Ile prawdy w powiedzonkach o zwierzątkach - ebook
Ile prawdy w powiedzonkach o zwierzątkach - ebook
Zabawne historyjki, które pozwolą zrozumieć dzieciom znaczenie niektórych powiedzeń.
Czarna owca na manowcach.
Tajemnice kreciej roboty.
Kocia muzyka uszy zatyka.
Nie kracz, bo wykraczesz!
Czy kura naprawdę pisze pazurem?
Gdy kruk kracze, kózka skacze, a bóbr płacze – co to znaczy? Jeśli w twoim domu pojawiają się takie pytania, sięgnij po książkę „Ile prawdy w powiedzonkach o zwierzątkach?”.
W świat powiedzonek o zwierzątkach wprowadza nas 15 historyjek nawiązujących do obszarów rodzimej kultury, języka i tradycji. Ciekawe i nietuzinkowe – czasami rozbawią, czasami skłonią do przemyśleń na temat tolerancji, miłości i zrozumienia, a czasami zachęcą do łamania stereotypów i szukania konstruktywnych rozwiązań w każdej sytuacji i w każdej rodzinie. Dla dzieci stanowią świetną propozycję edukacyjną, dla czytających im rodziców inspirację do budowania jeszcze lepszych relacji z własnymi dziećmi. Bo przecież jabłko nie pada daleko od jabłoni…
Zbiór 15 fabularyzowanych opowieści, których celem jest wyjaśnienie funkcjonujących w języku polskim frazeologizmów odnoszących się do świata zwierząt, oceniam nad wyraz pozytywnie. Napisany jest sprawnym, przystępnym językiem, a owe opowieści są nader udanym pomysłem przyciągającym uwagę młodego czytelnika, który pozna przy tej okazji bardzo ważny fragment leksyki ojczystego języka – fragment, który – co potwierdzają współcześni językoznawcy, a ja całkowicie się z tą obserwacją utożsamiam – odchodzi w przeszłość, a najmłodsze generacje mają z nim coraz więcej kłopotów komunikacyjnych. Taka jest nieuchronna ewolucja cywilizacyjno-kulturowa, ale z wielu powodów – głównie ze względu na tradycję wieków i konieczność zachowania ciągłości językowo-kulturowej – warto ją opóźniać.
Jan Miodek
Małgorzata Połeć-Rozbicka – polonistka, dziennikarz i logopeda. Przez lata swoją aktywność zawodową budowała wokół szeroko pojętego „słowa” – trudniła się publicystyką, komunikacją społeczną i pracą nad rozwojem mowy u dzieci. Obecnie zajmuje się redakcją książek. Mama Kingi i Emilki.
Agnieszka Pilichowska – doktor nauk humanistycznych, polonistka i psycholog, wykłada w jednej z warszawskich szkół wyższych. Autorka poważnych prac naukowych i niepoważnych tekstów rozrywkowych, skierowanych głównie do najmłodszych. Mama niepoważnego i rozrywkowego przedszkolaka.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8069-963-2 |
Rozmiar pliku: | 9,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To na pewno Oskar! Jest gruby! – szepnął Sebastian do Ani.
– Albo Mariola. Często przychodzi spóźniona, bez stroju na WF i nigdy nie ma śniadania. Pierwsze, co je, to obiad w szkole. A rano głodna. Nie wytrzymała – i zjadła! – zawyrokowała Ania.
– A ja mówię, że to Krzysiek! Pamiętacie, jak specjalnie potłukł stojak z ołówkami? I połamał kredę? Z Krzyśkiem nigdy nic nie wiadomo! – włączyła się Andżela z drugiej ławki – Jest nieobliczalny!
– A może to ty, Andziu? Masz na nosie cukier! – zaśmiał się Sebastian, patrząc na Andżelę.
– To nie cukier, tylko brokat! – zezłościła się klasowa piękność – Niektórzy lubią wyglądać!
– I do torebki pani zaglądać… – Sebastian ciągnął nieubłaganie.
– Bo powiem paaa… – Andżelika podniosła głos płaczliwie.
– Cisza! – Pani Kwiatkowska usłyszała hałasy i skarciła dyskutantów. – Proszę, zajmijcie się lekcją!
– Ale my się zastanawiamy, kto zjadł pani drożdżówki – powiedziała Ania. – Nie możemy przestać o tym myśleć. Jakaś czarna owca coś pani ukradła, i to nie jest w porządku! – oburzyła się.
Pani Kwiatkowska westchnęła i popatrzyła na klasę z powagą.
– No dobrze, zajmijmy się przez chwilę tą sprawą. Przyda się nam rozmowa. Powinniście wiedzieć, że się bardzo zmartwiłam. Nie dlatego, że zostanę dzisiaj bez drugiego śniadania. Nie zamierzam korzystać z oferty szkolnego sklepiku. Aż tak głodna nie jestem, bo zjadłam pierwsze śniadanie. Jak wiecie, porządne pierwsze śniadanie jest ważne. Przydaje się na wypadek utraty drugiego! – podkreśliła znacząco pani Kwiatkowska. – Zmartwiłam się dlatego, że ktoś z klasy brzydko się zachował. Jak myślicie, czy zabranie komuś z torebki posiłku jest złe?... – zwróciła się pani do klasy.
Jak zwykle, podniósł się las rąk.
– Joasia! – zadecydowała pani.
– Złe, bo to jest kradzież, a kraść nie wolno!
– Sebastian!
– I to jest niesprawiedliwe. Ten, kto pamiętał o zabraniu śniadania, chodzi głodny, a ten, kto zapomniał, zjada sobie pyszne drożdżóweczki! Tak nie może być!
– I nie wolno zaglądać do czyjejś torebki. Każdy ma prawo do odrobiny prywatności. Tak mówi moja mama – dodała Andżelika niewywoływana.
– No i jeszcze okradzionemu będzie smutno! – westchnęła Mariola. – Może miał tylko dwie drożdżówki i wziął je specjalnie do szkoły, żeby zjeść drugie śniadanie, a tu ktoś mu je zabrał…
– Okropne zachowanie! – skwitowała Monika – Trzeba jak najszybciej odkryć, kto to zrobił!
Pani Kwiatkowska uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Nie. Pozwólcie, że pozostawimy rzecz niewyjaśnioną. Nie chcę wiedzieć, kto to był. Nie zamierzam tropić czarnej owcy, która ma coś na sumieniu i ukrywa się w stadzie białych, niewinnych owieczek. Z góry wybaczam, choć nie jest mi przy tym wesoło. Każdemu zdarza się czasami zbłądzić na manowce. Czyli zejść z dobrej drogi. Przyczyn może być wiele – i to o nich warto dyskutować. Jak myślicie, dlaczego jakieś dziecko kradnie w szkole cudze śniadanie? Czemu to robi? Ma jakieś powody?...
– Może jest strasznie głodne? Bo ciągle mu się chce jeść – zaproponował wyjaśnienie Oskar.
– Albo chciał widzieć miny tych, co szukają drożdżówek, gdy on je dawno ma w brzuchu! – rzucił Krzyś z tajemniczym błyskiem w oku.
– Bo nie jadł rano śniadania! I zapomniał kanapek do szkoły! Przekąsek! No i picia! Pieniędzy do sklepiku! – dodały inne głosy.
– Czyli najczęstszą przyczyną jest niezjedzenie pierwszego śniadania i niewzięcie drugiego – podsumowała pani. – To teraz powiedzcie, czemu niektóre dzieci nic nie jedzą przed wyjściem do szkoły?
– To jasne! Wszyscy późno wstają, spieszą się, biegają w kółko i na nic nie ma czasu!
– A dlaczego nie przynoszą drugiego śniadania? – pani dociekała uparcie.
– Zapominają zabrać. Zostawiają na stole w kuchni, a ono tam leży, leży całe przedpołudnie, a wędlinę wyjada kot! – tłumaczył Franek.
– Bo nic nie ma w lodówce! – dorzuciła Mariola.
– Tak, tak właśnie jest, kiedy tata ma dużo spotkań, mama konferencję, a Oksana wyjechała na tydzień do domu i nie ma kto pomyśleć o lodówce i o dzieciach albo chociaż o pieniądzach dla dzieci na śniadanie – niespodziewanie poparł ją milczący dotąd Bruno. – Jak się nie jadło nic od obiadu w szkole poprzedniego dnia, to na drugi dzień strasznie chce się jeść. Aż głowa boli i skręca w brzuchu. Okropnie nie lubię być głodny…
– Nikt nie lubi – westchnęła Mariola. – Ale co poradzić?
– No właśnie! – ucieszyła się nagle pani Kwiatkowska – Co można zrobić, żeby nikt w naszej klasie nie chodził rano głodny? Żeby wszystkie dzieci codziennie zjadały śniadanie?
Problem był trudny. Ale nie niemożliwy do rozwiązania dla zgranych kumpli z II b! Po krótkiej naradzie ustalono, że jeśli ktoś jest głodny, to nie powinien wstydzić się o tym powiedzieć. Żadne dziecko nie powinno czuć się z tym jak czarna owca, bo to nie one, lecz dorośli odpowiadają za śniadania, lodówki i pieniądze na drobne wydatki. Jeśli dziecku burczy w brzuchu, bo jest bez śniadania – ma śmiało mówić o tym pani lub kolegom. A oni już zatroszczą się, by czym prędzej wrzuciło coś na ząb! Nie wszyscy przecież mają apetyt na aż trzy kanapki, naszykowane szczodrze przez babcię. Albo na aż dwie drożdżówki ze śliwkami…
Pomysł chwycił i na następnej przerwie odbył się wielki targ śniadań: Franek, który akurat był głodny, bo zostawił swoje kanapki na stole, wcinał ogromne jabłko od Sebastiana. Oskar, który głodny był zawsze, pozbawiał Andżelę kłopotu w postaci drugiej bułki z szynką. Mariola z przyjemnością zajadała pieczywo chrupkie z serem tofu i kiełkami odstąpione z ulgą przez Gajusza, który z nie mniejszą satysfakcją konsumował kabanosa od Krystiana… Tylko Bruno, choć też podobno bez śniadania, nie miał apetytu. Kiedy pani próbowała namówić go na ciastko owsiane od Antka, zaczerwienił się i cicho powiedział: „Dziękuję”. A potem jeszcze ciszej wyszeptał: „Przepraszam…”.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI