Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gawędy naukowe Apolinara Zagórskiego obejmujące wiadomości z nauk przyrodzonych. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gawędy naukowe Apolinara Zagórskiego obejmujące wiadomości z nauk przyrodzonych. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 476 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Obej­mu­ją­ce wia­do­mo­ści z nauk przy­ro­dzo­nych.

Wy­da­nie po­śmiert­ne z por­tre­tem au­to­ra i ży­cio­ry­sem na­pi­sa­nym przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

Tom II.

War­sza­wa.

w Dru­kar­ni Jana Psur­skie­go, przy uli­cy Ale­xan­dr­ja, N. 2678 lit. B.

1859.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy.

w War­sza­wie d. 28 Mar­ca (9 Kwiet­nia) 1859 r.

Star­szy Cen­zor,

F. So­biesz­czań­ski

Dział XII.

Wia­do­mo­ści z Zoo­lo­gii.GA­WĘ­DA VII.

TREŚĆ.

Ter­mi­ty.– ilość ich ga­tun­ków – kie­dy i zkąd przy­wie­zio­ne zo­sta­ły do Eu­ro­py? – Jak groź­ne­mi są nisz­czy­cie­la­mi – spo­so­by umie­jęt­ne ja­kie uży­wa­ją do cał­ko­wi­te­go znisz­cze­nia do­mów, sprzę­tów, bi­blio­tek, ob­ra­zów i t… p.– O znisz­cze­niu ar­chi­wum de­par­ta­men­tal­ne­go w Ro­szel­li. – O usi­ło­wa­niach na­uko­wych po­ło­że­nia tamy prze­ciw ich roz­sze­rze­niom i wy­gu­bie­niu ich. – Wal­ki ich z mrów­ka­mi – środ­ki uży­wa­ne do za­tru­cia ich gniazd – jaką obro­nę prze­ciw tru­ci­znie sta­wia­ją. – O ter­mi­tach drzew­nych – siła bu­do­wy ich gniazd – co słu­ży im za ce­ment. – Oby­cza­je ter­mi­tów zba­da­ne przez Sme­ath­ma­na i Job­so­na – hi­sto­rya ich we­dle źró­deł zo­sta­wio­nych przez tych ba­da­czy. – O prze­mia­nach ter­mi­tów – hie­rar­chia ich – po­dział i roz­kład pra­cy. – O ter­mi­tach wo­jow­ni­czych – opis bu­do­wy ich miast. – Dal­szy ciąg opi­su we­wnętrz­nej bu­do­wy i urzą­dze­nia gniazd ter­mi­tów. – Pa­łac kró­lew­ski – za­bu­do­wa­nia dwor­skie – spi­chrze skła­do­we – po­ko­je, słu­żą­ce do wy­lę­ga­nia się gą­sie­nic. – Płod­ność kró­lo­wej – opis jej sta­nu i wiel­ko­ści, do któ­rej do­cho­dzi w za­mknię­ciu pa­ła­co­wem – we­wnętrz­ne ży­cie dwo­ru kró­lew­skie­go.– O wy­lę­ga­niu się jaj – o prze­mia­nach z gą­sie­nic na po­czwar­ki, a tych ostat­nich na do­sko­na­łe owa­dy.– Jak ter­mi­ty uży­wa­ją swo­bo­dy, któ­rą im na­da­ją skrzy­dła i wzrok? – wro­go­wie ter­mi­tów czy­ha­ją na nie i po­że­ra­ją je – ile ich oca­la z po­wszech­ne­go znisz­cze­nia i co się z nie­mi nadal sta­je? – Jaki jest cel przy­ro­dy w ota­cza­niu nad­mia­rem wro­gów isto­ty zbyt płod­ne, a ob­da­rza­niem płod­no­ścią tych, któ­re są ze­wsząd za­gro­żo­ne? – Ter­mi­ty są przy­sma­kiem ple­mion In­dyj i Afry­ki. – Opi­sa­nie szcze­gó­ło­we obro­ny ter­mi­tów prze­ciw na­pa­ściom. – Po­rów­na­nie wy­so­ko­ści bu­dyn­ków wznie­sio­nych ręką ludz­ką i gma­chów po­sta­wio­nych przez ter­mi­ty. – Za­koń­cze­nie.

Cy­wi­li­za­cya nie zna jed­ne­go ze swych wro­gów. Nie mó­wię ja o tej cy­wi­li­za­cji, któ­ra się źró­dli ze stóp krzy­ża, któ­rej pra­wa prze­szły w oby­cza­je, a duch sło­wa ożyw­cze­go w krew i soki spo­łe­czeń­stwa; – ale o tej, któ­ra cała za­war­ła się w li­te­rze, któ­rej mia­rą sto­sy ksiąg wy­cho­dzą­cych rok rocz­nie z pod mno­gich tłocz­ni, a któ­ra taką prze­pa­ścią od ży­cia prze­dzie­lo­na, jak wie­dza praw­dy od do­bre­go czy­nu.

Tego no­we­go wro­ga cy­wi­li­za­cyi od­kry­ła na­uka, i oznaj­mi­ła o jego ist­nie­niu, prze­strze­ga­jąc za­ra­zem, iż go wszel­kie­mi środ­ka­mi wy­tę­pić po­trze­ba, a przy­najm­niej po­sta­wić tamę jego roz­sze­rze­niu. Sama się też pod­ję­ła zna­leść broń prze­ciw nie­mu.

Tym no­wym Wan­da­lem to­wa­rzy­stwa nie jest wca­le żad­na hor­da na­jezd­ców, ża­den lud dzi­ki, któ­ry z ja­kim Ome­rem na cze­le idzie z po­chod­nią w ręku, pod­ło­żyć ogień pod bi­blio­te­ki i ar­chi­wa na­sze; pod te spi­chrze kędy ge­niusz i praw­da, mi­łość i pra­ca, za­rów­no jak fałsz, py­cha, złość i nie­na­wiść znio­sły swe plo­ny, owo­ce drze­wa wia­do­mo­ści złe­go i do­bre­go, – a jest nim po­pro­stu mały, drob­ny owad, któ­ry może nam jed­nak wię­cej szko­dy zrzą­dzić, niż roz­pa­sa­na złość ludz­ka, bo więk­szym on od czło­wie­ka na­wet nisz­czy­cie­lem.

Owa­dy te, zwa­ne ter­mi­ta­mi od­daw­na zna­ne w Azyi, Afry­ce i Ame­ry­ce ze swych spu­sto­szeń, tak, iż je Lin­ne­usz na­zwał klę­ską oboj­ga In­dyj ca­la­mi­tas sum­ma, prze­szły od lat kil­ku­dzie­się­ciu do Eu­ro­py, a mia­no­wi­cie do Fran­cyi, przy­nie­sio­ne za­pew­ne na któ­rym z po­wra­ca­ją­cych ze stron tam­tych okrę­tów. Z dwu­dzie­stu czte­rech do­tąd zna­nych w zoo­lo­gii ga­tun­ków ter­mi­tów, dwa lub trzy może na­wet do­sta­ły się w udzia­le sta­rej na­szej cy­wi­li­zo­wa­nej zie­mi, a śla­dy znisz­czeń do­ko­na­nych w miej­scach w któ­rych zdo­ła­ły się roz­krze­wić od roku 1780, epo­ce przy­wie­zie­nia ich z Sa­int-Do­min­go do Ro­szel­li i Ro­che­fort, dają mia­rę, jak strasz­nym owad ten stał by się wro­giem cy­wi­li­za­cyi, gdy­by mu do­pusz­czo­no było roz­krze­wić się, i po­stę­po­wać da­lej w śro­dek lądu sta­łe­go.

Owad ten żyje gro­mad­nie, tak jak mrów­ki, na­wet zna­ny przez wie­lu po­dróż­nych pod na­zwi­skiem mró­wek bia­łych. Pod­ko­pu­je się on pod domy miesz­kań, wgry­za się we wszyst­kie drew­nia­ne ma­te­ry­ały bu­dow­la­ne i sprzę­ty, i znisz­cze­nie z prze­ra­ża­ją­cą po­stę­pu­je szyb­ko­ścią. Po­nie­waż oba­wia się świa­tła, sta­cza więc wszy­stek śro­dek nie do­tknąw­szy po­wierzch­ni i w ni­czem jej nie nad­we­rę­żyw­szy, tak, iż bu­dy­nek za­wa­la się pra­wie jed­no­cze­śnie. Je­że­li ter­mi­ty znaj­dą dużo za­pa­sów dla nich sto­sow­nych w bu­dyn­ku, w któ­rym się roz­sze­rzą, to dla utrwa­le­nia go, wy­tyn­ko­wu­ją ze środ­ka bel­ki, słu­py i t… p… czę­ści, ro­dza­jem gli­ny przy­rzą­dzo­nej przez nie; to jest zie­mi roz­mu­lo­nej z kle­jem któ­ry wy­da­ją, i któ­ry taką moc i spój­ność na­da­je tym cząst­kom zie­mi, iż wi­dzia­no nie­raz całe słu­py drew­nia­ne pod­pie­ra­ją­ce bu­dy­nek, za­mie­nio­ne po sto­cze­niu drze­wa, w słu­py gli­ny, pu­ste ze środ­ka a ma­ją­ce jed­nak moc słu­że­nia za pod­po­rę tym sa­mym cię­ża­rom, któ­re się opie­ra­ły na słu­pach drew­nia­nych. Kie­dy ter­mi­ty do­bio­rą się do wio­sek In­dyj­skich, to w cią­gu, kil­ku­na­stu ty­go­dni tak z grun­tu sto­czą wieś całą, iż ta się na­gle w gru­zy za­wa­la, a co naj­głów­niej­sza, że aż do ostat­niej chwi­li, chy­ba przy­pa­dek da od­kryć tego nie­bez­piecz­ne­go wro­ga, i zwy­kle nikt się ani do­my­śla o jego ist­nie­niu, kie­dy on już ob­jął w po­sia­da­nie cały dom i do­by­tek. Trud­no dać wia­rę, jak umie­jęt­nie i roz­trop­nie owa­dy te po­su­wa­ją dzie­ło znisz­cze­nia, by się nie zdra­dzić. Kie­dy się do­bie­ra­ją do sprzę­tów do­mo­wych, jak sto­ły, krze­sła, sza­fy i t… p… za­czy­na­ją zwy­kle nisz­czyć je ze spodu, wcho­dzą przez nóż­ki aż do środ­ka i wy­drą­ża­ją je naj­zu­peł­niej, nie do­tknąw­szy się nig­dy ich po­wierzch­ni. Kie­dy zaś są pew­ne, że ich ro­bo­tom nikt nie prze­szko­dzi, to jest gdy opa­nu­ją domy lub izby nie za­miesz­ka­łe, wów­czas z całą umie­jęt­no­ścią, i od­wa­gą roz­wi­ja­ją swe zdol­no­ści, rzu­ca­ją ar­ka­dy, mo­sty ru­ro­we po­zio­me, sta­wia­ją słu­py, a to wszyst­ko w celu do­bra­nia się do ja­kie­go ma­te­ry­ału nie­do­stęp­ne­go, jak na­przy­kład pa­pier­ka przy­kle­jo­ne­go do sło­ika, albo ja­kiej żyw­no­ści znaj­du­ją­cej się w tych­że sło­ikach i bu­tel­kach, lub na­ko­niec dla przej­ścia na wyż­sze pię­tro do­mów je­że­li mur sta­nie na za­wa­dzie ich ro­bo­tom.

Cie­ka­wym był bar­dzo wy­pa­dek znisz­cze­nia bi­blio­te­ki i ar­chi­wum de­par­ta­men­to­we­go w Ro­chel­li, zda­rzo­ny lat temu ze dwa­dzie­ścia. Ter­mi­ty do­bra­ły się do tych pa­pie­rów przez wnę­trze pu­łek drew­nia­nych na któ­rych le­ża­ły, sto­czy­ły wszyst­kie książ­ki i pa­pie­ry, nie do­tknąw­szy na­wet po­wło­ki okła­dek i ich brze­gów, i do­pie­ro do­wie­dzia­no się o tym smut­nym wy­pad­ku, kie­dy ar­chi­wi­sta chcąc wy­jąć po­trzeb­ne akta, do­tknął się ich, i całe to pruch­no ru­nę­ło ra­zem. Moż­na więc wy­obra­zić so­bie, w coby się ob­ró­ci­ły na­sze wszyst­kie bi­blio­te­ki, gdy­by ter­mi­ty roz­sze­rzyw­szy się w Eu­ro­pie, roz­go­ści­ły się tu na lat kil­ka; cof­nę­li­by­śmy się wstecz o nie­wiem ile wie­ków, to jest wró­ci­li­by­śmy się do tra­dy­cyi, do ży­we­go sło­wa; i z ogól­nej toni na­po­mnie­nia, jed­na pieśń tyl­ko prze­cho­wać by mo­gła dzie­je ludz­kich ko­lei, bo ona jed­na tyl­ko uj­dzie cało, jak po­wia­da wiel­ki po­eta. Ale w cóż­by się ob­ró­ci­ły na­uki, kie – dy nie ma pa­mię­ci na świe­cie, któ­ra­by ogar­nąć była zdol­na tę nie­skoń­czo­ną ilość fak­tów, któ­rą pra­cow­ni­cy na­uko­wi we wszyst­kich ga­łę­ziach rok rocz­nie gro­ma­dzą, i któ­re je­dy­nie druk i pi­smo do­cho­wu­ją do cza­su upo­rząd­ko­wa­nia ich i wy­cią­gnie­nia z nich ja­kie­go pra­wa przy­ro­dy" przez, któ­ry z ge­ni­ju­szów na­uko­wych.

Za­ję­to się we Fran­cyi wszel­kie­mi spo­so­ba­mi wy­tę­pie­nia tych szko­dli­wych owa­dów. Nie­któ­rzy umy­śli­li byli wy­tę­pić je mrów­ka­mi. Ale sku­tek nie oka­zał się za­do­wal­nia­ją­cym. Wal­ka była zbyt nie­rów­ną;, mrów­ki rzu­ca­ły się z całą za­cię­to­ścią na ter­mi­ty, ale wkrót­ce po upo­rczy­wym boju, wszyst­kie zo­sta­ły na po­bo­jo­wi­sku po­prze­ci­na­ne na… wpół przez ter­mi­ty, w któ­rych zra­zu oka­zał się nie wiel­ki uby­tek, lecz któ­rych jed­nak więk­sza po­ło­wa pa­dła do dnia na­stęp­ne­go, za­tru­ta wi­dać ja­dem mrów­cza­nym, wy­ra­bia­nym przez mrów­ki w po­sta­ci kwa­su, zna­ne­go pod na­zwą, kwa­su mrów­cza­ne­go.

Kie­dy ten śro­dek oka­zał się na nie­szczę­ście nie­uży­tecz­nym, umy­ślo­no wy­tę­pić je jaką tru­ci­zną. Pró­by ro­bio­ne z ter­pen­ty­ną, łu­giem i ar­sze­ni­kiem, po­ma­ga­ły w nie­któ­rych tyl­ko ra­zach, oka­zu­jąc się nie­sku­tecz­ne­nu w in­nych, a ra­czej środ­ki któ­re za­bi­ja­ły jed­ne ga­tun­ki, bez­moc­ne­mi się oka­zy­wa­ły na dru­gich. Do­tąd od­kry­to je­den tyl­ko po­wszech­ny śro­dek prze­ciw nim, a mia­no­wi­cie: gaz chlo­ro­wy, pa­da­ją one na­tych­miast po za­nu­rze­niu weń, i dość jest by po­wie­trze któ­rem od­dy­cha­ją, za­wie­ra­ło w so­bie dzie­sią­tą część tego gazu, by je za­bić w cią­gu pół go­dzi­ny. Zda­wa­ło­by się, że raz od­kry­ty śro­dek tak sku­tecz­ny, po­tra­fi je znisz­czyć do szczę­tu, byle tyl­ko zo­stał umie­jęt­nie za­sto­so­wa­ny. Nie­za­wod­nie mia­ło by to miej­sce z każ­dym in­nym owa­dem, mniej ro­zum­nym jak ter­mi­ty, ale z nie­mi rzecz się ma in­a­czej; umie­ją one po­sta­wić dow­cip­ny sys­tem obro­ny na­wet prze­ciw ga­zo­wi. Po­nie­waż ga­le­rye ich gniazd bez­przerw­nie się roz­sze­rza­ją i mają ze­wsząd ko­mu­ni­ka­cye po­mię­dzy sobą, na­le­ża­ło więc my­śleć, że dość bę­dzie ten gaz wpu­ścić przez je­den otwór by się on roz­szedł po tych wszyst­kich ga­le­ry­ach i do­szedł aż do naj­od­le­glej­szych kry­jó­wek gniaz­da. Ale prze­myśl­ne ter­mi­ty, za­gro­żo­ne w jed­nem miej­scu, zo­sta­wu­ją na pa­stwę tru­ci­zny ga­zo­wej te ga­le­rye ze znaj­du­ją­ce­mi się w nich ter­mi­ta­mi, i z naj­więk­szą szyb­ko­ścią sta­ra­ją się za­skle­pić wszyst­kie otwo­ry od nich wio­dą­ce do dru­gich, tak, iż w tym la­bi­ryn­cie ga­le­ryj nie po­dob­na pra­wie nig­dy być pew­nym, czy istot­nie wy­nisz­czy­ło się je wszyst­kie, czy tyl­ko zdo­ła­no za­bić ich część jed­ną; a ro­bić otwo­ry w tylu miej­scach bu­dyn­ku ile by po­trze­ba ich było zro­bić dla za­pew­nie­nia się o zu­peł­nej sku­tecz­no­ści uży­te­go środ­ka – nie­po­dob­na, bo trze­ba­by było na­ru­szyć go pra­wie aż do po­sad. Pro­bo­wa­no wci­skać ten gaz z ogrom­nem ci­śnie­niem i nie­zmier­ną szyb­ko­ścią, lecz sku­tek nie od­po­wie­dział ocze­ki­wa­niom, bar­dzo nie wie­le na­tem zy­ska­no.

Ter­mi­ty nie tyl­ko nisz­czą drze­wo ścię­te, mar­twe, jak te z któ­re­go się bu­du­ją domy i wy­ra­bia­ją sprzę­ty, umie­ją one rów­nie szko­dli­wie nisz­czyć drze­wa i lasy. Wy­ja­da­ją one z upodo­ba­niem wszyst­kie mło­de krze­wy i drzew­ka, jak to się daje wi­dzieć w wie­lu ogro­dach w któ­rych się zdo­ła­ły za­gnieź­dzić; a na­wet nie­któ­re ich ga­tun­ki, gniaz­da swo­je zwy­kły za­kła­dać w pniach du­żych drzew. Prze­no­sząc się z drze­wa do drze­wa, sta­ra­ją się o ile tyl­ko mogą nie prze­cho­dzić po po­wierzch­ni zie­mi, lecz ko­pią pod­ziem­ne ga­le­rye, któ­re słu­żą im jako dro­gi za­kry­te do co­raz szer­sze­go roz­krze­wia­nia się.

Nie­któ­re ga­tun­ki ter­mi­tów za­kła­da­ją gniaz­da swo­je nie w drze­wach, lecz prze­ciw­nie na ga­łę­ziach drzew. Obu­do­wu­ją one w okół któ­rą z ga­łę­zi, naj­ostroż­niej się z nią ob­cho­dząc, ro­dza­jem ma­leń­kich ko­mó­rek, któ­re le­pią z tro­cin drze­wa, skle­ja­jąc je roz­ma­ite­go ro­dza­ju kle­ja­mi ro­ślin­ne­mi i so­ka­mi przez sa­meż ter­mi­ty wy­ra­bia­ne­mi. Gru­bość tych gniazd wzra­sta tak bar­dzo, iż nie­raz do­cho­dzi wiel­ko­ścią wy­mia­rów be­czek, uży­wa­nych do zbie­ra­nia cu­kru w tych zwrot­ni­ko­wych kra­jach. Po­mi­mo ich wiel­ko­ści i po­zor­nej niby wą­tło­ści, gniaz­da te są zbu­do­wa­ne z taką siłą, że na­wet bu­rzom mię­dzy­zw­rot­ni­ko­wym oprzeć się są w sta­nie. Moc któ­rą ter­mi­ty umie­ją, nadać swym bu­dow­lom na­le­ży przy­pi­sać wła­sno­ści ich soku, któ­ry ob­fi­cie wy­ra­bia­ją i któ­ry im słu­ży za ce­ment do spa­ja­nia czą­stek drze­wa lub zie­mi, z któ­rych swe gma­chy wzno­szą, i któ­ry im na­da­je taką siłę, że jak na­stęp­nie zo­ba­czy­my mó­wiąc o ter­mi­tach ziem­nych, dzi­kie ba­wo­ły sta­ją na wierz­choł­kach ich ostro­krę­go­wych gniazd, nie za­chwie­wa­jąc trwa­ło­ści ich i mocy.

Oby­cza­je ter­mi­tów do Eu­ro­py za­nie­sio­nych i w ogó­le wszyst­kich drzew­nych, me dość do­kład­nie zna­ne nam do­tąd. Co się zaś ty­czy ter­mi­tów ziem­nych, to te dzię­ki usi­ło­wa­niu wie­lu po­dróż­nych i uczo­nych, a naj­bar­dziej Sme­ath­ma­na i Job­so­na, nic mają już pra­wie żad­nej ta­jem­ni­cy w swem ży­ciu do­mo­wem któ­rej­by­śmy do­kład­nie nie zna­li. Oby­cza­je te są tak cie­ka­we i tak bar­dzo dziw­ne, że je­śli­by­śmy nie mie­li tylu zgod­nych z sobą świa­dectw któ­re je stwier­dza­ją, to by moż­na było wąt­pić o praw­dzi­wo­ści cu­dow­nych szcze­gó­łów, opo­wia­da­nych o nich. Wpraw­dzie nie­zmier­nie wie­le ba­jek krą­ży­ło tak­że o tych ter­mi­tach, lecz dzię­ki uczo­ne­mu An­gli­ko­wi Sme­ath­man, któ­ry je ba­dał z całą ści­sło­ścią i za­wzię­to­ścią, na­uko­wą, i wy­pa­dła tych ba­dań ogło­sił w Pa­mięt­ni­ku: Some ac­co­unt of the Ter­mi­tes, which are fo­und in Afri­ca and other cli­ma­tes, baj­ki te ustą­pi­ły praw­dzie a nie­mniej jed­nak są cu­dow­ne.

Ter­mi­ty rów­nie jak wszyst­kie owa­dy od­by­wa­ją prze­mia­ny; kie­dy są jesz­cze gą­sie­ni­ca­mi, mają wiel­kość dwóch lub trzech li­nii, tak jak mrów­ki na­sze i są ko­lo­ru bia­ła­we­go; kie­dy są w sta­nie po­czwa­rek, zwięk­sza­ją się w dwój­na­sób i wy­ra­sta im gło­wa duża z wiel­kie­mi ro­go­we­mi szczę­ka­mi, któ­rym się za­le­d­wo krusz­czo­we i ka­mien­ne ma­te­ry­ały oprzeć mogą; gdy prze­cho­dzą do trze­ciej prze­mia­ny, po­więk­sza­ją się jesz­cze bar­dziej, wy­ra­sta­ją im skrzy­dła i otwie­ra­ją się oczy, – bo w obu­dwu po­przed­nich sta­nach są śle­pe­mi, – a na­ko­niec przy­bie­ra­ją płeć. Te trzy sta­ny ich od­mian sta­no­wią wła­śnie trzy stop­nie hie­rar­chii w ich to­wa­rzy­stwach: pra­cow­nic, żoł­nie­rzy i kró­lów czy­li ro­dzi­ców. Na pra­cow­ni­ce zło­żo­ny cały cię­żar wzno­sze­nia gma­chów i miast, zbie­ra­nia po­ży­wie­nia, kar­mie­nia mat­ki, pie­lę­gno­wa­nia jaj, któ­re zno­si, jed­nem sło­wem, wszy­stek trud to­wa­rzy­skie­go ży­cia ter­mi­tów na nich cię­ży. Obo­wiąz­kiem żoł­nie­rzy jest tyl­ko do­pil­no­wy­wać wy­ko­na­nia ro­bót pu­blicz­nych, za­cią­gać war­ty, po wa­łach i mie­ście, strzedz je od na­pa­ści, a w ra­zie po­trze­by i ży­ciem na­ło­żyć w szla­chet­nej obro­nie swych swo­bód. Na obo­je kró­le­stwo inny znów obo­wią­zek wło­żo­ny; za­mknię­ci jak nie­wol­ni­cy w pa­ła­cu swo­im, mno­żą się z nie­sły­cha­ną szyb­ko­ścią, bo dają ży­cie prze­szło osiem­dzie­się­ciu ty­siąc­om ter­mi­tów w cią­gu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin; za to od co­dzien­nych trosk ży­cia naj­zu­peł­niej są swo­bod­ni, wszyst­kie ich po­trze­by są za­spo­ko­jo­ne jak naj­ob­fi­ciej – pra­cow­nic bo­wiem sta­ra­niem jest, by nig­dy im nie za­bra­kło na ni­czem.

Ten ga­tu­nek ter­mi­tów, zwa­ny wo­jow­ni­cze­mi, osa­dza się w ro­dza­ju miast, któ­re so­bie bu­du­ją i dla osta­tecz­ne­go wznie­sie­nia któ­rych po­trze­ba im roku ca­łe­go. Umie­jęt­ność w zbu­do­wa­niu tych sie­dlisk jest za­dzi­wia­ją­cą. Naj­przód za­czy­na­ją się ro­bo­ty pod­ziem­ne a na­stęp­nie wzno­si się po nad zie­mią ostro­krąg, do­cho­dzą­cy wy­so­ko­ści dwu­dzie­stu stóp, i ma­ją­cy ty­leż w śred­ni­cy. Ostro­krąg ten jest zle­pio­ny z gli­ny, słu­ży za ochron­ną po­kry­wę we­wnętrz­ne­mu urzą­dze­niu mia­sta, a ścia­ny jego prze­wier­co­ne są nie­zmier­ną ilo­ścią ga­le­ryi we­wnętrz­nych, któ­re jak uli­ce to mia­sto ota­cza­ją. Ścia­ny tej ostro­krę­go­wej po­kry­wy mają pół­to­ra łok­cia gru­bo­ści; ga­le­rye zaś są gru­bo­ści bar­dzo róż­nej, zwięk­sza­ją się bo­wiem idąc ku do­ło­wi i naj­niż­sza z nich, w zie­mi już wy­ko­pa­na, w głę­bo­ko­ści trzech łok­ci ma ło­kieć śred­ni­cy. Słu­ży ona im za ro­dzaj ście­ku, bo by in­a­czej z ła­two­ścią mo­gły być za­la­ne w cza­sie ulew­nych pe­ry­odycz­nych desz­czów zwrot­ni­ko­wych; ka­nał ten osu­sza im więc miesz­ka­nia.

Ta ko­pu­ła ostro­krę­go­wa prze­cię­ta jest w środ­ku, w wy­so­ko­ści jed­nej trze­ciej czę­ści gma­chu ca­łe­go, ro­dza­jem wiel­kiej pła­skiej te­ras­sy, na któ­rą wy­cho­dzą wszyst­kie otwo­ry ga­le­ryi; a dla ła­twiej­sze­go prze­cho­du z pię­tra na pię­tro, ro­dzaj we­wnętrz­nych wscho­dów krę­co­nych, opa­su­je ze środ­ka całą tę ko­pu­łę. Ta prze­strzeń próż­na, od te­ras­sy do we­wnętrz­ne­go szczy­tu ko­pu­ły, słu­ży do utrzy­ma­nia rów­nej tem­pe­ra­tu­ry we wszyst­kich we­wnętrz­nych ga­le­ry­ach.

Po­ni­żej te­ras­sy, na po­wierzch­ni sa­mej zie­mi, wzno­si się pa­łac kró­lew­ski. Jest to dłu­ga pół łok­cio­wa ko­mór­ka skle­pio­na, o gru­bych ścia­nach, prze­dziu­ra­wio­na u dołu ma­łe­mi otwo­ra­mi, do­sta­tecz­ne­mi dla przej­ścia pra­cow­nic i żoł­nie­rzy, lecz nad­to ma­łe­mi, by król lub kró­lo­wa mo­gli się prze­ci­snąć przez nie. Pa­łac kró­lew­ski oto­czo­ny jest na oko­ło ma­łe­mi ko­mór­ka­mi, słu­żą­ce­mi na po­miesz­ka­nie słu­żeb­ni­com, któ­rych ogrom­na ilość za­ję­ta jest kró­lem i kró­lo­wą, a w to­wa­rzy­stwach ter­mi­tów, ta ostat­nia nie­po­rów­na­nie więk­szą gra rolę. Do ob­wo­dów we­wnętrz­nych ścian sa­mej ko­pu­ły przy­pie­ra­ją duże ko­mo­ry, słu­żą­ce za skład roz­ma­ite­go ga­tun­ku gumm, z naj­więk­szą pra­cą zbie­ra­nych przez pra­cow­ni­ce, rów­nież jak so­ków ro­ślin naj­do­sko­na­lej wy­su­szo­nych. Po­wy­żej pa­ła­cu kró­lew­skie­go, po nad nim i po nad izba­mi po­słu­ga­czy dwo­ru, wzno­si się jesz­cze jed­na ko­pu­ła, któ­rej wierz­cho­łek słu­ży za pod­sta­wę pi­la­strom i ko­lum­nom, wzno­szą­cym się aż do wierz­choł­ka i pod­pie­ra­ją­cym ko­mór­ki osko­ru­pio­ne gli­ną, a we­wnątrz wy­sła­ne drze – wern i gum­mą, w któ­rych się wy­lę­ga­ją jaja kró­lew­skie, przy­no­szo­ne tam przez pra­cow­ni­ce i naj­tro­skli­wiej pie­lę­gno­wa­ne przez te ostat­nie, aż do cza­su wy­klu­cia się ich. Po­nie­waż wil­got­no-cie­pła tem­pe­ra­tu­ra tych pa­ła­ców sprzy­ja roz­wi­ja­niu się grzy­bów, ko­mór­ki tych po­ko­ików dzie­cin­nych ob­ra­sta­ją nie­mi i do­star­cza­ją po­kar­mu wy­lę­ga­ją­cym się gą­sie­ni­com, któ­rych kształt zu­peł­nie po­dob­ny do kształ­tu pra­cow­nic, jed­no tyl­ko, że nie­co mniej­sze i biel­sze od tych ostat­nich. Ilość tych po­ko­ików dzie­cin­nych jest nie­zmier­na, bo nie­zmier­na też jest płod­ność kró­lo­wej, któ­ra co se­kun­dę zno­si jajo.

W sa­mym środ­ku pa­ła­cu kró­lew­skie­go spo­czy­wa zwy­kle kró­lo­wa, któ­ra z pięk­ne­go skrzy­dla­te­go owa­du po­twor­nie­je w tej nie­wo­li. Brzuch jej wzra­sta tak nie­sto­sun­ko­wo, że kie­dy resz­ta cia­ła za­cho­wu­je tęż sar­nę wiel­kość co i daw­niej, to ten gru­bie­je o dwa ty­sią­ce razy wię­cej, a dłu­gość jego do­cho­dzi ćwier­ci łok­cia. Ro­zu­mie się, że ta bied­na.kró­lo­wa z miej­sca swe­go ru­szyć się na krok nie może, bo nie jest w sta­nie udźwi­gnąć się, waży bo­wiem wię­cej niż trzy­dzie­ści ty­się­cy pra­cow­nic, tern bar­dziej więc skrzy­dła są dla niej nie­po­trzeb­ne – i na­tu­ra też jej je od­bie­ra w tej sa­mej chwi­li, w któ­rej do­stę­pu­je za­szczy­tu wy­bo­ru na kró­lo­wę. Bied­ny jej mał­żo­nek, na któ­re­go bar­dzo nie wie­le zwa­ża­ją po­słu­ga­cze kró­lew­scy, kształ­tu swe – go nie zmie­nia, lecz smut­ny ob­cho­dzi tyl­ko w koło swo­ją mał­żon­kę, i po ca­ło­dzien­nym ta­kim tru­dzie od­po­czy­wa gdzieś przy jej boku. Cały rój po­słu­ga­czy, zło­żo­ny z pra­cow­nic i żoł­nie­rzy, z naj­więk­szą tro­skli­wo­ścią ob­cho­dząc w okół kró­lo­wej za­wsze w jed­ną stro­nę, zno­szą jej ja­dło, a zbie­ra­ją cią­gle jaja, któ­re jak mó­wi­łem, co se­kun­da zno­si, i w tej prze­ra­ża­ją­cej płod­no­ści swo­jej trwa jed­na­ko­wo przez cały ciąg roku.

Kie­dy się jaja wy­klu­ją w ko­mór­kach wspo­mnia­nych wy­żej, i wy­kar­mią grzy­bem mi­kro­sko­pij­nym, ob­ra­sta­ją­cym je z we­wnątrz, sta­ją się wów­czas pra­cow­ni­ca­mi i ra­zem z nie­mi cho­dzą na ro­bo­ty, po żyw­ność, do po­sług kró­lew­skich i tym po­dob­nych za­jęć. Kie­dy się pra­cow­ni­ce ze­sta­rze­ją, zwle­ka­ją z sie­bie daw­ne cia­ło, wy­ra­sta im duża gło­wa z ząb­ko­wa­ne­mi ro­go­we­mi szczę­ka­mi i prze­mie­nia­ją się w żoł­nie­rzy. Ten wyż­szy sto­pień w hie­rar­chii to­wa­rzy­stwa, daje im pra­wo od­po­czy­wać po swo­ich zno­jach gą­sie­nicz­nych, i tyl­ko do­pil­no­wu­jąc ro­bót pra­cow­nic, lub za­cią­ga­jąc war­ty, do­cze­ku­ją się trze­ciej prze­mia­ny swo­jej. Wła­śnie w epo­ce desz­czów pe­ry­odycz­nych, gdy się te po­czwar­ki ze­sta­rze­ją, pęka bło­na skó­ry ich ciał i wy­do­by­wa się z tam­tąd ład­ny skrzy­dla­ty owa­dek, któ­ry uj­rzaw­szy na­ko­niec świa­tło dzien­ne po tak dłu­giem ociem­nie­niu, ro­ja­mi mi­ry­ad wy­la­tu­je z gniazd swo­ich. Ale nie dłu­go cie­szy się uży­wa­niem tej swo­bo­dy; w go­dzin kil­ka skrzy­dła ter­mi­tów usy­cha­ją, pod skwa­rem sło­necz­nych pro­mie­ni i one spa­da­ją, na zie­mię, by się stać pa­stwą, ogrom­nej licz­by czy­ha­ją­cych na nie pta­ków i owa­dów. Za­le­d­wo kil­ka ich zdo­ła ochro­nić się od znisz­cze­nia, je­że­li przy­pa­dek po­pro­wa­dzi w tę stro­nę, ro­bot­ni­ce i żoł­nie­rzy, któ­rzy wal­cząc uno­szą je z sobą, a wy­braw­szy sam­ca i sa­mi­cę, idą za­kła­dać nowe gniaz­do, któ­re nowo ob­ra­na kró­lo­wa sta­ra się wkrót­ce za­lud­nić.– Ta­kie jest ży­cie tych zmyśl­nych owa­dów i ta­kie są dzie­je ich prze­mian i wy­gu­biań na raz ca­łych po­ko­leń. Ob­myśl­na przy­ro­da ogra­ni­cza bo­wiem roz­sze­rze­nie się istot, któ­re zbyt są, płod­ne, ota­cza­jąc je wro­ga­mi czy­ha­ją­ce­mi na nie; in­a­czej bo­wiem za­wład­nę­ły­by zie­mią, kosz­tem in­nych istot, któ­re­by wy­nisz­cza­ły w mia­rę roz­po­ście­ra­nia swe­go wła­da­nia; aże­by zaś nie za­tra­cić cał­kiem ro­dza­ju, przy­ro­da ob­da­rzać je zwy­kła tą bez­mier­ną płod­no­ścią, bez któ­rej wy­gi­nę­ły­by nie­chyb­nie w bar­dzo krót­kim cza­sie. Rów­no­wa­żyć wy­na­gra­dza­niem w jed­nem ujmy, w dru­giem jest ce­lem sił przy­ro­dy.

Dzi­cy miesz­kań­cy In­dyj i Afry­ki czy­ha­ją tak­że na ter­mi­ty, jest to je­den z naj­ulu­bień­szych ich przy­sma­ków. In­dy­anie zwy­kli przy­spie­szać wyj­ście ter­mi­tów wy­ku­rza­niem ich z gniazd, ła­pią je wów­czas przy wy­lo­cie, tło­czą je ra­zem z roz­mie­sza­ną mąką i wy­pie­ka­ją z tej mie­sza­ni­ny pew­ne­go ro­dza­ju cia­sta. Mniej prze­myśl­ni Afry­ka­nie zbie­ra­ją tyl­ko te, któ­re spa­dły w wodę, pala je jak kawę i je­dzą gar­ścia­mi ten przy­smak.

Kto chce zo­ba­czyć całą zmyśl­ność tych owa­dów, i ści­słość ich wę­zła to­wa­rzy­skie­go, musi po­świę­cić cie­ka­wo­śći swo­jej jed­no z gniazd ter­mi­tów i sta­rać się je zwa­lić wy­zy­wa­jąc tem miesz­kań­ców do wal­ki. Jak już mó­wi­łem, sko­ru­pa tych ko­puł, czy­li ścia­ny ich gniazd, nie­zmier­nie są moc­ne, i po­mi­mo, iż ze­wsząd wy­drą­żo­ne ga­le­ry­ami, są jed­nak w sta­nie utrzy­mać na swych za­krą­glo­nych wierz­choł­kach nie tyl­ko lu­dzi, któ­rzy czę­sto­kroć za­sa­dza­ją się po­mię­dzy wie­ży­ca­mi i wzgór­ka­mi ich gniazd, czy­ha­jąc na na zwie­rza dzi­kie­go, lecz na­wet dzi­kie ba­wo­ły, któ­re cho­dzą po nich kie­dy sta­wa­ją na cza­tach jako straż bez­pie­czeń­stwa.. Ro­ze­rwać jed­ną ze ster­czą­cych wie­życ ich gniazd, jest nie­po­do­bień­stwem; ła­twiej ją z grun­tu oba­lić, niź­li roz­ła­mać w ja­kiem­bądź miej­scu. Trze­ba więc iść do wal­ki z mo­ty­ką, i na­le­ży nie za­po­mnieć przy­brać się sto­sow­nie w skó­rza­ne odzie­nie, bo in­a­czej moż­na wyjść z tych za­pa­sów do­le­gli­wie po­ka­le­czo­nym i po­krwa­wio­nym.

Kie­dy się ude­rzy kil­ka­krot­nie w gniaz­do i zro­bi wy­łom, przy­bie­ga co naj­spiesz­niej naj­bliż­szy żoł­nierz sto­ją­cy na pla­ców­ce, po­da­je sy­gnał, i na ten znak zbie­ga­ją się żoł­nie­rze wy­su­wa­jąc z po za otwo­ru swe gło­wy i wy­da­jąc pe – wien ło­skot szczę­ka­mi, któ­re roz­my­ka­ją co chwi­la dla od­stra­sze­nia nie­przy­ja­cie­la. Je­że­li at­tak się wzna­wia, rzu­ca­ją się wów­czas na na­past­ni­ka z całą za­cię­to­ścią i po­świę­ce­niem, bo nie ba­czą nig­dy na jego siłę, ni na swo­ją ma­łość i chwy­ta­ją się cia­ła i odzie­nia. Ła­twiej je na wpół ro­ze­rwać niż zmu­sić do wy­pusz­cze­nia zdo­by­czy i od­cze­pie­nia się od niej. Po za­cię­tej wal­ce z tym ca­łym ro­jem, je­że­li zdo­ła­ją od­stra­szyć nie­przy­ja­cie­la, lub je­śli on sam za­wie­si na czas nie­przy­ja­zne swe kro­ki, żoł­nie­rze po­wra­ca­ją do ga­le­ryi i na dany znak przez nich, stuk­nię­ciem gło­wy o ścia­nę ro­bot­ni­cy od­po­wia­da­ją jed­no­gło­śnie pew­ne­go ro­dza­ju sy­kiem, i zbie­ga­ją się na­tych­miast, trzy­ma­jąc w pyszcz­kach przy­rzą­dzo­ną zie­mię i z naj­więk­szą szyb­ko­ścią sta­ra­ją się za­mu­ro­wać wy­łom zro­bio­ny. Wszy­scy żoł­nie­rze usu­wa­ją się pod­czas tej pra­cy, zo­sta­je le­d­wo je­den na ty­siąc dla pil­no­wa­nia ro­bót i wy­da­wa­nia roz­ka­zów i za­chę­ty w pra­cy. Co dwie lub trzy mi­nut, ude­rze­niem gło­wy o ścia­nę, żoł­nie­rze zo­sta­wie­ni na stra­żach wy­da­ją stuk­nię­cie, i za każ­dym ra­zem od­po­wia­da im gwizd wszyst­kich pra­cow­nie jed­no­cze­śnie wy­da­ny, po któ­rym z więk­szym za­pa­łem jesz­cze rzu­ca­ją się na nowo do ro­bo­ty. Je­że­li atak się po­wtó­rzy, wów­czas w mgnie­niu oka usu­wa­ją się wszyst­kie pra­cow­ni­ce, a żoł­nie­rze wy­stę­pu­ją na nowo do wal­ki. Kie­dy ci bied­ni obroń­cy swo­ich do­mów i wła­sno­ści wi­dzą iż są bar­dzo za­gro­że­ni, wów­czas wy­da­ją, sto­sow­ne roz­ka­zy by za­mu­ro­wy­wa­no ga­le­rye, ta­jem­ne prze­cho­dy i go­to­wa­no się do osta­tecz­ne­go boju. Roz­ka­zy te wy­da­wa­ne mac­ka­mi któ­re­mi się do­ty­ka­ją, roz­cho­dzą się w mgnie­niu oka po naj­od­le­glej­szych za­ką­tach gniaz­da, i wy­ko­ny­wa­ją, się z naj­więk­szą, szyb­ko­ścią i po­słu­szeń­stwem. Kie­dy dzie­ło znisz­cze­nia wzra­sta i ga­le­rye za­czy­na­ją się za­pa­dać owa­dy te ucie­ka­ją się do osta­tecz­ne­go środ­ka w celu oca­le­nia – nie sie­bie, bo wal­czą i giną z naj­więk­szem bo­ha­ter­stwem – lecz ro­dzi­ców swo­ich, a ra­czej kró­lo­wej i kró­la. Znacz­na ich część każe się za­mu­ro­wać w ko­mo­rze kró­lew­skiej, za­skle­pia­ją wszyst­kie otwo­ry a na­stęp­nie za­sy­pu­ją je zie­mią, tak że ani pa­ła­cu sa­me­go, ani okól­nych za­bu­do­wań ro­ze­znać nie po­dob­na pod gru­zem, któ­ry two­rzy ro­dzaj nowo usy­pa­nej mo­gił­ki. Po naj­upor­niej­szej wal­ce, w któ­rej bro­nią bo­ha­ter­sko każ­de­go prze­cho­du, każ­dej ga­le­ryi, każ­dy cal gniaz­da swe­go, co­fa­ją się one stop­nio­wo w kie­run­ku kró­lew­skie­go pa­ła­cu i od­wrót ten do­ko­ny­wa­ją nie­zmier­nie umie­jęt­nie. Ale gdy przyj­dzie chwi­la ostat­niej wal­ki, kie­dy już za­brak­nie ścian z po za któ­rych ła­twiej­sza obro­na, sku­pia­ją się one wszyst­kie na miej­scu za­sy­pa­ne­go pa­ła­cu i two­rzą jak gdy­by dru­gą mo­gi­łę żywą za­spą swych ciał. Pod mi­ry­ada­mi tych owa­dów nic ro­ze­znać nie moż­na w pierw­szej chwi­li; lecz kie­dy i w tej ostat­niej wal­ce zo­sta­ną zwy­cię­że­ni, to.

jest gdy się je zdo­ła na bok od­rzu­cić lub po­za­bi­jać, i od­gar­nie się zie­mię pod któ­rej za­spą, leży pa­łac kró­lew­ski, ła­two jest osta­tecz­nie je po­ko­nać; roz­bi­ja się wów­czas cały pa­łac, i po­ko­naw­szy jesz­cze ty­siąc tych ter­mi­tów, któ­re się za­skle­pi­ły by umrzeć ra­zem z mat­ką, bie­rze się w nie­wo­lę kró­lo­wę. Bied­ne te owa­dy po­ko­na­ne, z naj­więk­szą ule­gło­ścią idą jesz­cze i w nie­wo­li słu­żyć mat­ce swo­jej, i ca­łej usil­no­ści do­kła­da­ją, by na ni­czem jej nie za­bra­kło w wię­zie­niu, i zdwa­ja­ją zda­je się sta­rań, by try­bu jej ży­cia nie zmie­nić, i po­tom­stwo za­cho­wać, usi­łu­jąc we­dle moż­no­ści ochro­nić zno­szo­ne przez nią jaja, miesz­cząc je w naj­wy­god­niej­szem na ten cel miej­scu.

Na­tu­ra­li­ści zwy­kli po­rów­ny­wać sto­sun­ko­wą wiel­kość gma­chów sta­wia­nych przez czło­wie­ka, z temi któ­re wzno­szą ter­mi­ty, i to po­rów­na­nie bar­dzo nie­ko­rzyst­nem jest dla pierw­szych. Naj­więk­szy gmach jaki czło­wiek wzniósł do­tąd – są pi­ra­mi­dy, a z nich naj­wyż­sza pi­ra­mi­da, Che­ops, ma wy­so­ko­ści 248 stóp fran­cuz­kih czy­li dzie­więć­dzie­siąt je­den razy prze­wyż­sza wy­so­kość śred­niej mia­ry wzro­stu czło­wie­ka, Gma­chy zaś ter­mi­tów prze­cho­dzą wy­so­ko­ścią: ty­siąc razy mia­rę ich wzro­stu, a ra­czej ich dłu­go­ści

Więc owad taki ni­kły, taki drob­ny, wzno­si gma­chy przed któ­re­mi duma ludz­ka ko­rzyć się musi; gro­ma­dzi się w to­wa­rzy­stwa, któ­re rząd­no­ścią, ła­dem, pra­cą, i po­świę­ce­niem wsty­dzą, czło­wie­ka, Ale któż je uczy­nił tak do­sko­na­łe­mi bu­dow­ni­cze­mi? Kto wlał w nich ten in­stynkt za­cho­waw­czy, któ­ry je ogrze­wa ta­kiem po­świę­ce­niem gdy idzie o za­cho­wa­nie bytu tej, któ­ra im ży­cie daje, a tern sa­mem za­cho­wu­je ro­dzaj? kto im dał zmysł tego ładu, tej pra­cy tego po­słu­szeń­stwa – nie prze­mo­cy sil­niej­sze­go, lecz po­słu­szeń­stwa wy­ni­kłe­go z prze­ko­na­nia po­trze­by ule­gło­ści, by to­wa­rzy­stwo ist­nieć i trwać mo­gło? – Ten, któ­ry rów­nie wiel­kim i mą­drym i opatrz­nym, czy Go po­dzi­wia­my w po­tę­dze, któ­rą zło­żył w wol­nej woli czło­wie­ka, czy in­stynk­cie naj­drob­niej­sze­go owad­ka; któ­ry rów­nie wszech­moc­nie dzier­ży wszech­świat w swej pra­wi­cy, jak chro­ni ży­cie naj­drob­niej­sze­go ży­jąt­ka; któ­ry świę­to­ścią imie­nia swo­je­go na­pięt­no­wał każ­de z dzieł swo­ich; – i któ­ry do­praw­dy nie wiem kie­dy bar­dziej czcią, mi­ło­ścią uwiel­bie­niem ser­ce prze­peł­nia – czy wów­czas gdy go po­dzi­wia­my w krą­że­niach mi­ry­ad świa­tów, – czy gdy du­chem uko­rze­ni, pa­trzy­my na krą­że­nie so­ków ży­cio­wych w wy­mocz­kach, któ­rych mi­ry­ady żyją w jed­nej wody kro­pel­ce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: