Kartki z kalendarza - ebook
Kartki z kalendarza - ebook
„Kartki z kalendarza” Stanisława Smoleńskiego to zbiór wierszy powstałych w wyniku przemyśleń i obserwacji autora z kilku ostatnich lat. Znajdujemy w nich wielką różnorodność, od opisów przyrody, poprzez refleksje o życiu, szereg wierszy okazjonalnych, aforyzmów, do bardzo dowcipnych, pełnych swady wierszyków z przymrużeniem oka. W wielu z nich przejawia się miłość, nostalgia, a nawet akcenty polityki. Wiek i doświadczenie autora spotkały się z młodzieńczym optymizmem, stąd wiersze są lekkie, niewydumane, adresowane zarówno do młodych, jak i starszych odbiorców, a nawet dzieci. W końcowej bardzo osobistej części autor opisał swój ból i rozpacz związaną z utratą ukochanego syna.
W zamyśle autora celem tych wierszy jest pokazanie codzienności życia, stąd skojarzenie, że każdy przeżyty dzień to wyrwana kartka z kalendarza. Dodatkową wartością jest wyciąganie wniosków z określonych zdarzeń i sytuacji. W bogactwie treści każdy znajdzie coś, co go rozbawi lub zmusi do refleksji czy zadumy. Życie zdaniem autora to różnorodność, przybierająca różne odcienie i barwy od różowych do czarnych, a problem polega na tym czy potrafimy się w nim odnaleźć.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-259-7 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna
Jak nie kochać cię Wiosno?
Gdy przyroda do życia się budzi
W ciepłych promykach słońca i uśmiechach ludzi
Lubię te wczesne, pachnące poranki
Za oknem radosne ptaszków kwilenie
Pierwszych listeczków na wietrze drżenie
Tą niekończącą się opowieść lasu,
Którą wiatr szepcze w koronie sosny
Niosąc ze sobą powiew Pani Wiosny
Wiosenna zieleń jest tak czysta, jedyna
Uderza swoją świeżością niczym kielich wina
I tylko przydrożna brzoza wciąż biała
Czyżby się wiosny bała?
Posrebrzyła kwieciem sady, łąki w kwiaty ubrała
Śliwa w swej niewinności od kwiatów tak biała,
Że aż z zazdrości jabłoń spąsowiała
W palecie leśnej zieleni zawilec srebrem połyska
Kaczeńce nade wodą tworzą kwiatów kobierce
Zerwałem sasankę i trzymam ją w ręce
Jak cię Wiosno zatrzymać? Nie odchodź jeszcze!
Jesień
Jeszcze niedawno złotem lśniły zboża łany
Dziś znikło z kłosów słońce, grunt już zaorany
Zewsząd rozbrzmiewał gwar dzieci wesoły,
By z plaż i placów zabaw przenieść się do szkoły
Pożegnały łąki bociany, odleciały w kluczach żurawie
Już świerszcz nie śpiewa w wysuszonej trawie
Drzewa sposobią się do zimy, gubiąc kolorowe liście,
Wiewiórki zakopują w nich orzeszki i buczyny kiście
Jarzębina ubrała się strojnie w czerwone korale
I tylko las sosnowy nie zmienił się wcale
Sady oddały jesieni swego bogactwa owoce
Coraz krótsze stały się dni, coraz zimniejsze już noce
W taki czas nostalgia człowieka nachodzi żałosna
Tak nam szkoda lata, kiedyż znowu przyjdzie wiosna?
To, co było ciepłe, radosne, już się nam skończyło
I tylko tych lat niepotrzebnie znowu nam przybyło
Jesienny sztorm
To śpiące dotąd morze, łagodne, leniwe, uderzyło nagle z całą
swoją siłą
Gwałtowny wiatr zbudził demony, co w otchłaniach głębin się
kryją
Na rozkaz Neptuna ożyły nagle śpiące duchy morza
Wiatr przygnał deszcz gwałtowny, otworzył przestworza
Wysoka fala pochłonęła plaże, zmyła letnich dni wspomnienia
Przypomniała, że przy siłach natury nie mamy nic do
powiedzenia
Morze zmieniło swój koloryt, z błękitu, zieleni na barwę
szaro-siwą
Morska bryza, co na szczytach morskich fal wyrosła, groźnie
błyska białą grzywą
Wiatr wyrwał z korzeniami stojącą opodal stuletnią rozłożystą sosnę
Fale powyrywały drzewa na klifowym brzegu wyrosłe
Odkryły przysypane piaskiem stare budowle i wraki
Zatrzymały w portach małe rybackie kutry, zamarły morskie szlaki
Wiatr wtłoczył falę do rzeki, nie chcąc jej wód, które ląd składa
morzu w podzięce
Może to srogi gniew Neptuna? Nie trujcie już morza więcej!
Stojąc na brzegu rozmyślam o Kaliguli, który w bezsilnej złości
kazał chłostać morze
Patrząc na ogrom zniszczeń, chciałbym dziś zrobić to samo,
wiedząc, że nic to przecież nie pomoże
Historia kołem się toczy, jedno zabiera, drugie odkrywa
Taka już jest kolej rzeczy, tak już w życiu bywa
Ten pokaz sił natury uczy nas pokory
Czy z tej lekcji wyciągniemy właściwe wnioski?
Nie byłbym tego taki skory
Przedsmak zimy
W mrokach zimnych nocy, oparach poranka
Skończyło się babie lato, ciepłej jesieni sielanka
Z drzew opadły już ostatnie kolorowe liście
I tylko wiatr w ogołoconych konarach przeraźliwie świszcze
Zabrał piękno jesieni, rozniósł ją po polach
Nastał czas ponury, świat w szarych kolorach
Smutkiem las wieje, ustały ptaków trele
Powodów do zachwytów nie pozostało zbyt wiele
Jesienne barwy lasu poszarzałe już i smutne
Jedynie drzewa świerku zielonością wciąż butne
Dąb zrzucił owoce, obnażając swe konary mocne,
W których wiją gniazda puchacze i inne ptaki nocne
Osika nie wiedzieć czemu, całkiem pobielała
Na myśl o zimie, drży ze strachu cała
Pola białym przyprószone szronem, niczym głowa starca
Będą trwać skulone, by doczekać marca
W łanie oziminy strach na wróble stoi
Ze zmiany pogody figle sobie stroi
Zwierzyna z lasu coraz śmielej wychodzi na pole
Chcąc karmić się tym, co pozostało po zielonym stole
Na skraju lasu trawa w kopy zebrana
Będzie żywić leśne bractwo liśćmi pachnącego siana
Na opustoszałe lasy, na uśpione pola, mrok szybko zapada
W ciemnościach długich nocy, zima powoli się skrada
Mieleńska zima
Zima nad morzem nastraja nostalgią
Za latem, które jeszcze niedawno tu było
Za plażą, za życiem, co wokół tętniło
Ta wszechobecna plaża, tłumy przewijające się jak w transie
Przypomina teraz teatr, opuszczony po odbytym seansie
Nawet fala, która wzburzona o brzeg biła
Teraz spokojna, leniwa, w poczuciu, że swoje zadanie spełniła
Morze i horyzont w szarej mgiełce gdzieś ze sobą się styka
Lazurowy błękit nieba lustrzaną zieleń wody przenika
Zimą morze zazdrośnie strzeże swoich głębin skarby
Jesienne sztormy zabrały muszelki, część plaży wydarły
Pamięć o lecie gdzieś w kątach się kryje, w zamkniętych stoiskach
wymarłych ulicach
Zima nad morzem nieśmiało okazuje swoje oblicze
Ośnieżone falochrony niczym gałka lodów na patyku
Na nich rozkrzyczanych, głodnych mew bez liku
Dumne łabędzie, które zapomniały odlecieć na zimę
Wysiadują na brzegu, prosząc o chleba kruszynę
Rozgniewane mewy kradną wrzucone do wody okruszki
Cieszą wzrok nieliczne, kolorowo upierzone kaczuszki
Dziwna to zima, gdy widzisz kąpiących się ludzi
Dreszcz przenika na ich widok, lecz i zazdrość budzi
Gdy jak morsy na brzeg wychodzą z kąpieli
Gdy wokół śniegu tyle, gdy wszystko już w bieli
Ich determinację zrozumieć potrafię
Utrwalę ten widok, robiąc fotografię
Lecz gdzie prawdziwa zima?
Podobno prawdziwych zim nad morzem już nie ma
Zima w Zakopanem
Zakopane swym rozmachem, natłokiem powala
Swym pięknym klimatem, urokiem gór zniewala
Te tłumy oczekujące wyjazdu na szczyty
Szusujący narciarze, turystów zachwyty
Straganiarki zachwalające oscypki, rękawice i kierpce
Zagubieni turyści w amoku zakupów rozterce
Wesoły gwar dziewcząt, strojnych, roześmianych
Opalających się śmiałków na mrozie rozebranych
Rozbiegane dzieci, rzucające śnieżkami
Wytrawni turyści, chodzący sobie tylko znanymi trasami
Pomykające saneczki, z wesołym dzwoneczkiem wpiętym
w uprząż konia
By z zatłoczonych ulic wyrwać się na Błonia
Krupówki pełne tłumów wiecznie oblegane
Piękne kobiety, elegancko ubrane
Nie być tu zimą, to brak bon tonu
Trzeba mieć się czym pochwalić po powrocie do domu
Niezliczone knajpki, czynne tu do rana
Dzieciarnia krzykliwa, młodzież zabiegana
I tylko górale już nie tacy sami
Wypasione samochody, zamiast małych sani
Wszędobylskie komórki, gdzie te parzenice?
Gdzie te góralki strojne w korale, kolorowe spódnice?
Dzisiaj Zakopane to już metropolia
Cichego uzdrowiska przebrzmiała symfonia
Zima ze wspomnień
Pamiętam zimę w górach, gdym był jeszcze młody
Te mroźne poranki, dni pełne słońca, pogody
Górskie smreki ubrane w białego puchu czapy
W przepychu złotego poranka czułem się szczęśliwy, bogaty
Górskie powietrze tak czyste, że aż dech zapiera
Czujesz, że życie jakby mniej doskwiera
Odbite echo niesie się w doliny w krystalicznej toni
Poranna cisza tak czysta, że aż w uszach dzwoni
Szczyty gór skryte w chmurach, dumnie sięgające nieba
Cóż do tego opisu dodać, czego jeszcze trzeba?
Dzika przyroda gór uzmysławia, jaki człowiek jest mały
Nas dawno nie będzie, one będą trwały
Przedwiośnie
W ciepłych promieniach słońca
Rosa zakwitła w gałązkach lśniąca
Kropelki wody dźwięcznie kapiące
Białe przebiśniegi pośród śniegu śpiące
Coraz cieńsza śniegu puszystego pierzyna
Wstaje ze snu długiego zbudzona dziewczyna
Radosne za oknem ptaszków kwilenie
Ciepłego wiatru od morza tchnienie
To idzie Wiosna
Przyszło przebudzenie
Jesień życia
Nostalgia za latem, co jeszcze niedawno w nas było
Za życiem, co jakby powoli się nam kończyło
Jesienne strugi deszczu, głuche wiatru wycie
Proza codzienności, beznamiętne życie
Jakież teraz postawić sobie życia cele, gdy słońce coraz słabiej
grzeje
Gdy dzień coraz krótszy, gdy wiatr w oczy wieje
Gdy każdy dzień jedynie wspomnieniami żyje
Skryte chwile szczęścia w pamięci swej kryje
Żyć warto, gdy cel życia jest prosty
Na ideałach młodzieńczych wyrosły
Lecz gdy dojdziemy do życia jesieni
Wiemy, że ten świat już się nam na lepsze nie zmieni
Szukamy sensu swego bytu, dalszego istnienia
Rozpamiętując chwile szczęścia, smutku, zapomnienia
Ważne by mieć poczucie, że życie przeżyłem godnie
Że danego mi od Boga życia nie rozmieniłem na drobne
Mieć poczucie, że coś na trwale pozostanie po mnie
Że jest ktoś, kto nie pozwoli, by zapomniano o mnie
Wiem, że gdy odpłacam miłością za miłość
Wspomnienia o mnie w ludzkich sercach ożyją
Tylko bądź
Bądź mi wiosną, lasem, łąką,
Ciepłem lata, róży płatkiem,
Złotem jesieni, co w liściach pod stopami szeleści,
Mokrą bryzą, piaskiem plaży,
Senną marą, spełnieniem mych marzeń
Bądź mi gwiazdką ciemną nocą,
Tchnieniem wiatru, co włosy Twe pieści
Mokrą falą, co o brzeg uderza i wraca,
Nadzieją, co w mym sercu iskierkę rozpala
Czekam, aż przyjdziesz i weźmiesz w swe ręce me dłonie,
Spojrzysz mi w oczy i znajdziesz w nich wszystko
Tylko bądź!
Czy warto kochać?
Gdy lata nam srebrzą skronie
Gdy coraz mniej sprawne są nasze dłonie
Myśli się kłębią, pamięć coraz głębiej w nasze serca sięga
Czy życie przeżyliśmy godnie, czy spełniona przed Bogiem
składana przysięga?
Wracają wspomnienia, przeżyta młodość, skrywane marzenia
Dorosłe życie, wir pracy, trud bycia, tworzenia
Refleksja po latach przychodzi niezmienna
Czy warto żyć dla życia, czy żyć miłością samą?
Czy kochać samemu, czy tylko być kochaną?
Czy jest recepta na życie, które chciałabyś przeżyć od nowa?
Jest na to odpowiedz prosta, gotowa
Miłość za miłość, serce za serce
Ten sekret odkryć potrafisz? Żyj po raz drugi,
Do serc ludzi trafisz
Idąc drogą przeznaczenia
Zawieszeni w niebycie
Stąpamy po kruchych liściach wspomnień
Opatuleni przeszłości kirem zapomnienia
W oparach myśli ulotnych, śnie złotym
Z nadzieją, co ostatnia umiera
Drogą wiary, losu przeznaczenia
Czując u boku bliskość duszy bratniej
Idziemy zapatrzeni w siebie
W przyszłość nieznaną
Leżąc wśród przyjaciół
Podziwiam przyrodę, zgłębiam botanikę
Wiem, że w swoim zamiarze słuszną obrałem taktykę
Poznaję poszczególne rośliny, kwiatuszki
Czuję się jak na przyjęciu u czarodziejki wróżki
Tu kozieradka na mnie spoziera
A tam przylaszczka spod krzaków wyziera
Ta wysoka trawa to przecież tymotka
A te białe kwiatuszki, to polna stokrotka
Z koniczyny białej jakaś różowa główka wystaje zdradziecka
Tak, poznaję tę roślinkę... to koniczyna szwedzka
Ta trawa obok to dactylis glomerata
Zapomniałem polską nazwę do kata
Tam fiołki polne i bratki wysadzane często na domowe rabatki
Łan zboża kraszą maki, chabry, bławatki
Pobliski stawek okalają kaczeńce
Z tych kwiatków dziewczęta wyplatają kolorowe wieńce
Trzcina na stawie miarowo kołysze się na wietrze
Lilia wystawia kwiat z wody, jakby łapała powietrze
Na jednej niewielkiej łące
Zaprzyjaźnionych ze mną roślin są przecież tysiące
Znając ich nazwy, a nawet rodzinę
Zrozumieć łatwo mych działań poznawczych przyczynę
Wiem, że mam tu przyjaciół wielu
Leżąc na łące, czuję się jak na czarownym roślin weselu
Quo vadis, Domine?
Dokąd idziesz, Panie?
Winni jesteśmy odpowiedzieć sobie na tak zadane pytanie
Czym się w życiu nie zagubił czasem?
Czy to, co robię, jest moich młodzieńczych idei wyrazem?
Zagubieni w labiryncie szarej codzienności
Zatracamy właściwy sens życia, idąc ku nicości
Czymże są te nasze przyziemne sprawy?
Troska o dzień jutrzejszy, o niedostatek obawy
Gdy życie umyka nam niepostrzeżenie
Rozmyślamy, czy spełniliśmy choć jedno młodzieńcze marzenie
Gdy życie nam uwiera, prowadząc na rozstajne drogi
Gdy stawiasz sobie coraz wyższe progi
Pamiętaj, że jest tylko jedna właściwa droga
Ta, która prowadzi do Boga
Bez powrotu
Coraz częściej do czasów szczęśliwych się zwracam
Pamięcią do lat spędzonych na łonie rodziny powracam
Do domu rodzinnego, do tych lat dziecięcych, beztroskich
Do tych przeżyć i marzeń, które na tym gruncie wyrosły
Nasz dom rodzinny, gdzie wszystko się zaczęło
Gdzie w miłości i szczęściu tak dobrze się żyło
W swej dziecięcej pamięci zachowałem wszystko
Ponieważ zmuszono nas, byśmy opuścili nasze rodowe siedlisko
Wspominam sad za domem, którego wokół białe brzozy strzegą
Budynki z drewna i kamienia, kryte w części strzechą
Łany zbóż, wśród których sterty zeszłorocznych plonów
przyczajone siedzą
Ile wysiłku i potu w nie włożono, nigdy nie powiedzą
Staw przy domu, w którym wiecznie ptactwo się pławiło
Codzienne życie co wokół tętniło
Pamiętam kamienną studnię, ze skrzypiącym żurawiem
I naszą rozbrykaną gromadkę w wesołej zabawie
Lubiłem latem boso wybiegać na łąki i pola
By poczuć jak ciepła i pachnąca zaorana rola
Nazwy pól dziwne, tajemne, kaplica, rupie, żal, czajki
Po latach wiem, że nazwy te nie wzięły się z bajki
Była na nich przed laty wieś, która cała wymarła
Z przekazów ludzkich pamięć o niej do nas dotarła
Żal to część cmentarza, co był tu przed wiekami
To prochy naszych przodków, co żyli tu przed nami
Czajki to rzadkie ptaki, które tutaj goszczą
Wśród licznych krzewów na miedzach gniazda sobie moszczą
Kaplicą nazywano miejsce, gdzie wędrowcy umęczeni drogą
Odpoczynku szukali, racząc się przepływająca rowem wodą
Historii tej wsi strzeże pochylony krzyż stojący przy drodze
Ile modlitw, próśb tu składano, domyślać się możesz...
Na miedzach szerokich, które wiosną słodka poziomka porasta
Stuletnia dzika grusza, wśród kamieni wyrasta
Chociaż owoc z niej marny, zwykła ulęgałka
Nie oddałbym jej teraz dla tortu kawałka
Do dziś czuję zapach świeżo skoszonego siana
Gdyśmy z domu na łąki wybiegali z rana
Do źródełka na łące, które wśród kamieni biło
Wśród jaskrów, kaczeńców, polne ptactwo wodą się chłodziło
Dzwoni w uszach śpiew kobiet wracających z pola, unoszący się
do nieba
Czuję z dala wonny zapach świeżo pieczonego chleba
Na pewno mama piecze dla nas bochen puszystego ciasta
Może tata coś przywiezie, wracając końmi z miasta
Świeże masło z maselnicy, kiżanką u nas zwaną
Mleko prosto od krowy, polane na kaszę jaglaną
Te jedzenie proste, swojskie, jakże zdrowe
Lepsze jak te smakołyki sztuczne, miastowe
Wieczorem wszyscy zasiądą wokół stołu
By być przez chwilę razem, po dniu pełnym znoju
Jeszcze tylko wspólnie odmawiane wieczorne pacierze
By za dzień pracowity dzięki Bogu złożyć w ofierze
Czy zobaczę jeszcze to wszystko przed oczyma duszy mojej?
Byłem tam onegdaj -- tam... nic już nie ma
Młodym ku rozwadze
Kto dzisiaj z młodych poezję rozumie?
Kto ją czyta, jakiś cytat z niej powiedzieć umie?
Zwłaszcza poezję pełną patriotyzmu, heroizmu, chwały
Prochy ojców, bohaterowie, kamienie na szaniec, ideały
W dzisiejszej Europie słowo Ojczyzna niewiele już znaczy
Europę chcemy poznawać, a nie się w niej różnić, żyć każdy
inaczej
W dobie Internetu czytanie poezji to po prostu czysta strata
Lepiej film obejrzeć, w którym miłość, krew, przemoc z sobą się
przeplata
Podziw dla piękna, przyrody, lecz jaki sens z jej opisu wynika?
Piękny kwiatek przecież zwiędnie, wrzuć go do śmietnika!
Nie rozumieją patosu, zapału, jaki z romantyzmu bije
Kto dziś wierzy w miłość platoniczną, nie dla niej przecież się żyje
Dziwni byli ci wielcy poeci, ciężko ich poezję zrozumieć
Trudno się w nią zagłębić, zbyt wiele rzeczy trzeba znać i umieć
"Pan Tadeusz" -- tak, to gdzieś widziałem
Z gazetą jako dodatek na DVD dostałem
Nie rozumiem, po co ten Mickiewicz wyjeżdża z tą Litwą
Co on tam robił i czemu pisze moja Ojczyzno
A już zupełną zakałą dla wielu są "Dziady"
Duchów i zjaw zawiłe tyrady
Słowacki rozpoznawany głównie po kołnierzu u koszuli białej, coś
o liliach pisał
Chyba "Lil a Weneda", tyle tych wierszy przecież napisał
Zupełnie niezrozumiałe są wywody Kordiana
Sny, wizje, jakaś fatamorgana
Krasiński z tą "Nieboską Komedią" to już całkiem przesadził
Diabły, piekło, niebo, kto by sobie z tym wszystkim poradził?
Żeby zrozumieć poezję, trzeba mieć wrażliwość i duszę otwartą
Czasami nad pięknym opisem przyrody zadumać się warto
Mieć wiedzę o epoce, znać czyjeś uczucia, pragnienia
A najważniejsze zrozumieć, co autor miał do powiedzenia
Kto z poezji czerpać umie
Temu łatwiej żyć, bo o wiele więcej z tego przesłania zrozumie
O tempora! O mores!
Wiek dwudziesty pierwszy, to nowa, lecz czy na pewno lepsza era?
Czas elektroniki, telewizji, komórki, komputera
Po minionym wieku została nostalgia, wspomnienia
Lata młodości, gorące głowy, wzniosłe marzenia
Czy miłość też była inna, inaczej rozumiana?
Gdzie dzisiaj płomienne listy, skrywane wyznania?
Platoniczna miłość, bilecik z bukiecikiem fiołków wysłany
Spacer w blasku księżyca, wiersz dla ukochanej
Teraz sms-y a w nich: nara, pozdro, siema
Ten sam młodzieńczy polot, lecz uroku w nich nie ma
Dyskoteka, techno, piwo, fatalne maniery
W dobrym tonie jest łamać przyzwoitości bariery
Zanikł romantyzm, bo ważniejsze jest ciało niż dusza
Więź międzyludzka nikogo dziś nie wzrusza
Gdzie tamte prywatki, randki, czułe słówka
Teraz liczy się kasa, szpan, samochód, najnowsza komórka
Powtórzę więc za Cyceronem, o tempora! o mores! Inny dziś cel
życia, jego styl, a nawet amory
Każda więc epoka ma swoje prawa
Ten nowoczesny styl życia smutkiem starszego człowieka napawa
Rozmyślania w kwiaciarni
Kocham kwiaty, za ich piękno, zapach i urodę
Za ich subtelny urok, że są naszej radości powodem
Czy można uczucia wyrazić kwiatami?
Dla każdego kwiatka jakaś rola przypisana
Niektóre narody czczą kwiat jako symbol święty
W nim siła tajemna, moc i urok zaklęty
Kwiat lotosu jest symbolem wschodu
Wśród kwiatów stawiany zawsze w pierwszym rzędzie
Jego symbolika pojawia się tam wszędzie
Dla ludów południa, tym kwiatem jest orchidea
Symbol miłości, szczęśliwego życia nadzieja
Z kwiatem się człowiek rodzi i wśród kwiatów umiera
W nich głębia naszych uczuć i miłość się zawiera
Dla każdego okresu życia jakaś rola kwiatu przypisana
Niczym rola w teatrze przez aktorów grana
Okres dzieciństwa, przywodzi na myśl kwiaty polne
Chabry, bławatki, stokrotki, sasanki, kaczeńce,
Z których dziewczęta wyplatają na swe głowy wieńce
Niosące zapach pól, wspomnienia lat beztroskiej radości
Pierwszych dziecięcych wzruszeń, młodzieńczej miłości
Pamiętam bukiecik bzu, podarowany kochanej dziewczynie
Wróżenie z jego płatków w wieczornej, majowej godzinie
Pąsową gałązkę kwitnącej jabłoni,
Którą trzymałaś w swej dziewczęcej dłoni
Podarowałem jej bukiecik fiołków pachnących
Wciąż widzę jego odbicie w Twych rozkochanych oczach,
wilgotnych, marzących
Cóż teraz po latach mogę Tobie podarować?
By głębią swych uczuć znów Cię oczarować
Białą lilię, świadectwo niewinności?
A może pąsową różę, świadectwo miłości?
Dostojną chryzantemę -- oznakę szacunku, powagi?
Muszę to przemyśleć, trzeba tu rozwagi
Już wiem! Podaruję Ci kolorowych kwiatów całe naręcze
Byś poznała moje myśli, swe serce z kwiatami pragnę złożyć
w Twoje ręce
Bo miłość, niewinność, zazdrość, jedno ma imię
I tylko wtedy ma sens, gdy Ty jesteś przy mnie
Nie pozwól
Pozwól mi przeglądać się w Twoich oczach
Czuć serc naszych bicie, rąk Twych radosne drżenie
Pozwól zachować na zawsze uniesień wspomnienie
Pozwól żyć wiarą, że nie senna to mara
Bo byłaś, jesteś i będziesz, gdy ze snu się zbudzę
Nie pozwól mi tylko zapomnieć
Tego Ci zabraniam
Stojąc nad brzegiem morza
Bezmiar wody, bezkres horyzontu
Przywodzi myśli o sensie ludzkiego istnienia
Bo tak naprawdę życie jest jak fala
Patrzę jak powstaje piękna i wzniosła
Rośnie pełna rozmachu i siły
Przykuwa oczy pięknem, urzeka swą mocą
By wreszcie dobić do brzegu i zgasnąć
Pozostawiając po sobie puste muszelki i skłębioną pianę
Podniosłem srebrzystą muszelkę, by się nad nią zadumać
Patrząc w siebie
Przeglądam stare, wyblakłe fotografie
Swych skrytych uczuć ukryć nie potrafię
Wiem, że tych chwil szczęśliwych zatrzymać się nie da
Nad każdą chociaż chwilę, pochylić się trzeba
Moje dzieciństwo, ten ciągły niedosyt miłości
Młodość pełna marzeń, oczekiwań, świetlanej przyszłości
Wzniosłe uczucia, przelotne amory, zmysłowa podnieta
Czas chmurny i durny, jak mówił poeta
Sport, co nauczył mnie wiele
Gdyż ciągle stawiałem sobie coraz wyższe cele
Los rzucił mnie na głęboką wodę, w młodego życia biegu
Aż w końcu wzburzone fale dobiły łódź do brzegu
Moje dorosłe życie, dom, rodzina, dzieci
Czas spóźnionej nauki, jakże czas ten leci
Najszczęśliwsze lata czas miłością nagrodził
Gdy dom rozbrzmiewał śmiechem, gdy byliśmy młodzi
Szczęśliwa rodzina, zegar, co kolejne lata dziecięcej nauki
odmierza
Każde wyblakłe zdjęcie, czas mi miniony przybliża
Starość początkowo szczęśliwa, radosna
Przyniosła ból i smutek, gdym się z synem rozstał
Moje życie minęło jak film czarno-biały, utkany troskami jak
przędzy osnowa
Dziś nie wiem, czy chciałbym ten czas przeżywać od nowa
Refleksja o celach życia
Gdy byłem młody, złapałbym byka za rogi
Nie bałem się życia, nie zaznałem trwogi
Czułem, że rozsadza mnie siła, by łamać podkowy
Niestraszne życia zakazy, bariery, okowy
Bo młodość niesie wiarę, z którą przez życie iść trzeba
Stąpać mocno po ziemi, nie oczekując gwiazdki z nieba
Tę wiarę trzeba zabrać ze sobą w dorosłe życie, w podróż nieznaną
By świat zmieniać, przyszłość widzieć przed sobą świetlaną
Te lata wycisnęły piętno na me życie całe
Dewizą przewodnią się stały
Nie poddawać się nigdy, wytyczać coraz ambitniejsze cele
Na ustach mieć uśmiech, a w sercu wesele
Bo żyć trzeba z wiarą i pogodą ducha
Nieść dobro, nie krzywdzić nikogo, a innych wysłuchać
Dla takich ideałów żyć warto
Recepta na życie
Umieć dostrzegać piękno tego świata...
Pamiętać, że ważniejsze jest bogactwo ducha, niż w bogactwie
przeżyte lata
Docenić piękno słowa, szlachetność czyjegoś uczynku
Za serce płacić sercem, być powodem ludzkiej wdzięczności,
radości przyczyną
Odbić się od marazmu szarej codzienności
Niech nas nie tłamsi, nie zatraca w nicości
Umieć czytać czyjeś myśli, czuć bliskość duszy bratniej
Być komuś potrzebnym, wówczas żyć jest łatwiej
Pamiętać, że po zimie zawsze przyjdzie wiosna
Po złych chwilach nastanie chwila radosna
Przejść przez życie, wiedząc, żeś go nie zmarnował
Byś u jego kresu czynów nie żałował
Za miłość miłością odpłacaj
Z raz obranej drogi nigdy nie zawracaj
O takich ludziach długo się pamięta
To recepta na życie, to jego puenta