Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krótka wędrówka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krótka wędrówka - ebook

Książka „Krótka wędrówka” pokazuje wartość i piękno religii katolickiej. Skierowana jest do ludzi niewierzących oraz słabej wiary. Napisana została z okazji Roku Wiary na podstawie źródeł katolickich. Zapraszam do przeczytania.
Spróbuj otworzyć się na Boga. Nie udawaj, że Go nie ma. Uwierz! On jest najlepszym lekarzem.
Tytuł „Krótka wędrówka” nawiązuje do wędrówki człowieka po ziemi. Życie ludzkie jest bardzo krótkie i nie warto robić złych rzeczy, bo nie starcza później czasu na ich naprawę. Henryka z Heleną wybrały się na pielgrzymkę do Częstochowy. Nigdy nie przypuszczały, że przeżyją tyle wrażeń i emocji, najpiękniejsze jednak chwile były związane z nawracaniem się ludzi.

 

 

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63506-28-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

To wszyst­ko wy­da­rzy­ło się po­nad 2000 lat temu w Na­za­re­cie, w Ga­li­lei, ma­lut­kim mia­stecz­ku w Zie­mi Świę­tej. Wte­dy to Ma­ry­ję na­wie­dził ar­cha­nioł Ga­briel. Naj­święt­sza Ma­ria Pan­na po­wie­dzia­ła wów­czas „tak”, dzię­ki cze­mu sta­ła się Mat­ką Me­sja­sza, Je­zu­sa Chry­stu­sa, za­po­wie­dzia­ne­go wszyst­kim na­ro­dom. Po tym wy­da­rze­niu, gdy mi­nę­ło 50 lat i wię­cej, czte­rech fe­no­me­nów: Ma­te­usz, Ma­rek, Łu­kasz i Jan pod na­tchnie­niem Du­cha Świę­te­go opi­sa­ło całe ży­cie Je­zu­sa, od na­ro­dzin aż do zmar­twych­wsta­nia. Zo­sta­ło to na­zwa­ne „do­brą no­wi­ną”, co w ję­zy­ku grec­kim ozna­cza ewan­ge­lię. Na­uki za­war­te w Ewan­ge­liach są wciąż ak­tu­al­ne, żywe, bo roz­cho­dzą się po ca­łym świe­cie każ­de­go dnia. Za­wie­ra­ją one pe­wien ko­deks praw stwo­rzo­ny dla istot ludz­kich, gdzie na pierw­szym miej­scu jest Pan Bóg. Rolą czło­wie­ka jest pod­po­rząd­ko­wa­nie się tym pra­wom. Spi­sa­ne są one w Bi­blii, aby za­cho­wa­ny był po­rzą­dek i ład mo­ral­ny tu­taj na zie­mi, a po śmier­ci, aby mógł czło­wiek osią­gnąć zba­wie­nie. Pan Bóg każ­dą isto­tę ludz­ką, któ­ra da się pro­wa­dzić za rękę oca­li i da mu wiecz­ną szczę­śli­wość. Tak zro­dzi­ło się chrze­ści­jań­stwo. Po­wsta­ła pięk­na re­li­gia, w któ­rej klu­czo­we miej­sce za­ję­ła obok Je­zu­sa, Jego Mat­ka Ma­ry­ja. W Na­za­re­cie zaś, w miej­scu, gdzie uro­dził się Je­zus, po­wsta­ło pierw­sze prze­pięk­ne sank­tu­arium ma­ryj­ne. Dzi­siaj nie ma kra­ju na świe­cie, w któ­rym nie by­ło­by cho­ciaż jed­ne­go sank­tu­arium po­świę­co­ne­go Mat­ce Bo­żej. Ma­ry­ja sta­ła się tak waż­na, że swo­ją obec­no­ścią wy­peł­nia świat na wszyst­kich kon­ty­nen­tach. Nie­któ­re miej­sca wiel­kie­go kul­tu ma­ryj­ne­go sta­ły się, po­przez ob­fi­tość łask, któ­ry­mi pro­mie­niu­ją, zna­ny­mi sank­tu­aria­mi mię­dzy­na­ro­do­wy­mi, od­wie­dza­ny­mi przez mi­lio­ny piel­grzy­mów każ­de­go roku. Sank­tu­ariów jest tak wie­le, że nie jest moż­li­wo­ścią na­wet wy­mie­nić wszyst­kich. War­to nad­mie­nić tyl­ko, że w Pol­sce, w jed­nym z kra­jów eu­ro­pej­skich, Po­la­cy szcze­gól­nie czczą Czar­ną Ma­don­nę w Czę­sto­cho­wie.Rozdział 1

Hen­ry­ka, dzię­ki ko­ścio­ło­wi w swo­im mie­ście, sta­ła się po­boż­ną ko­bie­tą, po­dob­nie jak wie­le in­nych pa­ra­fia­nek. Była wdzięcz­na swo­je­mu ko­ścio­ło­wi, że od­pra­wiał prze­pięk­ne na­bo­żeń­stwa, któ­re tak wcią­ga­ły, że z cza­sem nie moż­na było bez nich żyć. Dzię­ki temu po­ko­cha­ła też mo­dli­twę. Naj­bar­dziej po­do­ba­ła się jej mo­dli­twa do Mat­ki Bo­żej Czę­sto­chow­skiej, któ­rej na­uczy­ła się na pa­mięć. Brzmi ona w ten spo­sób:

„O Ma­ry­jo, na­sza dro­ga Pani Czę­sto­chow­ska, spójrz ła­ska­wie na Two­je dzie­ci w tym udrę­czo­nym i grzesz­nym świe­cie. Obej­mij nas Swo­ją ko­cha­ją­cą i Ma­cie­rzyń­ską opie­ką. Broń na­szej mło­dzie­ży od bez­boż­nych ście­żek; po­móż na­szym dro­gim dzie­ciom do­żyć sę­dzi­we­go wie­ku, aby się przy­go­to­wa­ły do po­dró­ży do domu Ojca; osłoń na­sze bez­bron­ne, nie­na­ro­dzo­ne dzie­ci od hor­ro­ru abor­cji i bądź na­szą siłą prze­ciw wszyst­kim grze­chom. Za­cho­waj Two­je dzie­ci od wszel­kiej nie­na­wi­ści, dys­kry­mi­na­cji i woj­ny. Na­peł­nij na­sze ser­ca, na­sze domy i nasz świat tym po­ko­jem i mi­ło­ścią, któ­ra po­cho­dzi od Two­je­go Syna, któ­re­go Ty obej­mu­jesz tak czu­le. O, Kró­lo­wo i Mat­ko, bądź na­szą Po­cie­szy­ciel­ką i Siłą! W Imię Je­zu­sa my mo­dli­my się. Amen”.

W mło­do­ści Hen­ry­ka po­dró­żo­wa­ła tro­chę po świe­cie i mia­ła to szczę­ście, że wi­dzia­ła nie­któ­re miej­sca kul­tu re­li­gij­ne­go, po­świę­co­ne­go Naj­święt­szej Pa­nien­ce. Gdy­by ktoś ją za­py­tał, któ­re było naj­pięk­niej­sze z tych, co wi­dzia­ła, nie umia­ła­by dać jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi. Wszyst­kie były pięk­ne. Wszyst­kie były prze­bo­ga­te, do­stoj­ne i tchnę­ły swo­ją in­dy­wi­du­al­no­ścią. I wszyst­kie one stwo­rzo­ne były spe­cjal­nie dla Ma­ryi, Mat­ki Boga: pro­stej, pięk­nej i świę­tej nie­wia­sty, któ­ra ob­ja­wi­ła się wie­lu lu­dziom na zie­mi i ode­gra­ła wiel­ką rolę w zba­wie­niu czło­wie­ka.

Hen­ry­ka lu­bi­ła mo­dlić się w swo­im ko­ście­le pw. św. Lu­dwi­ka we Wło­da­wie. Przy­cho­dzi­ła do nie­go od dzie­ciń­stwa. Mia­ła swo­je sta­łe miej­sce w ław­ce na­prze­ciw oł­ta­rza. Po­grą­ża­jąc się w mo­dli­twie i uczest­ni­cząc we mszy świę­tej, wy­ci­sza­ła się we­wnętrz­nie. A tak na­praw­dę to ucie­ka­ła od ota­cza­ją­ce­go ją złe­go świa­ta. Ko­ściół był jej przy­sta­nią, w któ­rej czu­ła się bez­piecz­nie i gdzie było jej do­brze. Była wdzięcz­na ko­ścio­ło­wi, że ist­niał, że za­wsze był otwar­ty i za­wsze moż­na było tam wejść. Była szczę­śli­wa zwłasz­cza wte­dy, gdy nie mia­ła do­kąd pójść.

W roku 1992 ko­ściół we Wło­da­wie nad Bu­giem wró­cił w ręce bra­ci pau­li­nów, któ­rzy spro­wa­dzi­li do nie­go ko­pię ob­ra­zu ja­sno­gór­skie­go, przed­sta­wia­ją­ce­go Ma­ry­ję z dzie­ciąt­kiem na rę­kach. Od tego mo­men­tu Hen­ry­ka uwa­gę swą prze­nio­sła z ta­ber­na­ku­lum na ob­raz Pani Ja­sno­gór­skiej wid­nie­ją­ce­go nad nim. Uwiel­bia­ła spe­cjal­ne na­bo­żeń­stwa ma­ryj­ne. Mo­gła w nie­skoń­czo­ność przy­glą­dać się twa­rzy Ma­ryi, któ­ra w jej oczach była bar­dzo smut­na, za­tro­ska­na, peł­na bólu we­wnętrz­ne­go, ale jed­no­cze­śnie pięk­na i po­sia­da­ją­ca swój ma­je­stat.

Hen­ry­ka uro­dzi­ła się dzie­sięć lat po dru­giej woj­nie świa­to­wej w bar­dzo bied­nej ro­dzi­nie. Nie zna­ła na tyle Boga, aby móc zro­zu­mieć swo­je przyj­ście na świat. Nikt jej tego nie wy­ja­śnił. Po co się uro­dzi­ła, sama nie wie­dzia­ła, po­nie­waż w swo­im śro­do­wi­sku za­wsze było jej źle i czu­ła się bar­dzo nie­szczę­śli­wa. Nie raz prze­kli­na­ła Boga za to, że ją stwo­rzył. Mia­ła pre­ten­sje do Nie­go, że stwo­rzył złych lu­dzi i w tym świe­cie przy­szło jej żyć. Nie ro­zu­mia­ła, po co Pan Bóg zro­bił z niej świad­ka nie­mo­ral­nych wy­da­rzeń, gdzie zło go­ni­ło zło i nig­dy nie wia­do­mo było, gdzie jest po­czą­tek, a gdzie ko­niec. A w tym wszyst­kim bez­bron­ny, bied­ny czło­wiek ogar­nię­ty nie­mo­cą, bez­sil­ny.

Pa­nu­ją­cy sys­tem po­li­tycz­ny po­zba­wiał spo­łe­czeń­stwo war­to­ści mo­ral­nych, zmu­szał lu­dzi do dziw­nych rze­czy, do oso­bi­ste­go znie­wo­le­nia. Na przy­kład obo­wiąz­ko­we było uczest­nic­two w Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Ro­bot­ni­czej czy przy­na­leż­ność do służb bez­pie­czeń­stwa, zmu­sza­no do wie­lu in­nych złych rze­czy, któ­re do­pro­wa­dza­ły lu­dzi do utra­ty god­no­ści oso­bi­stej. Lu­dzie czę­sto na­wet sami nie wie­dzie­li, byli nie­świa­do­mi, jak od­bie­ra­ło się im czło­wie­czeń­stwo, jak za­cie­ra­ły się róż­ni­ce mię­dzy do­brem a złem. Wie­lu z nich ucie­ka­ło za gra­ni­cę, je­śli tyl­ko mie­li taką moż­li­wość, a ci, co po­zo­sta­li w kra­ju mo­dli­li się bar­dzo go­rą­co, bo dla wie­lu z nich mo­dli­twa była osta­tecz­ną na­dzie­ją na prze­trwa­nie.

Było to 1.08.1995 roku. W tym dniu wy­ru­sza­ła pięt­na­sta z ko­lei pie­sza piel­grzym­ka z Wło­da­wy do Czę­sto­cho­wy. Piel­grzy­mi mie­li do po­ko­na­nia 450 ki­lo­me­trów. Hen­ry­ka za­wsze ma­rzy­ła o pój­ściu na piel­grzym­kę, ale w jej przy­pad­ku tyl­ko na ma­rze­niach się koń­czy­ło. Było jej po pro­stu bar­dzo trud­no wy­rwać się od obo­wiąz­ków dnia co­dzien­ne­go. Za­wsze coś wy­pa­da­ło. Jed­nak tym ra­zem chęć prze­ży­cia tak wiel­kiej przy­go­dy oka­za­ła się sil­niej­sza niż wszyst­ko inne. Sama oso­bi­ście wie­dzia­ła, że Ma­ry­ja ist­nie­je. Nie mo­gła za­po­mnieć, jak przy­szła do niej pew­nej nocy w szpi­ta­lu, gdy le­ża­ła w bó­lach po­ro­do­wych. Była w ko­lo­rze nie­ba, pro­mie­ni­sta i mia­ła wy­cią­gnię­te dło­nie. Przy­szła po jej dziec­ko, dziew­czyn­kę. Po kil­ku la­tach po tym wy­da­rze­niu, po za­go­jo­nych już w ser­cu ra­nach i gdy ból zo­stał lek­ko przy­ćmio­ny, na­stał w koń­cu ten pięk­ny dzień. Przy­szedł ten wy­ma­rzo­ny dzień, że ona rów­nież sta­ła się pąt­nicz­ką. Ostat­niej nocy przed wy­mar­szem źle spa­ła, po­nie­waż gło­wa jej peł­na była obaw i py­tań bez od­po­wie­dzi. Tłu­ma­czy­ła so­bie, że prze­cież jest zdro­wa, że nic jej nie do­le­ga i nie po­win­no być pro­ble­mów. Poza tym bała się, aby nie za­spać, bo całe jej przy­go­to­wa­nie po­szło­by na mar­ne.

Wy­szła z domu o go­dzi­nie 6.00, po­zo­sta­wia­jąc śpią­cych jesz­cze do­mow­ni­ków. Od­da­ła ba­gaż do sto­ją­ce­go przy ko­ście­le sa­mo­cho­du cię­ża­ro­we­go i we­szła do świą­ty­ni. Punk­tu­al­nie o go­dzi­nie 7.00 roz­po­czę­ła się msza świę­ta, ce­le­bro­wa­na przez prze­ora pa­ra­fii. Hen­ry­ka mia­ła mie­sza­ne uczu­cia. Tak na­praw­dę to nie lu­bi­ła sama sie­bie. Czu­ła się bar­dzo grzesz­na. Czu­ła, że jej du­sza jest bar­dzo ubo­ga i nie­świa­do­ma wie­lu rze­czy. Przy­szła jej na­wet do gło­wy myśl, że nie jest god­na, aby uczest­ni­czyć w piel­grzym­ce. W ko­ście­le był tłum lu­dzi, po­nie­waż oprócz pąt­ni­ków byli ci, któ­rzy ich od­pro­wa­dza­li. Po­ran­na msza świę­ta, przy peł­nym oświe­tle­niu wnę­trza, była cu­dow­na. Hen­ry­ka była bar­dzo wzru­szo­na. W oczach krę­ci­ły się jej łzy szczę­ścia. Nie mo­gła uwie­rzyć, że zna­la­zła się w śro­do­wi­sku, któ­re czci­ło tak głę­bo­ko Ma­ry­ję. Że sta­ła się pew­ną jego cząst­ką. Że ra­zem z nimi bę­dzie iść tak da­le­ko, do Czę­sto­cho­wy, aby po­wie­rzyć Jej to wszyst­ko, co skry­wa­ła w ser­cu. Chcia­ła tak jak inni po­wie­rzyć Jej swo­je tro­ski, zmar­twie­nia, pro­ble­my dnia co­dzien­ne­go: aby Jej dzię­ko­wać, aby Ją czcić, uwiel­biać. – Jak bar­dzo je­steś wspa­nia­ła, Mat­ko – my­śla­ła Hen­ry­ka. – Ja­kim je­steś fe­no­me­nem, że przyj­mu­jesz wszyst­kich, któ­rzy do Cie­bie idą, któ­rzy się do Cie­bie zwra­ca­ją. Wy­tar­ła oczy chu­s­tecz­ką i po­sta­no­wi­ła skon­cen­tro­wać się na ka­za­niu.

Prze­or był wy­so­kim męż­czy­zną, do­brze zbu­do­wa­nym, o ja­snej ce­rze i uśmiech­nię­tym spoj­rze­niu. Na gło­wie była już wi­docz­na nie­znacz­na ły­si­na. W jego gło­sie brzmia­ło prze­ko­na­nie, że to, co mówi jest praw­dą.

– Ko­cha­ni piel­grzy­mi. Dzi­siaj jest szcze­gól­ny dzień. Dla­te­go chciał­bym po­wie­dzieć wam coś na te­mat na­szej wia­ry. – Na­stą­pi­ła dłuż­sza prze­rwa, a po na­my­śle kon­ty­nu­ował swój wy­wód.– Sta­ty­sty­ki po­da­ją, że chrze­ści­jań­stwo wy­zna­je 30% lud­no­ści świa­ta. Ozna­cza to, że oko­ło 2,7 mi­liar­da jest lu­dzi wie­rzą­cych. Więk­szość z nich sta­no­wią ka­to­li­cy – oko­ło 1,1 mi­liar­da. Ale chrze­ści­ja­na­mi są rów­nież ta­kie wy­zna­nia jak: pro­te­stan­ci, pra­wo­sław­ni, zie­lo­no­świąt­kow­cy, an­gli­ka­nie, świad­ko­wie Je­ho­wy, Ży­dzi me­sja­ni­stycz­ni. Chrze­ści­jań­stwo zlo­ka­li­zo­wa­ne jest szcze­gól­nie w Eu­ro­pie oraz na te­re­nach sko­lo­ni­zo­wa­nych przez Eu­ro­pej­czy­ków – Ame­ry­ce i Au­stra­lii. Oprócz chrze­ści­jań­stwa ist­nie­je też dru­ga wiel­ka na świe­cie re­li­gia sku­pia­ją­ca 1,2 mi­liar­da wy­znaw­ców. Na­zy­wa się is­lam i zlo­ka­li­zo­wa­na jest głów­nie na Bli­skim Wscho­dzie, w Azji i Afry­ce. Ist­nie­je rów­nież bud­dyzm, ju­da­izm i hin­du­izm. – Znów na­stą­pi­ła krót­ka prze­rwa. Prze­or prze­stą­pił z nogi na nogę, ode­tchnął głę­bo­ko i spo­koj­nie mó­wił: – Ko­cha­ni, zo­bacz­cie, ile mamy na świe­cie lu­dzi wie­rzą­cych w Boga. Je­śli spoj­rze­li­by­śmy na sta­ty­sty­ki, to we­dług nich po­win­ni­śmy mieć raj na zie­mi, po­nie­waż każ­da wia­ra jest czymś do­brym, pięk­nym. A co po­ka­zu­je ży­cie? Ży­cie po­ka­zu­je, że po­dzia­ły na re­li­gie utwo­rzo­ne zo­sta­ły przez lu­dzi. Mię­dzy re­li­gia­mi ist­nie­je nie­po­trzeb­na ry­wa­li­za­cja. Jed­na chce być lep­sza od dru­giej, co w re­zul­ta­cie pro­wa­dzi do prze­śla­do­wań, do ter­ro­ry­zmu, do znie­wa­la­nia czło­wie­ka i do wo­jen. Giną lu­dzie. W su­mie do zła. – Prze­or w tym mo­men­cie spu­ścił gło­wę i ści­szył głos, mó­wił bar­dzo prze­ko­ny­wa­ją­co. – To wszyst­ko jest nie­po­trzeb­ne, to wszyst­ko nie po­win­no mieć miej­sca mię­dzy ludź­mi tu­taj, na zie­mi. Uwa­żam, że nie­waż­ne jest, jak re­li­gia ma na imię. Każ­da po­win­na być do­bra jak chleb po­wsze­dni. Nie­waż­ne też jest, jak Bóg ma na imię w po­szcze­gól­nych re­li­giach. Czło­wiek wie­rzą­cy, a zwłasz­cza chrze­ści­ja­nin po­wi­nien wie­dzieć, że Bóg jest je­den dla wszyst­kich lu­dzi na ca­łym świe­cie, i tyl­ko w Bogu mie­ści się do­bro ca­łe­go świa­ta. W na­tu­rze czło­wie­ka od po­cząt­ku swe­go ist­nie­nia jest pra­gnie­nie re­li­gij­no­ści, czy­li szczę­ścia, spra­wie­dli­wo­ści, speł­nie­nia, peł­ni ży­cia. Czło­wiek ra­dy­kal­nie po­trze­bu­je Boga, bo sam z sie­bie ska­za­ny jest na klę­skę. To jest pro­ste i po­win­no być zro­zu­mia­łe dla każ­de­go. Nie bu­dzi żad­nej wąt­pli­wo­ści fakt, że po na­szej piel­grzym­ce tu, na zie­mi sta­nie­my twa­rzą w twarz z jed­nym Bo­giem nie­za­leż­nie od przy­na­leż­no­ści. Każ­dy umrze, a Pan Bóg cię za­py­ta: czło­wie­ku, po­każ swo­je ręce, czy są czy­ste, po­każ swo­je ser­ce, czy miesz­ka w nim mi­łość.

Prze­or za­milkł. Wier­ni byli wy­ci­sze­ni. Po chwi­li mó­wił da­lej:

– Ko­cha­ni piel­grzy­mi. Cie­szę się, że chce­cie iść śla­da­mi Boga i prze­żyć pięk­ną przy­go­dę w po­zna­niu Go. Wła­śnie na piel­grzym­ce jest ku temu naj­lep­sza oka­zja. – Na twa­rzy prze­ora co­raz czę­ściej po­ja­wiał się uśmiech. Jego twarz po­wo­li się roz­ja­śnia­ła. – Bo tak na­praw­dę, to wie­le jest dróg, któ­re pro­wa­dzą do Boga i do wspól­no­ty z Nim. Pod­czas praw­dzi­wie prze­ży­wa­nej wę­drów­ki zo­ba­czy­cie, jak ota­cza­ją­ca was przy­ro­da prze­mó­wi do wa­szych zmy­słów. Wa­sze ser­ca, gdy się otwo­rzą, od­czu­ją mi­łość i chwa­łę Bożą ob­ja­wio­ną w dzie­le Jego rąk, w pra­wach na­tu­ry. – W tym mo­men­cie mó­wią­cy za­czerp­nął po­wie­trza i da­lej cią­gnął swo­ją myśl: – To Bóg was za­pra­sza na piel­grzym­kę, by­ście po­pa­trzy­li na to, co stwo­rzył, i za­sta­no­wi­li się sami nad sobą, nad swo­im cha­rak­te­rem. By­ście mo­gli przyj­rzeć się temu, co ro­bi­cie, jak po­stę­pu­je­cie w swo­im ży­ciu i kim tak na­praw­dę je­ste­ście. Za­sta­nów­cie się przez chwi­lę i po­my­śl­cie, jak do­sko­na­le stwo­rzo­ny jest wszech­świat i wszyst­ko to, co w nim ist­nie­je. Każ­da gwiaz­decz­ka na nie­bie ma swo­je miej­sce i prze­zna­cze­nie. Tak samo jest z czło­wie­kiem. Bóg stwo­rzył isto­tę ludz­ką rów­nież do­sko­na­łą i wo­bec każ­dej ma swój plan. Każ­dy z nas jest więc taką gwiaz­decz­ką we wszech­świe­cie, któ­ra po­win­na świe­cić. Nie wol­no się więc bun­to­wać, lecz swo­je ży­cie za­wie­rzyć wła­śnie Jemu, temu Je­dy­ne­mu. Gdy­by lu­dzie głę­bo­ko wie­rzy­li w Boga, to ży­cie wie­lu z nich na pew­no nie by­ło­by ta­kie cięż­kie, zgorzk­nia­łe i peł­ne roz­cza­ro­wań. Bo dla Nie­go żad­ne tro­ski nie są kło­po­ta­mi ani cię­ża­rem. Gdy­by­ście tyl­ko po­tra­fi­li to zro­bić, to prze­ko­na­li­by­ście się, że du­sza wa­sza sta­ła­by się spo­koj­na jak nig­dy. Zro­zu­mie­li­by­ście rów­nież, jak cen­nym skar­bem jest spo­kój du­szy. Ko­cha­ni piel­grzy­mi – po­wie­dział na za­koń­cze­nie prze­or. – Bę­dzie­cie prze­ży­wać wa­szą dwu­ty­go­dnio­wą piel­grzym­kę wła­śnie z Bo­giem. To On prze­mó­wi do was po­przez sło­wo Boże, po­przez Ewan­ge­lię, po­przez mo­dli­twę, re­ko­lek­cje w dro­dze, po­jed­na­nie i ży­cie we wspól­no­cie. Tą dro­gą zaj­dzie­cie do Ma­ryi, do na­szej pol­skiej Czę­sto­cho­wy, gdzie za­nie­sie­cie swo­je ser­ca, w któ­rych ukry­ty jest nie­jed­no­krot­nie ból, udrę­ki i utra­pie­nia. Tam też otwo­rzy­cie swo­je ser­ca, bo prze­cież idzie­cie do tej naj­pięk­niej­szej i naj­lep­szej z Ma­tek, któ­ra zro­zu­mie każ­de­go. Ona na was już cze­ka, cze­ka na każ­de­go z was i żad­nej proś­by nie od­rzu­ci. Ży­czę wszyst­kim sze­ro­kiej i szczę­śli­wej dro­gi. Szczęść Boże.

Mszy świę­tej to­wa­rzy­szy­ła pięk­na mu­zy­ka or­ga­no­wa i wiel­ka ja­sność dzię­ki stu­pro­cen­to­we­mu oświe­tle­niu ko­ścio­ła, co pod­kre­śla­ło jej uro­czy­sty cha­rak­ter. We­wnątrz było dusz­no. Za­raz po za­koń­cze­niu mszy świę­tej po­nad stu piel­grzy­mów sta­ło już na pla­cu przed ko­ścio­łem. Plac ten na pierw­szy rzut oka nie wy­da­wał się duży, jed­nak po­mie­ścił wszyst­kich. Mimo że lu­dzie po­mię­dzy sobą roz­ma­wia­li sku­pie­ni w grup­kach, prze­ka­zu­jąc so­bie wza­jem­nie ostat­nie rady i wska­zów­ki, to pa­no­wa­ła ogól­na ci­sza. Po­wie­trze z rana było rześ­kie, a na błę­kit­nym nie­bie nie było wi­dać żad­nej chmur­ki, co za­po­wia­da­ło pięk­ny, sło­necz­ny dzień.

Hen­ry­ka była sama. My­śla­ła o od­pra­wio­nej mszy świę­tej. Do­szła do wnio­sku, że wie­le sły­sza­ła w ży­ciu pięk­nych ka­zań, do­zna­wa­ła wie­lu wzru­szeń, słu­cha­jąc ich, ale póź­niej nie­wie­le za­pa­mię­ty­wa­ła. Na­wet te­raz, gdy­by ktoś po­pro­sił ją, aby po­wtó­rzy­ła do­kład­nie to, co usły­sza­ła, to na pew­no mia­ła­by trud­no­ści. Sta­nę­ła z boku, aby ni­ko­mu nie prze­szka­dzać i przy­glą­da­ła się lu­dziom z cie­ka­wo­ścią. Wszy­scy byli ubra­ni zgod­nie z re­gu­la­mi­nem piel­grzym­ko­wym. Skrom­nie, zdro­wo i wy­god­nie. Spodnie za ko­la­na, a ko­szul­ki za­kry­wa­ją­ce ra­mio­na. Na­wet dzie­ci mu­sia­ły pod­po­rząd­ko­wać się re­gu­la­mi­no­wi. Obo­wiąz­ko­we też było na­kry­cie gło­wy oraz wy­god­ne, moc­ne i roz­cho­dzo­ne buty. W pod­ręcz­nym ba­ga­żu: pe­le­ry­na od desz­czu, mo­dli­tew­nik, kar­ta uczest­ni­ka piel­grzym­ki, śpiew­nik, no­tes, dłu­go­pis oraz ró­ża­niec.

Każ­dy uczest­nik piel­grzym­ki mu­siał być u spo­wie­dzi przed wyj­ściem w tra­sę. Gru­pa wło­daw­ska była sie­dem­na­stą z ko­lei gru­pą i cha­rak­te­ry­stycz­ne było to, że każ­dy jej uczest­nik po­sia­dał zna­czek oraz je­dwab­ną, po­ma­rań­czo­wą chu­s­tecz­kę. Ka­te­go­rycz­ny był za­kaz pa­le­nia ty­to­niu i spo­ży­wa­nia al­ko­ho­lu pod każ­dą po­sta­cią. Obo­wią­zy­wa­ło też od­po­wied­nie za­cho­wa­nie peł­ne życz­li­wo­ści, wza­jem­nej tro­ski i po­go­dy du­cha. Wszyst­ko to za­pi­sa­ne było w kar­cie uczest­ni­ka piel­grzym­ki, z któ­rą każ­dy pąt­nik miał obo­wią­zek za­po­znać się i wziąć so­bie do ser­ca.

Po­wo­li, w ci­szy usta­wia­ła się dłu­ga ko­lum­na. Na prze­dzie ja­kiś męż­czy­zna trzy­mał duży, drew­nia­ny krzyż. Za nim usta­wi­ło się dwóch mło­dych chłop­ców, z któ­rych je­den trzy­mał wi­ze­ru­nek Mat­ki Bo­żej, a dru­gi wi­ze­ru­nek Pana Je­zu­sa. Za nimi z ko­lei usta­wi­ły się dwie na­sto­lat­ki z dłu­gim, nie­bie­skim trans­pa­ren­tem, gdzie wid­niał na­pis: „Piel­grzym­ka wło­daw­ska, gru­pa sie­dem­na­sta”.

Wzdłuż ko­lum­ny z le­wej stro­ny przy­go­to­wa­ne były do nie­sie­nia czte­ry gło­śni­ki po­łą­czo­ne mię­dzy sobą bar­dzo dłu­gi­mi ka­bla­mi, któ­re sta­no­wi­ły jed­no­cze­śnie ba­rie­rę mię­dzy piel­grzy­ma­mi a lewą stro­ną jezd­ni. W mo­men­cie wy­ru­sze­nia gru­py ko­ściel­ne dzwo­ny gło­śno roz­brzmie­wa­ły na czte­ry stro­ny świa­ta, aby ogło­sić mia­stu, że ten dzień jest szcze­gól­ny dla jego miesz­kań­ców. W tym zaś mo­men­cie pąt­ni­cy zo­sta­wia­li za sobą, na naj­bliż­sze dwa ty­go­dnie, całe swo­je cy­wi­li­zo­wa­ne ży­cie oso­bi­ste: miesz­ka­nia, domy, wy­go­dy, do­bre lub złe na­wy­ki i przy­zwy­cza­je­nia. Wszyst­ko tyl­ko po to, aby prze­żyć prze­pięk­ną wa­ka­cyj­ną przy­go­dę du­cho­wą. Ra­dio, te­le­wi­zja, prąd, lo­dów­ki, pral­ki, a tak­że nie­zręcz­ne czy przy­kre sy­tu­acje w pra­cy, w domu, być może ja­kieś kło­po­ty czy zmar­twie­nia – to wszyst­ko zo­sta­ło. Te­raz tyl­ko li­czył się trud na szla­ku, i waż­ne było, aby szczę­śli­wie dojść do Ma­ryi, do Czę­sto­cho­wy, aby dzię­ko­wać, pro­sić czy czy­nić po­ku­tę za prze­szłe, grzesz­ne ży­cie. Te­raz naj­waż­niej­si byli oni, któ­rzy mie­li sta­nąć twa­rzą w twarz z przy­ro­dą, mo­dli­twą i z Bo­giem. Czyż może być coś pięk­niej­sze­go w ży­ciu czło­wie­ka?

Wy­ru­szy­li z pie­śnią na ustach:

Jest za­ką­tek na tej zie­mi,
Gdzie po­wra­cać każ­dy chce,
Gdzie kró­lu­je Jej ob­li­cze,
Na Nim cię­te rysy dwie.
Wzrok ma smut­ny, za­tro­ska­ny,
Jak­by chcia­ła pro­sić cię,
Byś w mat­czy­ną Jej opie­kę od­dał się.

Ref.
Ma­don­no, Czar­na Ma­don­no,
Jak do­brze Twym dziec­kiem być.
O, po­zwól Czar­na Ma­don­no,
W ra­mio­na Two­je się skryć.

W Jej ra­mio­nach znaj­dziesz spo­kój
I uchro­nisz się od zła,
Bo dla wszyst­kich swo­ich dzie­ci
Ona czu­łe ser­ce ma.
I opie­ką cię oto­czy,
Gdy Jej ser­ce od­dasz swe,
Gdy po­wtó­rzysz Jej z ra­do­ścią sło­wa te:

Ref.
Ma­don­no, Czar­na Ma­don­no,
Jak do­brze Twym dziec­kiem być.
O, po­zwól Czar­na Ma­don­no,
W ra­mio­na Two­je się skryć.

Dziś, gdy wo­kół nas nie­po­kój,
Gdzie się czło­wiek schro­nić ma,
Gdzie ma pójść, jak nie do Mat­ki,
Któ­ra uko­je­nie da.
Więc bła­ga­my, o Ma­don­no,
Skie­ruj wzrok na dzie­ci swe,
I wy­słu­chaj jak śpie­wa­my,
Pro­sząc Cię:

Ref.
Ma­don­no, Czar­na Ma­don­no,
Jak do­brze Twym dziec­kiem być.
O, po­zwól Czar­na Ma­don­no,
W ra­mio­na Two­je się skryć.Rozdział 2

Miesz­kań­cy Wło­da­wy od­pro­wa­dzi­li piel­grzym­kę aż do po­bli­skie­go lasu, znaj­du­ją­ce­go się 5 ki­lo­me­trów za mia­stem. Mimo wcze­snej pory dnia, od­pro­wa­dza­ją­cych było wie­lu. Wśród po­boż­nych pie­śni wciąż po­wie­wa­ły w gó­rze po­ma­rań­czo­we chu­s­tecz­ki. Gdy od­pro­wa­dza­ją­cy go­ście wró­ci­li do swo­ich do­mów, je­den z bra­ci pau­li­nów na­tych­miast za­czął wpro­wa­dzać w gru­pie at­mos­fe­rę piel­grzym­ko­wą.

– Te­raz, gdy wy­ru­szy­li­śmy w tra­sę, mu­si­my za­jąć się sobą – mó­wił do mi­kro­fo­nu. – Naj­pierw po­mo­dli­my się wspól­nie, a na­stęp­nie bę­dzie­my za­po­zna­wać się w gru­pie. Mu­si­my mię­dzy nami utwo­rzyć pew­ną przy­ja­zną wspól­no­tę, aby­śmy byli jed­no­ścią. Nie może tak być, aby czło­wiek żył tyl­ko sam dla sie­bie, ale żył z in­ny­mi i dla in­nych – tłu­ma­czył. – Zdro­waś Ma­ry­jo – za­czął brat.

– Świę­ta Ma­ry­jo – od­po­wia­da­li wspól­nie piel­grzy­mi.

– Oto ja słu­żeb­ni­ca Pań­ska – za­śpie­wał pau­lin.

– Niech mi się sta­nie we­dług sło­wa Twe­go – od­po­wie­dzia­ła śpie­wa­ją­co gru­pa.

Brat pau­lin ubra­ny był w bia­ły ha­bit, a na gło­wie miał bia­łą cza­pecz­kę z dasz­kiem. Był mło­dy, przy­stoj­ny i wy­spor­to­wa­ny. Biła z nie­go pew­ność sie­bie, a gdy prze­ma­wiał, wy­da­wał się męż­czy­zną o wiel­kiej sile du­cha. Hen­ry­ce bia­ły ko­lor ko­ja­rzył się z nie­win­no­ścią. Przy­szło jej na­wet do gło­wy, że gdy­by miał przy­cze­pio­ne skrzy­dła, mógł­by być praw­dzi­wym anio­łem ze­sła­nym z nie­ba. Przy­glą­da­ła się jego po­sta­ci i zga­dy­wa­ła w my­ślach, kim mógł­by być na co dzień? – Jed­no jest pew­ne, że jest grzesz­nym czło­wie­kiem tak samo jak każ­dy z nas – roz­wa­ża­ła w my­ślach. – Może ma ko­bie­tę, może jest zbo­czeń­cem, może pali pa­pie­ro­sy i pije al­ko­hol, może pali traw­kę? Kto to wie? Tyle złych rze­czy sły­sza­ła o księ­żach i cho­ciaż ten wy­glą­dał na anio­ła, to oso­bi­ście nie wie­rzy­ła tak do koń­ca, że ta­kim jest.

– Mam na imię Ma­te­usz i je­stem prze­wod­ni­kiem gru­py sie­dem­na­stej. – przed­sta­wił się. Aby go le­piej mo­gli zo­ba­czyć ci, co szli z tyłu ko­lum­ny, od­wró­cił się do tyłu i po­ma­chał rę­ka­mi. Roz­le­gły się ser­decz­ne, nie­uda­wa­ne, en­tu­zja­stycz­ne bra­wa. – Na koń­cu ko­lum­ny jest mój za­stęp­ca, brat Mi­chał – po­wie­dział, śmie­jąc się bra­ci­szek – jest go­to­wy, aby spo­wia­dać, je­śli ktoś ma tyl­ko ocho­tę – wi­ta­my go ser­decz­nie okla­ska­mi. Za chwi­lę po­wie­dział: – Gdzieś tam w środ­ku ko­lum­ny po­wi­nien być nasz brat, kle­ryk Pa­weł. Po­wi­taj­my go rów­nież go­rą­co i po­dzię­kuj­my, że za­szczy­cił nas swo­ją obec­no­ścią. – znów roz­le­gły się okla­ski.

W na­stęp­nej ko­lej­no­ści brat Ma­te­usz wi­tał sio­stry i bra­ci z ze­spo­łów mu­zycz­nych, le­ka­rza i sio­stry pie­lę­gniar­ki z opa­ska­mi na ręku przed­sta­wia­ją­cy­mi czer­wo­ny krzyż. Po­dzię­ko­wał za ich przy­by­cie i pro­sił, aby w mia­rę moż­li­wo­ści ko­rzy­stać z ich po­mo­cy na po­sto­jach. Przy­wi­tał bra­ci po­rząd­ko­wych w zie­lo­nych ka­mi­zel­kach, znaj­du­ją­cych się na po­cząt­ku i na koń­cu ko­lum­ny. Kie­ro­wa­li oni ru­chem dro­go­wym i czu­wa­li nad bez­pie­czeń­stwem ca­łej gru­py. Brat Ma­te­usz aż do wzru­sze­nia pa­mię­tał o wszyst­kich. Wi­tał tych, któ­rzy szli pierw­szy raz, a tak­że tych, któ­rzy szli pięt­na­sty raz. Po­dzię­ko­wał za przy­by­cie oso­bom na wóz­kach in­wa­lidz­kich i pro­sił gru­pę, aby zro­bi­ła wszyst­ko, aby lu­dzie ci nie czu­li się cię­ża­rem, bę­dąc w gru­pie sie­dem­na­stej. Nie za­po­mniał rów­nież o dzie­ciach. Naj­młod­szy uczest­nik miał dwa lata.

Po pre­zen­ta­cji gru­pa szła w mil­cze­niu. Dzień był sło­necz­ny, taki nor­mal­ny. Nie za go­rą­cy i nie za zim­ny. Gdy we­szli głę­bo­ko w las, kie­row­nik gru­py za­rzą­dził wspól­ne za­po­zna­wa­nie się w gru­pie. Po­le­ga­ło to na tym, że każ­dy brat i każ­da sio­stra wy­cią­ga­li rękę do osób w naj­bliż­szym są­siedz­twie. Trze­ba było przed­sta­wić się swo­im imie­niem i wy­po­wie­dzieć sło­wa: „do­brze, że je­steś”. W tym cza­sie dziew­czę­ta z ze­spo­łu mu­zycz­ne­go śpie­wa­ły: „Do­brze, że je­steś, do­brze, że je­steś, do­brze, że je­steś. Co by to było, gdy­by Cię nie było, co by to było?”. Do śpie­wu do­łą­czy­ła się cała gru­pa. Gest za­po­zna­wa­nia był bar­dzo wzru­sza­ją­cy. Hen­ry­ce chcia­ło się pła­kać z emo­cji. Przy­kro jej się zro­bi­ło, że stra­ci­ła już ro­dzi­ców i bra­ci, i już ich nie było wśród ży­wych. W gło­wie pul­so­wa­ło jej krót­kie zda­nie: „do­brze, że je­steś”. We­dług niej tak wie­le zna­czy­ło: do­brze, że je­steś, do­brze, że ży­jesz, że ist­nie­jesz, że je­steś na piel­grzym­ce, że je­steś moim bra­tem, że je­steś obok mnie, że ko­chasz mnie ta­kim, ja­kim je­stem – więc mogę na to­bie po­le­gać. Nie­któ­rzy w tym ge­ście pod wpły­wem emo­cji ści­ska­li się ser­decz­nie, a na­wet ca­ło­wa­li w po­li­czek.

Pod­czas dal­sze­go mar­szu brat Ma­te­usz przy­po­mniał do­kąd idzie gru­pa.

– Mamy dziś do po­ko­na­nia 29 ki­lo­me­trów – mó­wił. – W Krzy­wo­wierz­bie za­pla­no­wa­ny mamy noc­leg. Mam na­dzie­ję, że wszy­scy mają wy­god­ne buty.

Hen­ry­ka, tak na­praw­dę, nie była do­brze przy­go­to­wa­na do piel­grzym­ki. Nie mia­ła wy­pró­bo­wa­nych, wy­god­nych bu­tów, o za­wy­żo­nej nu­me­ra­cji, ale nor­mal­ne, nowe adi­da­sy. Nie wzię­ła rów­nież na­mio­tu. Nie chcia­ła mieć z nim kło­po­tu. Po­cie­sza­ła się my­ślą, że ja­koś to bę­dzie.

Obok Hen­ry­ki cały czas, cał­kiem przy­pad­ko­wo, szła pew­na sio­stra. Ko­bie­ty bar­dzo szyb­ko po­ro­zu­mia­ły się mię­dzy sobą. Oka­za­ło się, że na imię ma He­le­na, że też nie ma na­mio­tu i idzie w piel­grzym­ce sama, bez ro­dzi­ny, rów­nież pierw­szy raz. Obie były bar­dzo za­do­wo­lo­ne ze swo­jej zna­jo­mo­ści. Od razu za­przy­jaź­ni­ły się i spra­wia­ły wra­że­nie, że zna­ły się od za­wsze. Śmia­ły się z fak­tu, że będą mu­sia­ły so­bie ja­koś ra­dzić w nocy. Hen­ry­ka była peł­na opty­mi­zmu. Wie­rzy­ła, że z po­mo­cą Bożą moż­na po­ko­nać wszel­kie trud­no­ści, choć­by po ludz­ku wy­da­wa­ły się nie do po­ko­na­nia. Uspo­ko­iła się we­wnętrz­nie. Na­bra­ła pew­no­ści, że szczę­śli­wie zaj­dzie do Pani Ja­sno­gór­skiej, do Czę­sto­cho­wy.

Mia­sto zo­sta­ło da­le­ko w tyle. Piel­grzy­mi szli cały czas w gę­stym, ciem­nym le­sie. Tyl­ko słoń­ce oświe­tla­ło sła­bo jezd­nię. Czu­ło się chłód. Aby nie było za nud­no, pau­lin za­pro­po­no­wał gru­pie na­ukę hym­nu piel­grzym­ko­we­go: Po­kor­na słu­żeb­ni­ca Pana. Każ­dy uczest­nik mu­siał się go na­uczyć na pa­mięć.

– Za ci­cho – krzy­czał do mi­kro­fo­nu brat Ma­te­usz. – To jest nasz hymn, więc śpie­waj­my go gło­śno i z ca­łe­go ser­ca.

Do­pie­ro za pią­tym czy szó­stym ra­zem wy­szło cał­kiem do­brze. W ten spo­sób, nie wia­do­mo kie­dy, prze­szli już spo­ry ka­wa­łek lasu.

– Za chwi­lę za­trzy­ma­my się na od­po­czy­nek, na dru­gie śnia­da­nie – in­for­mo­wał brat. – W związ­ku z tym przej­dzie­my przez jezd­nię na lewą stro­nę. Pro­szę to zro­bić bar­dzo spraw­nie, aby nie ha­mo­wać ru­chu na dro­dze. Tym­cza­sem pro­szę przy­go­to­wać kar­tecz­ki z in­ten­cja­mi na ró­ża­niec.

Miej­sce prze­zna­czo­ne na od­po­czy­nek było zwy­czaj­ną po­lan­ką, a ra­czej nie­sko­szo­ną łąką, gdzie po­śród tra­wy prze­bi­ja­ły dzi­kie czer­wo­ne maki, ja­kieś żół­te kwia­ty po­lne i błę­kit­ne cha­bry oraz dzwo­necz­ki okrą­gło­list­ne. Gdzie­nieg­dzie sta­ła kępa dzi­kiej róży. Przed po­łu­dniem nie było jesz­cze go­rą­co, więc piel­grzy­mi nie mu­sie­li szu­kać cie­nia. Po­sia­da­li w wy­so­kiej tra­wie jak po­pa­dło. Hen­ry­ka wciąż do­trzy­my­wa­ła to­wa­rzy­stwa He­le­nie. Wszę­dzie były ra­zem. Te­raz też usia­dły obok sie­bie. Hen­ry­ka przy­glą­da­ła się z bli­ska sio­strze, któ­rą Pan Bóg prze­zna­czył jej do to­wa­rzy­stwa (tak to ode­bra­ła). He­le­na nie była ład­na. Była bar­dzo wy­so­ka, chu­da, mia­ła dłu­gi nos i prysz­cze na twa­rzy. Ro­bi­ła jed­nak wra­że­nie mi­łej i bar­dzo sym­pa­tycz­nej. Lu­bi­ła żar­to­wać i śmiać się, co spodo­ba­ło się Hen­ry­ce. Nie zdą­ży­ły jesz­cze roz­wi­nąć ka­na­pek przy­nie­sio­nych z domu, gdy na łąkę nie­spo­dzie­wa­nie wje­cha­ły dwie fur­man­ki. Piel­grzy­mi sie­dzą­cy zbyt bli­sko dro­gi po­ucie­ka­li, aby ko­nie ich nie stra­to­wa­ły. Zro­bi­ło się za­mie­sza­nie. Fur­man­ki były wy­ko­na­ne z ma­syw­ne­go drew­na. Koła mia­ły gu­mo­we, a na nich przy­mo­co­wa­ne były drew­nia­ne bla­ty, przy­kry­te bia­ły­mi prze­ście­ra­dła­mi. Dwie pary pięk­nych, lśnią­cych koni po­słusz­nie za­trzy­ma­ły się na znak woź­ni­cy. – Co to ma zna­czyć? – nie kry­ła zdzi­wie­nia He­le­na.

– Coś mi się zda­je, że przy­je­cha­ło do nas śnia­da­nie – po­wie­dział gło­śno brat Ma­te­usz, zbli­ża­jąc się do jed­ne­go z wo­zów.

Męż­czy­zna miał we­so­łą twarz, przy­ozdo­bio­ną wą­sem i dwo­ma ru­mień­ca­mi. Ubra­ny był w dżin­so­we spodnie, bia­łą ko­szul­kę polo z krót­kim rę­ka­wem. Ener­gicz­nie ścią­gnął prze­ście­ra­dło z wozu. Tak samo uczy­nił dru­gi woź­ni­ca. Po­tem ra­zem za­pra­sza­li na wspól­ny po­czę­stu­nek. Fur­man­ki peł­ne były ja­dła. Na bia­łych ob­ru­sach przy­go­to­wa­no wie­le sma­ko­ły­ków, któ­rym nie spo­sób było się oprzeć. Na ta­ler­zach znaj­do­wa­ły się: prze­róż­na wę­dli­na, jaja na twar­do w ma­jo­ne­zie, miód, ma­sło, mar­mo­la­da, ser żół­ty w pla­ster­kach, twa­ro­żek, pu­szy­ste pącz­ki, ser­ni­ki, wy­ro­śnię­te bab­ki droż­dżo­we. Nie bra­ko­wa­ło też owo­ców: ja­błek, ba­na­nów, wi­śni. Były rów­nież ter­mo­sy z go­rą­cą wodą, kawą, her­ba­tą. Dużo wody mi­ne­ral­nej.

– Jaki to mu­siał być wiel­ki wy­da­tek dla tych lu­dzi, aby przy­go­to­wać taką ucztę. Czyż­by ta wio­ska była tak bo­ga­ta? – za­py­ta­ła Hen­ry­ka ko­le­żan­kę.

– Czy ja wiem?– prze­cią­gnę­ła He­le­na. – Nie wszyst­ko w ży­ciu prze­li­cza się na pie­nią­dze. Wio­ska jak każ­da inna, prze­cięt­na. Lu­dzie, co to przy­go­to­wa­li, nie są wca­le bo­ga­ci. Oni są po pro­stu go­ścin­ni. – Spoj­rza­ła w oczy Hen­ry­ki.

– Coś ta­kie­go? – od­po­wie­dzia­ła ta z nie­do­wie­rza­niem. – Nie chce mi się wie­rzyć, że tacy lu­dzie ist­nie­ją jesz­cze na tym świe­cie.

He­le­na po­pa­trzy­ła na sio­strę ja­koś dziw­nie i po­my­śla­ła, że jej ko­le­żan­ka nie do­świad­czy­ła wiel­kiej do­bro­ci od lu­dzi. Nic się nie ode­zwa­ła.

– Jedz­cie, jedz­cie, czę­stuj­cie się – mó­wił woź­ni­ca, śmie­jąc się do­bro­dusz­nie. – W za­mian pro­si­my o mo­dli­twy za nas i za miesz­kań­ców na­szej wio­ski.

– Obiet­ni­cy do­trzy­ma­my na pew­no. Bóg za­płać za go­ści­nę – za­pew­niał brat Ma­te­usz w imie­niu gru­py.

Sie­dząc na tra­wie i za­ja­da­jąc smacz­ne śnia­da­nie, Hen­ry­ka za­uwa­ży­ła mło­dą dziew­czy­nę, któ­ra sie­dzia­ła sa­mot­nie z boku gru­py i pa­trzy­ła gdzieś przed sie­bie, jak­by ko­goś ob­ser­wu­jąc. Po­szła za jej wzro­kiem i zro­zu­mia­ła, że ob­ser­wu­je ona trzech pau­li­nów: Ma­te­usza, Mi­cha­ła i Paw­ła. W tym cza­sie dwóch chłop­ców z wiel­ki­mi ta­ca­mi prze­cha­dza­ło się mię­dzy pąt­ni­ka­mi. Wy­glą­da­li uro­czo. Okrą­głe bu­zie, gę­ste czu­pry­ny, śmie­ją­ce się oczy i wy­pie­ki na twa­rzy. Ubra­ni byli w spodnie za ko­la­na na szel­kach i ko­lo­ro­we ko­szul­ki.

– Pro­szę, czę­stuj­cie się – za­pra­sza­li, pod­su­wa­jąc tacę pra­wie pod nos.

Ko­bie­ty, aby nie ro­bić przy­kro­ści chłop­com, wzię­ły po jed­nym cia­stecz­ku.

– Czy to wasz wła­sny wy­rób? – za­py­ta­ła Hen­ry­ka ta­jem­ni­czo, za­chwy­ca­jąc się cia­stecz­kiem. – Prze­pysz­ne.

– To na­sza bab­cia jest spe­cja­list­ką w tych spra­wach – od­po­wie­dział dum­nie je­den z nich, a na­stęp­nie obiej skie­ro­wa­li się do in­nych osób. – Ob­raz tych chłop­ców będę mia­ła w pa­mię­ci chy­ba do koń­ca ży­cia – po­my­śla­ła Hen­ry­ka. Spodo­bał się jej fakt, że ci mali chłop­cy już umie­li da­wać. Niby nic, ale w imie­niu swo­jej ro­dzi­ny czę­sto­wa­li piel­grzy­mów cia­stecz­ka­mi. Był to drob­ny, wzru­sza­ją­cy gest mi­ło­ści czło­wie­ka do czło­wie­ka i wła­śnie to wzru­szy­ło Hen­ry­kę. Piel­grzy­mi mo­gli zre­wan­żo­wać się tyl­ko mo­dli­twą. Po­si­le­ni, szczę­śli­wi usta­wi­li się spo­koj­nie na jezd­ni. Na­stą­pi­ła zmia­na bra­ci i sióstr nio­są­cych krzyż, wi­ze­run­ki Pana Je­zu­sa i Ma­ryi, trans­pa­rent, a tak­że gło­śni­ki. Gdy tyl­ko wy­ru­szy­li przed sie­bie, jed­na z sióstr szła od po­cząt­ku gru­py do koń­ca z ka­pe­lu­szem w ręce i zbie­ra­ła kar­tecz­ki z in­ten­cja­mi na ró­ża­niec.

– Po­mo­dli­my się te­raz za miesz­kań­ców wsi, któ­rzy nas ugo­ści­li po kró­lew­sku, aby do­bry Pan wy­słu­chał ich mo­dlitw i miał ich w swo­jej opie­ce – mó­wił prze­wod­nik gru­py.

Roz­le­gło się wspól­ne, gło­śne „Oj­cze nasz…”, „Zdro­waś Ma­ry­jo...”, „Świę­ta Ma­ry­jo…”. Na­stęp­nie roz­brzmia­ła pieśń pt. Mo­dli­twa do Mat­ki Boga. Kie­row­nik pro­sił chór o wspar­cie. Po­wo­li, co­raz śmie­lej wszy­scy włą­czy­li się do śpie­wu i szli krok po kro­ku jed­no­staj­nym ryt­mem. Pa­trzy­li przed sie­bie, upa­ja­li się le­śnym za­pa­chem i nie my­śle­li o prze­by­tej dro­dze. Nie my­śle­li też, co bę­dzie póź­niej. Każ­dy z nich prze­ży­wał na swój spo­sób obec­ną chwi­lę.Rozdział 4

Piel­grzy­mi szli ja­kiś czas w mil­cze­niu. Mie­li czas na prze­my­śle­nie swo­ich oso­bi­stych spraw. Nie wia­do­mo było, ile ki­lo­me­trów już po­ko­na­li, ale wie­dzie­li, że prze­szli już las. Na prze­dzie ko­lum­ny wy­raź­nie się roz­ja­śnia­ło. Na­resz­cie po­łu­dnio­we słoń­ce za­czę­ło ich ogrze­wać. Mi­ja­li ja­kąś wio­skę, w któ­rej gdzie­nieg­dzie sta­ły wol­no sto­ją­ce domy, a w dali wi­dać było pola upraw­ne. Lu­dzie po­wy­cho­dzi­li ca­ły­mi ro­dzi­na­mi przed swo­je domy i po­zdra­wia­li piel­grzy­mów. Przy jezd­ni przy­go­to­wa­ne były sto­li­ki z pi­ciem. Każ­dy, kto był spra­gnio­ny, mógł uga­sić pra­gnie­nie. Gdzieś w od­da­li sły­chać było bi­cie dzwo­nów na Anioł Pań­ski. Brat Ma­te­usz wy­śpie­wał pięk­nie tę mo­dli­twę, do któ­rej do­łą­czy­li tak­że inni. Na ko­niec po­mo­dli­li się za du­sze cier­pią­ce w czyść­cu, od­ma­wia­jąc wspól­nie: „Wiecz­ny od­po­czy­nek…”.

Po bar­dzo krót­kiej prze­rwie nie­stru­dzo­ny brat Ma­te­usz pa­trzał w nie­bo, roz­kła­da­jąc ręce i mó­wił en­tu­zja­stycz­nie:

– Zo­bacz­cie, ko­cha­ni, jaki mamy dzi­siaj wspa­nia­ły dzień: dzień pe­łen słoń­ca i ra­do­ści. Za­śpie­waj­my więc Panu.

W stru­ny gi­ta­ry ude­rza­ła moc­no jed­na z sióstr z chó­ru. Piel­grzy­mi po­wy­cią­ga­li swo­je śpiew­nicz­ki i wte­dy gdzieś po­nad po­la­mi roz­le­gła się pieśń mó­wią­ca o dniu, któ­ry stwo­rzył Pan Bóg dla czło­wie­ka. Dla­te­go po­win­ni oni cie­szyć się i ra­do­wać z tego po­wo­du. – Jesz­cze raz, jesz­cze raz – za­chę­cał we­so­ło prze­wod­nik. Dru­gi raz wy­szło le­piej, bar­dziej en­tu­zja­stycz­nie. Do­cho­dzi­ła go­dzi­na 13.00. Gru­pa zbli­ża­ła się na miej­sce wy­po­czyn­ku obia­do­we­go.

– Pro­si­my za­cho­wać po­rzą­dek i ci­szę. Prze­rwa po­trwa do godz. 14.00 – in­for­mo­wał brat Ma­te­usz.

Piel­grzy­mi po ko­lei szóst­ka­mi za­cho­dzi­li do pięk­ne­go sadu owo­co­we­go na­le­żą­ce­go do pry­wat­ne­go go­spo­dar­stwa. Tam na­kry­te już były bia­ły­mi ob­ru­sa­mi sto­ły z przy­go­to­wa­nym je­dze­niem. Zie­lo­na sko­szo­na tra­wa była niby-dy­wan spe­cjal­nie roz­ście­lo­ny dla za­pro­szo­nych go­ści. Taką samą so­czy­stą zie­leń mia­ły li­ście za­dba­nych drzew owo­co­wych. Doj­rze­wa­ją­ce brzo­skwi­nie, ja­bło­nie i gru­sze wy­da­wa­ły się zdzi­wio­ne przyj­ściem piel­grzy­mów, któ­rzy za­kłó­ca­li ich ci­szę. W tym za­cza­ro­wa­nym miej­scu było na­praw­dę bar­dzo przy­jem­nie. Gdzie­nieg­dzie sły­chać było wy­buch ra­do­sne­go śmie­chu. Uśmiech­nię­te i do­bro­dusz­ne ko­bie­ty z ca­łe­go ser­ca za­pra­sza­ły wszyst­kich na po­czę­stu­nek.

– To wszyst­ko jest dla was, moi ko­cha­ni, na­jedz­cie się wszy­scy do syta, aby­ście mie­li siłę iść da­lej do na­szej Pani – po­wie­dzia­ła jed­na z nich, a w oku za­krę­ci­ła się jej łza ze wzru­sze­nia.

– Zo­bacz, Hen­ry­ko – krzyk­nę­ła spon­ta­nicz­nie He­le­na – ile zno­wu jest je­dze­nia, a ja mia­łam na­dzie­ję, że będę po­ścić. Chcę schud­nąć.

He­le­na była wy­raź­nie za­wie­dzio­na.

– Ju­tro po­ści­my, bo jest pią­tek – od­po­wie­dzia­ła rze­czo­wo Hen­ry­ka. – A ty, sio­stro, wca­le nie mu­sisz się od­chu­dzać, i tak je­steś szczu­pła.

Część piel­grzy­mów za­sia­da­ła przy sto­le. Po­zo­sta­li z peł­ny­mi ta­le­rza­mi szli usiąść na tra­wie. He­le­na z Hen­ry­ką usia­dły z boku, aby roz­pro­sto­wać nogi i zdjąć cią­żą­ce buty.

Ko­bie­ty wiej­skie w ko­lo­ro­wych chu­s­tecz­kach na gło­wie i prze­pa­sa­ne far­tusz­ka­mi uwi­ja­ły się jak mo­gły, aby na­kła­dać na ta­le­rze pie­czo­ne kur­cza­ki, ko­tle­ty scha­bo­we, ziem­nia­ki i róż­ne przy­staw­ki wa­rzyw­ne. Był prze­pysz­ny, zim­ny kom­pot wi­śnio­wy. Nie bra­ko­wa­ło też róż­ne­go ro­dza­ju wy­pie­ków.

– Nie uwa­żasz, He­le­no, że mamy le­piej niż w domu? Wszyst­ko go­to­we i po­da­ne do sto­łu łącz­nie z de­se­rem, bez żad­ne­go wy­sił­ku. – Hen­ry­ka wy­raź­nie ma­ru­dzi­ła. – Źle się czu­ję w sy­tu­acji, gdzie jest prze­syt.

He­le­na wsta­ła w mil­cze­niu i od­nio­sła pu­ste ta­le­rze do kuch­ni. Hen­ry­ka mia­ła już sto­py lek­ko spuch­nię­te. Po­ło­ży­ła się na mo­ment. Wte­dy zno­wu uj­rza­ła rudą dziew­czy­nę o nie­zna­nym imie­niu, któ­ra sie­dzia­ła sa­mot­nie w tra­wie i wzrok utkwio­ny mia­ła… o rany – Hen­ry­ka zła­pa­ła się za gło­wę – w kie­row­ni­ku gru­py.

– O ma­tecz­ko – wy­rwa­ło się jej. – Czyż­by He­le­na mia­ła ra­cję? Ta dziew­czy­na na pew­no pod­ko­chu­je się w na­szym bra­cie Ma­te­uszu – my­śla­ła prze­ra­żo­na. – Cie­ka­wa je­stem, jak to się wszyst­ko po­to­czy.

He­le­na wró­ci­ła, zo­ba­czy­ła sio­strę bar­dzo pod­eks­cy­to­wa­ną, ale nie wie­dzia­ła, o co cho­dzi. Hen­ry­ka chcia­ła tę spra­wę wy­ja­śnić. Po­ka­za­ła jej wzro­kiem rudą dziew­czy­nę. He­le­na w od­po­wie­dzi za­śmia­ła się iro­nicz­nie i ski­nę­ła gło­wą, jak­by chcia­ła po­twier­dzić, że się nie my­li­ła.

– Zo­bacz, ta ruda dziew­czy­na zo­sta­wi­ła pau­li­nów i usia­dła zu­peł­nie sama, z boku. – Pró­bo­wa­ła ją bro­nić. – A ty my­śla­łaś nie wia­do­mo o czym i po­dej­rze­wa­łaś ją o Bóg wie co.

– Chy­ba się po­my­li­łam – od­po­wie­dzia­ła ci­chut­ko skru­szo­na He­le­na.

Na­gle je­den z bra­ci po­rząd­ko­wych za­trą­bił gło­śno i krzyk­nął do mi­kro­fo­nu:

– Wsta­je­my. Jak dys­cy­pli­na, to dys­cy­pli­na.

Po­wo­li for­mo­wa­ła się ko­lum­na. Znów na­stą­pi­ła zmia­na osób nio­są­cych wi­ze­run­ki i gło­śni­ki. Po ser­decz­nym po­że­gna­niu go­spo­da­rzy piel­grzy­mi wy­ru­szy­li w dal­szą dro­gę z pie­śnią na ustach. Sło­wa pie­śni mó­wi­ły o pew­nym grzesz­ni­ku, któ­ry idąc przez ży­cie, upa­dał i pod­no­sił się. Zwra­cał się do Boga, mó­wiąc, że jest ubo­gi i ręce ma pu­ste, ale pro­si, aby Bóg przy­jął jego mi­łość, taką, jaką ma w swo­im ser­cu. Jest bez­rad­nym grzesz­ni­kiem, do­pó­ki nie po­wsta­nie. Na jego twa­rzy po­ja­wia się uśmiech do­pie­ro wte­dy, gdy Pan Bóg go roz­grze­szy. W koń­cu grzesz­nik ro­zu­mie, co to zna­czy ko­chać Pana. Ko­chać to zna­czy zry­wać z grze­chem.

Po krót­kiej prze­rwie prze­wod­nik za­rzą­dził wspól­ną mo­dli­twę: „Oj­cze nasz…”; „Zdro­waś Ma­ry­jo…”; „Chwa­ła Ojcu…”, za miesz­kań­ców wio­ski, któ­ra ugo­ści­ła ich kró­lew­skim obia­dem. Oby do­bry Bóg wy­słu­chał ich proś­by i miał ich w swo­jej opie­ce.

Gru­pa mi­nę­ła już wio­skę i po­wo­li znów za­ta­pia­ła się w las. Pach­nia­ło ży­wi­cą, a po­wie­trze było wy­jąt­ko­wo rześ­kie. Przez pe­wien czas pa­no­wa­ła zu­peł­na ci­sza. Punk­tu­al­nie o go­dzi­nie 15.00 brat Ma­te­usz za­brał głos mó­wiąc:

– 2000 lat temu ludz­kość z utę­sk­nie­niem spo­glą­da­ła w nie­bo, ocze­ku­jąc Me­sja­sza, któ­ry po­ło­żył­by kres jej nie­do­li. Dla­te­go Bóg w swym nie­zgłę­bio­nym mi­ło­sier­dziu dał świa­tu swe­go syna. Całe ziem­skie ży­cie Je­zu­sa było mi­ło­sier­dziem: uzdra­wiał cho­rych, kar­mił głod­nych, wskrze­szał umar­łych, po­cie­szał smut­nych, na­uczał szu­ka­ją­cych praw­dy… Jed­nak szczy­tem Jego mi­ło­sier­nej mi­ło­ści do lu­dzi było od­da­nie ży­cia na krzy­żu. Z Jego prze­bi­te­go ser­ca wy­pły­nę­ły zdro­je mi­ło­sier­dzia dla świa­ta. – Cóż no­we­go? – Mógł­by się ktoś za­py­tać. Tę praw­dę sły­sze­li­śmy już tyle razy, że nie robi już na nas więk­sze­go wra­że­nia. Przez po­nad 2000 lat lu­dzie omi­ja­li owo źró­dło, nie za­uwa­ża­jąc Go zu­peł­nie. Gdy dziś cier­pią­ca zie­mia wzno­si ku nie­bu bła­ga­nie o li­tość, Bóg przy­po­mi­na jej o swo­im otwar­tym na oścież mi­ło­sier­nym ser­cu. Ob­ja­wia­jąc się sio­strze Fau­sty­nie, mówi: „Po­wiedz zbo­la­łej ludz­ko­ści, niech się przy­tu­li do mi­ło­sier­ne­go Ser­ca Mo­je­go … Nie znaj­dzie ludz­kość uko­je­nia, do­pó­ki nie zwró­ci się z uf­no­ścią do Mi­ło­sier­dzia Mo­je­go”. Po­przez Ko­ron­kę do Mi­ło­sier­dzia Bo­że­go mamy oka­zję pro­sić o ła­skę mi­ło­sier­dzia dla każ­de­go z nas, bez wzglę­du na to, jak bar­dzo je­ste­śmy grzesz­ni i kim je­ste­śmy.

Kie­row­nik mo­dlił się z ró­żań­cem, śpie­wa­jąc: „Oj­cze Przed­wiecz­ny…”. Śpie­wem też od­po­wia­da­ła gru­pa. Ta pięk­na mo­dli­twa za­koń­czy­ła się wspól­nym, gło­śnym: „Świę­ty Boże, Świę­ty Moc­ny, Świę­ty a Nie­śmier­tel­ny, zmi­łuj się nad nami i nad ca­łym świa­tem” (3 razy).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: