Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze się spotkamy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jeszcze się spotkamy - ebook

Mase zawsze wolał swoje skromne życie teksańskiego ranczera od wszelkich luksusów, które zapewnił mu ojciec - legendarny rockman. Rzadko odwiedza więc jego elitarny świat w Rosemary Beach. Pewnego dnia poznaje tam młodą i piękną dziewczynę pracującą dla jego przyrodniej siostry Nan. Wtedy zmienia się wszystko.

Reese wreszcie jest wolna. Uciekła od życia pełnego przemocy, molestowania i upokorzeń ze strony rodziców oraz szkolnych kolegów i koleżanek. Jej życie zaczyna się na nowo, gdy w domu, który sprząta, poznaje seksownego kowboja. Jest nim zauroczona, choć pojawia się również strach... Reese jeszcze nigdy nie spotkała mężczyzny godnego zaufania. Czy Mase okaże się inny? Czy jego uczucie pokona mroczną przeszłość Reese?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-865-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Re­ese

– Chodź tu­taj, dziew­czy­no! – wrzask mo­je­go oj­czy­ma roz­legł się w ca­łym domu.

Od razu ści­snął mi się żo­łą­dek. Ten mdlą­cy ucisk w brzu­chu, zwią­za­ny z oso­bą oj­czy­ma i świa­do­moś­cią tego, co mógł mi zro­bić, to­wa­rzy­szył mi zresz­tą sta­le. Po­wo­li wsta­łam z łóż­ka i ostroż­nie odło­ży­łam książ­kę, któ­rą czy­ta­łam, a w każ­dym ra­zie usi­ło­wa­łam czy­tać. Mat­ka nie wró­ci­ła jesz­cze z pra­cy. Po­win­na już być w domu. Źle się sta­ło, że tak wcze­śnie wró­ci­łam z bi­blio­te­ki. Kie­dy prze­glą­da­łam książ­ki dla dzie­ci, pod­szedł do mnie ja­kiś męż­czy­zna z małą có­recz­ką. Za­py­tał, czy szu­kam książ­ki dla młod­szej sio­stry. Za­wsty­dzi­łam się i, jak za­wsze, uświa­do­mi­łam so­bie wła­sną głu­po­tę.

– DZIEW­CZY­NO! – ryk­nął oj­czym.

Był wście­kły. Po­czu­łam, że pie­ką mnie oczy. Gdy­by mnie tyl­ko bił, tak jak kie­dyś, kie­dy by­łam młod­sza i przy­no­si­łam ze szko­ły sła­be oce­ny. Gdy­by wy­zy­wał mnie je­dy­nie i na­rze­kał, jaka to je­stem nic nie­war­ta… ale nie. Kie­dyś o ni­czym tak nie ma­rzy­łam, jak o tym, by prze­stał mnie bić. Nie­na­wi­dzi­łam tego pasa i pręg, ja­kie zo­sta­wiał na mo­ich no­gach i pu­pie – tak, że z tru­dem sia­da­łam. Aż pew­ne­go dnia prze­stał. A ja na­tych­miast tego po­ża­ło­wa­łam. Śla­dy po pa­sie były o nie­bo lep­sze niż to. Wszyst­ko by­ło­by od tego lep­sze. Na­wet śmierć.

Otwo­rzy­łam drzwi mo­je­go po­ko­ju i wzię­łam głę­bo­ki od­dech, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że zdo­łam wy­trzy­mać, co­kol­wiek mi zro­bi. Od­kła­da­łam pie­nią­dze ze sprzą­ta­nia i już nie­dłu­go stąd wy­ja­dę. Mat­ka na pew­no się ucie­szy. Nie­na­wi­dzi­ła mnie. Nie­na­wi­dzi­ła mnie od lat. By­łam dla niej cię­ża­rem. Ob­cią­gnę­łam ko­szul­kę i wło­ży­łam ją do szor­tów, któ­re mia­łam na so­bie. Na­stęp­nie ob­cią­gnę­łam tak­że szor­ty, żeby bar­dziej za­sła­nia­ły mi nogi. Cho­ciaż to i tak było bez­ce­lo­we. Mia­łam dłu­gie nogi, któ­re trud­no było za­sło­nić. W skle­pach z ta­nią odzie­żą ni­g­dy nie było dość dłu­gich szor­tów.

Mat­ka wró­ci do domu w cią­gu go­dzi­ny. Oj­czym nie zro­bi nic, na czym mo­gła­by go przy­ła­pać. Cho­ciaż na­wet gdy­by tak się sta­ło, pew­nie uzna­ła­by, że to moja wina. Już czte­ry lata temu za­czę­ła mnie oskar­żać o to, jak zmie­ni­ło się moje cia­ło. Pier­si uro­sły mi zbyt duże i mat­ka twier­dzi­ła, że mu­szę prze­stać jeść, bo mam za gru­by ty­łek. Sta­ra­łam się nie jeść, ale to nic nie po­ma­ga­ło. Mój brzuch stał się bar­dziej pła­ski, przez co pier­si wy­da­wa­ły się jesz­cze więk­sze. To też ją wku­rza­ło. Więc znów za­czę­łam jeść, ale dzie­cię­cy tłusz­czyk na brzu­chu nie wró­cił. Kie­dy pew­ne­go wie­czo­ru we­szłam do sa­lo­nu w ob­cię­tych spodniach od dre­su i T-shir­cie, żeby na­pić się mle­ka przed spa­niem, ude­rzy­ła mnie w twarz i po­wie­dzia­ła, że wy­glą­dam jak dziw­ka. Wie­le razy mó­wi­ła mi też, że je­stem głu­pią dziw­ką, któ­ra nie ma ni­cze­go poza swo­im wy­glą­dem.

We­szłam do sa­lo­nu i zo­ba­czy­łam, że Mar­co, mój oj­czym, sie­dzi w roz­kła­da­nym fo­te­lu wpa­trzo­ny w te­le­wi­zor i trzy­ma w dło­ni piwo. Wró­cił wcze­śniej z pra­cy. Prze­niósł spoj­rze­nie na mnie i po­wo­li omiótł mnie wzro­kiem od stóp do gło­wy, aż wzdry­gnę­łam się z obrzy­dze­nia. Co ja bym dała za to, żeby być by­stra i pła­ska jak de­ska. Gdy­bym mia­ła krót­kie i gru­be nogi, moje ży­cie by­ło­by ide­al­ne. To nie moja twarz przy­cią­ga­ła Mar­ca. Była ra­czej prze­cięt­na. Nie­na­wi­dzi­łam na­to­miast mo­je­go cia­ła. Tak bar­dzo go nie­na­wi­dzi­łam. Po­czu­łam mdło­ści, ser­ce mi wa­li­ło i z tru­dem po­wstrzy­my­wa­łam łzy. On uwiel­biał, kie­dy pła­ka­łam. Sta­wał się wte­dy jesz­cze gor­szy. Nie będę pła­kać. Nie przy nim.

– Usiądź mi na ko­la­nach – roz­ka­zał.

Nie mo­głam tego zro­bić. Od ty­go­dni uda­wa­ło mi się go uni­kać, bo trzy­ma­łam się z dala od domu, kie­dy tyl­ko mo­głam. Ta kosz­mar­na myśl, że zno­wu miał­by mi wło­żyć ręce pod ko­szul­kę i w majt­ki, była nie do znie­sie­nia. Wo­la­ła­bym się za­bić. Wszyst­ko, tyl­ko nie to.

Kie­dy się nie po­ru­szy­łam, wy­krzy­wił twarz w szy­der­czym gry­ma­sie.

– W tej chwi­li po­sadź ten twój głu­pi, tłu­sty ty­łek na mo­ich ko­la­nach!

Za­ci­snę­łam po­wie­ki, bo po­czu­łam, że łzy na­pły­wa­ją mi do oczu. Mu­sia­łam je po­wstrzy­mać. Gdy­by tyl­ko zno­wu mnie ude­rzył. Wy­trzy­ma­ła­bym to. Ale nie mo­głam znieść do­ty­ku tych jego łapsk. Nie­na­wi­dzi­łam dźwię­ków, ja­kie wy­da­wał, i słów, któ­re wy­po­wia­dał. To był nie­koń­czą­cy się kosz­mar.

Każ­da se­kun­da opo­ru z mo­jej stro­ny przy­bli­ża­ła mnie do po­wro­tu mat­ki. Kie­dy była w domu, wy­zy­wał mnie, ale ni­g­dy nie do­ty­kał. Może ona wo­la­ła­by, że­bym nie ist­nia­ła, ale była moim je­dy­nym ra­tun­kiem przed nim.

– Śmia­ło, płacz, lu­bię to – szy­dził.

Jego fo­tel za­skrzy­piał i usły­sza­łam trzask pod­nóż­ka. Gwał­tow­nie otwo­rzy­łam oczy i zo­ba­czy­łam, że wsta­je. Nie­do­brze. Gdy­bym na­wet rzu­ci­ła się do uciecz­ki, nie zdo­ła­ła­bym go wy­mi­nąć. Je­dy­nym wyj­ściem wy­da­wa­ło się po­dwór­ko za do­mem, ale tam był jego pit­bul. Trzy lata temu mnie ugryzł, rana wy­ma­ga­ła szy­cia, ale oj­czym nie po­zwo­lił mi pójść do le­ka­rza. Ka­zał mi za­wi­nąć ranę; nie za­mie­rzał usy­piać psa z mo­je­go po­wo­du. Mia­łam na ko­ści bio­dro­wej brzyd­ką bli­znę po psich zę­bach. Ni­g­dy wię­cej nie wy­szłam na po­dwór­ko za do­mem. Ale pa­trząc te­raz, jak idzie w moją stro­nę, za­sta­na­wia­łam się, czy po­gry­zie­nie przez jego psa nie jest jed­nak lep­sze. Oto spo­sób na za­koń­cze­nie mo­jej męki: śmierć. To nie wy­da­wa­ło się ta­kie strasz­ne.

Tuż za­nim mnie do­się­gnął, uzna­łam, że co­kol­wiek jego pies miał­by mi zro­bić, i tak oka­że się lep­sze niż to, więc rzu­ci­łam się do uciecz­ki. Usły­sza­łam za ple­ca­mi jego re­chot, ale nie zwol­ni­łam. My­ślał, że nie wyj­dę tyl­ny­mi drzwia­mi. Ale się my­lił. By­łam go­to­wa sko­czyć w ogień pie­kiel­ny, byle tyl­ko przed nim uciec, jed­nak drzwi były za­ry­glo­wa­ne. Po­trze­bo­wa­łam klu­cza, żeby je otwo­rzyć. Nie. Nie. Chwy­cił mnie w pa­sie i przy­cią­gnął do sie­bie tak, że­bym po­czu­ła jego twar­dy czło­nek. Wy­mio­ty po­de­szły mi do gar­dła, gdy usi­ło­wa­łam się mu wy­rwać.

– NIE! – krzyk­nę­łam.

Tym ra­zem zła­pał mnie za pier­si i ści­snął bo­le­śnie.

– Ty głu­pia dziw­ko. Tyl­ko do tego się na­da­jesz. Nie uda­ło ci się skoń­czyć szko­ły, bo by­łaś za tępa. Ale to cia­ło jest stwo­rzo­ne do tego, żeby uszczę­śli­wiać męż­czyzn. Po­gódź się z tym, suko!

Łzy cie­kły mi po twa­rzy. Nie by­łam w sta­nie ich po­wstrzy­mać. Za­wsze wie­dział, co po­wie­dzieć, żeby mnie zra­nić.

– NIE! – krzyk­nę­łam jesz­cze raz, ale tym ra­zem nie zdo­ła­łam ukryć bólu. Głos mi się za­ła­mał.

– Walcz ze mną, Re­ese. Lu­bię, jak się ze mną szar­piesz – syk­nął mi do ucha.

Jak moja mat­ka mo­gła być żoną tego czło­wie­ka? Czy mój oj­ciec był od nie­go gor­szy? Ni­g­dy za nie­go nie wy­szła. Nic mi o nim nie mó­wi­ła. Nie wie­dzia­łam na­wet, jak się na­zy­wa. Ale nikt nie mógł być gor­szy niż ten po­twór. Nie prze­ży­ję tego ko­lej­ny raz. Mia­łam już dość stra­chu. Albo za­tłu­cze mnie na śmierć, albo wy­rzu­ci mnie z domu. Tak dłu­go ba­łam się jed­ne­go i dru­gie­go.

Mat­ka po­wie­dzia­ła mi kie­dyś, że wszy­scy fa­ce­ci na świe­cie, pa­trząc na mnie, będą my­śleć wy­łącz­nie o sek­sie. Będą mnie wy­ko­rzy­sty­wać przez całe moje ży­cie. Bez prze­rwy ka­za­ła mi się wy­no­sić. Dziś by­łam go­to­wa. Uda­ło mi się za­osz­czę­dzić tyl­ko osiem­set pięć­dzie­siąt pięć do­la­rów, ale mo­głam za to ku­pić bi­let na au­to­bus, któ­ry mnie za­wie­zie na dru­gi ko­niec kra­ju, gdzie znaj­dę ja­kąś pra­cę. Je­śli tyl­ko zdo­łam żywa wyjść z tego domu, tak wła­śnie zro­bię.

Po­czu­łam, że dłoń Mar­ca wpy­cha się z przo­du w moje szor­ty i szarp­nę­łam się z krzy­kiem. Nie po­zwo­lę, żeby mnie tam do­ty­kał.

– Pusz­czaj! – wrza­snę­łam tak gło­śno, że są­sie­dzi mo­gli mnie usły­szeć.

Wy­cią­gnął dłoń i gwał­tow­nie od­wró­cił mnie do sie­bie, z ca­łej siły wy­krę­ca­jąc mi rękę, aż coś w niej chrup­nę­ło. Na­stęp­nie po­pchnął mnie na drzwi. Wal­nął mnie pię­ścią w twarz z gło­śnym łup­nię­ciem. Wzrok mi się zmą­cił i po­czu­łam, że ko­la­na ugi­na­ją się pode mną.

– Za­mknij się, dziw­ko, i rób, co każę!

Pod­cią­gnął mi ko­szul­kę i zsu­nął sta­nik. Za­czę­łam szlo­chać, bo nie mo­głam po­wstrzy­mać tego kosz­ma­ru. Już nad­cho­dził, a ja nie mo­głam go po­wstrzy­mać.

– Trzy­maj się z da­le­ka od mo­je­go męża, ty dziw­ko, i wy­noś się z mo­je­go domu! Nie chcę cię tu wię­cej wi­dzieć! – głos mo­jej mat­ki po­wstrzy­mał Mar­ca, któ­ry zdjął ręce z mo­ich pier­si. Szyb­ko ob­cią­gnę­łam ko­szul­kę. Twarz mnie pa­li­ła od cio­su jego pię­ści i po­czu­łam smak krwi na war­dze, w mia­rę jak pie­ką­ca rana pod ję­zy­kiem za­czę­ła puch­nąć.

– WY­NO­CHA, TY GŁU­PIA, TĘPA DZIW­KO! – wrza­snę­ła moja mat­ka.

Ta chwi­la zmie­ni­ła wszyst­ko.Mase

Dwa lata póź­niej…

Ja­sna cho­le­ra. Co to za ha­łas? Z tru­dem pod­nio­słem po­wie­ki, mój umysł po­wo­li wy­bu­dzał się ze snu, a ja usi­ło­wa­łem stwier­dzić, co mnie obu­dzi­ło. Od­ku­rzacz? I… śpie­wa­nie? Co jest, kur­wa? Prze­tar­łem oczy i jęk­ną­łem sfru­stro­wa­ny, gdy ha­łas stał się jesz­cze gło­śniej­szy. Te­raz by­łem już pe­wien, że to od­ku­rzacz. I coś, co brzmia­ło jak na­praw­dę kiep­ska wer­sja Gun­pow­der & Lead Mi­ran­dy Lam­bert.

Na moim te­le­fo­nie była do­pie­ro ósma. Spa­łem dwie go­dzi­ny. Po trzy­dzie­stu go­dzi­nach bez snu zo­sta­łem obu­dzo­ny przez kiep­ski śpiew i pie­przo­ny od­ku­rzacz? Wzdry­gną­łem się. Ko­bie­cy głos śpie­wał pierw­sze dwie li­nij­ki re­fre­nu. I to co­raz gło­śniej. Do tego fał­szo­wał nie­mi­ło­sier­nie. Żeby tak spar­ta­czyć do­brą pio­sen­kę! Czy ta ko­bie­ta nie wie­dzia­ła, że o ósmej rano nie wcho­dzi się, kur­de, do cu­dzych do­mów i nie wyje na całe gar­dło? Te­raz już nie za­snę w tym har­mi­drze. Nan­net­te naj­wy­raź­niej za­trud­ni­ła ja­kąś idiot­kę do sprzą­ta­nia swo­je­go pie­przo­ne­go domu. Ale też, zna­jąc Nan­net­te, była wku­rzo­na, że tu je­stem, a w do­dat­ku nic nie mo­gła na to po­ra­dzić. Pew­nie za­pła­ci­ła tej ko­bie­cie, żeby wy­dzie­ra­ła się aku­rat pod drzwia­mi mo­jej sy­pial­ni. Ten dom nie na­le­żał jed­nak do Nan­net­te, tyl­ko do Kira, na­sze­go ojca. Po­wie­dział nam, że kie­dy ona jest w Pa­ry­żu, mogę się tu za­trzy­my­wać i spę­dzać tro­chę cza­su z na­szą dru­gą sio­strą, Har­low. Pew­nie ta suka po­sta­no­wi­ła w ten spo­sób ze­mścić się na mnie za to, że się tu za­trzy­ma­łem. Tam­ta te­raz w kół­ko wy­śpie­wy­wa­ła re­fren, wrzesz­cząc na całe gar­dło. Boże, to ja­kiś kosz­mar. Niech ta baba się za­mknie. Mu­sia­łem tro­chę się prze­spać, za­nim po­ja­dę spo­tkać się z Har­low i jej ro­dzi­ną. Wie­dzia­ła, że tu je­stem, i bar­dzo się cie­szy­ła na na­sze spo­tka­nie. Ale ta idiot­ka bar­dzo sku­tecz­nie za­kłó­ca­ła mi sen.

Od­rzu­ci­łem koc, wsta­łem i ru­szy­łem do drzwi, do­pie­ro w ostat­niej chwi­li ła­piąc się na tym, że je­stem goły. W gło­wie mi hu­cza­ło z nie­wy­spa­nia, co jesz­cze wzma­ga­ło moją złość, kie­dy szu­ka­łem dżin­sów, któ­re gdzieś tu ci­sną­łem. Le­d­wie wi­dzia­łem na oczy, w do­dat­ku ciem­ne za­sło­ny były za­cią­gnię­te. Kur­wa mać. Chwy­ci­łem koc, owi­ną­łem się nim w pa­sie i pod­sze­dłem do drzwi. Otwo­rzy­łem je z roz­ma­chem, aku­rat w chwi­li, kie­dy tam­ta za­czę­ła śpie­wać ko­lej­ną pio­sen­kę. Cho­le­ra. Tym ra­zem ka­to­wa­ła Cru­ise Flo­ri­da Geo­r­gia Line.

Za­mru­ga­łem i prze­tar­łem oczy, te­raz ra­zi­ło mnie świa­tło i na­dal le­d­wo co wi­dzia­łem. Cho­le­ra, czy ta ko­bie­ta też mnie nie wi­dzi? Po paru se­kun­dach uda­ło mi się wresz­cie ode­mknąć po­wie­ki na tyle, by przez zmru­żo­ne oczy do­strzec mały krą­gły ty­łe­czek wy­pię­ty w moją stro­nę i ko­ły­szą­cy się ryt­micz­nie.

Po­wo­li cał­kiem otwo­rzy­łem oczy i zo­ba­czy­łem naj­dłuż­sze nogi, ja­kie wi­dzia­łem w ży­ciu. I, ja­sna cho­le­ra, ten jej ty­łek. Czy to był pie­przyk, czy zna­mię pod jej le­wym po­ślad­kiem? Wy­pro­sto­wa­ła się, a smu­kła ta­lia spra­wi­ła, że jej ty­łek pre­zen­to­wał się jesz­cze le­piej. W dal­szym cią­gu krę­ci­ła bio­dra­mi i śpie­wa­ła, okrop­nie fał­szu­jąc. Skrzy­wi­łem się, kie­dy za­pisz­cza­ła fał­szy­wie bar­dzo wy­so­ki dźwięk. Cho­le­ra, ta dziew­czy­na nie po­tra­fi­ła śpie­wać. I na­gle od­wró­ci­ła się, a ja nie zdą­ży­łem na­sy­cić się jej wi­do­kiem od przo­du, bo za­raz krzyk­nę­ła, upu­ści­ła rurę od od­ku­rza­cza i wy­ję­ła słu­chaw­ki z uszu. Wiel­kie, okrą­głe, ja­sno­nie­bie­skie oczy wpa­try­wa­ły się we mnie z prze­ra­że­niem, a ona otwie­ra­ła i za­my­ka­ła usta, jak­by pró­bo­wa­ła coś po­wie­dzieć.

Sko­rzy­sta­łem z tej chwi­li mil­cze­nia, żeby przyj­rzeć się jej peł­nym ró­żo­wym war­gom i ide­al­ne­mu kształ­to­wi twa­rzy. Wło­sy mia­ła upię­te w ko­czek, ale i tak było wi­dać, że mają ko­lor noc­ne­go nie­ba. Za­sta­na­wia­łem się, czy są dłu­gie.

– Prze­pra­szam – zdo­ła­ła pi­snąć, a ja prze­nio­słem wzrok na jej oczy.

Była na­praw­dę nie­sa­mo­wi­ta. Mia­ła w so­bie coś eg­zo­tycz­ne­go. Zu­peł­nie jak­by Bóg wy­brał same naj­lep­sze ele­men­ty i po­skła­dał je ra­zem, żeby ją stwo­rzyć.

– Nie ma za co – od­par­łem. Nie mia­łem jej już za złe, że mnie obu­dzi­ła. Komu po­trzeb­ny sen? No tak. Mnie.

– Nie wie­dzia­łam, mhm… my­śla­łam, że dom na­dal jest pu­sty. To zna­czy, nie wie­dzia­łam, że ktoś tu jest. Na ze­wnątrz nie było sa­mo­cho­du, za­dzwo­ni­łam dzwon­kiem, ale nikt nie otwie­rał, więc wstu­ka­łam kod i we­szłam.

Nie po­cho­dzi­ła z po­łu­dnia. Może ze środ­ko­we­go za­cho­du. Wie­dzia­łem w każ­dym ra­zie, że nie jest stąd. Nie mia­ła no­so­we­go tonu cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla więk­szo­ści tu­tej­szych. W jej gło­sie była pew­na mięk­kość.

– Przy­le­cia­łem sa­mo­lo­tem. Ktoś mnie tu przy­wiózł – od­par­łem.

Kiw­nę­ła gło­wą i wbi­ła wzrok w czub­ki swo­ich bu­tów.

– Będę ci­cho. Na gó­rze mogę po­sprzą­tać póź­niej. Zej­dę te­raz na dół i dzi­siaj za­cznę od­ku­rza­nie tam.

Ski­ną­łem gło­wą.

– Dzię­ki.

Uni­ka­ła mo­je­go spoj­rze­nia, a jej po­licz­ki ob­lał ru­mie­niec, kie­dy opu­ści­ła wzrok na moją nagą pierś. Na­stęp­nie od­wró­ci­ła się i ode­szła po­śpiesz­nie, z wra­że­nia za­po­mi­na­jąc o od­ku­rza­czu. Kie­dy od­cho­dzi­ła, z przy­jem­no­ścią pa­trzy­łem, jak ko­ły­sze bio­dra­mi. Cho­le­ra, mia­łem na­dzie­ję, że sprzą­ta tu kil­ka razy w ty­go­dniu. Na­stęp­nym ra­zem nie będę taki wy­koń­czo­ny i za­py­tam, jak ma na imię.

Kie­dy znik­nę­ła mi z oczu, wy­co­fa­łem się do po­ko­ju i za­mkną­łem drzwi. Nie mo­głem po­wstrzy­mać uśmie­chu, kie­dy przy­po­mnia­łem so­bie jej twarz i minę, jaką zro­bi­ła na wi­dok mo­jej na­giej pier­si. Skąd Nan wy­trza­snę­ła taką sprzą­tacz­kę? Ta dziew­czy­na była bo­ska.

Po­ło­ży­łem się z po­wro­tem i za­mkną­łem oczy. Przed ocza­mi sta­nął mi ten pie­przyk tuż pod jędr­ną krą­gło­ścią. Do­słow­nie mia­łem ocho­tę go po­li­zać. To był naj­słod­szy pie­przyk, jaki wi­dzia­łem w ży­ciu.Re­ese

– O Boże, o Boże, o Boże – za­wo­dzi­łam, po czym pa­dłam na naj­bliż­szą ka­na­pę i za­kry­łam twarz dłoń­mi. Nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, że ktoś jest w domu. Obu­dzi­łam go. Wy­glą­dał na zi­ry­to­wa­ne­go. W każ­dym ra­zie tak mi się wy­da­wa­ło. Boże, sama już nie wie­dzia­łam. Tak bar­dzo się ba­łam, że mnie zwol­ni. To była moja naj­le­piej płat­na pra­ca, ale ni­g­dy do­tąd nie po­zna­łam wła­ści­cie­la domu. Za­trud­ni­łam się w fir­mie sprzą­ta­ją­cej, któ­ra da­wa­ła mi zle­ce­nia. To był mój naj­więk­szy dom, a jego co­ty­go­dnio­we sprzą­ta­nie wy­star­cza­ło na ku­pie­nie je­dze­nia, opła­ce­nie wszyst­kich ra­chun­ków oraz mie­sięcz­ne­go czyn­szu za miesz­ka­nie. Po­zo­sta­łe domy, któ­re sprzą­ta­łam były mniej­sze, więc gdy­bym stra­ci­ła to zle­ce­nie, le­d­wie by mi star­cza­ło na ży­cie. Nie mo­gła­bym nic za­osz­czę­dzić, nie mia­ła­bym ja­kie­go­kol­wiek za­bez­pie­cze­nia.

Wciąż mia­łam przed ocza­mi wi­dok jego na­giej pier­si, więc z ca­łej siły za­ci­snę­łam po­wie­ki, chcąc się go po­zbyć z mo­jej gło­wy. Nie ufa­łam męż­czy­znom. No, może poza moim są­sia­dem Jim­mym. To dzię­ki nie­mu do­sta­łam tę pra­cę w fir­mie sprzą­ta­ją­cej. Lu­bił męż­czyzn, nie ko­bie­ty, więc przy nim czu­łam się bez­piecz­nie. Nor­mal­nie wi­dok mę­skiej pier­si wca­le mnie nie krę­cił. Ale ta pierś… no, była na­praw­dę po­cią­ga­ją­ca. Poza tym ten fa­cet miał ta­kie moc­ne, umię­śnio­ne ra­mio­na. Co ja so­bie wy­obra­ża­łam? Ow­szem, miał pięk­ne cia­ło, ale fa­ce­ci tacy jak on, miesz­ka­ją­cy w ta­kich do­mach, trak­to­wa­li dziew­czy­ny naj­wy­żej jako jed­no­ra­zo­wą przy­go­dę. Ten fa­cet był bo­ga­ty, nie­sa­mo­wi­cie przy­stoj­ny i naj­pew­niej miał w łóż­ku ko­bie­tę, rów­nie bo­ga­tą i sza­ło­wą jak on. Wła­ści­wie by­łam pew­na, że tak jest. W naj­więk­szej sy­pial­ni na gó­rze była gar­de­ro­ba wy­peł­nio­na naj­pięk­niej­szy­mi ciu­cha­mi, ja­kie wi­dzia­łam w ży­ciu. Uzna­łam więc, że miesz­ka tu ko­bie­ta, a ten fa­cet mógł być jej chło­pa­kiem. Nie by­łam tyl­ko pew­na, dla­cze­go no­co­wał w in­nym po­ko­ju. Ale to nie moja spra­wa. Więc bez wzglę­du na to, jak po­cią­ga­ją­ce wy­da­wa­ły mi się jego ra­mio­na i pierś, a tak­że jak pięk­nie rzeź­bio­ną miał twarz, co wi­dać było na­wet mimo kil­ku­dnio­we­go za­ro­stu, nie po­win­nam za­przą­tać nim so­bie gło­wy. Mu­sia­łam za­dbać o to, by nie stra­cić tego zle­ce­nia. Dom był na ogół dość czy­sty, bo nikt w nim nie miesz­kał w cią­gu tych mie­się­cy, kie­dy tu pra­co­wa­łam, ale co ty­dzień pu­co­wa­łam wszyst­ko tak, jak­by aż le­pi­ło się od bru­du. Ni­g­dzie nie było choć­by pył­ku ku­rzu, po­su­nę­łam się na­wet do tego, że po­sprzą­ta­łam w spi­żar­ni oraz w schow­ku na szczot­ki i środ­ki czysz­czą­ce, wy­szo­ro­wa­łam wszyst­kie szaf­ki i wy­rzu­ci­łam prze­ter­mi­no­wa­ną żyw­ność.

Wsta­łam, ostrzą­sa­jąc się z upo­ko­rze­nia, że obu­dzi­łam klien­ta, śpie­wa­jąc Bóg wie jak gło­śno i od­ku­rza­jąc tuż pod jego drzwia­mi. Może przy­mknie oko na moją wpad­kę, kie­dy zo­ba­czy, jak wszyst­ko lśni czy­sto­ścią.

***

Trzy go­dzi­ny póź­niej par­ter był nie­ska­zi­tel­ny. Po raz ko­lej­ny umy­łam na­wet w środ­ku lo­dów­kę i za­mra­żar­kę, da­jąc klien­to­wi mnó­stwo cza­su na sen. Po­szłam na pierw­sze pię­tro i sta­ran­nie po­sprzą­ta­łam wszyst­kie po­ko­je, a kie­dy nie zo­sta­ło mi tam już nic do pu­co­wa­nia i po­rząd­ko­wa­nia, sta­nę­łam wresz­cie u pod­nó­ża scho­dów pro­wa­dzą­cych na dru­gie pię­tro. Była już pierw­sza po po­łu­dniu, a on jesz­cze nie wstał. Mia­łam po­sprzą­tać trzy sy­pial­nie i trzy ła­zien­ki, a tak­że salę ki­no­wą i ba­wial­nię z du­żym bar­kiem. Ba­wial­nia była na tyle od­da­lo­na od jego sy­pial­ni, że gdy­bym za­cho­wy­wa­ła się ci­cho, mo­gła­bym chy­ba w niej po­sprzą­tać, nie bu­dząc go. Na pal­cach we­szłam po scho­dach i ci­chut­ko prze­mknę­łam pod jego drzwia­mi. Kie­dy już do­tar­łam bez­piecz­nie do ba­wial­ni, ode­tchnę­łem z ulgą. Za­mknę­łam za sobą drzwi i po­pa­trzy­łam na wiel­ki nie­tknię­ty po­kój. Ba­rek był za­opa­trzo­ny we wszel­kie moż­li­we al­ko­ho­le i tyle prze­róż­nych kie­lisz­ków, że wo­la­łam na­wet nie za­sta­na­wiać się, któ­ry jest do cze­go. Prze­szłam przez po­kój i po­sta­wi­łam ko­szyk ze środ­ka­mi czysz­czą­cy­mi na pod­ło­dze. Po­sta­no­wi­łam, że dzi­siaj po­świę­cę tro­chę wię­cej cza­su na umy­cie okien. Wzię­łam krze­sło, na­kry­łam je czy­stą ście­recz­ką i sta­nę­łam na nim. Po­kój miał przy­naj­mniej trzy i pół me­tra wy­so­ko­ści, przez co trud­no było do­się­gnąć okien. Cza­sa­mi przy­no­si­łam tu dra­bi­nę, ale dzi­siaj ba­łam się, że na­ro­bię przy tym za dużo ha­ła­su.

Wy­cią­gnę­łam rękę ze ście­recz­ką, żeby za­cząć szo­ro­wa­nie okien z góry na dół, i aku­rat wte­dy za­dzwo­ni­ła moja ko­mór­ka. Cho­le­ra! W pra­cy za­wsze usta­wia­łam dzwo­nek jak naj­gło­śniej, żeby go usły­szeć w każ­dym miej­scu domu. Za­czę­łam scho­dzić z krze­sła, ale noga mi się ob­su­nę­ła. Skrzy­wi­łam się z bólu i w tym mo­men­cie krze­sło się prze­wró­ci­ło, a ja wy­cią­gnę­łam ręce, żeby się cze­goś przy­trzy­mać. Naj­bli­żej mnie znaj­do­wa­ło się ogrom­ne zdo­bio­ne lu­stro.

Roz­legł się dźwięk tłu­czo­ne­go szkła, a za­raz po­tem klap­nę­łam tył­kiem na pod­ło­gę z ogłu­sza­ją­cym ło­mo­tem.

A moja głu­pia ko­mór­ka cały czas ry­cza­ła na cały re­gu­la­tor. Od­wró­ci­łam się, roz­pacz­li­wie usi­łu­jąc jej do­się­gnąć, ale nie zdo­ła­łam. Gło­śne dzwo­nie­nie trwa­ło na­dal, a ja czoł­ga­łam się po pod­ło­dze, kom­plet­nie po­wy­krę­ca­na.

Drzwi się otwo­rzy­ły, a ja za­mar­łam w bez­ru­chu. Sie­dzia­łam te­raz wśród po­tłu­czo­ne­go szkła i obok prze­wró­co­ne­go krze­sła. Do­brze cho­ciaż, że mój te­le­fon wresz­cie prze­stał dzwo­nić.

– Co tu się, u dia­bła, sta­ło? Nic ci nie jest? – spy­tał, pod­cho­dząc do mnie w bia­łych bok­ser­kach. Przy­naj­mniej nie był kom­plet­nie goły. Ode­rwa­łam wzrok od nie­go i jego nie­mal na­gie­go cia­ła i wzię­łam gwał­tow­ny od­dech. Stłu­kłam lu­stro i znów go obu­dzi­łam.

– Bar­dzo prze­pra­szam. Za­pła­cę za to lu­stro. Wiem, że pew­nie było bar­dzo dro­gie, ale będę pra­co­wać za dar­mo, do­pó­ki nie po­kry­ję tej stra­ty. Mogę na­wet przy­cho­dzić czę­ściej niż raz w ty­go­dniu.

Zmarsz­czył czo­ło, a ja po­czu­łam ucisk w żo­łąd­ku. Nie był za­do­wo­lo­ny.

– Leci ci krew? Cho­le­ra, po­każ to.

Przy­klęk­nął i ujął w dłoń moją lewą rękę. No tak, tkwił w niej ka­wa­łek szkła, a spod nie­go wol­no są­czy­ła się krew.

– Ta rana wy­ma­ga szy­cia. Za­raz się ubio­rę i za­wio­zę cię do szpi­ta­la – po­wie­dział, wsta­jąc i kie­ru­jąc się w stro­nę drzwi.

Po­pa­trzy­łam na szkło, a po­tem znów na drzwi. Za­mie­rzał za­wieźć mnie do szpi­ta­la. Z ta­kie­go po­wo­du? Gdy­by w fir­mie sprzą­ta­ją­cej do­wie­dzie­li się o tym, sami by mnie zwol­ni­li. Nie mo­głam po­zwo­lić, żeby zro­bił z tego wiel­ką spra­wę. Po­trze­bo­wa­łam tyl­ko wody utle­nio­nej i cze­goś do za­wi­nię­cia rany. A po­tem sprząt­nę ba­ła­gan, któ­ry na­ro­bi­łam. Wsta­łam i skrzy­wi­łam się z po­wo­du bólu tył­ka. Będę mia­ła nie­złe­go si­nia­ka. Strzep­nę­łam dro­bin­ki szkła, któ­re osia­dły mi na ubra­niu, ale przez to zro­bi­łam so­bie małe ran­ki na pal­cach. Krew, któ­rą roz­sma­ro­wa­łam so­bie na no­gach, tyl­ko po­gor­szy­ła sy­tu­ację.

Wsta­łam ostroż­nie z po­bo­jo­wi­ska, któ­re spo­wo­do­wa­łam. Kie­dy by­łam już pew­na, że nie roz­no­szę ka­wał­ków szkła, zna­la­złam w moim ko­szy­ku czy­stą szmat­kę i po­szłam do naj­bliż­szej ła­zien­ki, na pra­wo od ba­wial­ni, zmo­czy­łam ście­recz­kę i ob­my­łam so­bie nogi.

– Co ty ro­bisz? – usły­sza­łam za sobą gniew­ny głos. Pod­nio­słam gło­wę i cof­nę­łam się, wi­dząc go w drzwiach ła­zien­ki. Po­sta­wi­łam sto­pę na kla­pie se­de­su, te­raz na­tych­miast opu­ści­łam ją na pod­ło­gę.

– Prze­pra­szam, że je­stem boso. Za­mie­rza­łam umyć po­tem tę kla­pę.

Zmarszcz­ka na jego czo­le jesz­cze się po­głę­bi­ła. Cho­le­ra. Ale wdep­nę­łam.

– Gów­no mnie ob­cho­dzi ki­bel. Dla­cze­go nie za­cze­ka­łaś, aż po­mo­gę ci wstać? Mo­głaś na­stą­pić na ko­lej­ne ka­wał­ki szkła.

Co? Te­raz ja zmarsz­czy­łam czo­ło. Zu­peł­nie go nie ro­zu­mia­łam.

– By­łam ostroż­na – od­par­łam, na­dal nie­pew­na, co go tak roz­zło­ści­ło.

– Chodź. Wyj­mę ci to szkło, oczysz­czę ranę i za­wi­nę ją, za­nim po­je­dzie­my. Ten odła­mek nie po­wi­nien tam tkwić. Mo­gła­byś do­stać za­ka­że­nia.

– Do­brze – od­par­łam, bo­jąc się mu od­mó­wić. Naj­wy­raź­niej bar­dzo chciał mi po­móc.

Od­wró­cił się do wyj­ścia, więc ru­szy­łam za nim. Tyl­ko raz zer­k­nę­łam na jego ty­łek, bo by­łam cie­ka­wa, jak wy­glą­da w dżin­sach, któ­re miał na so­bie. Z tyłu pre­zen­to­wał się rów­nie im­po­nu­ją­co jak z przo­du. Te spodnie świet­nie na nim le­ża­ły. Prze­nio­słam wzrok wy­żej i do­pie­ro te­raz za­uwa­ży­łam, że ma kit­kę. Nie była zbyt dłu­ga, ale roz­pusz­czo­ne wło­sy mu­sia­ły się­gać chy­ba co naj­mniej do ra­mion. Przed­tem nie po­zwa­la­łam so­bie przy­glą­dać mu się na tyle uważ­nie, żeby to do­strzec. Wcze­śniej całą moją uwa­gę przy­ku­wa­ły jego oczy i sil­nie za­ry­so­wa­na szczę­ka.

Do­tar­li­śmy do drzwi jego sy­pial­ni, gdzie się za­trzy­mał i ge­stem za­pro­sił mnie do środ­ka.

– Nie mam po­ję­cia, gdzie Nan trzy­ma środ­ki pierw­szej po­mo­cy, ale przy­wio­złem ze sobą ap­tecz­kę. Le­czę się po upad­ku z ko­nia, któ­re­go ujeż­dżam, więc mam w tor­bie to i owo.

Nan? Jaka Nan?

– Nie miesz­kasz tu­taj? – za­py­ta­łam.

Z ma­ry­nar­skie­go wor­ka z na­dru­kiem moro wy­jął małą nie­bie­ską to­reb­kę i od­wró­cił się w moją stro­nę. Ką­ci­ki ust roz­cią­gnę­ły mu się w uśmie­chu, w oczach tań­czy­ły roz­ba­wio­ne ogni­ki.

– Cho­le­ra, nie. – Za­chi­cho­tał. – Po­zna­łaś Nan­net­te? Nikt nie chciał­by z nią miesz­kać. Ale po­nie­waż ten dom na­le­ży do na­sze­go ojca, mogę się tu za­trzy­my­wać, kie­dy tyl­ko mam ocho­tę. A mam na to ocho­tę tyl­ko pod nie­obec­ność Nan.

– Och. Ni­g­dy przed­tem ni­ko­go tu nie za­sta­łam – oznaj­mi­łam.

– To wie­le wy­ja­śnia – mruk­nął, po czym za­chi­cho­tał, jak­by to był ja­kiś nie­zro­zu­mia­ły dla mnie żart. Wy­cią­gnął do mnie rękę. – Daj mi tu tę dłoń. Zro­bię to naj­de­li­kat­niej, jak się da, ale i tak bę­dzie pie­kło.

Nie po­zwa­la­łam męż­czy­znom, żeby mnie do­ty­ka­li, ale w za­tro­ska­nym spoj­rze­niu, ja­kie kie­ro­wał na moją dłoń, było coś ta­kie­go, że mu za­ufa­łam. Był mi­łym fa­ce­tem, w każ­dym ra­zie ta­kie spra­wiał wra­że­nie. Nie pa­trzył na mnie w spo­sób, któ­ry wpra­wiał­by mnie w za­kło­po­ta­nie.

Po­ło­ży­łam dłoń na jego dło­ni, a on rzu­cił mi prze­pra­sza­ją­ce spoj­rze­nie, jak­by to wszyst­ko była jego wina. Pa­trzy­łam, jak ostroż­nie wyj­mu­je odła­mek szkła z rany, po czym przy­kła­da do niej wa­cik na­są­czo­ny wodą utle­nio­ną. Ow­szem, pie­kło, ale za­zna­łam w ży­ciu znacz­nie gor­szych rze­czy.

Po­chy­lił gło­wę i za­czął de­li­kat­nie dmu­chać na oczysz­cza­ną ranę. Jego chłod­ny od­dech ła­go­dził pie­cze­nie, a ja pa­trzy­łam za­fa­scy­no­wa­na na jego wy­dę­te war­gi. Czy on był praw­dzi­wy? A może, spa­da­jąc z krze­sła, ude­rzy­łam się w gło­wę? Czy to był ja­kiś dziw­ny sen?

Kciu­kiem moc­no przy­ci­skał wa­cik do rany, się­ga­jąc jed­no­cze­śnie po nowy wa­cik i ban­daż.

– Szko­da, że nie mam ma­ści z an­ty­bio­ty­kiem, ale rzad­ko jej uży­wam, więc jej nie wzią­łem. Mam na­to­miast ty­le­nol, któ­ry mo­żesz wziąć, żeby uśmie­rzyć ból, za­nim do­je­dzie­my do szpi­ta­la.

Kiw­nę­łam tyl­ko gło­wą. Nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać. Nikt ni­g­dy nie trosz­czył się tak o mnie, kie­dy się zra­ni­łam. A zda­rza­ło mi się to wie­lo­krot­nie.

– Mam na imię Mase, tak w ogó­le – po­wie­dział, zer­ka­jąc na mnie przy ban­da­żo­wa­niu mo­jej dło­ni.

– Po­do­ba mi się to imię. Nie zna­łam ta­kie­go.

Za­chi­cho­tał.

– Dzię­ki. A ty masz ja­kieś imię?

Och. Py­tał, jak mam na imię. Nikt z osób, u któ­rych pra­co­wa­łam, nie py­tał mnie o to, poza jed­ną klient­ką. Ale ona była inna od po­zo­sta­łych.

– Tak, mam. Je­stem Re­ese.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: