Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król Demon. Księga I. Siedem Królestw - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
17 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Król Demon. Księga I. Siedem Królestw - ebook

W Fellsmarchu nastały ciężkie czasy. Han Alister, do niedawna złodziej, zrobi niemal wszystko, by utrzymać siebie, matkę i siostrę Mari. Jak na ironię, jedyna wartościowa rzecz, jaką posiada, nie nadaje się do sprzedaży. Odkąd Han pamięta, zawsze miał na rękach grube srebrne bransolety z wygrawerowanymi runami. Wszystko wskazuje na to, że są magiczne – rosną wraz z nim i nie da się ich zdjąć.
Życie Hana komplikuje się jeszcze bardziej po tym, jak chłopak zabiera potężny amulet Micahowi Bayarowi, synowi Wielkiego Maga. Amulet ten niegdyś należał do Króla Demona – czarownika, który przed tysiącem lat omal nie zniszczył świata. Bayarowie nie powstrzymają się przed niczym, by odzyskać tak potężny przedmiot.
Tymczasem Raisa ana’Marianna, następczyni tronu Fells, toczy własną walkę. Właśnie wróciła na królewski dwór po trzech latach swobody u rodziny ojca, w kolonii Demonai, gdzie jeździła konno, polowała i uczestniczyła w słynnych targach klanowych. Po swoim święcie imienia szesnastoletnia Raisa będzie mogła wyjść za mąż, lecz nie jest zachwycona perspektywą poślubienia księcia z dużym zamkiem i małym móżdżkiem. Raisa pragnie być jak Hanalea – legendarna waleczna królowa, która pokonała Króla Demona i uratowała świat. Wygląda jednak na to, że jej matka ma inne plany – niebagatelną rolę odgrywa w nich zalotnik, łamiący wszelkie prawa, na których opiera się królestwo.
Siedem Królestw zadrży w posadach, gdy losy Hana i Raisy zetkną się na kartach tej trzymającej w napięciu powieści

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62170-77-7
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY Polowanie

Han Alister kucał obok parującego błotnego źródła, modląc się w duchu, by gorąca skorupa utrzymała jego niewielki ciężar. Usta i nos zasłonił sobie chustką, lecz oczy cały czas piekły go i łzawiły od oparów siarki wydobywających się z bulgoczącego szlamu. Wyciągnął kij w kierunku rosnącej na skraju kępy żółtawozielonych kwiatów. Wsunąwszy pod nią koniuszek, oderwał ją od błota, przeniósł na kiju ponad przewieszoną przez ramię torbę z jeleniej skóry i jednym ruchem strącił do wnętrza torby. Następnie bardzo ostrożnie wstał i zaczął wycofywać się na twardy grunt.

Był już niemal u celu, gdy jedna stopa przebiła cienką powierzchnię i zapadła się po kostkę w szare, kleiste, gorące błoto.

– Na kości Hanalei! – krzyknął, rzucając się w tył z nadzieją, że nie wyląduje na plecach w innym błotnym wykrocie albo, co gorsza, w jednym z tych źródeł z błękitną wodą, w których po kilku minutach ugotowane ciało odchodzi od kości.

Na szczęście upadł na twardą ziemię między sosnami; z jego ust wydobył się przy tym długi wydech, jakby uszło z niego powietrze. Usłyszał, jak Tancerz Ognia zsuwa się po zboczu, tłumiąc śmiech. Tancerz chwycił go za nadgarstki i pociągnął w bezpieczniejsze miejsce, wyginając się w tył dla zachowania równowagi.

– Zmienimy twoje imię, Samotny Łowco – powiedział, kucając obok Hana. Śniada twarz Tancerza była poważna, bystre niebieskie oczy patrzyły groźnie, lecz kąciki ust lekko się uniosły. – Może na Brodzący w Błocie albo Błotny Wędrowiec?

Hanowi nie było do śmiechu. Klnąc, zebrał garść liści, żeby wytrzeć but. Trzeba było włożyć stare znoszone mokasyny. Wysokie buty uchroniły go co prawda przed poparzeniami, ale prawy był teraz oblepiony cuchnącą mazią i Han wiedział, że po powrocie do domu będzie się musiał nasłuchać.

– Te buty to wyrób klanu – powie matka. – Zdajesz sobie sprawę, ile kosztują?

Nie miało znaczenia, że za nie nie zapłaciła. Han dostał je od matki Tancerza, Iwy, w zamian za rzadki okaz władcy śmierci, grzyba znalezionego poprzedniej wiosny. Mama nie była zachwycona, gdy przyniósł je do domu.

– Buty? – Wpatrywała się w niego zdumiona. – Wytworne buty? Kiedy ty dorośniesz? Nie mogłeś wziąć pieniędzy? Ziarna, żebyśmy mieli co jeść? Albo drewna na opał lub ciepłych koców? – Zbliżała się do niego z witką, którą chyba zawsze miała przy sobie. Han odsuwał się, wiedząc z doświadczenia, że w jej dłoniach, nawykłych do ciężkiej pracy, kryje się wielka siła.

Na plecach i rękach pozostały siniaki. Ale buty zachował.

Były warte dużo więcej, niż za nie dał – wiedział o tym. Iwa zawsze była szczodra dla niego, jego mamy i siostry Mari, ponieważ w ich domu nie było mężczyzny. Oczywiście, nie licząc Hana, lecz większości osób nie przychodziło to do głowy. Mimo że jako szesnastolatek był już prawie dorosły.

Tancerz przyniósł źródlaną wodę z Ognistej Głębi i polał nią zabłocony but Hana.

– Czemu tylko paskudne rośliny rosnące w paskudnych miejscach mają jakąś wartość? – zapytał Tancerz.

– Gdyby zwyczajnie rosły sobie w ogrodzie, kto by za nie płacił? – mruknął Han, wycierając dłonie w nogawki obcisłych spodni. Srebrne obręcze na nadgarstkach także były oblepione błotem, które wbiło się głęboko w misterny grawerunek. Musi je wyczyścić przed powrotem do domu, bo jeszcze i za to mu się oberwie.

Takie zakończenie było warte całego tego okropnego dnia. Włóczyli się od świtu, a on zdołał uzbierać zaledwie trzy lilie siarkowe, dużą torbę kory cynamonu, trochę brzytwicy i garść pospolitego kolcopnącza, które może uda się sprzedać jako panieńskie ziele na targu w Dolinie. Przez pustą sakiewkę matki w tym sezonie wyruszył w góry zbyt wcześnie.

– To strata czasu – powiedział Han, choć był to przecież jego pomysł. Podniósł kamień i cisnął nim w błoto, w którym ten zniknął z bulgotem. – Zajmijmy się czymś innym.

Tancerz przechylił głowę, tak że rozkołysał warkoczyki z koralikami.

– A co byś…?

– Zapolujmy – zaproponował Han, dotykając łuku przewieszonego przez plecy.

Tancerz w zamyśleniu zmarszczył brwi.

– Moglibyśmy spróbować na Łące Spalonych Drzew. Kozice przychodzą tam z nizin. Ptaszyna widziała je przedwczoraj.

– No to chodźmy! – Han nie potrzebował czasu do namysłu. Była kwadra głodu. Dzbany z fasolą, kapustą i suszoną rybą, które matka przygotowała na długą zimę, już były puste. Nawet gdyby miał ochotę na kolejny posiłek złożony z fasoli i kapusty, to i tak dostałby tylko owsiankę. Albo owsiankę z odrobiną solonego mięsa dla smaku. Upolowane mięso wynagrodziłoby mu z nawiązką dzisiejsze marne zbiory.

Ruszyli na wschód. Parujące źródła zostały za nimi. Tancerz narzucił żwawe tempo przez dolinę, którą płynęła Dyrna. Wysiłek fizyczny sprawił, że Han poczuł się lepiej.

Zresztą trudno było się złościć w taki dzień. Wszędzie dookoła witały ich ślady wiosny. Pod nogami mieli żmijowniki, pocałunki panien i majowe jabłka. Han wdychał zapach ciepłej ziemi, która wynurzyła się spod zimowego okrycia. Dyrna pieniła się na kamieniach, huczała w wodospadach, zasilana śniegiem spływającym po stokach z gór. Robiło się coraz cieplej, tak że Han zdjął kurtkę ze skóry jelenia i podciągnął rękawy aż za łokcie.

Łąka Spalonych Drzew była pogorzeliskiem po niedawnym pożarze. Za kilka lat znowu wyrośnie tu las, lecz na razie teren pokrywały wysokie trawy i dzikie kwiaty, między którymi pionowo sterczały zwęglone pnie sosen. Część pni leżała porozrzucana, jakby jakiś olbrzym zrobił sobie z nich pochodnie do zabawy. Młode sosenki sięgały już kolan, jeżyny i dzikie róże wygrzewały się w słońcu w miejscach, gdzie kiedyś był gęsty sosnowy las.

Ujrzeli kilkanaście kozic, które z opuszczonymi głowami skubały świeże źdźbła wiosennej trawy. Na tle brązu i zieleni łąki wyglądały niczym plamy brunatnej farby. Ich długie uszy drgały atakowane przez owady.

Tętno Hana przyspieszyło. Tancerz był lepszym łucznikiem, cierpliwszym, jeśli chodzi o wybór celu, jednak przecież każdy z nich mógł wrócić ze zdobyczą. Na myśl o świeżym mięsie poczuł, jak jego wiecznie pusty żołądek aż się skręca.

Obeszli polanę, tak by ustawić się pod wiatr, i skryli się za skarpą osłaniającą ich od strony stada. Przycupnąwszy za dużą skałą, Han zsunął łuk i napiął cięciwę, oceniając naprężenie stwardniałym kciukiem. Łuk był nowy, przystosowany do jego wzrostu. Był wyrobem klanowym, jak wszystko w jego życiu, co łączyło funkcjonalność z pięknem.

Wstał i przyciągnął cięciwę w okolice ucha. Czekał cierpliwie. Wiatr przyniósł zapach palonego drewna. Han skierował wzrok do góry i odnalazł cienką smużkę dymu przesuwającą się w poprzek zbocza. Spojrzał pytająco na Tancerza, a ten w odpowiedzi wzruszył ramionami. Ziemia była wilgotna, a wiosenna roślinność soczysta i bujna. O tej porze roku nic nie powinno się palić.

Pasące się zwierzęta również wyczuły swąd. Podnosiły głowy, prychały i wierzgały kopytami, rozglądając się tak niespokojnie, że ich oczy świeciły białkami. Han ponownie spojrzał w górę. Teraz zobaczył pomarańczowe, fioletowe i zielone płomienie, a w napływającym stamtąd wietrze wyczuwał coraz silniejszy żar i coraz więcej dymu.

Fiolet i zieleń? Myślał. Czy są rośliny, które płonąc, dają takie barwy?

Przez chwilę stado kotłowało się nerwowo, jakby nie mogąc się zdecydować, w którą stronę uciekać, po czym jak na komendę ruszyło prosto na nich.

Han czym prędzej sięgnął po łuk i gdy kozice ich mijały, wypuścił strzałę. Spudłował. Tancerzowi też nie dopisało szczęście.

Han rzucił się w pogoń za stadem – biegł chwilę, przeskakując przeszkody, z nadzieją że wystrzeli jeszcze raz, ale mu się to nie udało. Zobaczył tylko ich białe ogony, nim zwierzęta zniknęły wśród sosen. Przeklinając pod nosem, powlókł się z powrotem pod górę, w miejsce, gdzie stał Tancerz, z zadartą głową i wzrokiem wbitym w zbocze. Pasmo oślepiającego płomienia toczyło się w ich stronę, nabierając prędkości, pozostawiając po sobie wypaloną, spustoszoną ziemię.

– Co się dzieje? – zastanawiał się głośno Tancerz. – O tej porze roku przecież nie ma pożarów.

Ogień nabierał siły i tempa, przeskakiwał drobne jary. Rozżarzone iskry tryskały na wszystkie strony. Na odsłoniętej twarzy i dłoniach Han poczuł piekący ból. Strzepując popiół z włosów i gasząc iskry na ubraniu, nagle uświadomił sobie, co im grozi.

– Szybko, z drogi!

Pobiegli na drugą stronę grani. Ślizgali się na łupkach i liściach, wiedząc, że upadek oznacza katastrofę. Wreszcie ukryli się za skalnym występem przecinającym cienką roślinną osłonę zbocza. Obok nich przemykały króliki, lisy i inne drobne zwierzęta, ścigane przez płomienie. Pasmo ognia pełzło z sykiem i trzaskiem, zachłannie pożerając wszystko na swej drodze.

Za nim posuwali się trzej jeźdźcy, niczym pasterze poganiający pożogę przed sobą.

Han wpatrywał się w nich jak zauroczony. Nie byli starsi od niego i Tancerza, lecz mieli piękne peleryny z jedwabiu i wełny, które ocierały się o strzemiona, oraz długie stuły zdobione lśniącymi osobliwymi herbami. Nie jechali na krępych, włochatych kucach górskich, lecz na koniach z nizin – o długich, smukłych nogach i dumnie wygiętych szyjach. Ich siodła i uprzęże były ozdobione srebrnymi okuciami. Han znał się na koniach i wiedział, że te kosztowały tyle, ile zarabiał przeciętny człowiek przez cały rok.

A on – przez całe życie.

Chłopcy jechali ze swobodą i nonszalancją, jakby nie dostrzegając tego, co dzieje się wokół.

Tancerz znieruchomiał, jego śniada twarz skamieniała, a brązowe oczy spoglądały kamiennym wzrokiem.

– Zaklinacze – szepnął, używając klanowego określenia czarowników. – Powinienem był się domyślić.

Miotacze uroków, pomyślał Han, czując dreszcz strachu i emocji. Jeszcze nigdy nie widział żadnego z bliska. Czarownicy nie zadają się z takimi jak on. Mieszkają w pięknych pałacach wokół zamku Fellsmarch i bywają u królowej. Pełnią funkcje ambasadorów w obcych krajach – nie bez powodu, bowiem opowieści o ich czarodziejskich mocach odstraszają najeźdźców.

Najpotężniejszym z nich był Wielki Mag, doradca i mag królowej Fells.

– Trzymaj się z dala od czarowników – mawiała mama. – Lepiej, żeby tacy jak oni się tobą nie interesowali. Zbliżysz się i możesz spłonąć żywcem albo zamienią cię w coś paskudnego i niegodziwego. Pospólstwo jest dla nich jak brud pod stopami.

Jak wszystko, co zakazane, czarownicy fascynowali Hana, lecz tej jednej zasady nigdy nie miał okazji złamać. Zaklinacze nie mieli wstępu na teren Gór Duchów, z wyjątkiem Domu Rady na Górze Szarej Pani wznoszącej się nad Doliną. Nie zapuszczali się też na teren Łachmantargu, gdzie mieszkał Han. Gdy potrzebowali jakichś zakupów, wysyłali służących.

W ten sposób trzy ludy z terenów Fells – czarownicy z Wysp Północnych, mieszkańcy nizin i klany z gór – utrzymywały niepewny pokój.

Gdy jeźdźcy znaleźli się bliżej ich kryjówki, Han chłonął wzrokiem każdy szczegół ich wyglądu. Ten na czele miał czarne włosy zaczesane do tyłu i opadające na ramiona. Na długich palcach lśniło mnóstwo pierścieni, a z jego szyi na ciężkim łańcuchu zwisał kunsztownie zdobiony wisior – zapewne potężny amulet.

Jego stuła była ozdobiona wizerunkami srebrnych sokołów ze szponami rozczapierzonymi do ataku. Srebrne sokoły, pomyślał Han. To musi być jego herb rodowy.

Dwaj pozostali byli rudzi. Mieli identyczne szerokie, płaskie nosy, a na stułach wyhaftowane warczące górskie koty. Na pewno bracia albo kuzyni, przyszło na myśl Hanowi. Trzymali się nieco z tyłu za czarnowłosym czarownikiem i sprawiali wrażenie posłusznych jego woli. Han nie zauważył u nich żadnych amuletów.

Han chętnie pozostałby w ukryciu i obserwował przejeżdżających, lecz Tancerz miał inne plany. Wyskoczył zza skał niemal wprost pod końskie kopyta, wprawiając rumaki w taki popłoch, że trzej jeźdźcy z trudem utrzymali się w siodłach.

– Jestem Tancerz Ognia – oznajmił głośno w języku powszechnym – z kolonii Sosen Marisy – pominął rytualne powitanie podróżnych i przystąpił od razu do rzeczy. – Moja kolonia pyta, kim jesteście i co czarownicy robią na Hanalei, terenie zakazanym dla nich przez Nǽming. – Tancerz stał wyprostowany, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami i dłońmi zaciśniętymi w pięści, lecz przy tych trzech obcych na wysokich rumakach wydawał się niski.

Co w niego wstąpiło? myślał Han, niechętnie wychodząc z kryjówki, by stanąć obok przyjaciela. Nie podobało mu się, że czarownicy wdarli się na ich teren łowiecki, ale rozsądek nakazywał nie narażać się na ich zaklęcia.

Czarnowłosy chłopak spojrzał gniewnie na Tancerza, skrzywił się – czarne oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia – po czym na jego oblicze wróciło chłodne lekceważenie.

Czyżby znał Tancerza? Han spoglądał to na jednego, to na drugiego. Tancerz nie sprawiał wrażenia, że zna czarownika.

Chociaż Han był wyższy od Tancerza, wzrok czarowników przepływał po nim jak woda po skale i stale wracał do jego towarzysza. Han spojrzał na swoje ubłocone spodnie ze skóry jelenia i koszulę z targu staroci, zazdroszcząc przybyszom wyszukanych strojów. Czuł się niewidzialny. Nic nieznaczący.

Tancerza obecność czarowników w ogóle nie onieśmielała.

– Zapytałem o wasze imiona – powiedział. Wskazał na cofające się płomienie. – To mi wygląda na czarodziejski ogień.

Skąd Tancerz wie, jak wygląda czarodziejski ogień? zastanawiał się Han. Może tylko blefuje?

Chłopiec z symbolem sokoła wymienił spojrzenia z kompanami, jakby pytając ich, czy odpowiedzieć. Nie uzyskawszy od nich pomocy, zwrócił się do Tancerza:

– Jestem Micah Bayar, z domu Orlich Gniazd – oznajmił takim tonem, jakby sam dźwięk tego imienia miał ich powalić na kolana. – Jesteśmy tu z rozkazu królowej. Królowa Marianna oraz księżniczki Raisa i Mellony polują w Dolinie. Naganiamy zwierzynę w ich stronę.

– Królowa nakazała wam podpalić górę, żeby zapewnić sobie udane polowanie? – Tancerz z niedowierzaniem kręcił głową.

– Chyba wyraziłem się jasno? – odparł Bayar, lecz coś w jego wyrazie twarzy mówiło Hanowi, że nie jest do końca szczery.

– Zwierzyna nie należy do królowej – odezwał się Han. – Mamy takie samo prawo do polowań jak ona.

– Zresztą, wy jesteście nieletni – zauważył Tancerz. – Nie wolno wam używać magii. Ani nosić amuletów. – Wskazał klejnot na szyi Bayara.

Skąd Tancerz to wszystko wie? zdziwił się Han. On sam nie miał pojęcia o zasadach obowiązujących czarowników.

Tancerz widocznie trafił w czuły punkt, bo Bayar spojrzał na niego ze złością.

– To sprawa czarowników – powiedział. – I wam nic do tego.

– No cóż, miotaczu uroków – odparł Tancerz, tym razem używając obraźliwego klanowego określenia czarowników – jeśli królowa Marianna zechce polować latem na jelenie, może przyjść za nimi w góry. I zawsze tak robiła.

Bayar uniósł brwi.

– Żeby spać na klepisku wraz z tuzinem leżących pokotem obleśnych krewniaków, przez tydzień obywać się bez kąpieli i wrócić do domu, śmierdząc dymem palonego drewna i ludzkim potem, i do tego jeszcze ze świerzbem? – Parsknął śmiechem, a jego towarzysze zrobili to samo. – Jeśli o mnie chodzi, nie dziwi mnie, że woli przebywać na nizinach.

On przecież nic nie wie, pomyślał Han, przypominając sobie przytulne chaty z ławami do spania, pieśni i opowieści przy ogniu, posiłki zjadane ze wspólnego kotła. Tak wiele razy zasypiał okryty skórami i kocami wyrabianymi przez klan, słysząc dawne pieśni, które towarzyszyły mu jeszcze we śnie. Han nie należał do klanu, ale często o tym marzył. To było jedyne miejsce, w którym czuł się jak u siebie. Jedyne miejsce, w którym nie miał wrażenia, że wpycha się na siłę.

– Księżniczka Raisa przez trzy lata była wychowywana w kolonii Demonai – powiedział Tancerz, dumnie unosząc podbródek.

– Ojciec księżniczki, sam wychowany przez klan, bywa staroświecki – odparł Bayar, i jego kompani ponownie wybuchnęli śmiechem. – Ja osobiście nie poślubiłbym dziewczyny, która bywała w górskich koloniach. Obawiałbym się, że nie jest już niewinna.

W jednej chwili w ręku Tancerza błysnął nóż.

– Powtórz to, miotaczu uroków – powiedział głosem zimnym jak woda w Dyrnie.

Bayar szarpnął wodze i jego koń cofnął się, zwiększając odstęp między nim a Tancerzem.

– Według mnie kobietom więcej grozi ze strony miotaczy uroków niż kogokolwiek w koloniach – ciągnął niezrażony Tancerz.

Han z bijącym sercem przysunął się do przyjaciela i położył dłoń na rękojeści własnego noża. Uważał przy tym, by nie stanąć w zasięgu jego wymachu. Wiedział, że Tancerz jest szybki i dobrze posługuje się nożem. Ale czym jest ostrze wobec magii? Nawet dwa ostrza?

– Spokojnie, miedzianolicy. – Bayar oblizał wargi, nie spuszczając wzroku z noża w ręku Tancerza. – O to właśnie chodzi. Mój ojciec mówi, że dziewczęta, które idą do kolonii, wracają dumne i uparte, tak że trudno nad nimi panować. To wszystko. – Mrugnął porozumiewawczo, jakby opowiedział żart, który wszystkich rozbawił.

Tancerz się nie zaśmiał.

– Czy chcesz powiedzieć, że nad prawowitą dziedziczką tronu Fells trzeba… panować?

– Tancerzu – upomniał go Han, lecz przyjaciel zbył jego ostrzeżenie ruchem ręki.

Han ocenił trzech czarowników wzrokiem, tak jak zrobiłby to przed bójką. Wszyscy trzej mieli ciężkie, zdobione miecze, które nieczęsto bywały w użyciu. Zrzucenie ich z koni powinno załatwić sprawę, pomyślał. Wystarczy przeciąć popręg. Zbliżyć się do nich na taką odległość, żeby miecze nie na wiele się zdały. Złapać Bayara, a pozostali uciekną.

Jeden z rudowłosych czarowników nerwowo chrząknął, jakby był niezadowolony z tego, jaki obrót przybrała rozmowa. Był starszy od drugiego, przysadzisty, z pulchnymi, bladymi, piegowatymi dłońmi, którymi mocno ściskał wodze.

– Micah – powiedział w dialekcie Doliny, wskazując podbródkiem nizinę. – Daj spokój, jedźmy już, bo nas ominie polowanie.

– Czekaj, Miphis. – Bayar wpatrywał się uważnie w Tancerza, jego czarne oczy w bladej twarzy płonęły intensywnie. – Czy przypadkiem nie nazywają cię Hayden? – zapytał w języku powszechnym, używając nizinnego imienia Tancerza. – To po prostu… Hayden, prawda? Bękart, bowiem nie masz ojca.

Tancerz zesztywniał.

– To moje imię w języku nizin – powiedział, butnie unosząc głowę. – Moje prawdziwe imię brzmi Tancerz Ognia.

– Hayden to imię czarowników – oświadczył Bayar, kładąc palce na amulecie. – Jak śmiesz wykorzystywać…

– Niczego nie wykorzystuję – powiedział Tancerz. – Ja go nie wybierałem. Jestem z klanu. Po co miałbym sobie wybierać imię miotaczy uroków?

Dobre pytanie, pomyślał Han, przerzucając wzrok z jednego na drugiego. Niektórzy z klanów w Dolinie używali imion nizinnych. Ale skąd taki zaklinacz jak Micah Bayar znał nizinne imię Tancerza?

Bayar pokrył się rumieńcem i dopiero po chwili zebrał się na odpowiedź.

– Ty tak twierdzisz, Haydenie – mówił, przeciągając samogłoski. – Może sam sobie jesteś ojcem. Co by znaczyło, że ty i twoja matka…

Ramię Tancerza śmignęło w górę. Han zdołał uderzyć w nie z boku w chwili, gdy nóż opuszczał dłoń. Ostrze wbiło się w pień, gdzie jeszcze chwilę się chybotało.

Coś ty, Tancerzu, myślał Han, kuląc ramiona pod rozgniewanym wzrokiem przyjaciela. Zabicie czarownika, przyjaciela królowej, sprowadziłoby na nich nie lada tarapaty.

Zaklinacz Bayar przez chwilę siedział nieruchomo, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Później jego twarz pobladła z gniewu. Władczym gestem wyciągnął rękę w stronę Tancerza, drugą dłonią chwycił za amulet i zaczął mruczeć zaklęcie w języku magii, zacinając się na niektórych słowach.

– Micah – przemówił szczuplejszy czarownik z herbem górskich kotów, przysuwając się do niego. – Nie, nie warto. Ogień to co innego. Jeśli dowiedzą się, że…

– Zamknij się, Arkedo – przerwał mu Bayar. – Zaraz nauczę tę pospolitą miedzianą mordę szacunku. – Trochę zły, że musi zaczynać od nowa, znowu przystąpił do czarowania.

Spróbuj zyskać na czasie i zobacz, co to da, pomyślał Han. Zsunął łuk i napiął cięciwę, celując strzałą w pierś Bayara.

– Hej, Micah! – zawołał. – Co ty na to? Przestań albo strzelam.

Bayar obrzucił Hana takim spojrzeniem, jakby pierwszy raz go widział. Może zrozumiał, że istotnie będzie martwy, zanim skończy zaklęcie, bo puścił amulet i podniósł ręce.

Na widok łuku Hana Miphis i Arkeda chwycili za rękojeści swych mieczy. Tancerz jednak także napiął cięciwę, więc i oni unieśli ręce do góry.

– Sprytnie – powiedział Han, kiwając głową. – Domyślam się, że zaklęcia są wolniejsze od strzał.

– Nawet, jeśli umie się je rzucać – dodał Tancerz.

– Próbowałeś mnie zabić! – Bayar zwrócił się do Tancerza, jakby zdumiony, że coś takiego mogło się wydarzyć. – Czy wiesz, kim jestem? Mój ojciec to Wielki Mag, doradca królowej. Kiedy dowie się, co zrobiłeś…

– Wracaj więc na Szarą Panią i opowiedz mu o tym. – Tancerz ruchem głowy wskazał na szlak wiodący w dół. – No idź. Tu nie miejsce dla ciebie. Złaź z góry. I to już.

Bayar nie chciał ustąpić, mając przyjaciół za świadków.

– Ale pamiętaj – powiedział cicho, obejmując palcami amulet. – Droga na dół jest długa. Wszystko może się na niej zdarzyć.

Kości, pomyślał Han. Bywał w licznych pułapkach na ulicach i w zaułkach Fellsmarchu. Znał ten typ tyranów na tyle, by wiedzieć, czego może się spodziewać po Bayarze. Ten chłopak skrzywdziłby ich, gdyby mógł, a przy tym nie grałby uczciwie.

Trzymając napięty łuk, Han skinął podbródkiem na czarownika.

– Zdejmij to cacko! – rozkazał. – Rzuć na ziemię!

– To? – Bayar dotknął tajemniczego klejnotu wiszącego na jego szyi.

Gdy Han przytaknął, czarownik zaprotestował:

– Nie mówisz poważnie – warknął, zaciskając amulet w garści. – Wiesz, co to jest?

– Nie mam pojęcia – odpowiedział Han. – Zdejmij to i rzuć – wzmocnił swoje słowa odpowiednim gestem.

Bayar siedział nieruchomo, pobladły.

– Nie możecie tego użyć, wiecie o tym – powiedział, przenosząc wzrok z Hana na Tancerza. – Jeśli go tylko dotkniecie, obrócicie się w proch.

– Zaryzykujemy – powiedział Tancerz i spojrzał na Hana.

Oczy miotacza uroków się zwęziły.

– Czyli jesteście zwykłymi rabusiami – wysyczał drwiąco. – Powinienem był się domyślić.

– Zastanów się – powiedział Han. – Na co mi taki towar? Po prostu nie chcę drżeć o życie przez całą drogę do domu.

Arkeda pochylił się w stronę Bayara i mruknął w języku nizin:

– Daj mu to. Wiesz przecież, co mówią o miedzianolicych. Poderżną ci gardło i wypiją krew, a ciałem nakarmią wilki, tak że nikt nigdy nie znajdzie twoich kości.

Miphis energicznie potakiwał.

– Albo użyją nas do swoich rytuałów. Spalą nas żywcem. Poświęcą swoim boginiom.

Han zacisnął zęby, starając się nie pokazać po sobie zaskoczenia i rozbawienia. Wyglądało na to, że czarownicy mieli własne powody, by bać się klanów.

– Nie mogę mu go dać, idioto – syknął Bayar. – I dobrze wiesz, dlaczego. Jeśli ojciec się dowie, że go wziąłem, wszyscy zostaniemy ukarani.

– Mówiłem ci, żebyś go nie brał – mruknął Arkeda. – Mówiłem, że to zły pomysł. I to tylko dlatego, że chcesz zaimponować księżniczce Raisie…

– Wiecie, że nie wziąłbym go, gdybyśmy mogli mieć własne – tłumaczył się Bayar. – To był jedyny… A wy na co tak patrzycie? – zapytał, nagle dostrzegając zainteresowanie na twarzach Hana oraz Tancerza i widocznie uświadamiając sobie, że rozumieją język mieszkańców nizin.

– Patrzę na kogoś, kto już jest w kłopotach i coraz bardziej się pogrąża – odpowiedział mu Han. – Teraz rzucaj amulet.

Bayar popatrzył na Hana gniewnie, jakby dopiero teraz go zauważył.

– A ty nawet nie jesteś z klanu. Ktoś ty?

Han nie był tak naiwny, by zdradzać swe imię wrogowi.

– Zwą mnie Shiv – podał pierwsze imię, które przyszło mu do głowy. – Jestem hersztem uliczników z Południomostu.

– Shiv, powiadasz… – Czarownik próbował przetrzymać spojrzenie Hana, lecz jego wzrok wciąż był jakby nieobecny. – Dziwne. Jest coś… Wydajesz się… – zamilkł, jakby zgubił myśl.

Han przesunął wzrokiem po drzewcu strzały, czując pot spływający mu między łopatkami. Jeśli Bayar się nie ugnie, trzeba będzie wymyślić, co robić dalej. Na razie nie miał pojęcia.

– Policzę do pięciu – powiedział, zachowując wyraz twarzy ulicznego opryszka. – A potem przeszyję ci gardło tą strzałą. Raz…

Gwałtownym ruchem Bayar zsunął łańcuch przez głowę i z wściekłością cisnął amulet na ziemię. Upadając, wisior brzęknął cicho.

– Teraz spróbuj go podnieść – powiedział, pochylając się do przodu. – No, śmiało!

Han przerzucił wzrok z Bayara na amulet, niepewny, czy wierzyć czarownikowi.

– Szybko! Wynoście się stąd! – odezwał się Tancerz. – Chyba powinniście raczej pomyśleć, jak zagasić ten ogień. Bo jak nie, to ręczę, że królowa nie będzie zachwycona, niezależnie od tego, czy naprawdę was o to prosiła, czy nie.

Bayar otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Po chwili odciągnął głowę rumaka w bok i spiął go ostrogami. Koń i jeździec ruszyli w dół zbocza, jakby istotnie chcieli dogonić płomienie.

Arkeda popatrzył za nim, po czym zwrócił się do Tancerza:

– Głupcy! Jak on ma ugasić ogień bez amuletu?

Obaj czarownicy rzucili się w pościg za Bayarem, choć w nieco wolniejszym tempie.

– Mam nadzieję, że skręci sobie kark – mruknął Tancerz, spoglądając na trzech zaklinaczy.

Han odetchnął głęboko i opuścił łuk. Przerzucił go sobie przez ramię.

– O co chodziło z twoim nizinnym imieniem? Spotkałeś wcześniej Bayara?

Tancerz wsunął strzałę z powrotem do kołczana.

– Gdzie niby miałbym spotkać miotacza uroków?

– Czemu powiedział to o twoim ojcu? – drążył Han. – Skąd wie, że…

– A skąd mam wiedzieć? – Twarz Tancerza była zawzięta, rozgniewana. – Zapomnij o tym. Chodźmy.

Najwyraźniej Tancerz nie chciał na ten temat rozmawiać. W porządku, pomyślał Han. Nie miał pretensji do przyjaciela. Sam miał dość własnych sekretów.

– A co z tym? – Han kucnął i z niepokojem przyglądał się amuletowi, bojąc się go dotknąć. – Myślisz, że blefował? – Podniósł wzrok na Tancerza, który stał w bezpiecznej odległości. – Myślisz, że potrzebują tego do zgaszenia ognia?

– Zostaw to – powiedział Tancerz, wzruszając lekceważąco ramionami. – Wynośmy się stąd.

– Bayar nie chciał tego oddać – rozważał Han. – To pewnie coś cennego. – Znał handlujących magicznymi przedmiotami na targu staroci. Robił z nimi parę razy interesy, gdy jeszcze pracował na ulicy. Taka zdobycz wystarczyłaby na całoroczny czynsz.

Nie jesteś złodziejem. Już nie. Jeśli będzie to sobie często powtarzał, może to coś zmieni.

A jednak uznał, że nie może tego tak zostawić. W tym amulecie było coś złowieszczego, a zarazem fascynującego. Emanowała z niego niezwykła moc, niczym żar rozgrzanego pieca w zimowy dzień – z przodu buchnęła na Hana fala ciepła, przez co wydało mu się, że na plecach czuje chłód.

Zahaczył kijem o łańcuch i podciągnął wisior w górę. W blasku słońca miarowo kołysał się zielony, półprzezroczysty kamień w kształcie węża owiniętego wokół berła. Berło było zwieńczone błyszczącym, oszlifowanym na kształt kuli diamentem – największym, jaki Han widział w swoim życiu – a oczami węża były krwistoczerwone rubiny.

Han miewał już do czynienia z biżuterią i potrafił rozpoznać kunsztowne rzemiosło i kamienie najwyższej jakości. Ten klejnot jednak miał w sobie coś więcej.

– Co chcesz z tym zrobić? – zapytał Tancerz z dezaprobatą.

Han wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od kołyszącego się wisiora.

– Nie wiem.

– Powinieneś wrzucić to do jaru. Jeśli Bayar zabrał go bez pozwolenia, niech on się tłumaczy z jego zniknięcia.

Han nie wyobrażał sobie, że mógłby to wyrzucić. To nie była rzecz, którą zostawia się na ziemi, żeby ktoś ją znalazł, na przykład jakieś dziecko z pobliskiej kolonii.

Wydobył z torby kawałek skóry i rozłożył go na ziemi. Położył amulet na środku, owinął go ostrożnie i wepchnął do torby. Wciąż dręczyła go myśl, jak do tego doszło. Jak to się stało, że on i Tancerz wdali się w przepychankę z czarownikami? Co łączy z nimi Tancerza?

Miał nadzieję, że to już wyczerpało zasób pechowych wydarzeń na ten dzień. Han miał talent do pakowania się w tarapaty. Kłopoty same go znajdowały, nawet gdy bardzo starał się ich unikać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: