Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Homobiografie. Wydanie drugie, poprawione i poszerzone - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,53

Homobiografie. Wydanie drugie, poprawione i poszerzone - ebook

Najważniejsze nazwiska polskiej kultury pokazane z nieznanej strony, która ma niewiele wspólnego z opowieścią znaną ze szkoły. Nie na postumencie, ale prywatnie, z uwzględnieniem ludzkich dylematów.

 

Nowe wydanie Homobiografii przynosi uzupełnienie życiorysów, ale także prezentację kolejnych postaci. Całość to opowieść o środowisku literackim w czasach, gdy homoseksualizm był tabu.

 

Życie najbardziej znanych twórców polskich XIX i XX wieku jest tak naprawdę nieznane. Zdanie to – sprzeczne, nielogiczne – legło u podstaw świetnej książki Krzysztofa Tomasika. Książki prawie niemożliwej, bo zagarniającej całe stulecie kultury polskiej, a zarazem jasnej, prostej i przekonującej. Przemysław Czapliński

 

Dowiadujemy się, jak heteronorma kastruje naszą kulturę, przykrawa wszystko do jednego wzoru i upycha w szafie to, co do niego nie pasuje. Jak ją zubaża.

Kinga Dunin „Replika”

 

Myślę, że Jarosław Iwaszkiewicz tam, w zaświatach, po wydaniu tej książki powiedział z ulgą: „Nareszcie!”.

Olga Tokarczuk

 

Tomasik pisze o swoich bohaterach z taktem i empatią. Pełna, nieocenzurowana biografia pozwala odczytać ich dzieło z innej perspektywy.

Joanna Podgórska „Polityka”

 

Teraz trudniej będzie udawać, że sprawy nie było, że to tylko pogłoski. Mariusz Cieślik „Newsweek” Ważna książka.

Krystian Lupa „Duży Format”

 

Krzysztof Tomasik – publicysta, biografista, badacz polskiego homoseksualizmu. Autor głośnych książek Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku (2008) oraz Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u, redaktor zbioru PRL-owskich reportaży Mulat w pegeerze (2011).

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64682-32-2
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BI­LANS

Wstęp do dru­gie­go wy­da­nia

Od­czyt o Ja­nu­szu Kor­cza­ku. Z od­czy­ta­nych urywków jego pamiętni­ka wy­ni­kało, że Kor­czak był ho­mo­sek­su­alistą. W sali było po­nad 100 osób. Nikt, włącznie ze mną, nie odważył się i nie odważyłby się o tym po­wie­dzieć lub o to za­py­tać. Cen­zu­ra jest urzędem w nas i między nami.

KA­ZI­MIERZ BRAN­DYS, Za­pa­miętane (1995)

Za­nim przystąpiłem do pi­sa­nia tego wstępu, od­szu­kałem daw­ne ma­ile. Są sprzed sied­miu, ośmiu lat, ale miałem po­czu­cie, że po­chodzą z od­ległej przeszłości. Początek tej hi­sto­rii to 2006 rok, kie­dy wstępną kon­cepcję później­szych Ho­mo­bio­gra­fii za­pro­po­no­wałem dwóm wy­daw­nic­twom, nie­ste­ty bez po­wo­dze­nia. Roz­mo­wy trwały jakiś czas, do­wie­działem się, że piszę wart­ko i cie­ka­wie, ale klam­ra spi­nająca całość może spo­wo­do­wać „wie­le ataków”, zarówno na mnie jako au­to­ra, jak i na wy­daw­nic­two, więc abym pomyślał ra­czej nad bio­gra­fią po­je­dyn­cze­go bo­ha­te­ra, na przykład Ma­rii Ko­nop­nic­kiej, której set­na rocz­ni­ca śmier­ci przy­pa­da w roku 2010. Słowo „ho­mo­sek­su­alizm” wi­siało w po­wie­trzu, ale nie padło w wir­tu­al­nej roz­mo­wie z re­dak­to­rem pro­wadzącym dział li­te­ra­tu­ry fak­tu. Nie było po­trzeb­ne, w końcu wia­do­mo, co może spo­wo­do­wać ata­ki. Wkrótce jed­nak po­wstało Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej i oka­zało się, że pu­bli­ka­cja książki jest możliwa. Pre­mie­ra miała miej­sce 24 kwiet­nia 2008 roku w Kra­ko­wie w cza­sie fe­sti­wa­lu Kul­tu­ra dla To­le­ran­cji. Tak się zaczęło.

Trud­no po­wie­dzieć, że książka oka­zała się bombą, ale spo­tkała się ze spo­rym od­ze­wem. Po­zy­tyw­ne re­cen­zje po­ja­wiły się zarówno w pra­sie tzw. główne­go nur­tu, ni­szo­wych pi­smach li­te­rac­kich (spo­ra część tych tytułów już się dzi­siaj nie uka­zu­je), jak i na racz­kujących do­pie­ro blo­gach książko­wych. Zwra­ca­no przede wszyst­kim uwagę na te­mat, wciąż jesz­cze kon­tro­wer­syj­ny, szczególnie gdy mowa o wy­bi­tych pi­sa­rzach i pi­sar­kach zna­nych ze szkoły. Kry­ty­ka oka­zała się dość prze­wi­dy­wal­na, większym za­sko­cze­niem był fakt, że jed­nym głosem przemówili pa­no­wie wy­wodzący się z różnych śro­do­wisk: To­masz Ter­li­kow­ski („Ga­ze­ta Pol­ska”), Piotr Sem­ka („Rzecz­po­spo­li­ta”), Je­rzy So­snow­ski („Więź”) i Da­riusz No­wac­ki („Ga­ze­ta Wy­bor­cza”)¹. Wszy­scy oni uzna­li książkę za szko­dliwą, na­ru­szającą gra­ni­ce życia pry­wat­ne­go (No­wac­ki zo­ba­czył w niej na­wet po­do­bieństwo do plot­kar­skie­go por­ta­lu Pu­de­lek). Prze­bił ich jed­nak Ka­zi­mierz Bo­lesław Ma­li­now­ski, re­cen­zent „Lam­py”, która była pi­smem bar­dzo otwar­tym na al­ter­na­tywę, ale, jak się oka­zało, w ściśle wy­zna­czo­nych ra­mach. To, co po­przed­ni­cy ubie­ra­li w okrągłe słowa, Ma­li­now­ski na­zwał wprost: „nie­smak”. Na tym nie ko­niec, samą te­ma­tykę ho­mo­sek­su­alną oce­nił jako „oby­cza­jową ropę”, a zaj­mo­wa­nie się nią tej ropy „ssa­niem”.

Z cza­sem książka zaczęła żyć własnym życiem, czy­ta­na i przy­woływa­na w różnych kon­tek­stach². Do­cie­rały do mnie głosy, że w wie­lu przy­pad­kach po­mogła podjąć te­mat sek­su­al­ności ważnych po­sta­ci, po­ka­zując, w jaki sposób można o tym pisać bez ana­chro­nicz­ne­go prze­mil­cza­nia z jed­nej stro­ny i nie­zdro­wej sen­sa­cji z dru­giej. Chciałbym myśleć o Ho­mo­bio­gra­fiach jako części większe­go pro­ce­su – pu­bli­ka­cja tej książki wraz z in­ny­mi tytułami, m.in. dzien­ni­ka­mi Anny Ko­wal­skiej czy Ja­rosława Iwasz­kie­wi­cza, spra­wiła, że ho­mo­sek­su­al­ność licz­nych pi­sa­rzy i pi­sa­rek nie pod­le­ga już dys­ku­sji. W Ho­mo­bio­gra­fiach po raz pierw­szy zo­stało wprost po­sta­wio­ne py­ta­nie o re­lację Ma­rii Ko­nop­nic­kiej z Marią Dulębianką, z su­ge­stią o les­bij­skim cha­rak­te­rze tego związku. Nie­ste­ty, ba­dacz­ki po­dej­mujące po mnie ten wątek ra­czej za­trzy­my­wały się wcześniej, niż pro­wa­dziły go da­lej. Nie spełniły się także na­dzie­je, że większość mo­ich bo­ha­terów i bo­ha­terek do­cze­ka się wkrótce całościo­wych, no­wo­cze­snych bio­gra­fii uwzględniających kwe­stię nie­nor­ma­tyw­nej sek­su­al­ności.

Przełom w pol­skiej bio­gra­fi­sty­ce nastąpił wraz z be­st­sel­le­rem Ar­tu­ra Do­mosław­skie­go Kapuściński non-fic­tion. Kam­pa­nia me­dial­na wokół książki, zmie­niająca się mo­men­ta­mi w na­gonkę na au­to­ra, za­owo­co­wała dość pod­sta­wową, ale jed­nak de­batą o bio­gra­fi­sty­ce, która pod pew­ny­mi względami przy­po­mi­nała wcześniej­sze o osiem­dzie­siąt lat spo­ry wywołane przez Ta­de­usza Boya-Żeleńskie­go. Odważnie mierząca się z trud­ny­mi kwe­stia­mi w życio­ry­sie Kapuścińskie­go pra­ca Do­mosławskie­go stała się wzo­rem tego, jak po­win­na wyglądać współcze­sna bio­gra­fia. W efek­cie nie ma już po­wro­tu do na­iw­nej nar­ra­cji i po­mi­ja­nia nie­wy­god­nych kwe­stii, w tym ho­mo­sek­su­ali­zmu. Bo­daj ostat­nią, która próbuje re­ak­ty­wo­wać tego ro­dza­ju po­dejście, jest Mag­da­le­na Gro­chow­ska, bar­dzo kon­se­kwent­nie prze­mil­czająca w Gie­droy­ciu nie­mal wszyst­ko, co mogłoby na­pro­wa­dzić na te­mat ho­mo­sek­su­ali­zmu nie tyl­ko tytułowe­go bo­ha­te­ra, ale też osób z jego oto­cze­nia (Kot Jeleński, Józef Czap­ski).

Inny ele­ment zmia­ny to co­raz częstsze do­strze­ga­nie war­tości sa­mej bio­gra­fi­sty­ki, której sen­sem ist­nie­nia nie jest je­dy­nie służebna rola w sto­sun­ku do li­te­ra­tu­ro­znaw­stwa – a wie­lu po­lo­nistów tyl­ko pod tym kątem oce­niało Ho­mo­bio­gra­fie. Mam na­dzieję, że dru­gie wy­da­nie tej książki będzie już od­bie­ra­ne in­a­czej. To wciąż po­le­mi­ka z brązow­nic­twem i fałszo­wa­niem życio­rysów ważnych dla Pol­ski po­sta­ci, a także po­ka­za­nie na przykładach, w jaki sposób ho­mo­sek­su­al­ność jest ru­go­wa­na z na­szej hi­sto­rii. Nie od­ci­nam się od tego kon­tek­stu, ale chciałbym, żeby czy­ta­no tę książkę także jako opo­wieść o cie­ka­wych, war­tych przy­po­mnie­nia oso­bach, które – tak się aku­rat złożyło – nie były he­te­ro­sek­su­al­ne. W ten sposób od początku byli do­bie­ra­ni bo­ha­te­rzy i bo­ha­ter­ki, ale nie za­wsze spo­ty­kało się to ze zro­zu­mie­niem. Ho­mo­bio­gra­fie nie miały być lek­sy­ko­nem naj­ważniej­szych pi­sa­rzy ho­mo­sek­su­alistów, dla­te­go w ze­sta­wie za­brakło Ju­lia­na Stryj­kow­skie­go czy Mi­ro­na Białoszew­skie­go, za to zna­lazło się miej­sce dla dużo mniej „ważnych”: An­to­nie­go Sobańskie­go czy Zo­fii Sa­dow­skiej. Tym tro­pem po­szedłem także, do­bie­rając nowe na­zwi­ska, jesz­cze mniej oczy­wi­ste. Alek­san­der Jan­ta-Połczyński, Zbi­gniew Uniłowski, Ha­li­na Len­czew­ska i An­to­ni Bor­man oraz Wil­helm Mach to po­sta­cie w dużej mie­rze za­po­mnia­ne, war­te jed­nak przy­po­mnie­nia lub po­zna­nia, nie za­wsze ze względu na twórczość, częściej na fa­scy­nujące bio­gra­fie. Wątek ho­mo­sek­su­al­ny może być pre­tek­stem do po­zna­nia tych hi­sto­rii.

To, co naj­bar­dziej cie­szy, to zmia­ny w sto­sun­ku do mniej­szości sek­su­al­nych, które zaszły przez po­nad sześć lat, ja­kie minęły od pre­mie­ry Ho­mo­bio­gra­fii, zarówno w dys­kur­sie me­dial­nym, li­te­rac­kim, jak i na ryn­ku wy­daw­ni­czym. Rok 2014 przy­niósł dwa świa­dec­twa, że są to zmia­ny na lep­sze. Naj­pierw Ka­zi­mierz Bo­lesław Ma­li­now­ski, któremu geje i les­bij­ki ko­ja­rzy­li się z „oby­cza­jową ropą”, po­zy­tyw­nie oce­nił w „Lam­pie” książkę Różowy język Błażeja War­koc­kie­go, opi­sującą li­te­ra­turę ge­jowską, a wkrótce wy­daw­nic­two, które od­rzu­ciło kie­dyś Ho­mo­bio­gra­fie ze względu na po­ten­cjal­ne „ata­ki”, opu­bli­ko­wało au­to­bio­gra­fię Anny Grodz­kiej, pierw­szej pol­skiej posłanki po ko­rek­cie płci. To już coś na początek.HI­PO­KRY­ZJA SZA­CUN­KU

Wstęp

Ale u nas się nig­dy praw­dy nie pi­sze, bo albo zna­jo­mi, albo „naród” (?), albo pan Bóg czy inny Sta­lin się ob­ra­zi.

ZYG­MUNT MY­CIEL­SKI, Dzien­nik (1960)

„Co wyście z niej zro­bi­li? Zro­bi­liście z tej wspa­niałej ko­bie­ty nudną gu­wer­nantkę; za­ma­ry­no­wa­liście ją w cno­cie tak, że nikt już jej książek do rąk nie bie­rze, w myśl fran­cu­skie­go po­wie­dze­nia: C’est sacré, car per­son­ne n’y to­uche . Po­cho­wa­liście ją go­rzej od Nor­wi­da, bo za­iste łatwiej się wy­grze­bać pi­sa­rzo­wi z kom­plet­ne­go za­po­mnie­nia, niż od­wa­lić ka­mień gro­bo­wy ta­kiej ka­no­ni­za­cji. Uni­ce­stwi­liście ją hi­po­kryzją sza­cun­ku”³ – tak Ta­de­usz Boy-Żeleński kończył swój esej poświęcony Nar­cy­zie Żmi­chow­skiej. Było to w roku 1928, ale po­ka­za­na na tym przykładzie pra­widłowość jest ak­tu­al­na także dziś, nig­dy zresztą ak­tu­al­ności nie stra­ciła. Za to sam Boy pod­le­ga obec­nie tym sa­mym pro­ce­som, którym prze­ciw­sta­wiał się w Lu­dziach żywych i Brązow­ni­kach. Nie prze­ro­bi­liśmy za­da­nej przez nie­go lek­cji, w Pol­sce bio­gra­fi­sty­ka nig­dy nie roz­winęła się na ma­sową skalę, a brązow­nic­two jest wciąż pod­sta­wo­wym spo­so­bem mówie­nia o wy­bit­nych jed­nost­kach. Dzie­je się tak nie tyl­ko w szko­le, ale także w po­pu­lar­nym prze­ka­zie me­dial­nym, a na­wet w opra­co­wa­niach aka­de­mic­kich. Wciąż nie­zwy­kle chętnie wy­ko­rzy­stu­je się zgrabną for­mułę „sza­cun­ku dla pry­wat­ności”, która służy do ta­bu­izo­wa­nia nie­wy­god­nych te­matów. Życie pry­wat­ne jest za­wsze przy­cięte do odpowiednie­go wzo­ru albo – jeśli przy­ciąć się nie da – całko­wi­cie prze­mil­cza­ne. Au­to­rzy i au­tor­ki bio­gra­fii po­tra­fią badać naj­drob­niej­sze szczegóły z dzie­ciństwa swo­ich bo­ha­terów, przed­sta­wiać ge­ne­alo­gię ich ro­dziców, pisać o szkol­nych ko­le­gach i pre­zen­tach uro­dzi­no­wych od ulu­bio­ne­go wu­jo­stwa, po­mi­jając jed­no­cześnie całą nie­wy­godną sferę życia pry­wat­nego.

Źle wi­dzia­na jest wszel­ka nie­nor­ma­tyw­ność, przede wszyst­kim ho­mo­sek­su­alizm i wszyst­ko, co się może z nim ko­ja­rzyć. Są książki poświęcone życiu i twórczości Ma­rii Ko­nop­nic­kiej, gdzie nie po­ja­wia się w ogóle na­zwi­sko Ma­rii Dulębian­ki, z którą po­et­ka przeżyła wspólnie po­nad dwa­dzieścia lat. W tym dys­kur­sie sa­mobójstwo przed­sta­wia się jako atak ser­ca, a AIDS sta­je się tętnia­kiem mózgu. W za­pla­no­wa­nym na wie­le lat i pięknie wy­da­wa­nym zbio­rze ko­re­spon­den­cji Ka­ro­la Szy­ma­now­skie­go zna­leźć można notkę zna­jo­me­go kom­po­zy­to­ra, który do­no­sił z Wied­nia po fran­cu­sku: „De­pu­is que vous n’êtes plus là, to­utes les ta­bles sont vi­des et les Méta­xi­nes ab­sen­tes”. Zda­nie zo­sta­je przetłuma­czo­ne w przy­pi­sie: „Odkąd Pana tu nie ma, wszyst­kie sto­li­ki są pu­ste i nie ma méta­xi­nes”. Da­lej mamy wyjaśnie­nie ta­jem­ni­cze­go określe­nia: „Daw­niej­sze qu­eer, obec­nie gay, to an­giel­skie określe­nie od­po­wia­dające fran­cu­skie­mu méta­xi­nes”. Jak widać, pew­ne słowa nie mają pol­skich od­po­wied­ników, a je­dy­nie an­giel­skie. Jesz­cze inna sy­tu­acja ma miej­sce w przy­pad­ku ko­re­spon­den­cji Mie­czysława Gry­dzew­skie­go i Jana Le­cho­nia. Sta­ran­nie opra­co­wa­ny zbiór za­wie­ra także licz­ne za­cho­wa­ne li­sty od in­nych nadawców. Z wyjątka­mi. Szes­na­ste­go lu­te­go 1950 roku Le­choń do­no­si przy­ja­cie­lo­wi: „Miałem od Bor­ma­na list fan­ta­stycz­ny”. Jeśli taki fan­ta­stycz­ny, do­brze byłoby go po­znać! Nie­ste­ty, w przy­pi­sie czy­ta­my tyl­ko: „List da­to­wa­ny 11 lu­te­go 1950, w liście Bor­man opi­sał śro­do­wi­sko ho­mo­sek­su­alistów wśród pol­skiej emi­gra­cji w Lon­dy­nie, w to­nie kpiar­sko-iro­nicz­nym i w styli­styce z po­gra­ni­cza dra­stycz­nej por­no­gra­fii. Ręko­pis za­cho­wał się w ar­chi­wum po­ety w PIN w No­wym Jor­ku”. To stresz­cze­nie za­my­ka sprawę, czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki zo­stają po­trak­to­wa­ni jak dzie­ci, którym nie wszyst­ko można udostępnić.

Wie­dza o życiu pry­wat­nym ważnych po­sta­ci ho­mo­sek­su­al­nych sprzed lat po­trzeb­na jest nie tyl­ko do pełnej re­kon­struk­cji oby­cza­jo­wości daw­nych czasów, a per­spek­ty­wa ge­jow­sko-les­bij­ska, czy sze­rzej – qu­eer stu­dies, jest zbyt in­te­re­sująca i daje zbyt wie­le no­wych możliwości, by miała się nig­dy w Pol­sce nie za­do­mo­wić. Jest to szan­sa dla wie­lu twórców i twórczyń za­po­mnia­nych i za­po­mi­na­nych. Po­now­ne od­czy­ta­nie i zin­ter­pre­to­wa­nie ich do­rob­ku oraz bio­gra­fii z no­wej per­spek­ty­wy może jesz­cze nie raz potrząsnąć ka­no­nem. W nie­wiel­kiej mie­rze ten pro­ces już się zaczął, świad­czy o tym powrót z wy­gna­nia Ma­rii Ko­mor­nic­kiej. Ta młodo­pol­ska po­et­ka, która po przyjęciu męskiej tożsamości Pio­tra Własta przez wie­le lat nie­mal zupełnie nie ist­niała, w ostat­nim okre­sie w kręgu aka­de­mic­kim przeżywa swo­isty re­ne­sans; nie­zwykła bio­gra­fia spra­wiła, że in­spi­ru­je ko­lej­ne po­ko­le­nia ba­da­czy, uka­zało się już kil­ka­naście opra­co­wań jej poświęco­nych. I choć większość twórczości Ko­mor­nic­kiej/Własta po­zo­sta­je w ręko­pi­sie lub jest roz­pro­szo­na na łamach sta­rych ga­zet, jej sy­tu­acja wy­da­je się lep­sza niż nie­jed­ne­go li­te­rac­kie­go gi­gan­ta, który prze­ra­bia­ny w szko­le, zo­sta­je „za­ma­ry­no­wa­ny w cno­cie” na dzie­sięcio­le­cia. Przy­pa­dek Własta jest szczególny, na nim jed­nak nie po­win­no się skończyć. Na prze­czy­ta­nie z in­nej per­spek­ty­wy swo­ich li­te­rac­kich do­ko­nań cze­ka większość bo­ha­te­rek i bo­ha­terów tej książki. Szczególnie ci naj­bar­dziej zna­ni. Bo jak pisała swe­go cza­su Inga Iwa­siów: kto bez wie­dzy o życiu pry­wat­nym „do­pa­trzyłby się ja­kiej­kol­wiek alu­zji w po­ezji i no­we­li­sty­ce Ko­nop­nic­kiej? Co z ckli­wy­mi obrończy­nia­mi u Ro­dzie­wiczówny? A jed­nak za­ry­zy­ko­wałabym tezę, że przy­pa­dek tych au­to­rek może być dla hi­sto­ryków li­te­ra­tu­ry po­uczający, al­bo­wiem plot­kar­ska wie­dza o ich życio­ry­sach może stać się im­pul­sem do po­now­nej lek­tu­ry i od­kry­cia spe­cjal­nej wrażliwości, es­te­ty­ki, której reguły i sens znaj­dują się być może poza he­te­ro­pa­triar­chal­nym ka­no­nem”.

Ta­de­usz Bre­za na po­wo­jen­nej pocztówce

Ze­bra­ne tu na­zwi­ska nie sta­no­wią za­mkniętego zbio­ru. Jest to je­dy­nie su­biek­tyw­ne za­sy­gna­li­zo­wa­nie pew­ne­go po­ten­cjału tkwiącego w życio­ry­sach twórców i twórczyń na­wet naj­bar­dziej zna­nych. Stąd Iwasz­kie­wicz, Dąbrow­ska, Ko­nop­nic­ka, An­drze­jew­ski. Pragnę jed­nak także zwrócić uwagę na oso­by po­zo­stające nie­co z boku, ale war­te za­in­te­re­so­wa­nia, choćby ze względu na je­den aspekt swo­jej bio­gra­fii. Jak pu­bli­cyst­ka i le­kar­ka Zo­fia Sa­dow­ska, której pro­ces z bru­kow­cem o obronę do­bre­go imie­nia przy­brał nie­ocze­ki­wa­ny obrót i za­mie­nił się w sprawę do­tyczącą les­bia­ni­zmu. Czy Anna Iwasz­kie­wicz, za­pi­sująca na kar­tach swo­je­go dzien­ni­ka eta­py za­ko­chi­wa­nia się w ko­bie­cie. Wresz­cie dwóch kom­po­zy­torów, którzy próbo­wa­li swych sił jako li­te­ra­ci: Ka­rol Szy­ma­now­ski, au­tor za­gi­nio­nej po­wieści Efe­bos, i Zyg­munt My­ciel­ski, pro­wadzący przez kil­ka­dzie­siąt lat w swo­im dzien­ni­ku jedną z naj­cie­kaw­szych kro­nik lat 50. i 60. A w ko­lej­ce już cze­kają następni. Choćby Ta­de­usz Bre­za (1905–1970), au­tor Ada­ma Gry­wałda (1936), pierw­szej (wy­da­nej!) pol­skiej po­wieści z sil­nym wątkiem ho­mo­ero­tycz­nym. Anie­la Gru­szec­ka (1884–1976), przy­po­mnia­na przez Ewę Kra­skowską jako je­dy­na pi­sar­ka w między­woj­niu po­ru­szająca, w Przy­go­dzie w nie­zna­nym kra­ju (1933), kwe­stię les­biańską. Lu­bel­ski po­eta Józef Cze­cho­wicz (1903–1939) zmu­szo­ny ze względu na ho­mo­sek­su­alizm do re­zy­gna­cji z działalności w Związku Na­uczy­ciel­stwa Pol­skie­go.

Trud­no pisać o ja­kim­kol­wiek ho­mo­sek­su­al­nym doświad­cze­niu bez wpro­wa­dze­nia pojęć „żyć w sza­fie” i „wyjść z sza­fy”, które od­noszą się do sy­tu­acji gejów i les­bi­jek, ich funk­cjo­no­wa­nia w sfe­rze pry­wat­nej i pu­blicz­nej. Moi bo­ha­te­ro­wie są za­mknięci w sza­fie, bo żyli w cza­sach przede­man­cy­pa­cyj­nych, kie­dy ho­mo­sek­su­alizm nie był kwe­stią po­li­tyczną ani na­wet te­ma­tem po­le­mik pra­so­wych. Jed­nak żyli w sza­fie także dla­te­go, że nie ro­bi­li nic, żeby z niej wyjść. Nie włączy­li się w dys­kusję na te­mat „in­wer­sji sek­su­al­nej”, która już od przełomu XIX i XX wie­ku to­czyła się w Niem­czech. To nie przy­pa­dek, że ho­mo­sek­su­alizm za­ist­niał w Pol­sce na fo­rum pu­blicz­nym dzięki he­te­ro­sek­su­ali­stom: pierw­sze tek­sty eman­cy­pa­cyj­ne na te­mat mniej­szości sek­su­al­nych wyszły spod pióra Ta­de­usza Boya-Żeleńskie­go, a przed­mowę do les­bij­skiej po­wieści Źródło sa­mot­ności Radc­lyf­fe Hall na­pi­sała Ire­na Krzy­wic­ka; po­le­mi­zo­wała z nią Wan­da Mel­cer. Licz­ne gro­no ho­mo­sek­su­al­nych zna­jo­mych nie podjęło te­ma­tu, ra­czej wyśmie­wało te ini­cja­ty­wy.

Za­mknięcie w sza­fie nie ozna­cza tyl­ko sta­nu samoświa­do­mości, ale także sy­tu­ację zewnętrzną. Bo­ha­te­ro­wie mo­jej książki byli w sza­fie, bo w ta­kich cza­sach przyszło im żyć, a nie zdo­by­li się na stwo­rze­nie al­ter­na­ty­wy. Te­raz często są w sza­fie, bo nie po­zwa­la się im stamtąd wyjść. Ko­lej­ni strażnicy i strażnicz­ki, często na­wet nieświa­do­mie, pil­nie strzegą wejścia i mają opra­co­wa­ne stra­te­gie, aby na­wet już uchy­lo­ne drzwi nie otwo­rzyły się całko­wi­cie. Sza­fa ma bo­wiem dość istot­ne zna­cze­nie, szczególnie w na­szej kul­tu­rze, gdzie w kwe­stii ho­mo­ero­ty­zmu przez lata królowała „po­ety­ka nie­wy­rażal­ne­go pożąda­nia”. To Ger­man Ritz ukuł ten ter­min, ana­li­zując twórczość pol­skich pi­sa­rzy. Ozna­cza on za­ka­mu­flo­wa­nie te­ma­tu tak, aby przy oka­zji omówień można go było ominąć, zu­ni­wer­sa­li­zo­wać, krótko mówiąc – unie­ważnić, a utwór za­li­czyć do kul­tu­ry wy­so­kiej. W efek­cie aż do końca lat 80. XX wie­ku nie było w Pol­sce no­wo­cze­snej li­te­ra­tu­ry eman­cy­pa­cyj­nej, nie było te­ma­tu, za to ho­mo­sek­su­aliści mo­gli zaj­mo­wać czołowe miej­sca w ka­no­nie jako naj­ważniej­si pi­sa­rze. Sza­fa ma więc swo­je mi­nu­sy, ale nie do po­gar­dze­nia są jej plu­sy. Dla­te­go tak wie­le osób wciąż w sza­fie sie­dzi, często stojąc też na jej straży.

Jak to jest wy­ko­rzy­sty­wa­ne w prak­ty­ce, można prześle­dzić na wie­lu przykładach. Swe­go cza­su zro­bił to Błażej War­koc­ki w ese­ju Otwie­ra­nie to­a­le­ty, wy­ko­rzy­stując głośną wy­po­wiedź Józefy Hen­ne­lo­wej na te­mat Je­rze­go Za­wiey­skie­go i jego part­ne­ra: „Nig­dy – żeby już wspo­mnieć ten smut­ny fakt – nie wi­działam Je­rze­go Za­wiey­skie­go z tym jego Sta­siem. O tym się wie­działo, to był trwały związek, ale kie­dy on przy­jeżdżał do Kra­ko­wa, to za­wsze sam. Nie eks­po­no­wał tego”. Posiłkując się me­todą War­koc­kie­go, za­pre­zen­tuję, jak działa za­mknięcie w sza­fie na przykładzie li­te­rac­kim. W ka­to­lic­kim wy­daw­nic­twie „Więź” uka­zu­je się nie tyl­ko zna­ny mie­sięcznik, ale także licz­ne książki, przede wszyst­kim li­te­ra­tu­ra fak­tu. Od połowy lat 90. opu­bli­ko­wa­no sze­reg prac ho­mo­sek­su­alistów. Tam wy­szedł ostat­ni przed śmier­cią tom pro­zy Pawła Hert­za – Gra tego świa­ta, ale przede wszyst­kim uka­zały się licz­ne zbio­ry tekstów i wspo­mnień o ta­kich au­to­rach jak Józef Czap­ski, Ja­rosław Iwasz­kie­wicz, Jan Le­choń, Zyg­munt My­ciel­ski, Je­rzy Stem­pow­ski. Nie ma w tym nic złego, a po­mysł przy­po­mnie­nia tych twórców należy uznać za cen­ny. I można byłoby na­wet po­minąć fakt, że w tym sa­mym wy­daw­nic­twie wy­cho­dziły tak ho­mo­fo­bicz­ne książki jak Męska roz­mo­wa pod re­dakcją Ka­ta­rzy­ny Jabłońskiej i Ce­za­re­go Gaw­ry­sia, choć na przykład dru­ko­wa­nie an­ty­se­mic­kich bro­szu­rek obok po­wieści Żyda czy Żydówki na­wet re­dakcja „Więzi” uznałaby za­pew­ne za niewłaści­wie. Główny pro­blem w tym, że książki nieżyjących au­torów były w „Więzi” tak kom­pi­lo­wa­ne, aby kwe­stia ho­mo­sek­su­ali­zmu nie miała pra­wa za­ist­nieć ani w tekście głównym, ani w no­tach od edy­to­ra czy posłowiu. Pi­sa­rze po­zo­sta­wa­li więc w sza­fie. Czap­ski, Le­choń czy My­ciel­ski byli ho­mo­sek­su­ali­sta­mi. Nie ma możliwości, aby ktoś zaj­mujący się ich twórczością i bio­gra­fią o tym nie wie­dział. Oni sami jed­nak nie po­ru­sza­li pu­blicz­nie tego te­ma­tu, łatwo więc można uda­wać, że się o tym nie wie. Sza­fa stoi za­mknięta. Kto by stra­cił na jej otwar­ciu? Pi­sa­rze nie żyją, nic już nie zmie­ni ich ho­mo­sek­su­ali­zmu. Wy­daw­ca zna­ko­mi­cie zda­je so­bie z tego sprawę, więc jego wie­dza też by się nie zmie­niła. Zmie­niłoby się jed­nie po­strze­ga­nie kwe­stii ho­mo­sek­su­ali­zmu w prze­strze­ni pu­blicz­nej. Trze­ba byłoby się nie tyl­ko do te­ma­tu od­nieść, ale może na­wet wyciągnąć wnio­ski i na przykład za­prze­stać dru­ko­wa­nia książek w ro­dza­ju Męskiej roz­mo­wy. Dla­te­go nie po­win­no dzi­wić, że „Więź” przez długie lata w swo­jej pu­bli­cy­sty­ce występowała jako nie­prze­jed­na­ny strażnik sza­fy, wro­go na­sta­wio­ny do wszel­kich prób eman­cy­pa­cyj­nych, od­bie­rający ge­jom i les­bij­kom pod­mio­to­wość i wysyłający ich na te­ra­pię.

Oczy­wiście przy­pa­dek „Więzi” to pew­na skraj­ność, za­zwy­czaj za­bieg prze­pro­wa­dzo­ny zo­sta­je w sposób mniej dra­stycz­ny. Świet­nym tego przykładem jest większość książek wy­da­nych swe­go cza­su przez Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie w po­pu­lar­nej se­rii „Pary”. Zna­lazło się tam miej­sce także dla związków tak nie­ba­nal­nych jak Anny i Ja­rosława Iwasz­kie­wiczów czy Ma­rii Dąbrow­skiej i Sta­nisława Stem­pow­skie­go. Po­zor­nie nic nie jest prze­mil­cza­ne, pi­sze się o bi­sek­su­ali­zmie Dąbrow­skiej, ro­man­sach Ja­rosława, abor­cji Anny. W przy­pad­ku małżeństwa au­to­ra Sławy i chwały po­zo­sta­je to jed­nak na mar­gi­ne­sie, służy do­wo­dze­niu, że mie­liśmy do czy­nie­nia ze związkiem to­le­ran­cyj­nym, opar­tym na po­ro­zu­mie­niu dusz, gdzie sek­su­al­ność była na dru­gim pla­nie. Piotr Mit­zner, pisząc o usu­nięciu ciąży w związku z na­si­lającą się cho­robą psy­chiczną Iwasz­kie­wi­czo­wej, nie do­da­je, że abor­cja była wte­dy nie­le­gal­na. Nie za­sta­na­wia się także, dla­cze­go po złama­niu pra­wa i sko­rzy­sta­niu z do­bro­dziej­stwa, ja­kim jest możliwość wy­bo­ru, małżeństwo nie za­bie­rało pu­blicz­nie w tej spra­wie głosu, nie wspie­rało kam­pa­nii na rzecz świa­do­me­go ma­cie­rzyństwa. Mit­zner z nie­ja­snych po­wodów ukry­wa także na­zwi­sko jed­ne­go z ostat­nich ko­chanków Iwasz­kie­wi­cza, Je­rze­go Błeszyńskie­go, tytułując go kon­se­kwent­nie „Ju­rek B.” – przy­po­mi­na to sposób postępo­wa­nia mediów z kry­mi­na­li­sta­mi. W grun­cie rze­czy trud­no uniknąć wrażenia, że au­to­rzy mo­no­gra­fii uważają ho­mo­sek­su­alizm za coś złego, z cze­go trze­ba bo­ha­terów tłuma­czyć i uspra­wiedliwiać. Świad­czy o tym także frag­ment u Grażyny Bor­kow­skiej, która pisząc o ro­man­sach Dąbrow­skiej zarówno z mężczy­zna­mi, jak i ko­bie­ta­mi, za­zna­cza: „Oczy­wiście, ta­kie za­cho­wa­nie wiąże się z pew­nością z ja­kimiś bliżej nie­określo­ny­mi pre­dys­po­zy­cja­mi bi­sek­su­al­ny­mi, ale samo w so­bie nie było pod­szy­te żadną per­wersją”. Po­ja­wia się py­ta­nie: co ta­kiego strasz­ne­go by się stało, gdy­by pre­dys­po­zy­cje bi­sek­su­al­ne były określone? Czy to byłoby już „per­wersją”, czy może byłby nią do­pie­ro zde­kla­ro­wa­ny les­bia­nizm? Bor­kow­ska cały wywód za­czy­na zresztą od stwier­dze­nia: „Ob­rosły złą le­gendą ho­mo­sek­su­alizm Dąbrow­skiej pre­zen­tu­je się zupełnie zwy­czaj­nie i nie­de­mo­nicz­nie, jeśli pa­trzeć nań od stro­ny emo­cjo­nal­nych po­trzeb, napiętej sek­su­al­ności, bo­ga­te­go życia wewnętrzne­go, nie­za­spo­ko­jo­ne­go w swym par­ciu do szczęścia”. Po­mi­jając założenie, które stoi za tym zda­niem, próżno szu­kać wyjaśnie­nia, jaką złą le­gendę ho­mo­sek­su­alizmu Dąbrow­skiej au­tor­ka ma na myśli. Czyżby już coś na ten te­mat pi­sa­no, or­ga­ni­zo­wa­no kon­fe­ren­cje, spie­ra­no się? Naj­wy­raźniej mowa o za­ku­li­so­wych roz­mo­wach, które oczy­wiście nie za­ist­niały pu­blicz­nie; znów ktoś za­de­cy­do­wał, co nie jest prze­zna­czo­ne dla „dzie­ci”.

Moja książka nie za­trzy­mu­je się tam, gdzie większość bio­gra­fii. In­for­ma­cja o ho­mo­sek­su­ali­zmie, bi­sek­su­ali­zmie czy nie­do­określo­nej orien­ta­cji sek­su­al­nej pi­sa­rza lub pi­sar­ki nie zo­sta­je skwi­to­wa­na stwier­dze­niem, że „to nie miało żad­ne­go zna­cze­nia”, ale jest bodźcem do dal­szych po­szu­ki­wań i po­zna­wa­nia życio­ry­su także w tym aspek­cie. Nie zaj­muję się fikcją li­te­racką, czy­tam li­te­ra­turę in­tymną i bio­gra­fie poświęcone da­nej oso­bie, aby prześle­dzić, w jaki sposób po­ja­wia się (lub nie) kwe­stia nie­he­te­ro­nor­ma­tyw­nej orien­ta­cji sek­su­al­nej, gdzie próby zafałszo­wa­nia stają się naj­mniej sku­tecz­ne. Aby jak naj­sze­rzej po­ka­zać, jak od dru­giej połowy XIX w. żyło się Po­la­kom i Po­lkom o nie­nor­ma­tyw­nej orien­ta­cji, wybór przed­sta­wio­nych poniżej syl­we­tek re­pre­zen­tu­je różne jej od­cie­nie. Od nie­mal otwar­te­go zde­kla­ro­wa­nia ho­mo­sek­su­ali­zmu do re­zy­gna­cji z próby stwo­rze­nia związku z osobą tej sa­mej płci, a po dro­dze z bi­sek­su­ali­zmem przy­bie­rającym różne for­my. Por­tre­ty dopełniają się wza­jem­nie, właści­wie wszyst­kie po­sta­cie w różnym kon­tekście po­ja­wiają się też w szki­cach poświęco­nych in­nym.

Od po­nad dzie­sięciu lat te­mat ho­mo­sek­su­ali­zmu stał się na fo­rum pu­blicz­nym kwe­stią po­li­tyczną. Przy oka­zji ko­lej­nych wy­da­rzeń po­ja­wiają się licz­ne dys­ku­sje pra­so­we, a pew­ne po­stu­la­ty znaj­dują się na­wet w pro­gra­mach wy­bor­czych par­tii. Łatwo jed­nak za­uważyć, że po­ru­sza­my się ciągle po dość wąskim ob­sza­rze, którego gra­ni­ce wy­zna­cza to, co dzie­je się tu, a przede wszyst­kim te­raz. Chciałbym, aby moja książka wpi­sała się także w ten nurt i choć trochę przy­czy­niła do zakwe­stionowania pro­ste­go po­działu, który swe­go cza­su – choć na in­nym przykładzie – zde­fi­nio­wała Ma­ria Ja­nion: „Różnica zdań do­ty­czy tego, co «poważne» i co «nie­po­ważne». Poważna, taki górował sposób myśle­nia w opo­zy­cji lat 70. i 80., jest wal­ka o nie­pod­ległość, nie­po­ważna zaś – wal­ka o pra­wa ko­biet. Prześla­do­wa­nia po­li­tyczne do­tyczą działaczy nie­pod­ległościo­wych, na­to­miast od­czu­cie re­pre­sji i kon­tro­li ko­biet jest ich sprawą pry­watną”. Ten obo­wiązujący ciągle po­dział już daw­no po­wi­nien zo­stać znie­sio­ny. W przy­pad­ku osób ho­mo­sek­su­al­nych gra­ni­ca między prześla­do­wa­niem za poglądy i orien­tację ho­mo­sek­su­alną jest zresztą płynna, a pry­watne bar­dzo często oka­zu­je się publicz­ne. W książce Obława. Losy pi­sa­rzy re­pre­sjo­no­wa­nych Jo­an­na Sie­dlec­ka przed­sta­wiła por­tre­ty czter­na­stu pi­sa­rzy prześla­do­wa­nych w PRL przez władzę. Trzech z nich było ho­mo­sek­su­ali­sta­mi – dużo to czy mało? Chy­ba wy­star­czająco dużo, sko­ro dwóch w związku z tym zna­lazło się w więzie­niu, a in­for­ma­cje o pre­fe­ren­cjach sek­su­al­nych zbie­ra­no bez względu na to, po której stro­nie ba­ry­ka­dy dana oso­ba się znaj­do­wała. In­te­re­so­wa­no się zarówno Iwasz­kie­wi­czem, jak i Stryj­kow­skim, Hert­zem czy Za­wiey­skim. Po­tem można to było wy­ko­rzy­stać do dys­cy­pli­no­wa­nia nie­po­kor­nych. A im bar­dziej ktoś się ukry­wał, tym dys­cy­pli­no­wać było łatwiej. Zresztą początki ofi­cjal­ne­go ru­chu opo­zy­cyj­ne­go są sym­bo­licz­nie związane z ho­mo­sek­su­ali­zmem. Jed­ne­go z założycie­li Ko­mi­te­tu Obro­ny Ro­bot­ników, Je­rze­go An­drze­jew­skie­go, władza próbowała skom­pro­mi­to­wać, kol­por­tując w 1976 roku jego rze­ko­my list do­ma­gający się „za­gwa­ran­to­wa­nia sze­ro­kich swobód w trak­to­wa­niu życia sek­su­al­ne­go lu­dzi oboj­ga płci według ich własnych upodo­bań”. Ak­cja nie po­wiodła się; jesz­cze trzy­dzieści lat temu po­mysł, by geje i les­bij­ki mie­li ja­kie­kol­wiek pra­wa, wy­da­wał się na tyle ab­sur­dal­ny, że w praw­dzi­wość li­stu uwie­rzy­li je­dy­nie Je­rzy Urban i Zyg­munt My­ciel­ski. Już choćby ta jed­na hi­sto­ria jest znacząca. Choć minęło tyle lat, mimo se­tek książek, tysięcy ar­ty­kułów o opo­zy­cji an­ty­ko­mu­ni­stycz­nej w PRL i całego IPN-u spe­cjal­nie powołane­go do ba­da­nia ta­kich spraw, hi­sto­ria „li­stu” An­drze­jew­skie­go nie zo­stała so­lid­nie opra­co­wa­na ani zba­da­na, nie próbo­wa­no się za­sta­no­wić, co mówi on o sy­tu­acji osób homosek­su­al­nych, na­wet tych uprzy­wi­le­jo­wa­nych, w Pol­sce Lu­do­wej.

Po­dob­nie nie próbo­wa­no we­ry­fi­ko­wać często po­ja­wiającej się tezy o nie­mal ho­mo­sek­su­al­nej ma­fii li­te­rac­kiej działającej dzięki przy­chyl­ności władzy. Taki pogląd od lat lan­su­je na przykład Krzysz­tof Kąko­lew­ski: „Był okres w po­wo­jen­nej li­te­ra­tu­rze pol­skiej w kra­ju, że kil­ku star­szych panów o tych skłonnościach de­cy­do­wało o de­biu­cie i przyszłości młodych pi­sa­rzy. Wy­star­czyło, że ktoś nie zgo­dził się na win­ko u wszech­potężnego pana, by miał za­mkniętą większość dróg”. Pisał o tym także Le­szek Pro­rok w Dzien­ni­ku 1949–1984: „Aby robić błyska­wiczną ka­rierę na początku państwo­wości, trze­ba było być pu­pil­kiem par­tii, Kościoła lub ho­mo­sek­su­alistów – ta ostat­nia ma­fia w li­te­ra­tu­rze oka­zała się naj­bar­dziej wpływo­wa, zwłasz­cza w kom­bi­na­cjach z po­gra­ni­cza: ho­mo­sek­su­alista ka­to­lik, ho­mo­sek­su­alista mark­si­sta”. Sko­ro jed­nak tak, po­wsta­je py­ta­nie, dla­cze­go także tą sprawą nikt się nie zajął. Od­po­wiedź wy­da­je się ba­nal­na: nie cho­dzi o to, żeby po­dob­ne opo­wieści ktoś spraw­dził i zwe­ry­fi­ko­wał, wręcz prze­ciw­nie. One są możliwe właśnie dla­te­go, że sza­fa stoi za­mknięta. Stoi za­mknięta, więc można na nią pro­jek­to­wać do­wol­ne treści.

Nie mam oczy­wiście złudzeń, że jed­na książka jest w sta­nie wy­do­być z sza­fy pi­sar­ki i pi­sa­rzy, o których opo­wia­dam w tym to­mie. Jeśli jed­nak trochę uchy­li za­mknięte drzwi, już będzie można uznać to za suk­ces. Mam wrażenie, że w tej kwe­stii ciągle za­czy­nać trze­ba od pod­staw, od po­wie­dze­nia głośno o ho­mo­sek­su­ali­zmie. Za tym po­win­na pójść re­in­ter­pre­ta­cja twórczości, a przede wszyst­kim ba­da­nie bio­gra­fii i dal­sza pu­bli­ka­cja do­ku­mentów. Na upu­blicz­nie­nie cze­ka ko­re­spon­den­cja wy­mie­nia­na między Marią Dąbrowską i Anną Ko­walską. Dzien­ni­ki Ko­walskiej zna­ne są wciąż tyl­ko we frag­men­tach, po­dob­nie rzecz ma się z Je­rzym Za­wiey­skim. Na upu­blicz­nie­nie pry­wat­nych za­pisków i listów Wil­hel­ma Ma­cha nie go­dzi się ro­dzi­na. Niezna­ne są li­sty po­wstałe w kręgu Mi­ron Białoszew­ski–Józef Czap­ski–Lu­dwik He­ring, na skom­ple­to­wa­nie cze­ka roz­pro­szo­ny w wie­lu miej­scach dzien­nik Je­rze­go An­drze­jew­skie­go. Bar­dzo oszczędnie daw­ko­wa­na jest ko­re­spon­den­cja Anny i Ja­rosława Iwasz­kie­wiczów, do­tych­czas wy­da­no ją je­dy­nie do 1931 roku. W do­ku­mentach już dostępnych łatwo za­uważyć, że wie­lu au­torów, mimo ucie­ka­nia się do języka mo­der­ni­zmu, stra­te­gii ka­mu­flażu i sub­li­ma­cji w ofi­cjal­nej twórczości, ma ogromną po­trzebę cho­ciaż raz na­zwa­nia tego, co „nie­na­zy­wal­ne”. Krótko przed śmier­cią Ju­lian Stryj­kow­ski mówił w wy­wia­dzie Ada­mo­wi Mich­ni­ko­wi i Ro­ma­no­wi Kur­kie­wi­czo­wi: „Przyłbicę zdarłem z sie­bie do­pie­ro w Mil­cze­niu. Pomyślałem so­bie: masz osiem­dzie­siąt osiem lat, n a p i s z t o, niech to będzie two­ja ostat­nia książka, za­trzaśnij drzwi, niech nie będzie więcej two­ich słów, n i e p i s z w i ę c e j o n i c z y m” (pod­kreśle­nia moje – K.T.). Powyższa wy­po­wiedź wy­da­je się szczególnie zna­mien­na. Na po­ru­sze­nie te­ma­tu Stryj­kow­ski cze­kał całe życie, jed­no­cześnie nie­zwy­kle sil­na po­trze­ba szcze­rości zde­rzo­na jest tu z nie­możnością na­zwa­nia ho­mo­sek­su­ali­zmu po imie­niu. Na­to­miast Ja­rosław Iwasz­kie­wicz w liście do przy­ja­cie­la wyrażał żal, że nie było mu dane pisać wprost o kwe­stiach ho­mo­sek­su­al­nych; na prze­szko­dzie stała ro­dzi­na, a ra­czej wy­obrażenie tego, co jest dla niej do­bre: „I za­wsze mam tę po­kusę na­pi­sa­nia książki o mo­jem życiu sek­su­al­nem, z tym ol­brzy­mim doświad­cze­niem – i z tą naj­większą re­we­lacją, że to jest ta­kie pro­ste. Jed­nem słowem prze­ciw­sta­wić coś Co­ry­do­no­wi, jak prze­ciw­sta­wiłem Wzlot Ca­mu­so­wi. Ale nie śmiem, tak już bar­dzo skrzyw­dziłem moją po­stawą wszyst­kich naj­bliższych (ileż ta­kich rozmów, jak ta te­le­fo­nicz­na, przy­to­czo­na prze­ze mnie, słyszały moje córki…), że po­wstrzy­mam się od na­pi­sa­nia i tego. A l e c z a s a m i ż a ł u j ę, b o b y ł o b y t o p i s a n i e n a p r a w d ę s z c z e r e” (19 III 1958; pod­kreśle­nia moje – K.T.). W świe­tle tych cy­tatów od­czy­ta­nie ho­mo­sek­su­al­nej hi­sto­rii twórców i twórczyń jawi się cza­sem wręcz jako wypełnie­nie ich woli. Swo­iste spełnie­nie te­sta­men­tu, którego nie mie­li od­wa­gi na­pi­sać.Je­dy­ne za­cho­wa­ne zdjęcie Pio­tra Własta na okładce książki Iza­be­li Fi­li­piak

2. NIE MA KO­MOR­NIC­KIEJ!

Piotr Od­mie­niec Włast (1876–1949)

Czy­ta­nie tekstów Ma­rii Ko­mor­nic­kiej w kon­tekście jej bio­gra­fii nig­dy nie od­by­wa się na neu­tral­nym grun­cie. W zależności od psy­chicz­nej kon­struk­cji ba­da­cza hi­sto­ria Ma­rii Ko­mor­nic­kiej dla jed­nych jest prze­strogą, dla dru­gich – in­spi­racją.

IZA­BE­LA FI­LI­PIAK, Ob­sza­ry od­mien­ności (2006)

Bio­gra­fia Pio­tra Od­mieńca Własta, zna­ne­go wcześniej jako Ma­ria Ko­mor­nic­ka, to jed­na z naj­bar­dziej ta­jem­ni­czych, tra­gicz­nych i wzru­szających hi­sto­rii w pol­skiej li­te­ra­tu­rze. Po­stać jesz­cze za życia kom­plet­nie za­po­mnia­na, a wręcz po­grze­ba­na, po la­tach stała się in­spi­racją książek, sztuk te­atral­nych i prac na­uko­wych. W 1938 roku Ta­de­usz Boy-Żeleński, przy­go­to­wując lek­sy­kon Młoda Pol­ska. Wybór po­ezji, pisał do Ka­zi­mie­rza Cza­chow­skie­go z prośbą o in­for­ma­cje m.in. na te­mat daty śmier­ci Ma­rii Ko­mor­nic­kiej (Włast żył jesz­cze je­de­naście lat). W świe­tle współcze­snej wie­dzy i co­raz prężniej działających ruchów na rzecz osób transpłcio­wych należy prze­nieść punkt ciężkości z mówie­nia o Ko­mor­nic­kiej na mówie­nie o Właście, czy­li po pro­stu usza­no­wać imię, na­zwi­sko i płeć, które wy­brał sam za­in­te­re­so­wa­ny⁷. I których – w prze­ci­wieństwie do żeńskiej for­my – nig­dy się nie wy­rzekł.

Spra­wa nie jest pro­sta, bo przez po­nad trzy­dzieści pierw­szych lat życia Włast funk­cjo­no­wał jako ko­bie­ta; wte­dy też od­no­sił naj­większe suk­ce­sy li­te­rac­kie. Uro­dził się 25 lip­ca 1876 roku w ro­dzin­nym majątku Grabów i na chrzcie otrzy­mał imię Ma­ria. Dzięki sta­ran­ne­mu do­mo­we­mu wy­kształce­niu szyb­ko od­kry­to u nie­go ta­lent zwia­stujący nie­mal cu­dow­ne dziec­ko. W wie­ku nie­spełna szes­na­stu lat de­biu­tu­je opo­wia­da­nia­mi w „Ga­ze­cie War­szaw­skiej”, dwa lata później uka­zu­je się pierw­sza książka, zbiór Szki­ce. Wówczas wyjeżdża także stu­dio­wać do Cam­brid­ge, ale wra­ca po nie­spełna pół roku. W 1895 roku wspólnie z dużo star­szy­mi i bar­dziej zna­mie­ni­ty­mi ko­le­ga­mi, Wacławem Nałkow­skim i Ce­za­rym Jel­lentą, wy­da­je For­pocz­ty – ma­ni­fest, który za­po­wia­dał na­dejście no­we­go w li­te­ra­tu­rze. Okres do 1907 roku był dla Własta dość płodny i ob­fi­to­wał zarówno w po­ezję, jak i prozę oraz re­cen­zje. Wciąż jesz­cze funk­cjo­no­wał wte­dy jako młoda, do­brze za­po­wia­dająca się po­et­ka. Jan Lo­ren­to­wicz tak wspo­mi­nał ją po la­tach: „Uro­dy była mier­nej. Drob­na, ubra­na skrom­nie, wy­wie­rała wrażenie ra­czej młode­go chłopca, co jesz­cze bar­dziej pod­kreślały krótkie, po męsku ostrzyżone włosy, dość rzad­kie w owych cza­sach u ko­biet”. Trud­no stwier­dzić, ja­kie­go okre­su życia może do­ty­czyć ten opis, za­cho­wało się tyl­ko jed­no zdjęcie Własta w ko­bie­cym stro­ju, na którym włosy ma aku­rat długie, ze­bra­ne z tyłu głowy.

Le­man

Jed­nym z bar­dziej za­gad­ko­wych wy­da­rzeń z „ko­bie­ce­go” okre­su Własta było małżeństwo za­war­te z Ja­nem Lemańskim w czerw­cu 1898 roku. W tek­stach poświęco­nych Ko­mor­nic­kiej poświęca się temu związko­wi sta­now­czo zbyt mało uwa­gi. Dla­cze­go to właśnie Lemański, star­szy o dzie­sięć lat, ubo­gi i do­pie­ro de­biu­tujący po­eta, zo­stał wy­bra­ny na męża? Czy połączyło ich uczu­cie, czy też coś w ro­dza­ju po­kre­wieństwa dusz? Iza­be­la Fi­li­piak su­ge­ru­je, że cho­dziło o eks­cen­trycz­ny wy­bryk i wywołanie skan­da­lu, w które rze­czy­wiście ob­fi­to­wał dwu­let­ni okres małżeństwa – doszło m.in. do strze­la­ni­ny z za­zdrości. We wspo­mnie­niach współcze­snych Lemański zo­stał za­pa­miętany jako in­fan­tyl­ny dzi­wak. Ire­na Lo­ren­to­wicz, córka Jana, która znała Lemańskie­go od dziec­ka, pisała o nim: „Wiel­ki przy­ja­ciel dzie­ci, dzi­wak i cza­ro­dziej, sa­mot­nik i mil­czek. Kie­dy do nas przycho­dził, sia­dy­wał najczęściej na podłodze ze mną przy różnych za­baw­kach, ale cza­sem robił szko­dy: na ka­pe­lu­sze i man­kie­ty z pa­pie­ru, w które mnie «Le­man» ustroił, po­kra­ja­liśmy w pa­ski od­czyt ojca”.

W późnej twórczości Lemańskie­go ba­da­cze do­pa­trzy­li się ob­se­syj­nej niechęci do ko­biet. Zmarł w 1933 roku, niedługo po ko­lej­nej próbie sa­mobójczej. Pod ko­niec życia pra­co­wał jako cen­zor fil­mo­wy w Mi­ni­ster­stwie Spraw Wewnętrznych. Hen­ryk Szle­tyński po­znał go w 1924 roku, gdy jako stu­dent ra­zem z ko­le­ga­mi or­ga­ni­zo­wał kon­cert przy oka­zji Kon­gre­su CIE (Confédéra­tion In­ter­na­tio­na­le des Étu­diants) z udziałem sied­miu­set uczest­ników z całego świa­ta i szu­kał po twórcach wier­szy oraz pio­se­nek: „Siwy pan o sym­pa­tycz­nej twa­rzy z zaróżowie­nia­mi spo­ty­ka­ny­mi u osób nie stro­niących od al­ko­ho­lu i o nie­bie­skich, bar­dzo smut­nych oczach, nie roz­stający się z cy­ga­rem, za­opa­trzył nas w kil­ka swo­ich mało zna­nych utworów i po­sta­wił wa­ru­nek: mamy być łaska­wi przy­być do nie­go po ukończe­niu Kon­gre­su, aby o wszyst­kim dokład­nie opo­wie­dzieć; przy­po­mni mu to jego młodość. Oczy­wiście przy­szliśmy. I kie­dyśmy co­raz żywiej roz­wi­ja­li na­sze wia­do­mości, mówiąc o prze­su­nięciach ide­owo-po­li­tycz­nych i cha­rak­te­ry­zując de­le­ga­cje na­ro­do­wościo­we, in­for­mo­wa­li o sek­cjach, o uchwałach, wte­dy smut­ny sta­ry po­eta za mgłą cy­ga­ro­we­go dymu za­py­tał poważnie i spo­koj­nie: – A główne pijaństwo gdzie było?”.

Jan Lemański na okładce zbio­ru po­ezji z 1973 roku

Być pro­to­plastą rodu

Nie ma wątpli­wości, że naj­ważniej­sza data w życiu Własta to rok 1907. Wówczas po­dej­mu­je osta­teczną de­cyzję o przyjęciu męskiej tożsamości. Miało to miej­sce w po­znańskim ho­te­lu Ba­zar, w trak­cie podróży z matką do Kołobrze­gu. Le­gen­da mówi, że Włast po­zbył się wcześniej wszyst­kich zębów, by uzy­skać nowy kształt twa­rzy; te­raz dzieło zo­stało dopełnio­ne po­przez spa­le­nie dam­skie­go stro­ju. Z ostrzyżony­mi włosa­mi, które po­tem re­gu­lar­nie będzie skra­cać, Ma­ria sta­je się Pio­trem i w ten sposób każe się do sie­bie zwra­cać. Tak roz­po­czy­na się wie­lo­let­nia tułacz­ka po zakładach dla obłąka­nych, a po­tem ko­lej­nych miej­scach od­osob­nie­nia. Dziś, po­nad sto lat później, trud­no wyjaśnić ten swo­isty akt trans­gen­de­ry­zmu. Włast nie tyl­ko oświad­czył, że jest mężczyzną, ale także uznał się za nowe wcie­le­nie Pio­tra Własta, le­gen­dar­ne­go założycie­la rodu Du­nin-Wąso­wiczów, z którego po­cho­dziła mat­ka. Nie był to zresztą przy­pad­ko­wy wybór, już re­cen­zje w „Chi­me­rze” pod­pi­sy­wa­ne były pseu­do­ni­mem „Włast”, po­tem przyszło za­in­te­re­so­wa­nie pro­to­plastą rodu, aż wresz­cie całko­wi­te z nim utożsa­mie­nie.

Za­bu­rze­nia psy­chicz­ne Własta, na które cier­piał od 1903 roku, spra­wiają, że cała hi­sto­rię łatwo się me­dy­ka­li­zu­je. Za­po­mi­na­my o całym aspek­cie kul­tu­ro­wym. Jesz­cze posługując się imie­niem Ma­ria, Piotr bar­dzo szyb­ko osiągnął prak­tycz­nie wszyst­ko, co było dostępne dla płci żeńskiej pod ko­niec XIX wie­ku, a jed­no­cześnie ciągle był kimś gor­szym, bez własne­go miej­sca, ze świa­do­mością, że prze­wyższa in­te­lek­tu­al­nie nie tyl­ko wie­le ko­biet, ale i większość mężczyzn ze swo­je­go oto­cze­nia. Przy­pi­sa­ny do płci dam­skiej, był właści­wie podczłowie­kiem, nie mogąc brać udziału w wy­bo­rach, stu­dio­wać, a na­wet w pełni o so­bie de­cy­do­wać. Z po­dob­nym pro­ble­mem mu­siała się ze­tknąć właści­wie każda ro­zum­niej­sza oso­ba epo­ki – nie­spełna piętna­sto­let­nia Zo­sia Nałkow­ska pisała w Dzien­ni­kach: „Mężczy­zna może po­znać pełnię życia, bo w nim żyje jed­no­cześnie mężczy­zna i człowiek. Dla ko­bie­ty zo­sta­je tyl­ko ułamek życia – musi być albo człowie­kiem, albo ko­bietą” (5 XI 1899). Otwar­te pozo­sta­je py­ta­nie, czy Własto­wi w jego me­ta­mor­fo­zie bar­dziej cho­dziło o sta­nie się mężczyzną, czy po pro­stu człowie­kiem.

Jako Piotr Od­mie­niec Włast żył dłużej niż pod na­zwi­skiem Ko­mor­nic­kiej. I choć two­rzył przez cały czas, z później­szej twórczości nie­wie­le uj­rzało światło dzien­ne. Naj­bar­dziej zna­ne są frag­men­ty błagal­nych listów wysyłane z zakładu dla obłąka­nych. Nie mógł pojąć, że tyl­ko z po­wo­du stro­ju jest le­czo­ny i wy­klu­czo­ny ze społeczeństwa: „Dzi­wię się, że ro­bisz mi wy­rzu­ty o spódnicę. Nie zasługuję na to. Co do bluz­ki, to za cia­sna. Pe­le­ry­ny używam” – pisał w 1907 roku do uko­cha­nej mat­ki, która przejęła kon­trolę nad jego eg­zy­stencją i de­cy­do­wała o dal­szym za­mknięciu. Nie prze­ko­ny­wały jej na­wet naj­bar­dziej roz­pacz­li­we za­pew­nia­nia: „prze­cie WA­RY­ATEM NIG­DY NIE BĘDĘ – choćbyście spiętrzy­li nade mną cały stos «do­wodów» naj­au­ten­tycz­niej­szych” (17 VI 1909). Wy­ba­wie­niem od szpi­ta­li psy­chia­trycz­nych oka­zał się wy­buch woj­ny w 1914 roku. Prze­nie­sio­no go wówczas do ro­dzin­ne­go Gra­bo­wa, gdzie mógł żyć, ni­ko­mu nie wadząc i mając ogra­ni­czo­ny kon­takt ze świa­tem zewnętrznym. Tam po­wstało naj­ważniej­sze dzieło Własta, zbiór po­ezji z lat 1917–1927 W Gra­bo­wie pod­czas woj­ny. Xięga po­ezji idyl­licz­nej, do dzi­siaj po­zo­stający w ręko­pi­sie, a de­dy­ko­wa­ny mat­ce. Prof. Bog­dan Za­krzew­ski wspo­mi­nał, że Piotr był przy­ja­znym i bar­dzo cie­ka­wym rozmówcą, jego je­dy­nym wa­run­kiem było, aby zwra­cając się doń, za­cho­wy­wać męską formę. Gdy w 1908 roku w liście do mat­ki po­ja­wił się po­mysł pu­bli­ka­cji wier­szy, od razu dodał: „Jako je­dy­ny wa­ru­nek sta­wiam ogłosze­nie pod na­zwi­skiem moim, nie zaś pod pseu­do­ni­mem ko­bie­cym. Twój przy­wiązany syn Piotr Włast”.

W Gra­bo­wie przeżył trzy­dzieści lat. Ostat­nie lata spędził w domu starców, cho­ry, nie mogąc ze względu na ar­tre­tyzm wsta­wać z łóżka. Nie żyła już wówczas mat­ka, były mąż, oj­ciec, Nałkow­ski, Jel­len­ta.

Szczególnie dużo uwa­gi poświęca się tym nie­licz­nym kart­kom i li­stom Własta, w których po­ja­wia się żeńska for­ma gra­ma­tycz­na; cza­sem w pod­pi­sie znaj­do­wało się połącze­nie wszyst­kich na­zwisk używa­nych przez nie­go w ciągu życia. List z 14 grud­nia 1947 roku zo­stał pod­pi­sa­ny: „Ma­ria Ko­mor­nic­ka-Lemańska (P.O. Włast = Piotr Od­mie­niec Włast)”. Żar­tem losu można na­zwać śmierć Własta aku­rat w Dzień Ko­biet, 8 mar­ca 1949 roku.

Re­ha­bi­li­ta­cja

Prędzej czy później mu­siało się po­ja­wić za­in­te­re­so­wa­nie tą nie­zwykłą po­sta­cią. Już w la­tach 60. po­wstało pio­nier­skie stu­dium Ma­rii Pod­ra­zy-Kwiat­kow­skiej, a także wy­szedł zbiór Mi­scel­la­nea z po­gra­ni­cza XIX i XX wie­ku w dużej mie­rze poświęcony Ko­mor­nic­kiej. Ta hi­sto­ria była dla Ta­de­usza Różewi­cza in­spi­racją do na­pi­sa­nia wie­lo­krot­nie wy­sta­wia­nej sztu­ki Białe małżeństwo⁸, którą na początku lat 90. prze­niosła na ekran Mag­da­le­na Łazar­kie­wicz. De­cy­dujący oka­zał się jed­nak słynny szkic Ma­rii Ja­nion Gdzie jest Lemańska? z 1979 roku, a przede wszyst­kim jego powtórna pu­bli­ka­cja w 1996 roku wraz z ko­lej­nym stu­dium o Ko­mor­nic­kiej w książce Ko­bie­ty i duch inności. Dwa lata później uka­zała się mo­no­gra­fia Edwar­da Bo­niec­kie­go Mo­der­ni­stycz­ny dra­mat ciała, po­tem Cień twa­rzy. Szki­ce o twórczości Ma­rii Ko­mor­nic­kiej Kry­sty­ny Kral­kow­skiej-Gątkow­skiej i Kto się boi Ma­rii K.? Sztu­ka i wy­klu­cze­nie Ka­ta­rzy­ny Ewy Zda­no­wicz. W la­tach lat 90. Ko­mor­nicką bliżej za­in­te­re­so­wała się Iza­be­la Fi­li­piak. Poświęciła jej sztukę te­atralną Księga Em, a przede wszyst­kim własny dok­to­rat, który prze­mie­nił się mo­nu­men­talną mo­no­gra­fię Ob­sza­ry od­mien­ności. Wszyst­kie te tytuły ode­grały ważną rolę, cho­ciaż wraz z upływem lat co­raz bar­dziej do­skwie­ra ko­bie­co­cen­trycz­na per­spek­ty­wa i ob­ra­ca­nie się w kręgu aka­de­mic­kim. Od­czu­wal­ny jest brak po­pu­lar­nej bio­gra­fii, dzięki której dzie­je Własta mogłyby wyjść z na­uko­wej ni­szy. Nie zmie­nia to fak­tu, że i tak po­wo­li, ale kon­se­kwent­nie spełnia się jego prze­po­wied­nia z jed­ne­go z listów do mat­ki: „Je­stem ab­so­lut­nie pe­wien, że prędzej czy później do­cze­kam się r e h a b i l i t a c j i, która nie­jed­ne­go spio­ru­nu­je, a na­wet bar­dzo wie­lu niezłych lu­dzi okry­je płomie­nia­mi wsty­du lub bla­dością nie­po­we­to­wa­ne­go żalu” (27 VI 1909).

Po­zo­sta­je nam snu­cie do­mysłów, czy dziś Włast po pro­stu pod­dałby się ope­ra­cji ko­rek­ty płci i zmie­nił dane oso­bo­we. Wówczas, gdy ni­ko­mu się o tym nie śniło, prze­mia­na mu­siała do­ko­nać się tyl­ko ak­tem woli. Naj­większym prze­ciw­ni­kiem ta­kiej in­ter­pre­ta­cji jest Edward Bo­niec­ki, po­ru­szający się wokół ta­kich ka­te­go­rii jak „płeć du­cho­wa” i nie­przyj­mujący do wia­do­mości, że być może cała fi­lo­zo­ficz­na nad­bu­do­wa zo­stała stwo­rzo­na w wy­ni­ku nie­możności roz­wiąza­nia tej kwe­stii in­a­czej niż tyl­ko w wy­mia­rze kul­tu­ro­wym. Znaczące jest zresztą określe­nie „Od­mie­niec”, wy­bra­ne i do­da­ne do no­we­go imie­nia i na­zwi­ska.

Po­chmur­na du­sza

Zo­fia Nałkow­ska, po­dob­nie jak wie­lu zna­jo­mych z młodości Własta, znała go tyl­ko z okre­su funk­cjo­no­wa­nia jako ko­bie­ta. Na­zwi­sko Ko­mor­nic­kiej prze­wi­ja się nie­mal przez całe pro­wa­dzo­ne po­nad pół wie­ku dzien­ni­ki. Te dwie bio­gra­fie są właści­wie swo­im przeci­wieństwem: gdy Nałkow­ska do­ma­ga się na Zjeździe Ko­biet Pol­skich w 1907 roku pra­wa do wol­ności ero­tycz­nej na równi z mężczy­zna­mi, Włast właśnie osta­tecz­nie z ko­bie­cości re­zy­gnu­je. Tym sa­mym zo­sta­je całko­wi­cie wy­klu­czo­ny poza normę społeczną; być może na­uczo­na tym doświad­cze­niem Nałkow­ska dbała przez całe życie, na­wet wygłaszając naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­ne poglądy czy postępując wbrew przyjętym zwy­cza­jom, aby po­zo­stać w głównym nur­cie, co zresztą jej się uda­wało.

Początko­wo Ko­mor­nic­ka była swo­istym wzo­rem do naśla­do­wa­nia dla Zo­fii, dodatko­wo no­bi­li­to­wa­nym zna­jo­mością z oj­cem, Wacławem Nałkow­skim. Po­tem były na­wet próby flir­to­wa­nia z Ja­nem Lemańskim, scha­rak­te­ry­zo­wa­nym jako „po­nu­ry pan”, wresz­cie po­ja­wiają się in­for­ma­cje o tra­gicz­nym lo­sie Własta. 3 mar­ca 1914 roku Nałkow­ska za­pi­sze: „Ciężko mi pomyśleć, gdzie po­dział się cud­ny ta­lent i po­chmur­na du­sza Ko­mor­nic­kiej, za­mkniętej od wie­lu lat w domu obłąka­nych”. Wspo­mnie­nia będą wra­cać jesz­cze wie­lo­krot­nie; jed­no z ostat­nich war­to przy­to­czyć w całości: „Pamięć wy­do­by­wa z głębin taką rzecz: mam lat je­de­naście, jest let­ni wieczór, Górki. Sie­dzi­my pod młody­mi brzo­za­mi na naj­wyższej górce z Ma­ry­nią Ko­mor­nicką. Mówię swo­je za­chwy­ty nad Ham­su­nem, którego czy­tałam wówczas Pana i Głód. Jest tam opi­sa­ny strach przed obłędem. Wy­znaję jej, że to mnie nie prze­ko­ny­wa. Boję się różnych chorób, ale nig­dy obłędu – tak jakoś pew­na je­stem swe­go mózgu, sa­me­go pro­ce­su myśli. A ona od­po­wia­da, że zna ten strach. I ja milknę – myśląc, że wi­docz­nie po­wie­działam źle (roz­mo­wa była po­pi­sem z mej stro­ny, bo Ma­ry­nia była do­rosła, wydała już swe Szki­ce i jej przy­jaźń uważałam za bar­dzo obo­wiązującą). I oto po la­tach całych pięćdzie­sięciu wiem o niej, że jest obłąkana od wie­lu lat, za­pew­ne już nie żyje” (29 VIII 1946).Zbi­gniew Uniłowski (1935)
Fot. Be­ne­dykt Do­rys/NAC

5. PU­PIL PRZY­NOSZĄCY PE­CHA

Zbi­gniew Uniłowski (1909–1937)

Dziś umarł Zbi­gniew Uniłowski – 28 lat – wiel­ki był pro­stak i bru­tal, a do­rwaw­szy się do pie­niędzy (po­dob­nie jak Iwasz­kie­wicz «wżenił się» w za­ko­chaną w nim Lil­popównę), chci­wie używał życia w naj­mniej wy­szu­ka­nym zna­cze­niu słowa. Ale zdol­ny był bar­dzo i dużo z nie­go jesz­cze mogło być. Był pono ho­mo­sek­su­alistą, czy też – mającym po­wo­dze­nie u ho­mo­sek­su­alistów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: