Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jak Jerry O'Mara Marchewkę do posłowania namówił - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 kwietnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak Jerry O'Mara Marchewkę do posłowania namówił - ebook

Kiedy jesteśmy młodzi, na hasło "emeryt" wyobrażamy sobie niedołężnego staruszka, wygrzewającego się na parkowej ławeczce. Bohaterowie tej książki przekonują jednak, że wcale tak być nie musi!
Jerry O'Mara, Irlandczyk, po latach pracy w nowojorskiej policji nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Żona zmarła, dorosłe dzieci mają swoje sprawy. Przypomniawszy sobie o starym znajomym, Wiesławie, niespodziewanie decyduje się na wyjazd do Polski. Tam zaczyna nowe życie - zostaje współwłaścicielem pubu, którego w dodatku musi bronić przed zakusami polskiej mafii. Z czasem przestaje wreszcie rozpamiętywać przeszłość nad kuflem piwa i zaczyna myśleć o przyszłości. A ta zdaje się rysować w coraz jaśniejszych barwach, bo poza szczęściem w biznesie pojawia się także... szczęście w miłości.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7564-335-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział VI

Otworzono dębowe drzwi prowadzące do pubu. W pobliżu wejścia, przy pulpicie miał swoje miejsce pan Franciszek, pełniący rolę kierownika sali, rozprowadzającego klientów po wolnych stołach; dbał o to, by kelnerki we właściwym czasie podeszły do klienta, a także aby nieproszone osoby nie zakłócały spokoju klientów siedzących przy barze i stołach. Pan Franciszek jest młodym człowiekiem; po skończonych studiach administracyjnych rozpoczął pracę w policji. Pracował kilka lat na stanowisku policjanta, a następnie dzielnicowego. Do jego przełożonego wpłynęła skarga, że Franciszek źle potraktował zatrzymanego, bo bez żadnego powodu zbił go pałką, a następnie zakuł w kajdanki i osadził w areszcie komendy. Przełożony Franciszka uznając, że stało się to z winy policjanta, wystąpił o ukaranie podwładnego. Franciszek nie godził się z takim stanowiskiem, dlatego odwołał się od kary, uzasadniając, że po to policjant ma przy sobie pałkę i kajdanki, aby przy zatrzymywaniu wymusić posłuch na osobie, którą decyduje się zatrzymać. A zatrzymywał osobę, która na jego oczach urwała lusterko od stojącego samochodu i na widok idącego policjanta odrzuciła je za siebie. W czasie postępowania zatrzymany tłumaczył, że lusterko było już urwane, a on tylko je podnosił z ziemi i oglądał. Do przełożonych Franciszka nie docierały wyniki badań daktyloskopijnych, ukazujące, że ślady na lusterku wskazują rozłożenie palców tak, jak przy urywaniu lusterka, i należą do osoby zatrzymanej. Za wszelką cenę chcieli Franciszka ukarać. I ukarali, karą dyscyplinarną, wstrzymując na długi czas premie i awans na wyższy stopień.

Koledzy też byli zadowoleni z ukarania Franciszka, bo on jedyny ćwiczył walki wręcz i potrafił jedną ręką obezwładnić przeciwnika. Był w tym naprawdę dobry. Kiedy Wiesław dowiedział się o przyczynach odejścia Franciszka z policji, zaproponował mu zatrudnienie w pubie swojej żony. Jerry, poznawszy Franciszka, widząc go w akcji, jak radził sobie z niepożądanymi gośćmi, też był zadowolony z takiego pracownika. Mieli pewność, że żadni awanturnicy nie będą zakłócać spokoju klientom pubu.

W kilka godzin po otwarciu pubu Franciszek podszedł do Wiesława, informując go, że zgłosiło się dwóch łysych i mówią, że przysyła ich jakaś Marchewka.

– Mówiłem im, że warzywa zamawiamy hurtem – zaczął z poważną miną Franciszek – ale odpowiedzieli mi, że są od pana Marchewki i mogą rozmawiać tylko z właścicielem pubu, bo są wysłannikami.

– Żona wyjechała, a Jerry jeszcze nie wrócił. – Wiesław zasępił się. – Daj ich do mnie do pokoju.

– Dobrze, szefie – odparł Franciszek i odwrócił się do klientów przysłanych przez Marchewkę – zapraszam do pokoju.

Obaj mężczyźni słusznego wzrostu z przerośniętymi karkami spojrzeli krytycznie na dużo niższego Wiesława i puszczeni przez niego przodem. weszli do wskazanego pomieszczenia.

– Proszę, siadajcie, panowie – rozpoczął, widząc w oczach klientów nieme pytanie.

– Pan jest właścicielem? – zapytał jeden z nich. – Jestem Mysiek, a to kolega Zyga.

– Moja żona jest właścicielem, ja tylko pomagam – odpowiedział.

– Za długo będzie? – zapytał ten sam.

– Za jakiś czas, ale o co chodzi?

– Możemy powiedzieć tylko właścicielowi – odezwał się ten drugi.

– No to przyjmijcie panowie, że jestem współwłaścicielem tego pubu – zaproponował Wiesław.

– Kolega powiedział, że możemy rozmawiać tylko z właścicielem – głośniej odezwał się ten pierwszy – nie słyszy pan?

– Panowie, żona moja jest kobietą, bardzo delikatną i nie wiem, czy będzie chciała z panami rozmawiać – stwierdził Wiesław, obserwując bacznie obu mięśniaków.

– Jak nie będzie chciała rozmawiać, to my z nią porozmawiamy – mruknął głośniej Zyga.

Wiesława ubodło takie potraktowanie Justy i już miał sięgnąć po broń przymocowaną pod blatem biurka, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł Jerry. Stanął w drzwiach, pokręcił głową przyglądając się przybyłym i zapytał:

– Wiesiu, cy mas, jaki kłopot?

– Dobrze, że jesteś, bo panowie koniecznie chcą rozmawiać tylko z właścicielem lokalu, nie przyjmując do wiadomości, że jestem mężem właścicielki.

– O, widzis, to dobze powiedziane, że jestes tylko menzem właścicielki – Jerry wpadł w swój ton rozmowy. – A ze mną bendziecie panowie rozmawiać? – zapytał mięśniaków.

– A kto pan jest? – pytał ten pierwszy.

– Pierwsy właściciel – przedstawił się Jerry. – W cym moge panom pomóc?

– A gdzie jest drugi właściciel? – zapytał ten drugi.

– Robi swoje sprawy – szybko odpowiedział Jerry – mófcie, o co wam chodzi.

– Robi się niebezpiecznie – zaczął ten pierwszy – jestem Mysiek a to Zyga, musimy panów chronić, dlatego proponujemy swoją ochronę…

– Panowie chcą nas chronić? Przecież to pub prowadzony przez żonę emeryta policyjnego i byłego policjanta z Nowego Jorku – szybko wtrącił Wiesław.

– Ale emerytów – odezwał się Zyga – dlatego potrzebujecie ochrony.

– Cy panowie mówią w swoim imieniu? – zapytał Jerry. – Czy pytaliście miejscowych zuli, cy chcom na nas napadać w lokalu?

– To sprawdzał nasz szef, Marchewka – odezwał się Mysiek – dlatego na negocjacje przysłał nas.

– A kto to jest, ten wasz sef? On nie lubi policji? Powinien sam tu pzyjść, jeśli chce z nami rozmawiać – spokojnie tłumaczył Jerry.

– My jesteśmy upoważnieni do rozmów z właścicielami lokali. Za ochronę waszego lokalu zapłacicie miesięcznie pięć tysięcy złotych i ponieważ działacie tu na tym terenie już cztery miesiące, to płacicie dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Pieniądze proszę włożyć w kopertę. My za dwa dni przyjdziemy po odbiór – wyrecytował Zyga. – Jako byli policjanci wiecie, że z nami nie ma żartów.

– O, pzeprasam, ja nie byłem na tym terenie, to nie znam zwycajów – wtrącił Jerry. – W tym casie pracowałem w Niu Jorku, a tam było inacej. Tam policję sanowano i tu, mam nadzieje, ze tez tak bendzie – zakończył zupełnie spokojnie.

– No to się rozumiemy – wtrącił Mysiek – przyjdziemy za dwa dni po odbiór.

Wiesław zerwał się gwałtownie, ale Jerry objął go ramieniem, przytulił do siebie i powiedział:

– Tylko spokojnie, bez niepotsebnych nerwów. Nie mów nawet Justy, niech siem nie denerwuje – uspokajał.

Mięśniaki wyszły z pokoju, a za chwilę przyszedł pan Franciszek. Popatrzył chwilę na Wiesława, popatrzył na Jerry’ego i zapytał:

– Przepraszam, ale czegoś nie rozumiem, wiecie panowie, że poradziłbym sobie z oboma mięśniakami, ale nic nie daliście znać. W Stanach to robi się inaczej? – zapytał.

– Panie Franku, pan tylko patsy. Ja bende załatwiał po irlancku – stwierdził Jerry.

Jerry nie chciał powiedzieć nawet Wiesławowi, w jaki sposób zaspokoi żądanie pana Marchewki. Wiesław był spokojny, wiedział, że jeśli Jerry postanowił załatwić ten temat, to na pewno temat będzie załatwiony. Nie wiedział tylko jak.

Tego popołudnia nic więcej się już nie wydarzyło, goście jak zwykle dopisali, piwo schodziło, aż trzeba było wtoczyć nowe beczki, a barman uwijając się jak w ukropie, dwukrotnie prosił o pomoc w barze, bo musiał złapać oddech. Od otwarcia pubu grano muzykę taką, jakby był to dzień świętego Patryka, irlandzkie święto. Puszczano płyty z muzyką staroirlandzką, do której tańczący klienci nie mogli dostosować swojego rytmu. Niektórzy składali reklamacje na ręce kelnerek, prosząc o muzykę do tańca. Kelnerki Joasia i Martyna tłumaczyły, że przy tych melodiach irlandzcy tancerze potrafią wspaniale się bawić, ale klienci oponowali, mówiąc, że wprawdzie pub jest na modłę irlandzką, ale w Polsce. I takiej argumentacji trudno jest nie przyznać racji. Kelnerki zgłosiły to, a Wiesław postanowił porozmawiać z Jerrym, generalnym architektem wystroju pubu. To Jerry przynosił płyty z muzyką irlandzką i on napisał barmanowi kolejność wkładania płyt. Wiesław zdawał sobie sprawę, że Jerry przez lata nie słuchał muzyki we własnym kraju i mógł nie znać współczesnej muzyki Irlandii. Przecież obok tradycyjnej muzyki ludowej Irlandia słynie też z prężnej sceny rockowej. Stąd pochodzi U2, Sinead O’Connor czy The Cranberries. Ale ich Jerry nie mógł zaprosić, nie miał takich pieniędzy, chyba żeby przyjęliby zaproszenie na kufel piwa i szklaneczkę whisky. To wtedy tak, gościłby ich z przyjemnością, a i nazwa pubu poszłaby w świat.

Przez długi czas zastanawiano się nad nazwą pubu. Jerry życzył sobie, żeby patronem pubu był jego ojciec Patryk, a nazwa pubu miała brzmieć „U Patryka”. Justy jako współwłaścicielka nie zamierzała toczyć boju o nazwę, bo uważała, że ważna jest treść, a nie puste nazwy, ale tu wtrącił się Wiesław i powiedział, że pub powinien nazywać się „U Justy”, bo to ona przecież patrzy na wszystko gospodarskim okiem, ona nadzoruje gotowanie, pilnuje baru i dba o zaopatrzenie. Jerry początkowo oponował, powołując się na irlandzkie zwyczaje, że nazwa winna wywodzić się z męskiego rodu, ale po przyjęciu argumentów klientów, przedstawionych przez Wiesława, wyraził zgodę na umieszczenie imienia współwłaścicielki, jeśli zaznaczy się irlandzki charakter pubu. Po wielu konsultacjach z personelem, znajomymi klientami czy młodzieżą wpadającą na dobre piwo przyjęto jako ostateczną nazwę pubu „U Justy – jak w Irlandii”. Jerry uznał, że to jest to, o co mu chodziło. Nazwa będzie ściągać jego rodaków, z którymi ma stały kontakt, i rozsławi na całą Warszawę niektóre rodzime potrawy.

Justy wiedziała, że nie samym szyldem ściąga się klientów, dlatego zatrudniając kucharkę Janinę i jej pomocnicę Jadwigę, sprawdziła ich umiejętności improwizacyjne, rzucając tylko nazwy potraw, jak hasła, do których kucharka musiała dopasować treść. Kucharka była po szkole gastronomicznej, ale uczyć się musiała smaku, zapachu, a nawet po rozbudzeniu wyobraźni, dekoracji potraw przygotowywanych na indywidualne zamówienie. Justy była z niej zadowolona i przechodząc się po sali, podpytywała klientów, jak smakują dania. Zdania były różne i w sumie zależały od ilości wypitego piwa. Jeśli klient napoczynał danie, zapijając pierwszym kuflem piwa, przyjmowała, że nie spaczył jeszcze smaku. Natomiast im więcej piw, tym smak klienta był mniej czuły. W jednym przypadku klient pomylił polędwiczkę wieprzową z pstrągiem i udowadniał, że danie, które dostał, zawiera bardzo dużo ości. A była to po prostu gałązka z natką pietruszki.

W pubie nic specjalne się nie działo, klienci się bawili przy muzyce, piwo płynęło szerokim korytem, kelnerki krążyły po sali, donosząc zamówione dania, Wiesław siedział w swoim pokoju przy notebooku, penetrując internet w poszukiwaniu potrzebnych mu wiadomości. Nie było tylko Jerry’ego, który zakręcił się z rana po swoim pokoju i wyjechał, nie opowiadając się Wiesławowi ani Justynie. Kiedy Wiesław podpytywał go, co zamierza zrobić w sprawie haraczu, Jerry uśmiechnął się i poprosił, aby Wiesław nie stresował się takimi głupstwami.

Wiesławowi nie dawała spokoju nazwa szefa tych dwóch mięśniaków. Pracując tyle lat w policji, spotykał się z różnymi ksywami, ale pierwszy raz usłyszał, że ktoś ma ksywę Marchewka. Czyżby rolnik czy działkowicz? Bo tylko oni na własne potrzeby zajmują się hodowlą grządek lub plantacji z marchewką. Nie mogąc znaleźć wytłumaczenia tego w internecie, postanowił pojechać do kolegów z komendy, których niedawno zostawił odchodząc na emeryturę, i poprosić o sprawdzenie, kto pod taką ksywą się ukrywa.

– Witamy polskiego detektywa z irlandzkiego pubu – przywitał go dyżurny – coś potrzeba?

– Szukam Krzysia – zapytał Wiesław – mam pilną sprawę do niego.

– Krzyś jest na wydarzeniu – odpowiedział dyżurny – znowu kogoś zabili, może szef wejdzie do Małgosi, tylko ona z wydziału została.

– Wejdę, ale swoją drogą przekaż Krzysiowi, że mam do niego sprawę. Jutro wpadnę do was z rana, to chciałbym z nim pogadać – prosił Wiesław, kierując swoje kroki w kierunku schodów.

Na pierwszym piętrze, naprzeciw schodów, w dużym pokoju, znajdowało się archiwum wydziału, gdzie królowała była pracownica Wiesława, Małgosia. Wspaniała dziewczyna. Nie mogła pracować w terenie z uwagi na pewną ułomność. Od urodzenia miała jedną nogę krótszą od drugiej, ale jej sprawność umysłowa przewyższała tych dobrze urodzonych, za których zazwyczaj myślał ktoś inny. Myślał ktoś inny, ale oni awansowali. Małgosia wiedziała wszystko to, co w pracy operacyjnej było najważniejsze, ale awansować nie mogła. Miała pamięć fotograficzną i jak raz przeczytała zapis dotyczący figuranta którejś z teczek, pamiętała dokładnie treść, gdzie ją włożyła i jak można teczkę odnaleźć. Kiedyś była podwładną Wiesława, dlatego tak dobrze pamiętał jej zalety.

– Witaj, śliczna – ukłonił się po wejściu do pokoju – nie przeszkadzam?

– Witaj, szefie, nie wspominaj lat przeszłych, mów o przyszłości. Czego potrzebujesz? – zapytała.

– Nie będę zaczynał od słów, czy pamiętasz, bo wiem, że pamiętasz wszystko. Odwiedził mnie dziwny facet powołując się na wpływy swojego znajomego o ksywie Marchewka. Pomożesz?

– Oczywiście, że pomogę.

– Małgosiu, skąd on jest – zapytał.

– Nie może go pan znać, bo po odejściu pana ta grupa zaczęła się aktywizować i zaczęli od haraczy. Józio Dudzik ma ksywę Marchewka. Mieliśmy informacje, że cały czas kieruje stworzoną przez siebie grupą mięśniaków, wymuszając haracze od restauratorów, właścicieli sklepów, na terenie Pragi. Z uzyskanych informacji wynikało, że Marchewka dostał ten teren już od dawnych lat, tylko że wcześniej dokonywali włamań, rozbojów, za które część grupy szła do więzienia. W czasie procesów nigdy nie wypłynęło nazwisko Marchewki i dlatego przez ten cały czas nie był karany. Trudno mu było cokolwiek udowodnić. Bardzo dbał o rodziny tych, co siedzieli, dlatego żaden nie decydował się na ujawnienie jego udziału w organizacji grupy.

– Był jak ojciec chrzestny? – uśmiechnął się Wiesław.

– Właściwie, to można tak powiedzieć – westchnęła Małgosia. – Stworzył taki rezerwowy fundusz dla swoich chłopców, którzy wpadali w ręce policji. Szanowali go, mimo tego, że początkowo kpili z jego ksywy. Mieszka na Zaciszu, później podam dokładny jego adres. Wiemy, że ożenił się, ma dwoje dzieci w wieku szkolnym i na przykrywkę zarejestrował się w gminie jako prowadzący działalność akwizycyjną. Nawet podatki płaci regularnie.

– A czym handluje, marchewką? Bo skąd jego ksywa? – dociekał.

Małgosia roześmiała się głośno, spojrzała lekko zdziwiona na Wiesława, jakby zastanawiając się, czy ma powiedzieć pełną wersję, czy okrojoną. Przemogła się jednak i zdecydowała, że poda wersję pełną.

– Trochę to śmieszne, ale jego ksywa nie wywodzi się od tego, co robi, czy nawet od tego, co uprawia na polu. Kiedy był młody, nieżonaty i rozpoczynał przestępczą działalność, razem z kumplami wyprawili dużą balangę, na której było kilka łatwych dziewczyn. W pewnej chwili, gdy wszyscy porządnie popili, urządzili sobie grę w butelkę – przerwała na chwilę – no wie pan, szefie, jak młodzież to robi. Gdy większość z nich była już porozbierana, dziewczyny miały za zadanie wejść pod stół i po przyrodzeniu rozpoznać, gdzie jest jej chłopak. Bawili się dłuższą chwilę i większość chłopaków została przez dziewczyny rozpoznana, ale w końcu stołu pozostał Józio i jego dziewczyna, która mimo wielu zabiegów nie mogła go zidentyfikować. Oczywiście blamaż na całego, zaczęto z nich podkpiwać. Okazało się, że Józio zawsze zakładał prezerwatywę i dziewczyna widziała go tylko w ubranku. Natomiast tu, pod stołem nie brała pod uwagę członka średniego, z małym łepkiem. Zajmowała się większymi. Okazało się wówczas, że Józio ma „interes” w kształcie marchewki, mały łepek i szeroka podstawa. Miał kompleks i dlatego dziewczyny jak brały do ust, to tylko w smakowej prezerwatywie. Od tego czasu zyskał ksywę Marchewka. Początkowo reagował bardzo żywiołowo i niektórym dokładał, gdy go tak nazywali, ale z biegiem czasu przyzwyczaił się do tego i już nie zwracał uwagi. Później uznał, że może swoją osobowość schować za taką ksywą. I tak już zostało.

– Masz jego zdjęcie? – zapytał.

– Jest, ale sprzed kilku lat. Rysy te same, ale wygląd inny. Teraz chodzi tylko w kapeluszach o szerokim rondzie. – Spojrzała na Wiesława. – Ma przyjść do szefa?

– Myślę, że przyśle swoich mięśniaków – ujawnił Wiesław – ale sam też może się pokazać. Dobra, Małgosiu muszę już uciekać. Pozdrów Krzysia i powiedz, że wpadnę do niego, jak będę potrzebował pomocy.

– Szefie, powiem naczelnikowi, żeby podesłał dwóch młodych, niech obserwują gości – zaproponowała Małgosia – a gdy będzie potrzeba udzielenia pomocy przy zatrzymaniu, przydadzą się.

– Dobrze, Małgosiu, dziękuję. Wspólnik żony, Jerry, nowojorski policjant przejął, inicjatywę – uśmiechnął się do swoich myśli – ale nie wiem, jak to będzie, gdy dojdzie do spotkania. Oby tylko nie było strzelaniny. Rzeczywiście trzeba mieć rezerwę sił.

– Powinni sobie poradzić, to dobrze wyszkoleni policjanci, będą po cywilnemu – dorzuciła Małgosia. – Pozdrowienia dla Justy.

– Dziękuję, Małgosiu, pozdrów chłopaków, którzy mnie jeszcze pamiętają. – Zamknął drzwi i zbiegł po schodach na dół.

Wiesław spojrzał na zegarek. Trzeba wracać – powiedział do siebie – może Jerry pokazał się w pubie i ujawni swoje zamiary. Bez porozumienia z Jerrym i Justyną nie mógł angażować policji do konfrontacji z Marchewką. Marchewki nie złapano za rękę przy zbieraniu haraczu, bo wyręczali go w tym jego kumple.

Jerry’ego w pubie jeszcze nie było, jedynie pan Franciszek witając się z Jerzym, poinformował, że rozmawiał ze swoimi kolegami z klubu, gdzie nadal trenuje walki Wschodu, którzy zaproponowali pomoc przy pozbyciu się kłopotów sprawianych przez miłośników pana Marchewki. Dali gwarancję, że po bezpośrednim zwarciu mięśniaki już nigdy nie będą mogli odwrócić głowy w kierunku pubu. Wiesław serdecznie podziękował Franciszkowi; nie wprowadzając go w dalsze szczegóły, poinformował go, że problem ten do rozwiązania przejął współwłaściciel Jerry.

– No to będzie kłopot – stęknął Franciszek.

– Czemu – zdziwił się Wiesław – przecież Jerry to stary nowojorski policjant.

– No właśnie – westchnął Franciszek – oni najpierw strzelają, a dopiero później pytają, po co ktoś przyszedł, i nie zawsze słyszą odpowiedź.

– Ale to nie nasz problem – uśmiechnął się Wiesław – mogą do nas nie przychodzić, ja ich nie zapraszałem, Jerry na pewno też nie, a moja żona też nie ma w tym żadnego interesu.

– Podali termin przyjścia? – zapytał zaniepokojony Franciszek.

– Mówili o dniu jutrzejszym, lub następnym, nie podali tylko godziny, ale wiedzą, że w pubie jesteśmy już od południa. Mam nadzieję, że Jerry się przygotuje – zakończył zaniepokojony Wiesław. – Proszę mieć oczy otwarte i dziś, panie Franciszku. Może i sam Marchewka do nas wpadnie, tu ma pan jego zdjęcie. Tak wyglądał kilka lat temu, a teraz nosi kapelusze z dużym rondem.

– Gdzieś go widziałem, być może wpadł tu do pubu, ale nie mogę na razie umiejscowić – tłumaczył się Franciszek. – Będę miał oczy szeroko otwarte a gdyby co, można kumpli zaprosić?

– Panie Franciszku, oczywiście, ale pod warunkiem, że nie będą sami podejmować jakichś działań. Będą również z kryminalnego, też włączą się, gdy będzie trzeba. Ale głównie musimy działać my, właściciele. Od tego jesteśmy…

– Ale moi chłopcy pomóc mogą? – zapytał zaniepokojony Franciszek.

– Oczywiście, na sygnał Jerry’ego.

Zakończyli rozmowę i Wiesław poszedł do swojego pokoju, całując w przelocie Justynę. Jak się spodziewał, Jerry’ego jeszcze nie było. Był spokojny o jutrzejszy dzień, bo jeśli by Jerry nic nie wymyślił, to zawsze ma w odwodzie Krzysztofa z policji. Ale zanim z nim porozmawia, musi znaleźć Jerry’ego i zapytać go o jego przygotowania.

Justyna intuicyjnie wyczuwała, że coś wisi w powietrzu, i kursując między kuchnią a barem, z niepokojem patrzyła na salę, gdzie w jednym z kątów zestawiono dwa stoły razem i usiadła większa grupa młodych mężczyzn. Dziwne w tym wszystkich było to, że wszyscy mieli włosy rude. Stojąc przy barze, z dużej odległości nie widziała, czy to są włosy naturalne czy farbowane, ale jakiś niepokój pozostał. Postanowiła porozmawiać z Wiesławem, który cmoknął ją w przelocie i zamknął się w pokoju. Już wychodziła zza baru, gdy podeszła do niej kelnerka Joasia, wskazując głową kąt sali, gdzie było jaśniej od rudych głów.

– Widzi szefowa? – zapytała. – Nie mogę nic zrozumieć, bo mówią po irlandzku a nie chcą mówić po polsku. Po polsku mówią wtedy, gdy chcą coś zamówić.

– Nic nie zrozumiałaś? – zapytała Justyna. – Przecież znasz angielski.

– Mój szkolny angielski do ich irlandzkiego ma się tak, jak esperanto do hiszpańskiego. Trudno zrozumieć – usprawiedliwiała się kelnerka.

– No dobrze, obserwuj ich i jeślibyś coś zrozumiała, daj mi znać. Będę u męża w pokoju – zakończyła.

Weszła do pokoju Wiesława. Siedział wpatrzony w ekran notebooka, czytając podane przez wyszukiwarkę informacje. Justy cichutko podeszła do niego od tyłu, pocałowała środek powstającej łysiny na czubku głowy i siadła obok. Poczuła się bezpieczna. Przeżyli sporo lat. Mają wspaniałe wspomnienia z młodości, wspomnienia z późniejszych dokonań. Nie mają jeszcze wnuków, ale jedyny syn nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Niedawno rozpoczął małżeńskie życie, obiecując, że po okresie zabaw nastąpi czas prokreacji, a wtedy zaspokoi pragnienia dziadków. No i synowa jest w ciąży – pomyślała Justyna.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: