Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Generał.Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lipca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Generał.Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim - ebook

Z niezobowiązujących początkowo rozmów z głównym bohaterem, z czasem narodził się pomysł – wspólny Wojciecha Jaruzelskiego i autora – aby spróbować uczynić je kanwą biografii generała. Biografii w założeniu obiektywnej, ani napastliwej, ani uzasadniającej tezę o krystalicznej uczciwości i poczuciu honoru człowieka, któremu przyszło rządzić Polską w czasach przełomu. Prezentowana Czytelnikowi pozycja jest próbą zrozumienia niełatwego życiorysu, złożenia w całość układanki z okruchów ludzkiej pamięci i wyszperanych w zakamarkach archiwów dokumentów, nierzadko mających swą publiczną premierę w tej właśnie książce. Próbą odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że chłopak z ziemiańskiej rodziny, naznaczony traumą zesłania, zdecydował się przyjąć liturgię komunizmu za swoją i czynnie wdrażać ją w Polsce. Jak doszło – i czy doszło w ogóle – do przemiany, w efekcie której po latach Wojciech Jaruzelski został pierwszym prezydentem wolnej ojczyzny? 
W poszukiwaniu prawdy o człowieku i historii autor rozmawia ze świadkami wydarzeń sprzed lat i drobiazgowo analizuje tysiące dokumentów – poczynając od tych stworzonych na Kremlu i w państwach radzieckiej strefy wpływów, na regularnie dostarczanych Amerykanom raportach pułkownika Ryszarda Kuklińskiego kończąc. Benedyktyńska praca zaowocowała odnalezieniem prawdziwych perełek.

Jan Osiecki – z wykształcenia socjolog, z zawodu i pasji dziennikarz. Przez piętnaście lat odsłaniał kulisy prac polityków, przygotowując materiały dla „Newsweeka”, Radia PiN, Programu III Polskiego Radia oraz innych redakcji. 
Jest autorem wywiadu rzeki "Zbigniew Religa", "Człowiek z sercem w dłoni" oraz współautorem bestsellerowej serii książek "Ostatni lot", dziennikarskiego śledztwa dotyczącego przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-810-1
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

– Gdyby rodzice we wrześniu 1939 roku zdecydowali się uciekać nie na Wschód, ale w przeciwnym kierunku, na przykład do Warszawy, moje życie potoczyłoby się zapewne zupełnie inaczej. Może wstąpiłbym do Armii Krajowej albo nawet, nie daj Boże, do Narodowych Sił Zbrojnych. A może zginąłbym w powstaniu warszawskim. A wówczas, gdyby dane było mi przeżyć wojnę, niechybnie miałbym problemy z Urzędem Bezpieczeństwa w nowej Polsce – mówi generał Wojciech Jaruzelski.

Nieprawdopodobny wpływ na jego losy, a w konsekwencji na historię Polski, miały pewne, na pozór mało istotne, wydarzenia. Decyzje, na podjęcie których generał nie zawsze miał wpływ. Bo wiele spraw mogło potoczyć się inaczej, gdyby jego rodzina w 1941 roku uciekła z Litwy do Generalnej Guberni. Gdyby w 1942 roku dotarł do armii Andersa albo w 1945 roku pożegnał się z wojskiem i zaczął wieść życie cywila, pewien fragment historii najnowszej naszego kraju mógłby się przedstawiać zupełnie inaczej. Inaczej zapewne wyglądałoby wiele spraw, gdyby Wojciech Jaruzelski w 1960 roku nie przyjął złożonej mu przez marszałka Spychalskiego propozycji objęcia stanowiska szefa Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, bo to właśnie wtedy zaczął się jego marsz na szczyty władzy. Takich punktów zwrotnych w życiu generała było wiele. A każdy wybór niósł określone konsekwencje...

***

Dlaczego powstała ta książka? Szukając materiału do zupełnie innego projektu, zauważyłem, że brakuje obiektywnej, pozbawionej emocjonalnego podejścia biografii generała. Człowieka, który jako berlingowiec niósł komunizm do Polski, tworzył i umacniał system, a następnie, inicjując obrady okrągłego stołu, doprowadził do transformacji ustroju, de facto niszcząc wszystko to, co pomagał budować przez większość swojego życia. Jednym podpisem, złożonym 31 grudnia 1989 roku pod pakietem ustaw zwanych planem Balcerowicza, rozpoczął budowę kapitalizmu i gospodarki wolnorynkowej.

***

Czy da się w ogóle w powiedzieć, kim i jaki jest naprawdę generał Wojciech Jaruzelski? W kraju jego postać wywołuje wiele emocji i kontrowersji. Za to przywódcy mocarstw, które niegdyś walczyły z ZSRR i jego satelitami, mówią o nim w superlatywach. Były prezydent USA George H.W. Bush senior, pytany przez autora niniejszej książki o generała, stwierdził krótko:

– Polubiłem go.

Choć jednocześnie zaznaczył, że nie była to sympatia od pierwszego wejrzenia…

Politycy poznali się w latach 80. XX wieku, gdy Bush senior był jeszcze wiceprezydentem w administracji prezydenta Ronalda Reagana. – W pierwszych latach naszej współpracy miałem duże wątpliwości dotyczące intencji Jaruzelskiego. Okazał się jednak rozsądnym przywódcą i moim zdaniem historia tak właśnie go zapamięta – powiedział.

Dla wielu takie oświadczenie konserwatywnego amerykańskiego polityka jest zapewne zaskoczeniem, podobnie jak stanowisko brytyjskiej premier Margaret Thatcher. Dopiero niedawno się okazało, że Żelazna Dama już w 1989 roku chwaliła generała. W rozmowie z Michaiłem Gorbaczowem, ówczesnym pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, oświadczyła, że jest pod wielkim wrażeniem „odwagi i patriotyzmu” Wojciecha Jaruzelskiego.

***

Biografia generała to nie materiał na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Nawet widzom przyzwyczajonym do najbardziej niespodziewanych zwrotów akcji jego historia mogłaby wydać się zbyt nieprawdopodobna. Bo naprawdę trudno uwierzyć, że jednym z budowniczych komunizmu w Polsce był człowiek podchodzący z katolickiego domu, uczeń gimnazjum prowadzonego przez księży marianów, który nosił w klapie marynarki „mieczyki Chrobrego”.

– Byłem wychowywany w duchu patriotycznym. W domu, a później w szkole nieustannie przypominano, ile zła naszej rodzinie i krajowi wyrządziła carska Rosja, a później Rosja sowiecka – podkreśla generał, pytany o wartości wpajane w dzieciństwie. I przytacza kolejne rodzinne historie. Z niekłamaną dumą opowiada o ojcu, Władysławie Mieczysławie Jaruzelskim, który jako ochotnik wyruszył na front w 1920 roku. I o dziadku ze strony matki, Hipolicie Zarembie, i o drugim, po mieczu, po którym odziedziczył imię, powstańcu styczniowym, zesłanym do Szadryńska.

W 1941 roku Wojciech Jaruzelski jako nastolatek w konwojowanym przez NKWD zamkniętym bydlęcym wagonie podążał szlakiem swego dziada. Dwa tysiące kilometrów dalej, w Bijsku, wycieńczony pobytem w jednym z najcięższych łagrów, w 1942 roku zmarł jego ojciec.

Trudno nie zadać sobie pytania, jak to się stało, że 39 lat później, czyli tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, pracownik brytyjskiej ambasady w PRL-u w depeszy przesłanej na Downing Street 10, do rezydencji premier Margaret Thatcher, napisał: „O gen. Wojciechu Jaruzelskim wiemy wystarczająco dużo, aby móc powiedzieć, że jest oddanym komunistą, człowiekiem, który zerwał stosunki z rodziną z powodu swoich przekonań. (Bliscy mają do niego pretensje o to, że współpracuje z tymi, którzy odpowiadają za śmierć jego ojca na Syberii). (…) Jego reputacja pragmatyka, oparta na odmowie wydania wojsku rozkazu strzelania do robotników w r. 1970 i 1980, niekoniecznie oznacza, że jest on człowiekiem umiarkowanym”1.

***

Wojciech Jaruzelski z pewnością nie jest postacią jednoznaczną. Wielu pamięta go wyłącznie jako człowieka, który w grudniu 1981 roku grobowym głosem odczytywał obwieszczenie o wprowadzeniu stanu wojennego. Ale nie wolno zapominać o Jaruzelskim – młodym chłopaku, który musiał przedwcześnie dorosnąć. O oficerze Wojska Polskiego, który każdego dnia oglądał śmierć podwładnych i kolegów. Młodzieńcu, który walczył jak lew, by po wojnie sprowadzić z Syberii najbliższych, a później utrzymywał matkę i siostrę ze skromnego żołdu. Wreszcie o działaczu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ambitnym, mozolnie wspinającym się po partyjnej drabinie ku władzy.

***

Jaki jest naprawdę?

Nawet w armii, z którą chyba identyfikował się najbardziej, wspominany bywa różnie. Podwładni pamiętają go jako przełożonego budzącego szacunek, ale też grozę. Inni nie jako służbistę, ale wojskowego z poczuciem humoru i pewnym dystansem do siebie. Dowodem niech będzie historia z wizytacji w pewnej jednostce na południu kraju.

– Na samym początku trzeba wyjaśnić, że to były czasy, gdy wprowadzono absurdalną zasadę – kadra oficerska do munduru polowego ma nosić koszulę i krawat. Bez tego trudno zrozumieć clou wydarzenia. Istotny jest również fakt, że Wojciech Jaruzelski, jako zwierzchnik „niesterowalny”, bardzo często schodził z drogi, którą podczas wizyt chcieli prowadzać go gospodarze. Jak to się mówi: „wchodził w szkodę” – opowiada były oficer ze wspomnianej jednostki. – Tak też się stało podczas tamtej inspekcji. Minister, jak zwykle, zszedł z utartego szlaku, trafiając do jednego z pododdziałów, co wcale nie było przewidziane w programie. A co za tym idzie – kompletnie nieprzygotowanego przez miejscowe dowództwo do podejmowania szanownego gościa.

Generał wszedł do budynku, gdzie gestem uciszył żołnierza dyżurnego, by ten nie składał meldunku, a tym samym nie zaalarmował pozostałych. Później obejrzał kilka sal żołnierskich, aż w końcu zajrzał do kancelarii dowódcy kompanii. Ten, nie spodziewając się gości, urzędował w koszuli z rozpiętym guzikiem pod szyją. I z wylegającym na mundur rogiem kołnierzyka.

Gdy zobaczył w progu generała-ministra, osłupiał. Szybko jednak otrząsnął się z szoku, stanął na baczność i zameldował się regulaminowo. Zapomniał, biedak, o poluzowanym krawacie i rozpiętej koszuli… Jego przełożony, stojący tuż za Jaruzelskim, dyskretnie dawał mu znaki, wskazując ręką na szyję i sugerując, aby poprawił strój – opowiada świadek wydarzenia. – Spanikowany oficer najwyraźniej źle zrozumiał sygnał, bo zamiast zapiąć koszulę, schylił się i wyciągnął z biurka napoczętą butelkę wódki. „Czym chata bogata, obywatelu generale!”, oświadczył zdesperowany.

Ponoć dowódca jednostki omal nie zszedł na zawał. Generał Jaruzelski, powszechnie znany jako człowiek obsesyjnie wręcz walczący z alkoholizmem w wojsku, zesztywniał.

– Dziwne tu macie zwyczaje… – stwierdził po chwili, spoglądając przeciągle to na delikwenta, to na towarzyszącą mu świtę wojskowych z kontrolowanej jednostki, odwrócił się i wyszedł. Po jego wyjeździe, jak twierdzą świadkowie, pechowy oficer nie poniósł żadnych konsekwencji, choć koledzy przez długi czas nie pozwalali mu zapomnieć o wydarzeniu.

Są też i tacy, którzy wspominają Wojciecha Jaruzelskiego nie jako nieznoszącego sprzeciwu dowódcę, ale jako zwykłego człowieka. Pewien pilot z nieistniejącego już 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego pamięta historię, która miała miejsce w okolicy ostatniej Wigilii stanu wojennego. Z pewnością pogoda tamtego dnia, z punktu widzenia lotniczego, była, delikatnie mówiąc, bardzo nieciekawa. Na lotniskach w całej Polsce praktycznie zamarł ruch, a mimo to dowódca pułku otrzymał zadanie, aby przewieźć premiera do Zakopanego, gdzie ten miał spędzić święta.

– Wezwał mnie dowódca, oświadczając, że rodzina Wojciecha Jaruzelskiego jest już w Zakopanem, a generał pragnie do niej dołączyć. Jeszcze dzisiaj. Dowódca przyznał, że pogoda jest kiepska, ale zapytał, czy polecę. Odpowiedziałem po żołniersku: „Tak jest!”, i wyszedłem, by wraz z moją załogą przygotować do startu jaka-40. Po chwili byliśmy już w drodze do Krakowa. Warunki ciężkie, ale jeszcze ciut powyżej minimów samolotu. Kiedy wylądowaliśmy, generał przyszedł do kabiny pilotów z podziękowaniami. I dodał, że bardzo przeprasza nas i nasze rodziny za to, że tego dnia musieliśmy pracować, zamiast być z bliskimi. Złożył nam życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. To chyba zszokowało mnie najbardziej. Fakt, że generał, premier, szef partii składa nam życzenia nie z okazji jakichś enigmatycznych świąt, ale mówi otwarcie nam, wojskowym, o świętach Bożego Narodzenia. To było bardzo miłe.

***

Ta historia ukaże Wojciecha Jaruzelskiego jako człowieka o różnych obliczach. Pojawią się w niej zarówno wspomnienia samego generała, jak i opowieści ludzi, którzy zetknęli się z nim w różnych momentach jego życia.

Nie będzie tu jednak jednej rzeczy – oceny bohatera. Niech Czytelnik sam wyrobi sobie zdanie na podstawie przedstawionych rozmów i dokumentów.

***

Panie generale, o czym zechce Pan opowiedzieć?

– O młodości. O tym, co się wtedy wydarzyło.

Uczył się Pan w katolickim gimnazjum, Pana rodzina zasiadała w ławie kolatorskiej kościoła…

– To prawda. Byłem ministrantem, służyłem do mszy. Kolejni proboszczowie z Dąbrowy Wielkiej przyjaźnili się z moimi rodzicami i dziadkami. Jeden często bywał u nas w domu, grywał z ojcem w wista. Jednak później, gdy wstąpiłem do wojska, zaczął się proces odchodzenia od wiary. Cóż, po prostu wojna nie sprzyjała pielęgnowaniu religijności…

Zesłano Pana na Syberię. Później wstąpił Pan do Wojska Polskiego. Kiedy dowiedział się Pan o Katyniu?

– Wie pan, że mój pułk stacjonował niedaleko Smoleńska? W 1944 roku dowództwo wyznaczyło przedstawicieli spośród każdego pułku, żeby pojechali w to miejsce.

Był Pan w tej delegacji?

– Nie, ja nie, ale pojechali tam moi koledzy. I oni wrócili naprawdę szczerze przekonani o winie Niemców. Nawet przedstawiono im „świadków”, którzy widzieli, jak hitlerowcy mordują naszych oficerów. Zaprezentowane „fakty” były bardzo wiarygodne. Uczestnicy delegacji, sami przekonani, przekonywali i nas do wiadomej wersji wydarzeń. Więc uwierzyłem. Bo i skąd miałem znać prawdę?

O tym, jak ziemianin z pochodzenia został w Polsce Ludowej generałem, też Pan opowie?

– Nigdy nie ukrywałem swoich korzeni. Zresztą na Syberię nie wywożono ani chłopów, ani robotników…

A o zmianie poglądów?

– W majątku dziadka, w czworakach, w koszmarnych warunkach, mieszkało czternaście rodzin. Przed wojną widywałem bezrobotnych szukających pracy u ojca. Zarówno mężczyzn, jak i kobiety, całujących „pana dziedzica” po rękach niczym biskupa. Biedaków, którzy nie mieli nawet butów, którzy zarabiali, tłukąc kamienienie pod budowę drogi. Wtedy wydawało mi się to normalne. Teraz mi wstyd, gdy o tym myślę. Zrozumiałem, jak bardzo było to niesprawiedliwe. A wojna sprzyja przemianom. Uznałem, że socjalizm jest lepszy od ustroju, w którym wzrastałem i który zaczynałem rozumieć w pierwszych latach młodości.

Dlatego wstąpił Pan do partii?

– To był dobrowolny i świadomy wybór, nikt na mnie nie wywierał żadnej presji. To był czas, gdy szukałem ideałów, potrzebowałem wiary w zasady. Wtedy naprawdę zafascynowały mnie głoszone przez działaczy PPR-u hasła. Widziałem też, jak zmienia się Polska: znikały czworaki, za to budowano szkoły.

Wstąpiłem do partii dosyć późno, bo w czerwcu 1947 roku, w momencie gdy moja wojskowa kariera nie była w niczym uzależniona od przynależności partyjnej. Zwłaszcza że w tym czasie PPR działała w wojsku właściwie półlegalnie. Wśród trzech osób, które mnie wówczas do niej przyjmowały, był przedwojenny oficer Wojska Polskiego.

Opowie Pan o stanie wojennym?

– Tak, ale i o okrągłym stole. Bo ciągle zapominamy, że gdyby nie przemiany w Polsce, to, co nazwano „jesienią narodów”, przebiegałoby znacznie wolniej. Niemcy czy Czesi nie mieli tak licznej i zdeterminowanej opozycji jak ta w Polsce. Tam raczej działały maleńkie grupki intelektualistów. Dlatego gdyby nie okrągły stół, mur berliński upadłby dużo później.

1 Depesza z 23 grudnia 1981 r., pochodząca z brytyjskiego archiwum państwowego. Dokumenty z okresu stanu wojennego zostały odtajnione przez Anglików w grudniu 2012 r. Znajdują się w witrynie http://discovery.nationalarchives.gov.uk/SearchUI/s/res?_q=PREM%2019/871 (przyp. aut.).Rozdział 1

DZIECIŃSTWO

Historia rozpoczęła się 6 lipca 1923 roku w pałacyku w Kurowie pod Lublinem. Tam urodził się pierworodny syn Wandy i Władysława Jaruzelskich. Trzy miesiące później, 7 października, chłopiec otrzymał na chrzcie imiona Wojciech Witold.

W majątku należącym do Marii Orsetti, którym administrował Władysław Mieczysław Jaruzelski, rodzina mieszkała jeszcze przez trzy lata. W 1925 roku przeniosła się do Trzecin, gdzie ojciec Wojciecha prowadził gospodarstwo swojego teścia Hipolita Zaremby.

– Rodzice chcieli unowocześnić uprawę i hodowlę zwierząt, mieli zresztą po temu doskonałe kwalifikacje. Ojciec skończył szkołę rolniczą w Czechach. Wszystko dlatego, że w 1905 roku zrezygnował z rosyjskiego gimnazjum w Łomży i przeniósł się do polskiej szkoły w Warszawie; tam zdał maturę. Ponieważ jednak placówka nie miała państwowych uprawnień, ojcu groziła wieloletnia służba w carskim wojsku. Żeby jej uniknąć, uciekł – najpierw do mieszkającego w Galicji stryja, a potem dalej, do Czech. Tam dostał się na studia rolnicze – opowiada generał.

Władysław Jaruzelski zajmował się uprawą roli, hodowlą natomiast zarządzała jego żona Wanda, absolwentka Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach. Gospodarstwo rozwijało się, trudno jednak mówić o życiu Jaruzelskich jak o wiejskiej sielance. Hipolit Zaremba podchodził do rolnictwa konserwatywnie, jego zięć natomiast był zwolennikiem stosowania nowoczesnych metod. Co jakiś czas wybuchały z tego powodu spory. Wreszcie atmosfera zrobiła się nie do wytrzymania.

Władysław Jaruzelski miał dość zatargów, więc wraz z żoną i synem przeprowadził się do pobliskiej Starej Rusi, gdzie znajdował się niewielki majątek należący do jego rodziny. Do Trzecin Jaruzelscy powrócili po kilku latach, już we czwórkę – z córką Teresą.

Tym razem Hipolit Zaremba notarialnie zagwarantował młodym prawo do użytkowania, za opłatą, połowy majątku (drugą połowę wydzierżawili od siostry Wandy Jaruzelskiej). Dziadkowie zamieszkali we dworze, natomiast Władysław z Wandą i dziećmi ulokowali się w oficynie.

Wojciechowi Jaruzelskiemu pozostały z tamtych czasów wyłącznie dobre wspomnienia.

– Długa aleja lipowa, na jej końcu dwór. Obok oficyna. Przed nimi rozległy trawnik, na którym rosły lipy, kasztany i wiekowy dąb. Po ogrodzie w Trzecinach biegały psy, w stajni czekała ukochana klacz – opowiada.

Najważniejszym nauczycielem jazdy konnej był Władysław Ogrodnik, furman pracujący w majątku należącym do dziadka Hipolita.

– Za dworem ciągnął się sad, za nim po urwistej skarpie schodziło się nad Brok. Zimą zjeżdżałem na sankach do skutej lodem rzeki, natomiast latem łowiłem w niej ryby. Na polach wokół majątku polowałem na zające – wspomina dzieciństwo generał.

Broń towarzyszyła Wojtkowi od najmłodszych lat. Na dziesiąte urodziny dostał w prezencie od ojca, zapalonego myśliwego, sztucer na amunicję 0,22 cala Long Rifle. Strzelbę idealną do polowań na drobną zwierzynę. Dla okolicznych wron i wróbli nastały ciężkie chwile… Pięć lat później zaczęło się chodzenie na zające i kuropatwy, już z prawdziwą „dorosłą” strzelbą kaliber 16.

***

Nie licząc wspomnień, z tamtych czasów pozostało kilka wyblakłych fotografii, trochę mebli i dokumentów, które uratowała z wojennej pożogi babcia Zarembina, oraz książka Antoniego Gawińskiego Lolek grenadier: czarodziejska historia dla chłopców. Ta ostatnia była prezentem od rodziców dla pięcioletniego wówczas Wojtka. Na stronie tytułowej, starannie wykaligrafowane matczyną ręką nazwisko właściciela: „Wojtuś Jaruzelski”.

Bohater bajki śni, że jako napoleoński gwardzista bierze udział w walkach pod Austerlitz, Jeną, Wagram. Po latach generał opowiada, że choć w domu panował kult Napoleona, a bohater książki należał do ulubionych postaci dzieciństwa, on sam nigdy nie chciał zostać żołnierzem. A już na pewno nie marzył o dowodzeniu armiami.

Wówczas, na przełomie lat 20. i 30. XX wieku, Wojtkowi do pełni dziecięcego szczęścia brakowało tylko jednego – rówieśników. Sąsiad z pobliskiego majątku w Bybytkach miał wprawdzie dwóch synów, ale obaj byli od chłopca starsi. Choć zarówno Wanda, jak i Władysław nie zabraniali synowi kontaktów z chłopskimi dziećmi, o wspólną zabawę z równolatkami było trudno. Mali mieszkańcy czworaków należących do majątku czuli, że nie wypada im się spoufalać z kimś nazywanym przez ich rodziców „paniczem”.

Kiedy w 1930 roku Wojciech Jaruzelski miał siedem lat, rodzice zdecydowali, że poślą go do lokalnej wiejskiej szkoły powszechnej, placówki stworzonej przez jego dziadków. Babcia Zofia Zarembina jeszcze podczas zaborów założyła tajną szkołę elementarną, a po roku 1918 przekazała już oficjalnie na rzecz placówki grunt, przeznaczając na jej budowę drewno z majątku. W czteroletniej szkole wiejskie dzieci uczyły się czytać i rachować, a także poznawały podstawy geografii, historii oraz przyrody. Istotnym elementem edukacji i jednocześnie wychowania była, oczywiście, religia.

– Wytrzymałem tam zaledwie jeden dzień – opowiada generał. – Była niesamowita różnica pomiędzy mną a resztą klasy: dziećmi głównie z czworaków i domów, w których zamiast podłóg często było klepisko. Oni nawet nie potrafili liczyć na palcach jednej ręki, a ja już umiałem czytać. Ten jeden dzień był dla mnie straszną męką, chyba się wręcz pochorowałem. – Jak przekonuje, ten dzień wpłynął na wiele jego późniejszych wyborów. – W czasie wojny większość moich podwładnych stanowili ludzie z chłopskich i robotniczych rodzin. Większość była analfabetami. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale obcując z nimi dzień w dzień, nabawiłem się kompleksu związanego z moim pochodzeniem. Te doświadczenia były jednym z powodów, dla których w 1947 roku napisałem podanie o legitymację partyjną – twierdzi Wojciech Jaruzelski.

Po pierwszej przygodzie ze szkołą do dziesiątego roku życia małego Wojtka uczyli najpierw rodzice, a później guwerner. Latem do Trzecin przyjeżdżali ubodzy studenci, rekomendowani rodzinie przez stowarzyszenia katolickie. Przez kilka godzin dziennie uczyli dzieci właścicieli, spędzając w majątku darmowe wakacje. Czasem do dworu przychodziła również nauczycielka z miejscowej szkoły.

Do gimnazjum (z internatem) Wojciech trafił w 1933 roku. Tym razem była to elitarna męska szkoła u księży marianów na warszawskich Bielanach. Wysokie czesne wynosiło niemal dwukrotność robotniczej pensji.

Dziś generał jest przekonany, że gimnazjalny rygor u zakonników pomógł mu przetrwać w… szkole oficerskiej w Riazaniu. Rano do sali, w której spali uczniowie, wchodził ksiądz. Zapalał światło, klaskał i wołał:

– Wstawać, wstawać!

Chwilę później uczniowie, klęcząc przy łóżkach, już mówili wspólnie pacierz. Następnie odbywała się gimnastyka, a dopiero po niej było śniadanie. Każdy posiłek zaczynał się modlitwą.

W każdą niedzielę, święto kościelne oraz pierwszy piątek miesiąca uczniowie obowiązkowo uczestniczyli w mszy świętej. Dla chętnych nabożeństwa odbywały się codziennie.

Nauczyciele i wychowawcy w gimnazjum mieli przekonania endeckie. Takie samo nastawienie polityczne prezentowała również większość uczniów, którzy wynieśli je z rodzinnych domów. „Mieczyki Chrobrego” wpięte w klapy marynarek były na porządku dziennym.

Generał wspomina, że gdy w 1935 roku zmarł marszałek Józef Piłsudski, uczniowie młodszych klas gimnazjum na oficjalnych uroczystościach śpiewali:

To nieprawda, że Ciebie już nie ma,

To nieprawda, że leżysz już w grobie,

Chociaż płacze dziś cała polska ziemia,

Cała polska ziemia w żałobie.

A ich starsi koledzy na melodię znanej pieśni wojskowej Zmarł biedaczysko:

Zmarł biedaczysko na ciężką cholerę

Wczoraj marszałek, dziś trup.

I nie pomógł mu wyjazd na Maderę,

Dziś zimny kryje go grób.

Płaczą już po nim parszywe żydziska,

Sanacja tonie we łzach…

– Tę wersję piosenki można było usłyszeć na korytarzach i w szkolnych toaletach – mówi generał.

Po śmierci Piłsudskiego gimnazjaliści wyjechali na coroczną szkolną wycieczkę. Tym razem wybór dyrekcji padł na Kraków. I nie był przypadkowy.

– Zarówno ja, jak i moi koledzy woziliśmy taczkami ziemię na kopiec marszałka – wspomina Wojciech Jaruzelski.

***

W szkole szybko znalazł się w czołówce uczniów. Według nauczyciela języka polskiego, Romana Kadzińskiego2, był przede wszystkim zdolnym humanistą. Słynący z surowego podejścia do uczniów profesor stawiał im co najwyżej czwórki; ponoć do dziennika wpisał zaledwie cztery takie oceny. Jedną z nich Tadeuszowi Gajcemu, a drugą jego koledze z klasy Wojciechowi Jaruzelskiemu. Chłopcy ostro z sobą konkurowali.

– Każde wypracowanie stwarzało okazję do rywalizacji. I nie było w niej jednoznacznego zwycięzcy. Lepszy bywał raz jeden, raz drugi. Konkurowaliśmy, a jednocześnie pozostawaliśmy przyjaciółmi – wspomina generał.

W gimnazjum nastoletni Wojtek po raz pierwszy włożył mundur – kiedy skończył 12 lat, został harcerzem. Z tamtych czasów zachował się dokument, tekst napisany przez druha Jaruzelskiego do szkolnej gazetki w 1939 roku.

Głównym celem i hasłem każdego harcerza musi być służba Bogu i Ojczyźnie. Składając swe przyrzeczenie, zobowiązuje się do pracy, która przynieść ma pożytek krajowi.

Polska po długiej wojnie potrzebuje pomocy młodych obywateli, utrwalających jej potęgę i niepodległość. Harcerze powinni to zadanie spełniać jak najlepiej, gdyż nasze państwo poucza, jak trzeba żyć, ażeby być pożytecznym dla Polski. (…) Pamiętajmy, że ciążą na nas bohaterska spuścizna Orląt Lwowskich oraz harcerzy poległych w 1920 r. w obronie kraju przed czerwonym najeźdźcą… (…) Najważniejszą cechą, czyniącą człowieka szlachetnym, jest jego wartość duchowa, krystalizująca się w miarę wzrastania czci ku Bogu, który kieruje losami całego świata – i Polski. Ażeby tę cechę posiąść, musimy rozpocząć prace nad swym charakterem oraz określić sobie jasno cel życia i główny, będący naszym drogowskazem, ideał.

My, harcerze, mający szczególny obowiązek służenia Ojczyźnie, złóżmy codzienny swój trud i wyniki pracy nad sobą w ofierze Bogu, który pobłogosławi Polsce i będzie ją zawsze otaczał „blaskiem potęgi i chwały”3.

Po latach autor tłumaczy, że treść artykułu jest dowodem wpływu szkoły i wychowania w domu rodzinnym na sposób myślenia tamtego chłopca.

– Uderzający w tym tekście jest mój brak osądu otaczającego mnie świata. Pewnie jednak ówczesny nastolatek wywodzący się z określonej sfery społecznej nie mógł napisać niczego innego – ocenia generał.

W 1939 roku uczniowie ostatniej klasy gimnazjum brali udział w zajęciach z przysposobienia wojskowego. Najpierw w Lasku Bielańskim odbywała się musztra, potem nauka budowy i posługiwania się bronią.

– Nauczyciel dawał nam porządnie w kość – mówi Wojciech Jaruzelski. – Po latach i te doświadczenia zaprocentowały w szkole oficerskiej w Riazaniu – dodaje.

Po małej maturze w 1939 roku wakacje spędził w Trzecinach. Do liceum już nie wrócił…

Jeszcze przed przerwą wakacyjną uczniowie pojechali na tradycyjną szkolną wycieczkę.

– Zawsze wybierano miejsca ważne dla naszej historii. Wcześniej byliśmy między innymi w Krakowie, Sandomierzu. Ale właśnie ten ostatni wyjazd najbardziej utkwił mi w pamięci, na Zaolzie. Tam opowiadano nam, jak to nasi dzielni żołnierze kilka miesięcy wcześniej przywrócili tę część Śląska Cieszyńskiego ojczyźnie. Wtedy byliśmy autentycznie dumni z tego faktu. Może dlatego to, co stało się kilka miesięcy później, było zarówno dla mnie, jak i dla wielu moich rówieśników takim szokiem – wspomina.

2 Peter Raina, Jaruzelski. 1923–1968, Efekt, Warszawa, 2001, s. 19.

3 Tekst z archiwum księży marianów (przyp. aut.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: