Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Grim 3. Płomień nocy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Grim 3. Płomień nocy - ebook

Tajemnicza mgła nawiedza ziemię. Tam, gdzie okryje miasto, ludzie zapadają w głęboki sen, chwilę poźniej znikają bez śladu.  Mia i Gargulec Grim wpadli na trop tego dziwnego zjawiska. Nie mają pojęcia, że wkrótce czeka ich o wiele większe zagrożenie niż los zaginionych.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-470-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Księżyc wisiał niby srebrzyste lustro nad ulicami Paryża. Z rzadka tylko przez jego tarczę przepływały chmury, upiorne postacie o postrzępionych kończynach, które zamieniały niebo w ponure odmęty i rzucały rozedrgane cienie na budynek Opéra Garnier.

Grim stał na skraju dachu. Jego płaszcz łopotał na wietrze, a chłód, który od paru już dni przemykał zaułkami jak głodne zwierzę, łapczywie ześlizgiwał się po jego karku. Niech to szlag! Powinien teraz siedzieć gdzieś w cieple, czytać policyjne raporty albo grać z przyjaciółmi w karty w „Zmierzchu”; powinien robić cokolwiek, tylko nie wystawać nocami na dachach i wgapiać się w księżyc niczym jakiś cholerny wilkołak. Brakuje tylko, żeby odrzucił głowę do tyłu i zaczął wyć. Zdecydowanie powinien się stąd zabierać, nie miał co do tego wątpliwości. A jednak nie ruszył się z miejsca. Dalej spoglądał na księżyc, na tego niespokojnego czarownika, który od pradawnych czasów zachowywał się tak, jakby znał odpowiedzi na wszystkie pytania, i który swoim srebrzystym blaskiem wpędził tysiące ludzi w obłęd, zmusił do samobójstwa albo pisania ckliwych wierszy. Lecz nie tylko ludzie i wilkołaki poddawali się jego mocy. Grim sapnął pogardliwie. Będzie od nich mądrzejszy. Księżyc nie udziela żadnych odpowiedzi. Śmieje się z pytań tego świata. Grim miał wrażenie, że wręcz słyszy ten śmiech.

Z mroczną miną rzucił spojrzenie w wąwozy ulic i znów poczuł w piersi pieczenie, które od dobrych siedmiu dni, niby przedsmak czegoś, noc w noc wypędzało go z kościoła. Od dawna nie odczuwał go w takim natężeniu. Był to ten sam niepokój, który ponad dwieście lat temu kazał mu bez wytchnienia przemierzać Włochy i który, od kiedy pamiętał, zawsze mu towarzyszył z mniejszą lub większą intensywnością. Raz udało mu się zmusić go do milczenia, było to w Świecie Bogów, kiedy zabrał Ogień Prometeusza. Wciąż jeszcze, na samo wspomnienie czuł szaleństwo barw, żar złotego nieba, które tam stworzył, i zimno w swoim wnętrzu, które pochłonęło wszelkie napięcie. Pod skrzydłami miał nieskończony wiatr, a kiedy pomyślał o swoim śmiechu rozbrzmiewającym daleko nad pustynią, aż się wzdrygnął, tak bolesne stało się to pieczenie w środku. Przypomniał sobie jednak także oblicze ognistego demona, które ujrzał w tamtym morzu, i wiedział, że Ogień nie był przeznaczony do tego, by korzystała z niego Półistota taka jak on. A jednak nie odniósł go do Świata Bogów. Coś przeszkodziło mu to uczynić, sam nie potrafił powiedzieć, co. Może po tych wszystkich latach spędzonych w Mieście Światła uznał, że przezwyciężył już to pieczenie albo przynajmniej zepchnął je w cieniste zakamarki swego jestestwa. Teraz jednak, kiedy jego życie po walce z Królową Śniegu znów biegło zwyczajnym torem, pieczenie nagle zaczęło wracać i im bardziej się przed nim bronił, tym ból w jego wnętrzu stawał się gwałtowniejszy i tym dotkliwiej odczuwał, że coś w zewnętrznym świecie odpowiadało na ten niepokój. Coś wisiało w powietrzu – zbyt chłodny powiew w tunelach metra, zmarszczki na powierzchni wody Sekwany, jakby echo potężnego dudnienia gdzieś w oddali, nieuchwytne i wielkie milczenie czegoś innego, co zmuszało go do skrywania się w cieniu, zachowując skupienie właściwe drapieżnikowi, chociaż zupełnie nie wiedział, czego się spodziewać. Ciemność w uliczkach stała się głębsza, coś nadciągało, czuł to, i nawet jeśli nie potrafił tego jeszcze nazwać, co do jednego nie miał wątpliwości: zbyt długo już panował spokój.

Powiew wiatru omiótł mu kark, ostrymi jak szpilki pazurami musnął skórę. Przeklęty chłód. Najmniejszy ruch powietrza sprawiał wrażenie, jakby miał w sobie żyletki. Grim skulił ramiona i ruszył po dachu Opery, budynku, który zdawał się bardziej cudem niż dziełem ludzkich rąk. Czuł je wyraźnie, te salamandry obserwujące go z cienia. Znał je doskonale, zbyt długo mieszkał w katakumbach wijących się w głębi ziemi pod gmachem Opery, żeby mogło być inaczej. Niezbyt je lubił, a one z kolei pałały do niego żarliwą nienawiścią. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy, jakie było ich zadanie – chroniły Operę przed zniszczeniem przez płomienie, a on w końcu był dzieckiem Ognia. Istota jego rodzaju nie była więc mile widziana w takim miejscu jak to. W skroniach zapulsował mu głuchy gniew, rozprostował się, aż strzeliły stawy. Do diabła z tym wszystkim, od kiedy to obchodzi go jakiś tam brak gościnności u kapryśnych płazów? Było wystarczająco wiele innych miejsc w tym mieście, gdzie mógł sobie pójść, miejsc wolnych od tego zimna, księżycowego blasku i gonitwy myśli. Ale czy rzeczywiście?

Spojrzał w stronę Montmartre´u. Gdzieś tam Mia pracowała właśnie nad nowym obrazem, otoczona niezliczonymi szkicami, pudełkami pędzli i paletami. Oczami duszy ujrzał ją w malutkiej pracowni, słabo tylko oświetlonej blaskiem świec, i w nozdrza uderzył go zapach terpentyny, farb olejnych i zakurzonych płócien, którym była przesiąknięta, od kiedy z całkowitym oddaniem poświęciła się sztuce. Fala ciepła przeszła mu po plecach i przez krótki moment czuł pokusę, by do niej zajrzeć. Wiedział jednak, że kiedy Mia rysuje, jest w swoim własnym świecie, a on z kolei nie potrafił wystarczająco długo usiedzieć spokojnie, żeby nie narobić bałaganu wśród tych wszystkich sztalug i obrazów. Westchnął. Kiedy obudził się w nocy, Mii już nie było, a cisza panująca w jego kościele w pierwszej chwili odebrała mu oddech. W ciągu ostatnich miesięcy rzadko się zdarzało, żeby było tam naprawdę spokojnie, ponieważ Mia nie była już jedynym człowiekiem, który znalazł swój dom w jego podziemnym schronieniu.

Po śmierci mistrza Hortensjusza Carven przyłączył się do nich. Dziwnym trafem ani przez chwilę nie było wątpliwości, że wybierze Grima, chociaż ten naprawdę nie miał smykałki do dzieci. Ponieważ chłopak uczył się u Theryona, w ciągu tygodnia przebywał w Ghrogonii, kiedy jednak tylko było to możliwe, przychodził do Grima. Gargulec oddał mu do dyspozycji pokój w swoim królestwie – pokój, który błyskawicznie zapełnił się po sufit najróżniejszymi przedmiotami potrzebnymi do czarów, książkami i zabawkami, które z dziwną oczywistością bardzo szybko rozprzestrzeniły się po całym kościele. Grim przeciągnął się. Wciąż czuł ból w plecach, gdy tylko pomyślał o swoim ostatnim spotkaniu z tą piekielną konstrukcją o nazwie skateboard, która ciągle poniewierała się w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach i potrafiła w ułamku sekundy zwalić z nóg nawet zaprawionego w bojach Cienioskrzydłego. Także Bocus zawarł już znajomość z tym piekielnym urządzeniem. Fibi bez najmniejszego problemu pomykał na nim po całym kościele, podczas gdy Klara śmiała się z jego sztuczek, za to smok zwichnął sobie na nim ogon i od tej pory nosił magiczny gips, co gwarantowało mu do końca życia szydercze śmiechy w całym „Zmierzchu”. Mimo to Bocus polubił Carvena, podobnie jak i inni mieszkańcy podziemnego kościoła. Teraz jednak, kiedy chłopak wraz z Theryonem i Jakobem wyruszył w podróż edukacyjną po Innoświecie Północy, panowała tu osobliwa cisza. Carven prawie co wieczór opowiadał Mii i Grimowi o swoich przeżyciach za pomocą HAKI i Grim nie potrafił powstrzymać uśmiechu, przypominając sobie entuzjazm malujący się w oczach chłopaka mówiącego o sekretnych ścieżkach trolli i jaskiniach z kryształów adamantu. Grim też znał ten czarodziejski świat Północy, a jednak było to zupełnie co innego spojrzeć na niego oczami dziecka. Czasami miał wrażenie, że dopiero teraz tak naprawdę zaczyna go pojmować.

Ostrożnie wyjął z kieszeni niewielkiego smoka z barwnej mgły, który spokojnie spał w jego dłoni, ziewając niby żywa istota. Grim szepnął mu zaklęcie. Smok wyskoczył w powietrze, zaczął wymachiwać na wszystkie strony niewidzialnym mieczem, jak niegdyś Carven w czasie ich wspólnej przygody w L’hur Bhraka, potem z krzywym uśmieszkiem skinął w jego stronę i zapadł z powrotem w sen. Carvenowi udało się zmieścić w smoku wiele czarów, a wyruszając w podróż, zostawił go Grimowi. Grim doskonale pamiętał spojrzenie chłopca i nieprzyjemne uczucie w brzuchu, kiedy się już pożegnali. Z sapnięciem wpuścił teraz śpiącego smoka z powrotem do kieszeni. Niech to wszyscy diabli, przecież jest Cienioskrzydłym i komendantem NPG, a siedzi w środku nocy na dachu Opery dręczony niejasnymi przeczuciami i tęskni za jakimś ludzkim dzieciakiem.

Spojrzał ponad dachami Paryża. Nad miastem zalegała jeszcze najczarniejsza ciemność, ale on już czuł nadchodzący świt. Noc wkrótce minie, ale nie chciał kończyć jej samotnie na tym dachu. Zajrzy do „Zmierzchu”, może Bocus i reszta jeszcze tam są.

Właśnie zamierzał rozpostrzeć skrzydła, kiedy nagle dostrzegł mgłę podnoszącą się za Gare du Nord. Zmarszczył brwi. Noc była zimna, powietrze przejrzyste, nie było w zasadzie miejsca na mgłę – a już na pewno nie na taką, która poruszała się w ten dziwny sposób. Rozprzestrzeniała się nienaturalnie szybko, nasuwała się na dachy i upiornymi palcami muskała fasady domów. Grim chwycił się za pierś, pieczenie w środku przeszyło jego ciało. Coś było nie tak.

Bezgłośnie wzniósł się w powietrze. Prześlizgiwał się tuż nad dachami, zostawił za sobą szum drzew na Square Montholon i wleciał prosto w mgłę. Natychmiast otoczyła go głucha, nierealna cisza. Jak we śnie przesunął dłonią po oczach; mgła kładła się lepką warstwą na jego twarzy, przywierała do jego szponów. Dopiero w pobliżu dworca opar nieco się przetarł i wtedy Grim zobaczył, że welony mgły niby żywe istoty przeciskają się przez fugi oraz pęknięcia w murach do wnętrza domów. Bacznie nasłuchiwał, lecz z ludzkich mieszkań nie dobiegał go żaden dźwięk, żadne rozmowy ani nawet najcichsze kroki.

Krew zaczęła szybciej płynąć w jego żyłach, kiedy z szumem skrzydeł wylądował przed Gare du Nord. Kilka samochodów zjechało z ulicy wprost na chodniki i stały teraz w najróżniejszych pozycjach, inne wjechały w tył poprzedzających je pojazdów, a jeden zaparkował w samym środku wystawy pobliskiej piwiarni. A przecież Grim nie słyszał żadnego wycia alarmu. Jak sparaliżowany patrzył na ludzi bez ruchu leżących na ulicy i w samochodach, jakby trafionych kulami. Przypominali lalki z powykręcanymi kończynami, które mgła otulała swym welonem; przez moment Grim znowu ujrzał siebie na polach bitew, na których walczył, w lasach Rumunii, w katakumbach Pragi, w ruinach Pałacu Burz na dalekiej Północy. Poczuł chłód śmierci i to okrutne tchnienie na twarzy, które za każdym razem po walce mówiło mu, że nie należy do martwych, że pozostał przy życiu i będzie nosił w sobie te obrazy do końca swoich dni. Patrzył na ludzi jak przez szklaną ścianę, widział cienie kładące się na ich skórze i nagle nie mógł już dłużej znieść ciszy, która go otaczała. Co, u diabła, się tutaj zdarzyło?

Z wielkim wysiłkiem wyrwał się z odrętwienia i podszedł do samochodu, w którym na miejscu kierowcy siedziała młoda kobieta z rozciętym czołem. Musiała uderzyć głową o kierownicę, kiedy straciła panowanie nad pojazdem. Grim otworzył drzwi i przyłożył szpon do jej szyi. Była lodowato zimna, wydawało mu się, że niemal czuje te uderzenia skrzydeł, które od niepamiętnych czasów na równi kochał i nienawidził, to tchnienie, które… Nagle poczuł impuls, który jak uderzenie prądem przeszedł mu po palcach. Zastygł bez ruchu, tak bardzo było to niespodziewane, i raz jeszcze wsłuchał się w ciszę. A potem nabrał głęboko powietrza.

Ci ludzie wokół niego wcale nie byli martwi.

Oni spali.

Ostrożnie pochylił się nad kobietą. Jej sen był nienaturalnie głęboki, bicie serca spowolnione, oddech płytki. Zupełnie jakby zapadła w jakiś rodzaj śpiączki. Właśnie zamierzał przesłać do jej ciała zaklęcie wzmacniające, kiedy poruszyła głową, najpierw ledwie zauważalnie, a potem gwałtowniej. Zaczęła dyszeć jak po długim i wyczerpującym biegu, zamachnęła się, jakby chciała coś uderzyć i trafiła w deskę rozdzielczą. I zanim Grim zdołał ją powstrzymać, krzyknęła głośno. Na jej policzku pojawiły się trzy krwawe pręgi, jakby od niewidzialnych ostrzy. W następnej chwili otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego.

Grim odskoczył tak gwałtownie, że uderzył głową o podsufitkę. Przez twarz kobiety przemknął cień śmiertelnego przerażenia, lecz jej oczy wypełniała mgła, zupełnie jakby przeniknęła do jej ciała, tak jak wcześniej wnikała do budynków. Grim słyszał, że także pozostali ludzie zaczynają się poruszać, ale nie mógł oderwać oczu od kobiety. Coś głęboko w niej ukrytego spoglądało na niego poprzez mgłę i nie chciało go puścić – słabe światełko w przytłaczającej ciemności wypełniającej jej oczy. Zaraz potem rozległ się szum, jakby rozpalono niezliczone małe ogniska, i spojrzenie kobiety prześlizgnęło się przez Grima. Dostrzegł jeszcze, jak światełko tonie we mgle. Potem się odwrócił… i w tym momencie wstrzymał oddech.

Z wnętrzna Gare du Nord wypływały w paryską noc rozbłyskujące czarno strumienie płomieni. Rozdzielały się jak gigantyczny rój owadów, wdzierały się do domów i przenikały mgłę spowijającą pobliskie ulice, a potem z lekkim błyskiem osiadły na czołach ludzi. Na ich twarzach natychmiast pojawiał się wyraz odprężenia, a oni sami zapadali w głęboki sen. Ogień ich wprawdzie nie spalał, lecz ciała stawały się szare i pozbawione jakichkolwiek barw, zupełnie jakby zostały wchłonięte przez mgłę wypełniającą ich wnętrza.

Grim czuł żar tych płomieni na skórze, kiedy podchodził do Gare du Nord. Płynęły w jego stronę, jakby chciały mu przeszkodzić w wejściu na dworzec, on jednak otoczył się tarczą ochronną i płomienie ześlizgiwały się po niej jak krople deszczu. Miał wrażenie, że kroczy przez tunel z ognia i ciemności, i wydawało mu się, że jasno i wyraźnie słyszy, jakby z wielkiej oddali, śmiech trzaskających iskier. W tym momencie wyszedł z płomieni.

Znajdował się w głównej hali dworca. Za wysokimi oknami budynku, przez które tyle razy obserwował ludzi, piętrzyła się noc. Zawsze uwielbiał dworce – ich charakterystyczny zapach, gwar głosów, stukot przyjeżdżających i odjeżdżających pociągów – i musiał zacisnąć pięści, aby odpędzić tę myśl. Tutaj również panowała cisza. Ludzie leżeli na peronach, na schodach, przed barami i okienkami kasowymi. Strumienie czarnych płomieni omiatały wszystko, lampy gwałtownie migotały, a welony mgły, jak czyhające na coś psy, kręciły się wokół bezbronnych ludzi. Lecz Grim ledwie to zauważał. Jedyne, co dostrzegał, to wysoka, czarna jak smoła postać widoczna na jednym z pociągów – postać z płomieni.

Stała wyprostowana, ze stopami na wpół zatopionymi w powyginanym metalu dachu, z pięściami uniesionymi w górę, i prosto w noc wysyłała płomienie swego ciała. Muskularny tors był ludzki, lecz na szyi osadzona była potężna głowa byka. Z jej czoła wyrastały zakręcone rogi, z nozdrzy buchał dym, a oczy były czarne jak całe to przeklęte ciało. Postać, z nisko pochyloną głową, patrzyła w stronę Grima.

Ten nie tracił czasu na przedstawianie się. Z szeroko rozpostartymi skrzydłami ruszył w stronę Minotaura i powalił go jednym piekielnym uderzeniem. Przeciwnik z hukiem zwalił się na dach pociągu, powietrze wypełnił zgrzyt gnącego się metalu. Strumień płomieni ustał, lecz zanim Grim zdołał dotrzeć do leżącego Minotaura, ten był już z powrotem na nogach. Najwyraźniej nie spodziewał się, że ktoś zechce mu przeszkadzać, i teraz wyładował swój gniew rykiem, który trafił Grima w twarz niczym cios pięścią. Gargulec ledwie zdołał utrzymać równowagę. Minotaur wyciągnął przed siebie pięści, wir ognia przebiegł po pociągu, rozsadził bruk peronu i objął płomieniami wyrwane kostki, które głośno zderzały się ze sobą. Grim wzmocnił swoją osłonę, ale czar go dosięgnął i wstrząsnął nim do głębi. Okrzykiem zgasił płomienie wiru, roztarł brukową kostkę na pył potężną falą gorąca i wzniósł się w powietrze.

Minotaur stał nieruchomo na peronie i spoglądał ku niemu w górę. Co on sobie wyobraża, czyżby myślał, że ma do czynienia z jakimś żałosnym rekrutem, którego można wyłączyć z gry jakimś drobnym hokus-pokus? Grim zamienił pięści w biały ogień – szkło dworcowych lamp pękało, sypiąc iskrami. Poczuł wypełniający mu żyły żar Wyższej Magii. Z trzaskiem smagnął ognistym biczem w stronę obcego, ten diabelnie szybko uskoczył w bok, lecz Grim spodziewał się takiej reakcji. Natychmiast cisnął mu pod nogi Burzowe Zaklęcie, zmuszając go do cofnięcia się. Zaraz potem jego bicz owinął się wokół piersi Minotaura. Z głośnym okrzykiem Grim poderwał przeciwnika w powietrze, wysłał potrójne zaklęcie unieruchamiające i zaczął miotać nim o ściany i filary dworca, że aż od impetu uderzeń drżały szyby w oknach. Nie da robić z siebie głupca byle Minotaurowi, istocie z Mroku, która nie miała nawet na tyle przyzwoitości, by inaugurację swojego pobytu w Mieście Światła świętować inaczej niż dręczeniem słabych ludzi! Już on mu…

Więcej Grim nie zdążył pomyśleć, ponieważ Minotaur złapał właśnie jeden z filarów i przytrzymał się z taką mocą, że Grim nie mógł go oderwać. Uchwycił więc bicz mocniej, lecz w tym momencie Minotaur sięgnął po swoją broń. Jego skóra zasyczała, kiedy dosięgnęło go zaklęcie Grima, równocześnie jednak z jego warg spłynęły mroczne słowa. Grim ujrzał, jak jego ogień zabarwia się na czarno, potem poczuł chłód płomieni, które pędziły po biczu w jego stronę niby po loncie, i w ostatniej chwili odrzucił bicz, zanim kontrzaklęcie zdążyło spalić mu rękę do żywego mięsa.

Bez tchu patrzył na obcego, który wciąż jeszcze wisiał na kolumnie niczym diabeł w świątyni. Z grzmiącym pomrukiem Grim rozpalił w pięści ogniste zaklęcie. Zaraz ściągnie tego cwaniaczka na ziemię. Uniósł rękę, by wypuścić zaklęcie, kiedy w oczach Minotaura coś zamigotało, coś jakby… rozbawienie? W następnej chwili uniósł ledwie zauważalnie głowę i zanim Grim się zorientował, wokół pojawiła się mgła i spadła na niego jak potężna fala. Gwałtowne ciosy trafiały go w kark, ostre zęby wpijały się w ciało, a krtań ścisnęły mu pęta, które z okrutnym chłodem wysysały magię z jego ciała. Bronił się ze wszystkich sił, lecz gdy tylko zerwał jeden powróz z mgły, w jego miejsce pojawiał się następny, a im gwałtowniej Grim się bronił, z tym większą mocą oplątywały go te diabelskie sztuczki. Nagle poczuł uderzenie w plecy, przenikliwy ból przeszył jego ramiona. Ciężko dysząc, upadł na kolana. Niech to wszyscy diabli, co to za mgła, która wysysa z niego wszystkie siły jak z jakiegoś żałosnego zwierzęcia?

Ze stęknięciem upadł na bok. Czuł, jak omdlenie pozbawia go świadomości, jak jego ciało staje się ciężkie, a ból dociera do niego w sposób przytłumiony. Jakby z oddali usłyszał kroki i kiedy właśnie uświadomił sobie, że skrępowany lodowatymi pętami za chwilę nie będzie mógł złapać oddechu, ujrzał przed sobą dłoń, która przesunęła się w powietrzu i uwolniła jego krtań z uścisku mgły.

Z trudem uniósł głowę. Był pewien, że ujrzy Minotaura, lecz nie było nikogo. Minotaur stał gdzieś daleko z tyłu, na peronie, i ponuro spoglądał w jego stronę. Nagle Grim dostrzegł, że jego oczy wcale nie są czarne. Zapłonęły jak dwa rozżarzone kawałki węgla i miały w sobie wiedzę, która niby lodowata świadomość wniknęła w głowę Grima: tamten wiedział, że tak się stanie, wiedział też, że Grim stał przedtem na dachu Opéra Garnier i wpatrywał się w księżyc – i to na długo przedtem, zanim Grim pojął, co to w ogóle jest księżyc. Grim nie potrafił zrozumieć tej myśli, lecz Minotaur patrzył na niego ze swojej zwierzęcej twarzy, a w jego oczach było zrozumienie, które sprawiało, że krew odpływała Grimowi z głowy. Nie widział już nic poza żarzącym się ogniem tej istoty, której spojrzenie sięgało gdzieś głęboko do jego wnętrza – i nagle w jego piersi wybuchł piekący ból, zupełnie jakby ktoś przeszył go mieczem. W tym samym momencie w spojrzeniu obcego coś zamigotało, może był to uśmiech? A potem Grim stracił przytomność.Rozdział 3

Biuro Alchemików było pogrążone w ciemnościach. Tylko kryształ leżący na stole przed Mią i Grimem wysyłał srebrzyste refleksy, oświetlając bladym światłem zapełnione czarodziejskimi przedmiotami półki. Vraternius przeszedł po pokrytej magicznymi kręgami i znakami podłodze, zapalił unoszące się w powietrzu świece i wyszukał odpowiednie woreczki z pyłem o różnych barwach, bulgocące tynktury i najróżniejsze szlachetne metale. Między jego brwiami utworzyła się bruzda, która sprawiła, że przyjazna na ogół twarz nabrała mrocznego wyrazu, mówiącego jasno: Niech tylko ktoś spróbuje mi przeszkodzić, a zamknę go w jednej ze szklanych fiolek, w których normalnie przetrzymuję złe duchy, i wypuszczę dopiero po mocnym wstrząśnięciu.

Grim nie miał najmniejszego zamiaru mu przeszkadzać. Zatopiony w myślach siedział naprzeciwko Mii w jednym z foteli, w których Vraternius i jego koledzy zazwyczaj siadali podczas swoich pluszowych posiedzeń, w rzeczywistości będących alchemicznymi debatami na doniosłe tematy, i patrzył na kryształ, w którym pasma mgły napierały na szkło. W jego skroniach wciąż pulsował ból, podobnie jak gniew, który nadal nie opuszczał go od zeszłej nocy, kiedy to ocknął się na opustoszałym dworcu. Przypominał sobie ciszę, która obudziła go z omdlenia, mgłę, z upiorną złośliwością pełzającą po szynach, i płomienistą postać Minotaura. To on porwał ludzi, Grim nie miał co do tego wątpliwości, a cała NPG stała tylko bezradna jak dziecko, i wszyscy jej członkowie wyszli na durniów.

Z zapadnięciem nocy mgła powróciła i znów zabrała ze sobą ludzi, a Cienioskrzydli w żaden sposób nie mogli się temu przeciwstawić. Wszelkie próby ratowania śmiertelników spełzły na niczym. Za każdym razem działo się tak, jak zrelacjonowała Mia: gdy tylko ludzie wychodzili z mgły, ich funkcje życiowe zamierały i ginęli, ratunkiem było natychmiastowe zanurzenie się z powrotem we mgle. Z równie powalającą skutecznością, jaką wykazał się Grim, także inni Cienioskrzydli usiłowali dopaść Minotaura, ale jedynie utwierdzili się, że to on panuje nad mgłą i dysponuje nadzwyczaj wielkim magicznym potencjałem. Dreszcz przeszedł Grima, kiedy przypomniał sobie szramy na twarzy tej kobiety, która spojrzała na niego białymi od mgły oczami. Wszyscy ci ludzie przed zniknięciem śnili o nieznajomym, tyle tylko udało się stwierdzić Cienioskrzydłym. Niesamowite były to sny, w których czyhał na nich Minotaur, ale ich znaczenia nie udało się dotąd wyjaśnić, toteż Grim był załamany jak rekrut podczas pierwszego roku szkolenia, kiedy parę godzin temu wyszedł ze spotkania z Mourierem. Król nie wypowiedział ani jednego słowa krytyki, ale Grim zauważył oczywiście spojrzenie starego lwa, wysoko uniesione brwi i obwisłe fafle, zupełnie jakby chciał powiedzieć: I to ma być wszystko? Tak łatwo mój najważniejszy Cienioskrzydły i komendant NPG daje się wodzić za nos jakiemuś śmiesznemu osobnikowi z rogami na głowie?

Grim wpatrywał się w mgłę zamkniętą w krysztale i przez moment wydawało mu się, że wyłoniła się z niej twarz Minotaura. Ten osobnik mógł go zabić, bez wątpienia mógł, a jednak spojrzał tylko na niego wyczekująco i w jego oczach mignęło coś, co mogło być uśmiechem, i co kompletnie zbiło Grima z tropu. Gargulec sapnął ze złością i patrzył, jak obraz się rozwiewa. Niech sobie Minotaur zamierza, co chce, ale dopóki on, Grim, może mu przeszkodzić, nie będzie wykorzystywał do tego ludzi.

Z westchnieniem podniósł głowę i spojrzał na siedzącą naprzeciw Mię, która wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt w oddali i myślami była zupełnie gdzie indziej. Światło kryształu zalewało jej twarz. Kiedy poczuła na sobie jego wzrok, spojrzała na niego, jakby nie poznając go od razu. Uśmiechnął się. Delikatnie położył potężną dłoń na dłoni Mii i ujął jej palce. Wyczuwał jej zatroskanie matką i Josi, sam się o nie martwił, bo przecież polubił jej rodzinę, czego zupełnie się po sobie nie spodziewał. Mia długo rozmawiała o wydarzeniach z Jakobem i Falifarem, dzięki czemu od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, że nie jest sama ze swoim strachem, mimo to sprawiała wrażenie tak bezbronnej i zagubionej, że Grima aż przeszedł dreszcz. A przecież sama zrobiła pierwszy krok, żeby pomóc swojej rodzinie – złapała to przeklęte Coś, co ukrywało się we mgle, i być może z pomocą Vraterniusa uda im się teraz znaleźć wreszcie jakiś trop prowadzący do zagadkowego Minotaura. Nie, nie być może, na pewno znajdą, nawet gdyby Grim musiał kazać alchemikowi przekopać się przez wszystkie zbiory tajemnych formułek, zanim wpadnie na jakiś mądry pomysł. Mia odpowiedziała na jego spojrzenie, zupełnie jakby czytała w jego myślach, i na jej wargach pojawił się słaby uśmiech. Przesłał do jej ciała falę ciepła. Zdobyła więcej danych niż cała czołówka NPG.

– Jak milusio – zauważył Vraternius, który nagle stanął tuż obok nich i uniósł lewą brew. – Ale może tak zostawicie sobie te romantyczne igraszki na później? No, chyba że cała sprawa może poczekać, to chętnie zrobię sobie przedtem herbatę i zostawię was samych, żebyście…

Grim cofnął rękę i walnął nią w stół z taką mocą, że kryształ zaczął błyskać nerwowo.

– Wystarczy, że muszę niemal na okrągło znosić twoje histeryczne dyskusje z kolegami – zadudnił ponuro. – Mimo wszystko uważam, że to jednak doskonały pomysł, że wasze… Biuro, znajduje się tuż obok mojego. Ale bardzo proszę, nie pozwalaj sobie za dużo, ponieważ przeniosę pomieszczenie dla alchemików do wilgotnej, ociekającej wodą nory, w której będziecie mogli sobie odprawiać te swoje dziwaczne tańce. – Grim uśmiechnął się lekko. – Czy to rzeczywiście prawda, że tańczycie nago z driadami wokół ognia? Leśne skrzaty opowiadały mi takie historie, że… Jeśli to wszystko prawda, to w kwestii romantyzmu mogę się od ciebie jeszcze dużo nauczyć.

Vraternius prychnął z pogardą.

– Nasze rytuały są ściśle tajne, ale jedno jest pewne: nikt nie jest wtedy nago. Nigdy nie miałeś wielkiego pojęcia o energiach przyrody, których każdy szanujący się alchemik powinien słuchać, jeśli…

Grim właśnie zamierzał mu przerwać, kiedy Mia uniosła brwi i wtrąciła:

– To naprawdę pasjonujące, przysłuchiwać się waszym dyskusjom, ale… czy moglibyśmy już zacząć?

Vraternius zmierzył Grima spojrzeniem pełnym kosmicznej wręcz wyższości, Grim jednak z ponurą miną wytrzymał to. Gnom tylko westchnął i wzruszył ramionami, potem podwinął rękawy i ostrożnie uniósł kryształ. Po jego palcach przeskoczyły mikroskopijne iskierki, obiegły kulę i wprawiły zamkniętą w niej mgłę w dziki chaos. Alchemik, mrucząc zaklęcia, przymknął oczy i właśnie zamierzał przejść między świecami, by wkroczyć na jeden z magicznych kręgów, kiedy nagle z głośnym hukiem otworzyły się drzwi. Grim instynktownie zacisnął pięści, gotów natychmiast wypuścić z nich zaklęcie obronne, Mia wydał okrzyk, a Vraternius wzdrygnął się tak gwałtownie, że kryształowa kula wypadła mu z rąk i poszybowała w powietrzu. W ostatniej chwili alchemik uniósł pięść i wypowiedział zaklęcie, które sprawiło, że kryształ zastygł z cichym brzęczeniem w powietrzu, dzięki czemu nie roztrzaskał się o ścianę. Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę drzwi i zatrzymały się na małym, zielonym ogniku, który zatrzymał się tuż za progiem.

Remi przesuwał wzrokiem po obecnych, a kiedy uznał, że chyba jednak nie zostanie skrócony o głowę, lekko wzruszył ramionami.

– Co, spóźniłem się? – spytał z przerażającą wręcz beztroską.

– Cóż, każdy ma swoje priorytety – rzucił Grim mimochodem. – Co tam u Rozalii?

Remi otworzył szeroko oczy, jakby nagle usiadł na ostach, a na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. Grim uśmiechnął się leciutko. Od czasu przygody w L´hur Bhraka Remi utrzymywał korespondencyjną znajomość z elfką Rozalią, co obejmowało też długie nocne rozmowy przez HAKI i powodowało permanentne spóźnianie się do pracy. Kilka tygodni temu odwiedził swoją przyjaciółkę i od tego czasu zaczął się szkolić w sztukach walki elfów, namiętnie interesował się stawianiem tarota i przez cały czas był tak uszczęśliwiony, jakby jakiś dobry duch bezustannie wtykał mu do ust winogrona.

Remi już szykował się do jakiejś ciętej riposty, ale zamiast tego kichnął potężnie.

– Na pewno lepiej niż u mnie – odpowiedział tylko i wytarł nos. – Przynajmniej nie musi się użerać z tą przeklętą mgłą. Od kiedy zacząłem jej szukać, męczy mnie taki katar sienny, że… że… że… APSIK!

Grim lekko się wzdrygnął, czując krople jego śliny na policzku, i posłał Remiemu ponure spojrzenie. Dobrze widział szelmowski błysk w jego koboldzich oczach, ale jedno musiał przyznać: całkowita obojętność, z jaką jego przyjaciel podfrunął teraz do stołu i usiadł, zupełnie jakby nic się nie stało, świadczyła o wprost nieprzeciętnych umiejętnościach udawania charakterystycznych dla Niuchaczy.

– Coś jest w środku – kontynuował Remi, patrząc z obrzydzeniem na mgłę, która kołysała się w kuli na wszystkie strony. – Wystarczy, że na nią spojrzę, a już… – Pokręcił głową, nie kończąc zdania, a potem dodał: – Rozesłałem moich Niuchaczy po całym Paryżu, wyczują natychmiast, gdy zmieni się powietrze, więc jeśli mgła miałaby tej nocy wrócić, odnajdziemy ją, zanim jeszcze zdąży się naprawdę pokazać.

Vraternius rzucił mu krótkie spojrzenie.

– Na nic wam się to nie przyda, dopóki nie będziecie wiedzieli, o co tak naprawdę chodzi z tą mgłą – powiedział. – Czy spodziewamy się jeszcze jakichś gości, o których powinienem wiedzieć? Inaczej może się zdarzyć, że stając w drzwiach, zostaną usmażeni rykoszetem mojego zaklęcia. Podobno są istoty, które uwielbiają pieczone mięso… zwłaszcza chrupiącą skórkę nieposłusznego kobolda.

Remi siedział jak sparaliżowany, głośno przełykając ślinę. Vraternius ujął w dłoń kryształ i w milczeniu wstąpił w jeden z magicznych kręgów, zabezpieczając go kilkakrotnie i rozpalając go w czarny żar. Uniosły się z niego splecione znaki i zastygły w powietrzu między świecami. Kiedy Vraternius wypuścił z ręki kryształ na długość ramienia od jego twarzy i znaki zapłonęły niebieskim ogniem, Grim odczuł żar magii niczym elektryczny impuls. Słabe iskry przeskakiwały między nimi a kryształem, kładły się na jego powierzchni, wreszcie z trzaskiem zaczęły się na niej pojawiać rysy. Grim w napięciu pochylił się do przodu. Mia ani drgnęła, ale na jej twarzy widać było maksymalne skupienie, a Remi wpatrywał się w kryształ oczami wielkimi jak spodki. W tym momencie Vraternius poruszył lekko palcami, iskry zamieniły się w płomienie i kryształ pękł. Odłamki spadły na podłogę i zamieniły się w popiół. Mgłę otoczyły błękitne płomienie i trzymały ją w miejscu, a jednak Grim dostrzegł cień, który się w niej skrywał, i wydawało mu się, że słyszy niechętne warczenie, jakby jakiegoś rozzłoszczonego, małego zwierzęcia.

Vraternius sięgnął do kieszeni i wyjął mały woreczek, z którego dobył szczyptę złotego pyłu. Rzucił go w powietrze. Cząsteczki pyłu natychmiast utworzyły błyszczący lej, który z początku powoli, a potem coraz szybciej zaczął się obracać. W powietrzu rozległo się brzęczenie, kiedy pierwsze strzępy mgły oderwały się od cienia i zostały wciągnięte do świecącego wiru, a zaraz za nimi poszły następne, zupełnie jakby były wełną, a wir wrzecionem. Wkrótce pozostał już tylko ostatni strzęp mgły i Grim zobaczył wreszcie wyraźne kontury cienia: było to mikroskopijne, przypominające świnię zwierzę, które jednak miało porośnięte sierścią łapy i stało w powietrzu na dwóch z nich. Z jego głowy wyrastały dwa czułki, grzbiet zdobiły błyszczące skrzydła ważki. Jego mordka była pokryta sierścią jak u małpki, kły jak u dzika wystawały nad górną wargę, a nos był tak wielki, że nozdrza przypominały dwie czarne dziury. Pomijając wełnistą głowę, zwierzątko było całkowicie nagie, a jego pierś chronił błyszczący chitynowy pancerzyk. Być może dlatego kurczowo uczepiło się ostatniego strzępu mgły, którym osłaniało biodra. Płomienie utrzymywały zwierzaka w miejscu, ale Grim widział wyraźnie, że najchętniej rozpłynąłby się on w powietrzu. Kiedy wir porwał ostatni strzępek mgły, zwierzę prychnęło wściekle i wrogo popatrzyło na Vraterniusa błyszczącymi czerwonymi oczami.

– A, tu cię mam – wymamrotał alchemik i uśmiechnął się. – Zaraz się przekonamy, coś ty za jeden.

Grim znał ten uśmiech i wcale się nie dziwił zwierzakowi, że zaczął cały dygotać. Vraternius uśmiechał się w sposób, który nawet najbardziej zaprawionych w bojach Cienioskrzydłych przepełniał grozą, a kiedy jeszcze wyjął z kieszeni potężną strzykawkę i wbił igłę w buteleczkę z błyszczącą czerwoną zawartością, nawet Remi westchnął współczująco. Nagie zwierzę natomiast popatrzyło na strzykawkę, rozdziawiło pysk tak szeroko, że można było zobaczyć jego zielonkawy język… i straciło przytomność.

Remi zachichotał na całe gardło i nawet kiedy Vraternius rzucił mu gniewne spojrzenie, kobold z trudem się opanował, co przypłacił niekończącą się czkawką. Alchemik przyciągnął zwierzę bliżej siebie srebrnymi szczypczykami, ale dokładnie w tym momencie, kiedy chciał użyć strzykawki, otworzyło oczy. Były teraz czarne jak zakrzepła krew, a małpia mordka na krótko zamieniła się w przerażającego maszkarona. Czarna skóra opinała wystające kości policzkowe, strzępy warg zwisały na przegniłych zębach, w gulgoczącej paszczy wiły się robaki. Nagle spomiędzy warg wystrzelił długi język i przejechał Vraterniusowi po twarzy. Alchemik krzyknął, kiedy ślina zwierzęcia zaczęła wżerać się w jego skórę niczym kwas. Natychmiast wypowiedział odpowiednie zaklęcie, ale w tej samej chwili błękitne znaki zaczęły migotać, a płomienie zgasły. Upiorna istota wyrwała się ze szczypców i wystrzeliła wysoko w powietrze. Tam zmieniła się z powrotem w nagiego zwierzaka z małpią mordką, splunęła zieloną śliną na magiczny krąg i z głośnym hukiem zniknęła.

– Niech to szlag, co to takiego było? – Grim chciał wstać z fotela, ale jedno spojrzenie na twarz Vraterniusa wystarczyło, by zrezygnował. Przez policzek gnoma biegła jaskrawoczerwona szrama.

– A skąd mogę wiedzieć? – wysyczał alchemik i cisnął szczypce na podłogę, aż huknęło. – Natomiast jeśli idzie o to, co mam na twarzy, to był kwas asfatynowy. Zapewniam, że niezwykle efektywny, jeśli ktoś chciałby w ciągu paru sekund rozłożyć się na czynniki pierwsze!

Grim już miał na końcu języka odpowiedź, ale ponieważ z własnego doświadczenia wiedział, jak bolesne jest zetknięcie z asfatyną, ugryzł się w język. Z ponurą miną Vraternius podszedł do mgły, która wciąż obracała się w złotym wirze.

– Cóż, przynajmniej ty nam zostałaś – wymamrotał, jakby mówił do żywej istoty. Potem na wpół odwrócił się w stronę swojej publiczności i powiedział, uśmiechając się ponownie:

– Uwaga, zaraz może się zrobić trochę… głośno.

Nie czekając na ich reakcję, wyrzucił ramiona w górę i wypowiedział zaklęcie. Gwałtowne uderzenie wiatru przemknęło przez pomieszczenie, świece i błękitne znaki zgasły i przez krótką chwilę Grim słyszał tylko przenikliwe mamrotanie Vraterniusa i gorączkowe sapanie Remiego. A potem w górę wystrzelił biały krąg płomieni, tak jaskrawych, że Grim aż odchylił się gwałtownie. Zobaczył jeszcze, jak Vraternius błyskawicznymi ruchami miota w wirującą mgłę różne proszki. Przez izbę przetoczyło się złowróżbne dudnienie i w następnej chwili chmura rozdarła się z zielonkawym błyskiem i hukiem tak potężnym, że Grim spadł z fotela w sam środek bolesnej jasności. Kiedy jasność zgasła, skonstatował, że nie znajduje się już w izbie alchemików, tylko w sali zrobionej z nocy. Ściany były granatowe i powiewały jak poruszane wiatrem zasłony, ale nie wydawały nawet najcichszego dźwięku. Podłoga była z czarnego kamienia, a sufit stanowiło rozgwieżdżone niebo, z którego spływał srebrzysty blask. Gdzieś z oddali dochodził szum fal, ale dokładnie w chwili, kiedy Grim pojął, że to tylko złudzenie, usłyszał za sobą głos.

Rozpoznał go od razu, a jednak wzdrygnął się, kiedy ujrzał Minotaura stojącego w magicznym kręgu, i to w odległości zaledwie kilku kroków od niego. Przez pomieszczenie biegły czerwone, niebieskie i złote linie, podłoże, na którym stał, były to płonące spękane odłamki, a wokół unosiły się w powietrzu prastare znaki wymalowane na przezroczystym pergaminie. Co chwila niektóre z nich rozbłyskiwały jaśniej niż inne, by zaraz zatopić się w Nicości, zupełnie jak kamienie wrzucane do głębokiej wody. Wabił je głos Minotaura, płomienie rozbłyskiwały jaśniej i gasły, wznosił się dym, a żar rozpłomieniał się od nowa. Grim stał nieruchomo, owładnięty głęboką i naznaczoną niedowierzaniem fascynacją. Nagle poczuł, że znaki kładą się na jego skórze, zatapiają się w niej, by pojawić się w jego ustach w formie słów języka, który jeszcze niejasno pamiętał:

– Th´ynguel – wyszeptał nabożnie. Stary Język Demonów, w którym Us’vuril i Kar’monthas, Pierwsze Demony Świata, prowadziły swój lud przez stepy Udhuru, za pomocą którego rozszczepiły potem Góry Wschodu i nakazały Ogniowi Ziemi pochłonąć ich ciała, aby mogli osiągnąć bezgraniczne istnienie, życie w… Arrmonghur. Wolność. To słowo płonęło na wargach Grima, spłynęło w głąb jego piersi, wywołując pieczenie, które dręczyło go od niepamiętnych czasów, zmieniając się w bolesny płomień. Oddychał ciężko, nie mógł się jednak odwrócić od Minotaura, który powoli wznosił w górę pięść. Z jego oczu spływały iskry niczym łzy, płynęły po całym ciele, oplatały jego ramię, skupiając się ostatecznie w pięści.

Grim usłyszał, że Minotaur coś szepcze. Nie zrozumiał słów, ale zobaczył, jak światło w jego dłoni zmienia się w jaskrawy ognisty wir. Żar lodowatym tchnieniem położył się na skórze Grima, usłyszał słowa zaklęcia szalejące wokół niego niczym klątwy, znaki wokół magicznego kręgu migotały gwałtownie i Grim wpatrywał się w ogień jak w obietnicę, której nie pojmował. Na moment oderwał od niego wzrok, ponieważ poczuł, że Minotaur obserwuje go przez płomienie. W jego oczach było coś, co odrzuciło Grima – coś jak wspomnienie na wpół zapomnianych dni.

W następnej chwili Minotaur wyszeptał ostatnie słowo zaklęcia. Objął dłonią wir i cisnął nim w stronę Grima, który instynktownie się uchylił. Ogień z hukiem uderzył w ścianę znaków za jego plecami i zapalił ją. Grim czuł żar oślepiająco białych płomieni za sobą i słyszał ich ogłuszający hałas. W tym momencie Minotaur wyrzucił ramiona w górę i z potężnym rykiem rozszarpał płomienie, zamieniając je w popiół. Stały się mgłą, białą, nieprzeniknioną mgłą, która pognała w stronę Minotaura, otaczając go chmurą. Grim zdążył jeszcze zobaczyć czarną postać pośrodku tumanów mgły, a potem poczuł, jak porywa go fala.

Ciężko dysząc, podniósł się na nogi w izbie alchemików. Mia leżała obok niego. Kiedy chwyciła jego rękę, pomógł jej wstać. Remi, który wylądował w złotym garnku stojącym na jednej z półek, otrząsnął się jak mokry pies i lecąc zygzakiem, wrócił na swoje miejsce na stole. Vraternius już tam siedział i patrzył na nich, jakby od wieków nic innego nie robił, tylko czekał na niespodziewających się niczego Hybrydów, ludzi i koboldy.

– Byłoby miło, gdybyś następnym razem nieco dokładniej wyjaśnił, co rozumiesz przez słowo „głośno” – powiedział Grim, siadając.

– Jeszcze czego – odparł Vraternius przyjaźnie. – Nie będę sobie przecież psuł zabawy.

Zaśmiał się cicho, a potem znowu spoważniał.

– Zakładam, że widzieliście Minotaura.

Remi prychnął z wściekłością:

– Widzieliście, dobre sobie. Widziałem go, a jakże! Słyszałem zresztą też, a jego płomienie podeszły do mnie tak blisko, że jeszcze chwila, a sprawdziłyby się twoje słowa o pieczonym koboldzie.

– Ten język, którym się posługiwał – zaczęła Mia. – Jeszcze nigdy go nie słyszałam, ale przypomina trochę język Pierwszych Elfów, którym czasem mówił Theryon.

Grim przytaknął ponuro.

– Nic dziwnego, ponieważ Elfy są blisko spokrewnione z ludem, który posługuje się tym językiem. Nie ma na świecie drugiego, który miałby większą moc niż on, nie ma takich słów, które potrafiłyby obudzić głębsze otchłanie i nie ma drugiej takiej melodii, która mogłaby się równać pod względem piękna i grozy z wywołanymi przez nie czarami. Ten język wpędzał całe ludy w zagładę i z dawnego ludu Alfów stworzył nowy, ciemniejszy lud.

– To był Th’ynguel – wyszeptała Mia z czcią, a Remi głośno wciągnął powietrze do płuc. – Stary Język demonów.

Vraternius zaplótł dłonie i patrzył na nie, jakby spodziewał się usłyszeć od nich odpowiedź na pytanie, którego nikt nie zadał. Potem podniósł wzrok i spojrzał po kolei na każdego z obecnych.

– Nawet niektóre z demonów boją się Czarnych Słów języka Th’ynguel. Magia, którą się za ich pomocą wyczarowuje, łaknie rozpętania i niełatwo jest utrzymać ją w ryzach. Naszemu przyjacielowi najwyraźniej się to udało. Nie ulega wątpliwości, że zna się na tego rodzaju magii.

Grim zacisnął prawą pięść, aż zachrzęściły kości.

– A zatem to przeklęty demon – powiedział i raz jeszcze zobaczył przed sobą płonące oczy Minotaura. – A mgła to prastara magia jego ludu.

Remi wyprostował się jak średnio zdolny uczeń, który niespodziewanie zauważył pomyłkę prymusa.

– Jak to możliwe, że tak potężny demon chodzi sobie swobodnie po świecie? – spytał, patrząc na Grima takim wzrokiem, jakby ten był wyrocznią delficką. – Przecież najpotężniejsze demony tego świata są albo martwe, albo zostały uwięzione. Zawsze to powtarzałeś, zgadza się?

Grim prychnął tak gwałtownie, że włosy Remiego zafalowały.

– Nikt nie wie, jakie moce kryją się w mrokach naszego świata, które pewnego dnia zdecydują się wypełznąć na światło dzienne. Wyłapaliśmy demony, które w czasie powstań w Pradze stanęły przeciwko Gargulcom, a już wcześniej pochwycono te, które nie chciały się podporządkować panowaniu Kamiennego Społeczeństwa nad Innoświatem. Wciąż jednak istnieją niezłomne demony, które prędzej zdecydowałyby się na wieczną kąpiel w Diamentowym Ogniu, niż podporządkowałyby się komukolwiek. Wiem, o czym mówię. Całe stulecia spędziłem na walce z nimi i mimo wszystko nigdy nie można być pewnym, że wszystkie zostały złapane. Niektóre wciąż są na wolności. I wszystko wskazuje na to, że nasz przyjaciel jest jednym z nich.

– Ale co to były za istoty, które mnie zaatakowały? – spytała Mia, marszcząc brwi.

Vraternius wzruszył ramionami.

– Przypuszczalnie stukoduchy albo niższej rangi demony, które zagnieździły się w zaklęciu mgły, aby wzmocnić swoje siły. Doświadczyłaś na sobie, jak mogą być potężne, jeśli się połączą. Za pośrednictwem mgły wniknęły do twoich myśli i tworzyły koszmary, wykorzystując twoją własną wyobraźnię. Takie zaklęcie demona, to dla nich prawdziwy raj.

– Dla demona, który się nim posłużył, zresztą też – zadudnił Grim. – Wydaje mu się, że jest niezniszczalny w tej swojej mgle i…

– …wcale się nie myli, przynajmniej jeśli idzie o ciebie i najlepszych Cienioskrzydłych z NPG – wtrącił Remi z zaskakującą przenikliwością. – Pytanie tylko, co on zamierza i jak możemy wpaść na jego trop.

Vraternius pokręcił głową.

– Niewiele dowiedzieliśmy się o tym zaklęciu – wymamrotał. – Podobnie mało wiemy o tym, jakimi jeszcze siłami dysponuje Minotaur poza tymi, z którymi mieliśmy okazję się zapoznać. To bardziej niż ryzykowne, próbować się do niego zbliżyć, zwłaszcza że panuje nad mgłą.

– Jeśli jednak chcemy się dowiedzieć, co zamierza, nie mamy wielkiego wyboru – odparł Grim. – Każda godzina, podczas której ludzie są w łapach demona, to o godzinę za długo. Musimy go wyśledzić najszybciej, jak to możliwe.

– Niełatwo jest walczyć z demonami – stwierdził Remi, fachowo unosząc lewą brew. – A już na pewno nie z tak potężnymi jak ten.

Grim spojrzał na niego ponuro.

– Rzekł pogromca demonów Remi Zielony, który walczył już z niezliczonymi i wszystkie je pokonał. Zaraz, zaraz… ile to ich było? Zero?

Kobold wykrzywił usta.

– Nieważne – powiedział, robiąc ruch ręką, jakby Grim opowiadał jakieś kompletne bzdury, które najlepiej zignorować. – W każdym razie ten demon zaczyna wyłapywać ludzi i porywać ich, Bóg jeden wie, gdzie. Musimy zatem…

W tym momencie Mia podniosła wzrok.

– Nie wszystkich ludzi – powiedziała i spojrzała w stronę unieruchamiającego kręgu, w którym zapadały się w siebie ostatnie resztki mgły. Na jej ustach pojawił się uśmiech, uśmiech, który przegnał wszelkie cienie z jej twarzy i sprawił, że Grim aż uniósł brwi w oczekiwaniu.

– Wcale nie jest taki niezniszczalny, jak mu się wydaje.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: