Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobieta z Impetem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 sierpnia 2014
Ebook
27,20 zł
Audiobook
32,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kobieta z Impetem - ebook

Pełna humoru i temperamentu powieść o przyjaźni, miłości i szaleństwie.

Każdy zasługuje na porządny, dyskretny romans! A Irena na pewno. Ale jak go ukryć, gdy nagle zjawiają się dorosłe dzieci, bez zapowiedzi przyjeżdża wścibska matka, a przyjaciele traktują dom Ireny jak hotel? 
Restaurator Janusz staje się obiektem plotek po tym, jak porzuca go partner. Trudno leczy się złamane serce, kiedy gastroszpiedzy tylko czyhają, by zniszczyć jego marzenia o gwiazdce w słynnym przewodniku kulinarnym. Zaś Zuzanna próbuje udowodnić w męskim gronie, że „kobieta dobrym policjantem jest”. 
Ta wybuchowa mieszanina może oznaczać tylko kłopoty! Tym bardziej że w pobliżu czai się szaleniec, który niczym groźny pająk snuje swą zabójczą sieć...

Mariola Zaczyńska – dziennikarka, właścicielka rancza „Smocze Pole”, na którym stworzyła raj dla porzuconych i okaleczonych zwierząt. Znaki szczególne: temperament i poczucie humoru. Lubi kawę, dobrą książkę i podróże pełne przygód. Organizatorka Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur” w Siedlcach. 
 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-816-3
Rozmiar pliku: 593 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kapral Janeczko wyregulował ostrość w lornetce.

– Wielkie bydlę, co? – Szturchnął łokciem kolegę z patrolu. – Zgubił się czy porzucony?

Pies wielkości doga, przeraźliwie chudy, łapczywie chłeptał wodę z rzeki.

– Wakacje.

Tę odpowiedź Janeczko rozszyfrował bezbłędnie: znaczy – wyrzucony. Kolega z patrolu Straży Granicznej był małomówny, komunikował się tylko lapidarnymi stwierdzeniami, półsłówkami i mruknięciami.

– Wakacje – potwierdził kapral. – Ludzie to świnie.

Stali na skarpie tuż nad wodą i patrzyli przez lornetki na drugi brzeg, na psa o zapadniętych bokach. W ciszę wdzierały się już pokrzykiwania ptaków, woda w Bugu płynęła wartko, nabierając prędkości przy zakolach. Na łąkach po drugiej stronie podnosiła się mgła, jak to o świcie.

Nagle pies przestał pić, a kapral Janeczko dostrzegł, że sierść na karku zwierzaka zjeżyła się, stanęła na sztorc. Gdyby nie odległość, zapewne usłyszeliby cichy warkot. Psie oczy wpatrywały się przed siebie, w nurt. Jaśniały obnażone kły. Kapral wycelował lornetkę w miejsce, w które wpatrywał się pies.

– O kurwa! – wrzasnął nagle kolega z patrolu.

– O kurwa! – zawtórował mu kapral Janeczko.

Pies błyskawicznie odskoczył i zniknął w szuwarach na brzegu, a brunatne lśniące cielsko zanurzyło się w rzece. Przez moment na powierzchni wody rozchodziły się koliste kręgi i tylko one świadczyły, że to, co zobaczyli przed chwilą, wydarzyło się naprawdę.

Kapral Janeczko w panice spojrzał na kolegę, a widząc pytający wzrok tamtego, potwierdził:

– Widziałem!

Znowu przytknęli lornetki do oczu. Kapral wpatrywał się w płynący Bug, jakby chciał zapamiętać każde załamanie nurtu, każdą tańczącą iskrę słońca. Nagle poczuł, że podnoszą mu się krótko ostrzyżone włosy i pomyślał o psie, któremu sierść sterczała na karku niczym świeże rżysko.

– Co to, kurwa, jest?! – krzyknął piskliwie. – Jakieś Discovery?!

Z niedowierzaniem patrzył na charakterystyczne wyłupiaste oczy sunące tuż nad powierzchnią wody.

– Przecież to... no, kurwa, przecież to krokodyl!

Kolega z patrolu pociągnął go za łokieć.

– Nie nasz problem! – Ruchem głowy wskazał kierunek, w którym oddaliło się dziwne zwierzę.

Kapral z ulgą wypuścił powietrze z płuc. Krokodyl, czy też cokolwiek to było, zmierzał na białoruską stronę. Teraz koledzy z Białorusi będą mieli zagwozdkę, co z tym fantem zrobić.

– Rozumiesz coś z tego? – Janeczko bezradnie spojrzał na kolegę.

Ten, nie wdając się w dyskusję, wsiadł do terenowego auta i bez słowa czekał, aż kapral do niego dołączy. Białoruś Białorusią, a o tym, co widzieli, i tak trzeba będzie złożyć raport.

– Wakacje – burknął.

Kapral Janeczko skrzywił się jak do płaczu.

– Co?... Że niby też porzucony?!

Kolega spojrzał na niego jak na idiotę.

– Ludzie. Dzieci. Turyści – skwitował, włączając silnik.

Kaprala oświeciło.

– Jasna cholera! Przecież to musi żreć!

Terenowe auto ruszyło w stronę asfaltowej pustej drogi. Śpiew ptaków znowu rozbrzmiał głośniej, kula słońca uniosła się nieco wyżej, a na nadbrzeżnej skarpie jeszcze przez moment dźwięczało pełne zdumienia pytanie:

– No, ale, kurwa, żeby krokodyl?!Rozdział 1

Przenikliwy dzwonek telefonu był jak wybawienie.

– Rany boskie! To tylko sen! Tylko sen! – Mikołaj z trudem przekraczał granicę jawy, zostawiając za sobą koszmarny obraz kajdanek zatrzaskujących się na jego nadgarstkach. Jak dobrze, że to tylko senna mara! Ma już za sobą te akcje, protesty, wyjazdy. Koniec!

Spocony sięgnął po telefon.

Zegarek wskazywał szóstą rano, więc w Polsce musiała być piąta, nietypowa pora na pogawędki. Odebrał zaniepokojony.

– Halo?

– Przyjeżdżaj! Mam złe przeczucia! – Pełen rozpaczy głos po drugiej stronie należał do Janusza Bosaka, właściciela modnej restauracji, o którym rozpisywały się ostatnio zarówno brukowce, jak i czołowe lajfstylowe magazyny. – Są bez litości! Już po mnie!

Mikołaj poczuł, jak zimne macki strachu ściskają mu gardło.

– Janusz? Co się dzieje? – wychrypiał.

– Obawiam się, że już u mnie byli... A ty w Kaliningradzie!

– Byli?!... Kto?!

– Kto?! Kto?!... Ci cholerni gastroagenci! – Szept przeszedł w jadowity syk. – Kulinarni szpiedzy!

Mikołaj przyłożył palce do nasady nosa i mocno zacisnął powieki.

– Stary – zaczął podejrzanie spokojnym tonem – zrywasz mnie o bladym świcie, żeby powiedzieć, że odwiedzili cię faceci, na których czekasz? I robisz z tego jakiś popieprzony dramat?!

Usłyszał, jak przyjaciel bierze głęboki oddech.

– Po-pie-przo-ny dra-mat?!... To ja jestem na dnie rozpaczy, w czarnej dupie...

– Chłopie, nawet nie wiesz, w jakiej ja jestem dupie!

– Ja! Ja! Wy wszyscy tylko o sobie! Nikogo już nie obchodzę!

– Janusz...

– Tak to jest, gdy ktoś cię porzuci! Człowiek nagle robi się trędowaty!

– Janusz...

– Gdybym to ja był tym porzucającym, oooo, wszyscy byście mnie szanowali! A tak, macie mnie głęboko w odwłoku, a ten drań triumfuje! – Głos mu się załamał.

Oczywiście udało mu się wywołać u Mikołaja poczucie winy. Jak zwykle.

– Janusz, czy nie możesz mu po prostu wybaczyć?

– Nie jestem Jezusem!

– To o nim, w cholerę, zapomnij!

– Nie mam alzheimera!

Głuchy ton w słuchawce świadczył, że restaurator się rozłączył.

Pewnie całą noc czytał o sobie na Pudelku, pomyślał Mikołaj.

Media i plotkarskie portale od dłuższego czasu czerpały pożywkę z historii mało eleganckiego rozstania słynnego restauratora ze znanym stylistą. Panowie, za pośrednictwem dziennikarzy, nie szczędzili sobie kąśliwych uwag. Zamilkli, gdy któryś z komentatorów w telewizji śniadaniowej nazwał ten żałosny strumień oskarżeń pojedynkiem na torebki.

– A masz, ty wstrętny łobuzie! – piszczał komentator, parodiując cios damską torebką.

Od tej chwili niedawni partnerzy zamilkli, ale za to do czerwoności grzały się łącza telefoniczne. Janusz bardzo przeżywał ten krótki burzliwy romans. Zerwanie nastąpiło w fatalnym dla niego momencie, jako że właśnie ważyły się losy jego restauracji. Wypieszczona, ekskluzywna Mapa miała szansę otrzymać gwiazdkę w legendarnym przewodniku Michelina! Lokal w każdej chwili mogli odwiedzić inspektorzy, co jego właściciela wpędzało w irracjonalną panikę. Restaurator był na skraju załamania nerwowego.

Mikołaj, z nagła rozbudzony, usiadł na brzegu łóżka, oparł łokcie na kolanach i objął głowę potężnymi jak bochny chleba dłońmi. Miał krótko, po żołniersku obcięte włosy i muskulaturę amerykańskiego żołnierza piechoty morskiej.

– Szósta godzina, szlag by to trafił – mruknął.

Może i dobrze, że Janusz był daleko. Miał ochotę udusić go własnymi rękami, mimo że przez całe życie stawał w obronie tego egzaltowanego histerycznego oryginała. Zawsze byli jak Flip i Flap. W dzieciństwie i w trudnym nastoletnim okresie poszukiwań własnej tożsamości wielki niczym tur Mikołaj chronił drobniutkiego blondynka, którego uliczna gawiedź wybrała sobie na obiekt kpin i prześladowań. Jak każdego, kto był inny. Wrażliwy chłopak o androgenicznej urodzie, ubierający się we własnoręcznie szyte ekstrawaganckie stroje, nadawał się idealnie na ofiarę. Był piękny jak dziewczyna i zachowywał się jak piękna dziewczyna, co budziło wyjątkową agresję pośród kolegów z podwórka. Gdyby nie wyrośnięty przyjaciel o olbrzymich pięściach, Janusz zapewne nie zliczyłby siniaków, ran i kopniaków otrzymywanych od członków bandy rządzącej ulicą. Mikołaj bronił go zawzięcie. Narażał się nawet na podejrzenia, że i z nim też coś jest „nie halo”, bo odmienna orientacja kolegi była aż nadto oczywista. Poznali się na zajęciach w domu kultury, gdzie zgłębiali tajniki fotografii. Oni jedyni zasypywali instruktora zdjęciami szczurów, żab i owadów, nikt inny nie podzielał ich entuzjazmu dla piękna przyrody. Przyjaźń olbrzyma z chuchrem przetrwała lata, choć każdy poszedł w swoją stronę. Mikołaj został fotoreporterem i znanym fotografem świata natury, swego czasu był też symbolem radykalnego ruchu ekologicznego. Brał udział w międzynarodowych wyprawach ratujących zagrożone ekosystemy i przez krótki czas miał nawet swój program w telewizji. Janusz natomiast odkrył w sobie pasję kulinarną i został właścicielem popularnej w kręgach śmietanki towarzyskiej restauracji Mapa. Dziś był celebrytą, a za sprawą gwiazdki Mapa mogła się właśnie stać najsłynniejszą restauracją w Polsce. Pielęgnował też dawne hobby i był cenionym w świecie akwarystów hodowcą egzotycznych ryb.

– Cholerny celebryta! – Mikołaj prychnął z irytacją. – Szósta rano! Zero szacunku dla ludzi pracy.

Był zły i zmęczony. A do tego wściekły, że wylądował w Kaliningradzie.

Ale przecież nie miał wyjścia.

Na chwilę przeniósł się myślami do dusznego pokoju w komendzie i znowu analizował słowo po słowie rozmowę z Bartnickim...

Z popielniczki wysypywały się niedopałki, dym gryzł w oczy, nie pomagał nawet wiatraczek ustawiony na biurku. Zamiast chłodzić i oczyszczać powietrze, mieszał je tylko jak gęstą zawiesinę.

– Dzieją się dziwne rzeczy, a będą się działy jeszcze dziwniejsze. – Stary glina przejechał dłonią po łysej głowie.

Po tym filozoficznym wprowadzeniu zrobił długą przerwę i zaciągnął się papierosem. Palił tak, że dym wylatywał mu ustami i nosem. Zęby miał żółte, cerę ziemistą, na dłoniach brunatne plamy.

Wyciągnął z szafy wypchany skoroszyt.

– Trochę cię wprowadzę w sprawę. – Potrząsnął teczką przed nosem Mikołaja. – Masz kontakty z tą branżą i chcę, abyś miał oczy szeroko otwarte. Jestem pewien, że możesz dowiedzieć się więcej niż jakikolwiek policjant.

– Mam być wtyczką? Donosicielem? – Mikołaj prychnął. – Żartujesz chyba.

– Myślałem, że cię to obchodzi. – Bartnicki powoli przekładał dokumenty.

Wśród zdjęć, wycinków prasowych i protokołów z przesłuchań w skoroszycie znajdowały się także fotografie autorstwa Mikołaja.

– Obchodzi, ale w ten sposób nie będę się angażował. Nie nadaję się na detektywa. Koniec kropka.

Bartnicki jakby od niechcenia wybrał ze stosiku zdjęć fotografię bajecznie kolorowych ptaków.

– Ary hiacyntowe. – Wypuścił dym nosem. – W Azji kupuje się je za kilka euro, a kolekcjonerzy w Europie płacą za nie nawet piętnaście tysięcy euro.

Mikołaj doskonale je pamiętał. Robił im zdjęcia, gdy prosto z granicy w opłakanym stanie trafiły do warszawskiego zoo.

Dłonie z brązowymi plamami sprawnie podsunęły mu kolejne zdjęcia: ptaki wciśnięte w tekturowe rolki od papieru toaletowego i kolejne, leżące bez ruchu w plastikowych butelkach po wodzie mineralnej, żółwie oklejone taśmą samoprzylepną, martwe źrebię kucyka wciśnięte w skrzynkę po owocach...

– Wiesz, że Polska stała się kluczowym miejscem na szlaku przemytu zwierząt na wschód, zwłaszcza od kiedy jesteśmy w strefie Schengen. Kurs przez Ukrainę i Białoruś jest teraz opłacalny.

– Jak zawsze tam, gdzie są trudności, cena rośnie.

Przemyt zwierząt był biznesem tak intratnym, że brały się do niego nawet gangi handlujące do tej pory tylko bronią lub narkotykami. Przynosił niebagatelny dochód dziesiątków milionów euro rocznie. Mikołaj doskonale znał ten problem, bo z ramienia światowej fundacji WWF szkolił policjantów i celników, przekazując im własną wiedzę o chronionych i wymierających gatunkach zwierząt będących przedmiotem nielegalnego handlu. Podczas jednego z wykładów poznał Bartnickiego, krajowego koordynatora do spraw CITES w Komendzie Głównej Policji. CITES, czyli konwencji waszyngtońskiej o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami zagrożonymi wyginięciem.

– Mogę was szkolić, ale szpiegować…? – Fotograf nie krył odrazy. – Zresztą, nie mam czasu, przygotowuję wystawę.

Bartnicki przestał się uśmiechać, zamknął skoroszyt i odsunął akta na bok. Znowu zaciągnął się dymem, mocno, jakby miał to być ostatni raz. Na blat biurka opadł popiół z rozżarzonego papierosa.

– Ostatnio niepokojąco wzrósł popyt na niebezpieczne i egzotyczne zwierzęta. – Jednym ruchem dłoni strzepnął popiół na podłogę.

– Jak bardzo niebezpieczne?

– Skorpiony, pająki, lwy, aligatory...

Mikołaj roześmiał się w głos, odrzucając głowę do tyłu. Był szczerze rozbawiony.

– Żartujesz.

Policjant tylko pokręcił głową.

– Lwy? Nie wierzę. – Mikołaj uniósł brwi. – Paromiesięczny lew może być maskotką, ale dwuletni samiec to śmiertelnie groźna zabawka. No, chyba że są ludzie, którzy wiedzą, jak postępować z tymi zwierzętami.

Jego rozmówca rozłożył ręce.

– Moda! – Westchnął. – A za wschodnią granicą zawsze wszystko było ekstremalne. Skoro ktoś chce mieć lwa na salonach...

– Moda? A nie ma w tym jakiegoś drugiego dna?

Bartnicki wyciągnął ze skoroszytu plik kartek.

– Dzieje się coś dziwnego – zaczął mówić szybko. – Na przykład, w lesie nad Bugiem upolowano guźca.

– Guźca?!

Policjant przytaknął.

– Właśnie... Myśliwy był pewien, że strzela do dzika. Skąd się wziął guziec w Dolinie Bugu? No, ale uznajmy go za nieszkodliwe stworzenie, co powiesz jednak na krokodyla, którego zauważył patrol Straży Granicznej?

– Też w Bugu?!

– Tak. Inna sprawa, że nic z tym nie zrobiono, bo gad przepłynął na teren Białorusi.

Mikołaj poprawił się na krześle.

– No, to rzeczywiście dzieje się coś dziwnego – przyznał zaskoczony.

– To nie wszystko. Miałem ciekawy sygnał z siemiatyckiej komendy. Jeden z informatorów twierdził, że okolice Bugu są sercem gigantycznej międzynarodowej afery.

– Międzynarodowa afera? W Siemiatyczach? – Mikołaj zaczął się śmiać. – Przecież sam słyszysz, jak to brzmi.

– Nie w Siemiatyczach, tylko w okolicach Bugu. Znasz Dolinę Bugu?

– Pytanie! Jest piękna, właściwie dziewicza, Bug to jedna z nielicznych rzek w Europie, której koryta się nie reguluje. A przy tym to odludzie... Podobno na rynek wchodzi ktoś nowy. Jedyny trop, jaki mam, to Polacy, rodzeństwo mieszkające teraz w Nowej Zelandii.

Śmiech Mikołaja przeszedł w nagły kaszel.

– Po...lacy z Nowej... Zelandii?! – wykrztusił z załzawionymi oczami.

– Dziennikarze. Właśnie z racji zawodu są poza podejrzeniami, bo ciągle podróżują, nawet robią jakieś reportaże o zwierzętach... Co ci jest? Chcesz wody?

Mikołaj był czerwony na twarzy.

– Poproszę – wychrypiał, wskazując wzrokiem butelkę mineralnej.

Patrzył na chude plecy policjanta nalewającego wody do szklanki i miał pustkę w głowie. Poczuł, jak zimny pot spływa mu wzdłuż kręgosłupa.

Polacy z Nowej Zelandii?! Rodzeństwo?!

Bartnicki podał mu szklankę.

– Dochodzenie, niestety, utknęło w martwym punkcie, dlatego pomyślałem o tobie... Bo widzisz, zajmujący się tą sprawą policjant nagle zmarł na serce, a jego zwierzchnicy nie podeszli do tematu poważnie... Pewnie dlatego, że informator zniknął...

– Jak to: zniknął?

– Rozpłynął się w powietrzu. – Bartnicki wykonał ustami ruch, jakby chciał zdmuchnąć z dłoni pyłek. – Może się przestraszył i ukrył, ale równie dobrze mógł mieć już dosyć życia w ekologicznej wiosce i wrócił gdzieś na łono cywilizacji.

Mikołaj zastrzygł uszami, jak zawsze, gdy ktoś wspominał przy nim o ekologach.

– Co to za ekowioska?

– Nie byłem tam, znam ją tylko z opowiadań. Jacyś nieszkodliwi wariaci nawołują do uprawy grządek, porzucenia samochodów i leczenia wszelakich chorób przystawianiem pijawek. Niestety, oprócz informatora nikt tam nie chciał rozmawiać z policją...

– Domyślam się – burknął Mikołaj. – A kim był ten informator?

– Nazywają go Paragraf, bo na wszelkich akcjach ekologicznych...

– Sypie paragrafami jak z rękawa – ponuro dokończył Mikołaj.

Z kamienną twarzą wypił wodę. Paragraf! To przez niego przeżył największą wpadkę, najgorsze upokorzenie swojego życia!

Drzwi kanciapy uchyliły się nagle.

– Komendant pana wzywa! – krzyknął służbiście do Bartnickiego młody policjant i zniknął równie szybko, jak się pokazał.

Stary glina bez pośpiechu rozgniótł papierosa w popielniczce. Obciągnął sweter na chudym ciele i spojrzał znacząco na swojego gościa. Koniec spotkania.

– Ale... eee...

– Tak? – spytał niecierpliwie policjant.

– Eee... nic. Na razie!

Mikołaj zamilkł, wydawało mu się, że stary marszczy długi nos, jakby łapał trop, więc nie mógł pokazać, jak bardzo pragnie się dowiedzieć czegoś więcej o podejrzanym rodzeństwie z Nowej Zelandii. Zapytać o nich? Tylko zwróci uwagę na dzieciaki, zwłaszcza po tym, jak odmówił policjantowi współpracy. Nie! Nie może pokazać, jak bardzo zależy mu na tej informacji!

Bartnicki przepuścił go przodem, skrupulatnie zamknął za sobą drzwi i sprężystym krokiem ruszył po schodach na piętro. Fotograf odprowadził go wzrokiem, a gdy policjant zniknął na półpiętrze, wyszedł przed budynek komendy i wbił ręce w kieszenie spodni.

Czy ten cholerny Paragraf mówił o dzieciach Ireny?!

Rodzeństwo Polaków z Nowej Zelandii. Czy chodzi o bliźniaki?! O Karola i Marzenę?!

Łudził się, że to głupi zbieg okoliczności, ale, cholera, przecież sam dał Karolowi kontakt do Paragrafa!

Szlag!

Musiał wrócić do tej rozmowy i zrobić to tak, aby Bartnicki niczego się nie domyślił. Potrzebował dobrego pretekstu!

Po chwili namysłu wyciągnął komórkę i zadzwonił do Eleny.

– Biorę tę robotę – powiedział krótko.

Zrządzeniem losu dzień wcześniej przyjaciółka z Kaliningradu przekazała mu propozycję intratnej pracy. Pewien rosyjski biznesmen zażyczył sobie ekskluzywnej sesji u polskiego fotografa. W pierwszej chwili Mikołaj odmówił, mimo że wielokrotnie fotografował kaliningradzkich hodowców i ich pupili do znanego w Rosji pisma kynologicznego. Mikołajowi nie podobały się jednak plotki, które słyszał o zleceniodawcy, wynikało z nich, że to lokalny mafioso.

– Dopóki nie siedzi, to zwykły obywatel i nawet będzie startował w najbliższych wyborach – uspokajała go Elena. – Będzie kimś ważnym. Pewnie dlatego chce mieć ekskluzywną sesję z najdroższym psem świata. Zależy mu na czasie, pies będzie u niego tylko kilka dni.

Teraz Mikołaj uznał tę propozycję za dar losu. Rosyjski przedsiębiorca o szemranej przeszłości mógł być całkiem dobrym pretekstem do rozmowy o międzynarodowej przestępczości, a więc i o Polakach z Nowej Zelandii.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem był w Kaliningradzie. A następnego poranka zerwał go o świcie telefon rozżalonego Janusza...

Mikołaj wstał z łóżka i sięgnął po spodnie. Wiedział, że już nie zaśnie, a co można robić o tak barbarzyńskiej porze w cudzym domu, gdzie na dodatek każdy ruch mógł wywołać wściekły jazgot kilkunastu rozhisteryzowanych małych piesków? Ostrożnie wsunął stopy w nogawki. Miniaturowe pomeraniany miały płuca jak miechy, ostre szczekanie wdzierało się w czaszkę. Niby wydawały się przyjazne, ale olbrzyma z Polski najwyraźniej nie lubiły, na nikogo tak nie jazgotały jak na niego.

– Idiota ze mnie! Stary dureń – zamruczał pod nosem, bo znowu pomyślał o dzieciach Ireny.

Miał złe przeczucia. Pamiętał, że z całą pewnością dał Karolowi kontakt do Paragrafa z okazji jakiegoś reportażu. No, i proszę, wpakował dzieciaka w kłopoty!

– Nogi z dupy mu powyrywam – mruknął, zapinając pasek od spodni, nie precyzując, czy groźba dotyczy Paragrafa, czy Karola.

Starał się po cichu wyjść do łazienki, ale gdy tylko szczęknęła klamka, pomeraniany podniosły dziki jazgot.

Zapowiadał się kolejny niełatwy dzień.

c.d. w pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: