Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolekcjoner tajemnic - opowiadania sensacyjne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
7,69

Kolekcjoner tajemnic - opowiadania sensacyjne - ebook

Kolekcjonerem tejemnic jest dojrzały mężczyzna z bogatym bagażem kobiecych doświadczeń, które barwnie opisuje w dwunastu sensacyjnych opowiadaniach. Bohaterką każdego z nich jest kobieta oraz jej nieznana nikomu tajemnica. Wyznania "Kolekcjonera tajemnic" wciągają juz od pierwszego akapitu, mają specyjiczny nastrój oraz zaskakujące zakończenie. Wszystkie osadzone są w malowniczej scenerii Wysp Brytyjskich oraz przemysłowych pejzarzy Śląska.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-936842-4-3
Rozmiar pliku: 529 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Ben jest męż­czy­zną wy­so­kim tro­chę przy­gar­bio­nym ze wzglę­du na wiek. Ale wciąż ma po­wo­dze­nie u ko­biet i zwra­ca na sie­bie uwa­gę, szcze­gól­nie tych, któ­re wolą męż­czyzn doj­rza­łych, a na­wet o wie­le star­szych od sie­bie, przy któ­rych za­wsze mogą za­znać po­czu­cia szczę­ścia i to na­wet wów­czas, gdy tak na­praw­dę wca­le ich nie ko­cha­ją. Ma ja­sne, lek­ko si­wie­ją­ce wło­sy za­cze­sa­ne do tyłu, nosi dłu­gą pe­le­ry­nę i ka­pe­lusz Z sze­ro­kim ron­dem, któ­ry za­sła­nia mu pra­wie po­ło­wę twa­rzy.

Miesz­ka w drew­nia­nym dom­ku, za któ­re­go okna­mi dwa razy na dobę prze­jeż­dża po­ciąg z wę­glem, wy­wo­łu­jąc drże­nie pod­ło­gi w kuch­ni i brzęk szkla­ne­go ży­ran­do­la w po­ko­ju go­ścin­nym. Każ­de­go wie­czo­ra tuż przed za­śnię­ciem cze­ka na jego przy­by­cie sto­jąc w oknie na­prze­ciw ścia­ny ogro­du bo­ta­nicz­ne­go, któ­ry roz­po­ście­ra się po dru­giej stro­nie na­sy­pu ko­le­jo­we­go. Kła­dzie się spać do­pie­ro w chwi­li, kie­dy po­ciąg zni­ka w od­da­li, wy­wo­łu­jąc ci­chut­kie drże­nie za­słon w oknie jego sy­pial­ni. Sły­szy go jesz­cze przez chwi­lę, kie­dy za­sy­pia. Ale już nie tak wy­raź­nie. Wciąż jed­nak czu­je go pod po­wie­ka­mi w po­sta­ci czer­wo­nej smu­gi świa­tła, któ­ra przy­ga­sa, to znów roz­pa­la się, aż wresz­cie ga­śnie gdzieś w za­ka­mar­kach jego usy­pia­ją­cej wy­obraź­ni.

Bu­dzi się bar­dzo wcze­śnie rano i na­tych­miast wy­cho­dzi do ogro­du. Kil­ka­krot­nie prze­mie­rza tam wą­ską ścież­kę po­mię­dzy krze­wa­mi dzi­kiej róży, a po­tem za­trzy­mu­je się przed gę­sty­mi krza­ka­mi czar­nej po­rzecz­ki, któ­rą ho­du­je na je­sien­ną na­lew­kę. Ob­my­śla wte­dy spo­sób, w jaki ma ją przy­rzą­dzić, aby nie była za słod­ka. Jed­no­cze­śnie ob­ser­wu­je po­sta­cie wę­gla­rzy sku­pio­nych wo­kół ciem­nych ga­ba­ry­tów ko­le­jo­we­go trans­for­ma­to­ra, oraz przy­tłu­mio­ne świa­tło ich ga­sną­ce­go ogni­ska.

Jego do­mo­wy­mi to­wa­rzy­sza­mi oprócz ko­tów są pies i jeż. Ten ostat­ni za­raz po śnia­da­niu prze­no­si się do kry­jów­ki pod sto­sem drew­na przy ga­ra­żu, zaś koty za­szy­wa­ją się na strysz­ku. Tyl­ko pies kła­dzie się u jego stóp i to­wa­rzy­szy mu w roz­my­śla­niach.

Są to roz­my­śla­nia o ko­bie­tach, któ­re kie­dyś po­ja­wia­ły się w jego ży­ciu i od­cho­dzi­ły, jak pory roku. Każ­de­go dnia od­naj­du­je je w pa­mię­ci za spra­wą niby nic nie­zna­czą­cych dro­bia­zgów; czy to za­po­mnia­nych czę­ści gar­de­ro­by po­rzu­co­nych w sy­pial­ni; czy też ko­sme­ty­ków w ła­zien­ce. Cza­sem jest to nie­do­czy­ta­na książ­ka na szaf­ce przy łóż­ku; a cza­sem pu­sty wa­zon po imie­ni­no­wych kwia­tach, czy otwar­ta ko­per­ta z nie­wy­sła­nym li­stem.

Wszyst­kie te przed­mio­ty skru­pu­lat­nie od­naj­du­je w cza­sie każ­de­go po­ran­ne­go ob­cho­du, i to za­wsze w tym sa­mym, ści­śle usta­lo­nym po­rząd­ku. Po­tem bez­błęd­nie przy­po­rząd­ko­wu­je je wła­ści­wym ko­bie­tom i wspo­mi­na je bar­dzo cie­pło, jak­by był go­tów raz jesz­cze do­świad­czyć tego wszyst­kie­go, co mu się przy­tra­fi­ło u ich boku. Nie­któ­re z nich za­pi­sa­ły się w jego pa­mię­ci tak do­kład­nie, jak ro­dzin­na fo­to­gra­fia, do któ­rej po­wra­ca się wciąż na nowo i od­kry­wa ta­jem­ni­ce ukry­te gdzieś tam, na dru­gim, czy trze­cim pla­nie.

W przy­pad­ku jego ko­biet ko­lek­cja owych ta­jem­nic wy­da­je mu się tak samo dłu­ga, jak nit­ka wa­go­nów, na któ­re cze­ka tuż przed za­śnię­ciem, i rów­nie nie­od­gad­nio­na, jak one same. W jego wspo­mnie­niach, jako pierw­sza za­wsze po­ja­wia się Kry­sta.1.

Naj­pierw za­uwa­żył ją w ko­lej­ce do od­pra­wy cel­nej, a po­tem przed bez­cło­wym sto­iskiem z dro­gi­mi ko­sme­ty­ka­mi, jak w sku­pie­niu po­chy­la się nad ko­lek­cją dro­gich per­fum w nie­bie­skich bu­te­lecz­kach i jak przy­my­ka­jąc po­wie­ki głę­bo­ko wchła­nia ich za­pach. Dość dłu­go ob­ser­wo­wał ją z da­le­ka, nie ma­jąc od­wa­gi po­dejść i po pro­stu przy­wi­tać się z nią, a po­tem za­dać ja­kieś naj­bar­dziej ba­nal­ne py­ta­nie; na przy­kład, czy aby nie przy­po­mi­na so­bie, kie­dy to wi­dzie­li się po raz ostat­ni.

Z tego, co za­pa­mię­tał, było to do­brych parę lat temu, za­raz po tym, jak pod­ję­ła pra­cę w Lu­ton, jako po­moc w pu­bie, któ­ry jej po­le­cił. Była wte­dy o wie­le młod­sza i nie tak bar­dzo za­dba­na, jak te­raz. A poza tym wte­dy nie przy­po­mi­na­ła ele­ganc­kiej ko­bie­ty, któ­rą stać na bar­dzo dro­gie per­fu­my. Była wte­dy skrom­ną i cał­kiem uro­dzi­wą dziew­czy­ną zza baru, jed­ną z wie­lu, do któ­rych uśmie­chał się za­ma­wia­jąc kie­li­szek wód­ki na sto­ją­co.

Od chwi­li, kie­dy stra­cił ją z oczu, na­wet nie za­sta­na­wiał się, czy wciąż jesz­cze pra­cu­je w tam­tym pu­bie, któ­ry jej po­le­cił, czy też może zmie­ni­ła pra­cę i otwo­rzy­ła wła­sną her­ba­ciar­nie, o któ­rej za­wsze ma­rzy­ła. Nie od­czu­wał ta­kiej po­trze­by. Ale te­raz, kie­dy zo­ba­czył ją na lot­ni­sku w Lu­ton, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie za­czę­ło go to in­te­re­so­wać. Kie­dy po raz ko­lej­ny na­tknął się na nią w ko­lej­ce do sa­mo­lo­tu, uśmiech­nął się do niej i po­ma­chał ręką, na co ona od­po­wie­dzia­ła nie­zwy­kle spon­ta­nicz­nie i bez żad­ne­go wa­ha­nia, jak­by za­uwa­ży­ła go już nie­co wcze­śniej.

Wkrót­ce po­tem za­ję­li miej­sca nie­mal tuż obok sie­bie i wy­mie­ni­li ze sobą pierw­sze, bar­dzo ską­pe sło­wa po­wi­ta­nia.

Po­tem przez dłu­gi czas mil­cze­li, aż wresz­cie Kry­sta pierw­sza za­czę­ła roz­mo­wę. Ale do­pie­ro w chwi­li, kie­dy sa­mo­lot wzbił się w po­wie­trze i za­wisł po­nad bie­lu­sień­kim dy­wa­nem chmur, roz­po­star­tym w bez­barw­nej prze­strze­ni.

– Co u cie­bie, Ben? – za­py­ta­ła.

Uśmiech­nął się do niej z wdzięcz­no­ścią, sły­sząc swój osie­dlo­wy pseu­do­nim, o któ­rym pra­wie już za­po­mniał. An­gli­cy nie mie­li po­ję­cia o jego ist­nie­niu i po­słu­gi­wa­li się tyl­ko jego na­zwi­skiem Bent­kow­ski, nie mo­gąc wy­mó­wić imie­nia Krzysz­tof, któ­re sta­no­wi­ło dla nich zbyt trud­ną, ję­zy­ko­wą ła­mi­głów­kę.

– W po­rząd­ku – bąk­nął. – Nie może być le­piej.

Przez chwi­lę ob­ser­wo­wał, jak od­gar­nia z po­licz­ków ko­smy­ki ja­snych wło­sów, a po­tem dys­kret­nie zdej­mu­je czer­wo­ne pan­to­fel­ki na wy­so­kich ob­ca­sach i wsu­wa je pod sie­dze­nie. Za­uwa­żył, że ma wciąż tak samo zgrab­ne i szczu­płe nogi, jak kie­dyś, tyle tyl­ko, że te­raz bar­dziej wy­pie­lę­gno­wa­ne, a ich za­dba­na gład­kość pod­kre­ślo­na była lek­ko brą­zo­wą opa­le­ni­zną.

Kie­dy już wy­god­nie usa­do­wi­ła się w fo­te­lu, pod­su­nął jej to­re­becz­kę z pra­żo­ny­mi orzesz­ka­mi, jak­by da­jąc znak, że jest go­tów do pod­ję­cia roz­mo­wy. Nie­ste­ty nie miał po­ję­cia, od cze­go mógł­by ją za­cząć, gdyż po­dej­mo­wa­nie pierw­sze­go z brze­gu te­ma­tu po kil­ku la­tach nie­wi­dze­nia wy­da­wa­ło mu się zbyt ba­nal­ne.

Na szczę­ście ona pierw­sza ode­zwa­ła się, wspo­mi­na­jąc po­byt w Lu­ton oraz ho­tel, w któ­rym za­raz po przy­jeź­dzie wy­na­ję­ła ma­leń­ki po­ko­ik na pię­trze.

– To była bar­dzo faj­na dziu­pla – po­wie­dzia­ła.

– Znam ją – oznaj­mił z na­my­słem. – Pro­wa­dził ją kie­dyś mój zna­jo­my z So­snow­ca. Po­ko­je tro­chę małe, jak w wię­zien­nej celi, ale za to wszyst­ko pod ręką.

Ho­tel w Lu­ton za­pa­mię­tał jesz­cze z cza­sów pierw­szej wi­zy­ty na wy­spach i za­cho­wał po nim cał­kiem miłe wspo­mnie­nie. Jak­kol­wiek po­ko­ik, któ­ry wy­na­jął wów­czas na pię­trze, był tak mały, że star­czał za­le­d­wie na tyle, aby w nim usiąść na ma­leń­kiej ka­nap­ce, albo też sta­nąć nie­ru­cho­mo przy ku­chen­nym bla­cie, aby przy­go­to­wać ka­nap­ki do pra­cy. Mimo wszyst­ko od razu go po­lu­bił. Miał w nim wszyst­ko to, cze­go mu było trze­ba. A co naj­waż­niej­sze, miał go tyl­ko i wy­łącz­nie dla sie­bie i trak­to­wał, jak ka­wa­łek in­tym­ne­go świa­ta, do któ­re­go nikt nie mógł wtar­gnąć. Za­wsze po pra­cy wra­cał do nie­go z ogrom­ną ocho­tą, ma­jąc świa­do­mość, że nie bę­dzie mu­siał dzie­lić go z kim­kol­wiek, kto mógł­by za­kłó­cić jego spe­cy­ficz­ną, choć cia­sną in­tym­ność.

Nie­ste­ty oprócz cia­sno­ty tam­ten po­ko­ik miał jesz­cze jed­ną wadę. Są­sia­do­wał bo­wiem z pu­bem i każ­de­go piąt­ko­we­go po­po­łu­dnia wy­peł­niał się wrza­ska­mi pi­ja­nych klien­tów, któ­rzy nie uci­cha­li do bia­łe­go rana. Le­żał wów­czas z otwar­ty­mi ocza­mi i ob­ser­wo­wał ko­lo­ro­we świa­tła star­tu­ją­cych do lotu sa­mo­lo­tów, od­li­cza­jąc je ko­lej­no – je­den po dru­gim.

Bar­dzo ła­two mógł te­raz wy­obra­zić so­bie Kry­stę, jak bez­sen­nie spę­dza w nim piąt­ko­we noce, cze­ka­jąc, kie­dy ucich­ną pi­ja­ne wrza­ski do­cho­dzą­ce z pubu. Chciał na­wet za­py­tać, czy w cza­sie nie­prze­spa­nych nocy rów­nież i ona uważ­nie ob­ser­wo­wa­ła pul­su­ją­ce na nie­bie świa­tła sa­mo­lo­tów, ale za­miast tego, za­py­tał, gdzie miesz­ka­ła, kie­dy już się wy­pro­wa­dzi­ła z Lu­ton.

– Róż­nie – od­par­ła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– To zna­czy?

– Jak się dało. Raz na za­ple­czu w skle­pie, gdzie sprze­da­wa­łam uży­wa­ne ciu­chy, a raz w szko­le, gdzie sprzą­ta­łam.

– Ile za noc­leg?

– Za ta­nio­chę.

Przez chwi­lę mil­czał, wspo­mi­na­jąc miej­sca swo­ich po­by­tów na wy­spach; tych za ta­nio­chę i tych bar­dziej eks­klu­zyw­nych, ale na­tych­miast uznał, że by­najm­niej nie są war­te wspo­mi­na­nia, tym bar­dziej, że te­raz bar­dziej in­te­re­so­wa­ło go to, czy Kry­sta tę­sk­ni­ła za do­mem, kie­dy pra­co­wa­ła na wy­spach, i czy wciąż jesz­cze o nim pa­mię­ta.

– Pra­wie cał­kiem za­po­mnia­łam jak wy­glą­da – rzu­ci­ła, spo­glą­da­jąc na ko­sma­ty dy­wan chmur, wy­ło­żo­ny tuż pod skrzy­dłem sa­mo­lo­tu. – Ale my­ślę, że ma się cał­kiem do­brze.

Po­wie­dzia­ła to z za­ska­ku­ją­cą pew­no­ścią, a jed­no­cze­śnie z praw­dzi­wą no­stal­gią, jak­by mia­ła za­miar wró­cić do nie­go już na za­wsze, nie zda­jąc so­bie spra­wy, jak wie­le cza­su upły­nę­ło od chwi­li, kie­dy go opu­ści­ła, i jak wie­le zdą­ży­ło się od tego cza­su zmie­nić w ich sta­rej dziel­ni­cy, któ­rą na­zy­wa­no Abi­sy­nią.

Nie­ste­ty, jej do­mek wca­le nie miał się do­brze. Na­wet po­mi­mo tego, że kie­dyś był jed­nym z bar­dziej za­dba­nych dom­ków w ca­łym osie­dlu, a przy­najm­niej po­śród tych, usy­tu­owa­nych wzdłuż ko­pal­nia­nej trak­cji ko­le­jo­wej. Jako je­den z nie­licz­nych kry­ty był czer­wo­ną da­chów­ką, a nie papą, a po­nad­to wy­róż­niał się tym, że miał prze­dziw­ne wzor­ki na fron­to­wej ścia­nie, uło­żo­ne z rzecz­nych ka­mie­ni i ka­wał­ków zie­lo­ne­go szkła z bu­te­lek po pi­wie. We­dług jej męża, mia­ły po­dob­no sym­bo­li­zo­wać pod­wod­ny świat oce­anu, albo też fale rze­ki Se­kwa­ny.

Nie­ste­ty od tam­te­go cza­su jej do­mek zmar­niał i te­raz wła­ści­wie nie nada­wał się do za­miesz­ka­nia. Był nie­mal­że ogo­ło­co­ny przez zło­dziei do­kład­nie ze wszyst­kie­go, co moż­na było sprze­dać. Po­cząw­szy od me­bli i wszel­kich do­mo­wych sprzę­tów, a skoń­czyw­szy na prze­wo­dach in­sta­la­cji elek­trycz­nej, któ­re po pro­stu zo­sta­ły wy­rwa­ne ze ścian. Sta­no­wił te­raz noc­ny przy­tu­łek dla bez­dom­nych, a tak­że po­lnych my­szy.

– My­ślę, że na­le­ża­ło­by go po­rząd­nie prze­wie­trzyć – za­uwa­żył dy­plo­ma­tycz­nie, nie chcąc jej mó­wić ca­łej praw­dy.

– Oj tak – przy­tak­nę­ła Kry­sta, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od wi­do­ku za oknem. – I to ko­niecz­nie.

– Poza tym cze­ka cię po­rząd­ny re­mont – do­dał.

Mó­wiąc o re­mon­cie, miał na my­śli kom­plet­ne jego wy­bu­rze­nie i po­sta­wie­nie na nowo. By­ło­by to przed­się­wzię­cie o wie­le bar­dziej kosz­tow­ne, ani­że­li samo prze­wie­trze­nie, ale na szczę­ście Kry­sta wy­glą­da­ła na oso­bę, któ­rej się po­wio­dło. Po­twier­dza­ły to cho­ciaż­by zło­te pier­ście­nie na pal­cach oby­dwu jej rąk, a tak­że zło­ty na­szyj­nik, zwi­sa­ją­cy po­mię­dzy pier­sia­mi. A co naj­waż­niej­sze – czer­wo­ny ko­stium, za­ku­pio­ny na se­zo­no­wej wy­prze­da­ży w jed­nym z naj­droż­szych skle­pów na głów­nym pa­sa­żu w Lu­ton, w któ­rym wy­glą­da­ła nie tyl­ko zgrab­nie, ale i bo­ga­to.2.

Zu­peł­nie in­a­czej wy­glą­da­ła tuż przed wy­jaz­dem, kie­dy od­wie­dzi­ła go z proś­bą o na­pi­sa­nie ży­cio­ry­su oraz li­stu po­le­ca­ją­ce­go w ję­zy­ku an­giel­skim. A przy oka­zji, aby do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej na te­mat jej do­ce­lo­we­go miej­sca po­dró­ży, o któ­rym wie­dzia­ła za­le­d­wie tyl­ko tyle, że jest to wy­spa, na któ­rą nie­ła­two się do­stać. Moż­na po­le­cieć tam sa­mo­lo­tem, co jest nie­zwy­kle dro­gie, albo po­pły­nąć pro­mem, tak wiel­kim, jak kil­ku­pię­tro­wa ka­mie­ni­ca.

Kie­dy za­py­tał o jej umie­jęt­no­ści za­wo­do­we, któ­re mógł­by wpi­sać do li­stu po­le­ca­ją­ce­go, wzru­szy­ła bez­rad­nie ra­mio­na­mi.

– Żad­nej ro­bo­ty się nie boję i we­zmę każ­dą, by­le­by ją tyl­ko dali – po­wie­dzia­ła, uno­sząc dum­nie gło­wę.

Nie­ste­ty, nie­wie­le mógł jej po­móc. Oka­za­ło się, że jej do­tych­cza­so­we do­świad­cze­nie za­wo­do­we było tak bar­dzo mar­ne, że nie moż­na go było za­kwa­li­fi­ko­wać do żad­nej li­sty za­wo­dów, na­wet tych naj­mniej atrak­cyj­nych na ryn­ku. Przez dłu­gi czas pra­co­wa­ła w szko­le, jako po­moc do wszyst­kie­go, za­mie­nia­jąc się od cza­su do cza­su w szkol­ne­go goń­ca, do­no­szą­ce­go urzę­do­we li­sty na pocz­tę, czy też w za­opa­trze­niow­ca od pie­ro­gów, któ­re uwiel­bia­ła szkol­na se­kre­tar­ka. Je­dy­ne po­waż­niej­sze za­ję­cie, ja­kie jej się przy­tra­fi­ło, to pra­ca w punk­cie przy­jęć gar­de­ro­by do pra­nia, tuż przy tar­gu na Ja­gieł­ły. Do jej obo­wiąz­ków na­le­ża­ło tam wy­pi­sa­nie po­kwi­to­wa­nia i ozna­ko­wa­nie spodni, czy ma­ry­nar­ki za po­mo­cą szma­cia­ne­go nu­mer­ka. Nic poza tym. Oczy­wi­ście po­sia­da­ła też wie­le in­nych, uni­wer­sal­nych umie­jęt­no­ści, ta­kich jak na przy­kład; ce­ro­wa­nie, pra­nie, czy go­to­wa­nie. Jed­nak­że te, nie pre­dys­po­no­wa­ły jej do żad­nej, do­brze brzmią­cej na­zwy za­wo­du, któ­ry mógł­by wpi­sać w jej ży­cio­ry­sie.

Ostat­nio pia­sto­wa­ła funk­cję po­mo­cy w osie­dlo­wym ba­rze, któ­ry nie­ste­ty nie cie­szył się zbyt do­brą re­no­mą. Już od wej­ścia za­la­ty­wa­ło tam li­zo­lem i mę­ską ury­ną, a jego pod­sta­wo­wy­mi klien­ta­mi byli osie­dlo­wi pi­jacz­ko­wie, a tak­że stu­den­ci me­dy­cy­ny, któ­rzy w dro­dze na za­ję­cia w po­bli­skim pro­sek­to­rium, wpa­da­li na jed­ne­go, aby do­dać so­bie od­wa­gi. Na poły przy­po­mi­nał on wiej­ską klu­bo­ka­wiar­nię, a na poły we­ster­no­wy za­jazd. Nie­ste­ty w żad­nym wy­pad­ku nie nada­wał się do tego, aby wspo­mi­nać o nim w jej za­wo­do­wym ży­cio­ry­sie. Na­wet po­mi­mo tego, że jako bar­man­ka spraw­dza­ła się do­sko­na­le i przy­da­wa­ła mu nie­za­słu­żo­ne­go bla­sku. Do tego stop­nia, że nie­któ­rzy przy­cho­dzi­li tam tyl­ko dla niej. Po pro­stu po to, aby się do niej uśmiech­nąć i od cza­su do cza­su po­dzi­wiać jej biust, kie­dy po­chy­la­ła się nad ku­fla­mi.

Przy­szło mu wów­czas do gło­wy, że prze­cież mógł­by ją za­trud­nić ko­le­ga z So­snow­ca, któ­ry oprócz ho­te­lu w Lu­ton, pro­wa­dził rów­nież i nie­wiel­ki pub. Już od daw­na pra­co­wa­ła w nim jego są­siad­ka z osie­dla, cór­ka Mi­li­cjan­to­wej.

– Może chcia­ła­byś pra­co­wać w pu­bie – za­pro­po­no­wał.

– W pu­bie? – wy­krzyk­nę­ła, klasz­cząc z ra­do­ści. – Mó­wisz po­waż­nie?

– Cał­kiem po­waż­nie – po­twier­dził, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Tyle tyl­ko, że mu­siał­bym cię pod­uczyć an­giel­skie­go. Je­steś go­to­wa?

Sły­sząc to, po­chy­li­ła się do nie­go tak ni­sko, że bez żad­nych prze­szkód mógł zaj­rzeć w jej de­kolt.

– Cho­ciaż­by te­raz, za­raz – oświad­czy­ła. – Zro­bię wszyst­ko, by­le­by stąd wy­je­chać.

– A co z Józ­kiem? – za­py­tał.

Kry­sta na­tych­miast spo­waż­nia­ła.

– Tyl­ko mu o tym nie mów – po­wie­dzia­ła z trwo­gą. – Gdy­by się do­wie­dział, za­tłukł­by mnie na śmierć.

– Bo­isz się go? – za­py­tał.

– Pew­nie, że się boję. Ale mu się nie dam. Nig­dy się nie da­wa­łam.

– Co zro­bisz, jak się do­wie?

Kry­sta wy­pro­sto­wa­ła się i spoj­rza­ła przed sie­bie.

– Nie waż­ne, co zro­bię. On daw­no już prze­stał dla mnie ist­nieć.

Po­wie­dzia­ła o nim z go­ry­czą, lecz jed­no­cze­śnie sza­cun­kiem na­leż­nym dla ko­goś, kto daw­no już od­szedł z tego świa­ta. A prze­cież Jó­zek żył jesz­cze, choć Bóg je­den wie­dział, ile mu po­zo­sta­ło. Mo­gły to być za­le­d­wie mie­sią­ce, albo też i dłu­gie lata. Po­dob­nie jak to się dzia­ło ze wszyst­ki­mi w Abi­sy­nii, któ­rzy umie­ra­li z prze­pi­cia, i któ­rzy nie­mal każ­de­go dnia sia­dy­wa­li przed pro­giem osie­dlo­we­go skle­pi­ku i cze­ka­li na jego otwar­cie, od­sy­pia­jąc noc spę­dzo­ną na czu­wa­niu przy to­rach na przy­by­cie wa­go­nów z wę­glem.

Ale prze­cież nie za­wsze tak by­wa­ło. Pa­mię­tał go jesz­cze za cza­sów, kie­dy Jó­zek pia­sto­wał cał­kiem in­trat­ną po­sa­dę ma­ga­zy­nie­ra w po­bli­skim za­kła­dzie pro­du­ku­ją­cym skle­po­we wagi. Był wów­czas przy­stoj­nym męż­czy­zną, za któ­rym oglą­da­ły się pra­wie wszyst­kie ko­bie­ty w osie­dlu. Czę­sto z nim prze­by­wał, słu­cha­jąc jego opo­wie­ści o dzie­ciń­stwie, a tak­że i mat­ce, któ­ra po­dob­no w cza­sie woj­ny była agent­ką ob­ce­go wy­wia­du. Albo o tym, jak to mi­li­cjant go­nił mi­li­cjan­to­wą, gro­żąc jej pi­sto­le­tem, i jak po­tem po­strze­lił się we wła­sny pa­lec u nogi.

Nie­ste­ty z cza­sem ich za­ży­łość prze­obra­zi­ła się jed­nak w krót­kie, zu­peł­nie przy­god­ne spo­tka­nia w są­siedz­twie osie­dlo­we­go skle­pu, w cza­sie któ­rych, Jó­zek co­raz bar­dziej na­tręt­nie pro­sił o wspar­cie nie­wiel­ką sumą na bu­tel­kę wód­ki, czy cho­ciaż­by piwo.

Kry­sta po­zna­ła go jesz­cze za cza­sów, kie­dy był ozdo­bą każ­de­go ko­bie­ce­go to­wa­rzy­stwa. Po­pi­sy­wał się wte­dy grą na gi­ta­rze, na­śla­du­jąc pew­ne­go fran­cu­skie­go pio­sen­ka­rza, któ­ry śpie­wał o mi­ło­ści i o pa­ry­skich bul­wa­rach. Nie­ste­ty, za­raz po ślu­bie w jej mał­żeń­stwie wszyst­ko się na­gle zmie­ni­ło: Jó­zek za­czął pić, aż w koń­cu uto­nął na do­bre w al­ko­ho­lo­wym na­ło­gu i za­czął się awan­tu­ro­wać, a po­tem wy­rzu­cać ją z domu. W koń­cu do­szło do tego, że zu­peł­nie stra­ci­ła z nim ja­ki­kol­wiek kon­takt. Co ja­kiś czas mu­sia­ła sta­czać z nim praw­dzi­wą wal­kę, kie­dy po pi­ja­ne­mu pró­bo­wał się do niej zbli­żyć.

Na­wet i te­raz mia­ła kil­ka za­dra­pań na po­licz­ku po ostat­niej utarcz­ce.

– Bądź spo­koj­ny – po­wie­dzia­ła. – Jó­zek o ni­czym się nie do­wie.

– Ale pa­mię­taj, nie po­zwól, żeby cię za­trzy­mał – po­wie­dział, gro­żąc jej pal­cem.

Kry­sta rzu­ci­ła mu krót­kie spoj­rze­nie, w któ­rym za­uwa­żył iskier­kę ko­bie­cej za­wzię­to­ści. Nie­mal na­tych­miast znik­nął z jej twa­rzy wy­raz ła­god­no­ści, któ­ry zda­wał się być przy­kle­jo­ny raz na za­wsze, a na jego miej­sce po­ja­wił się sza­ry cień, któ­ry za­czy­nał się gdzieś pod ocza­mi, a koń­czył wo­kół kra­wę­dzi moc­no za­ci­śnię­tych ust.

– Już o tym po­my­śla­łam – po­wie­dzia­ła. – Tym ra­zem mu się nie uda.

– Lek­cje bę­dzie­my od­by­wać u cie­bie w ba­rze – oświad­czył zde­cy­do­wa­nym to­nem. – Tak bę­dzie naj­bez­piecz­niej.

– W ta­kim ra­zie, kie­dy za­czy­na­my? – za­py­ta­ła bez na­my­słu.

– Jak naj­prę­dzej – od­parł.

Sta­rał się ją po­na­glić, zda­jąc so­bie spra­wę, że prę­dzej czy póź­niej Jó­zek wszyst­kie­go się do­my­śli. Wte­dy jesz­cze nie miał naj­mniej­sze­go po­ję­cia o tym, jak bar­dzo jej czas zbli­ża­ją­ce­go się wy­jaz­du zo­stał po­li­czo­ny.3.

Już od sa­me­go po­cząt­ku trak­to­wał lek­cje z Kry­stą rów­nie po­waż­nie, jak wszyst­kie inne i za­wsze był do nich od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ny, jed­nak­że nie przy­no­sił ze sobą ani pod­ręcz­ni­ków, ani też in­nych po­mo­cy, chcąc w ten spo­sób unik­nąć wszel­kich po­dej­rzeń ze stro­ny Józ­ka. Dla­te­go też w tym szcze­gól­nym przy­pad­ku za wszyst­ko mu­sia­ła mu wy­star­czyć tyl­ko i wy­łącz­nie kon­wer­sa­cja.

Rów­nież i jej te­ma­ty nie mo­gły wy­ni­kać z ja­kich­kol­wiek dy­dak­tycz­nych prze­my­śleń, po­nie­waż były tak samo przy­pad­ko­we i nie­umó­wio­ne, jak ter­mi­ny ich spo­tkań. Naj­czę­ściej sku­pia­ły się wo­kół czyn­no­ści dnia co­dzien­ne­go, a cza­sa­mi wo­kół rze­czy, któ­re zda­niem Kry­sty, były naj­bar­dziej dla niej fra­pu­ją­ce. Do­ty­czy­ły na przy­kład prze­wi­dy­wań wy­so­ko­ści dzien­ne­go przy­cho­du w ba­rze, albo też ilo­ści sprze­da­nych bu­te­lek wina. Cza­sa­mi do­ty­czy­ły też ko­lo­ru za­słon, ja­kie za­mie­rza­ła po­wie­sić w oknach.

Od cza­su do cza­su pro­po­no­wał jej coś bar­dziej oso­bi­ste­go i opo­wia­dał o tym, co dzie­je się w jego domu, czy też w ogro­dzie. Mó­wił wte­dy o chwa­stach i mchu, z któ­rym nie po­tra­fił so­bie po­ra­dzić, a tak­że o krza­kach ogro­do­wej róży, któ­re po­sa­dził wła­śnie obok ścież­ki, i któ­re ja­koś nie chcia­ły się przy­jąć.

Cza­sa­mi wspo­mi­nał rów­nież o cho­ro­bie kota, któ­ry prze­stał jeść. Kry­sta na­le­wa­ła mu wów­czas dar­mo­wy kie­li­szek wina, aby uko­ić jego roz­ter­ki i nie od­ry­wa­jąc od nie­go wzro­ku słu­cha­ła jego opo­wie­ści z naj­wyż­szym sku­pie­niem.

Zgod­nie z umo­wą mó­wił tyl­ko i wy­łącz­nie po an­giel­sku, choć Kry­sta wciąż mia­ła z nim po­waż­ne kło­po­ty. Ale tyl­ko na po­cząt­ku, gdyż z każ­dym na­stęp­nym spo­tka­niem przy­swa­ja­ła so­bie co­raz to wię­cej słó­wek, a po­tem na­wet i całe zda­nia, aż wresz­cie za­czę­ła bar­dzo wpraw­nie śle­dzić tok jego mo­no­lo­gu i do­sko­na­le orien­to­wa­ła się, o czym w da­nej chwi­li mó­wił. Po ja­kimś cza­sie za­czę­ła na­wet za­da­wać py­ta­nia: na po­cząt­ku bar­dzo pro­ste, a wła­ści­wie tyl­ko po­je­dyn­cze słów­ka, po­par­te od­po­wied­nią mi­mi­ką, aby z cza­sem za­stą­pić je peł­ny­mi, zu­peł­nie po­praw­ny­mi kon­struk­cja­mi.

Od tej chwi­li co­raz czę­ściej po­ru­szał te­mat po­dró­ży, aby przy­go­to­wać ją do sy­tu­acji, w któ­rych mo­gła­by się zna­leźć. Opo­wia­dał wów­czas o tym, jak na lot­ni­sku w Lu­ton zgu­bił się i nie po­tra­fił zna­leźć wyj­ścia, i jak od­był pierw­szą kon­tro­lę ba­ga­żo­wą, a tak­że roz­mo­wę z po­dejrz­li­wym, an­giel­skim urzęd­ni­kiem. Po­tem wspo­mniał w jaki spo­sób sta­rał się uni­kać po­li­cji, kie­dy już był na miej­scu, i co mó­wił, kie­dy wy­py­ty­wa­no go po­zwo­le­nie na pra­cę.

Cza­sa­mi pusz­czał wo­dze wy­obraź­ni i snuł opo­wie­ści o zu­peł­nie in­nych po­dró­żach. Były to barw­ne hi­sto­rie o wy­pra­wach do nie­zna­nych za­kąt­ków świa­ta; hi­sto­rie o że­glu­dze przez mo­rza i oce­any, oraz o la­ta­niu w prze­stwo­rzach. Po­ma­gał mu w tym wi­dok z ba­ro­we­go okna, skąd moż­na było po­dzi­wiać oce­an da­chów po­kry­tych papą, a tak­że wy­so­kie wie­że ko­pal­nia­nych szy­bów, któ­re na ho­ry­zon­cie prze­ista­cza­ły się w masz­ty okrę­tów, po­dró­żu­ją­cych w nie­zna­ne.

Kry­sta uśmie­cha­ła się wte­dy ma­rzy­ciel­sko i jesz­cze bar­dziej po­chy­la­ła do nie­go przez kon­tu­ar, nie ba­cząc na wzglę­dy bez­pie­czeń­stwa. Po­tra­fi­ła go wte­dy słu­chać go­dzi­na­mi, do­le­wa­jąc mu tro­skli­wie do kie­lisz­ka i pro­sząc od cza­su do cza­su, aby po­wtó­rzył ja­kiś wy­bra­ny frag­ment jego ma­rzeń, któ­re­go nie­ste­ty nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć.

Kie­dy w koń­cu przy­szło jej opi­sać swo­je wła­sne ma­rze­nia, oświad­czy­ła, że chcia­ła­by za­ło­żyć w Lu­ton swój wła­sny pub, a może na­wet i her­ba­ciar­nię, do któ­rej scho­dzi­li­by się wszy­scy zna­jo­mi Po­la­cy. Po­wie­dzia­ła o tym z tak wiel­kim prze­ko­na­niem, jak­by już była na miej­scu, i jak­by nic nie było w sta­nie prze­szko­dzić jej w zre­ali­zo­wa­niu swe­go przed­się­wzię­cia.

– Za­bio­rę się do tego za­raz, jak tyl­ko sta­nę na nogi – oznaj­mi­ła.

– Po­mo­gę ci we wszyst­kim – za­pew­nił.

– Przy­rze­kasz? – pod­chwy­ci­ła.

– Wy­star­czy tyl­ko je­den twój te­le­fon – oznaj­mił z dumą. – Ale naj­pierw mu­sisz bez­piecz­nie wy­je­chać.

Nie spo­dzie­wał się wów­czas, że jej czas wy­jaz­du na­stą­pi za­le­d­wie kil­ka dni po­tem. Sta­ło się to pew­ne­go wie­czo­ra, tuż po ich so­bot­nim spo­tka­niu, któ­re za­koń­czy­ło się o wie­le póź­niej ani­że­li po­win­no. Wła­ści­wie na kil­ka­na­ście mi­nut przed pół­no­cą. Kry­sta była wte­dy w do­sko­na­łym na­stro­ju, a bar wciąż jesz­cze tęt­nił so­bot­nim gwa­rem, o wie­le bar­dziej nie­spo­koj­nym, ani­że­li w po­zo­sta­łe dni ty­go­dnia. Że­gna­jąc się za­strze­gła, aby ko­lej­nym te­ma­tem ich kon­wer­sa­cji była wy­so­kość do­cho­dów w jej ba­rze i obie­ca­ła, że za­dzwo­ni w tej spra­wie na po­cząt­ku ty­go­dnia.

Gdy tym­cza­sem za­dzwo­ni­ła za­raz po jego po­wro­cie do domu i ła­mią­cym się gło­sem oświad­czy­ła, że wła­śnie był u niej Jó­zek.

– Wy­glą­da na to, że wszyst­kie­go się do­my­ślił – jęk­nę­ła. – Przyjdź jak naj­szyb­ciej.

– Będę za chwi­lę – obie­cał, od­kła­da­jąc słu­chaw­kę.

Kie­dy do­tarł na miej­sce, Kry­sta sie­dzia­ła na pod­ło­dze w oto­cze­niu po­przew­ra­ca­nych krze­seł i wy­wró­co­nych sto­li­ków. Wo­kół niej po­nie­wie­ra­ły się odłam­ki szkła, po­ła­ma­ne czę­ści drew­nia­nej ba­lu­stra­dy i skraw­ki pa­pie­ro­wych ser­we­tek. W ca­łym ba­rze pa­no­wa­ła nie­mal gro­bo­wa ciem­ność, gdyż je­dy­nym źró­dłem świa­tła była te­raz biu­ro­wa lamp­ka, usta­wio­na na okien­nym pa­ra­pe­cie.

– Nig­dy mu tego nie wy­ba­czę – za­łka­ła, do­ty­ka­jąc ko­niusz­kiem ję­zy­ka opuch­nię­tej i za­krwa­wio­nej war­gi.

– Co masz za­miar zro­bić? – za­py­tał. – Naj­le­piej bę­dzie za­dzwo­nić na po­li­cję.

– Tyl­ko nie to – za­pro­te­sto­wa­ła i z tru­dem za­pa­li­ła pa­pie­ro­sa.

Za­cho­wy­wa­ła się te­raz tak, jak­by to, co ją spo­tka­ło, nie było ni­czym in­nym, jak tyl­ko z góry prze­wi­dzia­nym cią­giem zda­rzeń, któ­re nie­ste­ty na­le­ża­ło przy­jąć z naj­wyż­szą po­ko­rą. Na­la­ła so­bie kie­li­szek wina z je­dy­nej oca­la­łej bu­tel­ki i oznaj­mi­ła zde­cy­do­wa­nym to­nem, że nie po­zo­sta­ło jej nic in­ne­go, jak tyl­ko przy­go­to­wać się do wy­jaz­du.

– My­ślisz, że je­steś go­to­wa? – za­py­tał.

Ski­nę­ła bez­wied­nie gło­wą.

– My­ślę, że tak – od­par­ła. – A poza tym nie mam in­ne­go wyj­ścia.

– W ta­kim ra­zie do cza­su wy­jaz­du za­miesz­kasz ze mną – po­wie­dział sta­now­czym to­nem.

Jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ra wpro­wa­dzi­ła się do nie­go i za­ję­ła nie­du­ży po­ko­ik tuż przy kuch­ni, któ­ry miał po­łą­cze­nie z jego sy­pial­nią. Pierw­szej nocy spa­li od­dziel­nie, ale już na­stęp­ne­go wie­czo­ra, tuż przed za­śnię­ciem, uchy­lił do niej drzwi i ci­cho wsu­nął się do jej łóż­ka. Od tej chwi­li za­sy­pia­li już ra­zem.

W noc, któ­ra po­prze­dzi­ła jej wy­jazd, usły­szał Józ­ka, do­bi­ja­ją­ce­go się do okna. Był pi­ja­ny, ale nie na tyle, aby nie zda­wać so­bie spra­wy, co się wo­kół nie­go dzie­je. Zu­peł­nie przy­tom­nie za­py­tał o Kry­stę.

– Wiem, że tu jest – bąk­nął. – I wiem, że chce uciec, suka, ale nig­dy na to nie po­zwo­lę.

Wi­dząc, że Jó­zek pró­bu­je wtar­gnąć do środ­ka, za­gro­dził mu dro­gę.

– Nie ma jej tu­taj – skła­mał, trzy­ma­jąc go w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od sie­bie. – Le­piej po­szu­kaj gdzie in­dziej.

Jó­zek ro­zej­rzał się wo­kół pół­przy­tom­nie.

– Niech bę­dzie, że jej tu nie ma – po­wie­dział. – Ale pa­mię­taj, że i tak ją od­naj­dę.

Jesz­cze przez chwi­lę przy­pa­try­wał mu się po­dejrz­li­wie, a po­tem po­wlókł w kie­run­ku ko­le­jo­we­go wia­duk­tu, aby do­łą­czyć do tych, któ­rzy cze­ka­li tam na po­ciąg z wę­glem.

Za­raz jak tyl­ko znik­nął za za­krę­tem Kry­sta szyb­ko wsta­ła i w po­spie­chu ubra­ła się. Pró­bo­wał ją za­trzy­mać, kie­dy drżą­cy­mi pal­ca­mi za­pi­na­ła bluz­kę. Ale na próż­no.

Wró­ci­ła tuż nad ra­nem, za­raz jak tyl­ko prze­je­chał po­ciąg z wę­glem i bez sło­wa wsu­nę­ła się pod koł­drę. Dłu­go wsłu­chi­wał się w jej nie­spo­koj­ny od­dech, nie ma­jąc od­wa­gi za­py­tać, co wy­da­rzy­ło się, kie­dy po­śpie­szy­ła za Józ­kiem.

Rano za­opa­trzył ją we wszyst­ko to, co mia­ło jej się przy­dać do sa­mo­dziel­nej na­uki an­giel­skie­go. Był to je­den z jego po­dróż­nych słow­ni­ków, ten naj­czę­ściej uży­wa­ny, wy­tar­ty na brze­gach od cią­głe­go no­sze­nia w kie­sze­ni. Do tego do­ło­żył roz­mów­ki, któ­re nie­uchron­nie mia­ły jej się przy­dać na miej­scu, po­cząw­szy od chwi­li, kie­dy mia­ła sta­nąć przed ob­li­czem urzęd­ni­ka na lot­ni­sku, a skoń­czyw­szy na roz­mo­wie o pra­cę. Na ko­niec po­da­ro­wał jej kie­szon­ko­wy od­twa­rzacz, oraz dwie pły­ty z na­gra­nia­mi an­giel­skich lek­to­rów, któ­rzy mie­li ją uko­ić w chwi­lach, kie­dy bar­dzo chcia­ła­by mieć ko­goś przy so­bie.

Po­że­gna­li się bez spe­cjal­nych ce­re­mo­nii, któ­re mo­gły­by nadać ich roz­sta­niu nie­po­trzeb­nej i tkli­wej ro­man­tycz­no­ści. Był prze­świad­czo­ny o tym, że Kry­sta bar­dzo chcia­ła ta­kie­go wła­śnie po­że­gna­nia, dla­te­go też po­sta­no­wił, że nie bę­dzie jej to­wa­rzy­szył w dro­dze na dwo­rzec. Przy­po­mniał tyl­ko o tym, aby nie za­po­mi­na­ła na­pi­sać za­raz po przy­jeź­dzie i prze­ka­zać wszyst­ko to, co się wo­kół niej wy­da­rzy. Po­pro­sił tak­że Mi­li­cjan­to­wą, aby to­wa­rzy­szy­ła jej w dro­dze na przy­sta­nek au­to­bu­so­wy. Sam po­sta­no­wił po­cze­kać na po­ja­wie­nie się Józ­ka, któ­ry zwy­kle o tej po­rze wsta­wał, aby pod­lać daw­no już uschnię­te po­mi­do­ry w swo­im ogro­dzie.

***

Nie­ste­ty Jó­zek nie po­ja­wił się tam­te­go ran­ka, ani też po­tem w cią­gu ca­łe­go dnia. Nie po­ja­wił się rów­nież przez kil­ka na­stęp­nych dni, ale ja­koś nikt nie za­uwa­żył jego znik­nię­cia. Do­pie­ro po upły­wie ty­go­dnia jego naj­bliż­si kum­ple za­czę­li go szu­kać. Naj­pierw nad sta­wem, gdzie mógł za­plą­tać się w za­ro­ślach i uto­nąć, a po­tem przy to­rach, gdzie mógł wpaść pod koła roz­pę­dzo­ne­go po­cią­gu. Nie­ste­ty, bez po­wo­dze­nia. Na ko­niec Mi­li­cjan­to­wa po­sta­no­wi­ła za­wia­do­mić Kry­stę o jego znik­nię­ciu.

Kry­sta za­re­ago­wa­ła w spo­sób bar­dzo prak­tycz­ny i na­pi­sa­ła w li­ście do Mi­li­cjan­to­wej, że je­że­li do tej pory go nie od­na­le­zio­no, to nie ma po­wo­du, aby mia­ła wra­cać i wy­da­wać pie­nią­dze na po­dróż.

Wkrót­ce po­tem, za­rów­no o niej jak i o Józ­ku prze­sta­no w ogó­le roz­pa­mię­ty­wać. Na­wet ich nisz­cze­ją­cy do­mek prze­stał być przed­mio­tem za­in­te­re­so­wań ko­go­kol­wiek z osie­dla. Jak­by go w ogó­le nie było, i jak­by jego hi­sto­ria nig­dy się nie wy­da­rzy­ła.4.

Ich lot ukła­dał się bez ja­kich­kol­wiek za­kłó­ceń. Nie roz­ma­wia­li już wię­cej ani o domu, ani też o czym­kol­wiek in­nym, co mo­gło­by im zmą­cić przy­jem­ność po­dró­żo­wa­nia. Kry­sta za­ję­ła się te­raz sie­dzą­cą obok niej dziew­czyn­ką, któ­ra do tej pory nie ode­zwa­ła się ani sło­wem. Mo­gła mieć naj­wy­żej czte­ry lata, może pięć, ale zna­mio­no­wa­ła ją bar­dzo szcze­gól­na doj­rza­łość, po­nie­waż tyl­ko ona jed­na spo­śród wszyst­kich, roz­krzy­cza­nych dzie­ci na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu, za­cho­wy­wa­ła się bar­dzo spo­koj­nie i po­wścią­gli­wie.

Kie­dy do niej za­gad­nął, oka­za­ło się, że ma na imię Syl­wia i już po kil­ku zda­niach roz­mo­wy zwie­rzy­ła mu się, że bar­dzo lubi ma­lo­wać. Od razu wrę­czy­ła mu gru­by bru­lion wy­peł­nio­ny jed­no­barw­ny­mi ry­sun­ka­mi, któ­re w więk­szo­ści przed­sta­wia­ły po­sta­cie baj­ko­wych zwie­rząt wy­le­gu­ją­cych się na po­dusz­kach, a tak­że drze­wa i kwia­ty. Ale przede wszyst­kim po­lne dro­gi, oto­czo­ne wy­so­ki­mi ży­wo­pło­ta­mi, cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla bry­tyj­skie­go kra­jo­bra­zu.

Szyb­ko prze­li­czył w pa­mię­ci czas, któ­ry upły­nął od chwi­li, kie­dy Kry­sta wy­je­cha­ła z Abi­sy­nii, po­dej­rze­wa­jąc, że Syl­wia może być cór­ką Józ­ka i przez chwi­lę pró­bo­wał na­wet do­pa­trzyć się w jej dzie­cię­cej twa­rzy po­do­bień­stwa do ojca, na­wet po­mi­mo tego, że prze­cież twarz Józ­ka, taka, jaką za­pa­mię­tał, była do tego stop­nia oszpe­co­na al­ko­ho­lem, że nie spo­sób było do­strzec w niej ja­kich­kol­wiek na­tu­ral­nych ry­sów. Wkrót­ce jed­nak oka­za­ło się, że Syl­wia jest cór­ką pew­nej ko­bie­ty z Lu­ton i po­dró­żu­je, aby spo­tkać się z oj­cem.

Kry­sta po­mo­gła jej opu­ścić sto­li­czek i usta­wi­ła na nim ku­bek z her­ba­tą. Po­tem tro­skli­wie po­gła­ska­ła ją po gło­wie i na ko­niec wci­snę­ła jej pod gło­wę ma­leń­ką po­dusz­kę, za­chę­ca­jąc, aby się tro­chę zdrzem­nę­ła. Ona sama opu­ści­ła po­sęp­nie gło­wę i wle­pi­ła wzrok w ko­niusz­ki zbie­la­łych pal­ców, za­ci­śnię­tych na pla­sti­ko­wej tac­ce z na­po­ja­mi, a po­tem przy­mknę­ła po­wie­ki. Ode­zwa­ła się do nie­go do­pie­ro w chwi­li, kie­dy pu­szy­sty dy­wan pod skrzy­dłem sa­mo­lo­tu za­czął rzed­nąć, i kie­dy uka­za­ła się pod nim wą­ska wstąż­ka rze­ki, ob­ło­żo­na po obu stro­nach mi­nia­tu­ro­wy­mi kloc­ka­mi za­bu­do­wań, co ozna­cza­ło, że zbli­ża­ją się do koń­ca po­dró­ży. Nie­spo­dzie­wa­nie pod­nio­sła wte­dy wzrok i za­py­ta­ła o Józ­ka.

– Po­dob­no od­na­leź­li jego cia­ło – po­wie­dzia­ła nie­mal­że bez­gło­śnie.

Ben kiw­nął gło­wą. – Zna­leź­li go tuż przed moim wy­jaz­dem – po­wie­dział, nie pa­trząc na nią.

– Czy to praw­da, że zgło­si­łeś się, aby go roz­po­znać?

Jesz­cze raz po­twier­dził ski­nie­niem gło­wy i spoj­rzał za okno, gdzie sza­ro­nie­bie­ska sza­chow­ni­ca pól, prze­su­wa­ła się wła­śnie, jak na me­cha­nicz­nie po­ru­sza­nym ekra­nie.

Wi­zy­tę w pro­sek­to­rium za­pa­mię­tał do­sko­na­le. Cze­kał tam na nie­go męż­czy­zna w gu­mo­wym kom­bi­ne­zo­nie, oraz ko­bie­ta w bia­łym far­tu­chu. Obo­je sta­li obok me­ta­lo­we­go sto­łu, na któ­rym le­ża­ły przed­mio­ty wciąż jesz­cze po­kry­te za­schnię­tą ma­zią wę­glo­wą. Roz­po­znał je bez naj­mniej­sze­go tru­du: był wśród nich scy­zo­ryk Józ­ka z po­rdze­wia­łą rę­ko­je­ścią; był tam rów­nież jego port­fel z ry­bią łu­ską, któ­rą Jó­zek prze­cho­wy­wał na szczę­ście; były też wy­cin­ki z ga­zet, przed­sta­wia­ją­ce jego ulu­bio­ne­go pio­sen­ka­rza, a tak­że kil­ka po­żół­kłych fo­to­gra­fii. Na jed­nej z nich pre­zen­to­wał się, jako przy­stoj­ny męż­czy­zna, bez wi­docz­nych śla­dów na­ło­gu, u boku swej żony Kry­sty, któ­ra trzy­ma­jąc go pod rękę po­chy­la­ła się nad nim, jak­by chcia­ła mu po­wie­dzieć coś bar­dzo czu­łe­go.

Męż­czy­zna w gu­mo­wym kom­bi­ne­zo­nie bez sło­wa otwo­rzył szu­fla­dę biur­ka i wy­jął z niej sza­ry sko­ro­szyt. Szyb­kim ru­chem prze­rzu­cił w nim kil­ka za­pi­sa­nych kar­tek i za­raz po­tem za­czął je na głos od­czy­ty­wać, ale w taki spo­sób, jak­by na pa­mięć znał wszyst­ko, co było tam za­no­to­wa­ne. Z owych no­ta­tek wy­ni­ka­ło, że cia­ło Józ­ka zo­sta­ło od­na­le­zio­ne na wy­sy­pi­sku wę­gla, gdzieś pod nie­miec­ką gra­ni­cą, i że praw­do­po­dob­nie tra­fi­ło tam po dłu­giej po­dró­ży po­cią­giem.

Słu­cha­jąc go stał wy­pro­sto­wa­ny z wy­so­ko unie­sio­ną gło­wą, a kie­dy tam­ten skoń­czył, od­wró­cił się i wy­szedł bez sło­wa.

Za­raz po­tem wsiadł do cze­ka­ją­cej na nie­go tak­sów­ki i dłu­go nie mógł się zde­cy­do­wać, w któ­rą stro­nę po­je­chać. Wresz­cie po­sta­no­wił od­wie­dzić te miej­sca w sta­rej Abi­sy­nii, któ­re Jó­zek od­wie­dzał naj­czę­ściej. Za­czął od tar­go­wi­ska na Ja­gieł­ły.

Aby tam do­trzeć, na­le­ża­ło prze­do­stać się przez za­tło­czo­ne cen­trum, a po­tem, tuż za wia­duk­tem ko­le­jo­wym, skrę­cić w wą­ską ulicz­kę, skąd wi­dać było rzę­dy stra­ga­nów, skle­co­nych ze sta­rych de­sek i po­rdze­wia­łych blach. Wy­sia­da­jąc z tak­sów­ki po­czuł ich za­pach, oraz woń go­rą­ce­go as­fal­tu, któ­ra mie­sza­ła się tu­taj z aro­ma­tem ko­pru i ogór­ków, a tak­że ze słod­ka­wą wo­nią pra­żo­nej ku­ku­ry­dzy. Z ob­skur­nej pi­wiar­ni, któ­ra znaj­do­wa­ła się nie­opo­dal, wy­do­by­wa­ły się kłę­by pa­pie­ro­so­we­go dymu, a za­raz obok, w wi­try­nie sali bi­lar­do­wej, wy­sia­dy­wa­li czer­wo­ni od piwa bi­lar­dzi­ści, z któ­ry­mi Jó­zek czę­sto gry­wał na pie­nią­dze. Tuż za ro­giem usy­tu­owa­ny był daw­ny punkt przy­jęć gar­de­ro­by, w któ­rym kie­dyś pra­co­wa­ła Kry­sta. Sta­nął przed jego wi­try­ną i przez chwi­lę ob­ser­wo­wał ko­bie­tę, któ­ra sie­dzia­ła we­wnątrz, jed­nak­że nie zde­cy­do­wał się, aby wejść do środ­ka. Na ko­niec wró­cił po­now­nie do tak­sów­ki i ka­zał się za­wieść nad staw, gdzie Jó­zek czę­sto ło­wił ryby.

Te­raz, kie­dy Kry­sta za­py­ta­ła go o tam­te wy­da­rze­nia, opo­wie­dział jej tyl­ko o po­dró­ży szla­kiem miejsc, któ­re jej mąż od­wie­dzał naj­czę­ściej. Nie wspo­mniał jed­nak ani sło­wem o wi­zy­cie w pro­sek­to­rium i o tym, co wy­czy­tał mu męż­czy­zna w gu­mo­wym kom­bi­ne­zo­nie.

Kry­sta wy­słu­cha­ła go bar­dzo uważ­nie, a po­tem prze­tar­ła dło­nią twarz, jak­by wciąż jesz­cze nie mo­gła otrzą­snąć się z bez­sen­ne­go le­tar­gu, w któ­rym po­grą­żo­na była przed chwi­lą.

– Bar­dzo je­stem ci wdzięcz­na – po­wie­dzia­ła.

– Niby za co? – bąk­nął wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

– Za to, że tam by­łeś.

– Gdzie?

– W tych miej­scach, do któ­rych cho­dził – oznaj­mi­ła, uśmie­cha­jąc się do nie­go z wdzięcz­no­ścią.

Za­raz po­tem wi­dok za oknem na­gle za­czął się zmie­niać, aż wresz­cie pod skrzy­dła­mi sa­mo­lo­tu po­ja­wi­ła się sza­ra li­nia pasa star­to­we­go. Obo­je wsta­li i za­czę­li przy­go­to­wy­wać się do wyj­ścia.

Roz­sta­li się w hali przy­lo­tów bez ja­kich­kol­wiek słów po­że­gna­nia, jak­by byli pew­ni tego, że nie­ba­wem znów się spo­tka­ją.

***

Sta­ło się to do­pie­ro po kil­ku la­tach. Kry­sta po­ja­wi­ła się na głów­nej alei osie­dla w ele­ganc­kim sa­mo­cho­dzie, jed­nym z tych bez­sze­lest­nie po­ru­sza­ją­cych się krą­żow­ni­ków szos, któ­re nig­dy się nie psu­ją i za­wsze pach­ną la­wen­dą oraz skó­rza­ną ta­pi­cer­ką. Za­trzy­ma­ła go tuż przy splan­to­wa­nej nie­mal­że do czy­sta par­ce­li, na któ­rej kie­dyś stał jej do­mek. Wy­ję­ła z ba­gaż­ni­ka ja­poń­ski apa­rat fo­to­gra­ficz­ny i za­czę­ła ro­bić zdję­cia: jed­no po dru­gim, ale bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia, jak­by nig­dy nie mia­ła za­mia­ru ich wy­wo­ły­wać, ani też umiesz­czać w al­bu­mie.

Sta­ła przez chwi­lę nie­ru­cho­mo, przy­glą­da­jąc się ma­łym, kar­ło­wa­tym ro­ślin­kom, któ­re ple­ni­ły się wzdłuż kra­węż­ni­ka, po­tem ro­zej­rza­ła się jesz­cze raz wo­kół sie­bie, aż wresz­cie po­śpiesz­nie usia­dła za kie­row­ni­cą i na­tych­miast ru­szy­ła gwał­tow­nie, wzbi­ja­jąc za sobą czer­wo­ną chmu­rę ce­gla­ne­go pyłu. Prze­jeż­dża­jąc obok Bena uśmiech­nę­ła się lek­ko, po­pra­wia­jąc ciem­ne oku­la­ry.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: