Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolibry. Prawdziwa historia adopcji dziecka w Brazylii. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2007
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kolibry. Prawdziwa historia adopcji dziecka w Brazylii. - ebook

Urzekająca historia adopcji – od zamieszczonego ogłoszenia, aż po podróż, od spotkania aż po czas potrzebny, aby nauczyć się kochać. Kto chce zrealizować to przedsięwzięcie, musi zrozumieć, że w jakiejś część świata jest dziecko, samotne i pozostawione, które potrzebuje rodziny. Jeśli małżeństwo jest w stanie bezinteresownie przyjąć dziecko, które ma inną fizjonomię i kolor skóry – wtedy uda im się spotkać „upragnione i poszukiwane dziecko”, a ono znajdzie w nich „utraconą rodzinę”. Adopcja rozwiązuje we wspaniały sposób problem tego „podwójnego braku”.

FRANCO FRANCESCHETTI urodził się w 1948 roku w Reggio Emilia i od trzydziestu lat pracuje jako inżynier w dużych zakładach przemysłowych w swoim mieście. Żonaty od dwudziestu dwóch lat, szczęśliwy ojciec trojga dzieci adoptowanych w Brazylii.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7660-557-9
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Długo wahałam się przed skreśleniem tych kilku linijek, ponieważ zawsze odmawiałam udziału w zjazdach, konferencjach czy też udzielania wywiadów, których głównym tematem byłaby adopcja. W opublikowanej dwa lata temu książce przedstawiłam króciutką historię przybycia mojego drugiego dziecka z Ekwadoru do Włoch, gdzie od 1993 roku wiedzie szczęśliwe życie. Relacje macierzyńskie uważam za sprawę głęboko prywatną, intymną. Więź, jaką matki nawiązują ze swoimi dziećmi, pozostaje tajemnicą niezgłębioną i niedającą się opisać, a przy tym tak zróżnicowaną w każdym z przypadków od tysięcy lat istnienia rodzaju ludzkiego na tej ziemi. Jednocześnie jest to jednak najbardziej naturalne zjawisko, jakie można sobie tylko wyobrazić. Użyłam wyrażenia „naturalne”, którym obejmuję również macierzyństwo adopcyjne, a nawet tymczasową opiekę nad dziećmi. W istocie rzeczy do zajmowania się potomstwem skłania pierwotny i zwierzęcy instynkt, który każe nam je żywić i przygotowywać do życia. Jeszcze nie tak dawno, w każdym razie we Włoszech, dzieci oddawano mamce; moi rodzice i dziadkowie zostali wykarmieni zgodnie z ówczesną praktyką przez „mleczne” matki, które nie były równocześnie matkami tej samej „krwi”. Moja teściowa dorastała przez cały czas u ciotek i żywiła do nich zawsze szczere i głębokie przywiązanie. Po co to mówię? Ponieważ z biegiem lat wobec osób, które poczuwają się zawsze do obowiązku wyrażania podziwu wobec rodziców adopcyjnych, czuję pewne skrępowanie. Ten, kto przyjmuje do rodziny inne osoby – bez względu na to, czy są to mali chłopcy, małe dziewczynki, Włosi bądź cudzoziemcy, albo też osoby stare, które znalazły się w potrzebie – nie robi nic nadzwyczajnego, a jedynie to, co podpowiadają mu w sposób naturalny zasady własnego gatunku, stojące nawet przed zasadami religijnymi czy indywidualnymi cechami pary małżeńskiej. Na koniec poddam pod rozwagę jeszcze myśl, jaką Franco Franceschetti często powtarza w swoim pełnym uroku tekście, pamiętniku ojca oddanego całkowicie sprawie życia i miłości: przeżywanie pojawienia się córki lub syna, czy to biologicznego czy adopcyjnego (dzień, w którym zniknie to rozróżnienie, także leksykalne, będzie wielkim dniem!) jako czegoś nadzwyczajnego jest błędem. Oddala nas od naszego kodu genetycznego i wystawia, jak w każdym przypadku oddalenia się owcy od stada, na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa i nieszczęścia…

Drodzy rodzice, istota naszej misji, która czasami może nam się wydawać nie do wykonania, polega na tym, byśmy nigdy nie zapominali, że jesteśmy jedynie ogniwa-mi bardzo długiego łańcucha. Nikt z nas nie jest niezastąpiony i żaden syn ani żadna córka nie może od nas wymagać, byśmy byli doskonali w miłości. Największym prezentem, jaki możemy zrobić naszym dzieciom, to kochać je w odpowiednim czasie i nie przytłaczać, nie określać z góry ich upodobań i słabych stron, nie zawracać ich z trudnej drogi z powodu naszych lęków. Wspomnijmy tylko, że najlepszy podręcznik wychowania dzieci został napisany prawie dwa tysiące lat temu przez czterech ewangelistów, którzy opowiedzieli o perypetiach młodzieńca raczej niespokojnego, takiego, którego dzisiejsze nauczycielki i psychologowie z pewnością zamknęliby od razu w szkole z internatem. A On mógł nabierać doświadczenia, przemierzając wzdłuż i wszerz miejsca tamtych wydarzeń… A tak mówiąc na marginesie, On też był adoptowany przez niejakiego Józefa.

Barbara Palombelli1 Wiadomość

W środę 16 września 1987 roku o godzinie 22.30 w sali odlotów mediolańskiego lotniska Malpensa na swój lot czekało już niewiele osób.

Carlo Ferrari z żoną Emilią spokojnie mogli dopełnić wszystkich formalności związanych z podróżą, przejść kontrolę paszportową i prześwietlić swój bagaż podręczny.

Policjant trzymający na smyczy wilczura z uwagą spojrzał na podłużną miękką czerwoną torbę w kwiatki, jakby zaniepokoiła go jej zawartość. Carlo wyczuł jego wątpliwości i z rozbrajającą pewnością siebie wyjaśnił: – To podróżna kołyska!

Zresztą owczarek niemiecki specjalnie się nimi nie zainteresował, mogli więc spokojnie pozbierać z powrotem zapasy lekarstw, aparat fotograficzny i resztę bagażu podręcznego, a potem powoli skierować się do wyjścia nr 10.

Byli trochę śpiący, ale zupełnie spokojni.

– Wszystko w porządku? – spytał Carlo Emilię.

– W jak najlepszym! – I założyła na uszy słuchawki odtwarzacza z kasetą z kursem portugalskiego. Carlo zrobił to samo. Zafascynowany poszumem tego zadziwiającego „ciągnięcia” zdania, zaczął przeglądać podręcznik: Eu vou comprar um quilo de arroz e de feijã. O supermercado està aberto? (Chcę kupić kilo ryżu i fasolę. Czy supermarket jest otwarty?).

Nie można się było jednak dobrze skupić i Carlo wolał wyciągnąć się na foteliku i powrócić do wcześniejszych myśli: W końcu się udało. Będziemy tam za dziewięć godzin, na lotnisku poznamy siostrę Manuelę… a potem Cecylię. Kiedy będziemy mogli ją zobaczyć? Ale najważniejsze, żeśmy zdołali tego dokonać, że udało się wyjechać….

Carlowi siostra Manuela kojarzyła się głównie z głosem, spokojnym głosem. Wprawdzie od przyjaciół, którzy wcześniej odbyli podobną podróż, dostali zdjęcie niemłodej już osoby o miłym wyrazie twarzy, ale do tej pory irmã (siostra) Manuela w wyobrażeniu Carla była jedynie głosem. Po raz pierwszy skontaktował się z nią pierwszego maja ubiegłego roku.

Tamtego popołudnia odezwało się do nich pewne małżeństwo z Bolonii, z którym widywali się podczas wielokrotnych spotkań poświęconych sprawom adopcji zagranicznej, organizowanych przez grupkę wolontariuszy.

– Cześć, tu Rinunccia. Udała się wam już adopcja?

– Niestety jeszcze nie, w naszych kanałach wystąpiły pewne trudności… A wam?

– Wróciliśmy dwa tygodnie temu z São Paulo w Brazylii ze śliczną nowo narodzoną dziewczynką! Ma na imię Vanessa! Jesteśmy szczęśliwi… Dotarliśmy do niej prywatnymi kanałami, teraz niestety niedostępnymi, bo za kilka tygodni są tam wybory. Ale jeżeli chcecie, możemy wam dać inny numer telefonu, do włoskiej zakonnicy misjonarki pracującej w Brazylii, która pomogła naszemu przyjacielowi w adopcji. Powiedzcie jej, że przysyła was Aldo i że jego syn Rafael ma się doskonale… Wpadnijcie do nas!

Carlo od razu po skończeniu rozmowy z Rinuccią zaczął wykręcać ten długi numer rozpoczynający się od kierunkowego 0055.

– Czy mógłbym rozmawiać z siostrą Manuelą?

– Jestem przy telefonie!

– Dzień dobry, dostałem siostry numer od Alda, który serdecznie pozdrawia razem ze swoim synem Rafaelem. Czy mogłaby nam siostra pomóc? Mamy z żoną wszystkie prawne pozwolenia na adopcję dziecka.

– Dobrze, jeśli tylko chcecie! Tutaj niestety porzuca się dużo dzieci, a placówki opiekuńcze są nieliczne, biedne i słabo wspomagane, bo obszar jest ogromny. Sporo dzieci umiera z najbardziej prozaicznych powodów, jak choćby na czerwonkę… A przekonałam się, że dzieci adoptowane przez moich rodaków doskonale czują się we Włoszech. Musicie jednak poczekać, bo teraz pomagam pewnej parze Włochów, poza tym sędzia daje parom brazylijskim pierwszeństwo wyboru dzieci porzuconych… Przyślijcie mi dokumenty poświadczone przez konsulat brazylijski i przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego.

Od tego czasu Carlo i Emilia wielokrotnie dzwonili do siostry po nowe wieści i przeżywali to oczekiwanie z niecierpliwością, bo tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich, mieli przeczucie, że ta siostra, która obiecała pomoc, wzięła sobie do serca ich sprawę. Carlo pokładał w siostrze Manueli wielką nadzieję. Utwierdzał go w tym również jej spokojny głos.

To właśnie on zbudził go w środku nocy 15 lipca 1987 roku.

– Rozmawiałam dziś z sędzią, który stwierdził, że przysłane przez was dokumenty są wystarczające i kompletne. A po chwili dał mi na ręce trzymiesięczną meninę, dziewczynkę, długą, z czarnymi oczami, o karnacji morena i według mnie z dobrym charakterem, bo się do mnie uśmiechała… Powiedział mi, że ta opuszczona menina została przydzielona senhorowi Ferrari i jego małżonce. Jeśli chcecie, jest wasza!

Telefoniczna słuchawka rozdzielała policzki Carla i Emilii; napotkał jej zdumiony wzrok i radosne przytakiwanie połączone z biciem nogami o łóżko.

– Tak, tak, ale jaka ona jest? Co to znaczy morena?

– Morena oznacza piękne bursztynowe zabarwienie, jakie zyskuje twoja żona po wakacjach nad morzem. Morena – to karnacja kobiecej klasycznej piękności brazylijskiej, a więc mulatki ze stanu Bahia.

– Aha, dobrze, dobrze! To co mamy robić? Kiedy jedziemy?

– Trzeba czekać, bo musi minąć czas określony procedurami, a sędzia musi wpisać waszą adopcję do kalendarza posiedzeń sądu. Mecenas Luiz powie mi, kiedy możecie przyjechać.

– A dziecko? U kogo będzie? U siostry?

– Nie. Ja jestem misjonarką i zajmuję się czym innym. Dziecko zostanie oddane do sierocińca, orfanato w Alagoinhas. Znam tamtejszą dyrektorkę i postaram się, żeby małej niczego nie brakowało. Gratulacje, urodziła się wam piękna córeczka, do widzenia.

– Siostro Manuelo, a kiedy siostra do nas zadzwoni?

– Nie martwcie się, bądźcie spokojni. Aha, zapomniałabym, dziewczynka nie ma imienia; pomyślcie o nim. Powiecie mi następnym razem, a ja przekażę je mecenasowi. Do widzenia, śpijcie dobrze.

Carlo i Emilia spoglądali na siebie podekscytowani.

Wiadomość o dziecku w końcu do nich dotarła, mimo że nie oprzytomnieli jeszcze po wyrwaniu ze snu w środku nocy. Ściskali się z radości, powracając wciąż do rozmowy telefonicznej.

– Powiedziała… trzymiesięczna… i długa. Tak zrozumiałaś?

– Tak, tak i że ma czarne oczy. Dobrze zrozumiałeś! Uspokój się, mów ciszej!

Później starali się oddzwonić do siostry Manueli, ale pod tym numerem nikt nie odpowiadał. Kto wie, skąd do nich dzwoniła?

A potem oczy Emilii zwilgotniały i wydały mu się piękne. Powoli, ze wzruszeniem ocierał jej łzy.

Ogarnęło ich błogie, nieznane dotąd wzruszenie. Pierwsze łzy radości w ich małżeństwie.

Płacz przyniósł odprężenie i udało im się jeszcze na trochę zasnąć tej nocy.

Po takich przeżyciach trudno było nie dzwonić do siostry Manueli. Ale okazało się, że można to robić jedynie z końcem tygodnia. Numer, jakim dysponowali, należał do telefonu znajdującego się w głównej siedzibie siostry w Aporà w głębi stanu Bahia.

Aporà to dość duża miejscowość, ale teren misji oddalony był od niej o godzinę jazdy samochodem i znajdował się, według słów siostry, w trudno dostępnej i jałowej okolicy. Wziął swą nazwę od potoku Guandù płynącego przez te ubogie ziemie. Nie było tam prądu ani telefonu.

Carlowi nie zawsze udawało się zastać siostrę w sobotę, bo często obowiązki zatrzymywały ją w Guandù. A w niedzielę pomagała podczas nabożeństw w parafii w Aporà.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: