Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
s-f
Data wydania:
11 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda - ebook

„Najlepsza SF w gruncie rzeczy jest wspólnym dziełem pisarza i czytelnika: obaj tworzą i obaj robią to z radością… jest to radość odkrywania czegoś nowego”.

ze wstępu Philipa K. Dicka

„To są pomysły!

Nawet jeśli czasem trudno je ogarnąć, zostają w głowie i niełatwo się ich pozbyć… Dick przedstawia tu wizję ewolucji nie opierającej się na powolnych, niemal niezauważalnych zmianach, ale na gwałtownych skokach. Opowiada o statku kosmicznym wyposażonym w ludzki mózg, maszynie zachowującej muzykę pod postacią żywych stworzeń, marsjańskim mieście tak pomniejszonym, że mieści się w szklanej kuli, i ze szczętem zepsutej ludzkości żyjącej w podziemiach i strzeżonej przez opiekuńcze maszyny, które tylko pozornie są ludziom podległe. Sposób, w jaki Dick podchodził do takich pomysłów, wciąż może zachwycić…

Śledząc narrację, będziecie mogli uczestniczyć w niepowtarzalnej ewolucji wyobraźni jednego z największych pisarskich umysłów naszych czasów”.

z przedmowy Michaela Bishopa

Philip K. Dick urodził się w 1928 r. w Chicago, lecz większą część życia spędził w Kalifornii. Krótko był studentem Uniwersytetu Kalifornijskiego. Prowadził sklep z płytami i stację radiową. Przeszedł też doświadczenia z narkotykami, które wykorzystywał w swej twórczości. Zmarł w 1982 r. Wydał kilkadziesiąt powieści, z których wiele weszło na stałe do kanonu literatury SF. Był też autorem kilku powieści realistycznych, osadzonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. O większości jego rówieśników uhonorowanych Nagrodą Pulitzera czy literacką Nagrodą Nobla niewielu już pamięta, on zaś ma coraz liczniejsze grono wielbicieli, a o jego książkach pisze się doktoraty…

Dom Wydawniczy REBIS wydał takie jego powieści jak: Ubik, Valis, Człowiek z Wysokiego Zamku, Trzy stygmaty Palmera Eldritcha czy Blade runner.

Wojciech Siudmak (ur. 1942) - polski malarz. Mieszka i tworzy we Francji. Uważany za czołowego reprezentanta realizmu fantastycznego. Prace wystawiał m.in. we Francji, Niemczech, Anglii, Szwajcarii, Kanadzie i USA. Honorowy Obywatel Miasta Wielunia i Ozoir-la-Ferrière. Otrzymał Order Zasługi RP.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-283-2
Rozmiar pliku: 926 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tysiące czytelników uważa Philipa K. Dicka za największego twórcę science fiction na wszystkich planetach. Odkąd przedwcześnie zmarł w 1982 roku, wzrasta zainteresowanie jego twórczością, które podsyca ogromna liczba publikacji na jej temat.

Ten zbiór opowiadań zawiera najwcześniejsze krótkie utwory Dicka (w tym uprzednio nie publikowane), pochodzące z lat 1952–1955.

„Bardziej niż którykolwiek z innych pisarzy gatunku Dick otwiera przed nami głębie ludzkiego umysłu”.

„Wall Street Journal”Od autora

Na początku zdefiniuję science fiction, mówiąc, czym nie jest. Nie można jej nazwać „historią (lub powieścią albo utworem dramatycznym), której akcja rozgrywa się w przyszłości”, ponieważ istnieje coś takiego jak kosmiczna przygodówka, która co prawda dzieje się w przyszłości, lecz nie ma nic wspólnego z science fiction. To tylko przygody, bitwy i wojny w kosmosie, toczone z wykorzystaniem nadzwyczaj zaawansowanych technologii. W takim razie dlaczego to nie jest SF? Przecież powinna nią być, a na przykład według Doris Lessing jest nią ponad wszelką wątpliwość. Otóż kosmicznej przygodówce brakuje ważnego składnika: jednoznacznie nowego pomysłu. Oprócz tego może istnieć science fiction, której akcja rozgrywa się w teraźniejszości – przykładem opowiadania i powieści o światach równoległych. Jeżeli więc oddzielimy SF od przyszłości i supernowoczesnych technologii, co nam zostaje i dlaczego to coś zasługuje na nazwę science fiction?

Przede wszystkim zostaje nam fikcyjny świat, nie istniejące w rzeczywistości społeczeństwo, które wywodzi się z naszego – to znaczy nasze społeczeństwo jest dla tamtego punktem wyjściowym. Stanowi ono kontynuację naszego, niekiedy ortogonalną, jak w opowieściach o światach równoległych. To nasz świat, odmieniony dzięki intelektualnemu wysiłkowi autora, przetransformowany w coś, czym nie jest – przynajmniej na razie. Musi się różnić od naszego chociażby pod jednym względem, a różnica ta powinna być dostatecznie duża, żeby dać impuls wydarzeniom, które nie mogłyby się rozegrać ani w naszym, ani w żadnym innym społeczeństwie w teraźniejszości lub przeszłości. U podstaw tej różnicy musi jednak leżeć spójna idea – chodzi o różnicę zasadniczych koncepcji, a nie błahych pomysłów. To właśnie esencja science fiction: wymyślenie strukturalnej różnicy w społeczeństwie, która powoduje, że w umyśle autora powstaje całkiem nowe społeczeństwo. Po przeniesieniu na papier pomysł ten ma z kolei wywołać wstrząs w umyśle czytelnika – wstrząs rozpoznania czegoś nierozpoznawalnego. Czytelnik musi wiedzieć, że ma do czynienia z zupełnie nowym światem.

A teraz, jak oddzielić science fiction od fantasy? Nie sposób tego zrobić i wystarczy krótkie zastanowienie, żeby zrozumieć dlaczego. Weźmy na przykład ludzi obdarzonych zdolnościami paranormalnymi, chociażby takich jak mutanci z cudownej powieści Teda Sturgeona More Than Human. Jeśli czytelnik uwierzy, że tacy mutanci mogą naprawdę istnieć, będziemy mieli do czynienia z science fiction. Jeśli jednak dojdzie do wniosku, że mutanci, podobnie jak czarnoksiężnicy i smoki, stanowią wyłącznie wytwór wyobraźni, wówczas książka, którą czyta, okaże się utworem fantasy. W fantasy występują zjawiska powszechnie uznawane za niemożliwe; w science fiction występują zjawiska powszechnie uznawane za możliwe, choć po spełnieniu określonych warunków. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z rozróżnieniem instynktownym, opierającym się na subiektywnym przekonaniu autora i czytelników.

Spróbujmy zdefiniować dobrą science fiction. Nowy pomysł musi być naprawdę nowy (albo stanowić nowatorską wariację starego), ponadto zaś winien intelektualnie pobudzać czytelnika. Musi przebojem wtargnąć do jego umysłu i uświadomić mu coś, o czym do tej pory nawet by nie pomyślał. „Dobra science fiction” to termin wartościujący, z pewnością nieobiektywny; ja jednak uważam, że – nawet obiektywnie – istnieje coś takiego jak dobra SF.

Bardzo spodobało mi się stwierdzenie doktora Willisa McNelly’ego z Kalifornijskiego Uniwersytetu Stanowego w Fullerton, który powiedział, że prawdziwym bohaterem opowiadania albo powieści science fiction nie jest osoba, lecz pomysł. Jeśli mamy do czynienia z dobrą SF, pomysł jest nowy, pobudzający intelektualnie oraz, co chyba najważniejsze, uruchamia w umyśle czytelnika reakcję łańcuchową, „otwiera” go, aż czytelnik, tak jak autor, także zaczyna tworzyć. Dzięki temu science fiction jest twórcza oraz inspiruje do tworzenia, czego nie można powiedzieć o większości literatury głównego nurtu. My, czytelnicy SF (mówię teraz jako czytelnik, nie pisarz), czytamy ją, ponieważ uwielbiamy, kiedy powieść albo opowiadanie wyzwalają w naszych umysłach tę wspaniałą reakcję łańcuchową. Z tego względu najlepsza science fiction w gruncie rzeczy stanowi wspólne dzieło pisarza i czytelnika: obaj tworzą i obaj robią to z radością. Radość stanowi ostatni i zarazem nieodzowny składnik SF; jest to radość odkrywania czegoś nowego.

Philip K. Dick

fragment listu z 14 maja 1981

przełożył Arkadiusz NakoniecznikStabilizacja

Robert Benton powoli rozpostarł skrzydła, kilkakrotnie nimi zatrzepotał, po czym majestatycznie uniósł się z dachu i popłynął w ciemność.

Natychmiast pochłonęła go noc. W dole setki świetlnych punkcików znaczyły inne dachy, z których również sfruwali ludzie. Dołączyła do niego jakaś fioletowa postać, która zaraz na powrót skryła się w mroku. Benton nie miał jednak ochoty na nocne gonitwy. Postać ukazała się ponownie, dając mu zachęcające znaki skrzydłami. Benton ze wzgardą wzbił się wysoko.

Po pewnym czasie wyrównał lot i poddał się prądom powietrznym bijącym z leżącego poniżej Miasta Światłości. Przejęło go radosne uniesienie. Załopotawszy ogromnymi białymi skrzydłami, rozpędził przepływające niedaleko obłoczki i zanurkował w kierunku niewidzialnego dna wielkiego czarnego naczynia, w którym latał. Wreszcie, jako że jego czas wolny dobiegał końca, poszybował ku widniejącym w dole światłom miasta.

Z dołu mrugnęło doń światło intensywniejsze od pozostałych: Biuro Kontroli. Wyprężony jak strzała, z przylegającymi do ciała skrzydłami, skierował się w jego stronę. I runął w dół. Kiedy od światła dzieliło go zaledwie sto stóp, rozwinął skrzydła, chwytając w nie powietrze, i łagodnie osiadł na płaskim dachu.

Nie czekając, aż zapali się światełko przewodnie, ruszył przed siebie, kierując się dźwiękiem brzęczyka, i odnalazł drzwi. Otworzyły się pod naciskiem jego palców, wszedł do środka. Natychmiast, ze wzrastającą prędkością, zaczął jechać na dół. Mała winda niespodziewanie stanęła i znalazł się w Głównym Biurze Kontrolera.

– Witam – odezwał się Kontroler. – Proszę zdjąć skrzydła i usiąść.

Benton posłusznie wykonał polecenie i porządnie złożywszy skrzydła, powiesił je na jednym z rzędu przytwierdzonych do ściany małych haczyków. Wypatrzył najwygodniejsze krzesło i ruszył w jego stronę.

– Ach, ceni pan sobie komfort – powiedział z uśmiechem Kontroler.

– No cóż – odparł Benton. – A dlaczego ma stać bezczynnie?

Kontroler oderwał spojrzenie od gościa i ponad jego ramieniem popatrzył w kierunku przezroczystych plastikowych ścian. Za nimi znajdowały się największe pojedyncze pokoje w Mieście Światłości. Ciągnęły się dalej, niż mógł sięgnąć wzrokiem. Każdy z nich był…

– W jakim celu chciał się pan ze mną widzieć? – rzucił Benton.

Kontroler odkaszlnął i zaszeleścił metalowymi kartkami.

– Jak panu wiadomo – zaczął – naszym priorytetem jest Stabilizacja. Cywilizacja od stuleci ewoluowała, zwłaszcza od dwudziestego piątego wieku. To prawo natury: cywilizacja musi się albo rozwijać, albo uwsteczniać; nie może stać w miejscu.

– Wiem o tym – odrzekł ze zdziwieniem Benton. – Znam również tabliczkę mnożenia. Czy i ją zamierza mi pan wyrecytować?

Kontroler puścił tę uwagę mimo uszu.

– Jednakże złamaliśmy to prawo – ciągnął. – Sto lat temu…

Sto lat temu! Niemal tak dawno Eric Freidenburg ze Stanów Wolnych Niemiec, powstawszy w sali obrad Komisji Międzynarodowej, oznajmił, że rozwój ludzkości wreszcie osiągnął punkt kulminacyjny. Jakikolwiek dalszy postęp nie wchodził w rachubę. W ostatnich kilku latach odnotowano jedynie dwa większe wynalazki. Następnie wszyscy skupili się na obserwacji wielkich wykresów i tablic, których linie uparcie opadały, aż w końcu znikły. Ogromna studnia ludzkiej pomysłowości wyschła, a Eric unaocznił zebranym coś, o czym wszyscy wiedzieli, ale nikt nie miał odwagi o tym mówić. Skoro jednak zrobiono to oficjalnie, Komisja nie miała innego wyjścia, jak przedsięwziąć energiczne działania.

Zaproponowano rozwiązania. Jedno z nich wydawało się mniej drastyczne niż pozostałe. I to je ostatecznie zatwierdzono. Była to…

Stabilizacja!

Kiedy z jej ogłoszeniem liczne wielkie miasta zostały zalane przez fale protestów, władze stanęły przed nie lada kłopotem. Upadł rynek papierów wartościowych, a gospodarka niektórych państw wymknęła się spod kontroli. Wzrosły ceny żywności, wiele regionów dotknął głód. Wybuchła wojna… po raz pierwszy od trzystu lat! Jednakże Stabilizacja zaczęła na dobre zapuszczać korzenie. Rozprawiono się z dysydentami, radykałów wywieziono. Zastosowano okrutne metody, nie widziano jednak wówczas innego wyjścia. Wreszcie świat odzyskał równowagę – stan, w którym nie miały prawa pojawić się zmiany ani do przodu, ani wstecz.

Co roku każdy mieszkaniec poddawany był uciążliwym tygodniowym oględzinom, podczas których stwierdzano, czy nie zbacza on z właściwej drogi. Wszyscy młodzi objęci byli obowiązkiem intensywnego piętnastoletniego kształcenia. Ci, którzy nie nadążali za resztą, najzwyczajniej w świecie znikali. Biura Kontrolne nadzorowały wynalazczość, by się upewnić, że nie zakłóci ona Stabilizacji. Gdyby zaistniała taka możliwość…

– Dlatego właśnie nie możemy dopuścić pańskiego wynalazku do powszechnego użycia – wyjaśnił Bentonowi Kontroler. – Przykro mi.

Patrzył, jak Benton zrywa się z pobladłą twarzą i rozdygotanymi rękami.

– Bardzo proszę – powiedział uprzejmie – niech pan się tak nie przejmuje. Ostatecznie nie grozi panu Wywózka!

Ale Benton tylko spoglądał na niego bez słowa. Wreszcie wydukał:

– Ależ pan nie rozumie: ja nie zgłaszałem żadnego wynalazku. Nie rozumiem, o czym pan mówi.

– Nie zgłaszał pan! – wykrzyknął Kontroler. – Przecież byłem tu, kiedy pan to zrobił! Widziałem, jak podpisuje pan deklarację własności! To mnie wręczył pan swój model!

Nie spuszczał z niego wzroku. W końcu wcisnął przycisk na biurku i kierując głos tam, gdzie zaświecił się mały krążek światła, powiedział:

– Przyślijcie mi informacje na temat 34500-D.

Upłynęła chwila. Naraz w kręgu światła pojawiła się tuba. Kontroler podniósł cylindryczny przedmiot i podał go Bentonowi.

– Tak – potwierdził Benton. – To mój charakter pisma i niewątpliwie moje odciski palców. Ale i tak nie rozumiem. Przez całe życie nie udało mi się niczego wymyślić, a na dodatek nigdy wcześniej tu nie byłem! Co to za wynalazek?

– Co to za wynalazek! – powtórzył zdumiony Kontroler. – Nie wie pan?

Benton potrząsnął głową.

– Nie, nie wiem.

– Cóż, jeżeli chce się pan dowiedzieć, musi pan zejść na dół do Biur. Ograniczę się do stwierdzenia, że plany, które pan przysłał, zostały odrzucone przez Radę Kontrolną. Ja pełnię jedynie funkcję rzecznika. Będzie pan musiał załatwić to z nimi.

Benton wstał i ruszył ku drzwiom. Tak jak poprzednie ustąpiły pod jego dotykiem, toteż skierował się prosto do Biur Kontrolnych. Zanim drzwi zdążyły się zamknąć ponownie, dobiegło go jeszcze gniewne wołanie Kontrolera:

– Nie mam pojęcia, co pan kombinuje, ale wie pan, jaka jest kara za naruszenie Stabilizacji!

– Obawiam się, że już została naruszona – odrzekł Benton i poszedł dalej.

Biura były przeogromne. Z pomostu, na którym stał, widział tysiące mężczyzn i kobiet pochłoniętych pracą przy nieustannie buczących maszynach. Wkładali w nie ryzy papieru. Wielu ludzi pracowało przy biurkach, wystukując dziesiątki stron informacji, uzupełniając wykresy, segregując karty i odbierając wiadomości. Ściany pokryto tablicami, na których wciąż zmieniały się dane. Powietrze skrzyło się od intensywnej pracy; szum urządzeń, stukot maszyn do pisania i szmer głosów zlewały się w jeden miarowy, zadowolony odgłos. A tej ogromnej machinie, której dzienne utrzymanie pochłaniało niewyobrażalne sumy, przyświecało jedno hasło: Stabilizacja!

Oto miejsce, dzięki któremu świat mógł funkcjonować bez przeszkód. W tej sali, z ciężko harującymi pracownikami i bezlitosnym człowiekiem odkładającym karty na stertę z napisem „do eksterminacji”, było zgrane niczym wielka orkiestra symfoniczna. Jakakolwiek usterka czy opóźnienie spowodowałyby zachwianie całej struktury. Jednakże nikt nie zawodził. Nikt nie ustawał w pracy i każdy wywiązywał się z przydzielonego mu zadania. Benton zszedł po schodach do punktu informacyjnego.

– Proszę o podanie wszystkich danych na temat wynalazku zgłoszonego przez Roberta Bentona, 34500-D – powiedział.

Urzędnik skinął głową i wstał zza biurka. Po chwili wrócił z metalową skrzynką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: