcie podróży. Trochę mnie złości, że nawet po latach mi nie przeszło. Mimo że jestem ubezpieczona przed wszystkim, przed czym można się ubezpieczyć. Czy może człowiek ubezpiecza się przeciwko czemuś? W każdym razie moja chęć poznawania świata trochę osłabła. Teraz zadowala mnie, jak sobie pojeżdżę rowerem po Holandii. Niemcy też są fajne. Tak, tak, wiem, to trochę beznadziejne, nic jednak nie poradzę. Na samą myśl, że miałabym spędzić urlop w Afryce albo w Chinach, oblewają mnie siódme poty. Arthur chciałby pojechać do Japonii, tylko że ja się boję. Choćby dlatego, że Japonia leży tak blisko Korei Północnej.
Może i coś tracę, ale uważam, że taki tydzień w Drenthe czy na fryzyjskiej wyspie Terschelling też może być przyjemny. Żeby pozostać w świecie cyfr: siedem z plusem.5
Jeśli o mnie chodzi, to najbardziej bym chciał, żeby moja pięćdziesiątka minęła niezauważenie, ale Afra upierała się, że muszę hucznie obejść tę uroczystą okazję.
– Nie można pozwolić, żeby taki dzień przeszedł zwyczajnie – tłumaczyła.
– A dlaczego?
– A dlatego!
– No, na taki niezbity argument rzeczywiście nie mam odpowiedzi.
– Co, znowu najszczęśliwszy byłbyś w domu? Nic ci się nie stanie, jak chociaż raz pomyślisz o innych. Oni bardzo by chcieli, żebyś przynajmniej w urodziny pogrzał się w słoneczku ich zainteresowania.
Zastanawiałem się, czy nie przyznać się, że już od lat najchętniej unikam słońca, a jeśli już nie da się inaczej, to smaruję się kremem z filtrem 50. Tyle że on niestety nie chroni przed ludźmi.
Tylko że Afra powiedziałaby wtedy: „Ale zabawne!”.
Cóż, kiedyś może i było zabawnie. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz się z niej śmiałem. Może wtedy, kiedy wpadła ze składanym krzesłem do dmuchanego basenu. To był jej najlepszy dowcip i śmiałem się do rozpuku. A ona najchętniej z miejsca utopiłaby mnie w tym dziecięcym baseniku.
Nie, jeśli idzie o rodzaj poczucia humoru, na pewno nie jesteśmy dobrani. Aż dziwne właściwie, że przez pierwsze parę lat naszego związku zupełnie nie zwróciłem na to uwagi. Nieuwaga przy poznaniu rujnuje niejeden związek.
*
Jeśli idzie o świętowanie moich urodzin: mniej lub bardziej się już z tym pogodziłem. W przyszłym tygodniu urządzamy ogrodowe party. A raczej Afra je urządza.
Jako pierwszych zaprosiła sąsiadów. Nie dlatego, żeby byli tacy fajni, ale dlatego, żeby zdusić w zarodku wszelkie ewentualne skargi o zakłócanie spokoju. Potem przyszła kolej na jej kumpelki z jogi, jej rodzinę, jej znajomych od pieszych wędrówek, dwóch kolegów z pracy, a do tego paru moich znajomych. Joosta, Stijna i Woutera „przegapiła”, bo nie bardzo jej leżą. Sam ich zaprosiłem po golfie.
W miarę jak zbliża się ten dzień, coraz bardziej i bardziej jestem na nie.
– Jak już impreza się zacznie, spodoba ci się – uspokajał mnie Joost. – A zanim zdąży cię znudzić, skończy się.
6
W korku do Breukelen mam mnóstwo czasu, żeby się zadręczać. W ostatnim czasie robię to z coraz większym zaangażowaniem. Od czasu, kiedy Joost stwierdził, że jestem za leniwy albo za tchórzliwy – lub jedno i drugie – na bogate i emocjonujące życie, tylko z trudem udaje mi się uwolnić od tej myśli. Rzeczywiście niewiele wyszło z planów, które miałem jako dwudziestolatek. Mało co zobaczyłem ze świata, nie przeżyłem żadnych szaleńczych przygód ani nie otoczyłem się wieloma zabawnymi i ciekawymi ludźmi.
Kiedy przyszedł czas na rozpoczęcie emocjonującego życia, zakochałem się w Afrze. I to po uszy. To troszkę pokrzyżowało mi plany.
Powiedziała, że uwielbia podróżować. Na pierwsze wspólne wakacje wybraliśmy się do Egiptu. Z dziesięciu spędzonych tam dni pięć Afra przesiedziała w toalecie. Rok później polecieliśmy do Meksyku i drugiego dnia zwędzili jej torebkę na targu. Prawie tydzień czekaliśmy na zastępczy paszport. To skutecznie zabiło jej miłość do obcych krajów.
– Po co jeździć gdzieś daleko, skoro tu blisko jest tyle pięknych miejsc, których nie widziałeś? – powtarzała potem i brzmiało to jak zaklęcie przeciwko przygodom. A mówiąc „blisko”, miała na myśli kraje Beneluksu i ewentualnie Niemcy. Francja niby też jest ładna, ale ten ich język…
I tak od lat robię we wrześniu wędrówki piesze po Drenthe, Luksemburgu albo po Szwarcwaldzie.
– Lepiej poza sezonem, bo jest troszkę taniej i spokojniej.
W zasadzie chciałbym pojechać do Patagonii i Laponii, do Japonii i Chin. Na samą myśl o jedzeniu czegoś pałeczkami Afra dostaje uderzeń gorąca.
*
Korek jest dłuższy niż normalnie. Stoję już od kwadransa za samochodem dostawczym firmy Volendammer Vishandel. RYBY! BO TAKIE SĄ SMACZNE!, krzyczy napis na tylnych drzwiach. Prawdziwych poetów muszą mieć w tej firmie.
7
Ostatnio coraz częściej dostaję na maila niechciane reklamy urządzeń do wjeżdżania wózkami inwalidzkimi po schodach, elektrycznych wózków i wkładek na nietrzymanie moczu. Gdzieś tam jakiś specjalnie zaprogramowany komputer wywnioskował na podstawie odwiedzanych przeze mnie stron internetowych, że mój rozkład jest już nieźle zaawansowany. Oczywiście regularnie pojawiają się też oferty ubezpieczeń na wypadek pogrzebu. „Oni” najwyraźniej nie wiedzą, że Afra ubezpieczyła się już od wszystkiego, od czego można się ubezpieczyć. Na przykład na wakacje w Drenthe i okolicach mamy już stałe ubezpieczenie podróżne. Na wypadek gdyby miał się na nas zawalić któryś z tamtejszych dolmenów.
Jedna z przyjaciółek Afry zgłosiła w zeszłym roku kradzież komórki na kempingu, ale nie dostała odszkodowania, ponieważ zdaniem ubezpieczyciela powinna mieć w namiocie trekkingowym sejf do chowania telefonu. Wtedy Afra zaczęła się zastanawiać, czy nie odstąpić od ubezpieczenia, uznała jednak, że zbyt dużo czyha wszędzie niebezpieczeństw.
– Mianowicie? – spytałem.
– A ty znowu z tymi swoimi naukowymi dociekaniami. Nie, nie, Arthur, tak się składa, że akurat nie mam pod ręką całego szeregu przykładów na możliwe nieszczęścia.
– Nie musi być cały szereg. Jeden mi wystarczy.
– Tak? To co byś powiedział na zamach?
Kiwnąłem głową, jakbym uznał to za dobry przykład, i nawet jej nie powiedziałem, że ubezpieczenia turystyczne nie obejmują zamachów terrorystycznych. Moim zdaniem żadne ubezpieczenia ich nie obejmują, podobnie jak ataków atomowych.
8
Byłem wczoraj na kremacji ojca jednego z sąsiadów. Za tydzień skończyłby dziewięćdziesiąt lat. Zrobiłem to z uprzejmości. Poszedłem dla sąsiada, nie dla zmarłego. Jego prawie nie znałem. Tylko parę razy widziałem go, jak siedzi pod parasolem w ogrodzie, trzymając książkę w trzęsących się od parkinsona rękach. Uważałem, że to wspaniale, że potrafi śledzić roztańczone litery, ale potem usłyszałem, że już od lat siedzi z tą samą książką.
Kiedy człowiek nie czuje smutku, zupełnie inaczej siedzi mu się w sali pożegnań. Zawsze mnie to zdumiewa. Ten ciepły nastrój, jaki potrafią stworzyć w krematoriach, gościnna, luźna atmosfera i przyjemny wystrój. Człowiek czuje się niemal jak w domu.
Nie, no, żartuję. Człowiek od razu chciałby się znaleźć na radosnym afrykańskim pogrzebie z muzyką, śpiewem i tańcami. Może nawet patetyczne zawodzenie Arabów jest lepsze niż lodowaty chłód, z jakim standardowe holenderskie krematorium wita swoich martwych i żywych gości.
To już lepiej wybrać się na cmentarz, przynajmniej kiedy świeci słońce.
Było czterdzieści siedem osób, które zdecydowały się oddać ostatni hołd zmarłemu. Albo może uważały, że nie wypada im nie przyjść. To liczba znacznie poniżej średniej. Bo ja zawsze liczę, ile osób przychodzi na pogrzeb. Rekord wyniósł dwieście pięćdziesiąt pięć. Ciekawe, ile przyjdzie na mój? Mam nadzieję, że o wiele więcej niż czterdzieści siedem.
W sali rozbrzmiewały dźwięki Time to Say Goodbye w wykonaniu Andrei Bocellego i Sarah Brightman. Numer jeden na holenderskiej liście pogrzebowych przebojów.
Są na niej jeszcze Paul de Leeuw, Marco Borsato i Claudia de Breij. Claudia de Breij jest tu reprezentowana piosenką Czy mogę do ciebie zajrzeć? Co jest w zasadzie dziwne, bo przecież to „do ciebie” odnosi się chyba do tego, który leży w trumnie… tak mi się przynajmniej wydaje. Vera Lynn i Mieke Telkamp wypadli z Top 10. Właściwie szkoda. Może wpiszę ich na moją własną listę, na zasadzie niespodzianki. Albo jeszcze lepiej – niech to będzie piosenka biesiadna W korytarzu stoi koń André van Duina.
„Proszę Państwa, oto ostatni żarcik, wybrany dla was przez samego zmarłego”.
Jeśli przychodzi czas czyjejś kremacji czy pogrzebu, Afra dostaje najczęściej migreny. To żaden problem, bo ja i tak wolę chodzić sam. W przeciwnym razie musiałbym, zwłaszcza na cmentarzu, spory kawał drogi trzymać ją pod rękę, żeby udawać wsparcie i zatroskanie.II
Studiowałam psychologię na Uniwersytecie Amsterdamskim. To były najszczęśliwsze lata mojego życia, myślę sobie teraz. Na drugim roku poznałam Arthura na jakiejś studenckiej imprezie. Był bardzo zabawny i szarmancki. Dzisiaj niewiele już z tego zostało. Tylko od czasu do czasu udaje mu się mnie rozśmieszyć.
Jeśli mam być szczera, to muszę przyznać, że ja też nie stałam się atrakcyjniejsza, i mam na myśli nie tylko aparycję.
– Czas łaskawie się z tobą obszedł – powiedział mi niedawno Arthur. Wydało mi się to takie słodkie z jego strony, chociaż zaraz dodał, że to nie on tak pomyślał, tylko że to Joost, jeden z jego przyjaciół, zawsze tak mówi do żony.
Jak na swój wiek rzeczywiście wyglądam jeszcze całkiem pociągająco. Jeden z niewielu plusów braku potomstwa. Wciąż jeszcze zdarza się, że jakiś mężczyzna próbuje ze mną poflirtować. Wprawdzie przeważnie są to faceci po sześćdziesiątce, ale zawsze…
Kiedy poznałam Arthura, studiował antropologię kulturową. Musiał wybrać ten kierunek ze względu na ciekawą nazwę, bo jakoś nigdy nie udało mi się go przyłapać na specjalnym zainteresowaniu obcymi ludami. Po tym, jak na zaliczenie pierwszego i drugiego roku potrzebował prawie pięciu lat, jego ojciec postanowił nie płacić już dłużej za jego studia i Arthur musiał pójść do pracy. Najpierw w sklepie z rowerami w Amstelveen, a potem w hurtowni artykułów sanitarnych w Breukelen. Dość daleko, ale akurat wtedy praca nie leżała na ulicy. Pracuje tam już ponad dwadzieścia lat i został szefem działu kupna i sprzedaży.
Myślę, że tam, w Breukelen, między rolkami papieru toaletowego czuje się całkiem dobrze. Chociaż wkurza go, kiedy robię sobie żarty na temat papieru toaletowego.