Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Galerya obrazów szlacheckich. Tom 1: opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Galerya obrazów szlacheckich. Tom 1: opowiadania - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 359 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Za daw­nych, bar­dzo daw­nych cza­sów, szlach­cic, któ­ry chciał się oże­nić, mu­siał pier­wej do­brze się wy­słu­żyć kra­jo­wi, a kie­dy wró­cił na za­gon ze służ­by pu­blicz­nej, wte­dy przy­ja­cie­le po­ra­dzi­li mu gdzie­by po­szu­kać pa­nien­ki na żonę, któ­ra­by imie­niem i przy­mio­ta­mi od­po­wia­da­ła za­cno­ści aspi­ran­ta. Pa­nien­ki cho­wa­ne były w wiel­kiej bo­go­boj­no­ści i ry­go­rze; nie wo­żo­no ich po świe­cie na po­ka­za­nie, zo­ba­czyć je moż­na było chy­ba w ko­ście­le lub u sto­łu ro­dzi­ciel­skie­go. Pro­wa­dzo­ny kon­ku­rent miał so­bie na oglę­dzi­nach po­ka­za­ną dzie­wecz­kę, któ­ra gdy się uda­ła, o rękę jej pro­sił uro­czy­ście; rzecz swa­tów była wy­miar­ko­wać pier­wej jaka bę­dzie od­po­wiedź, a po de­kla­ra­cyi gody we­sel­ne na­stę­po­wa­ły w kil­ka ty­go­dni. Wola pan­ny była tu­taj bar­dzo pod­rzęd­ną, wy­rok ro­dzi­ciel­ski by­wał bez apel­la­cyi.

Póź­niej, a da­to­wać moż­na to póź­niej od trak­ta­tu kar­ło­wic­kie­go, po­czę­ły się do nas za­kra­dać fra­ki, pe­ru­ki i oby­cza­je fran­cuz­kie. Nie­wia­sta pol­ska za­czy­na gło­wę pod­no­sić, mieć swo­ją wolę, a mał­żeń­stwo za­czy­na po­prze­dzać ro­mans pe­łen wzdy­cha­nia, do­wo­dów mi­ło­ści, sta­wiań na pró­bę siły sen­ty­men­tu i trwa­ło­ści one­go, wte­dy do­pie­ro za­słu­żo­ny wiel­bi­ciel na­gro­dzo­ny zo­stał wza­jem­no­ścią i po­li­czo­ny do naj­szczę­śliw­szych, za­ślu­bia­jąc wy­po­ku­to­wa­ną ob­lu­bie­ni­cę.

W pierw­szej epo­ce dziew­czę­ta bra­ły imio­na we­dle szy­ku ka­len­da­rzo­we­go, ja­kie so­bie któ­ra przy­nio­sła z dniem uro­dzin. By­wa­ły wte­dy Mał­go­rza­ty, Agniesz­ki, Ger­tru­dy, Aga­ty, Bal­bi­ny; każ­da z świę­tych pa­tro­nek była rów­ną dru­giej, czy­sta wia­ra i bo­go­boj­ność nie po­zwa­la­ły wy­ła­my­wać się z pod opie­ki uro­czy­stu­ją­cej w dniu na­ro­dze­nia pa­tron­ki.

W epo­ce dru­giej, ko­bie­ta sta­ra­ją­ca się o wszyst­kie ze­wnętrz­ne po­wa­by, przy chrzcie świę­tym do­sta­je już ład­ne imię, wy­szu­ka­ne sta­ran­nie w mar­ty­ro­lo­gii lub roz­sła­wio­ne w ro­man­sach. Wte­dy to ja­wią się w Pol­sce Her­me­ne­gil­dy, Wil­ge­for­ty, Lau­ry, Ju­lie, He­lo­izy, Ade­li­ny.

Po Sta­ni­sła­wow­skich cza­sach, ro­man­tycz­na epo­ka trwa cią­gle: roz­cho­dzą się wzdy­cha­nia z pa­ła­ców moż­nych pa­nów po drob­nosz­la­chec­kich strze­chach, aż pra­wo fran­cuz­kie za­sta­ło tak przy­go­to­wa­ną do uży­wa­nia rów­nych z męż­czy­zna­mi praw cy­wil­nych bia­ło­gło­we, że już mu się nikt nie za­dzi­wił, gdy obo­wią­zy­wać po­czę­ło urzę­do­wa­nie. W owych to la­tach fran­cuz­kie­go, rzą­du nie­wia­sta na­sza wstę­pu­je na pu­blicz­ną sce­nę. Ja­wią się ka­sy­na po mia­stch, szlach­ta cór­ki wo­zie po­czy­na na tę pu­blicz­ną wy­sta­wę; ma­ru­de­ry sta­re­go wie­ku krzy­wią się co praw­da na pty­fe­nie i gazy, przez któ­re wi­dać ró­żo­we cia­ło ale cóż na to po­ra­dzić? ko­bie­ta już pa­no­wa­ła na świe­cie, ko­cha­ła kogo jej się po­do­ba­ło, nie kry­jąc oznak sym­pa­tyi przed pu­blicz­no­ścią. Wte­dy to mło­kos w cy­wil­nym fra­ku le­d­wie że śmie po­pro­sić pan­nę do tań­ca, wzdy­cha po ką­tach, że­brząc ła­ska­we­go spoj­rze­nia, bo ofi­cer ład­ny a de­ko­ro­wa­ny, przy ostro­gach, z lek­ką szra­mą na twa­rzy, jest ide­ałem ko­bie­ty. Wte­dy to wi­dzi­my pierw­sze wy­kra­da­nia pa­nien; bar­dzo to lu­dzi bawi, a mnó­stwo prze­ślicz­nych anioł­ków ma­rzy o zło­dzie­jach urod­nych jak o nie­bie.

Po roku 1815 po­czy­na się epo­ka li­te­ra­tu­ry ro­man­tycz­nej, na­ro­do­wo­ści wy­do­by­wa­ją się z pod cię­ża­ru Olym­pu, pa­nien­kom za­czy­na być imię Wan­da, Ja­dwi­ga, Bro­ni­sła­wa, Ka­zi­mi­ra; czy­ta­ją one po­ezje, śpie­wa­ją ślicz­ne piosn­ki; lek­tu­ra od­ry­wa ko­bie­tę zu­peł­nie od kur­ni­ka i obo­ry, za­rząd do­mo­wy idzie w ręce sług płat­nych, damy go­spo­da­ru­ją na go­to­wal­ni, w oran­że­ryi, przy for­te­pia­nie, peł­no śpie­wa­nia i wszel­kiej mu­zy­ki, aż też ja­wią się ro­man­se z me­tra­mi i gu­wer­ne­ra­mi; za­wsze to jest gor­szą­cem, ale ko­bie­ta do­wo­dzi tem, że uży­wa wol­nej i peł­nej woli. Roz­wo­dy by­wa­ją co­raz częst­sze­mi, w mał­żeń­stwach mówi się już o nie­do­bra­niu cha­rak­te­rów, o aniel­skiej cier­pli­wo­ści, aż się zwol­na wy­ro­bi opin­ja krzy­czą­ca: "To nie­po­dob­na, aby oni do­sie­dzie­li ze sobą! " I nikt się temu nie dzi­wi gdy się roz­łą­czą.

Ale gdy ko­bie­ta tak eman­cy­po­wa­ła się po­wo­li, przy­szło do tego, że męż­czy­zna zo­bo­jęt­niał, prze­stał wzdy­chać", spe­ku­lu­je, gdy mu po­trze­ba pie­nię­dzy i łowi po­sag, a kie­dy do­stat­nią po­sia­da for­tu­nę, ani po­dob­na na­mó­wić go do oże­nie­nia. A to ska­ra­nie bo­skie! Pan­ny chcą iść za mąż prze­cie, a tu­taj kon­ku­ren­tów ze świe­cą szu­kać! Cóż ro­bić w ta­kim wy­pad­ku? Nic oczy­wist­sze­go, że sta­rać się trze­ba o męża na wszyst­kie spo­so­by.

W ta­kich-to cza­sach wy­cho­dzi na świat pan­na Ka­ta­rzy­na, któ­rej losy opie­wać będę; pro­szę nie brać tego za złe, je­że­li każ­dy ra­dzi so­bie jak może; pan­na Ka­ta­rzy­na mia­ła szcze­rą ocho­tę pójść za mąż i do­brze się wy­dać.

II .

Pan­nie Ka­ta­rzy­nie los do­pi­sał pra­wie we wszyst­kiem na tym świe­cie; uro­dzo­na w do­brej szla­chec­kiej fa­mi­lii, mia­ła znacz­ny po­sag; ru­oda tyl­ko nie­na­jo­so­bliw­sza, wsze­la­ko była to ni­cze­go dziew­czy­na, a przy po­mo­cy gu­stow­nej to­a­le­ty dys­tyn­go­wa­ła się w to­wa­rzy­stwach; w skrom­nym ne­gli­żu nie po­ka­zy­wa­ła się nig­dy. Wy­cho­wy­wa­no ją w Pa­ry­żu u Ser­ca­nek. Z tego to za­kła­du dwo­ja­kie zwy­kle wy­cho­dzą pa­nien­ki; jed­nę wskroś prze­siąk­nię­te po­ko­rą chrze­ści­jań­ską i bo­go­boj­no­ścią, wyj­rzaw­szy na świat wzdy­cha­ją za ci­szą klasz­tor­ną i mo­dli­twą. Są to skrom­niuch­ne i po­wab­ne isto­ty, dłu­go oswa­jać im się przy­cho­dzi z gwa­rem świa­ta, stra­szą lu­dzi pój­ściem do za­ko­nu, wsze­la­ko usil­ność sta­rań ludz­kich zdo­by­wa dro­gę do tych ser­du­szek i pra­wie za­wsze w rok po wyj­ściu od Ser­ca­nek idą za mąż i są po­czci­wem! żo­na­mi. Dru­gie z cha­rak­te­rem sil­niej­szym i moc­ną wolą, w klasz­to­rze już wi­dać roz­wa­ży­ły głę­bo­ko praw­dzi­we po­wo­ła­nie ko­bie­ty, gdy wy­cho­dzą na świat, za­raz mu się ser­decz­nie ucie­szą i po­wie­dzą so­bie: "mu­szę się za wszyst­kie cza­sy po­ku­ty ba­wić, po­ko­cham ład­ne­go chłop­ca, któ­ry bę­dzie do­brą par­tja, asy­sto­wać mi bę­dzie rój wiel­bi­cie­li, a pój­dę za mąż kie­dy świa­ta oży­ję." Bo czy też to do­trze, żeby mło­da pa­nien­ka za­le­d­wie doj­rze­je, a już za­przę­ga­ła się w jarz­mo żony, mat­ki i pani domu? – Pan­na Ka­ta­rzy­na cha­rak­te­rem swo­im na­le­ża­ła do tej dru­giej ka­te­go­ryi wy­cho­wa­nie Ser­ca­nek, a tę nad ró­wien­nicz­ka­mi mia­ła ko­rzyść, że była sie­ro­tą, a więc od razu wol­ną; ani mama, ani papa na jej losy wpły­wać nie mo­gli. Mia­ła tyl­ko trzy sio­stry za­męż­ne, w trzech roz­licz­nych oko­li­cach świa­ta roz­lo­ko­wa­ne, a więc w trzech punk­tach osiąść mo­gła, przy­pa­try­wać się lu­dziom, uży­wać ży­cia i rnę­ża na­ko­niec wy­bie­rać.

Pan­na Ka­ta­rzy­na ato­li nie wy­bra­ła so­bie lo­cum fi­xum na chy­bi! tra­fił. W mlo­dziuch­nej głów­ce była już lo­gi­ka do­bra. Ser­dusz­ko żywo pu­ka­ło do uciech świa­to­wych, a głów­ka do­sko­na­łe ro­bi­ła pla­ny. Umy­śli­ła tedy za­ba­wić u każ­dej sio­stry po kil­ka ty­go­dni i zro­bić tym spo­so­bem re­ko­ne­sans. Gdzie bę­dzie naj­we­se­lej, gdzie znaj­dą się naj­lep­sze par­tje, tam zo­stać na dłu­żej, tam zwa­bić so­bie chłop­ca na męża.

Za­czę­ła tedy po­chód od naj­star­szej sio­stry, któ­ra miesz­ka­ła w księ­stwie Po­znań­skiem, od hra­bi­ny Ame­lii.

Pan hra­bią, był to prze­pysz­ny exem­plarz po­znań­czy­ka. Miał for­tu­nę wiel­ką, ale pod­szar­ga­ną hy­po­te­kę i we­xlów nie­ma­ło. Dom ele­ganc­ki ob­szer­ny, mnó­stwo po­koi na po­miesz­cze­nie go­ści, ale rzad­ko wię­cej nad pięć osób w domu przyj­mo­wał. Ogród pysz­ny, w któ­rym obo­je wraz z pan­ną Ka­ta­rzy­ną ro­bi­li dwa razy co dnia par­tję prze­chadz­ko­wą w po­go­dę. Na staj­ni kil­ka­na­ście cu­go­wych koni, z któ­rych prze­cie nig­dy czte­rech ra­zem za­prządz nie było po­dob­na. Kuch­nia prze­wy­bor­na, ale z niej nikt nie syty. Miał na­resz­cie za­wsze dwa ga­tun­ki cy­gar, jed­ne dla sie­bie, a dru­gie dla go­ści. To co po­wie­dzia­łem, sta­no­wi ko­lor po­wierz­chow­ny po­znań­czy­ka. Bar­wa zaś we­wnętrz­na, du­cho­wa, była da­le­ko bo­gat­szą. Był to czło­wiek skoń­czo­ny pod wzglę­dem edu­ka­cyi, słu­chał kur­su nauk w gi­mi­na­zjum Trze­me­szeń­skie­in, a po­tem stu­djo­wał w Ber­li­nie… lat czte­ry na fi­lo­zo­fii, dok­to­ry­zo­wał się, po­dró­żo­wał lat dwa po Eu­ro­pie, zro­bił dłu­gów czter­dzie­ści ty­się­cy ta­la­rów, a gdy fi­nan­so­we po­ło­że­nie wy­ma­ga­ło spiesz­ne­go ra­tun­ku za­nim na jaw wyj­dzie, oświad­czył się o rękę pan­ny Ame­lii i na­dzie­ją znacz­ne­go po­sa­gu utrzy­mał kre­dyt. Do­bry ton wy­ma­gał od­świe­że­nia domu, ekwi­pa­ży, rocz­nej kon­ku­ren­cyi, ką­pie­li u wód mor­skich i za­wa­dze­nia o Pa­ryż przy kom­ple­to­wa­niu wy­pra­wy dla pan­ny; po ślu­bie no­wo­żeń­cy wy­je­cha­li do We­ne­cyi na mio­do­we mie­sią­ce; a że w tych sa­mych dniach wy­pa­dły naj­głów­niej­sze vve­xlo­we wy­pła­ty, zło­śli­wi lu­dzie i ple­mię Izra­ela krzyk­nę­li chó­rem: "Pan hra­bia uciekł przed we­xla­mi! " – Tak źle prze­cież nie było; bo za­raz ktoś z fa­mi­lii za­jął się in­te­res­sa­mi. Wie­rzy­cie­le wi­dząc fi­nan­se w li­chym sta­nie, uło­ży­li się wszy­scy pra­wie po sześć­dzie­siąt i trzy bio­rąc za sto; a gdy hra­bia z Włoch po­wró­cił, po­ka­za­ło się, że zo­stał w do­brach nie­ob­cią­żo­nych ni­czem wię­cej, tyl­ko land­sza­ftą i coś oko­ło pięt­na­stu ty­się­cy ta­la­rów na we­xlach po­rę­czo­nych. Tak się stad mu­sia­ło, bo po­sag żony nie wy­star­czał, dla tego że źle nim dys­po­no­wa­no. Z sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy ta­la­rów wy­da­no pięt­na­ście na samą wy­pra­wę, ale za to rzad­ko zna­leść wię­cej ko­ro­nek i sre­ber jak u pani hra­bi­nej. Dzi­siaj hra­bia wią­że koń­ce jak moż­na naj­le­piej; bez­pie­czeń­stwo jego for­tu­ny za­wi­sło od pierw­sze­go wy­pad­ku w Eu­ro­pie, naj­mniej­sze za­chwia­nie kre­dy­tu "mo­gło­by być dla jego for­tu­ny miną pro­cho­wą. Wsze­la­ko hra­bie­go li­czą do tych głów, któ­re wca­le do­brą dają so­bie radę w trud­nych oko­licz­no­ściach, dom za­wsze trzy­ma ele­ganc­ki, nu­dzi się jak wszy­scy lu­dzie do­bre­go to­wa­rzy­stwa gdy trze­ba fał­dów przy­sie­dzieć w domu; toć co roku znaj­dzie ja­kie parę ty­się­cy ta­la­rów na wy­ciecz­kę za gra­ni­cę. Oto po­ło­że­nie jego to­wa­rzy­skie.

Każ­dy ato­li czło­wiek ukszła­co­ny i ma­jęt­ny w księ­stwie Po­znań­skiem wi­nien za­jąc od­po­wied­nie sta­no­wi­sko po­li­tycz­ne w kra­ju. Szlach­cic pod­szar­ga­nej bar­dzo for­tu­ny, albo też nie­spo­koj­ne­go ży­we­go tem­pe­ra­men­tu jest pra­wie za­wsze de­mo­kra­tą. De­kla­mu­je żywo, obie­cu­je po­świę­ceń i ofiar ty­sią­ce a przy każ­dej spo­sob­no­ści sta­ra się być gło­wą ta­kiej lub owej agi­ta­cyi. W grun­cie du­szy ato­li cho­wa on swo­je wy­łącz­ne prze­ko­na­nia i za­mia­ry, pro­si Pana Boga o naj­więk­szą spo­koj­ność po­li­tycz­ną w Eu­ro­pie, bo tyl­ko naj­głęb­szy po­kój daje mu na­dzie­ję pod­nie­sie­nia się war­to­ści dóbr ziem­skich, a tym spo­so­bem' moż­ność zro­bie­nia rze­czy­wi­stej for­tun­ki przy ko­rzyst­nej dóbr sprze­da­ży. Krzy­czy on na za­prze­da­ją­cych Niem­com ka­wa­łek oj­czy­zny, ale gdy jemu ko­rzyst­na na­strę­czy się tran­zak­cya, sprze­da­je co żywo i zmy­ka z ka­pi­ta­łem oca­lo­nym do kró­le­stwa. Szlach­cic śred­nie­go mie­nia już od­waż­niej od­zy­wa się na glos z ide­ami kon­ser­wa­tyw­ne­mi, nie na­ra­ża­jąc się wsze­la­ko żad­ne­mu krań­co­wi. Ten sie­dzi so­bie w księ­stwie bo mu wy­god­nie, robi to wszyst­ko co każe moda, jest ak­cjo­nar­ju­szem ba­za­ru, człon­kiem To­wa­rzy­stwa Na­uko­wej Po­mo­cy, Kół­ka To­wa­rzy­skie­go, wszę­dy da­jąc oszczęd­nie ja­kieś gro­sze ofiar­ne. Ten gra­ni­cząc z moż­no­ścią po­sta­wie­nia in­te­res­sów na naj­świet­niej­szej sto­pie, a ra­zem gdy mógł­by za naj­mniej­szem opusz­cze­niem się za­wi­kłać je nie­bez­piecz­nie, nie am­bi­cio­nu­je więc żad­nej roli czyn­nej w po­li­tycz­nym za­wo­dzie. Ostróż­nie wy­wi­ja się od zde­kla­ro­wa­nia jaw­ne­go swojćj opi­nii, za to w czte­ry oczy, na ucho z każ­dym od­cie­niem po­li­tycz­nym jest naj­ser­decz­niej. Trze­cią ka­te­gor­ją szlach­ty po­znań­skiej są lu­dzie za­moż­ni, któ­rych in­te­res­sa pro­wa­dzo­ne sta­ran­nie, wy­dat­ki oględ­ne, go­spo­dar­stwo do­bre. Ci uwa­ża­ją się za fun­da­ment pol­sz­czy­zny wy­sta­wio­nej na par­cie ger­ma­ni­zmu. Przy­pi­su­ją im za­mia­ry opa­sa­nia świa­ta pier­ście­niem jed­nej woli i dą­żeń, są to w opi­nii pu­blicz­nej wstecz­ni­ki nie­bez­piecz­ne, bo na sil­nych pod­stawch ma­ter­jal­nych sto­ją­ce.

Otóż pan hra­bia, gdy­by po­znań­czy­ka któ­re­go za­li­czyć moż­na z pew­no­ścią do ja­kiej ka­te­gor­ji, na­le­żał­by do dru­giej – do łu­dzi środ­ka. Że zaś w po­znań­skiem wszel­ki czło­wiek sur­du­to­wy ma swo­ją osob­ną am­bi­cję i ideę, moż­na ich tedy zbli­żać tyl­ko do tych lub owych ko­lo­rów: jak gra­nat do fio­le­tu, pons do kar­ma­zy­nu i tym po­dob­nie. Wsze­la­ko hra­bia nig­dy nie był bez pla­nu, miał umysł czyn­ny i za­wsze za­ję­ty. Za­le­d­wie po­ja­wi­ła się w domu jego pan­na Ka­ta­rzy­na, umy­ślił ją sta­le za­trzy­mać, wy­per­swa­do­wać nie­do­rzecz­ną myśl mło­de­go za­męź­cia, a tym­cza­sem pod­nieść ka­pi­ta­ły sta­no­wią­ce jej po­sag, ze­pchnąć z sie­bie cię­żar dłu­gów we­xlo­wych z ogrom­nym pro­cen­lem, a tym spo­so­bem po­pra­wie swo­je in­te­res­sa. By zaś ży­wej Kasi obrzy­dzić mło­dzież, spro­wa­dzał do domu naj­pysz­niej zniem­cza­łe exem­pla­rze pe­dan­tów, lu­dzi odar­tych z po­ezyi lub znu­dzo­nych ży­ciem.

Ale p. Ka­ta­rzy­na mia­ła zmysł po­wo­nie­nia prze­cud­ny, a in­stynk­ci­ki wy­bor­ne! Zmiar­ko­wa­ła za­raz pi­smo no­sem i tak się zręcz­nie z domu hra­bie­go wy­śli­znę­ła, że wię­cej nie zdo­łał jej zwa­bić mimo naj­czul­szych ad­re­sów i naj­świet­niej­szych pro­jek­tów ma­try­mo­nial­nych.III.

Dru­ga sio­stra p. Ka­ta­rzy­ny była po­ślu­bio­ną w Ga­li­cyi Ba­ro­no­wi świę­te­go pań­stwa rzym­skie­go, po­tom­ko­wi sta­rej Na­łę­czów ro­dzi­ny. P. Ba­ron w dru­giem po­ko­le­niu już pia­sto­wał urząd Szam­be­la­na, w dru­giem po­ko­le­niu od­bie­rał edu­ka­cyę nie­miec­ką. Gil­bas wy­so­ki, cien­ki, na dłu­gich no­gach, ko­ły­szą­cy się w cho­dzie, a kie­dy opo­wia­dał co na­uko­we­go, da­to­wał fak­ta współ­cze­sno­ścią Au­stry­ac­ką. Po pol­sku mó­wić na­uczył się przy­pad­kiem w kre­den­sie od lo­kai. Ja­kim spo­so­bem za­ko­chał się w sio­strze p. Ka­ta­rzy­ny He­le­nie, ro­do­wi­tej Po­lce, trud­no so­bie wy­tłu­ma­czyć czem in­nem jak fleg­ma­tycz­no­ścią jej cha­rak­te­ru i wy­raź­nem prze­zna­cze­niem bo­skiem. Nie była bo­wiem ani urod­na, ani dow­cip­na, ani od­po­wied­nio bo­ga­ta. Prze­cież jak gdy­by w kor­cu maku wy­szu­ka­ły się dwa ziar­necz­ka naj­do­brań­sze. La­tem miesz­ka­li w do­brach swo­ich Ga­li­cyj­skich, zimą w ko­cha­nym Wied­niu, gdzie, co rok przy­pa­da­ła sła­bość pani Ba­ro­no­wej, za­wsze w Grud­niu i już ośmio­ro li­czy­ło stad­ko ba­ro­niąt tak do sie­bie po­dob­nych, jak wody kro – pel­ki. P. Ba­ron był oszczęd­nym, for­tu­na przy­ra­sta­ła, a gdy­by nie rap­tow­ne znie­sie­nie pańsz­czy­zny w 1848 roku i na­głe prze­obra­że­nie sto­sun­ków i sys­te­mu go­spo­dar­skie­go, Ba­ron był­by już dzi­siaj na naj­wyż­szym szcze­blu po­myśl­no­ści. Wsze­la­ko ani się za­chwiał w cza­sach prze­si­le­nia, do­cze­kał szczę­śli­wie in­de­ni­ni­za­cyi, po­miesz­czo­no go w naj­ko­rzyst­niej­szej ka­te­gor­ji; a gdy przy­szło do po­życz­ki przy­mu­so­wej, ba­ron po­spie­szył do kas­sy z mil­jo­nem gul­de­nów i pierś dwo­ma or­de­ra­mi ozdo­biw­szy, ocze­ku­je na sto­pień taj­ne­go rad­cy.

Kie­dy pan­na Ka­ta­rzy­na jawi się na wie­deń­skim ho­ry­zon­cie w domu Ba­ro­na, tra­fia wła­śnie na ucztę or­de­ro­wą szwa­gra; za­sta­je w domu jego tłum Ma­dzia­rów, Kro­atów i Niem­ców, a żad­ne­go Po­la­ka. Szwa­gier wró­ży jej zro­bie­nie naj­świet­niej­szej par­tji w tem el­do­ra­do ko­ron hra­biow­skich i ba­ro­ne­tów, gdzie i mi­try ksią­żę­ce rzę­si­sto błysz­czą. Pan­na Ka­ta­rzy­na bawi się parę ty­go­dni wy­bor­nie, po­wo­li jed­nak za­czy­na zie­wać; dan­dry­chy nie przy­pa­da­ją jej do sma­ku. Bądź co bądź, mia­ła ona grunt po­czci­wy, krew cie­płą i wnet po­sta­no­wi­ła gdzie­in­dziej szu­kać szczę­ścia.

Trze­cia jej sio­stra, któ­ra rzą­dzi­ła się po­pę­da­mi ser­ca od dzie­ciń­stwa, po­zna­ła przy­pad­ko­wym spo­so­bem za­błą­ka­ne­go w księ­stwo Po­znań­skie mło­dzień­ca z kró­le­stwa, z lud­ne­go po­wia­tu i we­so­łe­go ga­tun­ku lu­dzi, ten jej przy­padł do ser­ca i od­da­ła mu rękę. Był to so­bie szlach­cic z do­brej ro­dzi­ny, nie miał nic zbyt dys­tyn­go­wa­ne­go w so­bie, ale wszyst­kie­go po­tro­sze i cnót i wad, na zło­że­nie praw­dzi­we­go cha­rak­te­ru pol­skie­go. Oleś tań­czył z du­szą, wy­pił kie­lich naj­więk­szy bez trwo­gi, w ka­szę pluć so­bie nie po­zwo­lił, wąs miał po­tęż­ny, czu­pry­nę sutą, oczy nie­bie­skie śmie­ją­ce, i wzrost ko­lo­sal­ny. Imie­nia jego nie trzy­ma­ły się nig­dy wiel­kie for­tu­ny, bo była to szlach­ta chu­lasz­cza, ale oględ­na tyle żeby do ostat­niej nie przyjść ru­iny. Oleś po ojcu odzie­dzi­czył małą wio­secz­kę, tro­chę ob­szar­ga­ną, ale w do­brej Łę­czyc­kiej gle­bie i z ka­wał­kiem nie­ty­ka­ne­go lasu. Ude­rzył tedy w bór, ze­pchnął dłu­gi, spła­cił sio­strę, miał co praw­da za­wsze tro­chę in­te­re­sów, ale oga­niał się zręcz­nie żyd­kom. Fur­man­ka za­wsze do­bra, psów sfo­ra, przy­ja­ciół huk; cóż mu wię­cej przy ka­wał­ku chle­ba było po­trze­ba? Kie­dy p. Pe­la­gia zde­cy – do­wa­la się od­dać mu rękę, uwa­ża­no to za nie­roz­są­dek. Jak moż­na po­wie­rzać się czło­wie­ko­wi bez żad­nej dys­tynk­cyi, z po­zio­mą in­tel­li­gen­cyą, z sto­sun­ka­mi fa­mi­lij­ne­mi po­mię­dzy sa­mym dro­bia­zgiem szla­chec­kim!? Ale pan­na Pe­la­gia nie wa­ha­ła się, po­szła za ser­cem, któ­re Igło do chłop­ca wca­le ład­ne­go i po­ka­za­ło się, że tra­fi­ła do­brze nie szu­ka­jąc mi­try. Oleś za po­sag żony przy­ku­pił ład­ne do­bra, go­spo­da­ro­wał po sta­ro­pol­sku, ale in­trat­nie; dom miał otwar­ty i we­so­ły, czem cha­ta bo­ga­ta tem był rad i wca­le mu ży­cie pły­nę­ło do­brze. Gdy pan­na Ka­ta­rzy­na jawi się w Łę­czyc­kiej zie­mi­cy, gruch­nę­ła o tem wieść po oko­li­cy. Któż nie znał po­myśl­no­ści Ole­sia, któż­by mu nie po­zaz­dro­ścił losu. Ruch zro­bił się w oko­li­cy nie­ma­ły; po­sy­ła­no po fra­ki do War­sza­wy, sprzę­ga­no cugi, a gdy Oleś po­ka­zał się w mie­ście, chcia­no go za­lać szam­pa­nem, przez nie­go to­ru­jąc so­bie dro­gę do ser­ca bo­ga­tej Kasi.IV.

Po­czci­wy to kraj i we­so­ły po nad War­tą i Ne­rem. Trzy po­wia­ty żyją ze sobą w do­brej – przy­jaź­ni, szlach­ta spo­krew­nio­na ty­sią­ca­mi fa­mi­lij­nych kom­bi­na­cyi, ko­cha­ją się i ra­tu­ją jak bra­cia, a musi już ktoś być albo za bar­dzo złym czło­wie­kiem, albo za bar­dzo mar­no­traw­nym żeby upadł w tych stro­nach. Trze­ba już chy­ba po­wszech­nych klęsk i go­li­zny, kie­dy zni­kąd ra­tun­ku ob­my­ślić nie moż­na!

Pan­na Ka­ta­rzy­na za­je­chaw­szy do tego kra­ju, po Po­znań­skim i Wie­deń­skim re­ko­ne­san­sie, zna­la­zła się w po­cząt­kach jak­by w nie­swo­im so­sie. Ciż­ba wsze­la­ko wy­wie­ra dziw­nie swo­ją po­tę­gę na czło­wie­ka naj­bar­dziej ob­cej na­tu­ry. Kie­dy u nas Nie­miec pol­sz­cze­je, dla cze­góż­by ele­gant­ka po­znań­ska nie mia­ła za­gu­sto­wac w na­szem ży­ciu go­rą­cem. Je­że­li nam brak ef­fek­to­wa­ne­go po­lo­ru, ar­ty­stycz­nej oglą­dy, mamy za to grunt nie­sły­cha­nie bo­ga­ty, wszyst­ko z nas zro­bić moż­na. P. Ka­ta­rzy­na za­raz to spo­strze­gła, cie­pło po­tęg zdro­wej na­tu­ry ogar­nę­ło ją i po­cią­gnę­ło; po­cząt­ko­wo sta­wi­ła się w po­ję­ciu mis­sjo­nar­ki nio­są­cej po­lor świa­tła i ele­gan­cyi, po­wo­li za­gu­sto­wa­ła w na­szych ucie­chach, w Kor­de­la­sa or­kie­strze, w skocz­nym ma­zu­rze, w speł­nia­nych przed nią na klęcz­kach to­a­stach, aż i po­wie­dzia­ła so­bie:

"Ci lu­dzie jak umie­ją Pana Boga chwa­lą, mię­dzy nie­mi moż­na­by się tu­taj jak sza­ra gęś rzą­dzić. " Do­syć, że pan­na Ka­ta­rzy­na po­sta­no­wi­ła za­miesz­kać w domu Ole­sia i wyjść za mąż w któ­ry z tych trzech po­wia­tów, niech się tyl­ko opa­trzy w aspi­ran­tów tłu­mie. Za­je­cha­ła w na­sze slro­ny w grud­niu, nic dziw­ne­go, że po­sta­ra­no się o we­so­ły kar­na­wał, gdy za­uwa­ża­no, że po­saż­na pa­nien­ka lubi się ba­wić. Gra­dem sy­pa­ły się pro­szo­ne obia­dy, tań­cu­ją­ce wie­czo­ry i bale pu­blicz­ne na do­bro ubo­gich. Wi­dząc to p. Ka­ta­rzy­na, wca­le się cie­szy­ła z ob­ja­wio­ne­go dla niej in­te­res­su. Wola jej sta­ła się jak­by mo­nar­chicz­ną. P. Ka­ta­rzy­na po­wie­dzia­ła, że nie lubi bro­dy strzę­pia­tej, bar­ba­rzyń­skiej, wnet jak­by wy­miótł bro­dy z ca­łej oko­li­cy! a po­ja­wi­ły się ma­leń­kie hisz­pan­ki. "Panu do­brze by­ło­by w sa­mych wą­sach, bo masz czy­sto pol­skie rysy twa­rzy," a wnet zla­tu­ją z twa­rzy pro­mie­nie­ją­ce­go ra­do­ścią mło­dzień­ca fa­wo­ry­ty i hisz­pan­ka. "Pan masz tyle da­nych na An­glo­ma­na!" le­d­wie rze­kła a już­ci Łę­czy­ca­nin czy Sie­ra­dza­nin wie­rut­ny, pusz­cza ku­li­ste fa­wo­ry­ty i goli wąsy nie­zga­dza­ją­ce się z An­glo­ra­an­ją! Lu­bi­ła siwe ko­nie, więc za­raz po – szły w cenę, nie po­do­ba­ły jej się ku­li­gi, więc ani jed­ne­go nie było. Lu­bi­ła dwór licz­ny oko­ło sie­bie, więc ją za­wsze ciż­ba na ba­lach ota­cza­ła aż i za­gu­sto­wa­ła w kró­lo­wa­niu u nas, gdzie tak lud­no i tyle ad­o­ra­cyi.

Ale pan­na Ka­ta­rzy­na była ko­bie­tą no­we­go cza­su. Lu­bi­ła swo­bo­dę, pa­no­wa­ła ro­zu­mem nad ser­cem, lu­bi­ła się ba­wić we­so­ło, zdo­by­wać wiel­bi­cie­li, ale przedew­szyst­kiem chcia­ła wy­bie­rać so­bie męża i licz­ną mieć re­zer­wę: po­śród ciż­by któ­ra ją ota­cza­ła, był je­den czło­wiek uczęsz­cza­ją­cy na wszyst­kie ucie­chy, ale trzy­ma­ją­cy się od niej z da­le­ka. Ani bro­dy go­lił, ani cugu zmie­niał, ani pa­rad­ne­go ku­po­wał po­wo­zu, ani wle­piał w nią oczu jak to ro­bi­li inni. Miał do­brą wio­skę, do­bre imię, edu­ka­cją jak inni w kra­ju od­bie­rał, znał ję­zy­ki obce, ale nie­mi nie szer­mo­wał, czy­tał wie­le, ale nie ro­bił po­pi­sów z wia­do­mo­ścia­mi; co zaś naj­gor­sza, w przy­tom­no­ści p. Ka­ta­rzy­ny od­zy­wał się gło­śno z czcią dla daw­nych cza­sów, pro­sto­ty oby­cza­jów, nie­wie­ściej po­ko­ry. Z po­cząt­ku uwa­ża­ła go za dzi­ki na­by­tek prze­szło­ści, za na­tu­rę ska­mie­nia­łą w brzyd­kich for­mach, któ­rej nie war­to na­tchnąć no­wem ży­ciem. Na­zwi­sko, bo miał do­bre szla­chec­kie, ale ja­kież imie chrzest­ne, Grze­gorz! Co to za brak dys­tynk­cyi! Wsze­la­ko p. Ka­ta­rzy­nę bar­dzo to gnie­wa­ło, że może być czło­wiek mło­dy, nie­żo­na­ty, któ­re­go ani jej po­sag, ani dow­cip, ani gra­cja nie zaj­mu­je. Gdy jego obo­jęt­ność spo­strze­gła, trak­to­wa­ła go za karę lo­do­we­mi spoj­rze­nia­mi; kie­dy te żad­nej w nim nie ro­bi­ły zmia­ny, cze­kaj! po­my­śla­ła: ja cie­bie przy­wa­bić mu­szę, a po­tem tak sro­go uka­rzę jak za­słu­ży­łeś zbrod­nia­rzu!

Kie­dy An­toś był za­ko­cha­ny po uszy i nic przed sobą nie wi­dział tyl­ko Ka­się, kie­dy Wła­dyś zda­wał się być naj­le­piej po­ło­żo­nym w jej ser­cu, kie­dy jesz­cze ktoś trze­ci nie do­wie­rza­jąc szczę­śli­wej gwiaź­dzie Wła­dy­sła­wa, to­ro­wał so­bie na inny spo­sób dro­gę, p. Ka­ta­rzy­na ob­dzie­la­jąc całą re­zer­wę ską­pe­mi ła­ska­mi, ob­ra­ca swo­je szcze­gól­ne wzglę­dy ku p. Grze­go­rzo­wi. Do każ­dej fi­gu­ry w Ma­zu­rze szu­ka po sa­lo­nie Grze­go­rza, dzie­sięć razy przy­najm­niej na go­dzi­nę go spoj­rze­niem goni; p. Grze­gorz, co praw­da, sta­je się grzecz­niej­szym, ale ani tro­szecz­kę czul­szym.

Już to tak bywa na świe­cie, że gdzie po­sag znacz­ny, tam kon­ku­ren­tów rój wiel­ki. Każ­dy z nich wo­lał­by żyda za­bić, jak przy­znać się dru­gie­mu do swo­ich za­mia­rów, każ­dy jed­nak czy­cha na spo­sob­ną chwil­kę, a iżby zbli­żyć się do tego bo­żysz­cza i zło­żyć won­ne ka­dzi­deł­ko uwiel­bie­nia z paru wes­tchnie­nia­mi. Wszy­scy ci pa­no­wie są od sie­bie zda­le­ka, grzecz­nie, ale niech tyl­ko spo­strze­gą, że je­den za­czy­na być szczę­śli­wym i na front do­sta­je się wy­raź­nie, za­raz for­mu­ją się z dru­go­rzęd­nych kół­ka, na­stę­pu­ją zwie­rze­nia po­uf­ne, ob­ser­wa­cje roz­ma­ite. Nic dziw­ne­go, że za­le­d­wie p. Ka­ta­rzy­na po­czę­ła ob­ra­cać się ku Grze­go­rzo­wi, po­czę­to pil­nie śle­dzić obo­je. Aż na­ko­niec Wła­dyś, do­tąd naj­szczę­śliw­szy, ode­zwał się pierw­szy w kół­ku przy­ja­ciół.

– Wie­cie co? moi pa­no­wie, cie­ka­wa roz­po­czy­na się hi­stor­ją, p. Ka­ta­rzy­na ocze­wi­ście pre­fe­ru­je Grze­go­rza, a ten ani kro­ku nie robi….

– Grze­gorz jest fi­lut i mą­dry, zna na­tu­rę ko­bie­ty – rzekł Jó­zio: – wie o tem, że ła­twe try­um­fy pręd­ko znu­dzą, trzy­mał się zda­le­ka i trzy­mać się bę­dzie Bóg wie jak dłu­go, aż ją do tego do­pro­wa­dzi, że się dziew­czy­na na praw­dę roz­ko­cha i bę­dzie miał żonę.

– A ja wam po­wia­dam, że tak nie bę­dzie.

– Cie­ka­wym dla cze­go?

– Naj­pier­wej dla tego, że o ile znam Grze­go­rza, on jest upar­tym w swo­ich uprze­dze­niach, nie lubi ko­biet eman­cy­po­wa­nych, a więc w p. Ka­ta­rzy­nie nie za­gu­stu­je…

– Wsze­la­ko sześć­dzie­siąt ty­się­cy ta­la­rów po­sa­gu ma swo­je zna­cze­nie.

– Ale nie dla Grze­go­rza.

– Jed­nak­że może zmięk­nąć albo na­mó­wią lu­dzie.

– W ta­kim ra­zie jesz­cze da­le­ko do mał­żeń­stwa.

– Py­tam dla cze­go?

– O ile znam ko­bie­ty, zda­je mi się, że p. Ka­ta­rzy­na chce uba­wie się try­um­fem z uło­wie­nia upar­te­go w swych prze­są­dach Grze­go­rza: a po­tem za­pła­cie mu gorz­ko za zda­nia o swo­bo­dzie dzi­siej­szych ko­biet, re­ku­zą!

– To nie­po­dob­na, by­ło­by to złe ser­ce, a że we­so­ła, swo­bod­na, prze­bie­ral­ska, zką­dże wnio­sek, aby była mści­wą?

– Zo­ba­czy­my!

– Ja przy­najm­niej dłu­żej przy jej try­um­fal­nym wo­zie iść nie będę.

– A ja po­cze­kam.

– Masz we mnie to­wa­rzy­sza Wła­dziu, ja tę ko­bie­tę bar­dzo lu­bię!

Czy p. Ka­ta­rzy­na mia­ła tak do­sko­na­łą po­li­cją, czy tak umia­ła czy­tać w spoj­rze­niach ludz­kich, nie­wia­do­mo. Do­syć, że po pierw­szej na­ra­dzie ko­le­żeń­skiej ubez­pie­czy­ła się szyb­ko, aby nie stra­cie re­zer­wy. Tak ob­dzie­li­ła wszyst­kich uśmie­cha­mi, spoj­rze­nia­mi, słów­ka­mi ła­ski, że w go­dzin dwa­dzie­ścia czte­ry re­zer­wa cała była peł­ną na­dziei, a do sej­mi­ku dru­gie­go tak pręd­ko nie przy­szło.

Mimo to kar­na­wa­ło­we ucie­chy szły jed­na za dru­gą, a spra­wa z p.. Grze­go­rzem na krok nie po­stą­pi­ła. Do kon­tre­dan­sa nig­dy jej nie za­pro­sił, do kon­tre­dan­sa, za któ­rym ubie­ga­li się wszy­scy! To zgro­za być tak obo­jęt­nym a mieć tyle po­wo­dów do spo­dzie­wa­nia się szczę­ścia. P. Ka­ta­rzy­na zro­bi­ła so­bie ta­kie jesz­cze przy­pusz­cze­nie: jest to po­eta tro­chę, po­eci mało mają śmia­ło­ści a wie­le dumy. Trze­ba dwóch rze­czy spró­bo­wać, ośmie­lić go naj­przód, a po­tem mu po­chle­bić. Grze­gorz miał w oko­li­cy kil­ka ku­zy­nek star­szych i młod­szych, wy­wie­dziaw­szy się zręcz­nie o jego sto­sun­ki, po­czę­ła szu­kać z temi pa­nia­mi zna­jo­mo­ści i przy­jaź­ni. W ga­węd­kach z nie­mi raz po raz rzu­ca­ła słów­ko na ko­rzyść Grze­go­rza, aż z tych słó­wek zło­ży­ła się ca­łość mó­wią­ca wy­raź­nie: "P. Grze­gorz jest naj­dy­styn­go­wań­szym z mło­dzie­ży, je­dy­nym do po­ko­cha­nia; niech tyl­ko zro­bi je­den krok a bę­dzie szczę­śli­wym. " Tak zde­fi­nio­wa­ły ku­zyn­ki opi­nią Ka­ta­rzy­ny. Rzecz na­tu­ral­na, że jak wszyst­kie na świe­cie po­czci­we ku­zyn­ki zro­bi­ły sej­mik, za­po­zwa­ły Grze­sia, zda­ły mu re­la­cją ze swo­ich spo­strze­żeń, za­rap­por­to­wa­ły sły­sza­ne od pan­ny słów­ka, po­wie­dzia­ły o roz­pa­czy An­to­sia, gnie­wie Wła­dy­sia, a wy­re­cy­to­waw­szy to wszyst­ko, jak­że się zdzi­wi­ły jego za­py­la­niem:

– I do cze­góż to wszyst­ko pro­wa­dzi?

– Bierz się do niej i ożeń!

– Wca­le o tem nie my­ślę.

– A to zgro­za!

– Chy­ba żeś za­ko­cha­ny?

– By­najm­niej.

– To mu­siał cię kto źle uprze­dzić o pan­nie a ty tak wie­rzysz baj­kom!

– Niech Bóg bro­ni! sło­wa o niej nie sły­sza­łem, aż zo­ba­czy­łem!

– Dziew­czy­na przy­stoj­na.

– Praw­da.

– Bo­ga­ta!

– I to praw­da.

– Wy­cho­wa­na do­brze!

– Tego nie wi­dzę.

– A to już nie wiem cze­go chcesz od ele­ganc­kiej ko­bie­ty.

– Chcę aby była taką jak ty ku­zyn­ko

– Je­steś po­chleb­cą…

– Broń mię Boże od tej wady.

– Ka­sia ma ślicz­ną głów­kę!

– To praw­da.

– I ser­ce zło­te!

– Tego jej zu­peł­nie bra­ku­je..

– A już co na to, to nig­dy nie przy­sta­nę! żeby nie mia­ła ser­ca, toby wy­swa­ta­li ją daw­no za au­stry­aka ja­kie­go!

– To znów rzecz inna, moż­na nie chcieć au­stry­aka a nie mieć ser­ca.

– Po czem to po­zna­jesz?

– Bar­dzo ła­two. Wi­dzi­cie oko­ło niej tłum wiel­bi­cie­li, jed­ni za­awan­tu­ro­wa­ni, dru­dzy za­ko­cha­ni, sza­fu­je po­mię­dzy nich na­dzie­je, a żad­ne­go nie ko­cha.

– Bo też An­toś, sam przy­znaj, nie dla ta­kiej ko­bie­ty na męża…

– A Wła­dyś, nie za­prze­czysz we­so­ły, ale głu­piu­teń­ki…

– Co do Igna­ce­go, mu­sia­ła sły­szeć jego hi­stor­ją z Me­lań­ką…

– Ale co wy pra­wi­cie moje ko­cha­ne, jak­że ona ma któ­re­go z nich ko­chać?

– Dzi­wacz­ne to Grze­si­sko! więc ty cze­kasz, aby zo­ba­czyć jak ona kogo in­ne­go po­ko­cha, dla prze­ko­na­nia się czy ko­chać umie? A prze­cie z tego wszyst­kie­go co ci mó­wi­my, naj­wy­raź­niej ser­ce Kasi lgnie do cie­bie!

– Ja tego nie wi­dzę!

– Chy­ba że nie chcesz?

– Nie chcę.

– Mój Grze­siu, kro­cia­mi i pan­ną tak się nie rzu­ca!:..

– Kro­ciów nie pra­gnę, mam skrom­ny ka­wa­łak chle­ba, któ­ry wy­star­czy dla mnie i dla ro­dzi­ny.

– Ale pan­na dys­tyn­go­wa­na!

– Szczęść jej Boże!……..

Obu­rze­nie ku­zy­nek nie mia­ło gra­nic, sej­mi­ki nie usta­wa­ły. Na ze­bra­niu wal­nem co naj­po­waż­niej­szych de­fi­ni­to­rek, sta­nę­ła uchwa­ła na­stę­pu­ją­ca: Grze­sia pil­no­wać aby się gdzie­in­dziej nie za­ko­chał, a na­ma­wiać go nie znie­chę­ca­jąc się jego upo­rem, bo i kro­ple desz­czu ro­bią dziu­ry w ka­mie­niach, a ko­bie­ty prze­cie nie są kro­pla­mi wody. Ka­się zaś mieć na oku i ży­wić jej sen­ty­ment, pod­da­jąc pło­mie­nio­wi o tyle ma­ter­ja­łu, aby nie za­gasł, a za­sła­nia­jąc go od wi­chrów, aby pło­mień tak dro­gi w inną nie skie­ro­wał się stro­nę.

P. Ka­ta­rzy­na spo­tka­ną zo­sta­ła po tej na­ra­dzie po­dwój­ną ad­o­ra­cją od gro­ma­dy kon­ku­ren­tów i od dzie­wię­ciu ku­zy­nek Grze­go­rza. Był i Grze­gorz nie­da­le­ko pan­ny, ale za­wsze nie­dość bli­sko.

Dru­gi at­tak ku­zy­nek wy­do­był z Grze­go­rza obiet­ni­cę tań­cze­nia dwóch kon­tre­dan­sów z p. Ka­ta­rzy­ną. Mimo to Grze­gorz, cho­ciaż wie­le roz­ma­wiał z pan­ną, cho­ciaż sły­szał lek­kie wes­tchnie­nie, trzy­mał się za­wsze obron­nej po­zy­cyi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: