Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historya Stanów Zjednoczonych. Tom 4, Rys dziejów od r. 1788 do r. 1865 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historya Stanów Zjednoczonych. Tom 4, Rys dziejów od r. 1788 do r. 1865 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 729 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ II. 1793 – 1796.

Po­wtór­ny wy­bór Wa­szyng­to­na. – Plan­ta­to­ro­wie ba­weł­ny, Mu­rzy­ni i ob­cho­dze­nie się z nimi. – Po­sel­stwo Jaya do An­glii; kon­wen­cya prze­zeń za­war­ta, roz­pra­wy o niej w kon­gre­sie i jej przy­ję­cie. –Roz­wój praw wła­dzy związ­ko­wej. – Dwu­krot­ny ro­kosz Pen­syl­wa­nii i jego uśmie­rze­nie. – In­dy­anie, ich licz­ba, udział w woj­nie o nie­pod­le­głość i sze­rzą­ce się wśród nich za­bu­rze­nia. Sa­mo­wol­ne z nimi po­stę­po­wa­nie. Ge­ne­rał Way­ne. Umo­wa z In­dy­ana­mi i ich wy­tę­pia­nie. – Neu­tral­ność Ame­ry­ki wo­bec wo­jen eu­ro­pej­skich. Po­sel­stwo fran­cuz­kie oby­wa­te­la Ge­net'a. Po­stę­po­wa­nie Mon­roe'go pod­czas po­sel­stwa w Pa­ry­żu i jego od­wo­ła­nie. Nie­przy­ję­cie no­we­go po­sła przez Fran­cyę. – Za­sa­da nie­in­ter­wen­cyi wzbu­dza nie­za­do­wo­le­nie. – Umo­wy z Hisz­pa­nią i Bar­ba­re­ska­mi. – Ustą­pie­nie Wa­szyng­to­na z pre­zy­den­tu­ry. Wy­bór Adam­sa. We­wnętrz­ny stan kra­ju. Te­sta­ment Wa­szyng­to­na.

Czte­ro­let­nie rzą­dy Wa­szyng­to­na, cho­ciaż wie­le zdzia­ła­ły dla do­bra no­wo­zor­ga­ni­zo­wa­ne­go pań­stwa, po­win­ny były trwać jesz­cze jed­no lub dwa czte­ro­le­cia, aże­by pod ich kie­row­nic­twem mo­gły doj­rzeć owo­ce ze­spo­le­nia no­we­go Związ­ku. Wszy­scy do­brzy oby­wa­te­le kra­ju, acz po­róż­nie­ni mię­dzy sobą, z po­wo­du róż­ni­cy zdań i spo­so­bów za­pa­try­wa­nia się na rze­czy, zga­dza­li się naj­zu­peł­niej codo po­trze­by utrzy­ma­nia Wa­szyng­to­na na do­tych­cza­so­wem sta­no­wi­sku pre­zy­den­ta. Ko­niec pre­zy­den­tu­ry zbli­żał się, nikt jed­nak nie był pew­ny: czy Wa­szyng­ton da się na­mó­wić do po­zo­sta­nia nadal u ste­ru spraw pu­blicz­nych. Roz­po­czął on już był wów­czas siód­my dzie­sią­tek ży­cia, siły go wpraw­dzie nie opusz­cza­ły, zdro­wie sta­tecz­nie mu słu­ży­ło, – za­har­to­wał je fi­zycz­ną pra­cą, umiar­ko­wa­niem, dłu­giem ob­co­wa­niem z przy­ro­dą, wśród ma­ło­za­lud­nio­nych ob­sza­rów Wir­gi­nii, pod przej­rzy­ste­mi la­zu­ra­mi nie­ba; ale cią­głe wy­sił­ki umy­sło­we, wie­lo­go­dzin­na pra­ca z pió­rem w dło­ni, na­tę­że­nie nie­ustan­ne my­śli i woli – zu­ży­wa­ły ów, wrze­ko­mo nie­wy­czer­pa­ny, za­sób sił, zmięk­cza­ły nie­złom­ny hart du­cha. Wa­szyng­ton czuł się znu­żo­nym, pra­gnął wy­po­czyn­ku, i ten mu się słusz­nie na­le­żał. Naj­bliż­sze jego oto­cze­nie – Ha­mil­ton, Jef­fer­son, Ran­dolph moc­no wąt­pi­li, czy­li zdo­ła­ją skło­nić pre­zy­den­ta do po­zo­sta­nia dłu­żej na do­tych­cza­so­wem sta­no­wi­sku. Wszy­scy ci trzej mę­żo­wie, w za­sa­dach so­bie prze­ciw­ni, jed­no­czy­li swe po­je­dyn­cze usi­ło­wa­nia, aby go skło­nić do przy­ję­cia po­wtór­nie ofia­ro­wy­wa­nej mu pre­zy­den­tu­ry. Ust­nym ich przed­sta­wie­niom, na­le­ga­niom pi­śmien­nym nie było koń­ca. Ha­słem tych mę­żów było przedew­szyst­kiem do­bro Związ­ku, a wła­śnie w ostat­nich chwi­lach pierw­sze­go okre­su rzą­dów Wa­szyng­to­na, w r. 1792, do­ko­ła Związ­ku gro­ma­dzi­ły się bu­rze, gro­zi­ły ca­ło­ści pań­stwa we­wnętrz­ne nie­po­ko­je. Woj­ny eu­ro­pej­skie, ja­kim dała po­czą­tek re­wo­lu­cya fran­cuz­ka, nie­dość, iż zdo­ła­ły wpły­nąć na po­li­tycz­ne po­ło­że­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych, ale wal­ki Fran­cyi i An­glii, na mo­rzach ame­ry­kań­skich to­czo­ne, bez­po­śred­nio na­ra­ża­ły ich ma­ry­nar­kę, a tem­sa­mem w naj­wyż­szym stop­niu wi­kła­ły sto­sun­ki z rze­czo­ne­mi pań­stwa­mi. We­wnątrz kra­ju, na chwi­lę stłu­mia­ne pra­cą i po­wa­gą Wa­szyng­to­na, wciąż tle­ją­ce za­rze­wia wa­śni do­mo­wych i nie­na­wi­ści stron­nictw, wy­wo­ły­wa­ne przez miej­sco­we dą­że­nia, wy­bu­cha­ły od cza­su do cza­su pło­mie­niem za­gra­ża­ją­cym ca­ło­ści ustro­ju pań­stwo­we­go. Nie­po­ko­ją­cy stan we­wnętrz­ny do­brze ma­lu­ją sło­wa Ran­dol­pha, znaj­du­ją­ce się w jed­nym z jego li­stów do Wa­szyng­to­na: "Nie nie­po­trze­ba do­da­wać – pi­sze on – do pal­nych ma­te­ry­ałów, ja­kie się w ogrom­nej mas­sie na­gro­ma­dzi­ły. Prze­ra­ża mię myśl sama o tem: jaki – to okrop­ny po­żar wy­buch­nie, gdy ty usu­niesz się od ste­ru! Kon­sty­tu­cya nig­dy­by przy­ję­tą nie była, gdy­by nie wie­dzia­no do­brze, iż ty ja, po­chwa­lasz i sta­jesz na cze­le no­we­go rzą­du. W dniach na­szych wy­bu­chłe po­ru­sze­nia re­wo­lu­cyj­ne wstrzy­mu­ją się je­dy­nie po­wszech­nem zda­niem się na cie­bie. Rząd, za­iste, sta­nął; ale ty tyl­ko mo­cen je­steś utrzy­mać jego nie­ty­kal­ność i po­wa­gę."

Wa­szyng­ton, wo­bec rze­czy­wi­stych nie­bez­pie­czeństw oj­czy­zny, któ­rym on tyl­ko mógł sku­tecz­nie sta­wić czo­ło, uległ żą­da­niom ludu i zno­wu jed­no­myśl­ny wy­bór wy­niósł go na pre­zy­den­ta. W gło­so­wa­niu na ele­keyi bra­ły udział przy­ję­te nie­daw­no do związ­ku Sta­ny Ver­mont i Kentnc­ky. Urząd wice – pre­zy­den­ta po­wtór­nie po­zo­stał więk­szo­ścią gło­sów przy Ja­nie Adam­sie. Nowy-York, Pół­noc­na Ka­ro­li­na, Wir­gi­nia i Geo­r­gia chcia­ły były wy­nieść na tę ostat­nią god­ność Clin­ton'a, na­czel­ni­ka rzą­du w Sta­nie No­we­go – Yor­ku, i licz­ba gło­sów za tym kan­dy­da­tem o 27 za­le­d­wie niż­szą była od licz­by gło­sów po­wo­łu­ją­cych Adam­sa.

Przy otwar­ciu kon­gre­su – trze­cie­go od chwi­li zor­ga­ni­zo­wa­nia Związ­ku – po­wtór­nie ob­ra­ny pre­zy­dent pro­ste­mi ale do­bit­ne­mi sło­wy przed­sta­wił po­ło­że­nie pań­stwa ze wszech­stron za­gro­żo­ne. Sło­wa swe po­pie­rał przed­sta­wia­ne­ini do­ku­men­ta­mi i w na­stęp­ny spo­sób wy­łusz­czał przy­ję­ty przez sie­bie tryb po­stę­po­wa­nia:

Wszel­kie za­cią­gnię­te zo­bo­wią­za­nia – mó­wił – po­win­ny być speł­nio­ne­mi. Te­goż sa­me­go zwią­zek ma pra­wo żą­dać od in­nych państw; ko­niecz­no­ścią jest za­tem po­sta­wić sie­bie w moż­no­ści ta­kie­go do­ma­ga­nia się. Sta­ny Zjed­no­czo­ne nie po­win­ny łu­dzić się my­ślą, żeby, wbrew zwy­czaj­ne­mu bie­go­wi rze­czy ludz­kich, mia­ły być wol­ne od smut­nej, w wie­lu zaś ra­zach nie­odzow­nej, ko­niecz­no­ści chwy­ce­nia za broń. Kto nie chce cier­pieć po­krzyw­dzeń, ten po­wi­nien być przy­go­to­wa­nym do od­pie­ra­nia ich siłą. Sta­ny Zjed­no­czo­ne po­win­ny się po­sta­wie w moż­no­ści utrzy­ma­nia sta­no­wi­ska, ja­kie się im na­le­ży wśród na­ro­dów. Utra­ci­my je, je­śli się oka­że­my sła­by­mi. Je­że­li chce­my za – cho­wać po­kój, tę naj­więk­szą dźwi­gnię na­szej roz­kwi­ta­ją­cej po­tę­gi, mu­si­my być w każ­dej chwi­li przy­go­to­wa­ny­mi na woj­nę."

Po­wyż­sze wy­ra­zy Wa­szyng­to­na za­ry­so­wa­ły jego pro­gra­mat na przy­szłość. Do­tąd Sta­ny Zjed­no­czo­ne, przez cały bieg pierw­szej pre­zy­den­tu­ry, zda­wa­ły się za­ba­czać o ist­nie­niu in­nych lu­dów; sto­sun­ki ze­wnętrz­ne, bez wzglę­du na par­cie w tym kie­run­ku stron­nic­twa fran­cuz­kie­go, z Jef­fer­so­nem na cze­le, na­po­zór ich nie ob­cho­dzi­ły: Wa­szyng­ton wszyst­kie siły na­ro­du ku pra­cy we­wnętrz­nej skie­ro­wy­wał. Ame­ry­ka, wcią­gu pierw­sze­go czte­ro­le­cia rzą­dów Wa­szyng­to­na, pra­co­wa­ła wy­łącz­nie na polu we­wnętrz­nych sto­sun­ków; dru­gie czte­ro­le­cie kie­row­nic­twa wiel­kie­go pa­try­oty po­zwa­la Sta­nom zwró­cić uwa­gę na sto­sun­ki ze­wnętrz­ne; po­li­ty­ka i za­bie­gi po­stron­nych na­ro­dów, acz od­dzie­lo­nych od ame­ry­kań­skie­go lądu ol­brzy­mie­mi prze­stwo­ry oce­anu, zwra­ca­ją na sie­bie uwa­gę Ame­ry­ka­nów. Pre­zy­dent wszak­że za­le­ca zu­peł­ną neu­tral­ność i wstrzy­mu­je za­pał owych oby­wa­te­li, co oka­zu­ją się po­chop­niej­szy­mi do da­wa­nia ucha po­stron­nym pod­szep­tom. Wstrzy­my­wa­nie za­pa­łu go­ręt­szych umy­słów było tem po­trzeb­niej­sze, im więk­szy wy­wie­ra­li na­cisk agen­ci mło­do­cia­nej rze­czy­po­spo­li­tej fran­cuz­kiej, – pra­gną­cy dro­gą przed­sta­wień, a wresz­cie bo­daj gwał­tu, skło­nić Ame­ry­ka­nów do wplą­ta­nia się w woj­nę z An­glią – im do­no­śniej­szej były na­tu­ry we­wnętrz­ne za­wi­kła­nia i nie­po­ko­je. Jed­ną z kwe­styj, któ­re za dru­giej pre­zy­den­tu­ry przy­spo­rzy­ły Sta­nom dużo trosk, było po­twier­dze­nie trak­ta­tu han­dlo­we­go z An­glią. Trak­tat ów za­war­ty zo­stał przez Jay'a, któ­ry, jako nad­zwy­czaj­ny po­seł Ame­ry­ki, jeź­dził do An­glii, żą­da­jąc od niej ści­słe­go wy­peł­nie­nia wa­run­ków po­ko­ju, oraz wy­na­gro­dze­nia Ame­ry­ka­nów za krzyw­dy do­zna­ne skut­kiem sa­mo­wo­li an­giel­skiej. Je­że­li tym żą­da­niom za­dość­uczy­nio­nem bę­dzie gło­si­ła in­struk­cya, dana po­sło­wi przez Ed­mun­da Ran­dol­pha, któ­ry po Jef­fer­so­na do­bro­wol­nem usu­nię­ciu się z ga­bi­ne­tu ob­jął tekę mi­ni­ste­ry­um spraw za­gra­nicz­nych – to po­seł upo­waż­nio­ny był do za­war­cia kon­wen­cyi han­dlo­wej. Po pię­cio­mie­sięcz­nych ro­ko­wa­niach, pro­wa­dzo­nych w Lon­dy­nie, Jay za­warł trak­tat, któ­ry w dzie­jach Ame­ry­ki nosi mia­no "Kon­wen­cyi Jay'a" lub trak­ta­tu Przy­jaź­ni że­glu­gi i han­dlu mię­dzy kró­le­stwem W. Bry­ta­nii a Sta­na­mi Zjed­no­czo­ne­mi Ame­ry­ki. Ra­ty­fi­ka­cya tej umo­wy, bez wzglę­du na to, iż Jay upew­niał, że od An­glii wię­cej otrzy­mać nie­po­dob­na, wy­wo­ła­ła w kon­gre­sie dłu­gie i bar­dzo burz­li­we roz­pra­wy. Po­wo­dem nie­za­do­wo­le­nia z kon­wen­cyi był ar­ty­kuł jej XII, orze­ka­ją­cy, iż Ame­ry­ka­nie nie mają pra­wa pro­wa­dze­nia z In­dy­ami Za­chod­nie­mi han­dlu kawą, ka­kao i ba­weł­ną. Kup­cze­nie in­ne­mi przed­mio­ta­mi było do­zwo­lo­nem, cho­ciaż z nie­ja­kie­mi za­strze­że­nia­mi, uciąż­li­we­mi dla Ame­ry­ka­nów. Sta­ny Po­łu­dnio­we, nie­wol­ni­cze, któ­re nie­daw­no przed­tem urzą­dzi­ły były u sie­bie plan­ta­cye ba­weł­ny, i jej pro­duk – cyę co­rocz­nie po­mna­ża­ły, uwa­ża­ły się za sro­dze po­krzyw­dzo­ne. Wzbro­nie­nie wy­wo­zu ba­weł­ny było dla nich kwe­styą bytu (1). Plan­ta­to­ro­wie z Geo­r­gii i Po­łu­dnio­wej Ka­ro­li­ny utwo­rzy­li sil­ną fa­lan­gę, opo­zy­cyj­ną, sta­wia­ją­cą sta­now­czy opór ra­ty­fi­ka­cyi trak­ta­tu, któ­ry zo­stał wpraw­dzie za­twier­dzo­ny, (14 sierp­nia 1795 r.) ale z za­strze­że­niem, iż ar­ty­kuł XII ule­gnie zmia­nie. Nie po­raz pierw­szy – to już in­te­re­sa Po­łu­dniow­ców wy­wo­łu­ją groź­ne roz­ter­ki, to­czą­ce się w ło­nie Izb… a wresz­cie prze­cho­dzą­ce na szer­sze pole roz­praw; hi­sto­rya unii ame­ry­kań­skiej ob­fi­tu­je w licz­ne przy­kła­dy tego ro­dza­ju, któ­re sta­ły się ziar­nem póź­niej­szych krwa­wych za­wi­kłań i wstrzą­snę­ły wresz­cie, już za dni na­szych, pod­sta­wa­mi gma­chu rze­czy­po­spo­li­tej. Oby­wa­te­le Pół­no­cy przy­zna­wa­li Po­łu­dniow­com wszel­ką słusz­ność, iż bro­ni­li za­sad­ni­czych pod­staw swe­go bytu; ale sto­su­nek plan­ta­to­rów do Mu­rzy­nów wie­le­kroć wy­wo­ły­wał wśród Pół­noc­nych Sta­nów okrzyk zgro­zy i na­der uspra­wie­dli­wio­ne­go obu­rze­nia. Sto­su­nek – to był, za­iste, ze­wszech­miar god­ny po­ża­ło­wa­nia. Nie­wo­la, ca­łem swem brze­mie­niem, przy­tła­cza­ła Mu­rzy­nów; ob­cho­dze­nie się z nimi plan­ta­to­rów było okrut­nem; za­prze­cza­no im praw ogól­nie ludz­kich; dość rzec, iż nie­wol­nik, uczą­cy się czy­tać lub pi­sać, pod­le­gał we­dług prze­pi­sów Sta­nów nie­wol­ni­czych, ka­rze cie­le­snej, a śmia­łek fi­lan­trop ska­zy­wa­ny bywa! na cięż­kie grzyw­ny. Po­ję­de iż Mu­rzyn jest isto­tą po­zba­wio­ną praw czło­wie­ka, tak da­le­ce upo­wszech­nio­nem było, iż In­dy­anie na­wet, do któ­rych nie­kie­dy Mu­rzy­ni, obar­cze­ni pra­cą nad siły i ob­cho­dze­niem się okrut­nem plan­ta­to­rów, ucie­ka­li, In­dy­anie na­wet, uwa­ża­li ich rów­nież za swych nie­wol­ni­ków (2). Kwe­stya ra­ty­fi­ka­cyi trak­ta­tu Jay'a po­cią­gnę­ła za sobą roz­strzą­sa­nie py­ta­nia: czy Izba de­pu­to­wa­nych ma moc roz­pa­try­wa­nia umów mię­dzy­na­ro­do­wych pod każ­dym wzglę­dem, czy też tyl­ko codo spraw fi­nan­so­wych, bę­dą­cych na­stęp­stwem tych umów? Izba ro­ści­ła pra­wa do roz­trzą­sa­li wszech­stron­nych, przy­własz­cza­jąc so­bie atry­bu­cye pre­zy­den­ta i se­na­tu, któ­re­go dwie trze­cie gło­sów wy­star­cza­ją­ce­mi były – (1) Wy­wóz ba­weł­ny ze Sta­nów, któ­ry w r. 1791 nie do­bie­gał wy­so­ko­ści 200, 000 fun­tów, w 10 lat póź­niej był ob­li­cza­ny na dzie­siąt­ki mi­lio­nów. Po­rów­naj Neu­mann'a: Gesch… d. Ve­re­in St… v. Am.; T. I, str. 549, przyp. 2.

(2) Wpro­wa­dze­nie nie­wol­nic­twa za oce­anem, in­sty­tu­cya, któ­rej pa­mięć okry­wa sro­mo­ta dziej o Sta­nów Po­łu­dnio­wych, ma wpraw­dzie swe źró­dło w po­my­śle wiel­kie­go fi­lan­tro­pa XVI wie­ku, Fray Bar­tha­la­me de Las Ca­sa­ia, bi­sku­pa w Chio­pa w Mek­sy­ku, nie czy­ni mu jed­nak ujmy. Wi­dząc on, jak siły kra­jow­ców są wy­zy­ski­wa­ne przez plan­ta­te­rów przy­by­szy, rzu­cił myśl spro­wa­dza­nia do ro­bót na plan­ta­cy­ach wy­trzy­mal­szej lud­no­ści z Hisz­pa­nii, lub Mu­rzy­nów z Afry­ki. Szla­chet­ny obroń­ca ame­ry­kań­skich In­dy­an, gwo­li któ­rych oca­le­niu na­pi­sał bro­szu­rę "Bre­vis­si­ma re­la­cion de la de­struc­tion de las In­dias" ścią­gnął na sie­bie naj­nie­slusz­niej za­rzut, iż po­dał pierw­szy myśl han­dlu nie­wol­ni­ka­mi. Owo kup­cze­nie ist­nia­ło już przed nim, a nad­uży­cia wy­ni­kłe z two­rzą­ce­go się nie­wol­nic­twa na ame­ry­kań­skim lą­dzie obu­rza­ły jego szla­chet­ny umysł i za­tru­ły mu ko­niec ty­cia.

aby pre­zy­dent mógł za­wrzeć i ra­ty­fi­ko­wać trak­tat z ob­ce­mi mo­car­stwa­mi. Opie­ra­jąc się na owych rosz­cze­niach, Edward Li­ving­ton, de­pu­to­wa­ny z No­we­go – Yor­ku, żą­dał przed­sta­wie­nia Izbie wszyst­kich pa­pie­rów ty­czą­cych się kon­wen­cyi Jay'a. Wa­szyng­ton tym rosz­cze­niom oparł się, kła­dąc za po­wód ta­jem­ni­cę, tu­dzież wy­so­ką prze­zor­ność, jaką czę­sto­kroć mieć na­le­ży w sto­sun­kach z in­ne­mi na­ro­da­mi. Prze­ciw­ni­cy rzą­du wy­stą­pi­li z nową re­zo­lu­cyą, pra­gnąc utrzy­mać pra­wo Izby do za­wie­ra­nia trak­ta­tów i prze­szko­dzić usku­tecz­nie­niu umo­wy Jay'a. Ze­rwa­nie jej mo­gło na­ra­zić pań­stwo związ­ko­we na nie­bez­pie­czeń­stwa wiel­kiej do­nio­sło­ści. We­dług Fe­de­ra­li­stów do­pro­wa­dzi­ło­by to do woj­ny z An­glią, a może też – cze­go oni naj­wię­cej oba­wia­li się – do ści­ślej­sze­go związ­ku z Fran­cyą.. Re­pu­bli­ka­nie, oprócz mno­gich szkód, któ­rych dłu­gi sze­reg Ma­di­son w go­rą­cych wy­ra­zach wy­li­czał, wi­dzie­li w przy­ję­ciu umo­wy nie­bez­pie­czeń­stwo ze­rwa­nia z Fran­cyą, a w każ­dym przy­pad­ku, zwy­cięz­two swych prze­ciw­ni­ków. Wal­ka par­la­men­tar­na, to­czą­ca się wów­czas oko­ło tego przed­mio­tu, po­ru­szy­ła wszyst­kie sprę­ży­ny po­li­ty­ki we­wnętrz­nej, wszyst­kie za­so­by, zdol­no­ści i wy­mo­wę wszel­ką.

Nad­zwy­czaj mała więk­szość gło­sów prze­wa­ży­ła wresz­cie w Izbie sza­lę opi­nii na rzecz wnio­sków rzą­du. Izba przy­ję­ła kon­wen­cyę, uro­czy­ście ato­li za­strze­ga­jąc swe pra­we sta­no­wie­nia o kon­wen­cy­ach pań­stwo­wych i od­ma­wia­nia żą­da­nych z mocy ich pie­nię­dzy. Póź­niej­szy bieg dzie­jów wska­zu­je, iż owe rosz­cze­nia Izby nig­dy od­tąd nie były wzna­wia­ne. Wszyst­kie na­stęp­ne kon­gre­sy za­wsze uchwa­la­ły sub­sy­dya, po­trzeb­ne dla wpro­wa­dze­nia w ży­cie trak­ta­tów, za­war­tych na za­sa­dzie kon­sty­tu­cyi, cho­ciaż zda­rza­ło się nie­raz, iż po­je­dyn­czy człon­ko­wie z gro­na przed­sta­wi­cie­li kra­ju po­wo­ły­wa­li się na owe za­strze­że­nia (1). Przy­ję­cie kon­wen­cyi Jay'a było po­dwój­nym try­um­fem: za­bez­pie­czo­no po­kój z An­glią i utrwa­lo­no po­sza­no­wa­nie praw wła­dzy związ­ko­wej, któ­rych nie­ty­kal­ność za­gro­żo­ną zo­sta­ła przez rosz­cze­nia po­je­dyn­czych Sta­nów.

Po­god­ne nie­bo dru­giej pre­zy­den­tu­ry Wa­szyng­to­na za­sę­pi­ło się dwu­krot­ną oręż­ną za­mie­cią: wal­ką z In­dy­ana­mi i ro­ko­szem w Pen­syl­wa­nii, któ­ra – to pro­win­cya wie­le­kroć już ob­ja­wia­ła pew­ne­go du­cha opo­ru. Prąd ro­kosz­ni­czych uspo­so­bień spo­strze­gać się tam da­wał jesz­cze za dni wal­ki o nie­pod­le­głość; póź­niej­sza doba dzie­jo­wa tak­że od nich wol­ną nie była. Na­zwi­ska prze­wódz­ców pen­syl­wań­skich war­cho­łów mają brzmie­nie an­giel­skie, i bez­za­prze­cze­nia, nie na­pły­wo­wym, ale prze­waż­nie miej­sco­wym ży­wio­łom za­wdzię­cza­ła rze­czo­na osa­da swą po­chop­ność do zbroj­nych ro­ko­szów; gdy tym­cza­sem.

–- (1) Neu­man: Ge­schich­te der Ve­re­is. Sta­aten von Ame­ri­ka; Tom str. 552.

nie­któ­rzy z dzie­jo­pi­sa­rzów No­we­go Świa­ta przy­pi­su­ją tę burz­li­wość Pen­syl­wa­nii osad­ni­czym tłu­mom, ob­ce­go po­cho­dze­nia.

Przy­czy­ną, któ­ra wy­wo­ła­ła pod­czas dru­giej pre­zy­den­tu­ry, opór Pen­syl­wa­nii prze­ciw­ko wła­dzy związ­ko­wej, było wpro­wa­dze­nie na jej ter­ry­to­ry­um po­dat­ku od na­po­jów spi­ry­tu­al­nych, uchwa­lo­ne­go, jak wie­my, przez kon­gres. Po­bor­cy i sę­dzio­wie, po­wo­łu­ją­cy kogo na­le­ża­ło do speł­nia­nia obo­wiąz­ku, zo­sta­li wy­gna­ni z gra­nic Pen­syl­wa­nii. Krok tak sta­now­czy ha­słem się stał dla kil­ku hrabstw rze­czo­ne­go Sta­nu do usi­ło­wań zu­peł­ne­go ze­rwa­nia z wła­dzą związ­ko­wą. Pre­zy­dent, rzą­dząc się prze­pi­sa­mi kon­sty­tu­cyi, wy­dał do zbun­to­wa­nych pro­kla­ma­cye, wzy­wa­ją­cą do po­słu­szeń­stwa. Usi­ło­wa­nia jego wszak­że były próż­ne­mi: bu­rzy­cie­le trwa­li w opo­rze. Wy­sła­na póź­niej na miej­sce za­bu­rzeń przez rząd cen­tral­ny kom­niis­sya spe­cy­al­na wró­ci­ła, nic nie spra­wiw­szy. Wów­czas pre­zy­dent po­wo­łał do bro­ni mi­li­cyę roz­ma­itych Sta­nów; głos jego nie prze­brzmiał bez­owoc­nie: 15, 000 oby­wa­te­li chwy­ci­ło za oręż, i pod wo­dzą Hen­ry­ka Lee sta­nę­ło na gra­ni­cy hrabstw ob­ję­tych pło­mie­niem ro­ko­szu. Cze­ka­no tyl­ko ha­sła, aby wkro­czyć do miej­sco­wo­ści wzbu­rzo­nych i krwią brat­nią za­lać za­rze­wie opo­ru. Do tej osta­tecz­no­ści jed­nak nie przy­szło: prze­wódz­cy za­bu­rzeń w uciecz­ce szu­ka­li oca­le­nia, tłum, co szedł na­oślep za nie­spo­koj­ne­mi du­cha­mi, nie sta­wił dal­sze­go opo­ru i pro­sił o prze­ba­cze­nie.

Stłu­mie­nie ro­ko­szu (Whi­sky-lnsur­rec­tion) dało po­wód Wa­szyng­to­no­wi do oświad­cze­nia pod­czas otwar­cia kon­gre­su, dnia 19 li­sto­pa­da 1794 r., iż do utrzy­ma­nia po­rząd­ku wy­star­cza naj­zu­peł­niej usta­wa pań­stwa związ­ko­we­go, gdyż oby­wa­te­le ocho­czo nio­są w ofie­rze swe ży­cie dla utrzy­ma­nia jej nie­ty­kal­no­ści. Wa­szyng­to­na sło­wa w da­nej epo­ce mia­ły słusz­ność zu­peł­ną; póź­niej­sze wy­pad­ki rów­nież je uspra­wie­dli­wi­ły, gdyż po­now­ne za­bu­rze­nia, któ­re, już za dni pre­zy­den­tu­ry Adam­sa, wy­bu­chły w Pen­syl­wa­nii, stłu­mio­ne nie­mniej zo­sta­ły bez krwi roz­le­wu.

Dru­gą ciem­ną pla­mą na ów­cze­snym ho­ry­zon­cie były zaj­ścia z In­dy­ana­mi. Owe nie­po­ko­je w Pen­syl­wa­nii i te zno­wu zaj­ścia z in­dyj­skie­mi ple­mio­na­mi je­dy­ną wpraw­dzie two­rzy­ły przy­krą chwi­lę w dru­gim okre­sie rzą­dów Wa­szyng­to­na, (1793 – 1797) nie­mniej wszak­że wy­war­ły one wiel­ce bo­le­sne wra­że­nie na umy­śle twór­cy nie­pod­le­gło­ści ame­ry­kań­skiej.

Byt In­dy­an za dni dru­giej pre­zy­den­tu­ry wiel­kie­go pa­try­oty ni­czem się nie róż­nił od sta­nu, w ja­kim ich za­sta­li pierw­si przo­dow­ni­cy eu­ro­pej­skiej ko­lo­ni­za­cyi za oce­anem. Na ol­brzy­mich ob­sza­rach no­we­go lądu, od Atlan­ty­ku po oce­an Spo­koj­ny, od Me­xy­ku do da­le­kich wy­brze­ży za­to­ki Hud­so­na, wszę­dzie byli oni za­rów­no dzi­cy, krwio­żer­czych uspo­so­bień: nig­dzie wśród nich nie wi­dzi­my więk­szych za­wiąz­ków spo­łecz­nych. Roz­pa­da­li się ame­ry­kań­scy In­dy­anie, na ca­łej tej prze­strze­ni, na licz­ne nie­za­wi­słe gmi­ny i ple­mio­na, wciąż z sobą wal­czą­ce, wciąż tchną­ce wza­jem­ną nie­na­wi­ścią, nie­ustan­nie wy­dzie­ra­ją­ce so­bie, zbroj­ną dło­nią, nędz­ny łup ło­wiec­ki. Wa­dząc się i wy­tę­pia­jąc wza­jem­nie, w spo­sób wie­le­kroć na­der sro­gi, nie chcie­li oni zry­wać z by­tem ko­czow­ni­czym, bar­dziej dzi­kim i pier­wot­nym, niż obec­ny byt ko­czow­ni­czy mon­gol­skich szcze­pów, w pół­noc­nych oko­li­cach azy­atyc­kiej Mon­go­lii. Za­mi­ło­wa­ni prze­waż­nie w ry­bo­łów­stwie i my­śliw­stwie, wca­le nie gar­nę­li się do roli, któ­rą nie­kie­dy tyl­ko ostrze musz­li lub róg ba­wo­łu, kie­ro­wa­ne dło­nią ich nie­wiast, upra­wia­ły dla za­sia­nia ma­lucz­kiej ilo­ści zbo­ża. Z temi-to nie­okrze­sa­ne­mi szcze­py wie­le­kroć pań­stwa eu­ro­pej­skie, po­sia­da­ją­ce osa­dy w Ame­ry­ce, wcho­dzi­ły w przy­mie­rza, bra­ły je na swój żołd, two­rząc z nich sprzy­mie­rzeń­ców, przy­no­szą­cych czę­sto­kroć wię­cej sro­mu niż po­żyt­ku (1).

Licz­ba lud­no­ści in­dyj­skiej w Ame­ry­ce pół­noc­nej bar­dzo trud­ną była do ob­li­cze­nia. Pierw­si An­gli­cy po trak­ta­cie pa­ryz­kim czy­ni­li pró­by w tym wzglę­dzie, ale mu­sie­li po­prze­stać na ob­li­cze­niach dość do­wol­nych, cho­ciaż cho­dzi­ło im je­dy­nie o oce­nie­nie sił in­dyj­skich w ob­rę­bie an­giel­skich po­sia­dło­ści w Ame­ry­ce. Póź­niej­sze nie­co usi­ło­wa­nia tego ro­dza­ju spo­ty­ka­my w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, któ­re na swe­go mi­ni­stra woj­ny wło­ży­ły obo­wią­zek zba­da­nia licz­by i sta­nu In­dy­an w gra­ni­cach pań­stwa związ­ko­we­go. Spra­woz­da­nie mi­ni­stra wy­ka­za­ło ich ilość, w za­kre­sie Związ­ku, nie prze­no­szą­cą 77, 900 głów, z któ­rych oko­ło 16, 000 mia­ło być zdol­nych do orę­ża. Byt ich rów­nie był dzi­ki jak przed laty. Do wal­ki w otwar­tem polu, dzi­kie te, krwio­żer­cze hor­dy zu­peł­nie nie nada­wa­ły się, ale pod­czas woj­ny pod­jaz­do­wej w za­sadz­kach, la­sach, ba­gnach – po­mo­cą były nie­ma­łą. Obie wal­czą­ce stro­ny, w okre­sie woj­ny o nie­pod­le­głość, ubie­ga­ły się o so­jusz z dzi­ki­mi tu­byl­ca­mi. In­dy­anie wszak­że, jak po­spo­li­cie czy­nią nie­okrze­sa­ne ludy, cią­ży­li ku więk­szej sile. An­glia wy­da­wa­ła się im po­tę­gą nie­zwy­cię­żo­ną; więk­szość więc ple­mion in­dyj­skich, czy­li tak zwa­nej "Czer­wo­nej Kasy" (red race), chęt­nie sta­wa­ła w obo­zie an­giel­skim pod­czas woj­ny o nie­pod­le­głość. Mo­hi­ka­nie tyl­ko i jesz­cze parę za­le­d­wie ple­mion kra­jow­ców trzy­ma­ło z Ame­ry­ka­na­mi. Trak­tat pa­ryz­ki nic a nic nie orzekł o lo­sie In­dy­an; An­glia za­ha­cza­ła o swych sprzy­mie­rzeń­cach: Ame­ry­ka­nie prze­to za­czę­li na nich za­pa­try­wać się jako na pod­le­głe so­bie szcze­py, miesz­ka­ją­ce w ob­rę­bie Związ­ku, uży­wa­ją­ce tyl­ko pew­nych praw sa­mo­rzą­du. Osad­nic­two Bia­łych, po­su­wa­jąc się ku za­cho­do­wi, przy­spa­rza­ło so­bie co­raz – to wię­cej ziem ze szko­dą "Czer­wo­no­skó­rych, " któ­rzy, ustę­pu­jąc przed na­ci­skiem Ame­ry­ka­nów, tra­ci­li po­tro­sze zna­mio­na daw­nej dzi­ko­ści. Ze­tknię­cie się bliż­sze z po­su­wa- – (1) Okrut­ne za­mor­do­wa­nie, w r. 1777, pod­czas woj­ny o nie­pod­le­głość, mło­dziut­kiej, pięk­nej Mus Mac Rea przez In­dy­an było źro­dłem wie­lu trosk i upo­ko­rzeń dla ich eu­ro­pej­skich sprzy­mie­rzeń­ców. Po­rów­naj "Mo­ore Dia­ry." I, str. 475.

jącą się ko­lo­ni­za­cyą ame­ry­kań­ską nie po­zo­sta­ło bez zba­wien­nych wpły­wów na ple­mio­na in­dyj­skie. Ich okru­cień­stwo, cią­głe krwa­we roz­ter­ki i wza­jem­ne wy­tę­pia­nie się, sam wresz­cie spo­sób ży­cia – ule­ga­ły stop­nio­wej zmia­nie. Ło­wiec­two i ry­bo­łów­stwo ustą­pi­ły miej­sca w wie­lu oko­li­cach za­ję­ciom rol­nym; rze­mio­sła na­wet za­czę­ły się wśród In­dy­an sze­rzyć, cho­ciaż rów­nie rola, jak i daw­ne źró­dła wy­ży­wie­nia, oka­za­ły się nie wy­star­cza­ją­ce­mi dla uprzed­nich pa­nów ame­ry­kań­skie­go lądu. Rząd związ­ko­wy po­sy­łał im wie­le­kroć znacz­ne sub­sy­dya w po­da­run­kach i pie­nią­dzach; ale te dary nie pod­no­si­ły ich bytu, owszem, za­szcze­pia­ły de­mo­ra­li­za­cję, za­zna­ja­mia­ły ich z pi­jań­stwem i in­ne­mi przy­wa­ra­mi Bia­łych, opóź­nia­ły wzię­cie się do pra­cy, a tem­sa­mem od­ra­cza­ły ucy­wi­li­zo­wa­nie. Po­stę­po­wa­nie też lud­no­ści osad­ni­czej czę­sto­kroć prze­kra­cza­ło gra­ni­ce pra­wa i uczuć hu­ma­ni­tar­nych. Na zaj­ściach, wie­le­kroć krwa­wych, nig­dy tam nie zby­wa­ło. Jed­no z ta­kich zajść, nad brze­ga­mi rze­ki Ohio, gdzie "Czer­wo­na Rasa" pra­gnę­ła siłą ode­przeć wdzie­ra­nie się bia­łych osad­ni­ków na grun­ta przez nich zaj­mo­wa­ne, Bia­li zaś zbroj­ną ręką od­po­wie­dzie­li na opór Czer­wo­no­skó­rych i otrzy­ma­li po­sił­ki od rzą­du związ­ko­we­go – jed­no z ta­kich zajść sta­ło się za­rze­wiem nie­cą­cem pło­mień wal­ki obu szcze­pów. Zwią­zek, wspie­ra­jąc po­je­dyn­cze Sta­ny, któ­re zno­wu sta­wa­ły w obro­nie jed­no­stek, wstrzy­my­wa­nych na dro­dze ko­lo­ni­za­cyi, po­nad Ohio i da­lej ku pół­no­co­za­cho­do­wi, roz­po­czął tem­sa­mem woj­nę z In­dy­ana­mi. Wa­szyng­ton, acz nie­chęt­nie, ustą­pić wszak­że mu­siał wo­bec na­ci­sku groź­nych oko­licz­no­ści; bez­pie­czeń­stwo osób i mie­nia oby­wa­te­li Związ­ku było za­gro­żo­nem; smut­na ko­niecz­ność na­ka­zy­wa­ła siłę siłą ode­przeć. Dzia­ło się to w je­sie­ni 1791 r. Ge­ne­rał Ka­rol Scott miał so­bie po­le­co­nem roz­po­cząć po­skra­mia­nie opor­nych ple­mion: wy­pra­wa uda­ła się mu do­brze; ale In­dy­anie nie upa­da­li na du­chu, po po­raż­ce wzno­wi­li po­przed­ni opór i okru­cień­stwa. Wy­sła­no prze­ciw nim czło­wie­ka obe­zna­ne­go z miej­sco­wo­ścią, bo stał on na cze­le ad­mi­ni­stra­cyi pół­noc­no – za­chod­nie­go ter­ry­to­ry­uin, ge­ne­ra­ła Ar­tiu­ra St. Cla­ire; lecz los na­der smut­ny stał się jego udzia­łem. Za­sko­czo­ny nie­spo­dzia­nie, stra­cił po­ło­wę swej ma­lucz­kiej – z 1200 żoł­nie­rzy zło­żo­nej – ar­mii i pra­wie wszyst­kich ofi­ce­rów. Tak sta­now­cza po­raż­ka, któ­ra mia­ła miej­sce nad rze­ką St. Mary, za­chwia­ła, je­że­li nie oba­li­ła, wła­dzę Sta­nów Zjed­no­czo­nych w oko­li­cach le­żą­cych poza Ohio. Chcąc pod­nieść zdep­ta­ny sztan­dar Związ­ku i za­pew­nić mu na­leż­ne po­sza­no­wa­nie, po­trze­ba było zło­żyć do­wódz­two w ręce inne. Prze­szło więc ono do ge­ne­ra­ła Way­ne'a, za­pra­wio­ne­go w bo­jach z In­dy­ana­mi, któ­ry do swych sze­re­gów ścią­gnął znacz­ną ilość tych wła­śnie, co naj­wię­cej ucier­pie­li od na­pa­dów i okru­cieństw dzi­kich; uczu­cie oso­bi­stej ze­msty oży­wia­ło ową nie­sfor­ną mi­li­cye, męż­ną wszak­że i pa­ła­ją­cą żą­dzą wal­ki. Way­ne pra­gnął nadać jej przy­tem po­zór wy­ćwi­czo­ne­go żoł­nie­rza. Dużo upły­nę­ło cza­su, za­nim szy­ki, do­ryw­czo ze­bra­ne, mo­gły się stać re­gu­lar­ną ar­mią; inne przy­tem spra­wy, jak na­przy­kład po­wsta­ją­cy ro­kosz w Pen­syl­wa­nii, wciąż od­ra­cza­ły osta­tecz­ne po­skro­mie­nie In­dy­an. Parę lat więc upły­nę­ło od cza­su po­gro­mu St. Cla­ire'a, za­nim na wy­brze­żach St. Mary uj­rza­ły zno­wu czer­wo­no­skó­re ple­mio­na po­wie­wa­ją­cy sztan­dar Ame­ry­ka­nów. Parę ty­się­cy wy­ćwi­czo­ne­go żoł­nie­rza skła­da­ło wów­czas ar­mię Way­ne'a. Przej­ście jego wzdłuż wy­brze­ży Ohio, ku wiel­kim je­zio­rom, było ra­czej po­trze­bą zbroj­ną przo­dow­ni­ka osad­nic­twa, niż wy­pra­wą wo­jen­ną. Trzy­ma­jąc się od­por­nie, za­jął on wszyst­kie przej­ścia, któ­re­mi zwy­kli byli In­dy­anie czy­nić na­pa­dy, bu­do­wał for­ty w miej­sco­wo­ściach bar­dziej za­gro­żo­nych (1), i na, smut­nej pa­mię­ci, po­bo­jo­wi­sku St. CIa­ire'a za­ło­żył oszań­co­wa­ny obóz, no­szą­cy mia­no Gre­envil­le. Tu prze­pę­dził Way­ne całą zimę z r. 1793 na 4. Wio­sna i lato na­stęp­ne­go roku upły­nę­ły na umac­nia­niu się na ca­łej li­nii po­ste­run­ków, na po­więk­sza­niu sze­re­gów, któ­re do 3000 wzro­sły, i za­bez­pie­cza­niu osad, któ­re po­wsta­wa­ły poza Ohio i na za­chód wy­żyn Al­le­gań­skich. In­dy­anie za­le­d­wie ku je­sie­ni zde­cy­do­wa­li się na sta­now­czy krok; las na wy­brze­żu rze­ki Mau­mee, zna­ny pod na­zwą Pre­sque – lle, wy­bra­li na miej­sce sta­now­czej wal­ki, któ­ra sta­ła się dla nich cio­sem śmier­tel­nym. Po­raż­ka ich (20 sierp­nia 1794 r.) była zu­peł­ną (2). Zwy­cięz­two ge­ne­ra­ła Way­ne'a za­pew­ni­ło oby­wa­te­lom za­chod­nich Sta­nów spo­kój i dało moż­ność roz­wo­ju osad­nic­twa ku naj­dal­szym kre­som Za­cho­du. W rok póź­niej, Wa­szyng­ton otwie­ra­jąc po­sie­dze­nie kon­gre­su, oświad­czył uro­czy­ście, iż woj­na z kra­jow­ca­mi zo­sta­ła po­myśl­nie ukoń­czo­ną. Po zwy­cięz­twie Way­ne'a na­tych­miast po­le­cił roz­po­cząć z po­ko­na­ny­mi ro­ko­wa­nia po­ko­jo­we. In­dy­anie skwa­pli­wie pod­ję­li myśl trak­ta­tu, któ­ry w rok po po­gro­mie (3 sierp­nia 1795 r.) zo­stał, w ta­bo­rze zwy­cięz­cy, w Gre­en­ril­le, za­war­tym. Ob­fi­te pa­stwi­ska, ży­zne niwy, po­nad Ohio i da­lej, za­pew­nie­nie wiecz­ne­go po­ko­ju: te były ofia­ry któ­rych od zwy­cię­żo­nych żą­da­no, da­jąc im wza­mian nie­co pie­nię­dzy i obie­cu­jąc sub­sy­dya. Po­ko­na­ni kra­jow­cy zgo­dzi­li się na wszyst­ko: nie mie­li już sił do dal­sze­go opo­ru. Kon­gres za­pew­nił im przy­tem pew­ne przy­wi­le­je; wziął ich pod opie­kę praw Związ­ku; uchwa­lił prze­pi­sy opro­wa­dze­niu han­dlu z nimi. Znacz­na ato­li część owych za­pew­nio­nych do­bro­dziejstw pra­wo­daw­stwa, po­zo­sta­ła mar­twą li­te­rą. Rze­czy­wi­stość wca­le nie po­nęt­nie za­ry­so­wy­wa­ła się dla tu­byl­ców. Czę­sto krzyw­dze­ni, ule­gło­ścią sta­ra­li się prze­bła­gać obec­nych pa­nów swej nie­gdyś zie­mi; wszel­ki zbroj­ny opór gro­ził im zu­peł­nem wy­tę­pie­niem, – (1) Nie­któ­re z tych for­tów dały po­czą­tek mia­stom. Jed­nem z ta­kich miast, dziś zna­nem i lud­nem, któ­re chwi­lo­we­mu po­ste­run­ko­wi swój po­czą­tek za­wdzię­cza, jest Way­ne w Sta­nie In­dia­na.

(2) Los­sing: Hi­sto­ry of the Uni­ted Sta­tes, przekł… niem… z r. 1873 str. 374.

co po czę­ści wy­da­rza­ło się w oko­li­cach, gdzie czer­wo­no­skó­re ple­mio­na usi­ło­wa­ły pod­no­sić sztan­dar ro­ko­szu (1).

Po za­war­ciu po­ko­ju w Gre­envil­le szczęk orę­ża nie roz­le­gał się już wię­cej w pań­stwie związ­ko­wem przez cały czas rzą­dów wiel­kie­go pa­try­oty; je­że­li były wy­pra­wy, to dy­plo­ma­tycz­na, usu­wa­ją­ce wszel­ką, moż­li­wość starć zbroj­nych. Wa­szyng­ton w dru­giem czte­ro­le­ciu swej pre­zy­den­tu­ry zwra­cał pil­ną uwa­gę na spra­wy we­wnętrz­ne, ale nie szczę­dził pra­cy, aby po­kój nie zo­stał za­kłó­co­nym. Neu­tral­ność zu­peł­na Ame­ry­ki wo­bec za­wi­kłań eu­ro­pej­skich – to było jego ha­sło, któ­re­mu się nig­dy nie sprze­nie­wie­rzył; owszem, tam­to­cze­sne po­stę­po­wa­nie Wa­szyng­to­na sta­ło się pod­sta­wą póź­niej­szej po­li­ty­ki Ame­ry­ki. Za­sa­da nie­in­ter­wen­cyi, wy­zna­wa­na przez twór­cę nie­pod­le­gło­ści Sta­nów Zjed­no­czo­nych, na­zaw­sze po­zo­sta­ła punk­tem wyj­ścia we wszyst­kich ich spra­wach mię­dzy­na­ro­do­wych. Wpro­wa­dze­nie tej za­sa­dy w ży­cie nie było ła­twem. Stron­nic­two re­pu­bli­kań­skie czy­li fran­cuz­kie, po­sia­da­ją­ce w swych sze­re­gach Jef­fer­so­na, na­wo­ły­wa­ło do ści­ślej­sze­go so­ju­szu z Fran­cyą, a te na­wo­ły­wa­nia nie prze­brzmia­ły bez echa. Gdy po­seł ów­cze­snej rze­czy­po­spo­li­tej fran­cuz­kiej, oby­wa­tel Ge­net – wy­sła­ny w celu wcią­gnię­cia Ame­ry­ki do woj­ny z An­glią – sta­nął na zie­mi ame­ry­kań­skiej, po­wi­ta­no go z za­pa­łem i nad­zwy­czaj­ne­mi owa­cy­ami, któ­re szcze­gól­nie w Char­le­sto­nie przy­bra­ły wiel­kie roz­mia­ry. Po­stę­po­wa­nie tym­cza­sem Ge­net'a na­ce­cho­wa­ne było mnó­stwem nie­wła­ści­wo­ści. Otrzy­maw­szy od ów­cze­sne­go rzą­du fran­cuz­kie­go po­le­ce­nie wcią­gnię­cia Ame­ry­ki, bo­daj gwał­tem, do woj­ny z An­glią, Ge­net nie za­wa­hał się w wy­bo­rze środ­ków, u sa­me­go wstę­pu do swych czyn­no­ści po­sel­skich, i do­pu­ścił się tak obu­rza­ją­cych nie­wła­ści­wo­ści, ja­kich przy­kła­du nie po­da­ją nam dzie­je dy­plo­ma­cyi. Dość rzec, iż w Char­le­sto­nie roz­da­wał li­sty kor­sar­skie, zbro­ił stat­ki, wer­bo­wał lu­dzi, co mie­li się trud­nić łu­pie­żą na wo­dach ościen­nych an­giel­skim i hisz­pań­skim po­sia­dło­ściom. Pod­szep­ty oby­wa­te­la Ge­net'a znaj­do­wa­ły wszę­dzie chęt­ny po­słuch. Daw­na nie­chęć ku An­glii nie zni­ka­ła, a z Hisz­pa­na­mi roz­po­czy­na­ły się z za­tar­gi o że­glu­gę na Mis­sis­si­pi: nic więc dziw­ne­go, iż omal Ge­net nie wplą­tał Związ­ku w woj­nę bądź z An­glią, bądź z Hisz­pa­nią, bądź też z obu rze­czo­ne­mi pań­stwa­mi. – "Ten po­seł – wy­ra­żał się o nim Wa­szyng­ton – chce nas uwi­kłać w woj­nę ze­wnętrz­ną, we wła­snym zaś na­szym kra­ju wy­wo­łu­je nie­po­ko­je i bez­pra­wia." Zwo­ła­na przez Wa­szyng­to­na rada ga­bi­ne­to­wa w celu za­ra­dze­nia za­wi­kła­niom, ja­kie­mi gro­zi­ło nie­zwy­kłe po­stę­po­wa­nie po­sła fran­cuz­kie­go, uchwa­li­ła wy­da­nie pro­kla­ma­cyi do oby­wa­te­li, ostrze­ga­ją­cej, aby nikt nie wa­żył się na­ru­szać za­sa­dy neu­tral­no­ści pod ka- – (2) Patrz H. B. Scho­ol­cra­fła: Hi­sto­ry of the In­dy­an tri­bes of the Uni­ted rami pra­wem po­sta­no­wio­ne­mi. Nie po­prze­sta­jąc na­tem, za­żą­dał od Fran­cyi rząd związ­ko­wy od­wo­ła­nia Ge­net'a, – co zo­sta­ło też usku­tecz­nio­nem.

Sta­ny Zjed­no­czo­ne, przy­najm­niej głów­ny ster­nik ich nawy pań­stwo­wej, uwol­niw­szy się od "oby­wa­te­la Ge­net'a" nie prze­sta­wa­ły pil­nej zwra­cać uwa­gi na swe kro­ki, aby nie wy­wo­łać po­dej­rzeń lub starć z żad­nej stro­ny. Za­cho­wa­nie do­brych sto­sun­ków z An­glią było ko­niecz­no­ścią; gdy tym­cza­sem po­dejrz­li­wość an­giel­ska wy­sta­wio­ną była nie­ustan­nie na pró­by dość do­tkli­we. Fran­cya, pro­wa­dzą­ca pod­ów­czas woj­nę z, An­glią i kil­ku pań­stwa­mi eu­ro­pej­skie­go lądu, dość jaw­ne czy­ni­ła za­bie­gi dla po­zy­ska­nia so­bie sprzy­mie­rzeń­ca w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Lu­dzie wpły­wu i zna­cze­nia we Fran­cyi, jak La­fay­et­te i inni, nie ukry­wa­li uwiel­bie­nia dla oj­czy­zny Wa­szyng­to­na i we­dług jej wzo­rów pra­gnę­li wy­twa­rzać in­sty­tu­cye mło­do­cia­nej rze­czy­po­spo­li­tej fran­cuz­kiej. Po­stę­po­wa­nie Mon­ro­ego, któ­ry był po Jef­fer­so­nie i gu­ber­na­to­rze Mor­ri­sie, przed­sta­wi­cie­lem Ame­ry­ki we Fran­cyi, mo­gło być przez An­gli­ków na­der dwu­znacz­nie tłó­ma­czo­nem. Nie wa­hał się on bo­wiem, tak w sali ob­rad kon­wen­cyi fran­cuz­kiej, jak i poza jej mu­ra­mi, ujaw­niać swej sym­py­tyi dla za­wią­zu­ją­cej się rze­czy­po­spo­li­tej. Za­ha­cza­jąc o swych in­struk­cy­ach, za­le­ca­ją­cych naj­wyż­szą oględ­ność, uni­ka­nie wszyst­kie­go, co mo­gło­by być po­li­czo­nem na karb po­gwał­ce­nia neu­tral­no­ści, Mon­roe wie­le­kroć po­stę­po­wał wręcz prze­ciw­nie. Ma­ni­fe­stu­jąc sną go­rą­cą życz­li­wość dla za­sad re­wo­lu­cyi, z nie­zwy­kłą uro­czy­sto­ścią cho­dził do Kon­wen­cyi, gdzie nań przed­niej­sze miej­sce cze­ka­ło, a pre­zes zgro­ma­dze­nia, Mer­lin de Do­uai, ser­decz­nem uści­śnie­niem wi­tał przed­sta­wi­cie­la brat­niej rze­czy­po­spo­li­tej. Rząd związ­ko­wy nie szczę­dził Mon­ro­emu na­po­mnień; wresz­cie w roku 1796 od­wo­łał go. Krok ten, wy­wo­ła­ny roz­trop­ną oględ­no­ścią rzą­du ame­ry­kań­skie­go, z obu­rze­niem przy­ję­ty był przez Dy­rek­to­ry­at fran­cuz­ki. Ze­gna­no Mon­ro­ego z ża­lem; nie szczę­dzo­no dlań oso­bi­ście po­chwał, jako dla czło­wie­ka i oby­wa­te­la; gdy tym­cza­sem o Sta­nach Zjed­no­czo­nych mó­wio­no w spo­sób ubli­ża­ją­cy i wy­zy­wa­ją­cy za­ra­zem, przy­po­mi­na­jąc komu – to one za­wdzię­cza­ją swą nie­pod­le­głość. – "Fran­cya, ubło­go­sła­wio­na przez wol­ność – wy­rzekł dum­nie Bar­ras do Mon­ro­ego na po­że­gnal­nej au­dy­en­cyi – Fran­cya, szczę­śli­wa ze swych zwy­cięztw, nie ze­chce za­pew­ne ob­ra­cho­wy­wać na­stępstw, któ­re­by spro­wa­dzić mo­gła zbyt­nia skłon­ność do ustępstw ze stro­ny Sta­nów Zjed­no­czo­nych dla ich daw­nych cie­mięż­ców."

Po od­wo­ła­niu Mon­ro­ego, Ame­ry­ka uwie­rzy­tel­ni­ła przy Dy­rek­to­ry­acie Ka­ro­la Pinck­ney'a; nie zo­stał on wszak­że przy­ję­ty i wresz­cie mu­siał, po kil­ku mie­sią­cach dłu­gich bez­owoc­nych wy­cze­ki­wań, opu­ścić Fran­cyę, któ­rej rząd ów­cze­sny na­stę­pu­ją­ce wy­ra­zy prze­słał do rzą­du związ­ko­we­go: "Wów­czas kie­dy zo­sta­ną na­gro­dzo­ne wszyst­kie krzyw­dy, ja­kich Ame­ry­ka do­pu­ści­ła się wzglę­dem rze­czy­po­spo­li­tej fran­cuz­kiej, wów­czas do­pie­ro Fran­cya bę­dzie mo­gła przy­jąć po­sła i za­wrzeć po­kój."

Po­krzyw­dzo­nym tu, za­iste, był kto inny, nie Fran­cya: nie An­glia, lecz Ame­ry­ka, któ­rej han­del moc­no cier­piał z po­wo­du mor­skich walk dwóch rze­czo­nych państw. Każ­dy dzień po­mna­żał stra­ty kup­ców ame­ry­kań­skich i za­ostrzał nie­chęć do za­sa­dy neu­tral­no­ści. Do­ma­ga­no się woj­ny, któ­ra­by zbroj­ną dło­nią zna­gli­ła do wy­na­gro­dze­nia strat po­nie­sio­nych przez han­del ame­ry­kań­ski. Pre­zy­dent na dro­dze po­ko­jo­wej po­czę­ści uczy­nił za­dość na­glą­cym po­trze­bom swych współ­o­by­wa­te­li. Kon­wen­cya Jay'a, za­war­ta z An­glią, o czem mó­wi­li­śmy wy­żej, re­gu­lo­wa­ła sto­sun­ki han­dlu, któ­ry nie­mniej od­niósł pew­ne ko­rzy­ści z trak­ta­tów z Hisz­pa­nią i Bar­ba­re­ska­mi. Umo­wa hisz­pań­ska za­pew­nia­ła wol­ną że­glu­gę na Mis­sis­si­pi, pra­wo skła­da­nia to­wa­rów w No­wym Or­le­anie, ozna­cza­ła przy­tem gra­ni­cę mię­dzy Flo­ry­dą, któ­ra wte­dy była jesz­cze hisz­pań­ską osa­dą, a Sta­na­mi Zjed­no­czo­ne­mu Umo­wa z Al­gie­ryą wie­le zo­sta­wia­ła do ży­cze­nia. Zwią­zek, nie ma­jąc do­sta­tecz­nych sił mor­skich do trzy­ma­nia w kar­bach, kor­sar­stwem trud­nią­cych się, pań­ste­wek bar­ba­rzyń­skich, jak Al­gie­ry­anie z afry­kań­skie­go po­mo­rzą, zo­bo­wią­zał się skła­dać im co­rocz­ny okup. Smut­na ta ko­niecz­ność nie mo­gła się jed­nak mie­nić rze­czą upo­ka­rza­ją­cą dla rze­czy­po­spo­li­tej ame­ry­kań­skiej, bo i inne pań­stwa tam­to­cze­sne, acz po­sia­da­ły znacz­ne siły oręż­ne na mo­rzach, nie wa­ha­ły się jed­nak, dro­gą da­ni­ny, ku­po­wać po­ko­ju u mor­skich ło­trzy­ków.

Dru­gie czte­ro­le­cie pre­zy­den­tu­ry Wa­szyng­to­na mia­ło się ku koń­co­wi; po­trze­ba więc było my­śleć kogo po­sta­wić u ste­ru spraw pu­blicz­nych. Po­zo­sta­nie dłuż­sze Wa­szyng­to­na na pre­zy­den­tu­rze, cho­ciaż przez cały Zwią­zek ze szcze­rą ra­do­ścią przy­ję­tem-by było, uwa­ża­ło się za rzecz nie­moż­li­wą, za­rów­no ze wzglę­dów kon­sty­tu­cyj­nych, jak i dla oso­bi­ste­go wstrę­tu wiel­kie­go męża ku dal­sze­mu spra­wo­wa­niu naj­wyż­szej god­no­ści kra­jo­wej. Dwa stron­nic­twa, prze­ja­wia­ją­ce się wciąż wśród Sta­nów, i w da­nym ra­zie tak­że wro­go sta­nę­ły w dwóch róż­nych obo­zach. Re­pu­bli­ka­nie, oraz oli­gar­chia nie­wol­ni­czych pro­win­cyj, pro­wa­dzi­ły na pre­zy­den­tu­rę Jef­fer­so­na. Mie­li oni gor­li­we­go po­plecz­ni­ka w po­śle fran­cuz­kim, Adet, któ­ry mnie­mał, że sko­ro wiel­bi­ciel Fran­cyi za­sią­dzie na krze­śle pre­zy­dy­al­nem, za­że­gna­ną zo­sta­nie groź­ba woj­ny, a co wię­cej na­wet usta­li się ści­sły so­jusz. – "Nie na was, Ame­ry­ka­nów – wo­łał Adet – Fran­cya jest za­gnie­wa­ną, lecz je­dy­nie tyl­ko na rząd wasz. Sko­ro ten rząd zmie­ni się, Fran­cya za­po­mni do­zna­nej nie­spra­wie­dli­wo­ści. " Fe­de­ra­li­ści tym ra­zem jed­no­myśl­ny­mi nie byli; kan­dy­da­tu­ra przy­szłe­go pre­zy­den­ta po­dzie­li­ła ich, je­że­li nie na dwa stron­nic­twa, to na dwa róż­ne od­cie­nie. Jed­ni – naj­licz­niej­si i naj­sil­niej­si gło­wą i mie­niem – pra­gnę­li wi­dzieć u ste­ru rzą­du zna­ko­mi­te­go Alek­san­dra Ha­mil­to­na, któ­ry bez­za­prze­cze­nia po Wa­szyng­to­nie naj­wy­bit­niej­szą, był po­sta­cią w kra­ju; nie pro­po­no­wa­no mu jej jed­nak jaw­nie, oba­wia­jąc się, aby nie od­rzu­cił god­no­ści da­wa­nej dło­nią "mo­nar­chi­stów i ary­sto­kra­tów" – tak bo­wiem ową fa­lan­gę na­zy­wał – a za­tem, sta­jąc w sprzecz­no­ści nie­ja­ko z sobą, po­pie­ra­no kan­dy­da­tu­rę Jana Adam­sa, któ­ry licz­ny za­stęp stron­ni­ków po­sia­dał w No­wej An­glii. Obok Adam­sa sta­wio­no jako kan­dy­da­ta Pinck­ney'a, by­łe­go am­ba­sa­do­ra Ame­ry­ki w An­glii, pro­po­nu­jąc go na wi­ce­pre­zy­den­ta. Był to wszak­że wnio­sek nie­pew­ny; pi­sa­no wów­czas na li­stach wy­bor­czych je­dy­nie dwa na­zwi­ska przed­niej­szych w na­ro­dzie, nie wy­mie­nia­jąc wy­raź­nie: kto miał być pre­zy­den­tem, kto zaś jego 'za­stęp­cą; przy­pusz­cza­no, iż pierw­szeń­stwo Pinck­ney otrzy­ma i zo­sta­nie pre­zy­den­tem. For­tel ten elek­cyj­ny – po­wsta­ły, jak mnie­ma­no, w umy­śle Ha­mil­to­na – prze­chy­lił sza­lę wy­bor­czą na rzecz Jana Adam­sa. Stron­ni­cy bo­wiem jego, do­wie­dziaw­szy się o pod­stę­pie, nie gło­so­wa­li wca­le na Pinck­neya. Upa­dła prze­to kan­dy­da­tu­ra tego ostat­nie­go na wy­bo­rach, gdzie nic nie­zna­czą­cą więk­szo­ścią, bo trze­ma tyl­ko gło­sa­mi. Adams prze­mógł Jef­fer­so­na. Jan Adams ob­jął pre­zy­den­tu­rę, Jef­fer­son zaś zo­stał wi­ce­pre­zy­den­tem. Uj­rza­no za­tem w owej epo­ce u ste­ru nawy pań­stwo­wej oba głów­ne od­cie­nie prze­ko­nań po­li­tycz­nych, spo­ty­ka­nych wte­dy w kra­ju. Pre­zy­dent Adams wy­szedł z łona Fe­de­ra­li­stów; Jef­fer­son, jego za­stęp­ca, stał w sze­re­gach tak zwa­nej Re­pu­bli­kań­skiej par­tyi.

Przej­ście wła­dzy z rąk wiel­kie­go twór­cy nie­pod­le­gło­ści ame­ry­kań­skiej, do no­wo­obra­ne­go pre­zy­den­ta od­by­ło się z praw­dzi­wie re­pu­bli­kań­ską pro­sto­tą. Dnia 4 mar­ca 1797 – w dniu prze­zna­czo­nym ra­zna­zaw­sze, we­dług kon­sty­tu­cyi, na chwi­lę roz­po­czy­na­nia się no­wych rzą­dów – zwo­ła­ny już ostat­ni raz przez Wa­szyng­to­na se­nat, wo­bec po­słów ob­cych mo­carstw, roz­po­czął swe ob­ra­dy, z Adam­sem na cze­le. Wa­szyng­ton za­jął miej­sce wśród dal­szych ław, jako zwy­kły oby­wa­tel kra­ju. Zło­żył Adams przy­się­gę na nowy urząd i wy­po­wie­dział świet­ną mowę in­au­gu­ra­cyj­ną – któ­ra wszak­że ścią­gnę­ła nań licz­ne za­rzu­ty (1) – i na­tem skoń­czy­ło się peł­ne zna­cze­nia pod­nie­sie­nie jed­ne­go z oby­wa­te­li do naj­wyż­szej god­no­ści w pań­stwie związ­ko­wem.

Stan ów­cze­sny kra­ju, po ośmiu la­tach rzą­dów wiel­kie­go męża, przed­sta­wiał ob­raz we­wnętrz­nych sto­sun­ków na­der za­da­wal­nia­ją­cy, cho­ciaż roz­sza­la­łe bu­rze eu­ro­pej­skie nie prze­sta­wa­ły ude­rzać swą wez­bra­ną falą o wą­tłą jesz­cze nawę mło­do­cia­nej, rze­czy­po­spo­li­tej za­atlan­tyc­kiej. Kre­dyt wzmógł się; han­del, po­przed­nio za­gro­żo­ny i w upad­ku, otrzy­mał, na mocy umów za­war­tych z An­glią. Hisz­pa­nią i Al­gie­ryą, – (1) Neu­mann: Gesch… der Ver. Stant. T.

bez­pie­czeń­stwo i rę­koj­mię roz­wo­ju. Były jesz­cze i pod tym wzglę­dem nie­jed­ne ujem­ne stro­ny ob­ra­zu: nie­za­ła­twio­ne pre­ten­sye do Fran­cyi, za szko­dy pod­czas mor­skich wo­jen po­nie­sio­ne, ha­racz pła­co­ny kor­sa­rzom – naj­wy­bit­niej­sze­mi były z owych cie­ni ogól­ne­go do­bro­by­tu; spo­dzie­wa­no się ato­li, że z zbie­giem cza­su i one uchy­lo­ne­mi zo­sta­ną. Póź­niej­szy bieg wy­pad­ków wy­ka­zał, iż na­dzie­je te płon­ne­mi nie były. Do­bro­byt roz­sze­rzał się stop­nio­wo, ale bez owych przerw do­tkli­wej sta­gna­cyi, któ­ra po­spo­li­cie bywa wy­ni­kiem, bądź we­wnętrz­nych za­wi­kłań, bądź woj­ny z ob­cy­mi. Dzię­ki za­szcze­pio­nej przez Wa­szyng­to­na za­sa­dzie nie­in­ter­wen­cyi, więk­szość na­ro­du pa­trzy­ła, i mo­gła pa­trzeć, w przy­szłość z zu­peł­ną uf­no­ścią. Trwa­łość związ­ku nie ule­ga­ła wąt­pli­wo­ści, cho­ciaż An­gli­cy jesz­cze w nią wie­rzyć nie chcie­li. Dość czę­sto do­bie­ga­ły za oce­an gło­sy an­giel­skiej ary­sto­kra­cyi, prze­po­wia­da­ją­ce Związ­ko­wi, iż bez opie­ki daw­nej me­tro­po­lii wpad­nie w za­męt i bez­rząd nad nim za­wi­śnie. Owym zło­wróżb­nym gło­som wtó­ro­wa­ły nie­mniej smut­ne prze­po­wied­nie owo­cze­snych uczo­nych nie­miec­kich. Czas do­wod­nie prze­ko­nał na jak wą­tłych pod­sta­wach i jed­ni i dru­dzy opie­ra­li swe ro­zu­mo­wa­nia. Dą­żąc wy­trwa­le do wy­two­rze­nia jed­no­ści na­ro­do­wej, Wa­szyng­ton go­rą­co pra­gnął za­ło­żyć w środ­ku pań­stwa uni­wer­sy­tet, gdzie­by zbie­ra­ją­ca się ze wszyst­kich Sta­nów mło­dzież przej­mo­wa­ła się za­sa­da­mi iście ame­ry­kań­skie­mi i wy­ra­bia­ła w so­bie cha­rak­ter na­ro­do­wy, po­zby­wa­jąc się przy­tem miej­sco­wych prze­są­dów i drob­nych pro­win­cy­onal­nych za­wi­ści.

Obok licz­nych ob­ja­wów do­dat­nich, świad­czą­cych, iż or­ga­nizm pań­stwo­wy wzmac­nia się, iż wy­twa­rza się jed­no­li­tość na­ro­do­wa, spo­ty­ka­my na­der smut­ne przy­kła­dy chci­wo­ści; mi­ni­stro­wie na­wet nie byli nie­do­stęp­ny­mi dla żą­dzy zy­sku. Były to może jed­nost­ki tyl­ko, ale jed­nost­ki sto­ją­ce na pod­nio­słem sta­no­wi­sku, zkąd przy­świe­cać po­win­ny były na­ro­do­wi przy­kła­dem wy­so­kie­go pa­try­oty­zmu i nie­ska­zi­tel­no­ścią cno­ty oby­wa­tel­skiej. W owych-to po­je­dyn­czych przy­kła­dach ze­psu­cia leży za­ro­dek póź­niej­sze­go prze­kup­stwa, któ­re w obec­nej do­bie pod­ko­pu­je or­ga­nizm spo­łecz­ny Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Przy­kła­dem owo­cze­snej przedaj­no­ści jest Ran­dolph, któ­ry mu­siał ustą­pić z ga­bi­ne­tu, gdy przy­pad­kiem do rąk pre­zy­den­ta wpa­dła ta­jem­na de­pe­sza po­sła fran­cuz­kie­go, uwie­rzy­tel­nio­ne­go w Fi­la­del­fii, Fau­chet'a., Ran­dolph – pi­sze ów am­ba­sa­dor – pro­sił mnie nia­daw­no o kil­ka ty­się­cy do­la­rów. Sum­ma ta słu­żyć mia­ła dla wspar­cia po­wsta­nia w Pen­syl­wa­nii. Po­wsta­nie pen­syl­wań­skie wca­le nie jest skut­kiem tyl­ko ścią­ga­nia po­dat­ków od trun­ków, ale ma zwią­zek z ogól­nym wy­bu­chem, któ­ry się go­tu­je, gdyż prze­ciw­ni­cy Fe­de­ra­li­stów są za­zdro­śni wzglę­dem rzą­du cen­tral­ne­go, chcą ogra­ni­czyć go, zwłasz­cza w spra­wach po­je­dyn­czych Sta­nów. Przedaj­ność nie prze­szła jesz­cze do mass-ludu, znaj­du­ją się mę­żo­wie, jak Jef­fer­son, Mon­roe i inni, któ­rzy w zu­peł­no­ści na na­zwę pa­try­otów za­słu­gu­ją. " Po­wyż­sza de­pe­sza, któ­rej tyl­ko ma­lucz­kie ustę­py przy­to­czy­li­śmy, jest, wy­mow­nym do­wo­dem jak wo­bec wiel­kich bez­za­prze­cze­nia cnót oby­wa­tel­skich pie­ni­ły się i w owej już epo­ce chwa­sty ze­psu­cia. Złe ziar­no, nie­wy­ple­nio­ne w da­nej chwi­li, dziś sta­je się źró­dłem, co­raz-to sze­rzej roz­le­wa­ją­ce­go się, mo­ral­ne­go upad­ku.

Przed owym pa­mięt­nym dniem 4 mar­ca 1797 r., któ­ry był kre­sem prac pu­blicz­nych Wa­szyng­to­na, a za­ra­zem dniem jego po­wro­tu do za­trud­nień zie­mia­ni­na, do wiej­skie­go ustro­nia w Mo­unt Ver­non, chciał on zo­sta­wić na­ro­do­wi tak zwa­ny po­li­tycz­ny te­sta­ment. Wła­sno­ręcz­ny szkic tej pa­mięt­nej, po­że­gnal­nej ode­zwy do ludu ame­ry­kań­skie­go wrę­czył Wa­szyng­ton do opra­co­wa­nia Ha­mil­to­no­wi, na któ­re­go zda­niu naj­bar­dziej po­le­gał i któ­re­go sty­lo­wi naj­moc­niej ufał. Ser­decz­ne­mi sło­wa­mi do­bre­go przy­ja­cie­la że­gna Wa­szyng­ton na­ród, za­le­ca­jąc mu na­przód za­mi­ło­wa­nie Związ­ku, bo jed­ność jest rę­koj­mią nie­pod­le­gło­ści, uni­ka­nie wo­jen, a tem­sa­mem i po­trze­by trzy­ma­nia znacz­nej licz­by woj­ska, po­sza­no­wa­nie kon­sty­tu­cyi, roz­sze­rza­nie sto­sun­ków han­dlo­wych z ob­ce­mi pań­stwa­mi, a chro­nie­nie się od so­ju­szów po­li­tycz­nych. Ostrze­ga on da­lej, aby nie mie­sza­no się do spraw i za­wi­kłań Eu­ro­py, któ­re tam mogą mieć zna­cze­nie, Ame­ry­kę zaś nie po­win­ny ob­cho­dzić; przy ta­kiem za­cho­wa­niu się, wró­ży. Wa­szyng­ton swej Oj­czyź­nie po­kój i do­bro­byt. Po­kój – po­wia­da ów te­sta­ment – ko­niecz­nym jest… dla Ame­ry­ki, aby mo­gła wzróść w siły, aby jej in­sty­tu­cye mo­gły się do­sta­tecz­nie roz­wi­nąć i ze­spo­lić ze spo­łe­czeń­stwem, któ­re po­trze­bu­je dłu­gich jesz­cze lat ni­czem nie­za­mą­co­ne­go spo­ko­ju, za­nim samo zdo­ła o swych lo­sach sta­no­wić (1).

Ostat­nie owe rady wiel­kie­go pa­try­oty z ta­kiem po­sza­no­wa­niem zo­sta­ły przez Ame­ry­ka­nów przy­ję­te, iż ka­za­no w wie­lu miej­sco­wo­ściach je wy­dru­ko­wać wraz z usta­wą kon­sty­tu­cyj­ną, na znak ich zu­peł­ne­go przy­ję­cia; słu­ży­ły one od­tąd dłu­gie lata i dziś jesz­cze słu­żą jako prze­wod­nik i naj­wyż­szy ko­deks na­ro­du we wszyst­kich ży­wot­nych kwe­sty­ach Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

*.*.*

–- (1) Te­sta­ment nosi datę 19 wrze­śnia 1796 r. Wspo­mi­na o nim mi­mo­cho­dem La­bo­ulaye w to­mie III swe­go dzie­ła (w prze­kła­dzie wy­daw­nic­twa ni­niej­sze­go str. 48) z oko­licz­no­ści po­dob­ne­go doń aktu Z r. 1788, ktdry szcze­gó­ło­wo roz­bie­ra.

(S. K.)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: