Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Laleczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Laleczka - ebook

Czy za fasadą łagodności może ukrywać się zło?

Lili, uczennica liceum, zostaje porwana spod szkoły. Przetrzymywana w zamknięciu, przez osiem lat nie ma kontaktu ze światem. W tym czasie z dziewczynki staje się kobietą i matką. Pewnego dnia udaje jej się uciec.

Powrót Lili jest sensacją, która wstrząsa lokalną społecznością. Dziewczyna uświadamia sobie, że dawne życie odeszło na zawsze. Teraz będzie musiała postawić swojego oprawcę przed obliczem sprawiedliwości i odbudować związki z ludźmi, których nie widziała przez wiele lat.

Laleczka to nowe spojrzenie na historie porwanych i trzymanych w zamknięciu kobiet. Porwanie odciska na ofierze ogromne piętno. Ale co się dzieje, gdy zostaje uwolniona? Czy zacznie żyć na nowo, czy będzie szukać zemsty?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-270-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ DRUGI

RICK

„Nie bądź cipą” – pomyślał Rick, gdy jechał zaśnieżonymi bocznymi drogami. „Nie pozwól, by dopadł cię stres”. Z powodu stresu ludzie stają się nieostrożni, a Rick nie mógł sobie pozwolić na brak ostrożności. Od kilku miesięcy żył w nadmiernym obciążeniu, godząc prowadzenie zajęć, życie z żoną i dziewczynkami. Ale potrafił sobie z tym radzić. Po prostu musiał się jeszcze lepiej organizować.

Nastawił głośniej radio satelitarne i muzyka wypełniła samochód. Get Off of My Cloud Rolling Stonesów – Boże, jak on uwielbiał tę piosenkę. Świetnie się bawił, ucząc Lily i Sky o pięknie poezji bitników. Było mu przykro, że musiał je zostawić. Zamierzał zostać z nimi na noc, ale nie było go w domu od dwóch dni. Nie chciał, żeby Missy zaczęła go szukać. Już raz przyjechała do domku bez zapowiedzi i niewiele brakowało. Tamtego dnia obiecał sobie, że nie da Missy powodów do podejrzeń.

Jakby Missy czytała w myślach Ricka, odezwał się jego telefon komórkowy. Nawet nie musiał patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć, że dzwoni jego żona. Westchnął, ale odebrał.

– Kochanie – jęknęła Missy, zgodnie z jego przewidywaniami, a jej głos płynący z głośników Bluetooth wypełnił kabinę samochodu. – Jest prawie trzecia w nocy. Powiedziałeś, że wrócisz wcześnie.

– Wiem, Miss, ale pochłonęło mnie pisanie i nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest tak późno. Właśnie tankuję samochód. Powiedz mi, proszę, że grzejesz już łóżko.

– Jest już tak późno, a rano oboje idziemy do pracy…

– Żartujesz, kochanie? Lepiej włóż coś seksownego, żebym nie był rozczarowany.

– Kocham cię, Ricky – szepnęła zadyszanym głosem i się rozłączyła.

Wyobraził ją sobie, jak nalewa trzeci kieliszek merlot i uśmiecha się, planując, jak go „uwieść”. Boże, była taka nudna i przewidywalna. No i nienawidził, kiedy mówiła do niego Ricky. Powtarzał jej to ciągle, ale Missy nigdy nie słuchała. Poczuł, że szum w głowie, wywołany whisky, ustępuje i w skroniach zaczyna narastać ból. Manipulowanie Missy było proste, ale potwornie wyczerpujące.

Przynajmniej raz w tygodniu oddawał się myślom o rozwodzie. Myśl o tym, że mógłby się pozbyć Missy i powiedzieć temu spiętemu dupkowi – jej ojcu – że może sobie wsadzić gdzieś swoje pieniądze, była kusząca. Sporo czasu spędzał w internecie na poszukiwaniu kawalerki, w której mógłby się oddawać temu wszystkiemu, co go uszczęśliwiało. Zbyt wiele ryzykował, gdy ona była przy nim, zadawała pytania, śledziła go. Na ile ją znał, pewnie wynajęłaby prywatnego detektywa w rodzaju tych, którzy występują w niedorzecznych talk-show, tak bardzo przez nią lubianych. Nie. Uwolni się od Missy dopiero wtedy, gdy ona umrze. Na razie nie było to praktycznym rozwiązaniem problemu, więc ją tolerował.

Rick jechał dalej i bębnił palcami w kierownicę, gdy z radia popłynęły pierwsze takty Black Dog Led Zeppelin.

„Cholernie dobry kawałek” – pomyślał Ricky. Jego telefon znowu zadzwonił. Zerknął na deskę rozdzielczą i na wyświetlaczu przymocowanego do niej telefonu zobaczył Missy w pozie seksownego kociaka.

„Cholera!”. Denerwowało go to, że już tęsknił za Lily. W tym momencie dotarło do niego, że nie zamknął zasuwy. Wcisnął gaz i zaczął się rozglądać za możliwością zawrócenia. Był tak skupiony na myśli o konieczności powrotu do domku, że nie zauważył radiowozu czekającego cierpliwie na poboczu. Rozległa się syrena i Rick zobaczył we wstecznym lusterku migające światło policyjnego koguta. Zwalczył chęć uderzenia dłonią w kierownicę. Nie było potrzeby panikować. Już kilkakrotnie był w niebezpieczeństwie. Na przykład w czasie nieoczekiwanych odwiedzin kolegów z koszykówki, którzy wpadli do domku wypić drinka i dowiedzieć się czegoś o świetnej powieści, którą rzekomo pisał. Były też długie wakacje z teściami na Hawajach, kiedy nie mógł się widzieć ze swoimi dziewczynkami. I zaskakująca wizyta Missy, gdy ledwie zdążył wrócić na górę. I wyszedł z tych wszystkich opresji cało. A to jest tylko jakiś lokalny glina, on zaś był Rickiem Hansonem.

Rick wcisnął hamulec i zatrzymał się na poboczu. Sięgnął do skrytki pod deską rozdzielczą, wyjął dwa paski gumy do żucia, zdjął papierki i włożył gumę do ust. Żuł szybko w nadziei, że zapach mięty zamaskuje woń whisky w jego oddechu. Znacznie przekroczył dopuszczalną normę. Jeśli zatrzymano by go za jazdę pod wpływem alkoholu, dowie się o tym całe miasteczko. Missy zrobi mu awanturę. Jego szef się wkurzy. Może nawet stracić prawo jazdy. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje. Gdyby nie Missy, nadal byłby z dziewczynkami. To wszystko jej wina. Głupia cipa.

„Zapomnij o niej” – powiedział sobie. – „Skup się, Rick. Skup się!”.

Opuścił szybę i obserwował we wstecznym lusterku, jak policjant patrolujący autostradę – jakiś mieszczuch, sądząc po jego wyglądzie, czyli rumianej twarzy i szerokiej talii – szedł w jego stronę spacerowym krokiem.

– Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Rick skinął posłusznie i podał funkcjonariuszowi dokumenty. Policjant poświecił na nie latarką, a następnie skierował ją na Ricka, który musiał zmrużyć oczy przed ostrym światłem.

„Pieprzony fiut” – pomyślał, ale zachowywał neutralny wyraz twarzy.

– Na czym polega problem? – zapytał.

– Wie pan, jak szybko pan jechał?

– Nie jestem tego pewien, ale zdaje się, że za szybko.

Gliniarz zmrużył oczy, najwyraźniej nie doceniając próby rozładowania atmosfery podjętej przez Ricka.

– Czy ma pan świadomość, że jazda z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę przy tych warunkach pogodowych to gotowy przepis na tragedię?

Rick znał się na ludziach. Analizował ich zachowania, rozumiał psychikę i wiedział, jak pozyskać ich zaufanie. Ten gliniarz był prostym przypadkiem.

– Bardzo przepraszam. Ma pan rację. Rzecz w tym, że czeka na mnie żona. Chyba przez to nie zachowałem ostrożności.

Rick podniósł telefon, żeby zademonstrować zdjęcie przedstawiające imponujące atrybuty Missy. Policjant zawahał się przez chwilę, po czym diametralnie zmienił postawę. Na jego szerokiej tłustej twarzy pojawił się uśmiech.

– Cholera, też bym łamał ograniczenia prędkości, żeby do niej dojechać.

– Trochę mnie poniosło. Ale rozumiem, że wykonuje pan swoją pracę.

Policjant pokręcił głową i oddał Rickowi dokumenty.

– Szczęściarz z pana. Mam nadzieję, że pan to wie.

– Tak jest. Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.

– Proszę uważać. Przecież byśmy nie chcieli, żeby coś się panu stało i żeby pani się zdenerwowała.

– Zgadza się. Nie chcielibyśmy tego.

Policjant się uśmiechnął, podał Rickowi rękę i wrócił do radiowozu. Rick miał ochotę podskoczyć z radości. Nie mógł jednak przypisać całej zasługi sobie. Missy chociaż raz w życiu okazała się pomocna.

Odjechał powoli. Gdyby policjant nie czyhał na kolejną ofiarę, Rick zawróciłby natychmiast do domku i zamknął zasuwę. Nie dlatego, że nie ufał Lily; po prostu denerwowała go jego nieostrożność. Musiał się trzymać rutyny, w przeciwnym razie rozpadnie się wszystko, co dotychczas zbudował. Pojedzie do domku w porze lunchu i zajrzy do dziewczynek. Teraz czekała na niego Missy, a rano miał zajęcia. Poza tym nie ma takiej możliwości, żeby Lily postąpiła przeciwko niemu. Rick nastawił muzykę jeszcze głośniej. A co tam! Jak będzie na zakupach, kupi też coś dla Lily. Obie jego dziewczynki zasługiwały na nagrodę za wzorowe zachowanie.ROZDZIAŁ TRZECI

LILY

Lily paliły płuca, jej uda i łydki płonęły. Miała wrażenie, że ramiona mogą odmówić jej posłuszeństwa w każdej chwili, a Sky robiła się coraz bardziej niespokojna, kwiliła i pojękiwała.

– Chcę do tatusia. Proszę, wracajmy do domu.

Lily jednak biegła dalej. Minęły plac zabaw, na którym spędziła z Abby niezliczone godziny. Kolorowa huśtawka, drabinki i karuzela były puste, spowite śniegiem. Lily niemal widziała u swego boku Abby, swoją identyczną siostrę, jak ubrane w takie same różowe kombinezony biegały obok siebie tak zsynchronizowane, jakby były jedną osobą. Abby. Jej bliźniaczka. Przez te wszystkie lata Lily nie przestała za nią tęsknić.

W ciągu dnia zmuszała się do tego, by o niej nie myśleć. Miała mnóstwo zajęć. Działały według planu: wypełniały domowe obowiązki, czyściły wszystko, żeby uchronić się przed robactwem i gryzoniami, a pod wieczór przygotowywały się do wizyty Ricka – nigdy nie wiedziały, kiedy przyjedzie, ale musiały być gotowe. Lily musiała dbać o to, żeby były odpowiednio ubrane i w dobrych nastrojach. Dopiero późno w nocy, kiedy Rick wychodził i Sky już spała, Lily pozwalała sobie myśleć o Abby. A na widok placu zabaw wspomnienia ją zalały. Ujrzała uśmiech siostry. Usłyszała jej śmiech. Poczuła, jaka więź je łączyła. Abby nie była już tylko wspomnieniem, którego Lily się trzymała, żeby przetrwać nieskończone noce. Niebawem Abby stanie się rzeczywistością.

Zatopiona w myślach Lily potknęła się o kamień i prawie przewróciła. Złapała Sky w ostatniej chwili, chroniąc ją przed uderzeniem o ziemię. Biegła od co najmniej godziny i czuła, że płoną jej ramiona. Lecz musiała być ostrożniejsza.

– Przepraszam, kurczaczku. Trzymam cię. I nie puszczę.

Sky chwyciła ją za szyję, jeszcze bardziej kurczowo.

– Mamusiu, będziemy miały kłopoty. Proszę… wracajmy do domu, do taty Ricka.

Lily pocałowała córeczkę w czoło.

– Bądź dzielną dziewczynką mamusi, jeszcze przez chwilkę.

Wybiegła zza rogu i zobaczyła dom – swój dom – na końcu ślepej uliczki. Błękitne okiennice wyblakły ze starości. Stary klon, pod którym leżała godzinami, czytając o przygodach Harry’ego Pottera i Zabić drozda, zniknął. Śnieg pokrywał ogród, w którym ojciec pracował godzinami każdej wiosny, ale poza tym dom wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy z niego wyszła. Widziała go po raz ostatni przed ośmioma laty, a miała wrażenie, jakby to było wczoraj. Zamknęła oczy. Niemal usłyszała śmiech dzieciaków z sąsiedztwa. Przypomniała sobie niekończące się bitwy na śnieżki i czasy, kiedy Abby pomagała jej dać łupnia rodzicom. Potrafiła wyobrazić sobie siebie i Wesa leżących latem na kocu przed domem. Był jej pierwszą i jedyną miłością, a letnie słońce prażyło ich ciała. Wes obejmował ją w talii. Pamiętała, jak szeptał: „Kocham cię”. Był pierwszym chłopakiem, który uczynił jej takie wyznanie, wypowiedział te dwa słowa niosące obietnicę czegoś więcej.

Lily stanęła na środku ulicy i wpatrywała się w dom. Nagle tuż za plecami usłyszała klakson, który wyrwał ją z zadumy.

Zamarła w bezruchu.

To Rick. Na pewno.

Pomyślała, że musi biec, ale nie miała już siły. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Coś ścisnęło ją w gardle, a do oczu napłynęły łzy. Nie uda się jej uciec, jeśli był tak blisko.

Odwróciła się powoli, rozkoszując się ostatnimi chwilami wolności. Zobaczyła jednak tylko siwego emeryta, który machał do niej zza kierownicy swojej wyblakłej toyoty. Na jego twarzy malowała się troska i Lily zrozumiała, że mężczyzna na pewno się zastanawiał, co one tu robią, na mrozie, tak niestosownie ubrane.

– Nic pani nie jest? Jest bardzo późno, a maleństwo wydaje się zmarznięte.

Lily próbowała się odezwać, ale głos ją zawiódł. Odchrząknęła i spróbowała znowu. Zmusiła się, by mówić spokojnym, zrównoważonym tonem.

– Nic nam nie jest. Wracamy do domu.

Zanim kierowca zdążył powiedzieć coś więcej, Lily się odwróciła i weszła na chodnik tak zdecydowanym krokiem, jakby zawsze w środku zimy chodziła po ulicy w piżamie i owinięta kocem. „Jedź sobie” – pomyślała. – „Zostaw nas w spokoju”. Chwilę później usłyszała odjeżdżający samochód. Postawiła Sky na ziemi i przyklęknęła przed nią, żeby mogły spojrzeć sobie w oczy.

– Wiem, że się boisz, kurczaczku. Ale musisz być dzielna jeszcze trochę. Dobrze?

– Dobrze, mamusiu – szepnęła cicho Sky.

Lily dziwiła się nieustannie, jakie urocze i posłuszne było to dziecko. Objęła mocno Sky i wstała z kolan. Instynktownie ujęła klamkę. Chciała, żeby drzwi się otworzyły. Chciała mieć znowu szesnaście lat i wpaść do środka spocona i bez tchu po porannym biegu. Abby minęłaby ją w pędzie, krzycząc: „Bierz migiem prysznic!”. Lily udawałaby złą, ale w skrytości ducha uwielbiała chwile sam na sam z ojcem tuż przed tym, jak wybiegał z domu, żeby jechać do szpitala na poranny dyżur. To było myślenie życzeniowe. W rzeczywistości drzwi zawsze były zamknięte.

Najpierw zapukała cicho. Istniało prawdopodobieństwo, że jej rodzina już tutaj nie mieszkała. Mogli się wyprowadzić wiele lat temu, zacząć życie na nowo, bez niej. Lily wiedziała, że to możliwe, niemniej w głębi duszy nie wierzyła, że mogłoby się tak stać. Gdyby sytuacja była odwrotna, Lily nie wyprowadziłaby się z tego domu. Nie bez Abby. Pukała dalej, coraz mocniej, aż rozbolały ją ręce.

– Chryste Panie, spokojnie! – powiedział ktoś po drugiej stronie drzwi.

Znała ten głos tak dobrze, że do oczu natychmiast napłynęły jej łzy. Po chwili zapaliło się światło na ganku i drzwi otworzyły się energicznie. Cisza, która zawisła w powietrzu, gdy stojąca w progu starsza kobieta wpatrywała się w Lily, zdawała się trwać bez końca. Kobieta patrzyła na Lily z uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła ducha. A do Lily dotarło, że aż do tej chwili tym właśnie dla owej kobiety była.

Płacz był nie do przyjęcia. Tak powtarzał jej Rick. Lecz w tym momencie Lily zapomniała o wszystkim, co wbił jej do głowy, o wszystkich jego kłamstwach. Złamana dziewczyna z piwnicy przestała istnieć. Ze łzami spływającymi po twarzy rzuciła się w objęcia matki.

– Mamo, to ja. Wróciłam.ROZDZIAŁ CZWARTY

EVE

Eve starała się zrozumieć to, co się działo. To niemożliwe, że ta młoda kobieta w piżamie, dziewczyna o zapadniętych oczach i wymizerowanej twarzy, płacze i nazywa ją mamą. Czy to się dzieje naprawdę? Czy to naprawdę może być Lily?

„Może to tylko sen?” – pomyślała. Każdej nocy miała sny. Czasami były to niekończące się serie potwornych obrazów: ciało Lily, skrwawione i zmaltretowane, posiniaczone, z wyłupionymi oczami, wyciągające do Evy kościste ręce. „Mamo, pomóż mi! Ratuj mnie. Proszę!”.

Czasami córeczka Eve odwiedzała ją z oczami pełnymi nadziei i ciepłymi słowami: „Mamusiu, kocham cię. Tęsknię za tobą. Nic mi nie jest”. Te noce były najgorsze. Eve budziła się wtedy z nadzieją i wiarą w niemożliwe – że Lily może nadal żyć. Kiedy tak patrzyła na tę dziewczynę, myślała, że może to jest właśnie to. Może to jeden z tych budzących nadzieję snów.

Lecz dziewczyna nadal ją kurczowo obejmowała, ściskała i łkała. Eve czuła jej ostre kości. Była tu, z krwi i kości, i nazywała Eve mamą.

Eve wyswobodziła się z jej objęć. Musiała się lepiej przyjrzeć, upewnić się, że to nie jest jakiś chory podstęp. Na świecie żyli okrutni ludzie, którzy próbowali w przeszłości wykorzystać słabość Eve i jej bezbronność. Przysyłali listy, prosili o pieniądze, obiecując odpowiedź, która nigdy nie nadeszła. Wierzyła im wówczas. Tym razem nie da się oszukać.

Spojrzała młodej kobiecie w oczy – w głęboką otchłań zieleni – i natychmiast przeniosła się do sali porodowej, do chwili, w której zobaczyła bliźniaczki. Już nie mogła zaprzeczyć. To były oczy Lily. Matka nigdy nie zapomina oczu swojego dziecka.

To była Lily. Wróciła. Lily wróciła do domu.

Eve przez osiem lat czekała na odpowiedź. Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Kolejne lata. Na początku, kiedy była nadal owieczką wierzącą w wyższą moc, modliła się o wyjaśnienie, błagała Boga, żeby oddał jej Lily. Nawet jej martwe ciało byłoby lepsze od pustki lub tych koszmarnych obrazów podsuwanych jej przez podświadomość. To jednak działo się naprawdę. Eve stała tu, na werandzie, i patrzyła na swe zaginione przed laty dziecko.

Naraz usłyszała kwilenie. Tak bardzo się skupiła na Lily, że nie zauważyła stojącego obok niej dziecka. Miało może trzy lub cztery lata. Dziewczynka była blada, miała roziskrzone zielone oczy, a na jej buzi malowało się przerażenie. Boże, była tak niewyobrażalnie podobna do Lily. Lily została matką? Miała córkę? Gdzie się podziewały przez te wszystkie lata? Co, na Boga, nie pozwalało im wrócić? Do głowy Eve napływało tak wiele pytań, że nie wiedziała, od czego ma zacząć. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Mamo, czy możemy wejść? Proszę – szepnęła Lily.

Eve zalała fala wstydu, gdy dotarło do niej, jak było zimno i jak skąpo obie były ubrane. Co się jej stało? Zaprosiła je energicznie do środka. Gdy zamknęła za nimi drzwi, odwróciła się szybko. Zaprzepaściła pierwszy uścisk, ale tego nie zmarnuje. Przyciągnęła Lily do siebie i mocno przytuliła.

W snach, gdy Lily do niej wracała, Eve była niezłomna. Mówiła i robiła właściwe rzeczy. To jednak nie był sen. Lily żyła. Teraz można było bezpiecznie powiedzieć, że Eve była w rozsypce. I to całkowitej.ROZDZIAŁ PIĄTY

LILY

Lily oczekiwała, że jej matka będzie wiedziała, co robić. Opanowana, spokojna, ułożona – to do niej wszyscy się zwracali w sytuacjach kryzysowych. Ojciec nazywał ją „zrównoważoną Eve”. Opowiadał o tym, jak to matka przepracowała cały dyżur w szpitalu, pełne jedenaście godzin, zanim się przyznała, że zaczęła rodzić. Bez względu na to, co się działo, mama zawsze była niewzruszona. Lecz teraz przed Lily stała zupełnie inna osoba. Lily jej nie znała. Matka łkała, a jej ciało praktycznie ginęło w zwojach starego niebieskiego szlafroka. Szczupłe, poznaczone żyłkami dłonie poprawiały jasne włosy, jakby ta czynność mogła nadać sens czemuś go pozbawionemu. To było nie do przyjęcia. Potrzebowały pomocy, a tymczasem matka zachowywała się beznadziejnie.

Lily wyjrzała przez duże wykuszowe okno. Niebawem zacznie świtać. Rick się zorientuje, że zniknęły. Odkryje, że uciekły, i zacznie ich szukać. Chwyciła Sky za rękę.

– Chodź ze mną, dobrze? – poleciła małej.

Sky jej posłuchała i dotrzymywała jej kroku, gdy szły przez dom. Lily słyszała, że matka za nimi idzie, ale się nie oglądała. Zapaliła światło i jasność zalała duży salon. Lily chłonęła piękne pastelowe barwy wnętrza, patrzyła na kolorowe poduszki i przytulną kanapę, na której siedziała skulona i godzinami czytała lub oglądała telewizję z Abby. Przez moment próbowała się przekonać, że jest bezpieczna. Jednak przypomniała sobie jego ostrzeżenie, które ciągle powtarzał: „Nigdy nie pozwolę ci odejść”.

Odwróciła się do matki.

– Czy drugie drzwi też są zamknięte? Okna? Wszystkie są pozamykane? – zapytała.

– Tak. Zawsze je zamykamy.

Lily jej nie uwierzyła. Niefrasobliwość matki w kwestii zabezpieczania domu zawsze doprowadzała tatę do szału.

„Złe rzeczy dzieją się wtedy, gdy się ich najmniej spodziewamy” – powtarzał. Ta ironia nie umknęła uwadze Lily. Już nie powtórzy tego błędu. Nikomu już nigdy nie zaufa. Musiała sama wszystko sprawdzić. Kiedy skończyła zabezpieczać parter, zatrzymała się i rozejrzała.

Była w domu. Wreszcie wróciła do domu.

Znajome otoczenie naraz jakby ją zaatakowało. Na ścianach wisiały dziesiątki zdjęć przedstawiających ją i Abby posyłające szczerbate uśmiechy w stronę obiektywu, uchwycone w okresach brzydoty, kiepskiej trwałej i dziecięcej puszystości. Lily szukała na ścianach nowych zdjęć w nadziei, że zobaczy na nich ojca i Abby – fragmenty przyszłości, której ją pozbawiono – ale bezskutecznie. Najwyraźniej czas w Crested Glen się zatrzymał. Chciała zobaczyć resztę rodziny. Musiała się z nimi spotkać. Domyślała się, że ojciec jest najprawdopodobniej w szpitalu, ale jej siostra… Musiała się z nią zobaczyć.

– Gdzie jest Abby? Gdzie ona jest?

– Jest u siebie. W swoim domu… To niedaleko stąd, jakieś dwadzieścia minut drogi.

– Dzwoń na policję. Zadbajmy o jej bezpieczeństwo. Niech sprawdzą, czy jest bezpieczna, a potem niech przyjadą tutaj.

Mama się zawahała i patrzyła na Lily, jakby ta mówiła w obcym języku.

– Do licha, mamo, dzwoń na policję. I to już!

Stojąca obok Lily Sky wydała stłumiony okrzyk i się cofnęła. Fala wstydu zalała Lily. Nigdy nie podnosiła głosu. Nie używała takiego słownictwa. To on tak robił. Przyklęknęła i objęła córkę. Musiała pamiętać, kim była, a nie kim on starał się ją uczynić. Spojrzała na matkę i zwróciła się do niej cichym, spokojnym tonem:

– Mamo, proszę. Policja jest nam potrzebna!

Jej słowa jakby coś uruchomiły w matce, która przystąpiła do działania. Zniknęła w jadalni, a chwilę później Lily usłyszała, że rozmawia przez telefon i przyciszonym, choć gorączkowym głosem przekazuje informacje dyspozytorce. Lily tuliła Sky i starała się ją uspokoić.

– Wszystko jest w porządku, kurczaczku. Jesteśmy bezpieczne. Rozgrzejemy się i wysuszymy. Najemy. Tutaj jesteśmy bezpieczne. Nie spotka nas tu nic złego. Już nie.

Niemal sama wierzyła w te słowa – do chwili, gdy spojrzała w kierunku podnóża schodów i zobaczyła tam obcego mężczyznę. Był wysoki, miał przyprószone siwizną włosy i wąsy. Miał na sobie tylko nazbyt obcisłe kraciaste bokserki, a wszystko wskazywało na to, że był w średnim wieku.

Lily otworzyła usta i krzyknęła, dając upust całemu przerażeniu i rozpaczy, które tak długo w sobie dusiła. Przestraszony mężczyzna cofnął się o krok. Zanim zdążył się otrząsnąć i podbiec do nich, Lily zerwała się na równe nogi. Pociągnęła kwilącą Sky za sobą i wpadła do kuchni. Rzuciła się w stronę szafek, pootwierała wszystkie szuflady i wyrzuciła z nich łopatki i wałki, aż wreszcie znalazła największy, najostrzejszy nóż. Wbiegła do salonu i wycelowała nóż w stronę mężczyzny, w myślach rzucając mu wyzwanie, żeby tylko spróbował ruszyć w jej stronę. To był jej dom. Jej.

„Teraz to ja panuję nad sytuacją” – pomyślała. – „Ja nad nią panuję”.ROZDZIAŁ SZÓSTY

EVE

Rozdzierający krzyk Lily przeraził Eve.

– O, Boże! – powiedziała, kiedy się pochyliła, by podnieść telefon. Przerwała swój spanikowany wywód skierowany do dyspozytorki policji.

– Halo, proszę pani. Co się dzieje? Halo?

Eve przeklęła w duchu. Jak mogła być tak głupia i zostawić swoje dziecko samo choćby na sekundę? Wbiegła do kuchni, nadal dzierżąc słuchawkę w dłoni. Zobaczyła Lily stojącą pośrodku pomieszczenia, przy kuchennej wyspie. W jednej ręce trzymała wielki nóż do mięsa, a drugą osłaniała opiekuńczo tę małą dziewczynkę. Eve zerknęła w stronę schodów i zobaczyła mężczyznę, którego przyprowadziła wczoraj do domu. Zupełnie o nim zapomniała. Eddie? A może Ethan? Nie mogła sobie przypomnieć. Patrzyła na jego gruby brzuch wylewający się znad bokserek i oczy otwarte szeroko ze zdumienia.

Była zdegustowana sobą. Powiedział jej, że jest piękna, raczył ją chardonnay i słuchał cierpliwie, kiedy opowiadała mu o swoich dwóch córkach. Wszyscy przyjaciele mieli już dość jej smutnej historii. Sama też była nią zmęczona. Łatwiej było gdzieś iść i znaleźć nieznajomego, który jej wysłuchał. Wymyślała skomplikowane historie o bliźniaczkach i ich idealnych życiach. Tak naprawdę zależało jej tylko na tym, żeby ktoś ją przytulił, ukoił pustkę i ból, który ją wypełniał. A w rezultacie kończyło się na nieporadnym seksie, którego natychmiast żałowała.

– Kto to jest?! – krzyknęła Lily. – Kto to jest?!

– Wynoś się! – wrzasnęła Eve. – Wynoś się w tej chwili!

Mężczyzna się zawahał. Lily postąpiła krok do przodu, nadal ściskając w dłoni nóż. Nieznajomy podniósł ręce w geście poddania się.

– Już wychodzę. Wychodzę, tylko… wezmę swoje rzeczy. – Odwrócił się i zniknął na schodach.

– Proszę pani, czy pani mnie słyszy? Wszystko w porządku?

Eve uświadomiła sobie, że nie przerwała połączenia z dyspozytorką.

– Proszę przysłać patrol jak najszybciej. I powiedzieć szeryfowi Rogersowi, żeby przyjechał do domu Riserów. Proszę.

– Radiowozy są już w drodze. Proszę się nie rozłączać…

Eve zignorowała kobietę i zakończyła rozmowę. Powoli podeszła do Lily i zatrzymała się kilka centymetrów przed czubkiem noża.

– Wiem, że się boisz, Lil. Policja już tu jedzie. Jesteś bezpieczna. Zapewnimy ci bezpieczeństwo.

– Nie możesz mi tego obiecać. Nie możesz.

Eve nie mogła się sprzeczać z córką. Nie wiedziała, gdzie Lily dotychczas była, ani przed czym uciekała. Nic nie wiedziała. Szukała odpowiednich słów, które mogłaby skierować do swojego delikatnego, poturbowanego dziecka. Nie znajdowała ich.

– Kto to jest? Kim jest ten mężczyzna? – zapytała Lily, wciąż patrząc w stronę schodów.

– Nikt. To nikt ważny.

– Gdzie jest tata? Rozstaliście się? Gdzie on jest, mamo? Gdzie mój ojciec?

Eve nienawidziła Dave’a, a równocześnie boleśnie za nim tęskniła.

– Wszystko ci opowiem, ale musisz odłożyć nóż. Proszę, Lily, dziecko się boi. Oddaj mi nóż.

– Gdzie jest tata? – ponowiła pytanie Lily; głos miała zachrypnięty z desperacji.

Eve zastanawiała się, czy słowa mogą zranić czyjeś serce. Abby była córeczką mamusi, przynajmniej kiedyś. Za to Lily od pierwszego dnia była córeczką tatusia. Zawsze gdy miała zły sen lub bolał ją brzuch, to Dave ratował ją z opresji.

– Odszedł. Przykro mi, ale tata odszedł.

– Nie rozumiem. Jest w szpitalu? Zadzwoń do niego. Powiedz, żeby przyjechał do domu. Powiedz mu, że wróciłam.

– On umarł, Lily. Kilka miesięcy po tym, jak zniknęłaś. Dostał rozległego zawału i zmarł.

Lily zareagowała na to, jakby ktoś uderzył ją pięścią w klatkę piersiową. Zgięła się wpół, a z jej ust wydobył się szloch. Upuściła nóż, który upadł z hukiem na podłogę. Osunęła się na kanapę. Jej wybuch przeraził dziecko, które trzymało się rozpaczliwie matki.

– Mamusiu, nie płacz. Proszę. Będziemy miały kłopoty. Proszę… przestań. Przestań płakać. Proszę!

Lily chyba zrozumiała błagania córki, bo przestała płakać niemal natychmiast i tylko wciągała powietrze długimi haustami. Zsunęła się na podłogę i wzięła dziecko na kolana. Zaczęła je bujać, kołysała się w przód i w tył i wypowiadała słowa niezrozumiałe dla Eve, nonsensowne. Eve podniosła nóż, położyła go na stoliku przy kanapie, po czym usiadła obok Lily i małej. Tuliły się do siebie we trzy na kafelkach kuchennej podłogi.

Eve musiała uspokoić jakoś Lily, więc skupiła się na dziewczynce.

– Lily, czy to jest twoja córka?

Lily patrzyła przed siebie i nadal próbowała ogarnąć to, czego się przed chwilą dowiedziała o ojcu. Przytaknęła lekkim skinieniem głowy.

– Tak. To jest Sky. Ma sześć lat. Sky, to jest moja mama. Twoja babcia.

Sky nadal wtulała buzię w ramię Lily. Eve nie mogła w to uwierzyć. To była jej wnuczka. Miała wnuczkę.

– Jest piękna, Lil. Jak jej mamusia.

Eve powiedziała to szczerze. Obie wyglądały uroczo. Przez kuchenne okno wpadało światło, co znaczyło, że jest już ranek. Jeszcze godzinę temu Eve nie zwróciłaby uwagi na wschód słońca. Nienawidziła poranków, świtów zapowiadających kolejny dzień bez Lily. Dzisiaj jednak wszystko było jasne i czyste, jakby budziła się z ośmioletniego snu.

– To ja, twoja mama, Lilypad – powiedziała Eve cichym i spokojnym głosem. – Twoja mama. Wiem, że z powodu wiadomości o tacie pękło ci serce. Moje również. On… tak bardzo cię kochał. Chyba wręcz za bardzo. Wiem, że jesteś przerażona, ale jestem tu, Lil. Jestem obok ciebie.

Eve wytrzymała spojrzenie Lily i patrzyła, jak ta podnosi brodę i prostuje barki w przejawie odwagi. „Jesteś dzielna” – pomyślała Eve. Jej dzielna córeczka. Lily ujęła dłoń Eve i ścisnęła ją silnie, wpatrując się w ich splecione palce.

Bez ostrzeżenia zarzuciła na szyję Eve ramiona i objęła ją tak mocno, że Eve pomyślała, iż połamie jej żebra.

„A niech tam” – pomyślała i rozpłynęła się w uścisku córki. Zalały ją wszystkie te wspomnienia, które wyrugowała z pamięci: Lily w wieku ośmiu miesięcy niepewnie raczkująca po dywanie w salonie, dotrzymująca kroku idącej obok Abby; Lily – nastolatka, już nie niezdarna i zależna od siostry, tylko utalentowana sportsmenka. Lily i Abby robiące bałagan w czasie pieczenia ciasteczek i kłócące się o to, która zje resztę ciasta. Eve pamiętała Lily owego ostatniego ranka, kiedy to przerzuciła plecak przez ramię i pogryzała tosta Pop-Tart. Była taka opalona i pełna entuzjazmu. Pomachała matce na do widzenia i zniknęła za drzwiami. Zniknęła z ich życia. A oto siedziały tu teraz obok siebie, jakby nie minęło tyle czasu. Żadna się nie poruszyła, nawet wtedy, gdy usłyszały, jak drzwi wejściowe się otwierają i bezimienny mężczyzna wymyka się po cichu z domu.

Eve poczekała chwilę, walcząc ze wstydem. Wiedziała, że musi przystąpić do działania. Policja jest już w drodze, a przecież trzeba było pamiętać o Abby. Nie chciała oddalać się od Lily, ale nie miała wyboru. Wstała.

– Zaraz wrócę, Lil. Zostań tutaj. Zaraz wrócę.

Ujęła słuchawkę bezprzewodowego telefonu i poszła do jadalni, nadal nie spuszczając oka z Lily. Nerwowo wybierała numer, a palce tak się jej trzęsły, że musiała to zrobić dwukrotnie. Wes odebrał po dwóch sygnałach. Eve nawet nie czekała na słowo powitania.

– Wes, mówi Eve – powiedziała cichym głosem. – Lily wróciła. Musisz jechać do Abby. Policja już do niej jedzie, ale musisz jej powiedzieć, że jej siostra wróciła. To musisz być ty.

– Eve, o czym ty mówisz? Jak to wróciła? Przecież…

– Nie ma czasu na pytania, Wes. Jedź do Abby!

Eve odłożyła słuchawkę i czym prędzej wróciła na swoje miejsce na podłodze, obok Lily i Sky. Objęła córkę i kołysała ją, jak wtedy, gdy była mała.

– Trzymaj się, Lil. Jestem tu. Mamusia cię tuli i nikomu cię nie odda.ROZDZIAŁ SIÓDMY

ABBY

Abby szukała w ciemności telefonu. Nigdy go nie wyłączała. Nie spuszczała go z oka. Zawsze wierzyła, że pewnego dnia zadzwoni ktoś z informacją o jej siostrze. Tylko to dawało jej siłę do życia. Zmarszczyła brwi na widok imienia Wesa, które pojawiło się na wyświetlaczu. Szybko wyciszyła dzwonek.

Co też mu strzeliło do głowy? Przecież była piąta rano. Czego nie rozumiał w potrzebie zwiększenia prywatnej przestrzeni? Abby przełknęła ciężko ślinę, zacisnęła mocno powieki i docisnęła kciuk do małego palca. Liczyła powoli do dziesięciu. Jeden z jej psychologów zaproponował to głupie ćwiczenie. Nigdy mu tego nie powiedziała, bo był zadowolonym z siebie dupkiem z kompleksem Pana Boga, ale ta sztuczka naprawdę działała. Ratowała jej życie, ilekroć dopadał ją atak paniki. Zignorowała ikonkę poczty głosowej i usiadła na łóżku. Gdyby była mądra, położyłaby się z powrotem spać przed udaniem się na dyżur w szpitalu. Za bardzo się jednak zdenerwowała. Nigdy dobrze nie sypiała. Nie było sensu nawet próbować.

Mieszkanie w pojedynkę nie do końca ją satysfakcjonowało. Odkryła, że cisza po wyprowadzce Wesa była bardziej niepokojąca, niż się spodziewała. Niemniej podjęła decyzję. Chciała, żeby się wyniósł. Zażądała tego. I w większej części była zadowolona, że mieszkała sama i nie musiała się tak bardzo starać. Skończyły się bezsensowne rozmowy o pracy, polityce i innych bzdurach, które wypełniają przestrzeń, gdy nie ma się nic więcej do powiedzenia. Nie musiała wymyślać wytłumaczeń dla tego, że zjadła dwa śniadania lub siedziała w łóżku do czternastej w wolny dzień. Nie. W jej przypadku to była jedyna opcja. Mogła dokonywać wolnych wyborów, zarówno dobrych, jak i złych.

Abby wstała z łóżka i sięgnęła po szary frotowy szlafrok wiszący za drzwiami. Dostrzegła przelotnie swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się z odrazą. Nalana, okrągła twarz, brzuch nabrzmiały do nienaturalnych rozmiarów. W jednej chwili była szczupła i seksowna, faceci się za nią oglądali, a w następnej wyglądała jak ta… świnia.

Ten, kto powiedział, że ciąża jest darem, był cholernym kłamcą. Ciałem Abby zawładnął ten obcy, ten intruz, a każda zachodząca w niej zmiana napawała ją obrzydzeniem. Ciągle wyobrażała sobie przerażenie, jakie ogarnęłoby jej matkę, a także Wesa, gdyby poznali jej prawdziwe odczucia względem ciąży.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: