Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z jednego strumienia - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z jednego strumienia - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 545 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS RZE­CZY.

CZEŚĆ PIERW­SZA:

Alek­san­der Świe­to­chow­ski: Cha­wa Ru­bin… 3

Fe­liks Bro­dow­ski: Dzie­cię Sym­chy… 17

Kaź­mierz Zdzie­chow­ski: Per­ła… 51

CZEŚĆ DRU­GA:

Gu­staw Da­ni­łow­ski: Nad urwi­skiem… 65

Kle­mens Ju­no­sza: Ła­ciarz … 79

Kle­mens Ju­no­sza: Cud na kir­ku­cie… 105

Eli­za Orzesz­ko­wa: Daj kwia­tek… 139

Wan­da Da­lec­ka: Nowy Abra­ham… 167

CZEŚĆ TRZE­CIA:

Ma­rya Ko­nop­nic­ka: Men­del Gdań­ski… 201

A dam Szy­mań­ski: Srul z Lu­bar­to­wa… 229

Wik­tor Go­mu­lic­ki: Cha­łat… 243

Eli­za Orzesz­ko­wa: Ge­da­li… 277

Fe­liks Bro­dow­ski: Strą­co­ne li­ście… 311

Eli­za Orzesz­ko­wa: Sil­ny Sam­son… 329

Ma­rya Ko­nop­nic­ka: Jak­ton… 386

ZA­KOŃ­CZE­NIE:

Eli­za Orzesz­ko­wa: Ogni­wa… 389PRZED­MO­WA.

JED­NE­GO STRU­MIE­NIA. Jest to je­den z tych stru­mie­ni, któ­ry­mi pły­nie ży­cie ludz­kie.

Bar­dzo roz­ma­ity­mi są te stru­mie­nie, któ­ry­mi pły­nie ży­cie ludz­kie, bo z roz­ma­ito­ścią tak wiel­ką, jak wiel­ką jest po­my­sło­wość na­tu­ry, za­pra­wia­ją je co­raz in­ny­mi skład­ni­ka­mi roz­ma­ite nie­ba, zie­mie, ple­mien­ne du­sze i losy. Sły­szę wo­ła­nia: "Stru­mień ten jest męt­ny". Nie prze­czę. Jest on męt­nym, po­nie­waż jest ludz­kim. Nic z tego, co jest ludz­kiem, nie jest do­sko­na­le czy­stem. Z ta­kiem za­klę­ciem przy­szli­śmy na świat wszy­scy: osob­ni­ki i na­ro­dy; bez wy­jąt­ku wszy­scy. Gdy­by­śmy mie­li od­wra­cać oczy od wszyst­kie­go, co jest męt­nem, każ­dy z nas: osob­nik, czy na­ród, mu­siał­by przedew­szyst­kiem od­wró­cić je od sa­me­go sie­bie. Wszyst­kie stru­mie­nie ży­cia ludz­kie­go, wiel­kie i małe, szum­ne i ci­che, te na gó­rach, i te na do­li­nach, to­czą w so­bie męty.

To jed­na praw­da, w któ­rej, jak się zda­je, tkwi klucz do za­gad­ki ciem­ne­go nie­szczę­ścia ludz­ko­ści. Ale obok niej ist­nie­je praw­da dru­ga, wno­szą­ca świa­tło w ciem­ność, na­dzie­ję w nie­szczę­ście.

Je­że­li ża­den stru­mień ży­cia ludz­kie­go nie pły­nie czy­stym krysz­ta­łem, to ża­den rów­nież nie to­czy na swych fa­lach sa­mych tyl­ko mę­tów. W każ­dym, fale krysz­ta­ło­we po­bły­sku­ją ziarn­kiem zło­ta, od­bi­ciem la­zu­ru nie­bie­skie­go, per­łą, lub nad per­łę dro­go­cen­niej­szą łzą. Nie do­strze­gać zło­ta, la­zu­ru, pe­reł, łez, dla­te­go, że z tych sa­mych, co męty, pod­no­szą się nur­tów, – rzecz nie­roz­sąd­na i spro­wa­dza­ją­ca stra­ty waż­ne, lecz zno­wu zu­peł­nie ludz­ka.

Tłum ludz­ki nie­do­wi­dzi w ogó­le, a na­de­wszyst­ko nie­do­wi­dzi rze­czy pięk­nych. Przy­czy­ną tego mało spo­strze­ga­ną, bo głę­bo­ko na dnie na­tu­ry ludz­kiej uta­jo­ną, jest mnó­stwem po­li­tur i po­lo­rów osło­nię­ta, głu­cha i czę­sto sa­mej sie­bie nie­świa­do­ma złość, któ­ra to, co ob­li­cza ota­cza­ją­ce szpe­ci, z lu­bo­ścią po­chwy­tu­je okiem i po­ka­zu­je pal­cem, a to, co je upięk­sza, spo­strze­ga le­ni­wie i spo­strze­gł­szy, pró­bu­je za­ta­jać, czy zmniej­szać.

Wiecz­nie praw­dzi­wem w la­ko­nicz­no­ści swej jest zda­nie sta­ro­żyt­nych rzy­mian: "bło­go Pom­pon­ju­szo­wi, że Pa­pjusz ma twarz ciem­ną, bo obok Pa­pju­sza sam wy­glą­da biel­szym".

A cóż, je­że­li Pa­pjusz na spo­sób ja­ki­kol­wiek Pom­pon­ju­szo­wi w dro­gę wej­dzie? Je­że­li w Pa­pju­szu nie pły­nie tak, jak w Pom­pon­ju­szu czy­sta krew la­tyń­ska? Cóż, je­że­li zła skłon­ność, Pom­pon­ju­szo­wi wro­dzo­na, spo­ty­ka się na fali ży­cia ze współ­za­wod­nic­twem, z in­te­re­sem, z prze­są­dem, któ­re ją pod­sy­ca­ją, pod­nie­ca­ją, roz­dmu­chu­ją w pło­mień na­mięt­no­ści?

Na­ten­czas, rzecz pro­sta, tłum za­zwy­czaj nie­do­wi­dzą­cy, ślep­nie cał­ko­wi­cie; bo czem­że jest na­mięt­ność?

Na­mięt­ność bywa cza­sem skrzy­dłem, uno­szą­cem czło­wie­ka na te wy­ży­ny, z któ­rych wi­dać wszyst­ko, ale bywa też czę­sto sko­ru­pą, za­sła­nia­ją­cą czło­wie­ko­wi oczy tak szczel­nie, że nie mogą już one wi­dzieć nic, krom ob­ra­zów wy­ma­lo­wa­nych na sko­ru­pie.

W pło­mie­niach tej zło­ści, któ­ra na dnie ser­ca ludz­kie­go ku­ląc się i zja­dli­wie chi­cho­cąc, jed­nym pal­cem wy­ty­ka pla­my świa­ta, a dru­gim ozdo­by jego za­kry­wa, wy­pa­la­ją się te sko­ru­py, przez któ­re roz­ma­ici Pom­pon­ju­szo­wie wi­dzą roz­ma­itych Pa­pju­szów w sa­mych tyl­ko bar­wach od­ra­ża­ją­cych i mę­tach ośli­zgłych.

Ale tu zno­wu, obok tej praw­dy, złej, ist­nie­je dru­ga, do­bra.

Bo czem­że są po­ję­cia, uczu­cia, dą­że­nia, ro­je­nia i prze­zna­cze­nia czło­wie­ka, je­że­li nie are­ną, wśród któ­rej zwie­ra­ją się i wal­czą kon­tra­sty, zgrzy­ty, li­nie roz­bież­ne, bar­wy sprzecz­ne, siły bo­ju­ją­ce?

Świ­ty i zmierz­chy, sny o raju i sny o pie­kle, ra­mię przy­ja­cie­la i miecz wro­ga, świe­żość pól sze­ro­kich i dusz­ność cel wię­zien­nych, szczy­ty i ot­chła­nie, róże i rany, oce­any i ka­łu­że, słoń­ca i ło­jo­we świecz­ki, – wszyst­ko to w czło­wie­ku i dla czło­wie­ka jest i – jest obok sie­bie.

Więc ta praw­da dru­ga, do­bra, w tem ist­nie­je, że z tłu­mu nie­do­wi­dzą­ce­go lub śle­pe­go, wy­stę­pu­je garść lu­dzi, któ­rzy sta­ją nad stru­mie­nia­mi i za­ta­pia­ją w nie wzro­ki by­stre, wzro­ki we­wnętrz­nem świa­tłem ja­sne, pra­gną­ce wi­dzieć wszyst­ko i zdol­ne wi­dzieć wszyst­ko.

W lu­dziach tych pra­cu­ją dwie siły: cie­ka­wość umy­sło­wa, o któ­rą roz­bi­ja­ją się wszyst­kie sko­ru­py, oczy za­sła­niać mo­gą­ce i – życz­li­wość dla lu­dzi, dla ży­cia, dla świa­ta, któ­rą na wy­so­kość mi­ło­ści pod­no­si współ­czu­cie dla cier­pień i ra­do­ści, dla nędz i wspa­nia­ło­ści, dla nie­prze­mi­ja­ją­ce­go bólu i bo­le­snej prze­mi­jal­no­ści lu­dzi, ży­cia i świa­ta.

Obok dwóch tych sił, z któ­rych jed­na miesz­ka w gło­wie, a dru­ga w ser­cu, go­re­je w ich gło­wach i w ich ser­cach, – może też w su­mie­niach po­bu­dli­wych i bez­sen­nych, – po­żą­da­nie wiel­kiej służ­by.

Są to ba­da­cze, albo po­eci, a ra­czej, ba­da­cze i po­eci, bo dwa te sło­wa zna­czą jed­no; bo cie­ka­wość, któ­ra po­chy­la się nad stru­mie­nia­mi ży­cia, po­etę czy­ni ba­da­czem, a wzlot­ność, któ­ra się wzbi­ja od rze­czy zna­nych ku nie­zna­nym, czy­ni ba­da­cza po­etą.

Ba­da­cze i po­eci do­strze­ga­jąc w stru­mie­niach ży­cia męty, do­strze­ga­ją w nich rów­nież krysz­ta­ły, la­zu­ry, per­ły, kro­ple krwi czer­wo­ne, kro­ple łez cięż­kie, a do­strze­gł­szy, do­by­wa­ją je z męt­nych toni i w ak­cie służ­by skła­da­ją u stóp do­bra, praw­dy, sztu­ki, – u stóp idei i ide­ału.

Te są mo­car­stwa, któ­rym oni słu­żą i któ­re przed huf­ca­mi na­jezd­ni­ków nie­zli­czo­nych bro­nią orę­żem prze­ni­kli­wej my­śli i ar­ty­stycz­ne­go pięk­na.

Ze­bra­ne w tej książ­ce ob­ra­zy z ży­cia ludu ży­dow­skie­go, ob­ra­zy po­sta­ci, dusz, doli, do­strze­żo­nych w stru­mie­niu, któ­rym pły­nie ży­cie tego ludu, są ak­tem ta­kiej służ­by.

No­wo­ścią w pi­śmien­nic­twie pol­skiem one nie są, ani pierw­szą pró­bą od­kry­wa­nia świa­tów nie­zna­nych.

Na dro­gach dzie­jo­wych spo­łe­czeń­stwo pol­skie wzię­ło w sie­bie tak znacz­ną li­czeb­nie przy­miesz­kę lud­no­ści ży­dow­skiej, że ba­da­cze i po­eci pol­scy wię­cej, niż ja­cy­kol­wiek inni, po­cią­ga­ni mu­sie­li być w tym kie­run­ku, za­rów­no przez umy­sło­wą i ar­ty­stycz­ną chęć po­zna­nia, jak przez po­żą­da­nie peł­nie­nia służ­by.

Do dwóch tych wy­so­kich po­bu­dek przy­łą­czy­ła się z bie­giem cza­su trze­cia.

Nad­biegł czas, któ­ry wy­tchnął z sie­bie i we­tch­nął w pier­si ludz­kie współ­czu­cie dla tych wszyst­kich, któ­rzy za­miesz­ki­wa­li spo­łecz­ne do­li­ny. A że lud­ność ży­dow­ska, krom nie­znacz­nej mniej­szo­ści, za­miesz­ki­wa­ła do­li­nę, buj­nie za­ro­słą chwa­sta­mi upo­śle­dze­nia i nę­dzy, więc spły­nął na nią wzrok, a ra­zem ze wzro­kiem spły­nę­ły współ­czu­cie ser­decz­ne i na­tchnie­nie ar­ty­stycz­ne tych, któ­rzy są spo­łe­czeń­stwa swe­go okiem, ser­cem i na­tchnie­niem.

Roz­po­czę­ło się to już od­daw­na i prze­szłość to już dość dłu­ga, aby wol­no było na­zwać ją tra­dy­cyą.

Pi­śmien­nic­two pol­skie może być słusz­nie dum­nem z daw­no­ści i bo­gac­twa tej ze swo­ich tra­dy­cyj, któ­ra je za­pra­wia­ła czcią dla spra­wie­dli­wo­ści i współ­czu­ciem dla cier­pie­nia.

Po­czą­tek jej, – czy tyl­ko nie wcze­śniej­szy niż w pi­śmien­nic­twach lu­dów in­nych? – za­dzierz­gnię­ty, jak u fi­la­rów dy­amen­to­wych, u smęt­nych "Żeń­ców" Szy­mo­no­wi­cza, u prze­mą­drej "Po­pra­wy" Mo­drzew­skie­go, u ka­zal­ni­czych gro­mów, któ­ry­mi pło­mien­na du­sza Skar­gi wy­bu­cha­ła prze­ciw­ko py­sze moż­nych i krzyw­dom ma­lucz­kich.

To nic, że pie­śni smęt­ne i gro­my kra­so­mów­cze nie spro­wa­dza­ły na­stępstw na­tych­mia­sto­wych i nie ryły na­tych­mia­sto­wych od­mian w księ­dze ustaw praw­nych. To rzecz po­wszech­na. Taką jest po­wszech­na na­tu­ra ludz­ka. Część jej cie­le­sna z trud­no­ścią i po­wo­li roz­wie­ra że­la­zny uścisk, któ­rym dzier­ży przy so­bie cie­le­sne swo­je zdo­by­cze i wy­wyż­sze­nia. Lecz nie było ta­kie­go mo­men­tu cza­su, w któ­rym­by uści­sku tego roz­luź­nić lub roz­jąć nie usi­ło­wa­ły dło­nie i gło­sy tych, przez któ­rych duch na­ro­du ob­ja­wia swe upo­mnie­nia, proś­by i groź­by.

W dwie­ście lat po Szy­mo­no­wi­czu, Mo­drzew­skim i Skar­dze, w sto lat po sa­ty­rach Opa­liń­skie­go i sze­ro­ko­myśl­nych mak­sy­mach An­drze­ja Mak­sy­mi­lia­na Fre­dry, roz­wid­nia się osta­tecz­nie wid­no­krąg hu­ma­ni­tar­nej my­śli pol­skiej i po­wsta­ją na nim w za­ry­sach jaw­nych, waż­nych, uwa­gę pil­ną na sie­bie ścią­ga­ją­cych, te jego punk­ty, z któ­rych cza­sy po­prze­dza­ją­ce nie mia­ły siły zdjąć za­sło­ny za­po­mnie­nia, uprze­dze­nia i nie­wie­dzy, lub z uprze­dze­nia po­wsta­łej fał­szy­wej wie­dzy. Sta­je się to za spra­wą po czę­ści wpły­wów, przy­by­wy­ją­cych z da­le­kie­go za­cho­du, po czę­ści nie­bez­pie­czeństw, gro­żą­cych rze­czy pu­blicz­nej i wy­tę­ża­ją­cych ku jej ra­tun­ko­wi pu­blicz­ne my­śli i uczu­cia, po czę­ści upo­mnień i za­klęć, roz­le­ga­ją­cych się w prze­szło­ści, tych upo­mnień i za­klęć, któ­re na cały fir­ma­ment świa­tła nie roz­la­ły, lecz za­pa­li­ły na nim pierw­sze jego, pięk­ne, za­rze­wia. Cze­go nie do­strze­gli i na jaw nie do­by­li po­przed­ni­cy, ku temu źre­ni­ce i po­chod­nie swe wznie­śli na­stęp­cy.

Ten punkt wid­no­krę­gu, na któ­rym znaj­do­wa­ły się za­nie­dby­wa­ne do­tąd po­trze­by i pra­wa lud­no­ści ży­dow­skiej, w za­ry­sach jaw­nych, waż­nych i pil­ną uwa­gę na sie­bie ścią­ga­ją­cych, uka­zał się zbio­ro­we­mu wzro­ko­wi Sej­mu Czte­ro­let­nie­go. Przed­się­bra­ne na Sej­mie tym re­for­my praw­ne, ogar­nia­ły spra­wę ży­dow­ską na rów­ni ze spra­wa­mi in­nych grup lud­no­ści kra­jo­wej, cze­go śla­dy i do­wo­dy ist­nie­ją we współ­cze­snej li­te­ra­tu­rze po­li­tycz­nej, po­mię­dzy in­ne­mi, drob­niej­sze­mi, w waż­nem i waż­kiem dzie­le Ta­de­usza Czac­kie­go: O Ży­dach i Ka­ra­imach.

Pierw­sza ćwierć stu­le­cia ze­szłe­go nie była jesz­cze ukoń­czo­ną, gdy ob­ra­zy i po­sta­cie z ży­cia ży­dow­skie­go, gdy nur­tu­ją­ce to ży­cie, po­ję­cia, dąż­no­ści, wal­ki, wstą­pi­ły do li­te­ra­tu­ry pięk­nej, więc do dzie­dzi­ny po­ezyi, pod po­sta­cią po­wie­ści Ju­lia­na Niem­ce­wi­cza, no­szą­cej ty­tuł: "Lej­be i Siu­ra."

Nic dziw­ne­go, że Ży­dzi we­szli do po­wie­ści pol­skiej w tym za­le­d­wie mo­men­cie, bo był to mo­ment sa­mych pra­wie na­ro­dzin tej po­wie­ści, w for­mie ta­kiej, jaką stu­le­cie 19-te nadać jej mia­ło. We­szli oni tedy do po­wie­ści pol­skiej u sa­me­go pra­wie jej po­cząt­ku i za spra­wą jed­ne­go z naj­zna­ko­mit­szych i naj­czyst­szych pi­sa­rzy i lu­dzi tego cza­su.

Sta­ło się to w spo­sób bar­dzo po­waż­ny. Wpraw­dzie, po­wieść "Lej­be i Siu­ra" da­le­ką jest od tego wy­kwin­tu i od tej do­sko­na­ło­ści for­my, któ­re z bie­giem cza­su nadać miał tej ga­łę­zi twór­czo­ści dłu­gi sze­reg pi­sar­skich ta­len­tów i ge­niu­szy. Wpraw­dzie, czy­ta­nie tej po­wie­ści nie może spra­wiać wra­żeń i wzru­szeń, któ­rych dziś wy­ma­ga­my od dzie­ła po­wie­ścio­pi­sar­skiej sztu­ki. Po­mi­mo to, dla spo­strze­ga­cza dróg, któ­re­mi cho­dzi duch pi­śmien­nic­twa i tych, na któ­rych roz­wi­ja­ją się sto­sun­ki spo­łecz­ne, ten utwór au­to­ra "Śpie­wów hi­sto­rycz­nych", po­sia­da zna­cze­nie zna­mien­ne i waż­ne, jest dzie­łem, któ­re­go przed­miot uję­tym zo­stał przez au­to­ra z do­brą wia­rą i wolą, z po­wa­gą i znaw­stwem.

A je­że­li idzie o naj­wyż­szy wy­kwit i naj­po­tęż­niej­szy akord ar­ty­zmu, o pla­sty­kę, któ­rej jed­na tyl­ko ho­me­row­ska do­rów­nać może i o siłę uczu­cia, któ­rej w li­te­ra­tu­rze świa­ta kto­kol­wiek może do­rów­nał, lecz nikt nie prze­wyż­szył, to "Zo­sia pod­bie­ga"…

….. i na bia­łej po­da­je mu dło­ni

Drąż­ki, któ­ry­mi zwy­kle mistrz po stru­nach dzwo­ni,

Dru­gą rącz­ką po si­wej bro­dzie star­ca gła­ska

I dy­ga­jąc Jan­kie­lu, mówi, je­śli ła­ska!"

Po­tem, licz­ne i naj­roz­ma­it­sze two­ry po­etyc­kiej i po­wie­ścio­pi­sar­skiej fan­ta­zyi:

"Ży­dzi", Ko­rze­niow­skie­go, przez czas dłu­gi zaj­mu­ją­cy wi­dzów te­atru pol­skie­go; "Żyd" Kra­szew­skie­go, "Źy­dów­ka" Ba­łuc­kie­go, "Sta­ry księ­garz" Sy­ro­kom­li, drob­ne roz­mia­ra­mi lecz w my­śli i sło­wie, w ryt­mie i ry­mie pięk­ne ar­cy­dzie­ło Go­mu­lic­kie­go "EI-Mole-Rach­mim". A przed­tem jesz­cze, nie­po­rów­na­nym w barw­no­ści pendz­lem Sło­wac­kie­go wy­ma­lo­wa­ny w "Mat­ce Mo­kry­nie" ob­raz zie­lo­ne­go je­zio­ra, pły­wa­ją­cych nad jego po­wierzch­nią twa­rzy zsi­nia­łych od gło­du i nie­wiast ży­dow­skich, któ­re z wiel­ki­mi krzy­ka­mi li­to­ści na mę­czeń­skie te gło­wy skła­da­ją zło­te wień­ce ob­wa­rzan­ków.

Mnó­stwo zresz­tą po­sta­ci epi­zo­dycz­nych, cza­sem pierw­szo­pla­no­wych, w roz­ma­itych utwo­rach, roz­ma­itych pi­sa­rzy, z imio­na­mi więk­sze­mi i mniej­sze­mi.

Nie są to ob­ja­wy spo­ra­dycz­ne, ale ma­ją­ce cią­głość rze­czy trwa­łych, rze­czy, wy­ni­ka­ją­cych z trwa­łej i rze­tel­nej po­trze­by psy­chicz­nej i spo­łecz­nej.

Więc au­to­ro­wie tej książ­ki ani no­wa­to­ra­mi, ani oso­bli­wy­mi fe­nik­sa­mi w pi­śmien­nic­twie swo­jem nie są. Mają oni ten tyl­ko za­szczyt, że prze­dłu­ża­ją stro­nę tra­dy­cyi pi­śmien­nic­twa swe­go, po któ­rej znaj­du­je się cześć dla spra­wie­dli­wo­ści i współ­czu­cie dla cier­pie­nia – i ten, że nie no­sząc na oczach sko­rup w ogniu ja­kiej­ko­iwiek zło­ści wy­pa­lo­nych, sta­ją nad wszyst­ki­mi stru­mie­nia­mi ży­cia, po zie­mi ich oj­czy­stej pły­ną­cy­mi, z pra­gnie­niem do­strze­że­nia wszyst­kie­go, co w nich jest.

Do­strze­ga­ją też w każ­dym z tych stru­mie­ni męty, dla­te­go, że męty w nich są, lecz nie omi­ja­ją wzro­kiem i nie za­ta­ja­ją przed świa­tem la­zu­rów i pe­reł, dla­te­go na­przód, że la­zu­ry i per­ły rów­nież w nich są, dla­te­go na­stęp­nie, że la­zu­ry i per­ły są kwia­tem pięk­na i po­cie­chą świa­ta, dla­te­go na­ko­niec, że po­cie­cha, na­dzie­ja, spo­czy­nek, z la­zu­rów i pe­reł cie­ką do ich wła­snych oczu, aż do dna za­smu­co­nych wi­do­kiem mę­tów, po ca­łem mo­rzu ludz­ko­ści roz­la­nych.

Gdy­by­śmy chcie­li za­opa­trzyć tą książ­kę w mot­to, wy­po­wia­da­ją­ce ar­ty­stycz­ną po­bud­kę do wpa­try­wa­nia się w ten stru­mień, umie­ści­li­by­śmy na jej okład­ce sło­wa Kle­men­sa Ju­no­szy, z "Cudu na kir­ku­cie".

"Sfe­ra lud­no­ści, z któ­rej Be­rek po­cho­dzi, ma swo­je le­gen­dy i po­da­nia, ma ich moc nie­zli­czo­ną… Zbie­racz tych le­gend ma za­da­nie bar­dzo trud­ne… Du­cho­wa oj­czy­zna Ber­ków nie­zmier­nie in­te­re­su­ją­ca i cie­ka­wa, przed ob­cym ob­ser­wa­to­rem ma szcze­gól­nie za­mknię­te gra­ni­ce… A świat to cie­ka­wy, pe­łen oso­bli­wo­ści, nie­zna­nych nam zu­peł­nie. Do tego cia­sne­go świa­ta zbie­ga­ją się na skrzy­dłach fan­ta­zyi du­chy róż­ne, ty­sią­ce anio­łów i sza­ta­nów. "

Wstę­po­wać w "du­cho­wą oj­czy­znę" mnó­stwa lu­dzi i z za jej "gra­nic szcze­gól­nie za­mknię­tych" do­by­wać na jaw "oso­bli­wo­ści nie­zna­ne, du­chy aniel­skie i sza­tań­skie", – nie­je­st­że to dla fan­ta­zyi ar­ty­sty ma­gne­sem, cza­rem, za­da­niem, od­po­wia­da­ją­cem jego na­tu­rze, po­ry­wom i ce­lom?

Gdy­by­śmy tej książ­ce na­szej dać za­mie­rza­li mot­to głę­bo­kie, jak umysł my­śli­cie­la, słod­kie, jak nie­zisz­czal­ne ma­rze­nie i za­pra­wio­ne iro­nią ser­ca, nie­zisz­czal­no­ścią ma­rze­nia smut­ne­go, wy­pi­sa­li­by­śmy u jej po­cząt­ku pió­rem Świę­to­chow­skie­go:

"Bied­na Cha­wo, ja ci to, żeś w moim kra­ju pra­co­wać i jego chle­bem dzie­ci swo­je kar­mić chcia­ła – prze­ba­czam. "

A gdy­by mot­to na­sze mie­ścić w so­bie mia­ło ostrze­że­nie na­der waż­ne, to by­śmy po nie uda­li się z Ko­nop­nic­ką do al­ko­wy, w któ­rej wnuk Men­dla Gdań­skie­go leży z czo­łem krwa­wem od ka­mie­nia, rzu­co­ne­go ręką osza­la­łej tłusz­czy i wy­ję­li­by­śmy je z ust star­ca, któ­ry skar­ży się nie na ranę, za­da­ną czo­łu wnu­ka, bo ta śmier­tel­ną nie jest, lecz na krzyw­dę, spra­wio­ną jego wła­snej du­szy

"Pan po­wia­da, że u mnie nic nie umar­ło. Nu, u mnie umar­to to, z czem ja żył i z czem ja umie­rać my­ślał. U mnie umar­to ser­ce dla tego mia­sta".

Praw­da! Rze­czą to jest dziw­nie czę­stą i prze­dziw­nie smut­ną, że – ser­ca ludz­kie umie­ra­ją od ka­mie­ni, przez ludz­kie ręce rzu­ca­nych.

I jesz­cze, ze wzru­sze­niem, któ­re tyl­ko praw­da głę­bo­ka i w ar­ty­stycz­ną for­mę uję­ta, obu­dzać może, za­po­ży­czy­li­by­śmy so­bie mot­ta od au­to­ra "Nad Urwi­skiem", gdy Pom­pon­jusz i Pa­pjusz, obaj sro­dze cier­pią­cy, obaj przez los okrut­nie do­tknię­ci, w bez­ro­zum­nej wal­ce strą­ca­ją w prze­paść to, co stać się im może je­dy­ną, ostat­nią pod­po­rą i na­dzie­ją; – go­dło mi­ło­ści, krzyż.

Utwo­ry w tej książ­ce za­war­te, roz­pa­dły mi się pod ręką na trzy czę­ści dość od­ręb­ne.

W pierw­szej sta­nę­ły obok sie­bie trzy po­sta­cie ko­biet ży­dow­skich, róż­ne ze sobą, lecz tak praw­dzi­we, że na każ­dej uli­cy i w każ­dej ka­mie­ni­cy miast na­szych, wi­dzieć je może każ­dy – kto wi­dzieć umie.

Cha­wa Ru­bin i pięk­na cór­ka Sym­chy, któ­rej mło­dość, jak kwiat pod chmu­rą, więd­nie pod cięż­ki­mi zwo­ja­mi łach­ma­na, prze­by­wa­ją wśród nas od­daw­na. "Per­ła" jest wy­two­rem cza­sów no­wych, lecz któż o niej nie sły­szał? Któż krzy­ko­wi bólu, po­dob­ne­mu do wy­cia, któ­ry wy­darł się z pier­si dzia­da jej, Abra­ma, nie za­wtó­rzył wes­tchnie­niem? Jest to du­sza upo­jo­na ma­rze­niem o raju, za­pa­trzo­na w gwiaz­dy i wpa­da­ją­ca w ot­chłań.

Część dru­ga, to sma­ga­ni gło­dem cia­ła i du­cha nę­dza­rze, któ­rzy sta­cza­ją się na dno urwisk i ze śmier­tel­ne­go znu­że­nia mdle­ją na skra­jach dróg pu­blicz­nych, któ­rzy ba­śnią błą­dzą­cą po gorz­kich ustach, lub kwia­tem, rzu­co­nym przez rękę życz­li­wą, koją gło­dy dusz, tę­sk­nią­cych w cia­łach zwię­dłych, brud­nych, od łach­ma­nów cięż­kich ku temu, co ma siłę, świe­żość, czy­stość, lot i wdzięk.

Część trze­cią otwie­ra i za­my­ka Ma­rya Ko­nop­nic­ka.

Zbli­ska tyl­ko przyj­rzeć się trze­ba, aby od­kryć po­kre­wień­stwo bli­skie po­mię­dzy "Men­dlem Gdań­skim", a "Sru­lem z Lu­bar­to­wa". Chęt­nie też u po­cząt­ku tej czę­ści umie­ści­li­by­śmy ry­su­nek, przed­sta­wia­ją­cy "sto­li­cę mro­zów", Ja­kuck, a w niej iz­deb­kę, peł­ną ta­kich tę­sk­not, któ­re po­dob­ne są do wy­cia, a w tej iz­deb­ce dwóch lu­dzi, któ­rzy ra­zem tę­sk­nią, wspo­mi­na­ją i pła­czą.

Chęt­nie też jesz­cze przy­ozdo­bi­li­śmy część tę ob­ra­zem fur­ma­na Joś­ka, któ­ry dzie­cię na wo­zie jego mar­z­ną­ce, okry­wa swo­im cha­ła­tem, a sam, aby unik­nąć zmar­z­nię­cia, bie­ży co siła przy to­czą­cym się wo­zie.

Z roz­ko­szą ar­ty­stycz­ną wy­ry­so­wa­li­by­śmy u wstę­pu do tej czę­ści ten liść strą­co­ny, tego sta­re­go Ne­te­la, gdy ra­zem z wnu­kiem stoi w noc księ­ży­co­wą na most­ku i, opie­ra­jąc się o wą­tłą ba­ry­erę, wzrok pusz­cza po bry­lan­to­wych lo­dach rzecz­ki, po księ­ży­co­wej sre­brzy­sto­ści nie­ba, zie­mi i po­wie­trza, "bo tak mu czy­nić każe ja­kaś isto­ta nie­zmier­nie do­bra i pięk­na, choć nie­wi­dzial­na… "

O, li­ście strą­co­ne, przez jed­ne po­dmu­chy wia­tru wciąż pod­ry­wa­ne z nad błot­ni­stej zie­mi w sre­bro księ­ży­co­we, a przez inne wciąż po­wra­ca­ne na błot­ni­stą zie­mię, jak­że was wie­le jest na każ­dem miej­scu świa­ta, na każ­dym stru­mie­niu jego ży­cia, – jak chci­wie wpa­tru­je się w was oko ar­ty­sty i ja­kiem współ­czu­ciem obej­mu­je was ser­ce czło­wie­ka!

Ta część trze­cia, to ziarn­ka zło­ta i smu­gi la­zu­ru, do­strze­żo­ne na fa­lach stru­mie­nia i w ak­cie służ­by zło­żo­ne u stóp praw­dy, bra­ter­stwa ludz­kie­go i sztu­ki.

A dla­cze­go książ­kę koń­czą i za­my­ka­ją "Ogni­wa"?

Bo w tej no­we­li mie­ści się myśl dla wszel­kich sto­sun­ków ludz­kich fun­da­men­tal­na, ka­mer­ton wśród to­nów wszel­kich ludz­kich spój­ni.

Ja­kie­mi­kol­wiek są na­sze imio­na, odzie­że, rysy ob­li­czy i li­nie prze­zna­czeń, dla wszyst­kich nas jed­no­staj­nie ze­ga­ry idą, idą, tęt­nią, wy­dzwa­nia­ją go­dzi­ny, po­su­wa­ją wska­zów­ki na cy­fer­bla­cie cza­su…

Kim­kol­wiek je­ste­śmy, dla wszyst­kich nas wy­bi­ja­ją na ze­ga­rach go­dzi­ny, w któ­rych że­gna­my mło­dość, ra­dość, za­chwy­ce­nia, złu­dze­nia i twa­rzą po­bla­dłą spo­ty­ka­my się z chmur­nem ob­li­czem je­dy­ne­go, nie­prze­mi­jal­ne­go pana tej zie­mi – smut­ku.

I z ciem­nem rów­nież ob­li­czem błę­du, kim­kol­wiek jest, każ­dy z nas sły­szał wy­bi­ja­ją­cą dla nie­go go­dzi­nę błę­du, po któ­rej ze­gar nie­ubła­ga­ny wy­bi­jał go­dzi­ny żalu, za­wsty­dze­nia, cier­pie­nia…

Z bez­okiem ob­li­czem śmier­ci rów­nież. Kim­kol­wiek i czem­kol­wiek je­ste­śmy, wszy­scy nie­odzow­nie bę­dzie­my li­ść­mi strą­co­ny­mi z drze­wa ży­cia i jed­no, wspól­ne nie­bo, róż­nic wśród nas nie zna­ją­ce, jed­nem ogni­wem sku­wa wszyst­kie na zie­mi cmen­ta­rze.

Wszy­scy sto­imy nad brze­ga­mi urwi­ska i wszy­scy w zna­cze­niu jed­nem je­ste­śmy, a w in­nem bę­dzie­my strą­co­ny­mi li­ść­mi.

Wszy­scy­śmy prze­zna­cze­ni do utę­sk­nio­ne­go wzno­sze­nia oczu ku zło­tym gwiaz­dom, gdy sto­py na­sze za­wie­szo­ne są nad ot­chła­nia­mi.

Wszy­scy­śmy prze­zna­cze­ni do po­ści­gu za urze­czy­wist­nie­niem ide­ału, któ­ry – kto wie? czy kie­dy­kol­wiek urze­czy­wist­nio­nym zo­sta­nie i w tym po­ści­gu jest wspól­na nas wszyst­kich do­stoj­ność.

A że po­ścig tak dłu­gi, jak wie­ki, że krwa­wią się w nim drże­nia na­sze i pę­ka­ją ser­ca, że – kto wie? czy cel po­ści­gu kie­dy­kol­wiek do­się­gnię­tym bę­dzie, w tem wspól­ny tra­gizm na­szej doli.

Te są ogni­wa, któ­re pier­ście­nia­mi nie­ro­ze­rwal­nych ślu­bów łą­czą wszyst­kich na zie­mi lu­dzi.

Wy­ni­kać z tego się zda­je, że wów­czas tyl­ko, gdy po­wsta­ną ogni­wa inne: współ­czu­cia, współ­pra­cy, współ­po­mo­cy, tam­te utra­cą wie­le ze swej tra­gicz­nej gro­zy.

Zda­je się to być praw­dą ja­sną i pro­stą. Lecz lu­dzie są naj­mniej zdol­ni do wy­ro­zu­mie­wa­nia ta­kich wła­śnie prawd, naj­bar­dziej ja­snych i pro­stych. Lu­dzie są bar­dzo mało zdol­ni do wy­ro­zu­mie – wa­nia prawd, sprze­ci­wia­ją­cych się ich gru­bym in­te­re­som, ich krót­kim po­ję­ciom, ich śle­pym uprze­dze­niom i nie­uświa­do­mio­nym zło­ściom.

Prze­zna­cze­nie, jak ko­wal prze­po­tęż­ny, wy­ku­wa nie­zmor­do­wa­nie swe strasz­ne, nie­złom­ne ogni­wa.

Le­ni­wie, nie­trwa­le, wiot­ko, wy­do­by­wa­ją się z pod rąk ludz­kich, nie­do­łęż­nych i ra­zem sza­lo­nych, je­dy­ne ogni­wa ra­tun­ko­we.

Cóż czy­nić? Usnąć w po­gar­dzie, czy w roz­pa­czy? Nie! Niech ziar­no pada na rolę twar­dą! W po­wie­trzu za­tru­tem zbaw­cza po­bud­ka – niech grał

El. Orzesz­ko­wa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: