Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Eksperyment Utopia - ebook

Tłumacz:
Rok wydania:
2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Eksperyment Utopia - ebook

W 2007 roku dr Dylan Evans, ceniony psycholog i ekspert w dziedzinie sztucznej inteligencji, zostaje umieszczony w szpitalu psychiatrycznym w Aberdeen. Jak do tego doszło?


Rok wcześniej Evans postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie. Sprzedaje dom z całym wyposażeniem i wraz z grupą zwerbowaną przez internet zakłada w oddalonej od cywilizacji dolinie samowystarczalną społeczność. Projekt „Utopia” ma być próbą odtworzenia warunków, jakie mogłyby wystąpić, gdyby doszło do wielkiej katastrofy.


Wraz z upływem miesięcy to, co zaczęło się jako eksperyment, staje się coraz bardziej poważne. Wśród uczestników tworzą się walczące ze sobą frakcje. Jurty, w których mieszkają, przeciekają podczas deszczu. Warzywa nie chcą rosnąć, a zamiast sielskiego życia w bliskości natury czeka ich mozolna praca nad zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Narasta frustracja i napięcie.


Eksperyment Utopia mógłby być kolejną świetną postapokaliptyczną powieścią – gdyby nie jeden drobny szczegół: to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65087-54-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Ta książka to o wiele więcej niż po prostu relacja z naiwnego przedsięwzięcia pewnego dość dziwnego człowieka. Przede wszystkim bije z niej duża inteligencja i szczerość, która w każdym momencie książki jest co najmniej poruszająca, a w niektórych – wręcz rozdzierająca. Ktoś, kto potrafi tak elegancko i często humorystycznie pisać o własnych problemach ze zdrowiem psychicznym, musiał przejść długą drogę, by ten stan osiągnąć. Była to jednak z pewnością bolesna autoanaliza.”

Daily Mail

„Prawdziwym tematem książki są urojenia i depresja… Już sama jej struktura jest ciekawa: zamiast zaczynać od początku, od optymizmu i nadziei, Evans najpierw wprowadza nas w świat szpitala psychiatrycznego, do którego trafia złamany własnym postapokaliptycznym projektem… Można sobie wyobrazić, jak trudno musiało być autorowi napisać taką książkę: eksperyment miał miejsce dziewięć lat temu – najwyraźniej dokładnie tyle czasu Evans potrzebował, aby przetrawić i zrozumieć to, co się wydarzyło.”

Guardian

„Eksperyment Utopia to pisana przystępnym, choć naukowym stylem książka, która powinna być chyba obowiązkowym podręcznikiem dla każdego mieszczucha marzącego o życiu z dala od cywilizacji.”

Observer

„Żywa, przepełniona czarnym humorem opowieść… Jej główny przekaz to chyba to, że nasz sposób myślenia o świecie odzwierciedla często bardziej wewnętrzny bałagan niż prawdziwe problemy wokół nas… To opowieść, która zachęca do myślenia, pełna cudownie dziwnych bohaterów.”

Mail on Sunday

„Porywająca powieść przygodowa – nawet (a może przede wszystkim) wówczas, gdy staje się mroczna.”

Literary Review

„Boleśnie szczera relacja z nieudanego eksperymentu, bez ani odrobiny użalania się nad sobą, bez zarzutów wobec kogokolwiek poza samym sobą. Fascynująca lektura.”

Sydney Morning Herald

„Ekscentryczna mieszanka filozofii, humoru i cudownie szalonych pomysłów. Wspaniała.”

Sam Mills, autor The Quiddity of Will Self

„Jak na relację z apokalipsy i choroby psychicznej, Eksperyment Utopia to zaskakująco optymistyczna książka. Gawędziarska narracja Evansa przeplatana jest rozmyślaniami na tematy związane z technologią, psychologią i socjologią, co sprawia, że jest to lektura skłaniająca do myślenia. Książka pozostawia czytelnika w poczuciu, że cywilizacja, mimo że daje nam wiele powodów do narzekań, nie jest może aż taka zła.”

Big Issue

„Zabawna i przerażająca lektura.”

BBC Focus

„W tym wnikliwym i pełnym samokrytyki dzienniku, którego napisanie zabrało Evansowi siedem lat, autor zadaje pytanie, dlaczego utopie tak często przekształcają się w dystopie i dlaczego, mimo to, ludzie tak często pokładają w nich nadzieję.”

Saturday Paper (Australia)

„Potwornie szczera lektura o rzeczywistości dziwniejszej niż fikcja… Fascynujące spojrzenie na ekscentryczny świat katastrofistów i fatalistów szykujących się na nadejście końca świata.”

New Zealand Herald

„Evans nigdy nie traci swojego cierpkiego poczucia humoru, nawet wówczas, gdy rosnące zwątpienie doprowadza do załamania. Ta w każdym momencie zajmująca lektura przypomina czytelnikowi, dlaczego najlepsze utopie to te, które pozostają w sferze wyobraźni.”

Sydney Morning Herald

„Odważne i odkrywcze wspomnienia.”

Otago Daily Times

„Zabawna, wciągająca, wyjątkowa i oparta na faktach opowieść o nadziei, naturze człowieka i nadciągającej apokalipsie.”

Will Storr, autor The Heretics

„Oto temat do rozmyślań: co powinno nas bardziej dziwić – że tak wiele, czy że tak niewiele osób popada w szaleństwo? Eksperyment Utopia pomoże każdemu zainteresowanemu w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie.”

Padgett Powell, The Interrogative MoodNie myślałaś nigdy, że ta koszmarna katastrofa sprzed pięćdziesięciu lat była dla nas szczęściem? Wiem, że to brzmi jak bluźnierstwo, ale pomyśl tylko, czy dzięki temu nie mieliśmy bardziej interesującego życia niż bezsensowna egzystencja, jaką musielibyśmy przyjąć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej? Teraz widzimy, jak marne były wartości cenione w dwudziestym wieku. W przeciwnym razie nie doprowadziłyby świata do ruiny. Nie sądzisz, że dzięki Wypadkowi potrafimy docenić ważniejsze rzeczy, na przykład samo życie i siebie nawzajem?

Brian Aldiss Siwobrody (2003), tłum. Agnieszka Jacewicz

Istnieje, czuję to, wiek, na którym by chciała zatrzymać się ludzka jednostka; ty poszukasz sobie wieku, na którym pragnąłbyś, by w swoim czasie zatrzymał się twój gatunek. Mało sobie chwaląc swój stan obecny z powodów, które nieszczęsnej potomności twej gorsze jeszcze wróżą utrapienia i troski, chciałbyś może cofnąć się; i to twoje uczucie będzie pochwałą pierwszych twych przodków, potępieniem twoich współczesnych, a przerażeniem napełni tych, którzy będą mieli nieszczęście zjawić się na świecie po tobie.

Jean-Jacques Rousseau Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi (1755), tłum. Henryk ElzenbergKRZYK

Wzdrygnąłem się, słysząc przeszywający krzyk. Spojrzałem na zegarek. Była trzecia w nocy. Krzyk powtórzył się, a potem dało się słyszeć kolejne wrzaski, tak samo pełne przerażenia.

– Nie, błagam, nie. NIEEEE!

Wyjrzałem przez okno. Naprzeciwko znajdował się oddział zamknięty. Czy to stamtąd dochodziły odgłosy? Co się mogło dziać z tym biednym człowiekiem? Wyobraziłem sobie kilku brutalnych pielęgniarzy przytrzymujących szamoczącego się pacjenta, podczas gdy lekarz wbija w niego wielką igłę. Zadrżałem ze strachu.

Była to moja pierwsza noc w szpitalu. Kilka godzin wcześniej zostałem w nim umieszczony na podstawie ustawy o zdrowiu psychicznym – dla swojego własnego bezpieczeństwa. Nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu i nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. W ciągu dnia szpital wydawał się całkiem miłym miejscem. Zostałem zakwaterowany w nowocześnie urządzonym jednoosobowym pokoju z toaletą i prysznicem. Ale ten krzyk… Nagle sterylne korytarze budynku wydały się bardzo zimne i złowrogie.

Lęk został dodatkowo podsycony rozmową z innym pacjentem, która miała miejsce krótko po moim przyjęciu do szpitala. Spacerowałem akurat po ogrodzonym patio, paląc jednego papierosa za drugim, gdy przyłączył się do mnie przysadzisty mężczyzna, na oko dwudziestokilkulatek. Miał wytatuowane ramiona i zakrwawione kostki prawej dłoni. Nie spytałem dlaczego. Przez chwilę przyglądał mi się uważnie.

– Kto jest twoim lekarzem? – zapytał nagle.

– Doktor Satoshi – odparłem.

– Uuu… – Skrzywił się i potrząsnął głową. – No to wpadłeś…

Podczas śniadania po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć innych pacjentów z mojego oddziału. Wszystkich poza kobietą o imieniu Rowena, która prawie zawsze jadała sama w swoim pokoju. Rozejrzałem się po jadalni. Siedziało w niej trzech około czterdziestoletnich mężczyzn, dwie kobiety w podobnym wieku, wyrośnięty nastolatek i ten przysadzisty pacjent, którego poznałem poprzedniego dnia. Zajmowaliśmy miejsca wokół trzech niewielkich stołów, w ciszy przeżuwając płatki i cienkie tosty. W pewnym momencie jeden z mężczyzn siedzących przy moim stole odezwał się zaskakująco normalnym tonem.

– Cześć, jestem Terry. A ty?

– Dylan. Miło mi – odpowiedziałem.

Wyciągnąłem rękę, żeby uścisnąć mu dłoń, ale zawahałem się. Może to zbyt oficjalny gest? Jak się należy zachować, gdy poznaje się kogoś w szpitalu psychiatrycznym? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie wiedziałem, co dalej powiedzieć. Gdybyśmy byli w więzieniu, mógłbym pewnie spytać, za co siedzi. Tutaj odpowiednikiem takiego pytania byłoby zainteresowanie się, z jaką diagnozą go przyjęto, ale wydawało się to jednak niewłaściwe. Na szczęście Terry uratował mnie, mówiąc, że zamknęli go, bo jego okropna żona nakłamała na jego temat.

– To jest kawał cholery, mówię ci – wysyczał. – Nie pierwszy raz mi to zrobiła. Jak jej tylko coś nie pasuje, to już – tak nakręci, że mnie zamykają. Ale lekarze się w końcu połapią, że to ona jest wariatką, nie ja! I wtedy wyjdę.

Mówił to wszystko normalnym tonem i brzmiał według mnie całkiem przekonująco. Być może rzeczywiście padł ofiarą jakiejś strasznej intrygi uknutej przez żonę, która chciała się go pozbyć. Jednak w miarę jak rozwijał swoją historię, zaczęły się w niej pojawiać niewielkie zgrzyty logiczne. Zanim skończył, wiedziałem już, że jego wersja może być nieco skrzywiona. Nadal jednak brzmiała dość wiarygodnie. Naprawdę nie mogłem z całą pewnością stwierdzić, że jest szalony. Gdybym spotkał go w innym miejscu, pewnie w ogóle bym tego nie rozważał.

Czy możliwe, że jego żona naprawdę zadzwoniła na policję po to, by pozbyć się go z hotelu i móc swobodnie zabawiać się bez niego, jak utrzymywał? A może coś w jego zachowaniu, o czym mi teraz nie mówił, sprawiło, że zdecydowała się zadzwonić? Może była zatroskaną, kochającą żoną, która chciała jedynie jak najlepiej dla swojego obłąkanego męża? Oba scenariusze były możliwe i żaden nie wydawał mi się szczególnie dziwny.

Moja historia była zupełnie inna. Gdy słuchałem opowiadania Terry’ego o tym, jak trafił do szpitala, gorączkowo szukałem w głowie sposobu na wyjaśnienie, jak to było ze mną. Ale każda wersja, jaka przychodziła mi do głowy, brzmiałaby jak wynurzenia kompletnego świra. Miałem przynajmniej na tyle przytomności umysłu, że wiedziałem, jak wariacko by to zabrzmiało, gdybym powiedział prawdę. Nie odezwałem się więc ani słowem i tylko słuchałem.

Trudno jest być normalnym w szpitalu dla psychicznie chorych. Nawet najbardziej niewinne czynności mogą się wydawać podejrzane, jeśli wykonuje je osoba już uznana za chorą. David Rosenhan dobrze to opisał w swoim słynnym artykule z 1973 roku On being sane in insane places (O byciu zdrowym psychicznie w niezdrowych miejscach). Rosenhan wysłał pięciu zdrowych ochotników do kilku szpitali psychiatrycznych w Stanach Zjednoczonych. Poprosił ich, by udawali zaburzenia psychiczne. U wszystkich takie zaburzenia zdiagnozowano i wszyscy byli hospitalizowani. Po przyjęciu jednak zachowywali się już normalnie, mówili personelowi, że czują się dobrze i nie mają już żadnych halucynacji. Niemniej jednak każdy z nich został zatrzymany na średnio prawie trzy tygodnie, zanim lekarze zdecydowali się ich wypisać. Personel patrzył na każde ich zachowanie przez pryzmat choroby psychicznej. Na przykład, gdy zauważono, że jeden z ochotników robi notatki, pielęgniarki opisały jego zachowanie jako podejrzane „kompulsywne pisanie”.

Gdy zostałem wprowadzony do gabinetu doktora Satoshiego, ten powitał mnie ciepłym uśmiechem. Gestem pokazał, żebym spoczął na krześle naprzeciwko niego.

– Jak się pan dzisiaj czuje?

– W porządku – wyszeptałem.

Nie mogłem przestać dotykać własnego podbródka, chwytając kciukiem i środkowym palcem po kolei każdy włosek brody z osobna. Zawsze tak robiłem, gdy byłem zdenerwowany. Znajomi mówili mi, że wygląda to dziwacznie i histeryczne, ale w tym momencie szczególnie mnie to uspokajało – czułem, że mam pewną kontrolę przynajmniej nad tym niewielkim skrawkiem swojego życia.

– Myśli pan, że mam chorobę afektywną dwubiegunową?

– Nie, ale nic jeszcze nie mogę powiedzieć na pewno – odparł.

Odetchnąłem z ulgą.

– Naprawdę nie chciałbym dostawać takich silnych leków, jak ludzie chorzy na dwubiegunówkę – powiedziałem prosząco. – Mam takie osoby wśród znajomych i widziałem, jak to wygląda, gdy dostają duże dawki leków. Wygląda strasznie.

– Doktor Williams, która wczoraj przyjmowała pana na oddział, rzeczywiście podejrzewała u pana chorobę afektywną dwubiegunową. Wie pan dlaczego?

– Tak – odpowiedziałem, wbijając wzrok w podłogę.

Sam podejrzewałem u siebie tę chorobę. Wiele symptomów zdawało się pasować. Teraz z pewnością byłem w depresji, ale moje zachowanie podczas minionych miesięcy można by z pewnością opisać jako manię.

– A pan czemu nie myśli, że jestem dwubiegunowy?

– Podszedł pan do sprawy w zbyt uporządkowany sposób. Całe miesiące planował pan ten eksperyment. Poświęcił pan wiele czasu na organizację. Typowa faza manii nie trwałaby tak długo i nie wiązałaby się z tak dokładnymi przemyśleniami.

– Zatem wierzy mi pan? W to, co powiedziałem na temat eksperymentu? Wie pan, że to nie są urojenia?

– Wiem. Poszperałem trochę w internecie i znalazłem parę artykułów na temat pana eksperymentu. Nie mogę mieć za złe doktor Williams, że w pierwszej chwili uznała to za urojenia. Rozumie pan, ta historia o pana ochotnikach szykujących się na koniec świata! Wygląda jednak, że to wszystko prawda.

Nie do końca. Zasadniczo wszystko się zgadzało, tyle że my nie wierzyliśmy, że świat naprawdę się skończy. Przynajmniej na początku eksperymentu. To miała być jedynie symulacja. Naszym celem było dowiedzieć się, jak mogłoby wyglądać życie, gdyby nasza cywilizacja się zawaliła. Mieliśmy to sprawdzić, zachowując się tak, jakby to już się stało. Miał to być rodzaj wspólnego opowiadania historii, rozbudowana gra RPG. Był to bardzo mglisty plan, ale w tamtym czasie pomysł wydawał mi się bardzo przekonujący. Teraz, dwa lata później, był już tylko absurdalny. Dlaczego stał się dla mnie nadrzędną obsesją, dla której sprzedałem dom i porzuciłem karierę akademicką? Jak to się stało, że wszystko to mnie przygniotło, doprowadzając do mucieczki z naszego marnego obozu, w którym mieszkałem przez ostatni rok? Uciekłem w poszukiwaniu pomocy psychiatrycznej i skończyłem w szpitalu dla umysłowo chorych, gdzie nocą słyszałem krzyki pacjenta z oddziału zamkniętego. Doktor Satoshi chciał wiedzieć, jak to wszystko się zaczęło, więc pokazałem mu scenariusz, który napisałem, aby nakreślić kontekst mojego eksperymentu.

– Czyli, jeśli dobrze rozumiem – zaczął doktor Satoshi – nie był pan przekonany, że to się może zdarzyć. To była od początku sytuacja fikcyjna?

Przytaknąłem.

– Wszyscy ochotnicy mieli to przeczytać, zanim się zdecydują – powiedziałem. – Na miejscu mieliśmy kontynuować „opowiadanie” tej historii, ale już nie na zasadzie wyobrażania sobie, co mogłoby się wydarzyć, ale odgrywania tego tak, jakby to się wydarzyło.

Doktor Satoshi zaczął czytać na głos:

„Na początku dwudziestego pierwszego wieku większość ludzi w Wielkiej Brytanii zakładała, że życie będzie się toczyło dalej mniej więcej tak, jak to miało miejsce przez ostatnie kilka dziesięcioleci. Ludzie będą się dalej bogacić, żyć coraz dłużej i kupować coraz to wymyślniejsze elektroniczne gadżety. Dalej będą jeździć samochodami, pracować w biurach, zarabiać pieniądze i kupować jedzenie w supermarketach. Mimo że ten styl życia liczył sobie zaledwie parę dziesięcioleci, wydawał się odwieczny i niezmienny jak słońce czy księżyc.”

Lekarz przerwał i spojrzał na mnie.

– Dobrze pan pisze. Ale sceptycyzmu tu nie za wiele.

Uśmiechnął się i powrócił do czytania.

„Były głosy, które ostrzegały, że to poczucie stałości jest jedynie iluzją, że nieograniczony wzrost gospodarczy nie jest możliwy na ograniczonej planecie, że globalne ocieplenie i wiszący w powietrzu kryzys ekonomiczny wkrótce położą kres modelowi gospodarki sprzyjającej konsumpcji. Jednak mało kto zawracał sobie tym głowę. Akademicy dyskutowali o możliwości gospodarczej zapaści, siedząc wygodnie w miękkich fotelach, politycy zlecali obszerne raporty proponujące rozwiązania, których nie zamierzali nigdy wprowadzać w życie, a ogromna większość zwykłych ludzi dalej jeździła samochodami, pracowała w biurach, zarabiała pieniądze i kupowała jedzenie w supermarketach.”

Lekarz znowu zatrzymał się na chwilę.

– Zatem widział pan siebie jako jedną z niewielu osób, które dostrzegają zbliżającą się katastrofę? – zapytał. – Samotny głos wołającego na puszczy?

Skrzywiłem się, słysząc, jak pretensjonalnie to zabrzmiało.

– Tak – potwierdziłem, czerwieniąc się ze wstydu.

Doktor Satoshi czytał dalej.

„Potem zaczęły się przerwy w dostawach prądu. Początkowo były to rzadkie, choć irytujące niespodzianki, ale w krótkim czasie dostawcy energii elektrycznej wprowadzili regularne harmonogramy przerw, żeby ludzie mogli brać je pod uwagę w swoim planie dnia. Ci, których nadal było na to stać, zaczęli na gwałt kupować generatory prądu. Biedniejsi korzystali ze świec albo siedzieli po ciemku i rozmawiali. Trudniej było zaakceptować zimne prysznice, więc wiele osób zaczęło rzadziej się myć. Musieli też zacząć ręcznie prać ubrania, bo bez gorącej wody pralki były mało użyteczne, a poza tym zużywały za dużo prądu. Ludzie przestali więc ładnie pachnieć. Szybko rozprzestrzeniały się wszy. W kołdrach zamieszkały domowe pluskwy. System opieki zdrowotnej zaczął trzeszczeć pod naporem wielu przypadków zapalenia płuc. Ponieważ śmieci odbierano od ludzi też coraz rzadziej, gnijące jedzenie i inne odpady zaczęły tworzyć hałdy na rogach ulic. Wkrótce w Nowym Jorku i Londynie zaczęły wybuchać epidemie duru brzusznego i cholery.”

Doktor Satoshi podniósł na mnie wzrok.

– Pana fikcyjny scenariusz jest całkiem przekonujący.

Wymamrotałem ledwie słyszalne podziękowanie. Mnie ten scenariusz nie wydawał się już w ogóle prawdopodobny.

„Nadal jednak większość ludzi nie dostrzegała początków katastrofy. Każdego dnia całe rzesze ekspertów opowiadały w radiu, że powrót do dobrobytu jest tuż, tuż i sugerowały różnego rodzaju rozwiązania, które miały uzdrowić gospodarkę.

Wtedy nadciągnął huragan Gina. Gdy 30 września 2012 roku uderzył w Nowy Jork, nie tylko pozbawił dachu nad głową ogromną liczbę ludzi i zniszczył siedziby wielu firm, ale także spowodował krach na rynku ubezpieczeń. Firmy ubezpieczeniowe zostały zasypane roszczeniami wypłat, co doprowadziło do finansowej paniki, która rozprzestrzeniła się też na inne rynki, jak pożar, który stopniowo obejmuje kolejne połacie lasu.”

– Dlaczego wybrał pan tę datę? – spytał Satoshi. – Ma dla pana jakieś szczególne znaczenie?

Musiałem się skupić.

– To dzień po moich urodzinach – odpowiedziałem. – A 2012 to rok, na który Majowie przewidzieli koniec świata.

Doktor Satoshi przyglądał mi się przez chwilę, zanim wrócił do czytania.

„Globalne łańcuchy dostaw zostały przerwane. Ludzie zaczęli w panice wykupywać produkty spożywcze i w ciągu kilku dni sklepowe półki opustoszały. Na ulicach pojawili się szabrownicy, więc we wszystkich większych miastach zaangażowano wojsko do pomocy w utrzymaniu porządku. Ale żołnierze nie byli przygotowani na konieczność utrzymywania stanu wojennego we własnym kraju i cienka początkowo strużka dezercji szybko przerodziła się w powódź.

Ludzie zaczęli uciekać z miast. Najczęściej na piechotę, bo paliwo szybko się skończyło. Większość uchodźców nie zaszła zbyt daleko. Nieprzyzwyczajeni do spania pod gołym niebem czy nawet pod namiotem tysiącami padali ofiarami zimna. Ci, którym udało się przeżyć mroźne noce, słabli z głodu i chorób.

Wszystko to teraz wydaje się odległą przeszłością. Dziś, w roku 2025, sytuacja jest już spokojniejsza. W miastach nadal mieszkają ludzie, ale nie są to już miejsca przyjazne do życia. Jedyne sposoby na to, żeby się tam utrzymać, to prostytucja, handel narkotykami lub pobieranie haraczy w zamian za «ochronę». Ci, którzy nie wykonują żadnej z tych popłatnych «profesji», walczą, by związać koniec z końcem, wydzierając miedź ze ścian czy wyrywając umywalki i rury, by później na ulicy wymienić je na jedzenie. Chętnie wynieśliby się z miast, ale wiedzą, że już na to za późno. Ci, którzy zajęli wiejskie tereny, nie patrzą przyjaźnie na kolejnych przybyszów. Przeciwnie, mają straszny zwyczaj zabijania «obcych».”

Doktor Satoshi uniósł brwi.

– Myślałem, że pański eksperyment nazywa się Utopia, a to wszystko nie wygląda na utopię, tylko na jakiś koszmar!

– Nich pan przeczyta do końca – wymamrotałem.

Wziął głęboki oddech i czytał dalej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: