Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kapitan Jamróz - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
16 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kapitan Jamróz - ebook

Dysponują futurystycznym sprzętem, świetnym wyszkoleniem i doświadczeniem, ale to wiedza , patriotyzm oraz poczucie obowiązku będą ich najpotężniejszą bronią.

 

Zwyciężyliśmy Niemców w bitwie o Okęcie...

Być może wygramy Powstanie Warszawskie...

Ale czy Polska będzie dzięki temu bezpieczna, czy poza Warszawą będzie wolna?

Jak pokonać Sowietów, jak zmienić ponure powojenne losy Polski?

 

Te pytania stawia sobie kapitan Leszek Jamróz, namaszczony przez majora Wojtyńskiego na dowódcę Pierwszego Samodzielnego Batalionu Rozpoznawczego Armii Krajowej, który przeniósł się z 2007 roku w czasy drugiej wojny światowej.

 

– O kurczę. – W głosie Wałeckiego brzmiał podziw. – To najbardziej pokręcony pomysł, o jakim słyszałem.

– Nie będę się spierać. – Po raz pierwszy od wielu dni Jamróz się uśmiechnął. – Ale daje szansę.

Zapadło milczenie. Każdy gryzł się z własnym sumieniem i strachem.

– Wchodzę – odezwał się w końcu Stańczak. – To głupie, ale chyba nie wymyślimy niczego lepszego. Możemy naprawdę odwrócić kartę.

– Wchodzę – zadeklarował Borek. – Nie będę czekał, aż mnie złapią i wywiozą na białe niedźwiedzie albo wpakują kulę w tył głowy.

– Ja też – powiedział Wałecki. – Cholernie nie lubię mrozu.

Spojrzeli na siebie. Choć nikt nie wykonał najmniejszego gestu, wstali w jednym momencie.

Znowu byli razem.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64523-50-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

19 czerwca 1944, przedmieścia Warszawy

Snaj­per cze­kał.

Za­wsze naj­pierw cze­kał.

Pięć lat. Czter­na­ście re­ali­za­cji. Dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lu­dzi, któ­rych do­się­gły kule.

Było mu go­rą­co i nie­wy­god­nie, ale na­uczył się być cier­pli­wym i nie zwra­cać uwa­gi na fi­zycz­ne do­le­gli­wo­ści. Za­da­nie było w grun­cie rze­czy nie­skom­pli­ko­wa­ne, sta­no­wi­sko do­brze ukry­te, pole ostrza­łu czy­ste, od­le­głość nie­wiel­ka. Dla ka­ra­bi­nu Sako TRG 42 dwie­ście me­trów nie sta­no­wi wy­ma­ga­ją­ce­go dy­stan­su. Po­dob­nie jak dla wpraw­ne­go strzel­ca.

Sier­żant Sta­ni­sław Oba­ra był kimś wię­cej niż wpraw­nym strzel­cem. On­giś pan­cer­niak, do­wód­ca czoł­gu, prze­kwa­li­fi­ko­wał się ła­two; znacz­nie ła­twiej, niż my­ślał. Miał ta­lent do tego typu ro­bo­ty: so­ko­li wzrok, pew­ną rękę i nie­ludz­ki spo­kój w du­szy. Te­raz cze­kał na strzał i nie wy­ka­zy­wał oznak znie­cier­pli­wie­nia. Żuł sło­necz­ni­ko­we pest­ki (i cią­gle pluł łu­ska­mi; spot­ter za­sta­na­wiał się, co bar­dziej do­pro­wa­dza go do sza­łu: samo plu­cie czy cał­ko­wi­ta od­por­ność strzel­ca na pro­te­sty), ob­ser­wo­wał przed­po­le i cze­kał.

Zmierz­cha­ło. Było cie­pło, na­wet upal­nie, po­wie­trzem po­ru­sza­ły nie­wiel­kie po­dmu­chy wia­tru.

We­dle ostat­niej, trze­ciej w cią­gu ostat­nich kil­ku dni za­po­wie­dzi fi­gu­rant po­wi­nien po­ja­wić się o dzie­wią­tej, przed za­pad­nię­ciem zmro­ku.

Spot­ter po­ru­szył się, nie­cier­pli­wym ge­stem od­ga­nia­jąc wy­jąt­ko­wo na­tar­czy­we­go ko­ma­ra. Jed­no­cze­śnie Oba­ra usły­szał w słu­chaw­ce głos do­wód­cy.

– Idzie kon­takt – po­wie­dział ci­cho Woj­tyń­ski.

Oba­ra przy­ło­żył oko do ce­low­ni­ka optycz­ne­go. Fak­tycz­nie, po chwi­li w polu wi­dze­nia po­ja­wił się mło­dy męż­czy­zna w dłu­gim ja­snym pro­chow­cu. Szedł nie­pew­nym kro­kiem, roz­glą­da­jąc się na boki. De­li­kat­ny, lek­ki wie­trzyk roz­wie­wał poły płasz­cza.

W koń­cu męż­czy­zna sta­nął. Ro­zej­rzał się. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni ga­ze­tę. Roz­ło­żył ją i za­czął uda­wać, że czy­ta. Idio­tyzm: świa­tła było zbyt mało, by czyn­ność mo­gła ucho­dzić za na­tu­ral­ną. Oba­ra nie za­sta­na­wiał się nad tym; czuj­ny i sku­pio­ny ło­wił każ­dy od­głos i każ­dy naj­mniej­szy na­wet ruch.

Miej­sce było od­lud­ne, po­ło­żo­ne na da­le­kiej Ocho­cie. Naj­bliż­sze domy sta­ły pra­wie trzy­sta me­trów da­lej. Na ewen­tu­al­ne py­ta­nie o la­tar­nie ulicz­ne miesz­kań­cy roz­dzia­wia­li ze zdzi­wie­nia usta. Je­dy­nym punk­tem cha­rak­te­ry­stycz­nym była mała przy­droż­na ka­plicz­ka, z ma­leń­kim, peł­ga­ją­cym świa­teł­kiem za­pa­lo­nej nie­daw­no świecz­ki.

Czy­ta­ją­cy ga­ze­tę męż­czy­zna miał spo­tkać się z czło­wie­kiem, na któ­re­go po­lo­wa­li od wie­lu ty­go­dni.

– Jesz­cze parę mi­nut i mo­że­my się zwi­jać – mruk­nął Oba­ra. – Za­raz bę­dzie za ciem­no.

Spot­ter przy­tknął oko do lu­ne­ty ob­ser­wa­cyj­nej.

– No – po­twier­dził. – Już te­raz gów­no wi­dać.

– Je­dzie. Na pięt­na­stej – pa­dła ko­lej­na in­for­ma­cja. Ma­jor bar­dzo rzad­ko oka­zy­wał ja­kie­kol­wiek emo­cje, ale Oba­ra w jego gło­sie wy­raź­nie sły­szał na­pię­cie. Wcze­śniej kil­ka razy ude­rza­li w pust­kę; te­raz po­lo­wa­nie wkra­cza­ło w de­cy­du­ją­cą fazę. Wszy­scy chcie­li mieć je za sobą.

Z pra­wej, pod­ska­ku­jąc na wy­bo­jach, nad­je­chał sa­mo­chód oso­bo­wy.

Oba­ra wstrzy­mał od­dech.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się. Kie­row­ca nie ga­sił sil­ni­ka. Kil­ka­na­ście me­trów da­lej męż­czy­zna w płasz­czu pod­niósł wzrok, przez chwi­lę przy­glą­dał się po­jaz­do­wi i kie­row­cy. Po­tem nie­co ner­wo­wy­mi ru­cha­mi zło­żył ga­ze­tę, wsa­dził ją do kie­sze­ni i nie­spiesz­nie ru­szył w stro­nę auta.

Oba­ra ode­rwał na se­kun­dę oko od ce­low­ni­ka i po­krę­cił bęb­nem na­sta­wy. Ob­raz wy­ostrzył się. Kie­row­ca miał na gło­wie ka­pe­lusz. Jego twarz to­nę­ła w cie­niu. Nie­istot­ne: iden­ty­fi­ka­cja tego czło­wie­ka zo­sta­ła do­ko­na­na już wcze­śniej. Oba­ra miał tyl­ko na­ci­snąć spust i za­dbać, by kula się­gnę­ła celu.

– Zie­lo­ne świa­tło – usły­szał głos Woj­tyń­skie­go.

A więc jed­nak. Nie bę­dzie wię­cej cze­ka­nia. Nie ude­rzą zno­wu w pust­kę.

Sta­no­wi­sko ma­jo­ra znaj­do­wa­ło się w po­bli­żu, w miej­scu, z któ­re­go do­wód­ca miał peł­ną moż­li­wość ob­ser­wa­cji te­re­nu i celu. Woj­tyń­ski za­wsze sta­rał się pa­no­wać nad wszyst­ki­mi ele­men­ta­mi ope­ra­cji.

Strze­lec za­czął ścią­gać spust.

W tym mo­men­cie coś po­ru­szy­ło się w sa­mo­cho­dzie. W le­wej dol­nej czę­ści oka ce­low­ni­ka Oba­ra za­uwa­żył ja­kiś cień, któ­re­go nie po­win­no tu być i któ­re­go po­cho­dze­nia nie po­tra­fił w pierw­szej chwi­li okre­ślić. Prze­su­nął lufę nie­co w dół i w pra­wo.

– Broń! – krzyk­nął.

Pa­lec do­koń­czył ruch.

Huk strza­łu za­brzmiał ostro w ci­chym po­wie­trzu let­nie­go wie­czo­ru.

Kula prze­le­cia­ła dwie­ście me­trów w jed­ną trze­cią se­kun­dy i wbi­ła się w skroń czło­wie­ka zaj­mu­ją­ce­go miej­sce na tyl­nym sie­dze­niu, któ­ry wła­śnie wy­su­wał przez okno lufę pi­sto­le­tu ma­szy­no­we­go. Broń wy­pa­dła na ze­wnątrz, a męż­czy­zna znik­nął z pola wi­dze­nia.

Wte­dy wy­da­rzy­ło się wie­le rze­czy na­raz.

Sil­nik sa­mo­cho­du ryk­nął i po­jazd sko­czył do przo­du, jak­by pchnię­ty gi­gan­tycz­ną sprę­ży­ną. Nie­daw­ny czy­tel­nik ga­ze­ty był zbyt bli­sko, w związ­ku z czym za­re­ago­wał z opóź­nie­niem – cios za­da­ny koń­ców­ką zde­rza­ka pod­ciął go i rzu­cił na zie­mię. Auto na­bie­ra­ło pędu; Oba­ra koń­czył ry­glo­wać za­mek.

Nim strze­lił po­wtór­nie, z od­da­lo­nych o kil­ka­dzie­siąt me­trów za­ro­śli roz­le­gła się se­ria ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go MG 42. Ope­ra­tor miał mało cza­su na pod­ję­cie de­cy­zji i spo­rą od­le­głość przed sobą. Po­mi­mo tego se­ria była cel­na. Osza­ła­mia­ją­co szyb­kie stac­ca­to kul za­bęb­ni­ło o ko­cie łby i ka­ro­se­rię od­da­la­ją­ce­go się po­jaz­du. Pę­kły szy­by, z prze­bi­te­go baku chlu­snął stru­mień ben­zy­ny, z hu­kiem strze­li­ła tra­fio­na kulą opo­na. Sa­mo­chód za­ko­ły­sał się i prze­krzy­wił na bok. Kie­row­ca do­dał gazu, sil­nik za­wył jak­by w pro­te­ście, spod opon syp­nę­ło ka­mie­nia­mi i ku­rzem; Oba­ra ob­ró­cił dłu­gą nie­mal na metr lufę i po­cią­gnął spust. Po­cisk prze­szedł przez wy­tłu­czo­ną szy­bę tyl­ne­go okna, prze­bił gór­ną część opar­cia i tra­fił w szy­ję kie­row­cy. Męż­czy­zna po­le­ciał twa­rzą na kie­row­ni­cę, bez­sil­ne ręce stra­ci­ły chwyt i opa­dły wzdłuż cia­ła. Sa­mo­chód zje­chał z dro­gi, prze­sko­czył siłą roz­pę­du przez płyt­ki przy­droż­ny rów, po czym ude­rzył w ra­chi­tycz­ną, po­wy­krę­ca­ną jak­by w reu­ma­tycz­nych spa­zmach ol­chę, zła­mał ją nie­mal u pod­sta­wy i po­to­czył się da­lej. Po­now­nie za­grzmiał od­le­gły kaem. Kule prze­bi­ły po­trza­ska­ną ka­ro­se­rię i wy­rwa­ły kęp­ki tra­wy wo­kół.

Sa­mo­chód prze­je­chał jesz­cze dwa­dzie­ścia me­trów, po czym sta­nął.

Oba­ra za­re­pe­to­wał broń, przy­tknął oko do ce­low­ni­ka i cze­kał. Nie do­strzegł żad­ne­go ru­chu, je­że­li nie li­czyć nie­wiel­kie­go stru­mycz­ka ben­zy­ny na­dal wy­cie­ka­ją­cej ze zbior­ni­ka. Po gwał­tow­nej erup­cji prze­mo­cy świat po­now­nie za­stygł w ci­szy i spo­ko­ju.

– Sek­cja Alfa, spraw­dzić kon­takt i fi­gu­ran­ta – usły­szał głos Woj­tyń­skie­go. – Oba­ra, ubez­pie­czasz.

– Zro­zu­mia­łem – po­twier­dził sier­żant.

Z krza­ków po dru­giej stro­ny dro­gi wy­sko­czy­ło trzech żoł­nie­rzy z bro­nią go­to­wą do strza­łu. Je­den z nich pod­biegł do pod­no­szą­ce­go się z ko­lan męż­czy­zny w ja­snym pro­chow­cu. Po­mógł mu wstać, po czym obaj szyb­ko od­da­li­li się w stro­nę sto­ją­ce­go w ukry­ciu sa­mo­cho­du sek­cji za­bez­pie­cza­ją­cej ak­cję. Dwaj ko­lej­ni po­de­szli ostroż­nie do roz­bi­te­go auta. Je­den z nich zaj­rzał do środ­ka.

– Tu Alfa Je­den. Obaj nie żyją – usły­szał w słu­chaw­kach jego głos Oba­ra. – Je­den z nich to fi­gu­rant. Ten, co chciał strze­lać.

– Je­steś pe­wien, Alfa Je­den? – za­py­tał Woj­tyń­ski.

Żoł­nierz na­chy­lił się. Bły­snął flesz.

– Zro­bi­łem zdję­cie. Ale je­stem pe­wien.

– Do­brze. Ob­szu­kaj go, za­bierz im broń i do­ku­men­ty i zwi­ja­my się. Uwa­ga, wszyst­kie sek­cje. Ko­niec ak­cji. Od­wrót.

Oba­ra roz­ła­do­wał broń i pod­niósł się do klę­czek. Spot­ter otarł pot z czo­ła.

– No – po­wie­dział to­nem czło­wie­ka zrzu­ca­ją­ce­go z ra­mion nad­mier­nie za­ła­do­wa­ny ple­cak, po czym za­czął zbie­rać po­roz­rzu­ca­ne wo­kół przy­rzą­dy po­mia­ro­we i ter­mos z daw­no wy­sty­głą kawą.

Sto me­trów da­lej, na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia, po­rucz­nik Le­szek Jam­róz ner­wo­wo za­tarł ręce. Czuł, że na­pię­cie za­czy­na go po­ma­łu opusz­czać; zda­wał so­bie spra­wę, że na do­bre nie odej­dzie ni­g­dy. Spoj­rzał na Woj­tyń­skie­go. Do­wód­ca ba­ta­lio­nu umiał ma­sko­wać uczu­cia, ale tym ra­zem w oczach mi­ga­ła me­lan­cho­lia; może na­wet złość.

– Uda­ło się – po­wie­dział Jam­róz.

– Tym ra­zem tak.

– Ostat­nim ra­zem też się uda­ło. I wcze­śniej też.

Woj­tyń­ski scho­wał lor­net­kę do fu­te­ra­łu. Wzru­szył ra­mio­na­mi. Byli sami na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia.

– To nie ma zna­cze­nia – od­parł.

– Prze­sa­dzasz. Sys­tem ochro­ny ba­ta­lio­nu jest szczel­ny. In­for­ma­cje do­cho­dzą z wy­prze­dze­niem. Tak jak wcze­śniej. Tak jak te­raz.

– Aż do pierw­sze­go razu, kie­dy przyj­dą za póź­no. Zdą­ży­li­śmy o włos. Tam­tych było dwóch, a miał być je­den. Chcie­li zli­kwi­do­wać Sta­ni­szew­skie­go.

– Bo?

Woj­tyń­ski skrzy­wił się ze znie­cier­pli­wie­niem.

– Na­bra­li po­dej­rzeń, na tyle, by uznać, że Sta­ni­szew­ski ich wy­sta­wia. Jak do tego do­szli? Nie wiem. Są ostroż­ni i mają masę kon­tak­tów wśród na­szych ro­dzi­mych ko­mu­chów. Moż­li­we, że in­fil­tru­ją znacz­nie głę­biej, niż nam się wy­da­je.

– Nie wiem. To ra­czej izo­lo­wa­ne śro­do­wi­sko. Lu­dzie wie­dzą, kto jest kim. Od ko­mu­chów ra­czej trzy­ma­ją się z da­le­ka.

– My też je­ste­śmy wy­izo­lo­wa­nym śro­do­wi­skiem. Nie mamy zno­wu tak wie­lu kon­tak­tów.

– Może to i le­piej.

– I tak, i nie. Nie lek­ce­waż ko­mu­ni­stów. Są sku­tecz­ni. Stoi za nimi siła i do­wol­ne środ­ki ma­te­rial­ne.

Jam­róz przyj­rzał się do­wód­cy uważ­niej. To było do nie­go nie­po­dob­ne. Woj­tyń­ski hoł­do­wał za­sa­dzie, żeby ni­g­dy nie uze­wnętrz­niać emo­cji. A te­raz jego głos wręcz drżał od pa­sji.

– Od po­cząt­ku było wia­do­mo, że ani jed­ni, ani dru­dzy nie od­pusz­czą. Niem­cy słab­ną, więc mamy z nimi co­raz mniej kło­po­tów. So­wie­ci są ak­tyw­ni i będą jesz­cze bar­dziej. Tak po pro­stu jest.

– Ja­sne. To nie zmie­nia fak­tu, że w koń­cu będą górą.

Taki pe­sy­mizm rów­nież nie pa­so­wał do ob­ra­zu do­wód­cy. Jam­róz za­wsze są­dził, że Woj­tyń­ski prze­trwa woj­nę nie tyl­ko nie­dra­śnię­ty fi­zycz­nie, ale rów­nież bez uszczerb­ku na psy­chi­ce. Ktoś w tym to­wa­rzy­stwie mu­siał wy­da­wać się nie­znisz­czal­ny. Wszy­scy po­trze­bo­wa­li tego rów­nie moc­no, jak suk­ce­sów w wal­ce.

– Na ra­zie idzie zgod­nie z pla­nem. Trzy­ma­my So­wie­tów z dala od nas, opa­nu­je­my War­sza­wę, przy­je­dzie rząd, Ame­ry­ka­nie za­pew­nią do­sta­wy…

Woj­tyń­ski skrzy­wił się.

Ow­szem, po raz ko­lej­ny uda­ło się zi­den­ty­fi­ko­wać, na­mie­rzyć i zli­kwi­do­wać so­wiec­kie­go agen­ta, ma­ją­ce­go za za­da­nie roz­pra­co­wa­nie struk­tur ba­ta­lio­nu. Sta­ni­szew­ski, męż­czy­zna z ga­ze­tą, był jed­nym z naj­bar­dziej wy­daj­nych in­for­ma­to­rów Stań­cza­ka, sze­fa kontr­wy­wia­du od­dzia­łu. Ulo­ko­wa­ny wy­so­ko w struk­tu­rach ko­mu­ni­stycz­nych or­ga­ni­za­cji dzia­ła­ją­cych w pod­zie­miu, na te­re­nie sto­li­cy przy­dał się już nie­raz, za co był zresz­tą hoj­nie wy­na­gra­dza­ny.

Ale Woj­tyń­ski wie­dział, że prze­ciw­nik może dzia­łać w ska­li, któ­ra dla nie­go była nie­do­stęp­na. Wróg miał nie­mal nie­ogra­ni­czo­ne za­so­by, wspar­cie Za­cho­du i kon­kret­ny plan dzia­ła­nia. Opa­no­wa­nie Pol­ski i usta­no­wie­nie po­wol­ne­go so­bie rzą­du było tyl­ko jego czę­ścią, na­wet nie ce­lem sa­mym w so­bie. Woj­tyń­ski miał przy tym świa­do­mość, że So­wie­ci do­sko­na­le wie­dzą o ist­nie­niu ba­ta­lio­nu, a co za tym idzie, nie usta­ną w wy­sił­kach, by nie tyl­ko prze­chwy­cić znaj­du­ją­cą się w jego rę­kach tech­no­lo­gię, ale rów­nież wy­do­być od żoł­nie­rzy od­dzia­łu wie­dzę do­ty­czą­cą przy­szło­ści. Fakt, że cho­dzi­ło o wie­dzę co do szcze­gó­łów nie­ak­tu­al­ną – wy­da­rze­nia, przy­naj­mniej w Pol­sce, to­czy­ły się nie­co in­nym to­rem niż w wer­sji hi­sto­rii zna­nej Woj­tyń­skie­mu i spół­ce – nie miał zna­cze­nia. Li­czy­ła się zna­jo­mość me­cha­ni­zmów, pro­ce­sów, a tak­że, co rów­nie istot­ne, wie­dza na te­mat per­so­na­liów. Woj­tyń­ski mógł się za­ło­żyć, że Sta­lin dał­by wie­le, by do­wie­dzieć się, na któ­re­go ze swo­ich pod­wład­nych może bez­względ­nie li­czyć, a kto pla­nu­je go zdra­dzić. Były to in­for­ma­cje bez­cen­ne dla każ­de­go je­dy­no­wład­cy.

– Więc co da­lej? – za­py­tał Jam­róz.

– Nic.

– Nie ro­zu­miem.

Woj­tyń­ski wes­tchnął. Żoł­nie­rze za­czę­li się wy­co­fy­wać. Gdzieś nie­opo­dal za­war­czał sil­nik cię­ża­rów­ki.

– Do­wódz­two, tu Alfa. Ła­dun­ki go­to­we – za­szu­mia­ło w słu­chaw­ce.

– Przy­ją­łem – po­wie­dział Woj­tyń­ski. – Od­pa­laj.

Je­den z żoł­nie­rzy na­ci­snął gu­zik de­to­na­to­ra. Eks­plo­zja była nie­wiel­ka, stłu­mio­na, wy­star­cza­ją­ca jed­nak, by za­mie­nić sa­mo­chód ze zwło­ka­mi dwój­ki lu­dzi w nie­roz­po­zna­wal­ny wrak. Pło­mień ostro kon­tra­sto­wał z za­pa­da­ją­cą szyb­ko ciem­no­ścią.

Woj­tyń­ski spoj­rzał na Jam­ro­za.

– Zwi­ja­my się – po­wie­dział.

Po­rucz­nik na­wet się nie po­ru­szył.

– Nie od­po­wie­dzia­łeś na py­ta­nie.

– Od­po­wie­dzia­łem.

– Po­wiedz jesz­cze raz, że­bym zro­zu­miał. So­wie­ci nie zre­zy­gnu­ją. Będą da­lej pró­bo­wa­li nas roz­pra­co­wać. Uda im się w koń­cu ko­goś ku­pić. Moż­li­we. Więc co? Od­pusz­cza­my? Pły­nę­li­śmy pięć lat, a te­raz za­wra­ca­my przed por­tem?

Woj­tyń­ski już się od­wra­cał, ale za­wa­hał się. Po­rucz­nik spoj­rzał mu w oczy. Prze­szedł go dreszcz; ni­g­dy nie wi­dział do­wód­cy w ta­kim sta­nie du­cha. Nie cho­dzi­ło o me­lan­cho­lię czy złość. W tym czło­wie­ku była ja­kaś zło­wróżb­na re­zy­gna­cja.

– Zda­jesz so­bie spra­wę, co się wy­da­rzy? – za­py­tał ci­cho Woj­tyń­ski.

– Py­tasz, jaki jest plan? Opa­no­wu­je­my sto­li­cę, przy­jeż­dża rząd, Ame­ry­ka­nie do­star­cza­ją broń i po­pie­ra­ją nas wo­bec So­wie­tów… – Urwał, bo zo­ba­czył, że Woj­tyń­ski go nie słu­cha.

– Ni­g­dy nie wró­ci­my do sie­bie, ro­zu­miesz? – za­py­tał ma­jor.

– No... – Jam­róz za­wa­hał się. Co wła­ści­wie chciał po­wie­dzieć? – Więk­szość się na to zgo­dzi­ła.

– Wiem. Co ozna­cza, że mniej­szość, któ­ra się nie zga­dza, też bę­dzie mu­sia­ła tu tkwić. Czy chce, czy nie. Obo­jęt­nie, jak się sy­tua­cja po­to­czy, od­wro­tu nie bę­dzie. Może uda się zmie­nić przy­szłość, a może nie.

– Ale...

– Czy mamy pra­wo tego żą­dać od lu­dzi?

Jam­róz po­czuł na­gły przy­pływ iry­ta­cji.

– Każ­dy do­wód­ca ma pra­wo żą­dać od żoł­nie­rzy po­świę­ce­nia, na­wet po­świę­ce­nia ży­cia – wy­pa­lił, może odro­bi­nę gło­śniej, niż za­mie­rzał.

Spo­dzie­wał się re­pry­men­dy, ale za­miast tego po­czuł rękę na ra­mie­niu.

– Każ­da epo­ka ma swój ko­deks po­stę­po­wa­nia. Zda­je mi się, że szcze­gól­nie do­ty­czy to woj­ska. Tyle że my nie na­le­ży­my do tej epo­ki. Nie mamy tu ro­dzin, żad­ne­go za­ko­twi­cze­nia, wła­ści­wie nic nas tu nie trzy­ma. Nie ist­nie­je­my spo­łecz­nie. Więc jak mogę wy­ma­gać od lu­dzi, żeby za to umie­ra­li?

– Sam nie wie­rzysz w to, co mó­wisz.

– Chciał­bym.

– Więc po co to wszyst­ko? Wal­ka, ry­zy­ko, wy­si­łek? Nie mia­ło sen­su?

– Nie wiem. I pew­nie ni­g­dy się nie do­wiem.

– Jezu.

– Przyj­mij­my, że wy­gry­wa­my po­wsta­nie, przy­jeż­dża rząd i jest wol­na Pol­ska. Czy wte­dy wszyst­ko na­bie­ra sen­su?

– Oczy­wi­ście. Mamy Pol­skę. Nie taką, jaką pa­mię­ta­my, ale na­szą. Je­ste­śmy tu pięć lat. Przy­zwy­cza­ili­śmy się. Chło­pa­ki my­ślą o za­kła­da­niu ro­dzin. Wszyst­ko się uło­ży.

– Obyś miał ra­cję.

– To jest two­ja ra­cja. To mniej wię­cej mó­wi­łeś przez ten czas. I lu­dzie ci uwie­rzy­li. Ja ci uwie­rzy­łem.

Woj­tyń­ski od­wró­cił się. Jego ra­mio­na, moc­ne i mu­sku­lar­ne, opa­dły nie­co.

– Nie mogę przez to spać – po­wie­dział ci­cho.

Jam­róz ni­g­dy nie za­po­mniał tych słów. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: