Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gero. Margraf: tragedya w pięciu aktach, z czasów pogaństwa Słowian. wierszem - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gero. Margraf: tragedya w pięciu aktach, z czasów pogaństwa Słowian. wierszem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 247 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSO­BY.

Gero, mar­graf wschod­niej Sło­wiańsz­czy­zny, za­wo­jo­wa­nej przez Ger­ma­now.

Ma­tyl­da, jego cór­ka.
Zyg­fryd, jego syn.
Ha­to­na, zona Zyg­fry­da,
Wła­do­bór, Ksią­żę Sło­wiań­ski

Mie­czy­sław.
Dą­brów­ka.

Lu­to­sław i inni Ksią­żę­ta Sło­wiań­scy.
Mści­woj, daw­ny wo­jow­nik sło­wiań­ski,
Tu­go­mir, Ksią­żę Bra­ni­bo­ru.
Wig­man, ry­cerz nie­miec­ki.
Dun­kelsz­tern, po­uf­ny Ge­ro­na.

Słu­żeb­na Ma­tyl­dy.

Księ­ża. – Stra­że Ge­ro­na i jego wo­jow­ni­cy. – Ko­bie­ty Ha­to­ny. –
Wo­jow­ni­cy sło­wiań­scy Mie­czy­sła­wa i Wła­do­bo­ra. – Wo­jow­ni­cy, stra­że
i po­słań­cy Tu­go­mi­ra.

Rzecz dzie­je się w Sło­wiańsz­czy­znie, w wie­ku X-m.

AKT I

(Ogród przy zam­ku po­gra­nicz­nym.)

SCE­NA. 1.
GERO I DUN­KELSZ­TERN.

Gero.

Do­brześ mi słu­żył, przy­znam Dun­kelsz­ter­nie,

Lecz za tę służ­bę, cho­ciaż tak przy­chyl­ną,

Niech ci nie bę­dzie do na­gro­dy pil­no;

Mu­sisz wprzód wy­rwać te ostat­nie cier­nie,

Co mi ta­mu­ją do spo­ko­ju dro­gę;

Na lau­rach leżę, a usnąć nie moge.

Mój to jest za­mek, ale czym ja pa­nem

Za jego mu­rem? Czy nowa ta wła­dza

No­wych len­ni­ków z po­kło­nem spro­wa­dza?

Czy to za­mczy­sko, zdo­by­te tak krwa­wo,

Zo­stać ma całą zdo­by­czą i sła­wą?

Czy ztąd ja moge ga­dów, któ­rych lę­gną

Tu­tej­sze bło­ta, wy­nisz­czyć do nogi

I po­dru­zgo­tać nik­czem­ne ich bogi

I roz­prze­strze­nić ręce tak, jak się­gną?

Zro­dzo­ny w bur­gu na wy­nio­słej gó­rze,

Za­nad­tom przy­wykł do sę­pie­go lotu;

Nie moge prze­nieść ta­kie­go prze­wro­tu

W pra­wach mej siły i mo­jej na­tu­rze.

Tu wko­ło pusz­cze – kraj głu­chy, nie­zna­ny;

Chcąc krok się ru­szyć, trze­ba zbro­ić huf­ce:

In­a­czej zgi­niesz w czar­ciej ła­mi­głów­ce,

Bo czyż Sło­wia­nie owi nie sza­ta­ny?

W dró­żek la­bi­rynt wpro­wa­dzą cię zdrad­nie,

Idziesz wśród pusz­czy, łu­dzisz się, wrzesz z gnie­wu;

Wtem cały tłum ich na gło­wę ci spad­nie
I rzeź, rzeź strasz­na, przy ry­kach ich śpie­wu!…

Du­ukelsz­tern.

Za­wsze to nie­co kosz­tu­je łup świe­ży…
Lecz na czem moja usłu­ga za­le­ży?

Gero.

Ha, tak, jam praw­da za­czął od usłu­gi,
A wdał się w skar­gi i w żal mdły i dłu­gi.
Precz z na­rze­ka­niem!

(My­śli przez chwi­lę).

Tak, ta rzecz do­ty­ka

Krwi mo­jej, ser­ca, ale nie ję­zy­ka.

Więc precz z sło­wa­mi! Ztąd, z Ge­ro­na domu,

Bły­snąć po­wi­nien taki miecz po­gro­mu
I taki pio­run, żeby aż ich boga
Po­są­gi czar­ne przy­gwoź­dził do zie­mi;
Żeby raz pierw­szy ci bo­go­wie nie­mi,
Krzyk­nę­li trwo­gą; żeby śmierć, po­żo­ga,
Od Sta­ro­gro­du aż do kra­in Miesz­ka,
Zmie­ni­ły gniaz­do Sło­wian w pie­kło kary;
Żeby im każ­da śmier­cią była ścież­ka,
Przy ryku mo­jej za ich ryk fan­fa­ry!
– Coż, Dun­kelsz­ter­nie, czy tam w czasz­ce two­jej
Jesz­cze się taki sąd­ny plan nie roi?

Dun­kelsz­tern.

Na ta­kie pla­ny trze­ba­by być bo­giem.

Gero.

Albo imie­nia po­gań­skie­go wro­giem.

Dun­kelsz­tern.

Jak­że w po­żo­gę zmie­nić te kra­iny –
Ob sza­ry, pusz­cze i zam­ki i tyny?
Jak znisz­czyć roj­ne, bo­jo­we gro­ma­dy,
Jak… zbiw­szy jed­ne, zna­leść in­nych śla­dy?
Tem­bar­dziej, kie­dy Wig­man, wy­wo­ła­niec,
Prze­bie­ga kraj ten wzdłuż, wszerz, z krań­ca w kra­niec
I uczy, zbrod­nio! kędy w na­sze ser­ca
Cios ła­twiej za­dać!…

Gero.

Pod­ły prze­nie­wier­ca!

Dun­kelsz­tern.

Już ci to, pa­nie, z prze­szło­ści wia­do­mo,
Żem nie zwykł cho­dzić dro­gą woj­ny stro­mą.

Gero.

Dla te­goż wła­śnie, a nie dla igrasz­ki,
Chcia­łem się do­brać do pla­nu twej czasz­ki.

Dun­kelsz­tern (po­dejrz­li­wie).

Po­dług niej, rzecz ta, jest jak­by za­czę­ta:
Wszak­że spro­sze­ni Sło­wiań­scy ksią­żę­ta…

Gero (z oży­wie­niem).

Wszy­scy, do któ­rych do­stać się zdo­ła­no.
Jest już dwu­dzie­stu; dziś lub ju­tro rano,
Z resz­tą sza­lo­ny Wła­do­bór przy­bę­dzie.

Dun­kelsz­tern.
Więc plan się ro­dzi…

Gero.

Gdzie?

Dun­kelsz­tern.

W tych ksią­żąt rzę­dzie…

Gero.

Miał­że­bym cie­bie ro­zu­mieć?… Za­da­nie
Po­dob­ne temu – rzecz wiel­ka…

Dun­kelsz­tern.

Jaż, pa­nie,
Miał­bym nic po­jąć isto­ty twej chę­ci?

Gero (pod­no­sząc ra­mio­na i chy­ląc gło­wę.)

Ha, wszak to go­ście…

Dun­kelsz­tern.

Po cóż tacy… go­ście?

Gero (na­mięt­nie).

Słu­chaj, nie tar­gaj w mo­jej du­szy pie­kła,
Nie wo­łaj z ser­ca za­wzię­tej pa­mię­ci,

I nie po­ka­zuj mi po dłu­gim po­ście
Zwie­rzy­ny….

Dun­kelsz­tern.

Za­tem le­piej, by ucie­kła?

Gero.

Sza­ta­nie.

Dun­kelsz­tern.

Nie znam in­ne­go spo­so­bu.

Gero. -

Prócz?…

Dun­kelsz­tern.

Tych za­pro­siń i…

Gero.

Cze­go?…
Dun­kelsz­tern.

I gro­bu.

Zresz­tą, czy tyl­ko mnie myśl ta bły­snę­ła,

Gero.

Więc nie ty je­den?

Dun­kelsz­tern.

Nie…

Gero.

Do tego dzie­ła
Czy­jaż myśl jesz­cze przy­chyl­nie się skła­nia?

Dun­kelsz­tern (pa­trząc mu w oczy).

Mo­je­go pana…

Gero (po­ru­szo­ny).

Co! da­jesz py­ta­nia?
Dun­kelsz­tern.
Sta­ram się da­wać ści­słe od­po­wie­dzi…

Gero.

Ba­dasz mi du­szę, jak ksiądz na spo­wie­dzi.

Dun­kelsz­tern.

Je­ślim prze­wi­nił, niech po­nio­sę karę…

Gero (do sie­bie).
Gdzież są me siły?… Drzą nogi jak sta­re,

I ra­mię zda się sła­bem jak ko­bie­ce.

(Gło­śno.)

Lecz ich tu bo­dzie trzy­dzie­stu… po­two­rze.

Dun­kelsz­tern.

Da­le­ko wię­cej po­mie­ścić się może
W dół je­den…

Gero.

Oni są w mo­jej opie­ce.

Dun­kelsz­tern.

Oni wy­ję­ci z pod wszel­kiej opie­ki.

Du­sze po­gań­skie zgu­bio­ne na wie­ki.

To nie są lu­dzie. Chrzest ich na­gły, krwa­wy,

Stał­by się dla nich zgo­nem, peł­nym sła­wy,

A może przy­tem ła­ską od­ku­pie­nia:

Może i w nie­bo tra­fią jesz­cze za to,

Że zszedł­szy z zie­mi tak na­glą za­tra­tą,

Nie mie­li cza­su dość do uwie­rze­nia.

Zresz­tą, sam pa­nie chcesz owe­go gro­mu…..

Gero.

Chcę gro­mem być, nie po­kry­jo­mu.,.

Dun­kelsz­tern.

Na dzi­kie zwie­rzę do­bre każ­de cza­ty,
Zgon jemu wszę­dzie do­bry, jed­na­ko­wy,
Czy to gdy pad­nie przez roz­gło­śne łowy,
Czy­li śmierć znaj­dzie zwa­bio­ne za kra­ty.

Gero.

Ileż do­wo­dów, nie­zbi­tych jak… zie­mia!

Dun­kelsz­tern.

Ja­kichż więc usług chce głu­cha chęć pana?
Wszak­że od tego za­czę­ta roz­mo­wa.
Nie­szczę­ścia woj­ny dłoń two­ja roz­ple­mia
Sama; a kie­dy moja jest żą­da­na,
To ja­kąż mia­ła być usłu­ga nowa?…

Gero.

Więc śmierć?

Dun­kelsz­tern.

Gdy ja­kie znaj­dą się skru­pu­ły,
Od mego pana ja będę mniej czu­ły.

Gero.

Od­po­wie­dzial­ność czy przyj­miesz na sie­bie?

Dun­kelsz­tern.

W od­po­wie­dzial­ność cały się za­grze­bię,

Pod two­jem, pa­nie, lwiem ra­mie­niem, wszę­dzie.

Gero.

Więc smierć….

Dun­kelsz­tern.
Smierć pew­na… i burg je­den…

Gero.

Bę­dzie.

Dun­kelsz­tern.
Grom to strasz­niej­szy, niż strzał do Pe­ru­na.

Gero.

Więc będą mie­li z cie­bie opie­ku­na
Po uczcie…

Dun­kelsz­tern.

Uśpię przy­ja­ciół Wig­ma­na.

Gero.

Nie­chże ich cze­ka u ich puszcz gra­ni­cy
Do dnia sąd­ne­go… nie­chaj roz­bój­ni­cy
Cze­ka­ją wo­dzów.

Dun­kelsz­tern.
Lub… no­we­go pana.

Gero.

A więc pa­mię­taj: ju­tro uczta wiel­ka;
Ty bądź pod­cza­szym. Lecz obro­ni­ciel­ka
Wszel­kie­go two­ru, cór­ka ma, niech nie wie,
Ja­kie w oj­cow­skiem ser­cu tli za­rze­wie,
Bo ona­by ich wy­ba­wić go­to­wa.
To dziec­ko dziw­ne, za­pa­lo­na gło­wa.
Moja Ma­tyl­da gnie­wa mnie po­tro­sze:
Ja cią­głe jarz­mo jej dzi­kich próśb no­szę.

Dun­kelsz­tern.

Idę ob­my­ślić plan cały sta­ran­nie,

Bez wszel­kich zwie­rzeń nie­wie­ście czy pan­nie…

(Wy­cho­dzi).

SCE­NA 2

WŁA­DO­BÓr, MŚCI­WOJ (wcho­dzą; z nimi kil­ku wo­jow­ni­ków.)

Wła­do­bór.

Ży­jesz więc sta­ra, sło­wiań­ska si­wi­zno!
Wszedł­szy w tę jamę ja­strzę­bią Ge­ro­na,
Miło mi uj­rzeć two­je siwe wło­sy,
Oko ro­zum­ne, błysz­czą­ce pod bli­zną…
Niech bę­dzie Jes­sy moc bło­go­sła­wio­na!
Niech Pro we za­wsze ła­god­ne nie­bio­sy
Trzy­ma nad nami!

Gero (do sie­bie).

Strasz­na to dro­ga, mówi mi coś głu­cho.
Trzy­dzie­ści cie­niów w uszy mi grzmieć bę­dzie,
Cze­mum ja go­ści swych nic miał na wzglę­dzie?…
Trzy­dzie­ści cie­niów; za­cznie szep­tać w ucho…
Trzy­dzie­ści cie­niów, a każ­dy prze­kli­na;
Trzy­dzie­ści cie­niów na­peł­ni sny moje,
Bę­dzie po­ru­szać za­sło­ny i zbro­je
Nad ło­żem, trą­bić z wie­ży co go­dzi­na…
Trzy­dzie­ści cie­niów. Czy to ty, Ge­ro­nie,
Py­tasz Ge­ro­na o cie­niów trzy­dzie­ści?
Ge­ro­nie tchó­rzu!…, za­ją­ca masz w ło­nie!….
Wszak oni jesz­cze żyją… a ty wie­ści
Z tam­te­go świa­ta ba­dasz…

(Sły­chać roz­gło­śne dźwię­ki ro­gów za mu­rem ogro­do­wym.)

Jadą – jadą!….
Go­ście – we­so­łość – a ja, mam twarz bla­dą…
Trzy­dzie­ści cie­niów!…. Hej, na­przód, do go­ści!
Speł­nij­my pu­har go­ścin­nej ra­do­ści…

(Słu­cha­jąc wzma­ga­ją­ce­go się od­gło­su ro­gów.)

Lecz dmą av te rogi, jak pasz­cza or­ka­nu –
Zkąd siła taka w ich gar­dłach się mie­ści?
Toż ja­bym chy­ba od­dał du­cha Panu,
Gdy­by tak grzmia­ło tych cie­niów trzy­dzie­ści!….

(Od­cho­dzi.)

Mści­woj.

Ja tyl­ko je­dy­ny,
Z ca­łej tu­tej­szej sło­wiań­skiej ro­dzi­ny
Zo­sta­łem. W miej­scu, gdzie strasz­li­wy Gero
Sy­no­wi memu do­był mózg sie­kie­rą,
W miej­scu tem, jako ptak skry­ty za mie­dzę,
Pła­cząc nad gniaz­dem, osi­wia­ły sie­dzę.
Na krwa­wej roli je­stem ogrod­ni­kiem?
Psz­czo­la­rzem, stró­żem, opa­la­czem łaź­ni,
Wśród ob­cych gwa­rów nie­mym pu­stel­ni­kiem.
Sło­wiań­skim prosz­kiem w mo­rzu nie­przy­jaź­ni.

Wła­do­bór.

Tam, gdzieś był daw­niej przy­wód­cą dru­ży­ny,
Radą na wie­cu od cięż­kiej go­dzi­ny,
Iżeś się do­tąd utrzy­mał, – to dzi­wo.

Mści­woj.

Pa­sie­ka moja tak mi jest szczę­śli­wą.

Gdy po zdo­by­ciu, lu­dzie Ge­ro­no­wi

Od dłu­gich mor­dów siły już stra­ci­li,

Ja, ocze­ku­jąc śmier­ci każ­dej chwi­li,

Pa­dłem na pier­si mar­twe­mu syr owi.

Tak noc na­de­szła, a mię­dzy tru­pa­mi

Ohyd­ne zbój­ców za­bły­sły ogni­ska;

Okrzyk ich uczty brzmiał mi nad usza­mi.

Jak kie­dy we snie Bóg w pier­si grom ci­ska…

Ognie za­ga­sły, krzy­ki już usta­ły

I sen ich ujął, prócz stra­ży, po­ko­tem;

Więc się pod­nio­słem i si­wi­zną bia­ły,

Dźwi­gnąw­szy syna, usze­dłem przed gro­tem,

Któ­ry już straż­nik wście­kłym uniósł ru­chem,

Lecz trwoż­nie spu­ścił, jak przed nocy du­chem.

– Do mego dom­ku, co jest przy pa­sie­ce

Za­nio­słem syna i rany m zmył w rze­ce,

By le­piej wi­dzieć, co śmierć zo­sta­wi­ła!

Na­za­jutrz Gero ob­cho­dził za­mczy­sko…

A gdy głos jego, poza dom­kiem bliz­ko,

Za­zgrzy­tał, niby po ka­mie­niach pila,
Głos jego cór­ki w tym­że sa­mym cza­sie

Dźwię­czał, jak flet­nia, jak pieśń przy ha­ła­sie…

Wła­do­bór.

Więc i ty tak­że lu­bisz jego córę,
Jak lu­bią wszy­scy, któ­rzy ją za­zna­li?
Nie do po­ję­cia rzecz, że Bóg na­tu­rę
Wil­ka, ozdo­bić może pło­dem łani!
Już kie­dy Mści­woj taką dzie­wę chwa­li,
To jej na­pew­no Wła­do­bór nie zga­ni.

Mści­woj.

Gdy­by nie ona, już­by mnie nie było;

Nie miał­by na­wet po­cho­wać kto syna.

Wi­dzia­łem, ser­ce jej li­to­ścią biło,

Gdy zła na­de­mną wi­sia­ła go­dzi­na.

Przy tru­pie dziec­ka sta­ła już ob­ja­ta,

W cza­szy krew jego za­miast win­nej sty­py,

Dwa ognie – je­den Bogu, ojcu świa­ta,

A dru­gi – bogu czar­ne­mu. U lipy,

Kędy mi żona daw­no już spo­czę­ła,

Był stos go­to­wy. Śmier­tel­ne­go dzie­ła

Jam miał do­peł­nić. Ju­zem pod­niósł war­gi „Ha­le­le Lele” śpie­wać, – ju­zem skar­gi

Roz­po­czął, ję­cząc: „po­coś umarł synu!”

Gdy strasz­ny Gero do swo­je­go gmi­nu

Krzyk­nął: „Smierć temu psu po­gań­skiej psiar­ni!”

Za­raz pa­choł­ki, jak du­cho­wie czar­ni

Wple­tli mi szpo­ny w moje wło­sy siwe

Wła­do­bór.

Owa dzie­wa, jako ja­sna dni­ca,
Jak dni­ca wcho­dząc nad sny nie­szczę­śli­we.
Wy­ba­wia cie­bie od gnie­wu ro­dzi­ca.

Mści­woj.

Tak, ona ojcu rzu­ci­ła się w nogi –

Wła­do­bór.

I cze­go zro­bić nie mo­gły ci bogi.

Zdo­ła­ła spra­wić pięk­na du­sza zie­mi.
Chciał­bym ją wi­dzieć. Ona znać mnie może,
Bom był raz mię­dzy ksią­żę­ty na­sze­mi,
Kie­dy król Niem­ców spra­wiał "Sądy boże"

A po­tem – tur­niej. Ra­mie­niem za świe­żem
Wal­czy­łem cięż­ko z do­brym już ry­ce­rzem;
Alem go zmy­lił zręcz­ne­mi po­sko­ki
I nim cios od­bił mąż gru­by, wy­so­ki,
Ju­zem hełm jego roz­trza­skał na dwo­je.
Lecz z gor­szej sta­li było ostrze moje –
I w chwi­li, kie­dym ob­na­żył mu czo­ło,
W ręku już mia­łem li rę­ko­jeść gołą.
On zaś od cio­su ochło­nął – i mści­wy
Szedł na mnie pro­sto… Strza­ły i cię­ci­wy
Nie mo­głem użyć, bo zresz­tą nie mia­łem:
Więc mu też tyl­ko pod­sta­wi­łem tar­czę,–
A gdy cios padł już, z ta­kim go za­pa­łem
W swo­ich ra­mio­nach uści­sną­łem, star­cze,
Ze legł wraz ze mną, z mie­czem, przy­dła­wio­ny
Mio­ta­jąc wście­kły wzrok na wszyst­kie stro­ny,
– Wte­dy od­szedł­szy, unió­sł­szy przy­łbi­cy,
Przy­ją­łem łań­cuch zło­ty z rąk dzie­wi­cy,
Przy któ­rej sie­dział Gero… W owej chwi­li
Wie­dzieć nie mo­głem, czy to jego cora,
Gdyż tam, na miej­scu, nasi się skłó­ci­li
Z Niem­ca­mi, któ­rym za­świerz­bi­ła skó­ra
O to zwy­cięz­two; więc trze­ba mi było
Po­rzu­cić tur­niej i tę dzie­wę miłą…
Pa­mię­tam, mia­ła oczy, jak je­zio­ro
W ja­snej po­go­dzie, – a włos peł­ny, pło­wy;
Te oczy cią­gle w mo­ich oczach gorą, –
A wło­sy wio­ną, jak mój łan zbo­żo­wy…
Lecz tu za dłu­gie z tobą te roz­mo­wy.
Bę­dzie­my mó­wie póź­niej, mam plan nowy
Co do tych mu­rów. Dzię­ki twej bacz­no­ści,
Znam każ­dy za­miar, każ­dy cel Ge­ro­na…
Te­raz do łaź­ni, do stro­ju – nuż ona
Jest jego cór­ką?

Mści­woj.

Słu­dzy jak ja, pro­ści,
Nie mogą ce­nić gład­kich lic, jak wo­dze,–
Więc, sta­ry, nie wiem, czy i Wam do­go­dzę,
Gdy ją opi­szę. Le­piej skoń­czę na­tem,
Że nikt nie wi­dział, jak stoi świat świa­tem,

Pięk­nej­szej, mil­szej, roz­sąd­niej­szej twa­rzy.
Włos tak­że pło­wy…

Wła­do­bór.
Spiesz­my; czy da­le­ko

Ta łaź­nia?

Mści­woj (wska­zu­jąc)

Bliz­ko, to tam, gdzie się ża­rzy
Wiel­ki stos wę­gli – bud­ka za pa­sie­ką.

Wła­do­bór.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: