Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ja, mój wróg - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ja, mój wróg - ebook

Autor próbował wejść w umysł drugiego człowieka. Poczuć to, co on czuje, odnaleźć motywy, które go prowadzą, myśleć jego myślami. Pisząc, chciał być kimś innym, kimś, kogo nie lubi, kim gardzi, kim nie chciałby się stać, kim boi się, że mógłby się stać, albo kimś, kim chciałby być, ale nie potrafi. Opowiadania te powstawały kilkanaście lat temu. Było ich więcej, ale wiele z nich zbyt głęboko tkwiło w tamtej rzeczywistości, a wiele, po latach, przestało mu się podobać.

Z opowiadania „Krótka historia o tym, jak zabiłem swoją matkę”:

„Miesiąc później wstałem ze schodów. Wziąłem pasek, kucnąłem za fotelem, na którym siedziała matka, poczekałem kilka minut, rozejrzałem się wokół tak, jak sobie zawsze wyobrażałem, że rozglądają się skazańcy w drodze na egzekucję, i udusiłem ją. Nie broniła się. Wziąłem ją na ręce, zaniosłem do sypialni i położyłem na łóżku. Była taka lekka. Z garażu wziąłem siekierę i porąbałem wszystko w pokoju, w którym udusiłem własną matkę. Stół, fotel, krzesła, szafkę, szafę, telewizor, obraz, lustro. Nie krzyczałem. Zmęczyłem się, usiadłem na pobojowisku i otarłem z twarzy pot. Później zadzwoniłem na policję. Czekałem na ich przyjazd, wpatrując się w fotografię rodziców sprzed lat. Spacerowali w lesie, a rudy pies biegał wokół nich”.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-942113-1-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Malec, czyli stworzenie

------------------------------------------------------------------------

— Co tam, Mały? Co słychać?

— Wszystko gra.

— Oderwij się na chwilę, odpocznij.

— Nie chce mi się.

— Trudne?

— Nie za bardzo. Daję sobie radę.

— Będziesz potrzebował pomocy? Jakichś wskazówek?

— Nieee. Jeśli coś spieprzę, to po prostu zacznę od początku.

— Dobra. Baw się dalej. Ja idę posiedzieć z resztą.

* * *

— Jak tam, Mały?

— Bawi się.

— Jak mu idzie?

— Chyba nieźle. Wciągnęło go jak jasna cholera. Oczu nie odrywa. Coś tam manipuluje, zmienia, poprawia i tylko kręci nosem. Coś mu się w jednym miejscu nie podoba, coś w innym, coś wrzuca, dodaje, odejmuje. Ma zajęcie na kilka tygodni.

— Wiesz, Heniu, ja go nie poznaję. Jeszcze niedawno, zdawałoby się z tydzień temu, biegał w tę i z powrotem. Po prostu nie mógł usiedzieć na miejscu. A teraz? Nieprawdopodobna przemiana.

— Pamiętam, że gdy włóczyłem się całymi dniami, zamiast zajmować się poważnymi sprawami, stary Stefan dał mi podobne zajęcie. Kiedy skończyłem, byłem zupełnie odmieniony.

— Taaak. Najciekawsze w tych zabawach jest to, że wszystko wymyka się spod kontroli. Już się wydaje, że ma się frajerów w garści, a oni znowu wymyślają coś innego. Chyba ty, Józek, skończyłeś coś takiego?

— A, tak. Pamiętam. Udało mi się. Ale ja przyjąłem dosyć ostre kryteria interwencji i nie bawiłem się w żadne tam prawa fizyki czy coś w tym stylu.

— Jasne. Danie kostkom do gry chociaż odrobiny możliwości wyboru utrudnia zabawę.

— No, ale czyni ją fajniejszą.

— Może to jednak mieć fatalny wpływ na rozwój dziecka. Przecież Mały siedzi w tej pozycji bez ustanku. To jest trochę chorobliwe.

— Przejdzie mu. Przecież wielu z nas przeżywało to samo.

— Fakt.

— Taaak. Ta gra się nie starzeje.

— No dobra, wasze zdrowie.

— Zdrowie.

— A wiecie co? Przypomniałem sobie Franka, jak grał. Ten to miotał przekleństwa. Rzucał mięsem na prawo i lewo. On zbudował coś takiego jak Mały. Zupełnie podobne. Zawziął się, zamknął w sobie i do nikogo się nie odzywał. Stworzył dwa kąty i chodził od jednego do drugiego z taką miną, jakby miał rozszarpać wszystkich napotkanych na drodze. Schudł, niektórzy mówią, że nawet posiwiał, a przecież taki był wtedy z niego szczyl.

— Ja też to pamiętam. Wszyscy musieli schodzić mu z drogi. Każdy chodził na paluszkach.

— No i skończyło się to raz, dwa, trzy.

— Tak. Wkurzył się i pizgnął na planszę ognie piekielne, jak je nazwał, czy coś takiego. A potem pchnął kostkę i zatopił wszystko, łącznie z tym... Jak mu tam? No, ten w kącie planszy, trzy rzuty kostką od ciemności i jasności.

— Ararat.

— Widzę, że wiesz, w czym rzecz.

— Grywało się.

— A potem wcisnął ją pod łóżko, gdzie leży do tej pory i tylko się kurzy.

— Dawno o niej zapomniał. Któregoś dnia ją znajdzie i wyrzuci do kosza.

— Panowie, przecież nie będziemy przez cały wieczór rozmawiali o jakiejś grze. Dajcie spokój. Może kolejkę?

— Tak. Ja chętnie.

— Nalej wszystkim, oczywiście.

— A ja pójdę sprawdzić, co u Małego. Martwię się o niego. Trochę za bardzo się zaangażował.

* * *

— I jak ci idzie, Mały?

— Coraz lepiej. Już wiem, jak to wszystko załatwić. Coś mi kiełkuje w łepetynie, ale nie umiem tego powiedzieć. Jak będę potrafił, to dam znać. Coś trzeba zmienić. Niestety musiałem zakończyć tamtą rozgrywkę. Wszystko szło po mojej myśli, gdy nagle — nie uwierzy wujek — się rozpadło. Rozleciało. Po prostu rozlazło. Wkurza mnie ta gra. Jest głupia i to, co się tworzy, też jest głupie jak but, ale, do cholery...

— Nie przeklinaj!

— ...nie zasnę, dopóki tego nie rozwiążę.

— A jak zakończyłeś poprzednią gierkę?

— Klasycznie — potopem.

— Tak, to dobra metoda.

— Jasne. To proste. Gdy się stoi o tu, na tym polu, wystarczy dobrze rzucić kostką i potop murowany. Ale trzeba zaczynać od początku. Nie można zapisać gry w jakimś miejscu i wrócić do niej po jakimś czasie?

— Nie, nie da się jej zatrzymać.

— Nie?

— Nie. Przynajmniej w takim sensie, w jakim o to pytasz...

— Co to znaczy, wujku?

— Zobaczysz.

— Żadnych podpowiedzi?

— Żadnych. Żebyś widział Grześka, jak w to grał! Zabawa była przednia. Plansza tyle razy lądowała na ścianie, że wszyscy tarzaliśmy się ze śmiechu. Ten mały złośnik był tak na nas zły, że przez tydzień się do nas nie odzywał. Ale w końcu to on wpadł na kilka nowych pomysłów.

— Jakich?

— Nie powiem ci. Wszyscy przez to przechodziliśmy... prawie wszyscy. Gienek to olał. Powiedział, że nie ma czasu na bzdury. Nie ma czasu. Dasz wiarę? Cholernik...

— Nie przeklinaj, wujku. Hi, hi.

— Ty, młody, nie bądź taki cwany. Sam tworzy czas na potęgę, niczym innym się chyba nie zajmuje, a na gry mu szkoda czasu. No, ale Gienek to oryginał.

— To ten od przestrzeni?

— Niestety. To przez tego młokosa, który wziął się nie wiadomo skąd i wszystko tak poważnie traktował. Gienek nauczył go moresu. Tamten długo nie mógł się wyplątać. Ale były z nim jaja. Przygłup nie odróżniał rzeczywistości od fikcji gry.

— On też grał?

— Grał. Dopiero Kryśka go uratowała.

— Jak?

— Poprosiła Gienka, żeby dał spokój, i Gienek dał. Kryśka ma na niego duży wpływ.

— A co to była za metoda?

— Genialna w swojej prostocie. Gienek stworzył klatkę wokół tego młokosa i młokos nie mógł się wydostać. Zaczął kombinować, jak by się do nas przebić. Szybko znalazł sposób, ale się przeliczył, bo w tym rozwiązaniu kryła się pułapka. Gienek mianowicie zamknął go w klatce jednowymiarowej, będącej przestrzenią zamkniętą i nieskończoną, czyli bez wyjścia. A ten wymyślił, że jeśli doda kolejny wymiar, to się uwolni. Nie wiedział jednak, że Gienek wokół tej klatki stworzył ciąg klatek, i w dodatku każdą następną o trzy wymiary liczniejszą. No i gościu, zamiast się uwolnić, znalazł się w klatce czterowymiarowej, a późnej siedmiowymiarowej i tak dalej.

— W nieskończoność?

— Nie. To byłoby zbyt trywialne. Chłopak zaczął operować w trzynastowymiarowej, a jego możliwości kończyły się na szesnastce. Gdy przechodził do tej szesnastki — przynajmniej tak mu się wydawało — okazało się, że jest w piątce.

— Podstępne.

— Co nie? Teraz chodzi z położonymi po sobie uszami i już się nie rzuca jak nie wiadomo co. Tylko szesnaście wymiarów i ani jednego wyjścia. To dopiero było dobre! Ile sobie ustawiłeś w grze?

— Cztery.

— Najtrudniejszy poziom. Wyzwanie. Prawdziwy hard. Powodzenia!

— Dzięki. Zbliżam się do końca.

— Załatw frajerów i daj sobie z tym spokój.

— Okej.Krótka historia o tym, jak zabiłem swoją matkę

------------------------------------------------------------------------

To było we wrześniu. W słoneczny, ciepły dzień. Matka siedziała w pokoju i oglądała telewizję. Wpatrywała się w ekran, bez ruchu, bez słowa, bez uśmiechu, bez łez. Cały ranek spędziła na robieniu ruskich pierogów. Lubię ruskie pierogi. Rudy pies leżał na trawie. Lubię patrzeć, jak leży na trawie. Czasami ulicą przejeżdżał samochód, wzbijając obłoki kurzu. Nie padało od dwóch tygodni, ale podobno nadciągały deszcze. Siostra wyjechała. Miała wrócić za dwa dni. Siedziałem na schodach i patrzyłem na psa, który od czasu do czasu podnosił łeb i patrzył na mnie. Wszedłem do domu i patrzyłem na telewizor przez pół godziny, może dłużej. Wróciłem na schody. Pies już nie leżał na trawie. Wcześniej zjedliśmy obiad. Ruskie pierogi, które zabrały matce tak dużo czasu. Siedzieliśmy we dwoje po przeciwnych stronach stołu. Matka spytała, co u mnie słychać. Powiedziałem, że wszystko w porządku. Spytałem, co u niej. Odparła, że u niej też wszystko w porządku. Spytałem, czy pies ma się dobrze. Pies miał się dobrze. U matki bywałem często. Co drugi dzień, czasem codziennie, niekiedy nocowałem. Nadal na niebie nie było żadnej chmurki, lecz powietrze zrobiło się cięższe. Pies przebiegł wzdłuż ogrodzenia w pogoni za wyimaginowanym kotem. Zadzwoniła siostra. Po obiedzie matka pozmywała i usiadła w fotelu przed telewizorem. Podkuliła nogi i patrzyła.

Było to na początku sierpnia. Było gorąco. Wróciłem z wakacji. Ojciec dostał zawału, gdy wysiadał z samochodu, aby otworzyć bramę. A ja siedziałem z matką w pokoju. Piliśmy herbatę. Opowiadałem jej o wakacjach. Pies leżał pod stołem, dysząc z gorąca. Siostra niebawem miała przyjść z pracy. Ojciec dogorywał przed furtką. Pies zawsze słyszał podjeżdżający samochód i wybiegał na spotkanie. Tym razem nie usłyszał — był zdezorientowany z powodu mojego przyjazdu, upału i głośnej rozmowy. Kiedy na chwilę zamilkliśmy, rzucił się do zamkniętych przed upałem drzwi. Wybiegł, a my wyszliśmy za nim. Ojciec już nie żył.

To było w marcu. Kilkadziesiąt lat wcześniej. Ona miała osiemnaście lat. On dwadzieścia jeden. Siedziała w kawiarni z koleżankami ze szkoły. Przeżyli razem trzydzieści osiem lat.

Podczas pogrzebu nie padało i nie było już tak gorąco. Siostra podtrzymywała matkę, która prawie cały czas miała zamknięte oczy. Nie uroniła ani jednej łzy. Na cmentarzu stałem za nimi. Matka nie zapłakała nawet wtedy, przed dołem. Stała. Bez ruchu. Nie zemdlała. Nie szlochała. Nie krzyczała.

Gdy spuszczali trumnę, bałem się, że matka zacznie wyć, że rzuci się za swoim mężem. Nie tak to miało wyglądać. Nie było burzy, nie dęły trąby, nie spadła ani jedna kropla deszczu. Stałem sztywno za matką, czekając na jakiś znak, który pozwoli mi objąć tę kobietę. Przyglądałem się siostrze ojca. Zasuszonej kobiecie, po której policzkach ciekły łzy.

Miesiąc później wstałem ze schodów. Wziąłem pasek, kucnąłem za fotelem, na którym siedziała matka, poczekałem kilka minut, rozejrzałem się wokół tak, jak sobie zawsze wyobrażałem, że rozglądają się skazańcy w drodze na egzekucję, i udusiłem ją. Nie broniła się. Wziąłem ją na ręce, zaniosłem do sypialni i położyłem na łóżku. Była taka lekka. Z garażu wziąłem siekierę i porąbałem wszystko w pokoju, w którym udusiłem własną matkę. Stół, fotel, krzesła, szafkę, szafę, telewizor, obraz, lustro. Nie krzyczałem. Zmęczyłem się, usiadłem na pobojowisku i otarłem z twarzy pot. Później zadzwoniłem na policję. Czekałem na ich przyjazd, wpatrując się w fotografię rodziców sprzed lat. Spacerowali w lesie, a rudy pies biegał wokół nich.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: