Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jesteś zagadką - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Sierpień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jesteś zagadką - ebook

Współczesna powieść erotyczna z dreszczykiem! Życie Ashlyn Drake, studentki psychologii zmienia się gdy poznaje mężczyznę chorego na amnezję. Dziewczyna postanawia mu pomóc, odkrywając kawałek po kawałku tajemnicę jego przeszłości. Nie wie jednak czy pozna oddanego kochanka czy kłamcę z mroczną przeszłością.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-595-5
Rozmiar pliku: 506 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Sie­dzia­łam i słu­cha­łam, jak moja naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka roz­wo­dzi się na te­mat swo­je­go ostat­nie­go fa­ce­ta, któ­ry oka­zał się nie­wy­pa­łem.

– Ko­niec z męż­czy­zna­mi! – oznaj­mił mi sta­now­czo jej głos w słu­chaw­ce.

Za­krztu­si­łam się swo­ją lat­te, nie­mal oplu­wa­jąc let­nim pły­nem ekran kom­pu­te­ra.

– Na pew­no, Liz.

Moja przy­ja­ciół­ka ja­koś cią­gle nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, że wy­rwa­nie fa­ce­ta z baru o dru­giej w nocy to nie­ko­niecz­nie do­bry wstęp do praw­dzi­we­go związ­ku. Nie mia­łam za­mia­ru strzę­pić so­bie ję­zyk, tłu­ma­cząc jej to nie wia­do­mo któ­ry już raz. Była peł­na sprzecz­no­ści. Jej ży­cie to­wa­rzy­skie w ni­czym nie ustę­po­wa­ło te­le­wi­zyj­ne­mu re­ali­ty show z pa­nien­ka­mi go­to­wy­mi na wszyst­ko.

– We­zmę przy­kład z cie­bie. Chło­pa­ki na ba­te­rie ni­g­dy nie za­wo­dzą, praw­da, Ash­lyn? – za­chi­cho­ta­ła mi do ucha.

Ner­wo­wo prze­łknę­łam łyk kawy. Bra­wo. Do­brze wie­dzieć, co naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka tak na­praw­dę o mnie my­śli.

– Nie ma spra­wy, ku­pię więk­szy za­pas ba­te­rii – od­po­wie­dzia­łam w rów­nie żar­to­bli­wym to­nie.

Za­wsze uwa­ża­łam, że Liz ma zbyt wy­gó­ro­wa­ne po­trze­by sek­su­al­ne. Mnie sa­mej zwy­kle wy­star­cza­ła sa­tys­fak­cja z prze­brnię­cia przez ko­lej­ny mę­czą­cy wy­kład na stu­diach dok­to­ranc­kich i od cza­su do cza­su za­ba­wa z wi­bra­to­rem.

Gdy spoj­rza­łam na ekran kom­pu­te­ra, za­uwa­ży­łam w skrzyn­ce od­bior­czej nowy e-mail. Nadaw­cą był pro­fe­sor Clan­cy, a ty­tuł brzmiał: „Pro­po­zy­cja te­ma­tu pra­cy”.

Od­su­nę­łam te­le­fon nie­co da­lej od ucha, żeby choć na chwi­lę ode­rwać się od mo­no­lo­gu Liz, i za­czę­łam czy­tać na­pi­sa­ną ofi­cjal­nym ję­zy­kiem wia­do­mość, krzy­wiąc się jed­no­cze­śnie na myśl o tym, że le­d­wie przed chwi­lą ga­da­łam o wi­bra­to­rach. Tak, Liz mia­ła ra­cję. Od dwóch lat była to je­dy­na ak­tyw­ność sek­su­al­na w moim ży­ciu. Kom­plet­nie nie mia­łam cza­su na praw­dzi­wy zwią­zek, a ni­g­dy nie in­te­re­so­wał mnie przy­god­ny seks. Mu­sia­łam na­wią­zać bliż­szą re­la­cję, by od­dać ko­muś swo­je cia­ło.

– Liz, mu­szę koń­czyć. Za­dzwo­nię wie­czo­rem – rzu­ci­łam i roz­łą­czy­łam się, za­nim zdą­ży­ła co­kol­wiek po­wie­dzieć, jed­nak mo­gła­bym przy­siąc, że sły­szę w te­le­fo­nie jej śmiech.

Za­mknę­łam lap­top i wy­bra­łam nu­mer pro­fe­so­ra, li­cząc, że jak zwy­kle za­sta­nę go w pra­cy, z któ­rej prak­tycz­nie nie wy­cho­dził. Był praw­dzi­wą le­gen­dą na uni­wer­sy­te­cie i w krę­gach na­uko­wych, mo­głam więc uwa­żać się za szczę­ścia­rę, że zgo­dził się zo­stać moim pro­mo­to­rem. Pod­niósł słu­chaw­kę po trze­cim sy­gna­le.

– Mia­łem cie­ka­wy te­le­fon od dok­to­ra An­drew­sa – oznaj­mił na wstę­pie. – Za­wsze w ten spo­sób roz­po­czy­nał roz­mo­wę te­le­fo­nicz­ną – żad­nych grzecz­no­ścio­wych wstę­pów, żad­ne­go „wi­tam, jak się masz”. Od razu prze­cho­dził do sed­na. – Cho­dzi o jed­ne­go z jego pa­cjen­tów. Chy­ba zna­la­złem obiekt ba­daw­czy do two­jej pra­cy na te­mat amne­zji.

Za­sta­na­wia­li­śmy się wspól­nie nad te­za­mi mo­je­go dok­to­ra­tu, któ­re za­pew­ni­ły­by mi uzy­ska­nie gran­tu i jed­no­cze­śnie umoż­li­wi­ły­by sta­ra­nia o pu­bli­ka­cję z dzie­dzi­ny psy­cho­lo­gii be­ha­wio­ral­nej, któ­rą się zaj­mo­wa­łam. Te­mat amne­zji fa­scy­no­wał mnie od daw­na. Cza­sa­mi na­wet fan­ta­zjo­wa­łam, że do­brze by­ło­by ją mieć i w ten spo­sób po­zbyć się wszyst­kich bo­le­snych wspo­mnień z okre­su do­ra­sta­nia. Pro­fe­sor Clan­cy na­dal coś mó­wił. Wy­tę­ży­łam uwa­gę, przy­słu­chu­jąc się, jak stresz­cza mi hi­sto­rię męż­czy­zny przy­wie­zio­ne­go kil­ka dni temu do szpi­ta­la Nor­th­we­stern Me­mo­rial. Le­ka­rze mó­wi­li, że nic nie pa­mię­ta.

– Jest pan ge­nial­ny, pro­fe­so­rze.

Wie­dzia­łam, że to za­da­nie ide­al­ne dla mnie. Oczy­ma wy­obraź­ni już wi­dzia­łam swo­je na­zwi­sko i pra­cę na te­mat amne­zji opu­bli­ko­wa­ną w pre­sti­żo­wym cza­so­pi­śmie me­dycz­nym… Je­śli to nie bę­dzie wy­star­cza­ją­cym do­wo­dem, że do cze­goś do­szłam, to sama nie wiem, co jesz­cze mogę zro­bić.

– Jest jed­nak je­den pro­blem.

– To zna­czy?

– Pa­cjent zo­stał aresz­to­wa­ny za mor­der­stwo, któ­re­go nie pa­mię­ta.

Sku­biąc pa­znok­cie, cze­ka­łam na dal­sze wy­ja­śnie­nia pro­fe­so­ra.

– Aresz­to­wa­no go na miej­scu zbrod­ni, tuż obok męż­czy­zny, któ­ry zo­stał tak moc­no po­bi­ty, że trze­ba go było iden­ty­fi­ko­wać na pod­sta­wie sta­nu uzę­bie­nia.

Prze­szedł mnie mi­mo­wol­ny dreszcz.

– Jezu…

– Tak… Może to jesz­cze prze­my­ślisz, Ash?

– Nie, chcę z nim pra­co­wać.

– Spo­dzie­wa­łem się ta­kiej od­po­wie­dzi. Chciał­bym cię tyl­ko ostrzec i upew­nić się, że wiesz, w co się pa­ku­jesz.

– Oczy­wi­ście. Dzię­ku­ję, pro­fe­so­rze. Pro­szę po­wie­dzieć, czy coś jesz­cze o nim wia­do­mo? – spy­ta­łam, chcąc wy­do­być z nie­go jak naj­wię­cej in­for­ma­cji.

– Nie pa­mię­ta nic ze swo­jej prze­szło­ści. Na­wet wła­sne­go imie­nia.

– Brzmi obie­cu­ją­co…

Już wcze­śniej roz­wa­ża­li­śmy za­ję­cie się te­ma­tem skut­ków amne­zji i jej wpły­wu na psy­chi­kę, ale pro­ble­mem był ogra­ni­czo­ny do­stęp do obiek­tów ba­daw­czych. Chcia­łam na­pi­sać coś świe­że­go i od­kryw­cze­go, a nie opie­rać się tyl­ko na ar­ty­ku­łach z ar­chi­wal­nych nu­me­rów cza­so­pism me­dycz­nych.

– Umó­wi­łem cię na spo­tka­nie z dok­to­rem An­drew­sem, jego le­ka­rzem. Masz czas ju­tro rano?

– Oczy­wi­ście.

Na­wet gdy­bym mia­ła ja­kieś pla­ny, i tak na­tych­miast bym je od­wo­ła­ła.

Po za­koń­cze­niu roz­mo­wy przej­rza­łam do­ku­men­ty, któ­re pro­fe­sor Clan­cy prze­słał mi w e-ma­ilu, po­tem za­czę­łam się przy­go­to­wy­wać do swo­je­go pierw­sze­go spo­tka­nia z pa­nem N.N.

***

Od­sta­wi­łam ku­bek z kawą na brzeg umy­wal­ki i prze­cze­sa­łam wło­sy pal­ca­mi. Co­dzien­nie rano spę­dza­łam spo­ro cza­su przed lu­strem, żeby jako tako je uło­żyć. Za­zwy­czaj no­si­łam koń­ski ogon, ale po­nie­waż dziś szcze­gól­nie za­le­ża­ło mi na pro­fe­sjo­nal­nym wy­glą­dzie, wy­pro­sto­wa­łam je, na ile to było moż­li­we, a po­tem za­ło­ży­łam grzecz­nie za uszy.

Wtar­łam w po­licz­ki pod­kład na­wil­ża­ją­cy, roz­my­śla­jąc o in­for­ma­cjach, ja­kie prze­słał mi pro­fe­sor Clan­cy. Męż­czy­zna rasy bia­łej, dwa­dzie­ścia kil­ka lat, sto osiem­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów wzro­stu, osiem­dzie­siąt sie­dem ki­lo­gra­mów wagi, zero pa­mię­ci. Cał­ko­wi­ta amne­zja. W jego kar­to­te­ce zna­la­zła się rów­nież wzmian­ka o tym, że ma pro­ble­my emo­cjo­nal­ne, bę­dą­ce naj­praw­do­po­dob­niej re­zul­ta­tem tra­ge­dii, jaka go spo­tka­ła. Od­zna­cza się po­nad­prze­cięt­ną in­te­li­gen­cją i zdol­no­ścia­mi ko­mu­ni­ka­cyj­ny­mi, a mimo to za­my­ka się w so­bie i od­ma­wia współ­pra­cy. Żad­nych zna­mion, do­bry stan zdro­wia, dwa ta­tu­aże, ob­rze­za­ny. Czu­łam, że na­ru­szam jego pry­wat­ność, ma­jąc do­stęp do tylu in­for­ma­cji na jego te­mat, ale per­spek­ty­wa spo­tka­nia z nim wy­wo­ły­wa­ła u mnie dresz­czyk emo­cji.

By­łam zbyt zde­ner­wo­wa­na, żeby co­kol­wiek zjeść. Przy­go­to­wa­na wcze­śniej grzan­ka le­ża­ła obok lap­to­pa nie­tknię­ta, a po­nie­waż wy­sty­gła, bez żalu wy­rzu­ci­łam ją do śmie­ci. Po­tem zła­pa­łam plik do­ku­men­tów od pro­fe­so­ra i skie­ro­wa­łam się w stro­nę wyj­ścia. Po­my­śla­łam, że rów­nie do­brze mogę ja­koś wy­ko­rzy­stać swo­ją bez­sen­ność i po­ja­wić się w szpi­ta­lu nie­co wcze­śniej.

Dwa­na­ście prze­cznic, ja­kie dzie­li­ły mnie od Nor­th­we­stern Me­mo­rial przy uli­cy Hu­ron, po­ko­na­łam pie­szo. Gdy w ze­szłym roku prze­pro­wa­dzi­łam się do Chi­ca­go, żeby pi­sać dok­to­rat u pro­fe­so­ra Clan­cy’ego, sprze­da­łam sa­mo­chód, bo nie było mnie stać na zło­dziej­skie opła­ty, ja­kie po­bie­ra­no za par­ko­wa­nie w cen­trum mia­sta.

Na­ci­snę­łam gu­zik win­dy i wje­cha­łam na trze­cie pię­tro. Po po­ran­nym dzie­się­cio­ki­lo­me­tro­wym bie­gu i dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wym spa­ce­rze do szpi­ta­la moje nogi nie po­ra­dzi­ły­by so­bie ze scho­da­mi. Do­dat­ko­wo zy­ski­wa­łam w ten spo­sób chwi­lę spo­ko­ju, żeby ze­brać my­śli przed spo­tka­niem z dok­to­rem An­drew­sem. Pod­cią­gnę­łam pa­sek od tor­by z lap­to­pem wy­żej na ra­mię i zgar­nę­łam wło­sy z kar­ku, żeby się nie­co ochło­dzić. Chwi­lę póź­niej drzwi win­dy się roz­su­nę­ły, a ja, po­dą­ża­jąc za umiesz­czo­ny­mi na ścia­nie wska­zów­ka­mi, uda­łam się do re­cep­cji. Pie­lę­gniar­ka skie­ro­wa­ła mnie do po­ko­ju kon­sul­ta­cji, gdzie mia­łam cze­kać na dok­to­ra An­drew­sa.

Gdy tyl­ko usia­dłam, wy­ję­łam z tecz­ki do­ku­men­ty, ukła­da­jąc je przed sobą w rów­ny sto­sik. Dok­tor na pew­no był za­ję­ty, więc spo­dzie­wa­łam się, że będę mu­sia­ła tro­chę po­cze­kać. Nie­za­leż­nie od tego, czy le­ka­rze na­praw­dę mie­li aku­rat ro­bo­tę, czy tyl­ko spra­wia­li wra­że­nie za­pra­co­wa­nych, żeby oka­zać swo­ją wyż­szość i do­dać so­bie po­wa­gi, prak­tycz­nie za­wsze ka­za­li czło­wie­ko­wi na sie­bie cze­kać.

Po­wo­li przy­zwy­cza­ja­łam się do my­śli, że naj­da­lej za rok przed moim na­zwi­skiem rów­nież po­ja­wi się ty­tuł dok­to­ra. Oczy­wi­ście, jest ogrom­na róż­ni­ca mię­dzy stop­niem dok­tor­skim a ty­tu­łem dok­to­ra me­dy­cy­ny, ale ni­g­dy nie mia­łam za­mia­ru zo­stać le­ka­rzem. Ba­brać się w krwi i pły­nach ustro­jo­wych? Wiel­kie dzię­ki! Wzdry­gnę­łam się na samą myśl, że mia­ła­bym się czymś ta­kim zaj­mo­wać. Nie, zde­cy­do­wa­nie wo­la­łam pra­cę na­uko­wą. Szcze­rze mó­wiąc, po­cząt­ko­wo wca­le nie my­śla­łam o dok­to­ra­cie, ale stu­dia tak mi się spodo­ba­ły, że po na­pi­sa­niu li­cen­cja­tu z so­cjo­lo­gii i uzy­ska­niu stop­nia ma­gi­stra z psychologii postanowiłam je kontynuować. Nie czułam się jeszcze gotowa, by robić coś innego, więc zdecydowałam się na program doktorancki i tak oto wylądowałam w tym miejscu.

Wy­gła­dza­łam brze­gi kar­tek, za­mie­rza­jąc po­now­nie je przej­rzeć – mimo że zna­łam je już pra­wie na pa­mięć – gdy drzwi na­gle się otwo­rzy­ły. Ze­rwa­łam się na rów­ne nogi, wy­cią­ga­jąc rękę, by przy­wi­tać się z dok­to­rem An­drew­sem. W bia­łym far­tu­chu i z przy­pró­szo­ny­mi si­wi­zną skroń­mi ide­al­nie pa­so­wał do po­pu­lar­nych wy­obra­żeń o le­ka­rzu.

– Pan­na Dra­ke? – za­py­tał, od­wza­jem­nia­jąc uścisk i dwu­krot­nie po­trzą­sa­jąc moją dło­nią.

– Tak, ale pro­szę mi mó­wić Ash­lyn.

Po wy­mia­nie uprzej­mo­ści i paru aneg­dot­kach na te­mat pro­fe­so­ra Clan­cy’ego, któ­re­go dok­tor An­drews znał z cza­sów, gdy obaj stu­dio­wa­li na uni­wer­sy­te­cie Loy­ola, le­karz zdjął oku­la­ry i po­tarł pal­ca­mi skro­nie.

– Z tego, co się do­wie­dzia­łem, zaj­mu­jesz się psy­cho­lo­gicz­ny­mi skut­ka­mi amne­zji i dla­te­go za­in­te­re­so­wał cię je­den z na­szych pa­cjen­tów.

– Wła­śnie tak. Mam za­miar do wio­sny sfor­mu­ło­wać tezy pra­cy dok­tor­skiej, więc chcę ze­brać jak naj­wię­cej in­for­ma­cji z wy­wia­dów i…

– Cze­kaj, cze­kaj… Wąt­pię, że Bob… to zna­czy pro­fe­sor Clan­cy, wła­ści­wie ci to wszyst­ko wy­ja­śnił. Kie­dy roz­ma­wia­li­śmy wczo­raj przez te­le­fon, było sły­chać, jak bar­dzo eks­cy­tu­je się tym przy­pad­kiem, ale po­win­naś wie­dzieć, że mamy do czy­nie­nia z bar­dzo cho­rym czło­wie­kiem. Ra­dzę ci, że­byś wy­bra­ła so­bie inny obiekt ba­daw­czy. On jest nie­bez­piecz­ny i nie­prze­wi­dy­wal­ny. Po­win­ni się nim za­jąć pro­fe­sjo­na­li­ści.

Jego pro­tek­cjo­nal­ny ton za­dzia­łał na mnie ni­czym ku­beł zim­nej wody. Całe ży­cie to­czy­łam boje z ludź­mi, któ­rzy mnie nie do­ce­nia­li. Ko­muś ta­kie­mu jak ja, wy­cho­wa­ne­mu w De­tro­it przez pra­cu­ją­ce­go fi­zycz­nie ojca al­ko­ho­li­ka, z re­gu­ły nie zda­rza­ło się pi­sać dok­to­ra­tu, i to przed ukoń­cze­niem dwu­dzie­ste­go pią­te­go roku ży­cia. To prze­świad­cze­nie było moją siłą na­pę­do­wą. Pra­gnę­łam udo­wod­nić wszyst­kim, jak bar­dzo się mylą.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, dok­to­rze An­drews, ale je­stem dok­to­rant­ką, a nie li­ce­alist­ką pi­szą­cą wy­pra­co­wa­nie z lek­tu­ry. Prze­pro­wa­dza­łam już wcze­śniej wy­wia­dy z więź­nia­mi. – Nie wi­dzia­łam po­trze­by, by go in­for­mo­wać, że mia­ło to miej­sce na stu­diach ma­gi­ster­skich i od­by­wa­ło się wy­łącz­nie za po­śred­nic­twem kom­pu­te­ra. – Dam so­bie radę.

Spu­ścił wzrok, jak­by na­gle zdał so­bie spra­wę, że mnie ob­ra­ził. Kie­dy po­now­nie spoj­rzał mi w oczy, jego wy­raz twa­rzy nie­co zła­god­niał.

– Nie zro­zum mnie źle. Bob wy­ra­ża się o to­bie w sa­mych su­per­la­ty­wach, a ja na­praw­dę chciał­bym ci po­móc. Ra­dzę ci jed­nak, że­byś zre­zy­gno­wa­ła z tego pa­cjen­ta.

– Wiem, że aresz­to­wa­no go za mor­der­stwo. To mi nie prze­szka­dza, nie je­stem spe­cjal­nie wraż­li­wa. Chcę się z nim spo­tkać.

– No cóż – rzu­cił, ki­wa­jąc gło­wą. – Szcze­rze mó­wiąc, nie spo­dzie­wa­łem się, że uda mi się od­wieść cię od tego po­my­słu, ale mu­sia­łem spró­bo­wać. Wi­dać, udzie­li­ły ci się me­to­dy pra­cy Boba – do­dał, si­ląc się na uśmiech.

Pro­fe­sor Clan­cy był jed­nym z naj­bar­dziej za­an­ga­żo­wa­nych wy­kła­dow­ców, ja­kich spo­tka­łam. Prak­tycz­nie żył tyl­ko jed­nym: swo­ją pra­cą. Głów­nie z tego po­wo­du dia­bel­nie go sza­no­wa­łam.

– Oto kar­to­te­ka pa­cjen­ta, pro­wa­dzo­na od mo­men­tu, gdy się nim zaj­mu­ję. – Dok­tor An­drews wrę­czył mi tecz­kę wy­pcha­ną pa­pie­ra­mi. – W tej chwi­li jest spo­koj­ny, ale wcze­śniej mie­li­śmy z nim tro­chę kło­po­tów.

– Kło­po­tów? – zdzi­wi­łam się, pod­no­sząc wzrok znad pa­pie­rów.

– Prze­wie­zio­no go tu trzy dni temu ze szpi­ta­la miej­skie­go. Już pierw­sze­go dnia za­ata­ko­wał sa­ni­ta­riu­sza, któ­ry pró­bo­wał zro­bić mu za­strzyk.

– Co spro­wo­ko­wa­ło atak?

– Naj­pierw za­czął krzy­czeć, do­ma­ga­jąc się in­for­ma­cji o tym, dla­cze­go go tu prze­trzy­mu­je­my, kim jest i co o nim wie­my. Nie pa­mię­tał nic na te­mat mor­der­stwa. Kie­dy po­ja­wi­ła się po­li­cja i po­ka­za­ła mu zdję­cia z miej­sca zbrod­ni, za­ła­mał się i nie od­zy­wał do ni­ko­go przez dwa dni. A po­tem po pro­stu stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. – Dok­tor po­trzą­snął gło­wą, jak­by uzna­wał za coś dziw­ne­go, że czło­wiek może nie da­wać so­bie rady z cał­ko­wi­cie dla nie­go nową sy­tu­acją. – Chło­pak, któ­re­go za­ata­ko­wał, był od nie­go dwa razy cięż­szy. Mu­sie­li­śmy mu za­ło­żyć na twa­rzy osiem szwów.

Z tru­dem prze­łknę­łam śli­nę, czu­jąc na­gle su­chość w gar­dle.

– Pacjent tłumi w sobie gniew i agresję. Powinnaś wziąć to pod uwagę, skoro będziesz przebywać z nim w tym samym pokoju, ale jakoś wątpię, żebyś posłuchała mojej przestrogi. – Andrews uśmiechnął się, ale było widać, że traktuje swoje słowa poważnie.

– Pro­szę mnie do nie­go za­pro­wa­dzić. – Mój głos brzmiał spo­koj­nie, mimo zde­ner­wo­wa­nia. Przy­szło mi do gło­wy, że w ra­zie cze­go je­stem prze­cież w szpi­ta­lu, ale ta myśl ja­koś nie­szcze­gól­nie mnie uspo­ko­iła.

Dok­tor otwo­rzył drzwi i zgar­nął le­żą­ce na sto­le do­ku­men­ty.

– W tej chwi­li śpi, ale po­nie­waż je­steś upar­ta, mo­żesz się z nim zo­ba­czyć. Nie mam po­ję­cia, czy zgo­dzi się z tobą roz­ma­wiać, tym bar­dziej że nie­szcze­gól­nie za mną prze­pa­da.

Kie­dy do­tar­li­śmy do po­ko­ju nu­mer trzy­sta czte­ry, któ­re­go pil­no­wał po­li­cjant w cy­wi­lu, za­trzy­ma­łam się przed drzwia­mi, mó­wiąc:

– Bar­dzo prze­pra­szam, dok­to­rze, ale chcia­ła­bym wejść sama. – Nie mia­łam po­ję­cia, skąd wziął mi się ten po­mysł, ale prze­czu­wa­łam, że pa­cjent może się oka­zać bar­dziej skłon­ny do współ­pra­cy, je­śli nie bę­dzie ze mną An­drew­sa.

Dok­tor zmie­rzył mnie wzro­kiem, marsz­cząc brwi. Miał tyle lat, że mógł­by być moim oj­cem, i było wy­raź­nie wi­dać, że oba­wia się o moje bez­pie­czeń­stwo.

– Dam so­bie radę – za­pew­ni­łam go, kła­dąc dłoń na jego ra­mie­niu.

Ski­nął nie­chęt­nie gło­wą i dał znak po­li­cjan­to­wi, żeby otwo­rzył drzwi.

We­szłam do chłod­nej, ską­po oświe­tlo­nej szpi­tal­nej sali, gdzie na wą­skim łóż­ku le­żał po­grą­żo­ny we śnie męż­czy­zna, kom­plet­nie nagi, nie li­cząc bia­łe­go prze­ście­ra­dła okry­wa­ją­ce­go go od pasa w dół. Wi­docz­ne na nim wy­brzu­sze­nie wska­zy­wa­ło, że ma erek­cję. Poza tym ro­bił wra­że­nie cał­kiem spo­koj­ne­go.

Po­de­szłam bli­żej, chcąc mu się le­piej przyj­rzeć. Był ude­rza­ją­co przy­stoj­ny: gę­ste brą­zo­we wło­sy, moc­no za­ry­so­wa­na szczę­ka, peł­ne usta i wy­rzeź­bio­ny tors. Jego cia­ło skła­da­ło się nie­mal z sa­mych mię­śni – miał atle­tycz­ną syl­wet­kę, bez śla­du tłusz­czu.

Na­gle jego po­wie­ki za­drża­ły i wy­dał z sie­bie ci­che stęk­nię­cie.

Po­czu­łam się jak in­truz, sto­jąc tam i ga­piąc się na nie­go. W brzu­chu czu­łam mro­wie­nie, zu­peł­nie jak­by ktoś lada chwi­la miał mnie przy­ła­pać na czymś nie­sto­sow­nym. Męż­czy­zna le­żą­cy na szpi­tal­nym łóż­ku mógł­by z po­wo­dze­niem wy­stą­pić w roli mo­de­la w re­kla­mie per­fum „Za­pach obłę­du”. Za­ci­snę­łam war­gi, żeby po­wstrzy­mać się od uśmie­chu, ale myśl ta nie­co roz­luź­ni­ła na­pię­cie to­wa­rzy­szą­ce tej sy­tu­acji.

Pa­trzy­łam, jak śpi – męż­czy­zna z krwi i ko­ści, bar­dzo atrak­cyj­ny i nie­sa­mo­wi­cie mę­ski. Bez­po­śred­ni kon­takt z nim oka­zał się kom­plet­nie in­nym do­świad­cze­niem niż czy­ta­nie in­for­ma­cji na jego te­mat przy sto­le we wła­snym miesz­ka­niu. Ten czło­wiek był czy­imś sy­nem. Przy­ja­cie­lem. Ko­chan­kiem. Czy ktoś go szu­kał? Wie­dzia­łam od pro­fe­so­ra Clan­cy’ego, że nie zgło­szo­no za­gi­nię­cia żad­nej oso­by od­po­wia­da­ją­cej jego ry­so­pi­so­wi. Kim w ta­kim ra­zie był, nim roz­pły­nął się w po­wie­trzu?

Po­czu­łam ukłu­cie w ser­cu. Jak to, nikt nie zgło­sił jego za­gi­nię­cia? I co wy­wo­ła­ło u nie­go cał­ko­wi­ty za­nik pa­mię­ci?

Mój wzrok za­trzy­mał się na jed­nym z dwóch ta­tu­aży opi­sa­nych w jego kar­to­te­ce – Lo­gan, imię wy­ta­tu­owa­ne kur­sy­wą na we­wnętrz­nej stro­nie bi­cep­sa. Kim był Lo­gan? Może bra­tem albo przy­ja­cie­lem. Ale kto uwiecz­nia imię przy­ja­cie­la w taki spo­sób? Po­my­śla­łam, że może jest ge­jem, a Lo­gan to jego ko­cha­nek. Szyb­ko jed­nak od­rzu­ci­łam tę myśl.

Jego ob­ra­że­nia już pra­wie się za­go­iły. Je­dy­ny­mi po­zo­sta­ło­ścia­mi po nich był wstrząs mó­zgu oraz bla­da, pra­wie zu­peł­nie już nie­wi­docz­na bli­zna na pod­bród­ku.

Na­gle za mo­imi ple­ca­mi otwo­rzy­ły się drzwi. Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie, żeby za­pew­nić dok­to­ra An­drew­sa, że chcę zo­stać sama, ale za­miast nie­go po­ja­wił się pie­lę­gniarz w nie­bie­skim far­tu­chu, nio­sąc tacę z pla­sti­ko­wym dzban­kiem na­peł­nio­nym wodą. Znie­cier­pli­wio­na wy­wró­ci­łam ocza­mi. By­łam nie­mal pew­na, że to dok­tor przy­słał tu­taj tego bied­ne­go chło­pa­ka, żeby spraw­dził, co ze mną. Pie­lę­gniarz po­sta­wił tacę na sto­li­ku i skie­ro­wał się z po­wro­tem do drzwi. W tej sa­mej chwi­li męż­czy­zna na łóż­ku uniósł gło­wę znad po­dusz­ki, żeby zo­ba­czyć, co się dzie­je. Może nie­zbyt go ta cała sy­tu­acja za­in­te­re­so­wa­ła, a może za­dzia­ła­ły le­kar­stwa, któ­ry­mi go fa­sze­ro­wa­li, w każ­dym ra­zie jego gło­wa nie­mal na­tych­miast opa­dła z po­wro­tem na po­dusz­kę. Prze­krę­cił się przy tym na bok, wy­cią­ga­jąc przed sie­bie sku­te kaj­dan­ka­mi ręce, i po­ru­szył uwię­zio­ny­mi nad­garst­ka­mi.

Pie­lę­gniarz prze­niósł wzrok z pa­cjen­ta na mnie. Ski­nę­łam gło­wą na znak, że u mnie wszyst­ko w po­rząd­ku i może so­bie iść, mimo że ser­ce moc­no wa­li­ło mi w pier­siach i z tru­dem za­cho­wy­wa­łam spo­kój.

Wcze­śniej nie za­uwa­ży­łam, że pa­cjent jest za­ku­ty w kaj­dan­ki, po­nie­waż ręce miał scho­wa­ne pod szpi­tal­ną po­ście­lą.

– Pro­szę po­cze­kać!

Pie­lę­gniarz za­trzy­mał się przy drzwiach i od­wró­cił w moją stro­nę.

– Pro­szę mu zdjąć kaj­dan­ki.

Le­żą­cy na łóż­ku męż­czy­zna po raz pierw­szy otwo­rzył oczy. Nie mia­łam bla­de­go po­ję­cia, że w ogó­le może ist­nieć tak cu­dow­ny orze­cho­wy od­cień… Za­czer­wie­ni­łam się, gdy cała jego uwa­ga sku­pi­ła się na mnie. Wy­raź­nie igno­ro­wał sto­ją­ce­go obok pie­lę­gnia­rza.

N.N. nie było się dla nie­go od­po­wied­nim okre­śle­niem. Nie wiem dla­cze­go, ale imię wy­ta­tu­owa­ne na jego ra­mie­niu spra­wi­ło, że w my­ślach za­czę­łam na­zy­wać go Lo­ga­nem.

– Nie mogę tego zro­bić – za­pro­te­sto­wał sta­now­czo pie­lę­gniarz, przy­po­mi­na­jąc mi na­gle o swo­jej obec­no­ści.

– Masz klu­cze? – spy­ta­łam.

– Tak – po­twier­dził.

– W ta­kim ra­zie mo­żesz. Roz­kuj go.

Po­trzą­snął gło­wą, jak­by wła­śnie do nie­go do­tar­ło, że zna­lazł się w jed­nej sali nie z jed­nym, ale z dwo­ma sza­leń­ca­mi.

– Nie­źle po­kie­re­szo­wał Ter­ry’emu twarz. A pani jest za ład­na, żeby skoń­czyć jak on.

Od­wró­ci­łam się w stro­nę Lo­ga­na.

– Nic mi nie zro­bisz, praw­da?

Po­trzą­snął prze­czą­co gło­wą.

– Wi­dzisz? Zdej­mij mu kaj­dan­ki.

Mój tata, któ­ry kie­dyś był żoł­nie­rzem, na­uczył mnie, jak się bić. Rzad­ko czu­łam strach, na­wet ja­dąc ko­lej­ką przez róż­ne szem­ra­ne dziel­ni­ce, dla­te­go nie mia­łam za­mia­ru się wy­co­fać. By­łam pew­na, że dam so­bie radę, a poza tym nie są­dzi­łam, że bę­dzie pró­bo­wał zro­bić mi krzyw­dę. Było w nim coś, co ka­za­ło mi wie­rzyć, że w jego obec­no­ści mogę czuć się bez­piecz­nie, ale i tak by­łam świa­do­ma, że dzia­łam wbrew lo­gi­ce. Przy mo­ich nie­wie­le po­nad stu pięć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trach wzro­stu był ode mnie wyż­szy co naj­mniej o gło­wę, a są­dząc po jego mu­sku­lar­nych ra­mio­nach, nie tyl­ko po­tra­fił­by się obro­nić, ale i ła­two po­ko­nać każ­de­go prze­ciw­ni­ka.

Pie­lę­gniarz zer­k­nął w kie­run­ku drzwi, naj­wy­raź­niej bi­jąc się z my­śla­mi, czy po­wi­nien pójść skon­sul­to­wać moją proś­bę z dok­to­rem An­drew­sem, czy też le­piej zro­bić to, o co go pro­szę, a po­tem jak naj­szyb­ciej się stąd od­da­lić.

Już mia­łam go po­pę­dzić, kie­dy w koń­cu wy­jął z kie­sze­ni klu­cze i roz­piął kaj­dan­ki, a po­tem szyb­ko wy­szedł z sali.

Lo­gan tym­cza­sem usiadł na łóż­ku i roz­tarł obo­la­łe nad­garst­ki.

– Dzię­ki – mruk­nął za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Nie ma za co.

Po­de­szłam bli­żej, a wte­dy pod­cią­gnął okry­cie po­wy­żej pasa, za­sła­nia­jąc mięk­kie owło­sie­nie na jego brzu­chu. Przy­glą­da­łam mu się jak za­hip­no­ty­zo­wa­na.

Ta re­ak­cja wzbu­dzi­ła we mnie nie­po­kój. Czyż­bym była aż tak spra­gnio­na mę­skiej uwa­gi, że po­cią­gał mnie wię­zień? Przy­stoj­ny, ale jed­nak wię­zień. Cho­le­ra! Może Liz ma ra­cję, że po­win­nam czę­ściej spo­ty­kać się z fa­ce­ta­mi, za­miast zda­wać się wy­łącz­nie na swo­je ero­tycz­ne za­baw­ki.

Ta­kie za­cho­wa­nie było da­le­kie od pro­fe­sjo­na­li­zmu. Po­win­nam się ode­zwać, wy­ja­śnić mu, kim je­stem i po co przy­szłam, tak jak to ro­bi­łam wie­le razy przy oka­zji wcze­śniej­szych pro­jek­tów, jed­nak tym ra­zem głos od­mó­wił mi po­słu­szeń­stwa i tyl­ko ga­pi­łam się na nie­go bez sło­wa.

Wy­da­wa­ło mi się, że chce za­dać ja­kieś py­ta­nie, ale się nie ode­zwał, mie­rząc mnie wzro­kiem przez kil­ka dłu­gich chwil.

– Czy… czy my się zna­my? – spy­tał ostroż­nie, a w jego gło­sie usły­sza­łam cie­ka­wość. Bły­ska­wicz­nie opa­dło ze mnie na­pię­cie, ale do­pie­ro po chwi­li zo­rien­to­wa­łam się, co miał na my­śli. Mu­siał dojść do wnio­sku, że przy­szłam do nie­go w od­wie­dzi­ny. W jego oczach było wi­dać ła­god­ny smu­tek, choć od­nio­słam wra­że­nie, że na mój wi­dok wy­peł­ni­ły się na­dzie­ją i ocze­ki­wa­niem. Po­my­ślał, że je­stem jego dziew­czy­ną? A może przy­ja­ciół­ką?

– Nie.

Wy­raź­nie się roz­cza­ro­wał i znów za­jął się roz­cie­ra­niem nad­garst­ków. Po­de­szłam do sto­ją­ce­go przy łóż­ku sto­li­ka, na któ­rym pie­lę­gniarz po­sta­wił dzba­nek. Wzię­łam do ręki pla­sti­ko­wy ku­bek i na­la­łam do nie­go wody. Po­da­łam mu go, ale nie za­re­ago­wał od razu. Za­nim się­gnął po wodę, sie­dział w mil­cze­niu przez dłuż­szą chwi­lę, nie spusz­cza­jąc ze mnie wzro­ku. Po­tem, gdy ją ode mnie od­bie­rał, na­sze pal­ce lek­ko się mu­snę­ły. Jego cie­pły do­tyk spra­wił, że prze­szedł mnie dreszcz.

Upił łyk, na­dal nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzro­ku.

– Po co tu przy­szłaś i cze­mu trak­tu­jesz mnie po ludz­ku? Wszy­scy twier­dzą, że je­stem nie­bez­piecz­ny i że za­mor­do­wa­łem czło­wie­ka.

Wzię­łam głę­bo­ki wdech, sta­ra­jąc się od­zy­skać rów­no­wa­gę.

– Je­stem dok­to­rant­ką i pro­wa­dzę ba­da­nia nad skut­ka­mi amne­zji.

– Je­steś tu po to, żeby mnie zba­dać – ode­zwał się, rzu­ca­jąc mi wy­zy­wa­ją­ce spoj­rze­nie.

Spró­bo­wa­łam spoj­rzeć na całą tę sy­tu­ację z jego per­spek­ty­wy, wy­obra­ża­jąc so­bie, co mógł są­dzić na te­mat mo­ty­wów, ja­kie mną kie­ro­wa­ły, gdy ka­za­łam go uwol­nić i po­da­łam mu wodę. I wte­dy zda­łam so­bie spra­wę, że nie je­stem w stu pro­cen­tach ze sobą szcze­ra. To praw­da, za­le­ża­ło mi, żeby go skło­nić do współ­pra­cy, ale w ogó­le nie my­śla­łam o swo­im za­da­niu, gdy ka­za­łam pie­lę­gnia­rzo­wi go roz­kuć albo gdy na­le­wa­łam mu wody. Pa­trzy­łam na nie­go jak na czło­wie­ka, któ­re­mu po­trzeb­na jest po­moc i po­cie­sze­nie, a prze­cież bez­piecz­niej było o nim my­śleć jako o obiek­cie ba­daw­czym. Przy­cho­dzi­ło mi to z co­raz więk­szym tru­dem, szcze­gól­nie gdy wpa­try­wa­łam się w nie­go, kie­dy sie­dział na łóż­ku nagi do pasa, z tym sek­sow­nym kil­ku­dnio­wym za­ro­stem.

Mo­głam wy­re­cy­to­wać wy­uczo­ne for­muł­ki w sty­lu: „pra­wie osiem­dzie­siąt pro­cent osób cier­pią­cych na amne­zję cał­ko­wi­cie od­zy­sku­je pa­mięć”, ale wie­dzia­łam, że to go nie po­cie­szy. Po­czu­łam się nie­zręcz­nie. Jak do­tąd mia­łam do czy­nie­nia wy­łącz­nie ze sta­ty­sty­ka­mi, ba­da­nia­mi, fak­ta­mi i licz­ba­mi, dla­te­go bez­po­śred­ni kon­takt z pa­cjen­tem w moim wie­ku, któ­ry na do­da­tek bar­dzo mi się po­do­bał, kom­plet­nie wy­trą­cił mnie z rów­no­wa­gi. Przy­szła pora, by wziąć się w garść.

– Czy mogę usiąść? – spy­ta­łam, wska­zu­jąc pla­sti­ko­we krze­sło sto­ją­ce pod ścia­ną.

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

Uzna­jąc to za zgo­dę, przy­su­nę­łam krze­sło bli­żej łóż­ka i usia­dłam, po czym wy­ję­łam z tor­by plik kar­tek. Już ta pro­sta czyn­ność – za­ję­cie rąk pa­pie­ra­mi – po­zwo­li­ła mi się nie­co uspo­ko­ić. Głę­bo­ko ode­tchnę­łam. Pew­ność sie­bie i pro­fe­sjo­na­lizm wró­ci­ły.

Czu­łam na so­bie jego spoj­rze­nie, a kie­dy unio­słam wzrok, za­uwa­ży­łam ma­lu­ją­ce się na jego twa­rzy za­cie­ka­wie­nie.

– O co cho­dzi? – spy­ta­łam.

Po­krę­cił gło­wą, przy­gry­za­jąc war­gę.

Spoj­rza­łam po so­bie, by spraw­dzić, czy przy­pad­kiem nie roz­piął mi się gu­zik ko­szu­li albo nie przy­da­rzy­ło mi się coś rów­nie krę­pu­ją­ce­go.

– Coś nie tak?

Po­czu­łam się na­gle cał­kiem swo­bod­nie, zu­peł­nie jak­bym roz­ma­wia­ła z ko­le­gą, a nie prze­pro­wa­dza­ła wy­wiad z nie­zrów­no­wa­żo­nym psy­chicz­nie pa­cjen­tem.

– Je­steś za mło­da na dok­to­ra – oznaj­mił w koń­cu.

Aha. Od­ru­cho­wo za­ło­ży­łam wło­sy za uszy i spu­ści­łam wzrok.

– Nie je­stem jesz­cze dok­to­rem. Na­dal stu­diu­ję – od­po­wie­dzia­łam.

Sama świet­nie zda­wa­łam so­bie spra­wę z tego, że nie wy­glą­dam na dwa­dzie­ścia czte­ry lata. Prze­bie­głam wzro­kiem przy­go­to­wa­ne wcze­śniej py­ta­nia i na­gle – sie­dząc wraz z nim w tej szpi­tal­nej sali – uświa­do­mi­łam so­bie, jak głu­pio i sztucz­nie brzmią. Poza tym pew­nie i tak nie po­tra­fił­by udzie­lić mi na nie od­po­wie­dzi, a tyl­ko nie­po­trzeb­nie by się zde­ner­wo­wał. Nie oba­wia­łam się jego gnie­wu – mu­szę przy­znać, że z ja­kichś nie­wy­tłu­ma­czal­nych po­wo­dów bu­dził moje za­ufa­nie. Chcia­łam, żeby i on mi za­ufał. I je­śli mam być ab­so­lut­nie szcze­ra, za­le­ża­ło mi też na tym, żeby mnie po­lu­bił. Ze­bra­łam wszyst­kie do­ku­men­ty.

– Wiem, że nie pa­mię­tasz swo­je­go imie­nia, ale chcia­ła­bym cię ja­koś na­zy­wać. N.N. nie brzmi zbyt do­brze.

Prze­łknął śli­nę i spoj­rzał mi pro­sto w oczy. Jego wzrok prze­szy­wał mnie na wy­lot. Za­wsze uwa­ża­łam to ga­da­nie o oczach jako zwier­cia­dle du­szy za kom­plet­ną bzdu­rę, ale w jego przy­pad­ku na­bie­ra­ło to sen­su. Były ko­lo­ru orze­cho­we­go, usia­ne brą­zo­wy­mi i ciem­no­zie­lo­ny­mi cęt­ka­mi, w opra­wie czar­nych rzęs, a przy tym zda­wa­ły się tak wy­ra­zi­ste, że bez tru­du moż­na było z nich wy­czy­tać, jak bar­dzo cier­pi. Nie znał bo­wiem od­po­wie­dzi na naj­prost­sze py­ta­nia.

Z roz­tar­gnie­niem po­tarł ta­tu­aż na ra­mie­niu.

– Mam na­zy­wać cię Lo­ga­nem? – spy­ta­łam, wska­zu­jąc gło­wą wy­ta­tu­owa­ne imię.

Prze­cią­gnął pal­ca­mi po na­pi­sie, zu­peł­nie jak­by pró­bo­wał roz­szy­fro­wać jego zna­cze­nie.

– Po co miał­bym so­bie ro­bić ta­tu­aż z wła­snym imie­niem?

– Nie wiem, pew­nie byś tego nie zro­bił…

Kiw­nął gło­wą.

– Po­my­śla­łam, że musi ci być bliż­sze niż wszyst­kie inne.

– Może masz ra­cję. Te­raz z ni­czym mi się nie ko­ja­rzy, ale chy­ba rze­czy­wi­ście wolę, że­byś tak mnie na­zy­wa­ła.

– No do­brze, Lo­ga­nie – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem. – Je­steś głod­ny? Ja­dłeś już śnia­da­nie?

Moja tro­ska spra­wi­ła, że na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ła się po­dejrz­li­wość. Wi­dząc to, na­tych­miast po­czu­łam wy­rzu­ty su­mie­nia.

– Za­ła­tw­my od razu two­je py­ta­nia i miej­my to z gło­wy. Co­dzien­nie na­cho­dzą mnie tłu­my le­ka­rzy, praw­ni­ków i śled­czych, ale ża­den za cho­le­rę nie po­tra­fi po­wie­dzieć, co ze mną jest nie tak. Im szyb­ciej się stąd wy­do­sta­nę i wró­cę do nor­mal­ne­go ży­cia, tym więk­sze szan­se, że coś so­bie przy­po­mnę, praw­da?

Czy­li nie miał ocho­ty na śnia­da­nie.

– To bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że okre­ślo­ne bodź­ce śro­do­wi­sko­we mogą wy­wo­łać re­ak­cję… – Nie mia­łam od­wa­gi mu wy­ja­śnić, że oskar­że­nie o mor­der­stwo ozna­cza, że nie­pręd­ko opu­ści szpi­tal.

– Wie­dział­bym, że je­stem ge­jem? – wy­rwa­ło mu się na­gle.

– Nie je­stem pew­na. Ba­da­nia wska­zu­ją, że utra­ta pa­mię­ci nie po­wo­du­je zmia­ny pre­fe­ren­cji sek­su­al­nych. A dla­cze­go py­tasz? My­ślisz, że mo­żesz być ge­jem?

– Nie. Cho­dzi o to, że… Lo­gan to prze­cież mę­skie imię. Po co miał­bym ta­tu­ować so­bie imię ja­kie­goś fa­ce­ta?

Sama też się nad tym za­sta­na­wia­łam.

– My­ślisz, że Lo­gan mógł być two­im ko­chan­kiem?

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie wiem, co mam my­śleć.

Po­ło­żył się z po­wro­tem na po­dusz­ce i przy­mknął oczy.

Wi­dzia­łam, jak wal­czy, żeby trzy­mać emo­cje na wo­dzy. Nie by­łam w sta­nie so­bie na­wet wy­obra­zić, co czuł, bu­dząc się pew­ne­go dnia w szpi­ta­lu i do­wia­du­jąc się, że jest oskar­żo­ny o mor­der­stwo, a nie pa­mię­ta ni­cze­go, co się wy­da­rzy­ło w jego ży­ciu.

Do­strze­głam cie­nie pod jego ocza­mi i bla­dą skó­rę o lek­ko błę­kit­na­wym od­cie­niu. Bar­dzo chcia­łam po­wie­dzieć coś, co mo­gło­by mu po­móc, ale kom­plet­nie nie wie­dzia­łam co, mimo ca­łej tej pod­ręcz­ni­ko­wej wie­dzy. By­łam go­to­wa, uczest­ni­czyć w dys­ku­sjach na­uko­wych na te­mat kli­nicz­nych ob­ja­wów amne­zji, ale nie mia­łam po­ję­cia, jak po­cie­szyć do­tknię­te­go nią pa­cjen­ta. Nie by­łam te­ra­peu­tą, nie uczo­no mnie, jak udzie­lać ko­muś wspar­cia. I dla­te­go te­raz bar­dzo ża­ło­wa­łam, że nie po­tra­fię zna­leźć wła­ści­wych słów, by go uspo­ko­ić i dać mu na­dzie­ję albo przy­naj­mniej ja­kąś jej na­miast­kę. Za­da­wa­nie mu py­tań, któ­re przy­go­to­wa­łam dziś rano, by­ło­by dla nie­go wręcz ob­raź­li­we.

– Słu­chaj, a może te­raz tro­chę od­pocz­niesz? Zga­dzasz się, że­bym przy­szła ju­tro?

Przy­tak­nął i od­wró­cił gło­wę, przy­my­ka­jąc oczy.

Na­sza roz­mo­wa nie była trud­na. Nie spra­wiał wra­że­nia za­mknię­te­go w so­bie i nie­chęt­ne­go do współ­pra­cy. Szcze­rze mó­wiąc, jego re­ak­cja na sy­tu­ację, w ja­kiej się zna­lazł, wy­da­ła mi się dość ty­po­wa.

Scho­wa­łam ma­te­ria­ły do tor­by i wsta­łam z krze­sła.

– Do zo­ba­cze­nia, Lo­ga­nie. Mi­łych snów.

Trzy­ma­łam już rękę na klam­ce, gdy usły­sza­łam:

– Jak masz na imię?

– Ash­lyn.

– Lo­gan i Ash­lyn – wy­mam­ro­tał, za­nim za­mknął oczy.

W jego zrów­no­wa­żo­nym spo­so­bie by­cia i prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu było coś, co to­wa­rzy­szy­ło mi przez całą dro­gę do domu. Po­ru­szy­ło mnie, gdy wy­po­wie­dział mięk­ko moje imię w pa­rze ze swo­im. Zu­peł­nie jak­by te dwa imio­na były czymś rze­czy­wi­stym, co mógł przy­jąć za pew­nik i punkt opar­cia.Rozdział 2

Na­stęp­ne­go dnia wró­ci­łam do szpi­ta­la, tasz­cząc ze sobą płó­cien­ną tor­bę peł­ną przed­mio­tów po­trzeb­nych do se­sji z Lo­ga­nem. Przy­nio­słam od­twa­rzacz CD i pły­ty z mu­zy­ką, żeby spró­bo­wać, czy któ­raś z nich nie wy­wo­ła u nie­go na­wro­tu wspo­mnień. Mia­łam też kil­ka­na­ście ksią­żek, głów­nie kla­sy­kę li­te­ra­tu­ry czy­ta­ną w szko­le śred­niej.

Amne­zja Lo­ga­na nie mia­ła pod­ło­ża neu­ro­lo­gicz­ne­go ani nie była wy­wo­ła­na ura­zem gło­wy. To był przy­pa­dek amne­zji dy­so­cja­cyj­nej – za­bu­rze­nia prze­ja­wia­ją­ce­go się utra­tą pa­mię­ci mi­nio­nych wy­da­rzeń oraz wła­snej toż­sa­mo­ści. Wie­dzia­łam, że ten typ po­wo­du­ją trau­ma­tycz­ne prze­ży­cia pro­wa­dzą­ce do za­blo­ko­wa­nia w mó­zgu okre­ślo­nych in­for­ma­cji. Moż­li­wo­ści te­ra­pii były nie­zwy­kle ogra­ni­czo­ne i jak do­tąd kon­cen­tro­wa­ły się głów­nie na ła­go­dze­niu ob­ja­wów i kon­tro­li za­cho­wań spo­wo­do­wa­nych stre­sem. Ostat­nio po­ja­wi­ły się jed­nak nowe ba­da­nia sku­pio­ne na tym, jak po­ma­gać pa­cjen­tom od­zy­skać pa­mięć i ra­dzić so­bie z bo­le­sny­mi wspo­mnie­nia­mi.

Po­nie­waż nikt nie szu­kał Lo­ga­na, choć pra­sa mia­ła uży­wa­nie, re­la­cjo­nu­jąc jego hi­sto­rię, było ja­sne, że w jego przy­pad­ku te­ra­pia ro­dzin­na nie wcho­dzi w grę. Po­sta­no­wi­łam więc spró­bo­wać te­ra­pii przez sztu­kę i mu­zy­kę, ma­jąc przy tym na­dzie­ję, że uda się unik­nąć far­ma­ko­lo­gicz­ne­go le­cze­nia za­bu­rzeń lę­ko­wo-de­pre­syj­nych, do cze­go skła­niał się dok­tor An­drews. Chcia­łam się prze­ko­nać, w ja­kim stop­niu zdo­łam sa­mo­dziel­nie po­móc Lo­ga­no­wi, dla­te­go wo­la­łam, żeby jego mózg nie był otu­ma­nio­ny psy­cho­tro­pa­mi.

Przy­pa­dek amne­zji dy­so­cja­cyj­nej jest dla na­ukow­ca nie­sa­mo­wi­cie cie­ka­wy, po­nie­waż wspo­mnie­nia wciąż tkwią w umy­śle pa­cjen­ta, choć tak głę­bo­ko ukry­te, że ist­nie­je praw­do­po­do­bień­stwo, iż ni­g­dy ich nie od­zy­ska. Cza­sa­mi wra­ca­ją sa­mo­ist­nie lub przy­wra­ca­ją je okre­ślo­ne bodź­ce z oto­cze­nia.

Straż­nik pil­nu­ją­cy sali Lo­ga­na do­kład­nie obej­rzał do­ku­ment ze zdję­ciem, któ­ry mu po­da­łam, i ski­nął gło­wą na znak, że mogę wejść, ale kie­dy zna­la­złam się w środ­ku, ni­ko­go tam nie za­sta­łam. Po­sta­wi­łam cięż­ką tor­bę na pod­ło­dze, żeby ulżyć obo­la­łe­mu ra­mie­niu, i już mia­łam wró­cić do re­cep­cji, by się do­wie­dzieć, do­kąd go za­bra­li, gdy otwo­rzy­ły się bocz­ne drzwi i po­ja­wił się w nich Lo­gan, znów cał­kiem nagi, nie li­cząc ręcz­ni­ka owi­nię­te­go wo­kół bio­der.

Jego wzrok po­szy­bo­wał w moją stro­nę, a twarz roz­ja­śni­ła się uśmie­chem, nie by­łam jed­nak w sta­nie na nie­go od­po­wie­dzieć. Jego cia­ło było dzie­łem sztu­ki, na wi­dok któ­re­go każ­da ko­bie­ta bez naj­mniej­szych opo­rów prze­isto­czy­ła­by się w sek­so­ho­licz­kę. Gdy tak stał przede mną w bia­łym ręcz­ni­ku, cią­gle błysz­czą­cy od wody, nie by­łam w sta­nie dłu­żej my­śleć o nim jak o obiek­cie ba­daw­czym. Za­miast tego wy­obra­ża­łam so­bie, jak­by to było po­czuć jego moc­ne dło­nie na swo­im cie­le, do­świad­czyć cie­pła jego skó­ry, wdy­chać ten mę­ski za­pach i wtu­lić po­li­czek w po­ro­śnię­tą kil­ku­dnio­wym za­ro­stem szczę­kę.

– Ash­lyn?

Już mia­łam wy­mam­ro­tać prze­pro­si­ny, gdy od­wró­cił się bo­kiem, a moim oczom uka­zał się jego dru­gi ta­tu­aż.

Bie­gną­cy wzdłuż że­ber na­pis wy­dał mi się dziw­nie zna­jo­my. Nie na­my­śla­jąc się ani chwi­li, rzu­ci­łam się ku Lo­ga­no­wi, zła­pa­łam go za bio­dra i od­wró­ci­łam w swo­ją stro­nę, żeby le­piej mu się przyj­rzeć.

To nie­moż­li­we…

– Wi­dzisz tam coś cie­ka­we­go?

– Twój ta­tu­aż… Wiesz, co on zna­czy?

Spoj­rzał na za­wi­ja­sy li­ter i po­trzą­snął prze­czą­co gło­wą.

– Nie mia­łem jesz­cze oka­zji, żeby mu się przyj­rzeć. Na­wet nie wiem, w ja­kim to ję­zy­ku.

– Ła­ci­na.

– Wiesz, co zna­czy ten na­pis?

Bły­ska­wicz­nie roz­pię­łam gu­zik dżin­sów i roz­su­nę­łam za­mek.

– Hola, Ash­lyn! – za­wo­łał i schwy­cił moje nad­garst­ki, żeby mnie po­wstrzy­mać, ale mimo to zdo­ła­łam do­strzec w jego spoj­rze­niu na­ra­sta­ją­ce po­żą­da­nie. Nic nie było w sta­nie stłu­mić ner­wo­we­go pod­eks­cy­to­wa­nia, ja­kie czu­łam. Ten męż­czy­zna roz­pa­lił we mnie ja­kąś iskrę. Opu­ści­łam dżin­sy tyl­ko tyle, żeby mu po­ka­zać na­pis na moim le­wym bio­drze: „Aut viam in­ve­niam aut fa­ciam”. Czcion­ka zda­wa­ła się nie­co mniej­sza, ale poza tym oba ta­tu­aże były iden­tycz­ne – to samo ozdob­ne pi­smo, ten sam czar­ny tusz.

Uwol­nił moje ręce, uklęk­nął i de­li­kat­nie prze­su­nął ko­niusz­kiem pal­ca po moim cie­le. Po­tem wsu­nął pal­ce za gum­kę mo­ich maj­tek i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: