Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Geek girl 2. Japońska katastrofa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Geek girl 2. Japońska katastrofa - ebook

Harriet Manners wie wiele rzeczy. Wie, że człowiek ma przeciętnie 70.000 myśli w ciągu dnia oraz zjada w ciągu roku około tony jedzenia (i że jej oczekująca dziecka macocha, Annabel, robi wszystko, by ustanowić nowy rekord). Harriet nie wie jednak, jak poradzić sobie ze zbliżającymi się narodzinami nowego członka rodziny… Oraz z tym, że jej ukochany Nick rozpłynął się w powietrzu. Gdy Yuka Ito wymyśla kampanię promocyjną w Tokio, Harriet widzi w wyjeździe okazję, by zapomnieć o nadchodzących zmianach, (teoretycznie) byłym chłopaku i kompletnym niewypale, jakim okazały się wakacyjne plany. Czy dziewczyna da sobie radę z nowymi współlokatorkami, szaloną babcią i życiem w wielkim, zupełnie obcym mieście? Może Japonia okaże się dla niej rajem na ziemi…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-417-4
Rozmiar pliku: 646 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Nazywam się Harriet Manners i jestem modelką.

Wiem, że jestem modelką, ponieważ:

1. Jest poniedziałkowy poranek, a ja mam na sobie złotą tutu, złotą kurtkę, złote baletki i złote kolczyki. Moja twarz pokryta jest złotą farbą, a głowa owinięta wielkim kłębem złotego drutu. To nie jest mój normalny poniedziałkowy strój.

2. Mam ochroniarza. Kolczyki są tak koszmarnie drogie, że nie mogę nawet iść sama do toalety. Za każdym razem, gdy tylko z niej wyjdę, wielgaśny facet sprawdza, czy przypadkiem nie spuściłam biżuterii w kiblu.

3. Od dwóch godzin nie wolno mi się uśmiechać.

4. Za każdym razem, gdy tylko wkładam coś do ust, całe towarzystwo wydaje zszokowane westchnienie, zupełnie jakbym zjadała kurz z podłogi, a nie pączka.

5. Fotograf powtarza „Modelko!” i pstryka palcami, nie przestając celować we mnie wielkim obiektywem aparatu.

Są również inne przesłanki. Na przykład to, że dąsam się, wydymam wargi i co kilka sekund wykonuję dziwne, mechaniczne ruchy, dokładnie takie same, jakie wykonuje tata, gdy w telewizji idzie reklama samochodu...

Najważniejsze zostawiłam na koniec. Wiem, że jestem modelką, bo:

6. Stałam się wcieleniem gracji, elegancji i stylu.

Można powiedzieć, że od czasu, gdy widzieliśmy się ostatnio, dorosłam.

Rozwinęłam się. Rozkwitłam.

Niedosłownie. Wciąż jestem tego samego wzrostu i noszę ten sam rozmiar ubrań, co pół roku wcześniej. I jeszcze pół roku wcześniej. Wychodzi na to, że powtarza się sytuacja z zajęć sportowych. Zostanę wybrana jako ostatnia. Na kapitana drużyny ORAZ na kobietę.

Tak czy siak, pewnego dnia obudziłam się i... BUM! Moda i ja stałyśmy się jednością. Zaczęłyśmy istnieć w idealnej symbiozie. Zupełnie jak krokodyle i te małe ptaszki, które podfruwają i wyciągają im z zębów resztki mięcha, tylko w sposób znacznie bardziej stylowy oraz higieniczny.

Będę z wami boleśnie szczera: to wydarzenie mnie odmieniło. Geek znikł, a jego miejsce zajęła zupełnie inna osoba. Ktoś modny, trendy i cool!

Nowa lepsza Harriet Manners.2

Wiecie, co jest szczególnie fajne w tej jedności? To, że teraz wszystkie sesje zdjęciowe to po prostu bułka z masłem.

– No dobrze – mówi Aidan, fotograf. – Więc co sobie myślimy?

Rozumiecie? Wszyscy tu jesteśmy jednością.

– Myślimy... tajemnicza – odpowiadam. – Enigmatyczna. Niepojęta.

– A dlaczego tak właśnie myślimy?

Jedność!

– Bo tak jest napisane na opakowaniu perfum.

– Właśnie! – zgadza się Aidan. – Ja myślę o Garbo i Grable, o Hepburn i Hayword, o Bacall i Bardot, ale może lepiej by było, gdybyś ty pomyślała o jakimś plotkarskim magazynie i... Bo ja wiem? Robiła dokładnie to, czego tam nie ma?

– Rozumiem. – Kiwam głową i zmieniam lekko pozycję na podłodze. Podwijam pod siebie nogi, a potem pochylam się wdzięcznie w bok. Tajemnicza. Chwytam kołnierz kurtki, wyobrażając sobie, że to motyle skrzydło i opuszczam wzrok. Enigmatyczna. Wreszcie wyginam plecy i unoszę nad głowę ramię. W tej pozycji mogę podziwiać wewnętrzną stronę łokcia. Niepojęta.

– Dobrze! – Aidan spogląda na mnie sponad aparatu. – Yuka Ito miała rację, faktycznie przybierasz strasznie dziwne pozy, ale skoro to działa... Ryzykowne, ale szykowne, przyznaję. Wyrafinowane.

A nie mówiłam? Ja i moda stałyśmy się nierozłączne. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu i wreszcie przestała próbować mnie pożreć.

– Spróbuj wycelować ten łokieć w inną stronę, okej? – Fotograf manewruje przy obiektywie, a potem znów podnosi wzrok. – Może w moją?

Kurczę...

– Wiesz, że Yuka mogła była oszczędzić sporo miejsca na pudełku? – pytam konwersacyjnym tonem, nie ruszając się ani o milimetr. – Tajemnicza, enigmatyczna, niepojęta to właściwie to samo. Wystarczyłoby wybrać jedno z tych określeń.

– Przesuń rękę.

– Pasowałoby na przykład słowo olśniewająca. Wszystko tu jest złote, a złoto lśni, więc wydaje mi się, że spokojnie można byłoby zrobić jakąś podmianę. Nie sądzisz? Olśniewająca.

Kręcąc głową, Aidan ściska palcami grzbiet nosa.

– W porządku, mniejsza z ramieniem. Może przesunęłabyś nogę, żeby było widać podeszwy butów? Są w kontrastowym kolorze.

O nie, to się nie skończy dobrze! Odchrząkuję nerwowo, czując, jak gdzieś w głębi mnie zaczyna narastać dobrze znana panika.

– A co z Arabią Saudyjską? I z Chinami? I z Tajlandią? W tamtych kulturach pokazywanie podeszew jest uznawane za wysoce niekulturalne. – Rozglądam się po sali w poszukiwaniu inspiracji. Nic. Zero. – Nie chcemy przecież zawężać kręgu odbiorców – kończę i zataczam ramieniem szeroki krąg, który ma w zamyśle obejmować kawał egzotycznego świata.

Aidan mruży oczy, jakby coś w moim rękawie wzbudziło jego podejrzenia.

Do licha! Nie! Nie! Nienienienienienie!

– Co to jest? – pyta, podchodząc do mnie. Usiłuję poderwać się na nogi, ale zaplątana w przerośnięte tutu ruszam się jak mucha w smole. Fotograf chwyta mnie za ramię i odczepia od wewnętrznej strony rękawa niewielką złotą karteczkę. – Co to jest? – powtarza.

– Hmmmm? – mruczę, patrząc na niego wielkimi oczyma.

Aidan marszczy brwi.

– F = m · a? – odczytuje powoli, po czym odczepia kolejne notki od podszewki kurtki. – V = g · t? W = F · s?

O kurczę... Przez to nieszczęsne tutu nie jestem w stanie zrobić uniku, gdy Aidan chwyta za mój but i odkleja następne karteczki. A potem jeszcze następne... Tę, którą nakleiłam po wewnętrznej stronie łokcia i kilka poupychanych w warstwach złotego tiulu.

Spoglądam w podłogę i staram się sprawiać wrażenie jak najmniejszej.

Aidan przygląda się notatkom, a potem spogląda na mnie.

– Harriet – mówi powoli, pełnym zdumienia tonem – czy ty uczysz się matematyki w samym środku sesji zdjęciowej?

Potrząsam głową, patrząc niewidzącym wzrokiem w okolice jego lewego ucha.

Pamiętacie tę historyjkę o krokodylu i ptaszku? Jeden z bohaterów zaraz zostanie pożarty.

– Nie – odpowiadam cichutko.

Co jest prawdą. Po pierwsze, to nie matematyka, tylko fizyka, a po drugie, nie uczę się jej „w środku sesji”, tylko przez cały czas.3

No dobra, może troszeczkę was okłamałam.

Albo wcale nie troszeczkę.

Tak naprawdę to się nie zmieniłam. Jestem nawet większym geekiem, niż byłam wcześniej, bo:

1. istota szara w moim mózgu dzień w dzień łączy ze sobą kolejne fakty i odkrywa istnienie związków, których istnienia wcześniej nie podejrzewałam;

2. mój zasób wiedzy (w powszechnym mniemaniu) bezużytecznej znacznie się powiększył;

3. właśnie kończę egzaminy, więc moje możliwości intelektualne są w apogeum.

Oczywiście jestem również stylowa, elegancka i pełna gracji, ale to już chyba zauważyliście.

– Niewiarygodne – mruczy pod nosem Aidan, przeglądając fotografie.

Umykam za zasłonę, by przebrać się przed powrotem do szkoły.

– Strasznie pana przepraszam, panie Thomas! – krzyczę, zrzucając ze stóp baletki. – Nie chciałam urazić ani pana, ani wszystkich kroko... ludzi mody. Zdjęcia wyszły w porządku?

– Nie o to chodzi. Wiesz, jak wiele modelek dałoby się pokroić za tę robotę?

Mam pewne pojęcie. Ostatnim razem, gdy byłam w agencji, dwie z nich zamknęły mnie w składziku na szczotki. Nie dotarłam na ważny casting i wdychałam opary detergentów, póki w budynku nie pojawiła się ekipa sprzątająca. Bardzo pouczające doświadczenie.

– Przepraszam! Po prostu dzisiaj mam ostatni egzamin – próbuję wyjaśnić. Tutu stawia zaciekły opór i przy próbie pozbycia się jej, z całej pary uderzam łokciem o ścianę. Auć! – O drugiej po południu brytyjski system edukacji zadecyduje o tym, czy dostanę szansę stać się światowej sławy fizykiem! Cała moja przyszłość zależy od tego egzaminu!

Zakładam przez głowę sweter, ale on, oczywiście, natychmiast utyka na imponującym zwoju drutu, który zapomniałam z siebie ściągnąć. Aidan milczy, gdy, wymachując rozpaczliwie rękoma, to wypadam z gotowalni, to do niej wracam. Rękawy swetra podskakują jak przerośnięte uszy psychotycznego królika.

– Hmmm – mruczy wreszcie fotograf. – Może rzeczywiście jesteś geniuszem i któregoś dnia dadzą ci Nobla. Nie jestem tylko pewien, za co.

Na pewno nie za nadzwyczajną koordynację ruchową.

– Egzaminy z fizyki są teoretyczne – wyjaśniam, usiłując ściągnąć z głowy złote gniazdo. Coś strzela mi w karku. – To znaczy są różne zadania i wzory, ale niczego nie trzeba prezentować.

I całe szczęście, bo z prezentacją miałabym na pewno spory problem. Druciane kłębowisko przeprowadziło ekspansję i podbija kolejne kawałki studia. Przygotowałam dość szczegółowy plan dotarcia do szkoły na czas i nie było w nim podpunktu: uwolnij się z morderczych objęć zasłony.

– Tylko bez paniki, Harriet – powtarzam, usiłując się wyswobodzić. Nie idzie mi za dobrze. – Masz jeszcze mnóstwo czasu. Potrzebujesz godziny i jedenastu minut, by dotrzeć do szkoły pociągiem albo godziny i szesnastu minut, by zrobić to taksówką. To praktycznie całe wieki!

– Erm... Wiesz o tym, że zegar się późni? – pyta nagle Aidan.

Natychmiast przestaję szarpać zasłonę i wybałuszam na niego oczy.

O Boże! O BOŻE! Karma, o której uczyli mnie w szkole, właśnie wróciła. I kopnęła mnie w tyłek!

– Nie! – wykrzykuję w panice i jednym ruchem zrywam z siebie drucianą konstrukcję. Niejako przy okazji zadrapuję sobie policzek, dewastuję zasłonę i wyrywam sporych rozmiarów dziurę w szkolnym swetrze. – O ile się późni?

– O godzinę.

I w ten właśnie sposób mój fantastyczny plan podróży (oraz dalszego życia) wylatuje przez okno.4

Jakież to typowe!

Tata towarzyszy mi prawie we wszystkich sesjach, ożywiając je we właściwy sobie sposób. A to zakłada na siebie coś dziwnego, to znów podkrada manekinom ich plastikowe kończyny i udaje mutanta. Dzisiaj, kiedy NAPRAWDĘ go potrzebuję, jest nieobecny. Pojechał na rozmowę w sprawie pracy, a ja mam mniej niż pięćdziesiąt minut, by dotrzeć w miejsce oddalone o ponad godzinę!

Taksówkarz nie do końca rozumie powagę sytuacji.

– Złotko, mogę jechać tylko tak szybko, jak na to pozwoli ruch. Jestem jego częścią – oznajmia radośnie, gdy rzucam się na siedzenie i zaczynam go błagać o cud.

Ma rację. To uniwersalna prawda, z którą nie sposób się nie zgodzić i być może zastanowiłabym się nad nią głębiej, gdybym nie była zajęta próbami zmniejszenia swojej wagi w nadziei, że to pozwoli nam osiągnąć większą prędkość.

Nic więcej nie mogę zrobić. Fizyce niech będą dzięki, że na tempo podróży nie wpływają w żaden sposób następujące czynniki: a) płacz; b) hiperwentylowanie; c) powtarzanie „o kurczę, o kurczę, o kurczę” tak często, że taksówkarz podnosi szybę działową i z całą stanowczością się ode mnie odcina.

Jestem bezradna, zdana na czynniki zewnętrzne, mogę więc równie dobrze poinformować was, co takiego działo się przez ostatnie pół roku.

W telegraficznym (no, prawie) skrócie:

1. Moje życie towarzyskie uległo znacznemu pogorszeniu. Tak, to możliwe. Geek + modelka = dużo więcej obraźliwych napisów na różnych należących do mnie rzeczach.

2. Staram się mniej z tego powodu płakać. Człowiek produkuje średnio 121 litrów łez w ciągu życia i nie chciałabym dokumentnie wyschnąć, nie osiągnąwszy nawet pełnoletności.

3. Tata ciągle nie ma pracy, a Annabel wciąż jest prawniczką. Sytuacja odbiega od ideału, bo Annabel jest w siódmym miesiącu ciąży, a tata zdecydowanie nie.

4. Osoba dorosła zjada w ciągu roku około tony jedzenia, co odpowiada wadze całkiem wyrośniętego słonia. Annabel wybija się ponad przeciętność. Jest... wielka.

5. Nat, moja najlepsza przyjaciółka, skończyła już szesnaście lat, co oznacza, że w Georgii (w USA) może grać w pinball (i to po jedenastej wieczorem), a w Wielkiej Brytanii wolno jej pilotować samoloty. No cóż, mnie nie wolno, bo w świetle prawa nadal mam lat piętnaście.

6. Wzięłam udział w dwóch sesjach dla Baylee i byłam na kilku castingach (nie zawsze siedziałam zamknięta w składziku) i... to tyle.

7. Wreszcie pogodziłam się z tym, że moje włosy wcale nie są w odcieniu miedzianego blondu.

8. Są po prostu wściekle rude.

Hmmm... Cała reszta pozostała właściwie bez zmian.

Toby, mój prywatny stalker, wciąż orbituje wokół mnie niczym dziwny, lekko zakatarzony księżyc, a Alexa nadal serdecznie mnie nienawidzi.

Wilbur wciąż jest moim agentem i wymyśla makabryczne, w zamyśle urocze zdrobnienia, zaś Yuka Ito pozostała tak samo przerażająca, jak była na początku.

Mój pies, Hugo, nadal żre wszystkie cuchnące rzeczy znalezione na spacerze, a ja nie przestałam układać książek w kilku wybranych porządkach (porządek alfabetyczny, kolorystyczny i tematyczny).

W życiu tak to już jest, że pewne sytuacje, ludzie i zwierzęta nie zmieniają się tylko dlatego, że taki masz plan i próbujesz coś na nich wymusić.

Fajnie byłoby zostawić powyższą listę w takim właśnie kształcie, bo to całkiem zgrabna i pełna pozytywów lista, która pasuje do letnich planów, wakacji, nowej i zupełnie czystej torby oraz, w niedalekiej przyszłości, pilotowania samolotu, gdy tylko nabiorę na to ochoty.

Byłoby więc fajnie, ale nie mogę tego zrobić. Bo wydarzyło się coś jeszcze i na tle tego czegoś cała ta urocza lista przestaje mieć znaczenie.

9. Lwia Grzywa mnie rzucił.6

Przysięgam na mój słownik, że nigdy wcześniej nie osiągnęłam tak zawrotnej prędkości.

Gdy wreszcie wpadam na salę (a raczej wślizguję się przez wciąż niedomknięte drzwi), oddycham tak ciężko, że brzmię jak ręczny odkurzacz, którym Annabel czyści w domu kanapy. Pot leje się ze mnie strumieniami i jedyną rzeczą, którą mogę go wytrzeć jest mój szkolny, dziurawy w trzech miejscach sweter, który przypomina szalone dzieło modernistów. Albo coś, w co chętnie ubrałby się Wilbur.

Ledwie wchodzę do sali, a już w moim kierunku obraca się Toby. Nie wiem, jak on to robi, może rzeczywiście gdzieś z tyłu głowy ma zamocowaną antenę? Harrietenę, jak ją nazywa.

– Toby! – warczy pani Johnson. Mój nadworny stalker natychmiast przestaje do mnie machać, zamiast tego zaczyna mrugać, jakby miał tik nerwowy. Posyła także pocałunki.

Pozdrawiam go krótkim skinieniem głowy i pędzę na swoje miejsce. Po ułożeniu na biurku przyborów, siadam ciężko i zamykam oczy.

Jedna minuta! Mam tylko jedną minutę, by przyzwać Wiedzę Z Karteczek i wszystko sobie poukładać. Tylko kilka krótkich chwil, by się skoncentrować, obniżyć poziom hormonów stresu, uspokoić oddech i przestać zastanawiać się, która jest teraz godzina w Australii. To fizyka, a nie geografia!

Północ. W Sydney jest północ.

Ktoś na sali parska.

Skoncentruj się, Harriet. Są dwa typy cząstek. Elektrony i protony. Negatywne i pozytywne. Plusy i minusy. Ładunek dodatni i ładunek ujemny. Przeciwieństwa się przyciągają.

Kolejne parsknięcie. Z lewej dobiega mnie kiepsko maskowany chichot.

Elektryzowanie jest rezultatem pocierania; wtedy elektrony z jednego atomu zostają oderwane i przyłączają się do drugiego. Jeden materiał elektryzuje się ujemnie, a drugi dodatnio.

Kolejny wybuch śmiechu. Mam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy i że nie jest to Toby. Spojrzenie Toby’ego rozpoznaję bez pudła.

Otwieram powoli oczy i rozglądam się wokół. W sali są sto pięćdziesiąt cztery osoby i każda z nich, co do jednej, gapi się na mnie.

Nie mam pojęcia, co się stało, bo to wszystko już było. Pot, podrapana twarz, podarty sweter, brakująca skarpeta... Nic nadzwyczajnego.

Spoglądam na Toby’ego, który z dziwną miną poklepuje się po policzku. Obracam się w stronę Nat i spostrzegam, że coś do mnie mówi.

– Zło – szepce, wskazując mnie palcem. – Zło.

Kocham Nat. To jedna z moich ulubionych osób na świecie (zaraz za nią są tata i Annabel). Niestety, czasem nie nadajemy na tych samych falach. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi.

– Zło! – powtarza, a potem, widząc, że kompletnie nie łapię, plaska się dłonią w czoło.

Och, jasne. Facepalm, ten gest akurat świetnie kojarzę. Dzięki, Nat...

– Wszyscy patrzą w tę stronę! – ryczy pani Johnson i trzysta dwoje oczu raptownie się ode mnie odwraca. – Toby Pilgrim! Ciebie też to dotyczy! Macie trzydzieści sekund do rozpoczęcia egzaminu!

Jedyną osobą na sali, która nie jest maksymalnie skoncentrowana na czekającym ją zadaniu, jest Alexa. Z typowym dla siebie uśmieszkiem samozadowolenia międli coś w palcach, a potem, jak gdyby nigdy nic, pochyla się i rzuca coś w moją stronę.

Kulka papieru zatrzymuje się dokładnie pod moim krzesłem.

– Dwadzieścia sekund.

Mrugam, zaskoczona, bo znowu nie wiem, o co chodzi... A może wiem? Alexa próbuje zapewne sabotować mój egzamin. Ucieszyłoby ją, gdyby wyrzucili mnie z sali. To po prostu kolejny zwyczajny dzień w jej życiu i kolejny etap planu zrujnowania przyszłości Harriet.

O rany... Jeśli pochylę się, żeby to podnieść i pani Johnson mnie zauważy, będzie kiepsko. Ale jeśli tego nie zrobię i w trakcie egzaminu ktoś znajdzie pod moim krzesłem kawałek papieru, zdyskwalifikują mnie za ściąganie. I tak źle, i tak niedobrze.

– Dziesięć sekund.

Podnieść, czy nie podnosić? Nie podnosić, czy jednak podnieść?

– Pięć sekund!

Nurkuję pod stół. Jeśli zniszczę dowód oszustwa PRZED egzaminem, to nie będę oszustką, prawda? Wcale nie kręcę, ja... Sprzątam. Śmieci są złe.

Niestety, gdy tylko porywam kartkę, odzywa się we mnie gen Pandory. Muszę wiedzieć, co takiego podrzuciła mi Alexa. W jaki sposób chce mnie zniszczyć.

Drżącymi rękoma rozwijam liścik.

TWOJA TWASZ JEST ZŁOTA

Och...

No właśnie. OCH!

– Możecie odwrócić kartki – oznajmia pani Johnson, gdy kulę się na krześle, pragnąc zapaść się pod ziemię. – Czas start!7

Świetnie. Siedzę na egzaminie i wyglądam, wypisz wymaluj, jak najbardziej pożądana nagroda filmowa wręczana najlepszym aktorom. Brakuje tylko tego, żeby ktoś złapał mnie wpół, uniósł nad głowę i zaczął dziękować najbliższym za zaszczyt, który go spotkał. W internetowych testach na inteligencję dostaję średnio 143 punkty. Jaki żal, że nie potrafię wykorzystać ani jednego.

Choć Toby ma chyba inne zdanie.

– Harriet! – wykrzykuje radośnie, gdy wychodzimy z sali egzaminacyjnej, by zaczekać na Nat. – Chciałem ci powiedzieć, że to wielki honor być twoim stalkerem. Nie umiem sobie wyobrazić, że miałbym śledzić kogoś innego. Nikt nie jest godzien.

Nie jestem pewna, jak to się stało, ale Toby zrobił się ostatnio jeszcze wyższy i jeszcze chudszy. Kojarzy mi się z nitką roztopionego sera ciągnącą się za kawałkiem pizzy. Na głowie ma kłąb elektryzujących się włosów, a pod oczami głębokie cienie. Gdy tak skacze wokół mnie z rękoma swobodnie opadającymi wzdłuż ciała i marszczy nos, przypomina wielką surykatkę. Gdyby na dźwięk przelatującego samolotu zanurkował pod ziemię, nawet bym się nie zdziwiła.

– O czym ty mówisz, Tobes?

– Złoty jest kolorem sukcesu, zwycięstwa, triumfu – odpowiada drżącym z przejęcia i zachwytu głosem. – To znakomity wybór na egzamin. Aż dziwne, że nikt wcześniej na to nie wpadł.

Wytrzeszczam na niego oczy, a potem wybucham niepohamowanym śmiechem. O rany! Tylko Toby mógł pomyśleć, że wymalowałam się celowo.

Zakochałaś się, złotko? To by wiele wyjaśniało.

Przypominam sobie słowa taksówkarza i śmiech utyka mi w gardle. O nie... Kierowca też założył, że mój cudowny makijaż jest zamierzony. Wychodzi na to, że wyglądam jak wariatka, i to taka, która z lubością pacykuje się na różne kolory.

Uściślijmy – wcale nie chcę wyglądać jak wariatka.

Toby zaczyna nawijać o egzaminie, pytaniach i długości fal świetlnych, ale słucham go jednym uchem. Jego głos wznosi się i opada, wznosi się i opada... Czasem zastanawiam się, jak to było, gdy za mną nie łaził, ale nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Jeśli raz poznasz Toby’ego, nie dasz rady o nim zapomnieć. Proste. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaczął spędzać z nami więcej czasu. To znaczy w sposób oficjalny, a nie kryjąc się za drzewami.

No cóż, pozwoliłyśmy mu na to.

W niewielkich dawkach nie jest taki zły, przynajmniej póki nie zaczyna wkurzać Nat, która jest w stanie przetrawić tylko pewną określoną ilość potencjalnie interesujących danych. Zazwyczaj sama wyczerpuję jej limity.

Wychodzimy we dwójkę na zewnątrz i, mrugając w ostrym słońcu, kierujemy się ku majaczącej w oddali plamie cienia. Ze względu na nazwisko, Nat jest zazwyczaj na początku listy, a to oznacza, że regularnie ląduje w tylnych rzędach, gdzie skubie paznokcie i wydaje zniecierpliwione posykiwania jak mały, mocno owłosiony smok.

Za późno zauważamy Alexę.

Rozłożyła się niedaleko drzwi w otoczeniu swoich akolitek. Wyglądają jak modna armia, wszystkie w podkasanych spódnicach, podwiniętych bluzkach, eksponują ramiączka od staników i rozwiane włosy. Gdy tak siedzą beztrosko na trawniku, obrzucając pogardliwymi spojrzeniami przechodzących, robią wrażenie, jakby rządziły tą szkołą.

Jakby to ująć...

W pewien sposób naprawdę nią rządzą.8

Od razu coś sobie wyjaśnijmy.

Nie. Nic się nie zmieniło. Jeśli wyobrażacie sobie, że uprzejma rozmowa z Alexą pół roku wcześniej w cudowny sposób uzdrowiła nasze relacje, to nie znacie ani Alexy, ani mnie, ani najpewniej żadnej nastolatki.

Przez jakieś dwie sekundy łudzę się, że moja Nemezis i jej ekipa zebrały się w tym miejscu przypadkowo, ale wystarczy jeden rzut oka, by stwierdzić, że przypadek nie miał tu nic do rzeczy. Alexa prawie się ślini. No tak, ostatni dzień szkoły ma swoje plusy i minusy, a wśród tych ostatnich również ulgowe traktowanie wybryków.

– Hej – mówi Alexa, robiąc krok w moją stronę. – Manners.

Odruchowo szukam jakiejś drogi ucieczki. Na próżno. Mogłabym użyć Toby’ego, żeby wskoczyć na płot, ale nie ufam swoim lekkoatletycznym zdolnościom. Po prostu pochylam głowę i mam nadzieję, że stanę się niewidzialna.

Niestety, nie jestem superbohaterką, więc to wyjście również odpada.

– HEJ! – Alexa zagradza mi drogę, a potem rzuca spojrzenie na Toby’ego, który podrapał się w uchu i teraz z niewyraźną miną wącha palec. – Dobrze się bawiłaś na egzaminie, geeku? – zwraca się do mnie. – Idę o zakład, że to było jedno z najwspanialszych wydarzeń w twoim życiu!

Rumienię się. Alexa ma rację, było cudownie. Gdy dotarłam do pytania o cykl życia gwiazdy, prawie rozpłakałam się ze szczęścia.

– Może – odpowiadam z lekkim wzruszeniem ramion.

– I pewnie znałaś odpowiedzi na wszystkie pytania, co?

Potrząsam głową.

– Nie na wszystkie. Na jakieś dziewięćdziesiąt trzy procent.

Wszyscy wokół z sykiem zasysają powietrze. Nie rozumiem, w czym problem, dziewięćdziesiąt trzy procent to i tak solidne A¹. Alexa krzywi się złowrogo, próbuję więc odejść, ale staje mi na drodze.

– Więc pewnie słyszałaś o tej imprezie, którą urządzam? – pyta.

Oczywiście, że słyszałam. Nawet Eskimosi na Syberii o niej słyszeli. Wszystkie inuickie rodziny wstały dziś z myślą: och, wieczorem jest impreza u Alexy.

– Nie słyszałam.

– Ja słyszałem! – wcina się Toby. – Będziesz miała takie małe galaretki, nie? Kapitalny pomysł. Zawsze uważałem, że te duże są po prostu niehigieniczne. Tyle łyżek, jedno naczynie, fuj! Małe są o wiele, wiele lepsze.

Alexa nie zwraca na niego uwagi.

– I przyjdzie jeden koleś, który był w telewizji, więc wiesz, to w zasadzie impreza dla celebrytów.

Toby z entuzjazmem kiwa głową.

– W takim razie nie rób zielonych – doradza. – Tylko czerwone i pomarańczowe, te są super. Moja mama robi mi takie w kształcie rakiety z lukrecją w miejscu silników.

Za kilkadziesiąt lat historycy znajdą zapisy z życia Toby’ego i będą zachodzić w głowę, jakim cudem temu chłopakowi udało się przeżyć w szkolnym środowisku.

– To miło z jego strony – mówię, wymijając wreszcie Alexę i ruszając swoją drogą.

– No więc, Manners... – Alexa odchrząkuje. – Chcesz przyjść?

Zatrzymuję się w pół kroku. Podobno ludzie, którym obcięto głowy, jeszcze przez jakieś pięć sekund widzą i słyszą, i nawet mrugają. Tylko nic nie mogą zrobić, bo kadłub został gdzieś z tyłu.

Mniej więcej tak się czuję.

– Przepraszam, co mówiłaś? – pytam, obracając się powoli.

Kątem oka widzę, jak Nat otwiera drzwi, ponurym spojrzeniem obrzuca całą scenę i zaczyna biec w naszym kierunku.

– Chcesz przyjść na moją imprezę? – powtarza Alexa z absolutnie nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Będzie gość z TV, więc, jako modelka i celebrytka, świetnie byś pasowała.

– Serio?

– Taaaa... – cedzi powoli, a na jej usta wypływa nieprzyjemny uśmieszek. – A jeśli zachce nam się tańczyć, to powiesimy cię za stopę u sufitu i będziesz robić za dyskotekową kulę. – Wskazuje moją twarz palcem i wybucha histerycznym śmiechem.

Nanosekundy później rży już cała modna gromadka.

Ciało ludzkie potrzebuje trzydziestu minut, żeby wydzielić ilość ciepła potrzebną do zagotowania połowy galonu² wody. Po temperaturze moich policzków wnoszę, że byłabym to w stanie zrobić znacznie szybciej. Obstawiam dwanaście do czternastu minut.

Dlaczego po prostu nie odeszłam? Co jest ze mną tak strasznie nie tak? Poza tym, że mam złotą twarz i zero instynktu samozachowawczego?

– Goń się, krzywonoga – warczy Nat, stając u mojego boku. – Jakby komuś zależało na tej twojej imprezie!

– Jakby mnie zależało, żeby wam zależało. Wycieraczka wciąż wami cuchnie. A poza tym, dlaczego miałoby mi zależeć na JEJ obecności? – Wytyka mnie palcem, jakbym była rozgniecionym na eleganckim dywanie ślimakiem. – W moim własnym domu? Żeby zarażała innych ludzi? Niby, że bycie modelką jej pomaga? Wcale nie pomaga! Nadal jest geekiem i tylko geekiem! – Obraca się do nas plecami, dodając: – Nikt jej nie chce, prawda?

I zaczyna przybijać piątki z koleżankami.

Zupełnie jakbym nie stała tuż obok czerwona na twarzy.

Jakbym się nie liczyła.

I nigdy nie miała liczyć.

Jakby zupełnie, ale to zupełnie nic się nie zmieniło.9

Liczę w myślach do dziesięciu i sięgam do kieszeni po zwinięty kawałek papieru.

Dotykam lekko ramienia mojej odwiecznej nemezis i oddaję jej kartkę.

– Co to, u diabła, jest?

TWOJA TWASZ JEST ZŁOTA

TWASZ

– Zrobiłaś błąd ortograficzny, Alexo – wyjaśniam. – Jeśli masz z tym kłopoty, wystarczy poprosić. Ktoś na pewno chętnie pomoże.

W nagle zapadłej ciszy wyraźnie słychać czyjeś stłumione parsknięcie. To nie Toby i nie Nat, to któraś z akolitek. W sumie to nawet ciekawe, czy one wszystkie tak bardzo lubią Alexę, czy trzymają się z nią tylko ze względu na celebryckie imprezy i małe galaretki.

Alexa przestaje się uśmiechać.

– Wiem, jak to się pisze – warczy. – To zwykła literówka!

Z furią zgniata liścik i rzuca mi go w twarz. Papierek odbija się od mojego lewego ucha.

– A poza tym, co mnie to obchodzi? Szkoła się skończyła. W normalnym życiu nikt nie zwraca uwagi na takie pierdoły!

– Ja zwracam – protestuję cicho.

– I ja też! – dodaje Nat podniesionym tonem, a potem obejmuje mnie wpół i cmoka w policzek.

– I ja! – oświadcza Toby. – Nie wolno nie doceniać wagi ortografii.

Odwracamy się, by odejść i wtedy Alexa traci cierpliwość, zupełnie jakby jej nagromadzona nienawiść znalazła wreszcie ujście. Dość efektowne. Istne fajerwerki wściekłości.

– Jak śmiecie po prostu sobie iść? – wrzeszczy, kopiąc Bogu ducha winny słupek. – Jeszcze z wami nie skończyłam. Poczekajcie tylko! Poczekajcie! Zrozumiecie, że... że... że...

– Hej – wykrzykuje radośnie Toby. – Chyba wreszcie do niej dotarło, nie?

– Mam nadzieję, że przez wakacje coś wymyślisz. Chętnie się dowiemy, co planujesz! – woła do Alexy Nat. – Masz mnóstwo czasu, więc się postaraj!

Szczerząc się do siebie, odchodzimy, a z każdym naszym krokiem głos Alexy staje się coraz cichszy i cichszy, aż wreszcie zamienia się w nieszkodliwe bzyczenie na granicy słyszalności.

Alexa jest jak biedny mały komar.

Unoszę wzrok.

Niebo jest jasnobłękitne, świeci słońce, jest ciepło, a przed nami całe cudowne lato.10

Nawet nie czekamy, aż znikniemy innym z oczu, zaczynamy tańczyć, gdy tylko wychodzimy poza teren szkoły.

To jest właśnie cudowne w letnich wakacjach. Ma się wrażenie, jakby życie było wielką tablicą, którą zapisywało się przez cały rok, a teraz przyszła pora, by wszystko zetrzeć. I zacząć od początku.

Mniej więcej.

Mam szczerą nadzieję, że po wakacjach nikt nie będzie pamiętał, jak Toby tańczył breakdance’a z torbą na głowie.

– Widziałaś minę Alexy?! – wykrzykuje Nat, podskakując i uderzając jedną piętą o drugą. – To było magiczne!

Unoszę w górę kciuk, choć najprawdopodobniej będę się musiała postarać o przeniesienie do innej grupy. W innym wypadku jakieś pół roku spędzę zamknięta w kiblu pod czujną strażą bandy Alexy.

– Myślisz, że w dzieciństwie zrobiłam jej coś strasznego, Nat? – pytam. – Coś, czego nie pamiętam?

– A nawet jeśli, to co? – odpowiada Nat, wykonując serię lekko koślawych piruetów. Za każdym obrotem przybija mi piątkę. – Są wakacje, Harriet! Nie ma Alexy! Egzaminy się skończyły. Nie ma fizyki! Nie ma chemii! Nie ma historii! Nie ma MATMY!

Planuję zdawać egzaminy z fizyki, chemii, historii i matematyki i mam zamiar jeszcze w tym tygodniu zacząć się do nich uczyć, ale dlaczego miałabym psuć humor przyjaciółce?

Nat wyciąga z torby kalkulator i teatralnym gestem rzuca go na ziemię.

– Nigdy więcej cię nie użyję! – krzyczy. – Nigdy, przenigdy, zrozumiano? Z nami koniec!

Mrugam, oszołomiona, gdy Toby przyklęka i podnosi urządzenie, od którego odpadł jeden klawisz.

– Nie chciałaś przypadkiem studiować mody, Natalie? – pyta.

– No, ba! – Potrząsa głową, odrzucając na plecy błyszczące czarne włosy. – Będę się zajmować ciuchami, ciuchami i jeszcze raz ciuchami. Aż do końca życia!

– Więc będziesz go potrzebować – odpowiada Toby, podając jej kalkulator. – No wiesz, żeby obliczyć wytrzymałość materiału, skalkulować ryzyko, wyliczyć oprocentowanie pożyczki, żeby nie wspomnieć o powierzchni tkaniny i rozmiarach...

– Co? – Z twarzy Nat odpływa cała krew. – Na litość boską! – Spogląda na mnie. – Mogłam żyć bez tej wiedzy jeszcze kilka miesięcy. Czy ten koleś musi tu być? Serio! Nie mogłybyśmy go odesłać tam, skąd przyszedł?

– Z Hemel Hempstead – wyjaśnia uprzejmie Toby. – Mogę tam dojechać linią 303.

– Przed nami całe lato – przypominam Nat. Czuję się trochę jak Neil Armstrong na moment przed tym, jak wsiadł na pokład Apolla w 1969 roku, zupełnie jakby cały wszechświat stał przede mną otworem i jakbym mogła z nim zrobić, cokolwiek chcę. – Wszystko zaplanowałam – dodaję i zaczynam grzebać w torbie. Jest! – Tadam! – oznajmiam radośnie, wyciągając sporą płachtę papieru.

Nat bierze ją ode mnie i marszczy brwi.

– Ekstraordynaryjny Plan Cudownego Lata Nat i Harriet?

– Właśnie!

Wykonuję kilka bliżej niesprecyzowanych tanecznych kroków, a potem wskazuję na kolorowe podzbiory, żółte dla mnie, fioletowe dla Nat i (no cóż, taka natura kolorów) sraczkowate dla nas obu.

– Opracowałam szczegółowy plan celem uzyskania maksymalnej satysfakcji z wakacji – wyjaśniam, nie kryjąc dumy. – Zaczniemy od Opactwa Westminsterskiego, gdzie leżą Chaucer, Hardy, Tennyson i Kipling, a potem odwiedzimy George’a Eliota, Karola Marksa i Douglasa Adamsa na cmentarzu Highgate. Widzisz? Zadbałam o chronologię.

Robiąc Ekstraordynaryjny Pan Cudownego Lata Nat i Harriet skoncentrowałam się na Londynie, bo w okolicy mamy tylko klub wrotkarski i muzeum młynarstwa. Nie żebym nie lubiła jeździć na wrotkach czy wcinać świeżego chleba, po prostu obydwa te miejsca zdążyłyśmy poznać na wylot.

– Muzeum Charlesa Dickensa? – czyta powoli Nat. – Galeria szkła? Zmiana warty pod Tower w Londynie?

Jest pod wrażeniem. Ma wyraźny problem z oderwaniem się od planu. Wiem. Jest świetny.

– Dobre, nie? A wiesz o tym, że na rzeźbach w British Museum odkryli ślady niebieskiej farby? To dowód, że starożytna Grecja z wyglądu przypominała Disneyland. Możemy się wybrać na wystawę, będzie super.

Nat powoli kiwa głową i unosi rękę do szyi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: