Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Księżna de Cleves - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księżna de Cleves - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Nig­dy prze­pych i dwor­ność nie ob­ja­wi­ły się we Fran­cji w ta­kim bla­sku jak w ostat­nich la­tach pa­no­wa­nia Hen­ry­ka II. Mo­nar­cha ten był dwor­ny, uro­dzi­wy i za­ko­cha­ny, a jak­kol­wiek mi­łość jego do Dia­ny de Po­itiers, księż­nej de Va­len­ti­no­is, trwa­ła już prze­szło od lat dwu­dzie­stu, nie stra­ci­ła nic na sile i ob­ja­wia­ła się nie­mniej wspa­nia­le. Nad­zwy­czaj zręcz­ny we wszyst­kich ćwi­cze­niach cia­ła, król od­da­wał się im z za­pa­łem. Co dzień po­lo­wa­nie i gra w pił­kę, ba­le­ty, go­ni­twy do pier­ście­nia i po­dob­ne roz­ryw­ki; bar­wy i cy­fry pani de Va­len­ti­no­is wid­nia­ły wszę­dzie, ona zaś sama po­ja­wia­ła się w stro­ju, jaki mo­gła­by no­sić pan­na de la­Marck, jej wnucz­ka, wów­czas na wy­da­niu.

Udział kró­lo­wej upraw­niał jej obec­ność. Kró­lo­wa była pięk­na, mimo iż pierw­szą mło­dość mia­ła już za sobą; ko­cha­ła się w wiel­ko­ści, w prze­py­chu i w ucie­chach. Król za­ślu­bił ją, gdy był jesz­cze księ­ciem Or­le­ań­skim i kie­dy dzie­dzi­cem tro­nu był jego star­szy brat zmar­ły w To­ur­non; ksią­żę, któ­ry, tak z uro­dze­nia, jak dla swych wiel­kich przy­mio­tów, miał być god­nym na­stęp­cą swe­go ojca, Fran­cisz­ka I.

Kró­lo­wa była am­bit­na, znaj­do­wa­ła wiel­ką sło­dycz w kró­lo­wa­niu: na po­zór zno­si­ła bez przy­kro­ści przy­wią­za­nie kró­la do księż­nej de Va­len­ti­no­is i nie oka­zy­wa­ła za­zdro­ści; ale po­sia­da­ła ona tak głę­bo­ką sztu­kę ob­łu­dy, iż trud­no było są­dzić o jej uczu­ciach, po­li­ty­ka zaś na­ka­zy­wa­ła jej trzy­mać bli­sko sie­bie księż­nę, aby mieć bli­sko i kró­la. Mo­nar­cha ten lu­bił to­wa­rzy­stwo ko­biet, na­wet tych, w któ­rych się nie ko­chał; prze­sia­dy­wał co­dzien­nie u kró­lo­wej w go­dzi­nach ze­brań, na któ­rych zja­wia­ło się wszyst­ko, co było naj­pięk­niej­sze­go i naj­do­rod­niej­sze­go obo­jej płci.

Nig­dy nie było na dwo­rze tylu pięk­nych ko­biet i męż­czyzn wspa­nia­łej po­sta­wy; rze­kli­by­ście, iż na­tu­ra uczy­ni­ła so­bie roz­kosz, aby po­mie­ścić wszyst­kie swo­je wdzię­ki w naj­więk­szych księż­nicz­kach i naj­więk­szych ksią­żę­tach.

Pani Elż­bie­ta Fran­cu­ska, póź­niej­sza kró­lo­wa Hisz­pa­nii, za­czy­na­ła ob­ja­wiać ów za­dzi­wia­ją­cy dow­cip i ową nie­zrów­na­ną pięk­ność, któ­ra jej póź­niej była tak zło­wro­ga. Ma­ria Stu­art, kró­lo­wa Szko­cji, któ­ra za­ślu­bi­ła Del­fi­na i któ­rą na­zy­wa­no kró­le­wi­co­wą, była to oso­ba wy­bor­na du­szą i cia­łem. Wy­cho­wa­na na dwo­rze fran­cu­skim, przy­swo­iła so­bie całą jego grzecz­ność, uro­dzi­ła się zaś z ta­kim umi­ło­wa­niem wszyst­kich pięk­nych rze­czy, że mimo swej mło­do­ści lu­bi­ła je i zna­ła się na nich le­piej niż kto­kol­wiek. Kró­lo­wa, te­ścio­wa jej, i Jej­mość, sio­stra kró­lew­ska, ko­cha­ły się ta­koż w wier­szach, ko­me­dii i mu­zy­ce. Upodo­ba­nie, ja­kie król Fran­ci­szek I znaj­do­wał w po­ezji i książ­kach, wła­da­ło jesz­cze we Fran­cji; że zaś król, jego syn, ko­chał się w ćwi­cze­niach cia­ła, wszyst­kie roz­ko­sze miesz­ka­ły spo­łem na dwo­rze. Ale szcze­gól­nie pięk­nym i ma­je­sta­tycz­nym czy­ni­ła ten dwór nie­zli­czo­na ilość ksią­żąt i pa­nów nie­zwy­kłych przy­mio­tów. Ci, któ­rych wy­mie­nię, byli na roz­ma­ity spo­sób ozdo­bą i po­dzi­wem swe­go wie­ku.

Król Na­war­ry bu­dził sza­cu­nek u wszyst­kich do­sto­jeń­stwem swe­go sta­nu oraz tym, któ­re wid­nia­ło w jego oso­bie. Ce­lo­wał w rze­mio­śle wo­jen­nym, ksią­żę zaś de Gu­ise pod­sy­cał jego współ­za­wod­nic­two, tak iż nie­raz rzu­cał swo­je miej­sce wo­dza, aby wal­czyć obok nie­go jak pro­sty żoł­nierz, tam gdzie było naj­nie­bez­piecz­niej. Praw­da, że ów ksią­żę dał do­wo­dy tak cu­dow­ne­go mę­stwa i od­niósł ta­kie suk­ce­sy, że nie było wiel­kie­go ry­ce­rza, któ­ry by nań pa­trzył bez za­zdro­ści. Dziel­ność jego wspie­ra­ły wszyst­kie inne przy­mio­ty: umysł miał roz­le­gły i głę­bo­ki, du­szę szla­chet­ną i gór­ną, jed­na­ką wresz­cie zdat­ność do woj­ny, co do po­li­ty­ki. Brat jego, kar­dy­nał lo­ta­ryń­ski, miał z uro­dze­nia bez­gra­nicz­ną am­bi­cję, żywy dow­cip i cu­dow­ną wy­mo­wę: po­mno­żył je z głę­bo­ką wie­dzą, któ­rą się wspo­ma­gał jako obroń­ca re­li­gii ka­to­lic­kiej, wów­czas już nie­co za­gro­żo­nej. Ka­wa­ler de Gu­ise, któ­re­go na­zy­wa­no póź­niej Wiel­kim Prio­rem, był to ksią­żę uko­cha­ny przez wszyst­kich, uro­dzi­wy, by­stry, zręcz­ny, mę­stwo jego wiel­bi­ła cała Eu­ro­pa. Ksią­żę de Con­dé, w ma­łym cie­le nie­zbyt ob­da­rzo­nym przez na­tu­rę, po­sia­dał du­szę wiel­ką i wy­nio­słą oraz dow­cip, któ­ry go czy­nił lu­bym na­wet w oczach naj­pięk­niej­szych ko­biet. Ksią­żę de Ne­vers, wsła­wio­ny woj­ną oraz wiel­ki­mi god­no­ścia­mi, ja­kie pia­sto­wał, mimo że nie­co po­chy­lo­ny wie­kiem, był roz­ko­szą dwo­ru. Miał trzech sy­nów wiel­ce uro­dzi­wych: dru­gi z rzę­du, któ­re­go zwa­no księ­ciem de Cle­ves, god­ny był pod­trzy­mać chwa­łę swe­go na­zwi­ska; był dziel­ny i wspa­nia­ły oraz roz­trop­ny po­nad swój mło­dy wiek.

Wi­dam de Char­tres, po­to­mek owe­go sta­ro­żyt­ne­go domu Ven­dó­me, któ­re­go imie­nia ksią­żę­ta krwi nie po­czy­ty­wa­li so­bie za ujmę no­sić, był rów­nie świet­ny w woj­nie, jak w mi­ło­ści. Był pięk­ny, do­rod­ny, dziel­ny, śmia­ły, hoj­ny; wszyst­kie te przy­mio­ty ja­śnia­ły tak żywo, iż on je­den go­dzien był, aby go po­rów­nać z księ­ciem de Ne­mo­urs, o ile ko­go­kol­wiek moż­na z nim było po­rów­nać.

Ale ten ksią­żę to było ar­cy­dzie­ło przy­ro­dy. Naj­mniej god­nym było w nim jesz­cze to, że był męż­czy­zną naj­pięk­niej­szym i naj­kształt­niej­szym w świe­cie; ale co sta­wia­ło go po­nad wszyst­kich in­nych, to nie­po­rów­na­na dziel­ność oraz wdzięk dow­ci­pu, ob­li­cza i po­stęp­ków, spo­ty­ka­ny tyl­ko w nim jed­nym. We­so­łość, rów­nie luba męż­czy­znom i ko­bie­tom, nad­zwy­czaj­na zręcz­ność we wszyst­kich ćwi­cze­niach, spo­sób ubie­ra­nia się na­śla­do­wa­ny przez wszyst­kich, ale nada­rem­nie, sło­wem było coś w ca­łej jego oso­bie, co spra­wia­ło, że gdzie­kol­wiek się po­ja­wił, wi­dzia­ło się tyl­ko jego. Nie było damy na dwo­rze, dla któ­rej nie by­ło­by za­szczy­tem zy­skać jego wzglę­dy; mało któ­ra z wy­róż­nio­nych prze­zeń mo­gła się chlu­bić, że mu się opar­ła; a na­wet nie­jed­na, któ­rej nie oka­zał chę­ci, mimo to za­pło­nę­ła do nie­go. Miał tyle sło­dy­czy i tak był skłon­ny do mi­ło­ści, że nie umiał od­mó­wić nie­co wzglę­dów tym, któ­re sta­ra­ły mu się po­do­bać; miał też wie­le ko­cha­nek, ale trud­no było zgad­nąć, któ­rą ko­chał praw­dzi­wie. Za­cho­dził czę­sto do kró­le­wi­co­wej; pięk­ność tej księż­nicz­ki, jej sło­dycz, uprzej­mość dla wszyst­kich oraz szcze­gól­ny sza­cu­nek, jaki oka­zy­wa­ła temu księ­ciu, wszyst­ko to po­zwa­la­ło mnie­mać, że on pod­no­sił oczy aż do niej. Pa­no­wie de Gu­ise, któ­rych była sio­strze­ni­cą, wspo­mo­gli znacz­nie swój wpływ i swo­je uwa­ża­nie jej mał­żeń­stwem: am­bi­cja par­ła ich ku temu, aby się zrów­nać z ksią­żę­ta­mi krwi i po­dzie­lić wła­dzę z ko­ne­ta­blem de Mont­mo­ren­cy.

Król zdał na nie­go prze­waż­ną część rzą­dów, księ­cia zaś de Gu­ise i mar­szał­ka de Sa­int – An­dre miał za swo­ich ulu­bień­ców. Ale ci, któ­rych ła­ska albo spra­wy zbli­ży­ły do jego oso­by, mo­gli się utrzy­mać je­dy­nie nad­ska­ku­jąc księż­nej de Va­len­ti­no­is; nie po­sia­da­jąc już mi­ło­ści ani uro­dy, wła­da­ła kró­lem tak ab­so­lut­nie, iż, moż­na rzec, była pa­nią i jego, i pań­stwa.

Król lu­bił za­wsze ko­ne­ta­bla; sko­ro tyl­ko ob­jął rzą­dy, od­wo­łał go z wy­gna­nia, na któ­re po­słał go Fran­ci­szek I. Dwór dzie­lił się mię­dzy pa­nów de Gu­ise i ko­ne­ta­bla, któ­re­go po­pie­ra­li ksią­żę­ta krwi. I jed­na, i dru­ga par­tia wciąż sta­ra­ła się po­zy­skać księż­nę de Va­len­ti­no­is. Ksią­żę Au­ma­le, brat księ­cia de Gu­ise, za­ślu­bił jej cór­kę; ko­ne­tabl ma­rzył o ta­kim sa­mym związ­ku. Nie za­do­wa­lał się tym, że oże­nił star­sze­go syna z pan­ną Dia­ną, cór­ką kró­la oraz pew­nej damy pie­monc­kiej, któ­ra wstą­pi­ła do klasz­to­ru, sko­ro tyl­ko po­wi­ła tę cór­kę. Mał­żeń­stwo to spo­tka­ło się z wie­lo­ma trud­no­ścia­mi z po­wo­du obiet­nic, ja­kie pan de Mont­mo­ren­cy uczy­nił pan­nie de Pien­nes, jed­nej z pa­nien dwo­ru; i mimo że król prze­zwy­cię­żył je z prze­dziw­ną do­bro­cią i cier­pli­wo­ścią, ko­ne­tabl nie czuł się jesz­cze dość bez­piecz­ny, póki nie za­pew­ni so­bie pani de Va­len­ti­no­is i póki jej nie ode­rwie od pa­nów de Gu­ise, któ­rych wpły­wy za­czy­na­ły nie­po­ko­ić księż­nę. Opóź­ni­ła, ile tyl­ko mo­gła, mał­żeń­stwo kró­le­wi­ca z kró­lo­wą szkoc­ką: pięk­ność i dow­cip mło­dej kró­lo­wej oraz splen­dor, ja­kie­go ten zwią­zek przy­da­wał pa­nom de Gu­ise, były jej nie do znie­sie­nia. Nie­na­wi­dzi­ła zwłasz­cza kar­dy­na­ła lo­ta­ryń­skie­go, któ­ry od­zy­wał się do niej cierp­ko, a na­wet ze wzgar­dą. Wi­dzia­ła, że się kuma z kró­lo­wą; tak iż ko­ne­tabl zna­lazł grunt spo­sob­ny do przy­mie­rza i do spo­wi­no­wa­ce­nia się z pa­nią de Va­len­ti­no­is w dro­dze mał­żeń­stwa jej wnucz­ki, pan­ny de la­Marck, z pa­nem d'Anvil­le, jego dru­gim sy­nem, któ­ry odzie­dzi­czył po nim póź­niej szar­żę za pa­no­wa­nia Ka­ro­la IX. Ko­ne­tabl nie lę­kał się na­tra­fić u pana d'Anvil­le na uprze­dze­nia ta­kie jak u pana de Mont­mo­ren­cy, ale mimo że przy­czy­ny były mu nie zna­ne, trud­no­ści oka­za­ły się nie mniej­sze. Pan d'Anvil­le za­ko­cha­ny był… bez pa­mię­ci w kró­le­wi­co­wej i mimo że ta mi­łość była nie­mal bez­na­dziej­na, nie mógł się zdo­być na to, aby przy­jąć wię­zy, któ­re by dzie­li­ły jego ser­ce.

Mar­sza­łek de Sa­int – An­dre był je­dy­nym na dwo­rze, któ­ry nie przy­stał do żad­ne­go stron­nic­twa. Był jed­nym z fa­wo­ry­tów i ła­ska jego zwią­za­ła się tyl­ko z jego oso­bą. Król ko­chał go jesz­cze z cza­sów, gdy był kró­le­wi­czem, i póź­niej zro­bił go mar­szał­kiem Fran­cji, w wie­ku, w któ­rym za­zwy­czaj nie ro­ści się praw ani do naj­mniej­szych god­no­ści. Ła­ska jego da­wa­ła mu blask, któ­ry pod­trzy­mał za­le­ta­mi i uro­kiem swo­jej oso­by, wiel­ką dba­ło­ścią o stół i sprzę­ty oraz naj­więk­szą wspa­nia­ło­ścią, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­no u pry­wat­nej oso­by. Hoj­ność kró­la do­star­cza­ła środ­ków na te wy­dat­ki.

Mo­nar­cha ów po­su­wał się aż do roz­rzut­no­ści dla tych, któ­rych ko­chał; nie miał on wszyst­kich wiel­kich przy­mio­tów, ale miał ich wie­le, zwłasz­cza zaś ten, że ko­chał woj­nę i znał się na niej; to­też od­niósł znacz­ne suk­ce­sy i, je­że­li wy­łą­czyć bi­twę pod Sa­int – Qu­en­tin, pa­no­wa­nie jego było jed­nym cią­giem zwy­cięstw. Wy­grał wła­sną oso­bą bi­twę pod Ren­ty; zdo­by­to Pie­mont, wy­gna­no An­gli­ków z Fran­cji, a ce­sarz Ka­rol V uj­rzał zmierzch swo­jej gwiaz­dy pod Met­zem, któ­ry da­rem­nie ob­le­gał ze wszyst­ki­mi si­ła­mi ce­sar­stwa i Hisz­pa­nii. Mimo to – ile że klę­ska pod Sa­int – Qu­en­tin zwą­tli­ła na­dzie­je na­szych pod­bo­jów i od­tąd for­tu­na dzie­li­ła się nie­ja­ko mię­dzy tych dwóch kró­lów – oka­za­li się bar­dziej skłon­ni do po­ko­ju.

Księż­na – wdo­wa lo­ta­ryń­ska za­czę­ła ro­bić pro­po­zy­cję w po­rze mał­żeń­stwa kró­le­wi­ca: od tego cza­su wciąż to­czy­ły się ja­kieś ta­jem­ne ro­ko­wa­nia. Wy­bra­no wresz­cie Cer­camp w pro­win­cji Ar­to­is jako miej­sce, gdzie mia­no się ze­brać.

Kar­dy­nał lo­ta­ryń­ski, ko­ne­tabl de Mont­mo­ren­cy i mar­sza­łek de Sa­int – An­dre przy­by­li tam imie­niem kró­la; ksią­żę Alba i ksią­żę Orań­ski imie­niem Fi­li­pa II; obo­je księ­stwo lo­ta­ryń­scy byli me­dia­to­ra­mi. Głów­ne punk­ty to było mał­żeń­stwo pani Elż­bie­ty Fran­cu­skiej z don Kar­lo­sem, in­fan­tem hisz­pań­skim, oraz mał­żeń­stwo sio­stry kró­la z pa­nem Sa­baudz­kim.

Król po­zo­stał wszak­że na gra­ni­cy i tam otrzy­mał wia­do­mość o śmier­ci Ma­rii, kró­lo­wej an­giel­skiej. Wy­słał hra­bie­go Ran­dan do Elż­bie­ty, aby jej zło – żył ży­cze­nia z po­wo­du wstą­pie­nia na tron: przy­ję­ła go z ra­do­ścią. Pra­wa te były tak nie­pew­ne, iż wie­le jej zna­czy­ło uzna­nie na­sze­go kró­la. Hra­bia uj­rzał, iż do­brze zna spra­wy dwo­ru fran­cu­skie­go i za­le­ty tych, któ­rzy go skła­da­ją; ale zwłasz­cza prze­ję­ta była re­pu­ta­cją diu­ka de Ne­mo­urs. Tyle razy wspo­mnia­ła mu o tym księ­ciu i z ta­kim za­pa­łem, że kie­dy pan de Ran­dan wró­cił i zdał kró­lo­wi spra­wę ze swej po­dró­ży, po­wie­dział mu, że nie ma rze­czy, o któ­rą pan de Ne­mo­urs nie mógł­by się za­bie­gać u tej kró­lo­wej, i że nie wąt­pi, iż by­ła­by zdol­na go za­ślu­bić. Król wspo­mniał o tym księ­ciu jesz­cze tego wie­czo­ra; ka­zał panu de Ran­dan, aby po­wtó­rzył wszyst­kie swo­je roz­mo­wy z Elż­bie­tą, i ra­dził księ­ciu po­ku­sić się o ten wiel­ki los. Pan de Ne­mo­urs są­dził zra­zu, że król so­bie dwo­ru­je: kie­dy wszak­że spo­strzegł, że jest in­a­czej:

– Przy­najm­niej, kró­lu – rzekł – je­śli się pusz­czę na tak chi­me­rycz­ne przed­się­wzię­cie za radą i dla służ­by Wa­szej Kró­lew­skiej Mo­ści, bła­gam ją o do­cho­wa­nie mi se­kre­tu aż do chwi­li, w któ­rej po­wo­dze­nie uspra­wie­dli­wi mnie w oczach ogó­łu. Nie chcę ucho­dzić za czło­wie­ka tak próż­ne­go, aby mnie­mać, że kró­lo­wa, któ­ra mnie nig­dy nie wi­dzia­ła, chce mnie za­ślu­bić z mi­ło­ści.

Król przy­rzekł, że po­wie jeno sa­me­mu ko­ne­ta­blo­wi o tym za­mia­rze; uwa­żał na­wet, że ta­jem­ni­ca po­trzeb­na jest dla po­wo­dze­nia. Ran­dan po­ra­dził pa – nu de Ne­mo­urs, aby się udał do An­glii pod po­zo­rem zwy­kłej po­dró­ży; ale ksią­żę nie mógł się na to zde­cy­do­wać. Wy­słał Li­gne­ro­la, bar­dzo spryt­ne­go mło­de­go czło­wie­ka, swe­go ob­lu­bień­ca, aby wy­ba­dał uczu­cia kró­lo­wej i sta­rał się coś na­wią­zać. Ocze­ku­jąc wy­ni­ku tej po­dró­ży, wy­brał się w od­wie­dzi­ny do księ­cia Sa­baudz­kie­go, któ­ry był wów­czas w Bruk­se­li z kró­lem hisz­pań­skim.

Śmierć Ma­rii An­giel­skiej sta­ła się wiel­ką prze­szko­dą dla po­ko­ju; zjazd roz­bił się z koń­cem li­sto­pa­da i król wró­cił do Pa­ry­ża. Po­ja­wi­ła się wów­czas na dwo­rze pięk­ność, któ­ra ścią­gnę­ła oczy wszyst­kich, a moż­na wno­sić, że to była pięk­ność do­sko­na­ła, sko­ro obu­dzi­ła po­dziw w oto­cze­niu tak na­wy­kłym wi­dy­wać pięk­ne oso­by. Była z tego sa­me­go domu co wi­dam de Char­tres, jed­na z naj­bo­gat­szych dzie­dzi­czek we Fran­cji. Oj­ciec jej umarł mło­do i zo­sta­wił ją pod opie­ką pani de Char­tres, swo­jej żony, oso­by wiel­kich cnót, za­let i ma­jąt­ku. Stra­ciw­szy męża, spę­dzi­ła wie­le lat nie po­ja­wia­jąc się na dwo­rze. W cza­sie tej nie­obec­no­ści po­świę­ca­ła się z wiel­kim sta­ra­niem wy­cho­wa­niu cór­ki; ale nie tyl­ko pra­co­wa­ła nad tym, aby roz­wi­nąć jej dow­cip i uro­dę: sta­ra­ła się też wsz­cze­pić cno­tę i jej umi­ło­wa­nie. Więk­szość ma­tek wy­obra­ża so­bie, że wy­star­czy nig­dy przy mło­dej oso­bie nie mó­wić o mi­łost­kach, aby ją od nich od­da­lić. Pani de Char­tres była prze­ciw­ne­go zda­nia; czę­sto kre­śli­ła cór­ce ob­ra­zy mi­ło­ści, pod­no­si­ła wszyst­ko, co w niej lu­be­go, aby ła­twiej ją prze­ko­nać o tych nie­bez­pie­czeń­stwach. Opo­wia­da­ła o fał­szu męż­czyzn, o ich oszu­kań­stwach i nie­wier­no­ści, o nie­szczę­ściach do­mo­wych, w któ­re wtrą­ca­ją mi­łost­ki; z dru­giej stro­ny uka­zy­wa­ła spo­kój, jaki to­wa­rzy­szy ży­ciu uczci­wej ko­bie­ty; mó­wi­ła, ile bla­sku i wspa­nia­ło­ści przy­da­je cno­ta oso­bie po­sia­da­ją­cej pięk­ność i uro­dze­nie. Ale uka­zy­wa­ła tak­że, jak trud­no jest za­cho­wać tę cno­tę; a moż­na ją za­cho­wać je­dy­nie przez wiel­ką nie­uf­ność do sa­mej sie­bie oraz przez wiel­ką pil­ność w przy­wią­za­niu się do tego, co je­dy­nie może być szczę­ściem ko­bie­ty, to zna­czy ko­chać męża i po­sia­dać jego mi­łość.

Pan­na ta była wów­czas jed­ną z naj­świet­niej­szych par­tii we Fran­cji; mimo że była bar­dzo mło­da, już jej ra­jo­no nie­jed­no za­męż­cie. Pani de Char­tres, oso­ba bar­dzo dum­na, nie znaj­do­wa­ła pra­wie nic god­nym tej cór­ki. Wi­dząc, że idzie jej szes­na­sty rok, po­sta­no­wi­ła po­ka­zać ją u dwo­ru. Kie­dy przy­by­ła, wi­dam wy­je­chał na­prze­ciw niej. Zdu­miał się wiel­ką pięk­no­ścią pan­ny de Char­tres, i słusz­nie. Bia­łość cery i ja­snych wło­sów da­wa­ły jej blask, któ­ry mia­ła tyl­ko ona jed­na; rysy były do­sko­na­le re­gu­lar­ne, a twarz i oso­ba peł­ne uro­ków i wdzię­ku.

Na­za­jutrz po przy­by­ciu po­szła wy­bie­rać ka­mie­nie u Wło­cha, któ­ry han­dlo­wał nimi po ca­łym świe­cie. Czło­wiek ten przy­był z Flo­ren­cji z kró­lo­wą, a tak się wzbo­ga­cił w swo­im han­dlu, że dom jego wy­glą­dał ra­czej na dom wiel­kie­go pana niż na dom kup­ca. Kie­dy tam ba­wi­ła, nad­szedł ksią­żę de Cle­ves.

Tak bar­dzo ude­rzo­ny był jej pięk­no­ścią, że nie mógł ukryć zdu­mie­nia, a pan­na de Char­tres mimo woli za­pło­ni­ła się wi­dząc wra­że­nie, ja­kie na nim uczy­ni­ła. Opa­mię­ta­ła się wszak­że, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na księ­cia wię­cej po­nad to, co na­ka­zy­wa­ła grzecz­ność wo­bec ta­kie­go czło­wie­ka. Pan de Cle­ves pa­trzył na nią z po­dzi­wem; nie mógł po­jąć, kto jest ta pięk­na oso­ba, któ­rej nie znał.

Wi­dział do­brze z jej wzię­cia i z jej or­sza­ku, że musi być ze zna­ko­mi­te­go domu. Mło­dość jej ka­za­ła mu mnie­mać, że jest pan­ną; że jed­nak nie wi­dział mat­ki, Włoch zaś, któ­ry jej nie znał, na­zy­wał ją pa­nią, nie wie­dział, co my­śleć, i wciąż pa­trzał na nią ze zdu­mie­niem. Spo­strzegł, że jego spoj­rze­nia wpra­wia­ją ją w za­kło­po­ta­nie, w prze­ci­wień­stwie do in­nych mło­dych osób, któ­re za­wsze rade wi­dzą dzia­ła­nie swej pięk­no­ści. Zda­ło mu się na­wet, że on jest przy­czy­ną ry­chłe­go jej odej­ścia; w isto­cie wy­szła dość pręd­ko. Pan de Cle­ves po­cie­szał się na­dzie­ją do­wie­dze­nia się, kto ona jest; ale bar­dzo się zdu­miał usły­szaw­szy, że jej nie zna­ją. Był tak wzru­szo­ny jej uro­dą i skrom­no­ścią, że moż­na rzec, iż od tej chwi­li po­wziął dla niej i mi­łość, i nie­zwy­kły sza­cu­nek. Wie­czo­rem udał się do Jej­mo­ści, sio­stry kró­lew­skiej.

Księż­nicz­ka ta za­ży­wa­ła wiel­kiej czci dzię­ki wpły­wo­wi, jaki mia­ła na kró­la, swe­go bra­ta: a wpływ ten był tak znacz­ny, że za­wie­ra­jąc po­kój król go­dził się ustą­pić Pie­mont, aby ją wy­dać za księ­cia Sa­bau­dii. Mimo iż całe ży­cie pra­gnę­ła się wy­dać za mąż, chcia­ła wyjść je­dy­nie za mo­nar­chę i dla tej przy­czy­ny od­rzu­ci­ła kró­la Na­war­ry, kie­dy był księ­ciem Ven­dôme. Za­wsze też pra­gnę­ła za męża pana Sa­baudz­kie­go; za­cho­wa­ła dlań skłon­ność od cza­su, jak go uj­rza­ła w Ni­cei przy spo­tka­niu kró­la Fran­cisz­ka I i pa­pie­ża Paw­ła III. Po­nie­waż mia­ła wie­le dow­ci­pu i wie­le bie­gło­ści w sztu­kach, ścią­ga­ła wszyst­kich god­nych lu­dzi i by­wa­ły go­dzi­ny, że znaj­do­wał się u niej cały dwór.

Pan de Cle­ves przy­był tam jak zwy­czaj­nie; tak był prze­ję­ty wdzię­kiem i uro­dą pan­ny de Char­tres, że nie umiał mó­wić o czym in­nym. Opo­wie­dział tedy gło­śno swo­ją przy­go­dę, nie usta­jąc w po­chwa­łach owej oso­by, któ­rą wi­dział, ale któ­rej nie znał. Jej­mość od­rze­kła, że nie ma istot ta­kich jak owa, któ­rą ma­lu­je, i że gdy­by na­wet była taka, zna­li­by ją wszy­scy. Pani de Dam­pier­re, jej dama dwo­ru i przy­ja­ciół­ka pani de Char­tres, sły­sząc tę roz­mo­wę, zbli­ży­ła się do Jej­mo­ści i szep­nę­ła jej, że to z pew­no­ścią pan­nę de Char­tres pan de Cle­ves mu­siał wi­dzieć. Jej­mość ob­ró­ci­ła się ku nie­mu i rze­kła, że je­że­li ze­chce zajść do niej na­za­jutrz, uka­że mu ową pięk­ność, któ­ra go tak pod­bi­ła. W isto­cie pan­na de Char­tres zja­wi­ła się na­za­jutrz. Kró­lo­we przy­ję­ły ją ze wszyst­ki­mi wzglę­da­mi, wszy­scy zaś z ta­kim po­dzi­wem, że sły­sza­ła na­okół jeno same po­chwa­ły. Przyj­mo­wa­ła je z tak szla­chet­ną skrom­no­ścią, iż nie zda­wa­ło się, aby je sły­sza­ła, a przy­najm­niej, aby ją wzru­sza­ły. Uda­ła się na­stęp­nie do Jej­mo­ści, sio­stry kró­lew­skiej. Księż­nicz­ka ta, na­chwa­liw­szy jej uro­dę, opo­wie­dzia­ła jej o zdu­mie­niu, w ja­kim po­grą­ży­ła pana de Cle­ves.

Ksią­że wszedł w chwi­lę po­tem.

– Pójdź, ksią­żę – rze­kła – zo­bacz, czy nie do­trzy­mu­ję sło­wa i czy, przed­sta­wia­jąc ci pan­nę de Char­tres, nie uka­zu­ję ci pięk­no­ści, któ­rej szu­ka­łeś: po – dzię­kuj mi bo­daj, że jej opo­wie­dzia­łam o po­dzi­wie, jaki obu­dzi­ła w to­bie.

Pan de Cle­ves ura­do­wał się wi­dząc, że oso­ba, któ­ra mu się zda­wa­ła tak luba, sta­nem rów­na jest swo­jej pięk­no­ści. Pod­szedł do niej i bła­gał, aby chcia­ła spa­mię­tać, że on był pierw­szym, któ­ry ją po­dzi­wiał, i że, nie zna­jąc jej, po­wziął dla niej wszel­kie uczu­cia sza­cun­ku i czci, ja­kie się jej na­le­żą.

Wy­szedł od Jej­mo­ści ze swo­im przy­ja­cie­lem, ka­wa­le­rem de Gu­ise. Zra­zu chwa­li­li swo­bod­nie pan­nę de Char­tres. Spo­strze­gli wresz­cie, że chwa­lą ją za­nad­to, i obaj prze­sta­li mó­wić to, co my­śle­li: ale mu­sie­li o niej mó­wić przez na­stęp­ne dni wszę­dzie, gdzie się spo­tka­li.

Ta nowa pięk­ność dłu­go była przed­mio­tem wszyst­kich roz­mów. Kró­lo­wa od­da­wa­ła jej wiel­kie po­chwa­ły i mia­ła dla niej szcze­gól­ne uwa­ża­nie; kró­le­wi­co­wa roz­mi­ło­wa­ła się w niej nie­zmier­nie i pro­si­ła pa­nią de Char­tres, aby ją czę­sto przy­pro­wa­dza­ła do niej.

Cór­ki kró­lew­skie po­sy­ła­ły po nią, iżby bra­ła udział we wszyst­kich ich roz­ryw­kach. Sło­wem ko­chał ją i po­dzi­wiał cały dwór, z wy­jąt­kiem pani de Va – len­ti­no­is. Nie, iżby ta pięk­ność zdję­ła ją oba­wą; zbyt dłu­gie do­świad­cze­nie prze­ko­na­ło ją, że nie ma cze­go się lę­kać ze stro­ny kró­la; ale tak bar­dzo nie­na­wi­dzi­ła wi­da­ma de Char­tres, któ­re­go chcia­ła przy­wią­zać do sie­bie mał­żeń­stwem z jed­ną ze swych có­rek, a któ­ry przy­stał do kró­lo­wej, że nie mo­gła spo­glą­dać życz­li­wie na oso­bę no­szą­cą jego na­zwi­sko i cie­szą­cą się jego szcze­gól­ną przy­jaź­nią.

Ksią­żę de Cle­ves roz­ko­chał się na­mięt­nie w pan­nie de Char­tres i go­rą­co pra­gnął ją za­ślu­bić; ale oba­wiał się, czy nie ura­zi dumy pani de Char­tres od – dać cór­kę czło­wie­ko­wi, któ­ry nie jest naj­star­szym ze swe­go domu. Jed­nak­że dom ten był tak znacz­ny, a hra­bia d'Eu, któ­ry był naj­star­szy z rodu, za­ślu­bił świe­żo oso­bę tak bli­ską tro­nu, że oba­wy pana de Cle­ves pły­nę­ły ra­czej z lę­kli­wo­ści roz­ko­cha­ne­go ser­ca niż z istot­nych przy­czyn. Miał wie­lu ry­wa­li, a ka­wa­ler de Gu­ise zda­wał mu się naj­groź­niej­szy, uro­dze­niem swo­im, za­le­ta­mi oraz bla­skiem, jaki ła­ska kró­lew­ska da­wa­ła jego do­mo­wi. Ksią­żę ów roz­ko­chał się w pan­nie de Char­tres od pierw­sze­go spoj­rze­nia; od­gadł mi­łość pana de Cle­ves, tak jak na­wza­jem pan de Cle­ves jego. Mimo że byli przy­ja­ciół­mi, roz­dź­więk, jaki bu­dzą jed­na­kie pra­gnie­nia, nie po­zwo­lił im roz­mó­wić się szcze­rze; przy­jaźń ich osty­gła, a nie zdo­by­li się na wy­ja­śnie­nie. Przy­pa­dek, któ­ry po­zwo­lił panu de Cle­ves pierw­sze­mu uj­rzeć pan­nę de Char­tres, zda­wał mu się szczę­śli­wą wróż­bą i da­wał mu jak gdy­by pew­ną prze­wa­gę nad ry­wa­la­mi; ale prze­wi­dy­wał wiel­kie prze­szko­dy ze stro­ny księ­cia de Ne­vers, swe­go ojca. Ów ksią­żę ści­śle był zwią­za­ny z księż­ną de Va­len­ti­no­is: ona była nie­przy­ja­ciół­ką wi­da­ma, a to wy­star­cza­ło, aby ksią­żę de Ne­vers nie po­zwo­lił sy­no­wi my­śleć o jego bra­ta­ni­cy.

Pani de Char­tres, któ­ra tak pil­nie sta­ra­ła się wlać cno­tę w ser­ce cór­ki, nie prze­sta­wa­ła trosz­czyć się o to i obec­nie, w oko­licz­no­ściach, gdy to zda­wa­ło się tak po­trzeb­ne, i w miej­scu, gdzie było tyle nie­bez­piecz­nych przy­kła­dów.

Am­bi­cja i mi­łost­ki były du­szą tego dwo­ru i za­przą­ta­ły po rów­ni męż­czyzn i ko­bie­ty. Tyle było roz­ma­itych in­te­re­sów i in­tryg, a damy tyle mia­ły w nich udzia­łu, że mi­łość była za­wsze sple­cio­na z in­te­re­sa­mi, a in­te­re­sy z mi­ło­ścią.

Nikt nie był spo­koj­ny ani obo­jęt­ny; każ­dy my­ślał o tym, aby się wy­wyż­szyć, aby się przy­po­do­bać, aby po­ma­gać lub szko­dzić; nie zna­li nudy ani bez­czyn­no­ści, wciąż za­ję­ci ucie­chą albo in­try­ga­mi. Damy były szcze­gól­nie od­da­ne kró­lo­wej, kró­le­wi­co­wej, kró­lo­wi Na­war­ry, Jej­mo­ści sio­strze kró­lew­skiej albo księż­nej de Va­len­ti­no­is. Skłon­ność, wzglę­dy przy­stoj­no­ści lub po­wi­no­wac­two uspo­so­bień roz­strzy­ga­ły o tych roz­ma­itych związ­kach. Te, któ­re mi­nę­ły pierw­szą mło­dość i któ­re po­pi­sy­wa­ły się su­row­szą cno­tą, trzy­ma­ły się kró­lo­wej. Młod­sze, któ­re szu­ka­ły ucie­chy i mi­ło­stek, nad­ska­ki­wa­ły kró­le­wi­co­wej.

Kró­lo­wa Na­war­ry mia­ła swo­je fa­wo­ry­ty: była mło­da i mia­ła wpływ na kró­la, swe­go męża: był on bli­sko z ko­ne­ta­blem i przez to mógł nie­ma­ło. Jej­mość sio­stra kró­lew­ska była jesz­cze pięk­na i ścią­ga­ła wie­le dam do sie­bie. Księż­na de Va­len­ti­no­is mia­ła wszyst­kie te, na któ­re ra­czy­ła spoj­rzeć; ale mało któ­rą lu­bi­ła i, wy­jąw­szy kil­ku, któ­re mia­ły jej za­ufa­nie i przy­jaźń i któ­rych cha­rak­ter jej od­po­wia­dał, przyj­mo­wa­ła u sie­bie je­dy­nie w dnie, w któ­rych rada była mieć swój dwór, jak kró­lo­wa.

Po­mię­dzy wszyst­ki­mi tymi par­tia­mi ist­nia­ło współ­za­wod­nic­two i za­wi­ści: damy, któ­re je skła­da­ły, też za­zdro­ści­ły so­bie wza­jem czy to łask, czy ko­chan­ków; kwe­stie wpły­wów i awan­su łą­czy­ły się czę­sto z owy­mi in­ny­mi spra­wa­mi, mniej do­nio­sły­mi, to praw­da, ale nie mniej da­ją­cy­mi się uczuć.

To­też mimo że bez za­mę­tu, pa­no­wał na tym dwo­rze cią­gły ruch, czy­niąc po­byt tam bar­dzo lu­bym, ale też wiel­ce nie­bez­piecz­nym dla mło­dej oso­by. Pani de Char­tres wi­dzia­ła to nie­bez­pie­czeń­stwo i my­śla­ła jeno o spo­so­bach uchro­nie­nia cór­ki. Pro­si­ła ją, nie jako mat­ka, ale jako przy­ja­ciół­ka, aby jej zwie­rza­ła wszyst­ko, co jej ktoś po­wie; przy­rze­kła jej po­ma­gać i kie­ro­wać jej za­cho­wa­niem w rze­czach, któ­re są nie­kie­dy kło­po­tli­we dla mło­dej pan­ny.

Ka­wa­ler de Gu­ise tak samo ob­ja­wiał swo­je uczu­cia i za­mia­ry, że nie były one ta­jem­ni­cą dla ni­ko­go. Wi­dział wszak­że, że to, cze­go pra­gnie, jest nie­po­do­bień­stwem; wie­dział, że nie jest par­tią dla pan­ny de Char­tres, bę­dąc zbyt mało za­sob­nym, aby ją móc utrzy­mać na od­po­wied­niej sto­pie; wie­dział tak­że, że bra­cia nie przy­sta­ną, aby się oże­nił, z oba­wy przed uszczu­ple­niem wiel­kie­go domu przez ta­kie mał­żeń­stwo młod­sze­go syna.

Kar­dy­nał lo­ta­ryń­ski prze­ko­nał go nie­ba­wem, ze się nie myli; po­tę­pił bar­dzo żywo uczu­cia jego dla pan­ny de Char­tres, ale nie zdra­dził mu praw­dzi­wych przy­czyn. Kar­dy­nał ów ży­wił dla wi­da­ma nie­na­wiść ta­jo­ną wów­czas, a któ­ra wy­bu­chła póź­niej. Ra­czej był­by się zgo­dził dla bra­ta na wszel­kie inne związ­ki niż na kre­wień­stwo z wi­da­mem; i oświad­czył tak pu­blicz­nie swą nie­chęć w tej mie­rze, że pani de Char­tres uczu­ła się do­tkli­wie ob­ra­żo­na. Po­sta­ra­ła się oka­zać bar­dzo jaw­nie, że kar­dy­nał lo­ta­ryń­ski nie ma się cze­go oba­wiać i że ona nie my­śli o tym mał­żeń­stwie. Wi­dam po­stą­pił tak samo: od­czuł on jesz­cze ży­wiej niż pani de Char­tres po­stę­pek kar­dy­na­ła, bo le­piej znał jego przy­czy­nę.

Ksią­żę de Cle­ves ob­ja­wiał mi­łość swo­ją nie mniej pu­blicz­nie niż ka­wa­ler de Gu­ise. Ksią­żę de Ne­vers do­wie­dział się o tym uczu­ciu z przy­kro­ścią: są­dził wszak, że wy­star­czy mu po­mó­wić z sy­nem, aby go skło­nić do zmia­ny po­stę­po­wa­nia; ale bar­dzo się zdzi­wił wi­dząc w nim nie­złom­ną chęć za­ślu­bie­nia pan­ny de Char­tres. Po­tę­pił ten za­miar, uniósł się i tak da­le­ce nie krył się ze swym obu­rze­niem, że spra­wa roz­nio­sła się nie­ba­wem na dwo­rze i do­szła do pani de Char­tres. Nie wąt­pi­ła, że pan de Ne­vers bę­dzie uwa­żał mał­żeń­stwo z jej cór­ką za ko­rzyst­ne dla swe­go syna: zdzi­wi­ła się bar­dzo, że i dom de Cle­ves, i de Gu­ise lę­ka­ją się tych związ­ków za­miast ich pra­gnąć. Gniew, jaki w niej to obu­dzi­ło, ka­zał jej po­my­śleć o mał­żeń­stwie, któ­re by cór­kę jej po­sta­wi­ło wy­żej tych, co mnie­ma­li, że sami sto­ją wy­żej. Roz­wa­żyw­szy wszyst­ko ob­ró­ci­ła oczy na syna i dzie­dzi­ca księ­cia de Mont­pen­sier. Był wów­czas do wzię­cia, a była to naj­więk­sza par­tia na dwo­rze. Po­nie­waż pani de Char­tres mia­ła wie­le ro­zu­mu, po­nie­waż po­ma­gał jej wi­dam za­ży­wa­ją­cy wiel­kie­go wpły­wu i po­nie­waż w isto­cie cór­ka jej była znacz­ną par­tią, za­krę­ci­ła się tak zręcz­nie i tak po­myśl­nie, iż pan de Mont­pen­sier zda­wał się przy­chyl­nie pa­trzeć na zwią­zek i nic na po­zór nie sta­ło na prze­szko­dzie.

Wi­dam, któ­ry znał od­da­nie pana d'Anvil­le kró­le­wi­co­wej, są­dził wszak­że, że trze­ba użyć wpły­wu, jaki nań mia­ła ta księż­nicz­ka, aby go skło­nić do wspie­ra­nia pan­ny de Char­tres u kró­la i u księ­cia de Mont­pen­sier, któ­re­go był bli­skim przy­ja­cie­lem. Wspo­mi­nał o tym kró­le­wi­co­wej; chęt­nie wda­ła się w spra­wę, gdzie cho­dzi­ło o wy­nie­sie­nie oso­by, któ­rą bar­dzo lu­bi­ła; oświad­czy­ła to wi­da­mo­wi i upew­ni­ła go, iż cho­ciaż wie do­brze, że zro­bi rzecz nie­mi­łą swe­mu wu­jo­wi, kar­dy­na­ło­wi lo­ta­ryń­skie­mu, nie bę­dzie o to dba­ła, bo ma do nie­go słusz­ny żal, ile że w każ­dej spra­wie trzy­ma stro­nę kró­lo­wej prze­ciw niej.

Oso­by lu­bią­ce mi­łość za­wsze są rade, gdy im dać po­zór mó­wie­nia z tymi, co je ko­cha­ją. Sko­ro tyl­ko wi­dam wy­szedł, kró­le­wi­co­wa we­zwa­ła Cha­ste­lar­ta, fa­wo­ry­ta pana d'Anvil­le i świa­do­me­go uczuć tego pana dla niej. Ka­za­ła panu d'Anvil­le oznaj­mić, aby był wie­czór u kró­lo­wej. Cha­ste­lart przy­jął to zle­ce­nie z wiel­ką ra­do­ścią i czcią. Szlach­cic ten był z do­bre­go domu w Del­fi­na­cie, ale war­tość jego i dow­cip wzno­si­ły go po­nad jego uro­dze­nie. Przyj­mo­wa­li go i lu­bi­li wszy­scy naj­więk­si pa­no­wie na dwo­rze, a fa­wor domu Mont­mo­ren­cy przy­wią­zał go szcze­gól­nie do pana d'Anvil­le. Był uro­dzi­wy, zręcz­ny we wsze­la­kim ćwi­cze­niu, śpie­wał przy­jem­nie i skła­dał wier­sze, miał umysł dwor­ny i żywy, któ­ry tak się spodo­bał panu d'Anvil­le, że wziął go za po­wier­ni­ka mi­ło­ści swej do kró­le­wi­co­wej. Zwie­rze­nie to zbli­ży­ło go do tej księż­nicz­ki, za czym, wi­du­jąc ją czę­sto, po­wziął sam do niej ową nie­szczę­śli­wą mi­łość, któ­ra mu od­ję­ła ro­zum i któ­ra w koń­cu kosz­to­wa­ła go ży­cie.

Pan d'Anvil­le nie omiesz­kał sta­wić się wie­czo­rem; szczę­śli­wy, że kró­le­wi cowa jego wy­bra­ła do pra­cy nad rze­czą, któ­rej pra­gnę­ła, przy­rzekł słu­chać ści­śle jej roz­ka­zów. Ale pani de Va­len­ti­no­is, ostrze­żo­na o za­mie­rzo­nym mał­żeń­stwie, po­krzy­żo­wa­ła je tak zręcz­nie i tak na­stro­iła kró­la, że kie­dy pan d'Anvil­le mu o nim wspo­mniał, król oka­zał, że go nie po­chwa­la, i na­wet ka­zał to po­wie­dzieć księ­ciu de Mont­pen­sier. Moż­na so­bie wy­obra­zić, jak do­tkli­wie od­czu­ła pani de Char­tres ze­rwa­nie związ­ku, któ­re­go tak pra­gnę­ła, a któ­re­go nie­po­wo­dze­nie da­wa­ło taką prze­wa­gę jej wro­gom i wy­rzą­dza­ło tyle szko­dy jej cór­ce.

Kró­le­wi­co­wa oka­za­ła pan­nie de Char­tres w naj­ser­decz­niej­szy spo­sób żal, że nie mo­gła jej być uży­tecz­na:

– Wi­dzisz sama – rze­kła – jak moja wła­dza jest skrom­na. Kró­lo­wa i księż­na de Va­len­ti­no­is tak mnie nie­na­wi­dzą, że trud­no jest, aby one albo ich za­usz­ni­cy nie po­krzy­żo­wa­li wszyst­kie­go, cze­go pra­gnę.

A wszak­że – do­da­ła – za­wsze dba­łam tyl­ko o to, aby im być miłą; to­też nie­na­wi­dzą mnie je­dy­nie z przy­czy­ny kró­lo­wej mo­jej mat­ki, któ­ra obu­dzi­ła w nich nie­gdyś nie­po­kój i za­zdrość.

Król był w niej za­ko­cha­ny, nim za­ko­chał się w pani de Va­len­ti­no­is; w pierw­szych la­tach swe­go mał­żeń­stwa, gdy nie miał jesz­cze dzie­ci, mimo iż ko­chał tę pa­nią, zda­wał się nie­mal skłon­ny roz­wieść się, aby za­ślu­bić kró­lo­wę moją mat­kę. Pani de Va­len­ti­no­is, lę­ka­jąc się żony, któ­rą król już ko­chał, a któ­rej uro­da i dow­cip mo­gły gro­zić jej fa­wo­ro­wi, po­łą­czy­ła się z ko­ne­ta­blem, któ­ry rów­nież nie pra­gnął, aby król za­ślu­bił sio­strę pa­nów de Gu­ise. Po­zy­ska­li nie­bosz­czy­ka kró­la dla swo­ich uczuć, mimo że nie­na­wi­dził śmier­tel­nie księż­nej de Va­len­ti­no­is. Po­nie­waż ko­chał kró­lo­wę, pra­co­wał wraz z nimi nad tym, aby nie dać się kró­lo­wi roz­wieść; aby zaś zu­peł­nie unie­moż­li­wić mu chęć za­ślu­bie­nia kró­lo­wej mo­jej mat­ki, wy­da­li ją za kró­la szkoc­kie­go, wdow­ca po pani Mag­da­le­nie, sio­strze kró­la; a uczy­ni­li to, po­nie­waż on był naj­bar­dziej go­to­wy do tego związ­ku, dep­cąc zo­bo­wią­za­nia wo­bec kró­la an­giel­skie­go, któ­ry jej pra­gnął go­rą­co. Nie­wie­le bra­ko­wa­ło, aby to uchy­bie­nie nie spo­wo­do­wa­ło ze­rwa­nia mię­dzy dwo­ma mo­nar­cha­mi. Hen­ryk VIII nie mógł się po­cie­szyć, że nie za­ślu­bił kró­lo­wej mo­jej mat­ki, i ja­ką­kol­wiek inną księż­nicz­kę fran­cu­ską mu pro­po­no­wa­no, po­wia­dał za­wsze, że nie za­stą­pi ona tej, któ­rą mu od­ję­to. Praw­da, że kró­lo­wa moja mat­ka to była do­sko­na­ła pięk­ność; rzecz oso­bli­wa, że, jako wdo­wę po księ­ciu de Lon­gu­evil­le, trzech kró­lów chcia­ło ją za­ślu­bić: zły los dal ją naj­lich­sze­mu i za­grze­bał ją w kró­le­stwie, gdzie zna­la­zła same zgry­zo­ty. Po­wia­da­ją, że ja je­stem do niej po­dob­na: boję się być do niej po­dob­na i z jej złe­go losu! Ja­kie bądź szczę­ście zda mi się być pi­sa­ne, nie śmiem wie­rzyć, bym go kosz­to­wa­ła.

Pan­na de Char­tres od­rze­kła, iż te smut­ne prze­czu­cia są tak nie­uza­sad­nio­ne, że kró­le­wi­co­wa nie za­cho­wa ich dłu­go i że nie po­win­na wąt­pić o szczę­ściu, któ­re się jej uśmie­cha.

Nikt nie śmiał już my­śleć o pan­nie de Char­tres z oba­wy na­ra­że­nia się kró­lo­wi lub lę­ka­jąc się re­ku­zy od oso­by, któ­ra spo­dzie­wa­ła się księ­cia krwi.

Pana de Cléves nie wstrzy­mał ża­den z tych wzglę­dów. Śmierć ojca jego, księ­cia de Ne­vers, któ­ra zda­rzy­ła się wła­śnie, po­zwo­li­ła mu swo­bod­nie iść za swą skłon­no­ścią. Sko­ro tyl­ko mi­nął czas go­dzi­wej ża­ło­by, my­ślał już tyl­ko o tym, jak otrzy­mać rękę pan­ny de Char­tres. Rad był, ze ma się oświad­czyć o nią w do­bie, gdy to, co za­szło, od­da­li­ło in­nych pre­ten­den­tów i kie­dy był nie­mal pew­ny, że mu jej nie od­mó­wią. Ra­dość jego mą­ci­ła je­dy­nie oba­wa, że nie zdo­ła po­zy­skać jej ser­ca; był­by wo­lał szczę­ście po­do­ba­nia się jej od pew­no­ści za­ślu­bie­nia jej bez wza­jem­no­ści.

Ka­wa­ler de Gu­ise bu­dził w nim nie­co za­zdro­ści; że jed­nak za­zdrość ta opie­ra­ła się ra­czej na za­le­tach księ­cia niż na za­cho­wa­niu się pan­ny de

Char­tres, my­ślał wy­łącz­nie o tym, czy bę­dzie dość szczę­śli­wy, by jego za­mia­ry uzy­ska­ły jej uzna­nie. Wi­dy­wał ją je­dy­nie u kró­lo­wych lub na więk­szych ze­bra­niach: trud­no było o osob­ną roz­mo­wę. Uda­ło mu się to wresz­cie; po­wie­dział jej o swo­im za­mia­rze i o swo­jej mi­ło­ści z całą moż­li­wą czcią; na­glił, aby mu ob­ja­wi­ła uczu­cia swo­je dla nie­go. Te (po­wia­dał), któ­re on żywi dla niej, są tego ro­dza­ju, iż uczy­nią go wie­ku­iście nie­szczę­śli­wym, je­że­li ona jeno z obo­wiąz­ku usłu­cha woli pani mat­ki.

Pan­na de Char­tres mia­ła ser­ce bar­dzo szla­chet­ne i za­cne, prze­ję­ło ją tedy wdzięcz­no­ścią po­stę­po­wa­nie księ­cia. Wdzięcz­ność ta udzie­li­ła sło­wom jej od­po­wie­dzi nie­ja­kiej sło­dy­czy, wy­star­cza­ją­cej, aby obu­dzić na­dzie­ję w czło­wie­ku za­ko­cha­nym bez pa­mię­ci; ja­koż ksią­żę uwie­rzył, iż bo­daj w czę­ści ży­cze­nia jego się speł­ni­ły. Sko­ro cór­ka po­wtó­rzy­ła jej tę roz­mo­wę, pani de Char­tres oświad­czy­ła, iż pan de Cléves tyle zdra­dza wspa­nia­łych przy­mio­tów i oka­zu­je na swój wiek tyle stat­ku, iż je­że­li cór­ka czu­je się skłon­na go za­ślu­bić, ona go­dzi się na to z ra­do­ścią. Pan­na de Char­tres od­rze­kła, że i ona wi­dzi w nim też same przy­mio­ty; za­ślu­bi go na­wet z mniej­szą od­ra­zą niż ko­go­kol­wiek in­ne­go, ale nie czu­je żad­nej oso­bli­wej skłon­no­ści do jego oso­by.

Za­raz na­za­jutrz ksią­żę wy­siał swa­tów do pani de Char­tres; przy­ję­ła ich i, od­da­jąc cór­kę panu de Cle­ves, nie wąt­pi­ła, iż z cza­sem zdo­ła ta­kie­go męża po­ko­chać. Uło­żo­no punk­ty, przed­sta­wio­no rzecz kró­lo­wi i mał­żeń­stwo sta­ło się pu­blicz­ne.

Pan de Cle­ves czuł się szczę­śli­wy, ale nie ze wszyst­kim. Wi­dział z przy­kro­ścią, że uczu­cia pan­ny de Char­tres nie wy­cho­dzą poza sza­cu­nek i wdzięcz­ność; nie mógł zaś so­bie po­chle­biać, aby kry­ła inne, bar­dziej lube, ile że obec­ny sto­su­nek po­zwa­lał jej ob­ja­wić je bez ob­ra­zy wsty­dli­wo­ści.

Rzad­ko mi­nął dzień, aby się przed nią nie uża­lał. Czy po­dob­na – mó­wił – abym ja mógł nie być szczę­śli­wy za­ślu­bia­jąc pa­nią? A jed­nak nie je­stem. Ma pani dla mnie je­dy­nie życz­li­wość, któ­ra nie może mnie za­do­wo­lić; nie ma w to­bie ani nie­po­ko­ju, ani nie­cier­pli­wo­ści, ani tro­ski; nie wię­cej wzru­sza cię moja mi­łość, niż­by cię wzru­sza­ło przy­wią­za­nie wspar­te je­dy­nie na ko­rzy­ściach tego związ­ku, a nie na uro­ku twej oso­by.

Nie­słusz­nie się pan skar­ży – od­po­wia­da­ła – nie wiem, cze­go pan może pra­gnąć po­nad to, co czy­nię, i zda­je mi się, że przy­stoj­ność nie po­zwa­la mi czy­nić wię­cej.

– Praw­da – od­parł – że da­jesz mi nie­ja­kie po­zo­ry, z któ­rych był­bym rad, gdy­bym czuł coś poza tym; ale przy­stoj­ność nie tyl­ko pani nie po­wścią­ga, lecz, prze­ciw­nie, ona to je­dy­nie każe ci czy­nić to, co czy­nisz dla mnie. Nie bu­dzę ani two­jej skłon­no­ści, ani twe­go ser­ca; obec­ność moja nie spra­wia ci ani przy­jem­no­ści, ani cię nie wzru­sza.

– Nie może pan wąt­pić – od­par­ła – że miło mi jest pana wi­dzieć; tak czę­sto zaś ru­mie­nię się na pana wi­dok, że nie może pan też wąt­pić, że ów wi­dok przy­pra­wia mnie o wzru­sze­nie.

– Nie łu­dzi mnie pani ru­mie­niec – od­parł – to uczu­cie skrom­no­ści, a nie drgnie­nie twe­go ser­ca, i czy­tam w nim tyl­ko to, co na­le­ży.

Pan­na de Char­tres nie wie­dzia­ła, co od­po­wie­dzieć; te sub­tel­no­ści prze­kra­cza­ły jej wie­dzę. Pan de Cle­ves wi­dział aż nad­to, jak bar­dzo jest od­le­gła od uczuć, któ­rych od niej pra­gnął, sko­ro ja­snym było, że na­wet ich nie ro­zu­mie.

Ka­wa­ler de Gu­ise wró­cił z po­dró­ży nie­dłu­go przed ślu­bem. Wi­dział tyle nie­zwy­cię­żo­nych prze­szkód dzie­lą­cych go od pan­ny de Char­tres, że nie mógł się łu­dzić w tej mie­rze; mimo to za­bo­la­ło go do­tkli­wie, że ma zo­stać żoną in­ne­go. Bo­leść ta nie uga­si­ła jego na­mięt­no­ści: ko­chał ją jak wprzó­dy. Pan­nie de Char­tres nie były taj­ne uczu­cia tego księ­cia. Zdra­dził jej za po­wro­tem, że ona jest przy­czy­ną nad­mier­ne­go smut­ku, jaki wid­niał na jego twa­rzy; był zaś tak miły i tak pe­łen za­let, że trud­no było go uniesz­czę­śli­wić nie do­zna­jąc nie­co li­to­ści. To­też nie mo­gła się obro­nić współ­czu­ciu; ale li­tość ta nie przy­wio­dła jej do in­nych uczuć: zwie­rzy­ła mat­ce przy­krość, jaką jej spra­wia przy­wią­za­nie tego księ­cia.

Pani de Char­tres po­dzi­wia­ła rze­tel­ność cór­ki, i słusz­nie, nie po­dob­na bo­wiem było oka­zać wię­cej szcze­ro­ści i pro­sto­ty; ale nie­mniej po­dzi­wia­ła, że ser­ce jej nie prze­mó­wi­ło, i to tym bar­dziej iż wie­dzia­ła do­brze, że tak samo nie prze­mó­wi­ło dla księ­cia de Cle­ves, jak dla in­nych. To było przy­czy­ną, że sta­ra­ła się usil­nie obu­dzić w niej przy­wią­za­nie do męża i dać jej po­jąć, do cze­go ją zo­bo­wią­zu­je skłon­ność, jaką po­wziął dla niej, za­nim ją na­wet po­znał, oraz mi­łość, ja­kiej do­wiódł prze­kła­da­jąc ją nad wszyst­kie inne par­tie, w cza­sie gdy nikt nie śmiał już my­śleć o niej.

Nad­szedł dzień ślu­bu; ce­re­mo­nii do­peł­nio­no w Luw­rze; wie­czo­rem król i kró­lo­we przy­szli z ca­łym dwo­rem wie­cze­rzać u pani de Char­tres, gdzie ich przy­ję­to z nie­zmier­nym prze­py­chem. Ka­wa­ler de Gu­ise nie śmiał się wy­róż­niać od in­nych i uchy­lać od tej ce­re­mo­nii; ale tak da­le­ce nie pa­no­wał nad swo­ją me­lan­cho­lią, że ła­two ją było za­uwa­żyć.

Pan de Cle­ves nie spo­strzegł, aby pan­na de Char­tres zmie­ni­ła uczu­cia ze zmia­ną na­zwi­ska. Ty­tuł męża dał mu więk­sze przy­wi­le­je, ale nie dał mu in­ne­go miej­sca w ser­cu żony. To spra­wi­ło, iż, bę­dąc jej mę­żem, nie prze­stał być jej ko­chan­kiem, po­nie­waż za­wsze cze­goś mu­siał pra­gnąć poza jej po­sia­da­niem; i mimo że żyła z nim bar­dzo do­brze, nie był zu­peł­nie szczę­śli­wy. Wciąż ży­wił dla niej gwał­tow­ne i nie­spo­koj­ne uczu­cie, któ­re mą­ci­ło jego ra­dość; za­zdrość nie mia­ła udzia­łu w tym nie­po­ko­ju; nig­dy mąż nie był od niej dal­szy ani żona nie da­wa­ła do niej mniej po­wo­du. Nie była wszak­że wol­na od nie­bez­pie­czeństw na dwo­rze; by­wa­ła co dzień u kró­lo­wych i u Jej­mo­ści. Wszyst­ko, co było dwor­nej mło­dzie­ży, od­wie­dza­ło ją w domu i u księ­cia de Ne­vers, jej szwa­gra, któ­re­go dom otwar­ty był dla wszyst­kich; ale mia­ła w so­bie coś, co bu­dzi­ło tyle sza­cun­ku i było tak da­le­kie od za­lot­no­ści, że mar­sza­łek de Sa­int – An­dre, mimo że śmia­łek i duf­ny w ła­skę kró­lew­ską, po­dzi­wiał jej pięk­ność nie śmie­jąc tego oka­zać in­a­czej niż służ­bą i po­win­no­ścia­mi. Wie­lu in­nych było w tym sa­mym po­ło­że­niu, pani zaś de Char­tres umac­nia­ła sta­tek swej cór­ki tak ści­słym prze­strze­ga­niem wszyst­kich wzglę­dów, że tym bar­dziej ka­za­ła ro­zu­mieć, że jest to oso­ba, do któ­rej nie moż­na się­gać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: