Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak grzeszyć pięknie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Grudzień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,99

Jak grzeszyć pięknie - ebook

Riordan Barrett jest znanym w Londynie rozpustnikiem. Żyje od romansu do romansu, podtrzymując opinię uwodziciela i jak ognia unikając odpowiedzialności. Wkrótce jednak nieoczekiwanie dla samego siebie dziedziczy tytuł hrabiego i zostaje opiekunem dwojga dzieci. Musi zatrudnić guwernantkę, ale jego reputacja odstrasza wszystkie młode damy.

Kiedy spotyka piękną Maurę Caufield, chętną do objęcia posady, nie zastanawia się długo. Nie wie, że jej celem jest jak najszybciej wyjść za bogatego dziedzica...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9754-5
Rozmiar pliku: 777 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Maj 1835, Londyn, oficjalne rozpoczęcie sezonu

Chodziły słuchy, że Riordan Barrett potrafił doprowadzić kobietę do orgazmu samym tylko spojrzeniem, nawet z odległości piętnastu stóp. Z mniejszej odległości możliwości były niemal nieskończone, podobnie jak powaby rozkosznej lady Meacham. Riordan położył dłoń na jej plecach i rozważał te możliwości, prowadząc ją zręcznie wśród tłumu zgromadzonego w Somerset House. Doroczna wystawa w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych stanowiła oficjalne rozpoczęcie sezonu.

Lady Meacham rzuciła mu spojrzenie, niepozostawiające wątpliwości, że myślała o tym samym. Wiedział doskonale, czego pragnęła – tego samego, czego pragnęły one wszystkie – by krążące o nim pogłoski okazały się prawdziwe. Chciała zaznać rozkoszy, którą Riordan potrafił dać kobiecie jak nikt inny. On również tego pragnął, chciał zatracić się w przyjemności choć na chwilę. Był w tym mistrzem. Karty, zakłady, wyścigi, alkohol i wszelkie inne mało chwalebne rozrywki dżentelmenów nie były mu obce. Znał zarówno buduary rozpustnych dam z półświatka, jak i sypialnie małżonek szacownych dżentelmenów. Dla Riordana i wszystkich pań pokroju lady Meacham z całego świata „przyjemność” była synonimem słowa „ucieczka”, a brzmiała zdecydowanie mniej desperacko.

Riordan z zaskoczeniem skonstatował, że już pojawiła się w jego myślach desperacja, choć sezon dopiero się rozpoczynał. Czyżby londyńska wiosna, pełna wystawnych balów i pięknych kobiet, zaczynała tracić w jego oczach swój blask? Riordan zabronił sobie o tym myśleć i skierował lady Meacham ku najnowszemu dziełu Turnera, przedstawiającemu październikowy pożar parlamentu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniem, pomyślał, to przez całe popołudnie będzie napawał się w sypialni kuszącymi wdziękami lady towarzyszki i zapomni.

Riordan pochylił się do ucha lady Meacham i rozpoczął grę.

– Proszę zauważyć, jak pociągnięcia pędzla Turnera oddają energię płomieni, a żółcie i czerwienie piekielny żar, w którym wszystko się topi. – Musnął palcami jej ramię, by rozniecić w niej zupełnie inny płomień. Ciężki zapach kosztownych perfum lady Meacham wypełnił jego nozdrza. Riordan wolał świeże, słodkie zapachy.

– Jest pan prawdziwym ekspertem w… technice muskania – mruknęła lady Meacham i przesunęła się lekko, by niby przypadkiem otrzeć się piersiami o jego rękaw, wysyłając mu dyskretne zaproszenie.

– Jestem ekspertem w bardzo wielu dziedzinach, moja droga – szepnął Riordan znacząco.

– Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Sarah. – Lekko dotknęła złożonym wachlarzem jego rękawa. – Mówi pan jak znawca. Czy pan również maluje?

– Coś tam pacykuję. – Kiedyś jego ambicje sięgały znacznie dalej, ale w którymś momencie stwierdził z żalem i zdumieniem, że malarstwo przestało zajmować najważniejsze miejsce w jego życiu. Nie mógł sobie przypomnieć, jak do tego doszło, ale przestał malować.

Sarah zerknęła na niego spod rzęs i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– A co pan maluje? – Rozmowa przebiegała w pożądanym przez nich oboje kierunku. Riordan miał już gotową odpowiedź.

– Nagość, Sarah. Maluję nagość.

Lady Meacham zaśmiała się gardłowo. To był czytelny sygnał, że chętnie zamieni przegrzaną salę wystawową Somerset House na znacznie wygodniejszy lokal poza Piccadilly, a eksponowane tu obrazy na malunki Riordana.

Jej dłoń nieco zbyt długo zatrzymała się na jego rękawie.

– Nie ma w panu nawet odrobiny przyzwoitości?

– Obawiam się, że nie – odpowiedział Riordan niskim, gardłowym pomrukiem, przeznaczonym wyłącznie dla jej uszu, i przykrył ręką jej dłoń.

Oczy lady Meacham rozjaśniły się na myśl o tym, co obiecywała ta odpowiedź, a na jej stworzonych do pocałunków ustach pojawił się uśmiech zrozumienia.

– Moim zdaniem u mężczyzny można to zaakceptować.

Była aż nazbyt chętna, nie stanowiła żadnego wyzwania. Riordan poczuł lekkie rozczarowanie, jak zawsze gdy zdobycz okazywała się zbyt łatwa. Czuł jednak, że powinien być bardziej podekscytowany nowym podbojem, bardziej podniecony. Sarah Meacham była naprawdę wspaniałą zdobyczą. Jej mąż wyjechał z miasta z kochanką, a piękna Sarah, po wydaniu na świat drugiego, „zapasowego” potomka, rozglądała się za kochankiem. U White’a już od ubiegłej jesieni robiono zakłady, kto nim zostanie jako pierwszy.

Riordan specjalnie przyjechał wcześniej do Londynu, żeby wygrać ten zakład i rozwiać wszelkie wątpliwości, czy w jego ciele została choćby jedna niezepsuta kosteczka. Nie mógł dopuścić, by rozeszły się pogłoski, że Riordan Barrett zaczynał tracić swą moc i że jego idealny brat Elliott zdołał go sprowadzić ze złej drogi. Dziwnym zrządzeniem losu Elliott, syn pierworodny, spadkobierca tytułu i majątku, był w rodzinie tym dobrym, a Riordan, „zapasowy” potomek, tym złym, stanowiącym przeciwieństwo brata, wzoru wszelkich cnót. Tak więc Riordan wrócił wcześniej do Londynu po krótkiej wizycie u brata w Sussex, żeby sprowadzić na złą drogę kolejną żonę innego mężczyzny i ugruntować swoją opinię człowieka zepsutego do szpiku kości.

To w gruncie rzeczy zaczynało budzić w nim wstręt, jeśli zanadto się nad tym zastanawiał lub za mało wypił. W ostatnim roku Riordan potrzebował coraz więcej tego drugiego, żeby powstrzymać się przed tym pierwszym. W kieszeni surduta zawsze miał srebrną flaszeczkę, teraz również, i pomyślał, że jest stanowczo zbyt trzeźwy.

Riordan sięgał właśnie po piersiówkę, gdy stanął przed nim służący i podał mu na srebrnej tacy zapieczętowany list.

– Proszę o wybaczenie, że przeszkadzam, milordzie. Ale to przyszło do domu z adnotacją o najwyższej pilności.

Riordan zerknął na list ze zdumieniem. Nie interesował się polityką i nie prowadził żadnych interesów, które mogły wymagać jego natychmiastowej uwagi. Krótko mówiąc, nie należał do ludzi, którzy bywali poszukiwani w tak awaryjnym trybie. Złamał pieczęć i szybko przebiegł wzrokiem cztery linijki skreślone starannym pismem Browninga, adwokata rodziny. Westchnął i przeczytał tekst ponownie w nadziei, że przy uważnej lekturze wiadomość stanie się mniej nieprawdopodobna i przerażająca.

– Mam nadzieję, że to nic złego. – W szeroko otwartych, orzechowych oczach lady Meacham pojawiła się troska.

Ta wiadomość nie była zła – była najgorsza ze wszystkich, jakie mógł dostać. Następnego dnia cały Londyn będzie o tym mówił, mimo że Riordan nie zamierzał zwierzać się swej najnowszej zdobyczy. Ukrył więc kłębiące się w nim emocje i objął lady Meacham lubieżnym spojrzeniem.

– Przykro mi bardzo, ale nasze plany muszą ulec zmianie. – Skłonił się lekko i dodał z ironią: – Pani wybaczy, ale właśnie zostałem ojcem.

Sięgnął po swoją flaszeczkę, choć brandy niewiele mu mogła pomóc. Na całym świecie nie było dość alkoholu, a rzeczywiście potrzebował pomocy.ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Przyjmę każdą pracę, jaką może mi pani zaoferować. – Maura Harding siedziała sztywno wyprostowana, ręce w rękawiczkach złożyła skromnie na kolanach. Starała się, by jej głos brzmiał uprzejmie, bez nutki desperacji. Nie była przecież zdesperowana, powtarzała sobie w duchu, nie była! Próbowała uwierzyć w tę bajeczkę, bo jeśli ona sama w to nie uwierzy, to nikt nie uwierzy. A desperacja uczyni z niej łatwy cel. Ludzie wyczuwają rozpacz jak psy strach.

Zegarek przy jej sukni wskazywał dziesiątą trzydzieści rano. Prosto z dyliżansu pocztowego udała się do renomowanej agencji zatrudnienia dla dobrze urodzonych młodych dam pani Pendergast. Musiała znaleźć posadę przed nocą.

– Nie widzę referencji. – Pani Pendergast spojrzała badawczo na Maurę znad okularów. Jej imponujących rozmiarów biust uniósł się i opadł w westchnieniu dezaprobaty.

Maura odetchnęła głęboko i po raz tysięczny powtórzyła w duchu słowa, które towarzyszyły jej jak mantra przez całą długą podróż z Exeter: „W Londynie znajdę ratunek”. Nie zamierzała poddać się teraz tylko dlatego, że nie miała referencji! Przecież od początku zdawała sobie sprawę, że to będzie problemem.

– To moja pierwsza posada, ma’am. – Pierwszy raz ubiegam się o pracę. Pierwszy raz podałam fałszywe nazwisko. Pierwszy raz wyjechałam z Devonshire. Pierwszy raz jestem zdana na siebie… Sporo tych „pierwszych razów”, pomyślała, ale tego pani Pendergast się nie dowie.

Kobieta uniosła brwi z powątpiewaniem. Odłożyła na stół starannie napisane podanie Maury i utkwiła w niej nieprzejednane spojrzenie.

– Nie mam czasu na takie gierki, panno Caulfield.

Fałszywe nazwisko zabrzmiało w uszach Maury bardzo… fałszywie, bo przez całe życie była panną Harding. Czy pani Pendergast to wyczuła? Czy dla niej to również zabrzmiało tak nienaturalnie i wzbudziło jej podejrzenia?

– Jestem bardzo zajęta. – Pani Pendergast wstała na znak, że uważa rozmowę za zakończoną. – Jak pani z pewnością zauważyła, w poczekalni kłębi się tłum młodych dam z referencjami, które pragną znaleźć miejsce w jakimś domu. Proszę poszukać szczęścia gdzie indziej.

To była katastrofa. Maura nie mogła wyjść bez posady. Nie miała dokąd się udać. Nie znała żadnych innych agencji. O tej dowiedziała się z rzuconej mimochodem wzmianki swej własnej guwernantki.

Gorączkowo szukała w myślach argumentów.

– Ja mam coś lepszego od referencji, ma’am. Mam kwalifikacje. – Wskazała ręką swoje podanie. – Znakomicie posługuję się igłą, śpiewam, tańczę, mówię po francusku, umiem nawet malować akwarele. – Maura zamilkła na chwilę. Jej umiejętności nie zrobiły najwyraźniej wrażenia na pani Pendergast. Skoro zawiodła rzeczowa argumentacja, pozostało już tylko błaganie. – Proszę, ma’am. Nie mam dokąd pójść. Na pewno coś pani dla mnie znajdzie… Mogę zostać damą do towarzystwa starszej pani albo guwernantką panienki na wydaniu. Mogę być każdym. Z pewnością jest w Londynie jakaś rodzina, której się przydam.

Nie przypuszczała, że będzie tak ciężko. Londyn to wielkie miasto z ogromnymi możliwościami, znacznie większymi niż w zaściankowym Devonshire, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzieli. A tego właśnie Maura chciała za wszelką cenę uniknąć. Pragnęła zniknąć w tłumie, uciec w anonimowość, pozostać nierozpoznana. Jednak bardzo szybko przekonała się, że jej wybór pociągał za sobą poważne konsekwencje. Znalazła się w całkowicie obcym, nieprzyjaznym miejscu, a jej pieczołowicie nakreślony plan zdawał się lec w gruzach.

Podziałało. Pani Pendergast znowu usiadła i otworzyła szufladę biurka.

– Może i miałabym coś dla pani. – Grzebała przez chwilę w szufladzie, zanim wyłowiła z niej teczkę klienta. – Żadna z dziewcząt siedzących w poczekalni nie przyjęłaby tej posady. W ciągu ostatnich trzech tygodni posłałam tam pięć guwernantek. Wszystkie odeszły.

Po tym złowieszczym stwierdzeniu pani Pendergast podsunęła Maurze dokumenty.

– Właściwie trudno tu mówić o rodzinie. Ten dżentelmen jest kawalerem i opiekuje się dwojgiem dzieci po zmarłym bracie. – Kobieta prychnęła z dezaprobatą, pełna niesmaku. – Unosi się wokół tego wszystkiego jakaś nieprzyjemna aura. Nowy hrabia to niemoralny rozpustnik. Baluje całymi nocami, wstaje tylko po to, by oddawać się Bóg wie jakiej rozpuście, a dzieci dziczeją. No i pozostaje sprawa jego brata. – Ponownie prychnęła i rzuciła Maurze wymowne spojrzenie znad okularów. – Jego śmierć nastąpiła w szokujących okolicznościach. Jak już mówiłam, nad tym domem unosi się jakaś niedobra aura, ale jeśli pani chce, posada należy do pani.

Jeśli? Oczywiście, że ją przyjmie! W obecnej sytuacji Maura nie mogła być wybredna. Powoli zaczynało do niej bowiem docierać, jak karkołomnym przedsięwzięciem była ucieczka z domu. Karkołomnym, ale koniecznym.

– Doskonale. Serdecznie dziękuję. Nie pożałuje pani tego.

Pani Pendergast uniosła rękę, by przerwać wyrazy wdzięczności Maury.

– Ja nie pożałuję, panno Caulfield, ale pani być może tak. Czy uważnie słuchała pani moich słów?

– Tak, ma’am. – Do Maury dotarła większość z jej słów. Słyszała o „nowym hrabim” i „dwojgu dzieciach”, no i coś o podejrzanej śmierci poprzedniego hrabiego. Sytuacja nie wydawała się wcale tak zła, jaką ją chciała przedstawić pani Pendergast. Maura miała posadę i tylko to się dla niej liczyło.

Pani Pendergast dała wyraz swym wątpliwościom twardym spojrzeniem.

– Więc dobrze. Życzę powodzenia, ale w żadnym razie nie chcę tu pani więcej widzieć. To jedyna posada, jaką może pani u mnie dostać bez referencji. Może pani uda się znaleźć sposób wykonywania pracy, która nie powiodła się pięciu poprzedniczkom.

Maura wstała, ukrywając zaskoczenie. Najwyraźniej w radosnym uniesieniu przeoczyła jakiś drobiazg.

– Pięciu poprzedniczkom?

– Pięciu innym guwernantkom, panno Caulfield. Wspominałam o nich. A może przeoczyła pani również wzmiankę o niemoralnym rozpustniku?

Maura dumnie uniosła głowę, zdecydowana nie pokazać po sobie zaskoczenia.

– Postawiła pani sprawę bardzo jasno, ma’am. Jeszcze raz dziękuję.

Informacja o rozpustniku była niepokojąca. Mogło się okazać, że weszła z deszczu pod rynnę i zamieniła jednego niemoralnego łajdaka na innego. Wątpiła jednak, czy na świecie mógł być ktoś równie wyuzdany jak Wildeham, którego wuj wybrał jej na męża. Poza tym nie przypuszczała, by miała widywać rozpustnego lorda Chatham zbyt często. Rozpustnicy rzadko bywali domatorami, szczególnie w oferującym wiele rozrywek Londynie. A trudno oddawać się rozpuście, nie ruszając się z domu.

W godzinę później dorożkarz wysadził Maurę przed frontowym wejściem miejskiej rezydencji Chathamów przy Portland Square i odjechał, zabierając ze sobą jej ostatnie pensy. Uznała, że były to dobrze wydane pieniądze. Na piechotę maszerowałaby ze cztery godziny, a i tak pewnie nie trafiłaby pod ten dom.

Łagodnie mówiąc, Londyn wydał jej się odrażający! Nigdy w życiu nie widziała takich tłumów. Ruch uliczny oraz smród i zgiełk wielkiego miasta musiały stłamsić każdą wiejską duszę. Maura osłoniła ręką oczy i przyjrzała się domowi.

Pasował idealnie do tego miasta. Był przytłaczającym, czterokondygnacyjnym gmaszyskiem. No, nic. Naprzód, dodała sobie otuchy, podniosła swoją torbę i weszła po frontowych schodach na spotkanie ze swoją przyszłością. Świadomość niebezpieczeństwa to najlepsze zabezpieczenie. Powinna skupić się na jasnych stronach obecnej sytuacji. Po pierwsze, z powodzeniem realizowała swój plan. Po drugie, pozytywnym elementem był sam adres.

Wyjeżdżając z Exeter, wyobrażała sobie, że zostanie ulokowana w wygodnym domu jakiejś zamożnej rodziny, być może pragnącej poprzez małżeństwo córki wspiąć się na wyższy szczebel drabiny społecznej. Nie przeszło jej nawet przez myśl, że trafi do rezydencji hrabiego. Oczywiście do niedawna nie podejrzewała nawet, że w ogóle będzie zmuszona szukać posady. Ani że wyjedzie z Exeter. W ciągu ostatniego miesiąca musiała zrewidować wiele dawnych przekonań i oczekiwań.

Jako córka dżentelmena i wnuczka lorda wzrastała w przekonaniu, że wiele jej się od życia należało. Wuj jednak postawił sprawę jasno: mogła żyć w luksusie i nosić tytuł baronowej, ale za cenę, której nie była w stanie zapłacić. Nawet teraz, oddalona o tydzień drogi od Exeter, wzdragała się na samą myśl o poślubieniu wybranego przez wuja człowieka.

Brak zgody na to małżeństwo oznaczał jednak niemożność pozostania w domu i dlatego właśnie Maura znalazła się tutaj. Rozpoczynała nowe życie, sama, wśród obcych. Mogła zerwać wszelkie więzy z rodziną wuja lub wyprzeć się samej siebie, a do takiego poświęcenia nie potrafiła się zmusić. Tak więc, od tej chwili oni byli zdani na siebie, a ona na siebie. Nie było już odwrotu, choć bez wątpienia wuj próbowałby ją siłą ściągnąć z powrotem. Nie mogła dopuścić do tego, by ją znalazł. Dlatego postanowiła ukryć się w obcym domu i przeczekać tam, aż rodzina podda się i znajdzie inny sposób spłacenia zobowiązań wobec tego obrzydliwego barona Wildeham.

Maura zdecydowanym ruchem ujęła żelazną kołatkę w kształcie lwiej głowy i zastukała do drzwi. Z wnętrza dobiegły ją mało dystyngowane odgłosy: tupot biegnących stóp, potem jakieś śmiechy i piski, a wreszcie trzask tłuczonej ceramiki. Maura skrzywiła się, słysząc odgłosy kłótni.

– Teraz ja! Dzisiaj moja kolej!

Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich mężczyzna z ciemnymi włosami w nieładzie, bez butów, w samych pończochach na nogach i rozpiętej na piersiach koszuli, której wyciągnięte ze spodni poły powiewały na wietrze. Maura nigdy w życiu nie widziała takiego kamerdynera. Nie miała jednak czasu przyjrzeć się temu dziwnemu zjawisku, bo za jego plecami pojawiło się nagle dwoje dzieci. Poślizgnęły się, nie zdążyły wyhamować i… trach!

To był początek reakcji łańcuchowej, na skutek której wszyscy wylądowali na frontowym ganku, tworząc żywy stos. Maura znalazła się na samym spodzie, pod wierzgającą plątaniną rąk i nóg… I spojrzała w najbardziej niebieskie oczy, jakie w życiu widziała. Oczy należały do osobnika płci męskiej, o twardym, muskularnym ciele, które przygniatało ją teraz do ziemi w nad wyraz niedelikatny sposób.

– Cześć – rzucił z nonszalancką swobodą i uśmiechnął się, patrząc na nią z góry, spod opadających na twarz ciemnobrązowych, potarganych włosów.

– Ja w sprawie posady – wyjąkała Maura. Aż dziw, że w tej krępującej sytuacji zdołała wydobyć z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie.

– Jasne. – W błękitnych oczach mężczyzny pojawiły się łobuzerskie iskierki, najwyraźniej nieortodoksyjne okoliczności ich spotkania nie sprawiały mu przykrości. A powinien odczuwać skrępowanie i przykrość, niezależnie od tego, kim był! Żaden guwerner czy lokaj nie mógł sobie pozwolić na podobnie niestosowne zachowanie, jeśli cenił sobie swoją posadę. A jednak ten atrakcyjny abnegat najwyraźniej w ogóle się tym nie przejmował. Śmiał się, możliwe nawet, że z niej. Wstał i podniósł z ziemi dzieci.

Bez wątpienia cała trójka uznała ten wypadek za bardzo śmieszny. Dzieci mówiły jedno przez drugie.

– Widziałeś, jak wypadłam zza rogu?

– Zjechałem po poręczy i wystrzeliłem do holu jak z procy!

Jak z procy? Dobry Boże, co to za słownictwo? – pomyślała Maura.

– Jesteś niesamowity, Williamie. Wyglądałeś zupełnie jak kula armatnia! – zawołał błękitnooki z nad wyraz niestosownym entuzjazmem.

– Stłukliśmy wazon ciotki Cressidy! – Mała dziewczynka zachichotała nerwowo.

Mężczyzna zmierzwił jej włosy.

– Nie przejmuj się, był paskudny.

Nie do wiary! Czyżby o niej zapomnieli? Maura zaczęła sama podnosić się z ziemi, plącząc się w spódnicach i własnych bagażach, gdy błękitnooki podał jej swoją wielką dłoń.

– Nic się pani nie stało? – zapytał głębokim barytonem. Swobodny i życzliwy ton świadczył o tym, że ten mężczyzna niczego nie traktował poważnie.

– Przeżyję. – Maura obciągnęła dopasowany żakiet podróżny i wygładziła spódnice, starając się doprowadzić swój wygląd do ładu. – Jestem nową guwernantką z agencji pani Pendergast. Chcę mówić z lordem Chatham – oświadczyła wyniośle. To powinno przywrócić go do porządku.

W oczach mężczyzny pojawiło się jeszcze wyraźniejsze rozbawienie.

– Właśnie pani z nim mówi. – Lekki, szarmancki ukłon stał w rażącej sprzeczności z jego niedbałym strojem. – Hrabia Chatham, do usług.

– Pan jest hrabią? – Maura wytrzeszczyła na niego oczy. Rozpustni, niegodziwi lordowie nie powinni być tak uderzająco przystojnymi mężczyznami o twardych ciałach. Nie powinni uwodzić samym tylko spojrzeniem!

– To już chyba ustaliliśmy. Jak mamy się do pani zwracać? – Olśniewający, śnieżnobiały uśmiech słabszą kobietę mógłby zwalić z nóg. Maura wolała jednak myśleć, że nagła słabość w kolanach to skutek uderzenia o twarde, kamienne schody. Odwrócił się w stronę dzieci, które wpatrywały się w niego z zachwytem, jak w bohatera. – Może będziemy ją nazywać „nową guwernantką”?

Dzieci znowu wybuchły śmiechem.

Dziewczynka podniosła na niego oczy i klasnęła w rączki.

– Już wiem! Wiem! Nazwiemy ją Szósta. – Dygnęła bardzo ładnie. – Witaj, Szósta. Jestem Cecylia i mam siedem lat. A to mój brat, William. On ma osiem lat. – Zaśmiała się znowu. – Sześć, siedem, osiem, mamy kolejne numery. To zabawne. Wujku Ree, zrozumiałeś mój żart? Sześć, siedem, osiem?

– Zrozumiałem, kochanie. Bardzo śmieszne. – Hrabia uśmiechnął się pobłażliwie i objął palcami jej małą rączkę. Ten pieszczotliwy gest sprawił, że w brzuchu Maura poczuła dziwny dreszczyk.

– Może powinniśmy wejść do domu – zaproponowała , czując, że ich stojąca na ganku grupka wzbudza zainteresowanie przechodniów.

– A, tak. Proszę wybaczyć. – Hrabia zagarnął ich wszystkich do holu. – Teraz możemy dokonać prawidłowej prezentacji i… – Urwał i zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. – I napić się herbaty. Tego nam właśnie trzeba. Proszę o wybaczenie, najwyraźniej moje maniery roztrzaskały się o ziemię, jak ten wazon. – Pokojówka zmiatała właśnie z podłogi skorupy pozostałe po wazonie ciotki Cressidy. Hrabia Chatham przeczesał palcami ciemne włosy.

Maura uświadomiła sobie ze zdumieniem, że robił bardzo sympatyczne wrażenie. Nie była na to przygotowana, bo nie zamierzała go polubić. Spodziewała się spotkać mężczyznę w średnim wieku, z siwiejącymi bokobrodami, obmacującego ją zgrabiałymi dłońmi, krótko mówiąc: spodziewała się kogoś takiego jak znajomy jej wuja, baron Wildeham.

Przeszli we czwórkę do salonu, gdzie wkrótce przyniesiono herbatę. Maura spojrzała znacząco w stronę drzwi.

– Czy pana podopieczni przyłączą się do nas? – Na tacy stały cztery filiżanki.

– Już tu są. – Hrabia popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem i roześmiał się. Jego usta wydawały się stworzone do uśmiechu. – Pani Pendergast nic pani nie powiedziała? Podstępna stara jędza, nic dziwnego, że tak szybko kogoś znalazła. – Hrabia wskazał jej gestem, by nalała herbatę.

Maura była zadowolona, że może czymś zająć ręce, podczas gdy jej mózg pracował pełną parą. Jadąc do Londynu, spodziewała się, że jej obowiązki będą polegały na przygotowaniu młodej panienki do wejścia w świat. Zamiast tego zastała dwoje nad wiek rozwiniętych dzieci, które biegały po śliskich korytarzach w samych pończochach i zjeżdżały po poręczach. Powiedziała sobie, że da radę. W końcu pomagała ciotce w opiece nad małymi kuzynami. Powinna jak najszybciej przestawić się na inne zadanie.

– Jaką pan pije herbatę, milordzie? – Jej ręka zawisła nad cukrem i śmietanką.

Zbył propozycję machnięciem dłoni.

– Bez dodatków. I proszę zwracać się do mnie Riordanie albo panie Barrett. Jak pani woli. – W jego głosie zabrzmiała lekka nutka goryczy. Nowy hrabia najwyraźniej nie przepadał za swoim tytułem. Zaraz, pani Pendergast chyba wspominała coś o śmierci jego brata, przypomniała sobie Maura i pożałowała, że nie słuchała uważniej.

– Żadna z tych form nie jest właściwa i doskonale pan o tym wie. – Żeby złagodzić wymowę tych słów, Maura uśmiechnęła się, podając mu filiżankę. Konflikt z pracodawcą w pierwszym dniu pracy to nie najlepszy początek. – Powinnam zwracać się do pana: lordzie Chatham. – Uśmiechnęła się znowu, szukając bezpieczniejszego tematu konwersacji.

– Lordzie Chatham? – Pytająco uniósł ciemną brew. To zwróciło uwagę Maury na jego oczy, w których zapłonęły dwa błękitne, łobuzerskie ogniki.

– Myślę, że tak będzie najwłaściwiej, biorąc pod uwagę, że panu podlegam. – Wiedziała, że tak będzie najwłaściwiej. I najlepiej dla niej, bo hrabia był niebezpiecznym mężczyzną. Nie dość że był piękny, to miał jeszcze nieodparty urok. Mimo że nie zadał sobie nawet trudu, by włożyć żakiet czy choćby wsunąć w spodnie poły koszuli.

Ku jej zaskoczeniu parsknął śmiechem i pochylił się naprzód, spoglądając na nią kpiąco znad filiżanki.

– Na ganku rzeczywiście legła pani pode mną.

– Lordzie Chatham! W pokoju są dzieci.

Ale dzieci najwyraźniej nie miały nic przeciwko temu. Śmiały się. Zauważyła, że często się śmiały, bez wątpienia zachęcane do tego przez opiekuna, który pozwalał im na wszystko. W śmiechu nie było nic złego, powinny jednak nauczyć się nieco go kontrolować.

– Rozumiem. – Pocierał podbródek w zamyśleniu, ale Maura miała niejasne poczucie, że z niej kpił. – Skoro mamy być bardziej formalni, to nie mogę zwracać się do pani Szósta. – Znowu się uśmiechał, obserwując tymi swoimi niesamowicie niebieskimi oczami, choć w jego słowach nie można było doszukać się niczego niewłaściwego.

– Ale ja chcę mówić do niej Szósta! – zawołała Cecylia, najwyraźniej przybita. – Jak nie będziemy jej tak nazywać, to zepsujemy cały dowcip.

Lord Chatham znowu uniósł brew i spojrzał na Maurę z uśmiechem. Czekał na jej reakcję. Wielkie nieba, ależ on był przystojny! – ponownie pomyślała, a wargi Cecylii zadrżały. Maurę ogarnęła panika. Nie chciała być typem guwernantki, która już w pierwszej godzinie przyprawia podopieczną o łzy.

– Zgadzam się na Szóstą! – zawołała pośpiesznie, żeby powstrzymać małą od płaczu. – To będzie takie nasze szczególne imię.

Cecylia rozpromieniła się i Maura poczuła przez moment słodki smak zwycięstwa. Nie cieszyła się nim jednak zbyt długo, bo usłyszała głos lorda Chatham.

– A ja? Może ja również powinienem mieć jakieś specjalne imię dla pani? Czy mógłbym nazywać panią…? – prowokacyjnie zawiesił głos, żeby wpadła mu w słowo, zanim zdąży dokończyć pytanie. W ciągu ostatniej pół godziny zdążyła już poznać niektóre jego metody.

– Panną Caulfield. Proszę nazywać mnie panną Caulfield – zawołała pospiesznie Maura. Sytuacja zaczynała wymykać się jej spod kontroli. Postanowiła zaznaczyć swój autorytet, zanim całkowicie straci wpływ na bieg wydarzeń. Chatham nie powinien się zorientować, że wystarczy jeden uśmiech, by wytrącić ją z równowagi. – Cecylio, idźcie z Williamem pobawić się na górę, ja w tym czasie się rozgoszczę, a potem pójdziemy razem na spacer do parku i lepiej się poznamy.

Maura natychmiast zdała sobie sprawę z własnego błędu. Odesłanie dzieci oznaczało, że pozostała z lordem Chatham sama.

– Proszę się nie zapominać, lordzie Chatham. W ciągu ostatniej godziny przewrócił pan mnie i przygniótł swoim ciałem do ziemi, potem zaczął pan ze mną flirtować, a na koniec wytrącił mnie pan z równowagi. Zaczynam rozumieć, dlaczego pięć poprzednich guwernantek odeszło.

– Nie, nie rozumie pani. – Rozbawienie w jednej chwili zniknęło z jego oczu. Zobaczyła zupełnie inną twarz, chłodną i nieprzystępną. Wstał. – Gospodyni wskaże pani pokój.

Z góry dobiegł trzask, pisk i rozpaczliwy płacz. Zaraz potem dały się słyszeć podniesione głosy pokojówek, biegnących, by uprzątnąć skutki świeżej katastrofy, najwyraźniej jednej z długiego szeregu katastrof, których ofiarą padł niedawno wazon ciotki Cressidy. Maura podniosła oczy do sufitu.

– Wydaje mi się, lordzie Chatham, że tu nie potrzeba guwernantki. Tu trzeba cudu.

Uśmiechnął się chłodno.

– A pani Pendergast przysłała mi panią. Witam w Chatham House, panno Caulfield.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: