Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Larwy lumpenproletariatu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 grudnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,90

Larwy lumpenproletariatu - ebook

„Larwy lumpenproletariatu” Anny Filipiak Hasior to powieść obyczajowa, która w sposób humorystyczny, a czasem ironiczny ukazuje mentalność naszego społeczeństwa, myślenie stereotypami oraz bardzo głęboko zakorzenione uprzedzenia. To pewnego rodzaju rozliczenie się autorki z kilkuletnią pracą za ladą, wnioski wyciągnięte po obserwacji ludzi przewijających się w tamtym okresie przez sklep, jak i jego okolicę. To także spostrzeżenia dotyczące lokalnej społeczności od tej drugiej, brzydszej strony: meliniarzy, zbieraczy złomu, żebraków.

Główni bohaterowie tej powieści to rodzina gnieżdżąca się w mieszkaniu pewnego blokowiska: Grażyna, jej dorosły już syn, córka z zięciem i wnuk. Zabawnie, ale też w dosadny sposób zostało przedstawione zwykłe życie tych ludzi, ich problemy, niezaradność, namiętności oraz potrzeba wyrwania się ze środowiska. Grażyna jest łącznikiem między różnymi warstwami społecznymi z racji wykonywanego zawodu i kręgu posiadanych znajomych. Zakompleksiona, marząca o miłości i ponownym wyjściu za mąż, bardzo chce awansować w hierarchii społecznej. Tego samego pragnie dla swoich dzieci. Jednak wizja lepszego życia często zostaje zepchnięta na boczny tor, bo teraźniejszość to walka o byt i przetrwanie.

Książka dowcipnie, a jednocześnie bezpruderyjnie ujmuje temat krawędzi patologii społecznej. Tytuł wywołuje często uczucie obrzydzenia, ale czytając tę powieść, takie właśnie emocje mogą towarzyszyć czytelnikowi względem bohaterów.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-300-6
Rozmiar pliku: 839 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

- Trzeba wstawać, trzeba wstawać.... – telepało się ciągle Grażynie w głowie.

- Kurczę, jeszcze ciemno, znowu muszę po omacku do kibla. Dobrze, że chociaż neony tego sklepu z naprzeciwka rozświetlają trochę pokój – mruczała pod nosem.

- Kurde, jaka jestem połamana. Kaleka już chyba ze mnie. Jak się poruszam, to może przejdzie – jęczała dalej. Doczłapała do łazienki. Zostawiła drzwi otwarte, aby jakieś kontury sedesu i umywalki rozpoznać. Symbolicznie ochlapała się wodą z mydłem. Palić się jej strasznie chciało, ale papierosów nie miała.

- Może ten gnojek Jasiek będzie miał – pomyślała Grażyna i ostrożnie poczłapała do pokoju syna.

W maleńkim pokoiku, w którym mieściło się łóżko i miniaturowa meblościanka, spał w najlepsze chudy chłopak. Grażyna podniosła rzucone w kąt dżinsy i po omacku obszukała je, aż natrafiła w kieszeni na zmiętoloną paczkę po papierosach.

- Kurwa, nie wyrobię, jak się nie sztachnę – rozpaczliwie pomyślała Grażyna. Jednocześnie coś jej zatulało pod palcami w paczce po papierosach.

- Jest, jest. Upalony ogryzek, ale jest! – Czuła się prawie szczęśliwa. Wycofała się po cichu do kuchni, zapaliła od zapałki peta i z lubością zaciągnęła się znaleziskiem.

- Kurde, mogę nie jeść, mogę nie pić, ale papierocha muszę mieć – wymamrotała pod nosem.

- Kurde, co on za świństwo pali! Gorzkie... no ale i tak dobre. Paliło się gorsze.

- Puszczając dym nosem pomyślała, że do pełni szczęścia przydałaby się jej jeszcze kawusia. Grażyna wiedziała, że kawa jest gdzieś schowana w szafkach kuchennych przez jej córkę, ale że Marzenka z zięciem gospodarowali się jakby osobno, to nie chciała im tego ruszać. Poza tym, wyłączyli w chałupie prąd za nieopłacone rachunki, więc i tak nie było w czym wody zagotować. Grożą im też eksmisją, jak nie uregulują czynszu i jeszcze tam czegoś, jest jednak przecież zima, to i tak im nic nie zrobią. Ale oprócz niej, to się chyba nikt tym nie przejmował. Dlatego, że to jej mieszkanie. Syn ma wielkie plany, ale na razie to tylko się niby uczy i w tym roku robi maturę. Z technikum przepisał się do liceum zaocznego i chodzi w weekendy. Co robi cały tydzień? Mówi, że ostro kuje, ale Grażyna podejrzewa, że bardziej się gdzieś szlaja po okolicy z tą nową dziewczyną. No ładna dziewucha, taka trochę pyskata, wygadana. Uczy się na fryzjerkę. Jasiek chyba się zakochał, bo coś wspominał o żeniaczce jak tylko szkołę skończy. Córa z mężem mieszkają u niej od początku. Zięć Kazik to dobry człowiek. Ma stałą pracę, nie pije, nie pali. Tylko jakiś taki dziwny, osowiały. Ani z nim pogadać, ani usiąść i pośmiać się. Taki mruk. Marzenka jednak wpatrzona w niego jak w obrazek. Co sobie tam uzgodnią razem w pokoju, to się tego później trzymają. Zrobił jej dzieciaka, no i zepsuł karierę. Kazik to robol, ciężko pracuje, nadgodziny robi, więcej go nie ma w chałupie niż jest. I co Marzenka w nim widziała? A tak dobrze się uczyła. Skończyła liceum i zrobiła licencjat z socjologii, ale już ledwo, ledwo, bo z brzuchem łaziła. No i siedzi teraz w domu i dzieciaka chowa. Ale wnuk Michaś opowiada, że mamunia tylko telenowele ogląda.

- O mama! – W drzwiach kuchni pojawiła się w neonowej poświacie postać córki. – Znowu nasmrodziłaś papierosami. Najpierw coś zjedz, a później pal. I nie w domu!

- Dobra, dobra. Nie zrzędź tyle, bo dzieciaka obudzisz – odburknęła Grażyna wyrwana ze swoich myśli.

- Słuchaj mama, poszukaj ten papier z zaległymi rachunkami za prąd. Kazik wróci dzisiaj wcześniej, to załatwi tę sprawę z elektrycznością. Przecież dzieciak musi mieć widno. I bajek oglądać nie może. Ale to już ostatni raz Kazik będzie płacił za was rachunki.

- Co za nas, co za nas! Mnie nie ma cały dzień w domu. Ile ja tego prądu zużywam, co? Chcesz mieszkać, to płać. Nikt was tu na siłę nie trzyma. Mieszkania czekają na was – ironicznie wykrzywiła usta Grażyna.

- A Jachu to co? Święty Turecki? Siostra pożycz kawy, siostra, daj trochę tej dobrej herbatki! – przedrzeźniała brata Marzena. – Obiad dla Kazika mi podbiera! Cały dzień siedzi w domu, w stołek pierdzi i nic nie robi. Albo z tą swoją ciągle się migdali. Kazik to już na niego patrzeć nie może. Czy on do jakiejś roboty nie może iść?

Dobra, dobra, pogadam z nim dzisiaj. A te papiery są w szafce w segmencie. Na wierzchu. A to Kazik jakieś lewe pieniądze dostał, że się tak na prąd rzuca?

- Jak mama coś powie. Jakie lewe! Za nadgodziny! Zamiast sobie nowe buty kupić, a mnie płaszczyk, to wasz prąd płacić musi! – wydarła się już pełna oburzenia Marzenka.

- Cii, cii, dzieciaka obudzisz – studziła atmosferę Grażyna.

- Czyjego, mojego, czy tego twojego kurwa nieroba! – darła się dalej Marzena.

- Cii, obu dziewczyno. A niech śpią. Ja już lecę, bo Pryncypał będzie zły. Ale dzisiaj śnieg i mróz, to utargu nie będzie – na usprawiedliwienie dodała Grażyna i zarzuciwszy płaszcz, chwyciła jeszcze czapkę i szalik, i dosłownie uciekła z domu.

- Uff – odetchnęła z ulgą już na dworze. – Co ta Marzena czepia się tego Jaśka. Uczy się, dziewczynę ma. Zdolny raczej jest. Wszystko potrafi. Tylko maturę musi zdać najpierw i na jakie studia się załapać, aby do woja nie iść. – I na piechotę, po skrzypiącym śniegu poczłapała do firmy, w której zahaczyła się jakieś 5 lat temu. I tak jakoś egzystowała do tej pory, jako taki akwizytor, pracując „na lewo”. Sprzedawała bluzki, sweterki, męskie pola, czasem bieliznę. Z olbrzymią torbą na ramieniu, chodziła zazwyczaj na piechotę, bo na bilet komunikacji miejskiej było jej szkoda, a i najczęściej po prostu nie było jej stać. Od tego ciężaru zauważyła, że się skrzywiła. Trochę garbata to była zawsze, ale nie było tego zbytnio widać. Przynajmniej, jak była młodsza. Zawsze była chuda, ale teraz to jeszcze ją tak dziwnie powykrzywiało na wszystkie strony. Czasem też od tej torby, to aż ją zarzucało. Wtedy na ulicy niektórzy brali ją za pijaną. A przecież kiedy sobie wypiła, to się jej lepiej chodziło. Ma stałe trasy i rewiry. Pryncypał – jak razem z koleżankami z roboty nazywają właściciela firmy, ustalił im rewiry, aby sobie w drogę nie wchodziły. Grażyna uważała go za kutwę i zdziercę, ale jednak dał jej pracę, no i trzyma ją. A tyle się już dziewczyn u niego przewinęło.

Skończyła zawodówkę odzieżową, ale szyć nigdy nie lubiła. To i teraz, gdy miała coś podszyć, gdy się towar pruł (wtedy pryncypał kazał im siadać w kółku i szyć), to ją szlag trafiał. Raz nawet już mu chciała torbą rzucić w cholerę i iść sobie, ale ją jakoś udobruchał i zatrzymał. Nawet mimo tego, że mu powiedziała, aby sobie sam szył to gówno.

Jeszcze stara nie była. 48 lat to nie tak wiele, ale i tak nikt jej do innej pracy nie chciał. Ze sprzątania ją wywalili już parokrotnie jak trochę zabalowała i nie przyszła do roboty na czas. Parę lat pracowała w drukarni, ale właścicielka pozbyła się jej jak była redukcja etatów. Ale tam o chłopa chodziło. O takiego Benka. Ładny był, młodszy od Grażyny i od właścicielki też. Ale ślepiami wodził za Grażyną, że aż się wszyscy śmiali. Że to niby taki młody i dorodny byczek, a ona taka drobniutka. Wszyscy kibicowali, czy coś z tego będzie, ale nic nie było. Nawet pracy. Teraz robotę bardziej szanuje i jej pilnuje. Chodzi po ludziach, to widzi jak jest. A może być jeszcze gorzej niż u niej.

Grażyna czasem zerka na siebie w lustrze, ale nic takiego nie widzi. Raczej podoba się sobie, ale to dlatego, że jeszcze czasem chłopy patrzą na nią, nawet zaczepiają czy podszczypują. Bywa nawet i coś więcej, ale to już rzadko. Uważa, że trzeba się już szanować.

Wie również, że trochę się jąka. Szczególnie jak chce mówić ładnie, albo się wkurzy. Nauczyła się jednak, że zamiast powtarzać nerwowo pewne sylaby, przeciąga niektóre zgłoski. Wydaje się jej wtedy, że mówi płynniej.

- Po jakiego gnoja przylazłaś tak wcześnie. Nawet człowiekowi popracować nie dadzą! – nieprzyjemnie odezwał się Pryncypał. Był to człowiek w nieokreślonym wieku 30-50 lat. Niezbyt urodziwy, ale wysoki i dobrze zbudowany. Rudo-siwe włosy przystrzyżone miał na krótkiego jeża. Swoje pracownice trzymał krótko, przez co bały się go, ale i szanowały.

- No dobra, jak już jesteś to siadaj i szyj. Przejrzyj wszystkie sweterki od bliźniaków, bo na ramionach się prują.

Grażyna nic nie odpowiedziała, usiadła przy stosie kolorowych kompletów ubrań i zaczęła je przeglądać.

- Coś taka małomówna? – zagadnął po chwili już łagodniej mężczyzna.

- A co będę gadała, żeby mi się znowu oberwało?- naburmuszona odpowiedziała Grażyna. Zapadła chwila ciszy, po czym kobieta odezwała się znowu.

- Prąd mi w chałupie wyłączyli. Pan, szefie, pieniądze ściąga za torby, a miesiąc długi przed nami. Nakupował szef na siłę nam te torby, i jeszcze każe sobie za nie spłacać - żaliła się.

- Ty Grażyna nie bądź cwańsza niż myślisz, że jesteś – odpowiedział Pryncypał.

- Wielkie mi pieniądze. Złotówka dziennie za te torby to nie jest dużo, a chociaż nie wyglądacie jak dziadówy.

- Mogłam chodzić w starej, o nową się nie prosiłam.

- Ale wyglądałaś jak nie powiem co, i swoje śmierdzące żarcie nosiłaś z moim towarem rozbabrane, a teraz masz eleganckie kieszenie do chowania, i torba jest większa, a to jest większy asortyment i większy utarg, więc i większy zysk - stanowczo odpowiedział.

- Akurat- mruknęła Grażyna.

- Masz, kawy ci gorącej naleję, bo ty chyba nic jeszcze do gęby dzisiaj nie włożyłaś- i podał jej jednorazowy kubek do którego nalał pięknie pachnącą kawę z termosu.

- Papierosek by się przydał, co? - raczej stwierdził, niż zapytał Pryncypał, i wyjął nowiutką paczkę papierosów, z namaszczeniem otworzył, stuknął pudełkiem o dłoń i wysunął dla siebie, zawahał się i podsunął paczkę w stronę Grażyny. Ta, ze spuszczoną głową, szybko wyciągnęła rękę po fajkę.

- Jak dają, to trzeba korzystać - mruknęła i wyjęła z kieszeni spodni swoją zapalniczkę. Pod tym względem była niezależna, Wiedziała, że z każdej okazji korzystać trzeba szybko, bo drugi raz może się nie powtórzyć.

Palili chwilę w milczeniu.

- Najpierw kawa, teraz papierosek, co on kurwa będzie ode mnie chciał?- myślała intensywnie Grażyna.

- Gdyby miał zamiar mnie wywalić, już by mnie tu nie było, więc o co chodzi?

- Po chwili odezwał się Pryncypał - słuchaj Grażyna, a co ty w ogóle chcesz zrobić? Wisisz mi jeszcze 5 zeta za torbę, prąd masz odcięty, eksmisję prawie w kieszeni. Ten twój synalek jakiej roboty nie ma? A ta twoja córka? Dwa razy tu była, niby chciałaś ją wkręcić i co? Ładna jest, coś zawsze by sprzedała.

- Eee, tam z nią. Za leniwa krowa. Dziecko chowa i jej tak dobrze. Wtedy ze mną nic nie sprzedała i jeszcze od ludzi się nasłuchała co za jedna z niej. No to i stwierdziła, że szmatą nie jest.

- Ja wiem, że to niewdzięczna praca jest, ludzie też są różni, ale trzeba być ponad to. Jak cię wywalają drzwiami, to wchodzisz oknem - z uśmiechem stwierdził Pryncypał.

Nagle zaskrzypiały drzwi wejściowe i z głośnym chichotem weszły trzy kobiety.

- No to do roboty – stęknął mężczyzna, i zaczął rozdzielać towar. Pryncypał obdzielał towarem po swojemu, a przy większych utargach dawał bonusy. Rzadziej w formie pieniężnej, częściej jako drobny ciuch. Mogły z nim zrobić co chciały. Nawet sprzedać dla własnego zysku.

- I tylko mi dziewuchy wracać o rozsądnych porach. I nie schodzić z terenu za wcześnie, bo potem pretensje, że mało macie i towar nie idzie. I nie za późno! Słyszysz Grażyna? Do 17-tej masz być! Nie będę czekał za tobą do usranej śmierci. Ostatnio to nawet myślałem, że nawiałaś z towarem.

- Dobrze, dobrze. Wtedy mnie klientka zatrzymała – wyjąkała Grażyna.

- Taak, taak – przedrzeźniał Pryncypał. Tylko nic nie kupiła – ciągnął dalej, budząc ogólny śmiech kobiet.

Było zimno, wilgotno i wietrznie. Na dodatek styczeń. Nikt nic nie chciał kupować, bo po świętach z groszem u ludzi było krucho. Tak więc Grażyna bez wielkiej wiary chodziła od jednej szkoły do drugiej. Zaglądała od kuchni, czasem dostała się do jakiegoś biura. Niechętnie na nią patrzono. Przeważnie nawet nie chciano oglądać jej szmat.

- Jutro zaryzykuję i pojadę tramwajem dalej. Tutaj na razie nie ma szans cokolwiek upchnąć. Dzisiaj podskoczę jeszcze do tych szatniarek w sądzie. Równe babki. Chociaż się ogrzeję, bo coś marznę – i nogi same poniosły Grażynę w stronę sądu. Wchodziła zawsze wejściem od podwórza, od tzw. stróżówki, bo głównym nawet mowy nie było, żeby z taką torbą ktokolwiek ją wpuścił do sądu. Tam od tyłu wchodziła, nikt na nią nie zwracał uwagi, mało kto ją widział. W malutkim przedsionku zawsze mogła liczyć na odsapnięcie od ciężaru. Tym razem jednak, już na pierwszy rzut oka było widać, że szatniarka jest zła.

- Och, to pani – z nieukrywanym grymasem niechęci odezwała się gruba kobieta w fartuchu w granatowe kwiatki. – Nic nie będę od pani kupować kochana, bo się z pieniędzy wyprztykałam – bez ogródek uprzedziła.

- To tak jak wszyscy, ale chociaż obejrzy pani co mam i zamówi na później. – zachęcała Grażyna.

- Pani, daj mi spokój! Nie mam nerwów na oglądanie. Pani, tak oszukują w tych sklepach, że głowa boli! Patrz pani, albo lepiej wąchaj! - Szatniarka wyjęła spod biurka zawiniątko w białym papierze śniadaniowym i rozwinęła to z namaszczeniem. Oczom Grażyny ukazała się zapakowana w folię wędzona ryba. Szatniarka delikatnie odchyliła tę folię i podsunęła do powąchania Grażynie.

- No, powąchaj kochana... No i co? Śmierdzi, prawda?!

- Czy ja wiem? Ryba jak ryba, zawsze tak śmierdzi – niezbyt pewnie stwierdziła Grażyna, bo zbytnio jakiegoś zepsucia nie czuła.

- Pani! Pani chyba węchu nie masz! Ja jestem delikatna. Jak coś jest nie świeże, to ja zaraz wyczuwam. Mi to nawet w mięsnym dają do powąchania. Mówię pani, ta ryba śmierdzi! Ale wiesz kochana co? Kupiłam tę rybę dzisiaj rano w tym naszym hipermarkecie. O nawet tu jest paragon. Jak chcesz, to weź ją sobie pani, i wymień na nową. Niech dobrą dadzą. Zrób im pani jeszcze awanturę za mnie. Mi się chodzić nie chce. Tylko bym ją wyrzuciła. No to co? Bierzesz kochana? Bo jak nie, to wyrzucam, bo mi tu wszystko teraz już tą rybą prześmierdnie – zachęcała szatniarka.

- A, mogę wziąć. Do hipermarketu też mogę wstąpić. Co mi tam – skwapliwie przytaknęła Grażyna. – Jak ma pani wyrzucić, to biorę. Makrela to taka dobra ryba, tłusta...

- Dobra, kochana, bierz w takim razie i idź, bo teraz to mi już wszystko tą rybą śmierdzi.

- Ok., już sobie idę. – Grażyna upchała zawiniątko w boczną kieszeń torby, zamachnęła się, zachwiała, przez moment wyglądało jakby nie miała trafić w światło drzwi, ale jakoś wyszła.

- Kurde, dzisiaj to faktycznie nic nie zarobię. Może chociaż z tą rybą się uda – pomyślała i nogi same poniosły ją do hipermarketu.

- Że tu zawsze tyle ludzi – dziwiła się w myślach Grażyna. – Skąd oni mają forsę na te duże zakupy? Cholera, innym to dobrze, tylko jak oni to robią? Przecież ja też pracuję całymi dniami, a tylko o jakąś rybę przyszłam się prosić. I to jeszcze nie moją.

Podeszła do „Obsługi klienta” i powiedziała – dzisiaj kupowałam, ale śmierdzi.

Młoda dziewczyna rzuciła okiem na zawiniątko i nawet nie dotykając palcem stwierdziła, żeby Grażyna weszła na sklep, to jej tam wymienią od ręki. Musiała tylko zostawić w depozycie tę swoją torbę. Trochę Grażyna się zawahała, ale perspektywa czegoś na kolację odebrała jej resztki skrupułów. O dziwo, nie było żadnych problemów, nawet poszukano jej kawałek wagowo identyczny z tym zaśmierdłym, aby nic dopłacać nie musiała. Wyszła ze sklepu naprawdę uszczęśliwiona. Po drodze sprzedała jeszcze jakieś majtki ściągające pośladki babce w kiosku i poczłapała z powrotem.

- No to dobre chociaż te gacie. Pryncypał będzie miał z czego ściągnąć za torbę. A ja kupię chleb i jakąś omastę do niego. Rybka jest. Jasiek się naje, bo jakiś taki chudy jest nieborak. Kurde, na fajki już nie starczy. Może po drodze wstąpię do tego gościa ze sklepu żelaznego. Raczej nic nie da, ani nie kupi, ale może fajką jaką poczęstuje. Jak pomyślała, tak zrobiła. Oczywiście facet ze sklepu żelaznego nic nie kupił, ale razem przed wystawą wypalili papieroska, i jeszcze na drogę dostała jednego. Teraz wracała do Pryncypała spokojna. Coś tam zawsze była do przodu.

Czasem wracała na skróty, tzn. tzw. ścieżkami. Była to dróżka pomiędzy garażami, które stały na tyłach ogródków domków jednorodzinnych. Niejednokrotnie szła tamtędy bo się naprawdę śpieszyła, ale zdarzało się, że szła specjalnie, aby zahaczyć o mechaników z warsztatu samochodowego, czyli pana Rysia i jego nowego pracownika, pana Zbyszka.

Rysiu miał mały warsztat samochodowy w swoim garażu i ciągle naprawiał okazyjnie samochody. Pamiętała jeszcze jak parę lat temu, wtedy jeszcze pan Ryszard miał razem ze swoim wspólnikiem niedaleko duży warsztat samochodowy i jak im się nieźle powodziło. Wszyscy o tym wiedzieli. A później nagle warsztat zamknięto, wspólnik podobno poszedł siedzieć, a z pana Rysia jakby powietrze uszło. Teraz żyje z renty i tego dłubania w swoim małym garażu od ogródka. Wprawdzie znowu zaczął bardziej udzielać się towarzysko, prowadził jakieś „interesy”, a od faktycznej roboty przy samochodach miał zawsze pracownika. Teraz był nim „młody” Zbyszek. Grażynka lubiła Rysia, czasem zapraszał ją na kielicha i zagryzkę, czasem dała się pomacać, ale zawsze pełna kultura. Nigdy jej nie obraził. Jak nie chciała to zbytnio nie nalegał. Ale ostatnio zwróciła uwagę, że wpadła w oko temu „młodemu”. – Jaki on młody? – myślała. W ostatniej rozmowie przyznał się, że mieszka z mamusią i ma prawie 40 lat. Wysoki, szczupły, nawet można powiedzieć, że chudy blondyn o szerokim uśmiechu. Brakowało mu kilku zębów, a te z przodu wystawały, jakby się chwiały, ale poza tym to był całkiem, całkiem.

- Jak wychodziłam za mąż, też z przodu jedynki nie miałam. Widocznie się taka podobałam, skoro mnie mój chłop chciał i brał. Teraz mam koronkę i zdrowy uśmiech. Jemu ten uśmiech się trochę czerni, ale przecież nie jest gwiazdą filmową. No i chyba trochę głupi jest, tak mi się przynajmniej zdaje – myślała. W tym momencie natknęła się na stojącego i szczerzącego do niej zęby Rysia.

- O Grażynka bladziuchna dzisiaj, i ciężką torbę ma. To znaczy, że chyba słabo poszło, co?

- Ano słabo, zimno, styczeń, ludzie nie przy forsie – odparła Grażyna.

- U mnie to samo. Chodź, zapalimy.

Grażyna nawet okiem nie mrugnęła. Przecież nie odmówi papierosa, a że już trochę późno, no to co. Przecież pa-pie-ro-sa nie odmawia się.

- Przyjdź Grażynka jutro do nas, tak koło południa. Zbychu ma urodziny, będziemy świętować.

- Bo ja wiem? A czy to ja jakaś jego rodzina?

- No przyjdź, Grażynka. Potrzebna kobieta, aby składniej rozmowa przebiegała, a ty Zbychowi się podobasz. Przyjdź, mówię ci, nie pożałujesz, jeszcze co z tego będziesz miała - namawiał Rysiu.

- Niby co? Już ja was znam – z oburzeniem odpowiedziała Grażyna, ale oczy filuternie zmrużyła.

- Babo, przychodź, i nie daj się prosić. Będzie fajnie - zachęcał dalej Rysiu.

- No dobrze, może wpadnę, jak będę mogła - nie chciała tak wprost się zgodzić Grażyna.

- Muszę już iść, bo mnie Pryncypał opitoli.

- Ha, ha, ale ty się go boisz. Wiesz, ja o nim takie numery słyszałem, że ty się go nie bój. On jest mięczak - protekcjonalnie mówił Rysiu.

- Chciał ode mnie kiedyś garaż wynająć, ale jakoś się nie dogadaliśmy. Ale to bufon taki bez jaj.

- Dobra, dobra. Idę, bo będzie się darł.

I rzeczywiście, Pryncypał wydarł się na Grażynę, bo znowu przyszła po 17-tej. Był tak wściekły, że nawet nie chciał słuchać wyjaśnień. Przetrząsnął jej torbę, objechał, że ma bałagan i ciuchy nie w workach. Odebrał utarg i praktycznie wygonił ją do domu.

Grażyna wracała bez większego zapału. Była zmarznięta, głodna, a tam harmider. Jeżeli są wszyscy, to aż iskrzy od napięcia. Niby trzy pokoje. Córa z mężem i Michasiem w jednym średnim pokoju, mało ustawnym, kiszkowatym. Syn w maleńkim pokoiku, bez miejsca praktycznie na nic, takie 2x2m kwadratowe. No i ona, zajmująca największy pokój, ale prawdę mówiąc, to była bez własnego kąta, bo całe życie rodzinne toczyło się właśnie u niej. U niej był telewizor i wszyscy wokół niego się skupiali (jak był prąd). U niej była ława z dwoma sfatygowanymi fotelami, na których wszyscy siedzieli, a na kawałku wykładziny bawił się wnuczek. W pokoju u Marzeny musiał być porządek. Natomiast na parapecie Grażyny okna stały doniczki z kwiatkami córki, bo dziewczyna bała się, że Michaś może się na nie uczulić, bowiem w jakimś babskim pisemku wyczytała, że tam gdzie się śpi, nie mogą stać kwiaty.

Kobieta weszła do ciemnego mieszkania, które jednak tętniło życiem. Cienie od świeczki rzucały koliste malunki na ścianach. Grażyna nadepnęła na klocek, przeklęła go siarczyście i zajrzała do swojego pokoju.

- O, mama! Jesteś już! – zdziwił się leżący na jej kanapie syn.

- Powiedz Marzenie, aby się tak nie indyczyła, bo mam jej już dosyć – narzekał dalej.

- Masz może coś do wrzucenia na ruszt? Głodny przecież jestem!

- Mam makrelę wędzoną i chleb. Chodź do kuchni, to zjemy. Też głodna jestem. A Marzena u siebie?

- Tak, zamknęli się i naradę wojenną mają – odpowiedział Jasiek.

- Narada wojenna? – spytała zmęczona Grażyna. – A nie wiesz, czy zapłacili za ten prąd?

- No właśnie, zapłacili, to teraz chcą za to cała chałupę.

- Och, Jasiek, Jasiek. Poszukałbyś jakiejś roboty. Tyle ludzie remontują, naprawiają. Przecież ty wszystko potrafisz, nie mógłbyś za jakąś pracą się rozejrzeć? Rachunki byśmy trochę popłacili, toby i eksmisją nie straszyli – spokojnie zaczęła Grażyna. – A tak to codziennie będzie Marzena nam wymawiać, ile ją kosztujemy.

- A co mama taka honorowa? Mieszkają w trzy osoby, to niech płacą! - hardo odpowiedział chłopak.

- A roboty nigdzie nie ma. Nikt mi nic nie proponuje.

- A ty się chociaż pytasz, dowiadujesz? Ja jak chodzę po ludziach, to może porozglądam się, co synek?

- Jak mama chce, to niech mama robi co uważa, ale ja się uczę i muszą mi iść na rękę.

- To ja się popytam synek, a teraz jedz - i Grażynka podała mu tackę z kanapkami z makrelą i sama wzięła jedną.

Rano nie chciało się jej wstać. Deszcz padał za oknem. W domu ciemno.

- Przez tę wilgoć to chyba zdechnę, ale czy to kogo obchodzi - zamruczała Grażyna.

- Kurde, chyba nie pójdę do Rysia, bo nie mam z czym. A nawet mi się nie chce. No, to trzeba wstawać.

Po omacku i na pamięć zahaczyła łazienkę i ubrała się. W kuchni zapaliła znicza i wzięła kawałek chleba z margaryną. Zaczęła przeglądać pierwsze lepsze, kolorowe czasopismo. Takich gazet mieli pod dostatkiem, bo często Grażyna zaglądała do kubłów i wyjmowała to, co inni wyrzucili. Oprócz gazet znajdowała jakiś ciuch. Ostatnio był to płaszczyk w sam raz na nią, z obszytym kołnierzem, rękawami ze sztucznym futerkiem. Czapek i szalików miała tyle, że mogła codziennie zmieniać na inne. Potrafiła wyszukać niezłe buty. Jak znalazła dla syna, to mu nie mówiła, że wyrzucone przez kogoś, tylko, że je dostała. Córce też nie mówiła. Po co? Raz po drodze znalazła kilka surowych piersi z kurczaka. Musiały dopiero co, komuś wypaść z torby. W woreczku foliowym były, świeżutkie. Grażyna nawet sekundy się nie zastanawiała, czy podnieść. Gorzej było z gotówką. Aby mieć żywy grosz, musiała się naprawdę nabiegać i nadźwigać.

- No mama, nie śpisz już! – W drzwiach stanęła Marzena.- Rany, jak tu śmierdzi! Oczywiście nikt nie wyniósł kubła z papierem po tej waszej wczorajszej rybie!

- A co ty taka nie w sosie już od rana? – Zapytała Grażyna.

- Rozmawiała mama z Jaśkiem o jakiejś robocie?

- Rozmawiałam, będzie szukał – odparła matka.

- Tak jak do tej pory? – Marzena nie odpuszczała.

- Nie, ja mu pomogę, to szybciej coś znajdziemy. Ale coś ty na Jaśka tak się ostatnio uparłaś?

- A mama jak zwykle synalka broni. A wiesz co twój kochany Jasieczek zamierza?

- A co? – spytała zaintrygowana Grażyna.

- Powiedział, że jak się ożeni po maturze, to ty idziesz do jego pokoju, a on zajmuje twój. I nikt nie będzie do niego właził.

- A co on moim mieszkaniem już tak rozporządza? – obruszyła się Grażyna.

Ja też mu tak wczoraj powiedziałam. Ale po prawdzie ten twój pokój to by się nam przydał, bo nas jest trójka.

- O ty skubana! – Zaperzyła się Grażyna. – Ty też nic nie jesteś warta, nic was matka nie interesuje!

- Dobra, dobra, idę jeszcze pospać. Dzisiaj chyba prąd włączą. A Kazik jak wychodzi rano do roboty, to mówi, że Jasiek tak chrapie, tak stęka przez sen, że on chyba naprawdę albo taki zakochany, albo taki chory. Może mama, on ćpa? Przecież on jeszcze za młody, aby tak chrapać! Dopiero co skończy 19 lat!

- To dziedziczne. Twój ojciec też chrapał, a poza tym jak zmęczony, to później chrapie – odpowiedziała Grażynka.

- Idź, pośpij jeszcze. Poczytam trochę i po 8. wyjdę.

- A co ty ostatnio tak wcześnie wychodzisz? – spytała Marzena.

- A co ja mam tu do roboty? Cicho muszę siedzieć, bo wszyscy śpią. Ugotować nic nie można, nawet wody na herbatę. A jak przychodzę z roboty, to wszyscy wrzeszczą, pretensje o coś mają. A może ty byś tak pochodziła ze mną. Pryncypał pytał się o ciebie – wtrąciła Grażyna.

- Mama, niech mnie mama nie naciąga. I tak nie pójdę, bo szmaty z siebie nie pozwolę robić. Ale nawet gdybym chciała, to co z Michasiem? Wiesz ile przedszkole kosztuje? A poza tym on taki żywy, że muszę go mieć na oku.

- Ta, on taki żywy cały dzień, bo jak rano tak długo śpi do nie wiadomo której, to nie miej pretensji do nikogo, że hula tak długo. Ty byś mu nie pozwalała rano tyle spać, to wieczorem byłby szybciej spokój. A sama też byś zaczęła wcześniej wstawać – zaczęła strofować córkę Grażyna.

A mama znowu swoje. Kiedy lubię rano poleżeć sobie. Kazik wieczorem jest nie do życia, to przed robotą mnie męczy. No to ja to muszę jeszcze trochę odespać. Tak jest nam wygodnie. Idę już do siebie. Acha, a ten twój synalek to też śpi do 11-tej, no nie? I jeszcze się wydziera, że go Michaś budzi.

- Dobra, ty idź jeszcze faktycznie pospać, bo znowu zaczynasz – odpowiedziała Grażyna.

W teren z wypchaną torbą ruszyła po 10-tej. Pryncypał nawalił im jakieś sweterki i kazał je zachwalać. Nawet niezłe, tylko, że z krótkimi rękawkami, a tu środek zimy. – Gdzie ja je upcham? – myślała Grażyna.

Jednak już w pierwszym barze do którego zajrzała od zaplecza, pomocnice kucharek wzięły od reki dwa. Trochę się targowały, musiała spuścić z ceny po złotówce, ale z samego rana upłynnić dwie sztuki to już coś. Zaraz się jej humor poprawił. Tramwajem gdzieś dalej dzisiaj nie chciała jechać, no bo się łamała, czy nie iść jednak do Rycha. Coraz bardziej ją tam ciągnęło. Grażyna szła i biła się z myślami. Nie chciała iść z pustymi rękami, bo na pewno będą ją tam częstować, a to głupio tak ciągle tylko brać. Zarobione pieniądze na ćwiartkę by wystarczyły. Szła, a im bliżej była monopolowego, tym skrupuły ją opuszczały. Kupiła więc półlitrówkę, a co tam, gest miała. Chciała w pierwszej chwili kupić wino, ale jednak stwierdziła, że z „sikaczem” nie wypada. Tylko, że znowu zadłużyła się u Pryncypała na jakieś 14 złotych. – Będzie musiała później jeszcze pohandlować.

I wesolutka jak skowronek poszła w stronę garaży. Na samej ścieżce jednak zwolniła, przyjęła obojętny wyraz twarzy i szła niby to w stronę pracy. Przez moment bała się, że Rysiu jej nie zauważy. Ale już za chwilę zobaczyła go przed bramą garażu jak stał z rękami podpartymi pod boki i z szerokim uśmiechem. Zaraz też zaczął głośno mówić – Grażynka, Grażynka, jesteś kwiatuszku! A my na ciebie czekamy. Chodź, chodź. U nas ciepło, a Zbyszek to już chyba ze szczęścia nie wyrobi – i obłapił Grażynę w pasie, szepcząc jej do ucha – kurwa, Grażyna! Zrób coś temu „młodemu”, bo jest nie do życia. Zachowuje się jak podstarzały prawiczek!

- Pierdolisz, taki stary?! A co ja mam do tego? Zaprosiłeś, to przyszłam. Będziesz, kurwa, cham, to idę – warknęła na koniec. Jednak zaintrygowana, wcale nie miała zamiaru nigdzie indziej iść. Weszli więc do garażu, a stamtąd do małego, ciepłego pomieszczenia. W oparach dymu papierosowego i alkoholu, Grażyna zobaczyła siedzącego na zydlu Zbyszka, a na ławeczce pod ścianą Grubą Kaśkę, Mariusza Złomiarza i Mareczka, syna faceta od skupu złomu i surowców wtórnych.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: