Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy z Afryki. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy z Afryki. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Äîçâîëåíî I Öåíçó­ðîþ.

Bàðøàâà, 11 Ìàÿ 1892 ãîäà.

War­sza­wa. W dru­kar­ni K. Ru­bie­szew­skie­go, Nowy Świat 34

I.

Kair, 28 Stycz­nia 1891 r.

W Ne­apo­lu. – Ocze­ki­wa­nie. – Wi­gi­lia.– Schlie­mann.–„Ra­wen­na, – Po­dróż. – Mo­rze. – Cie­śni­na Mes­syń­ska. – Po­dróż­ni. – Dwa dni chwiej­by. – Ra­nek. – Po­go­da. – Da­miet­ta.

Nie mam by­najm­niej za­mia­ru opi­sy­wać Egip­tu, z któ­re­go opi­sów moż­na­by zło­żyć dru­gą bi­blio­te­kę Alek­san­dryj­ską. Po­sy­łam wam tyl­ko pierw­szy sno­pek mo­ich oso­bi­stych wra­żeń i po­sta­na­wiam nie prze­kra­czać ich gra­ni­cy, w prze­ko­na­niu, że tak bę­dzie le­piej i dla wa­sze­go od­cin­ka i dla mnie.

Trud­no mi się dziś jed­nak i na tę ła­twą ro­bo­tę zdo­być. Prze­sze­dłem przez cięż­ką cho­ro­bę gar­dla­ną, któ­ra na do­bit­kę chwy­ci­ła mnie zda­la od Ka­iru, za­tem zda­la od wszel­kiej po­mo­cy. Po­spiesz­ny po­wrót wśród ku­rzu pu­sty­ni po­gor­szył mój stan… tak… ie za­le­d­wie od kil­ku dni na­stą­pi­ło Sta­now­cze prze­si­le­nie. Wszyst­ko to, ra­zem wzię­te, sta­no­wi może po­myśl­ną oko­licz­ność ze wzglę­du na moją dal­szą po­dróż, ale na­ra­zić, gdy i ręka sła­ba i gło­wa po wczo­raj­szej jesz­cze go­rącz­ce zmę­czo­na–ręka nie chce pro­wa­dzić pió­ra, a gło­wa snuć my­śli. Po­nie­waż jed­nak za­po­wie­dzie­li­ście moje li­sty na pierw­szy kwar­tał roku, więc po­sy­łam wam len pierw­szy, byle uczy­nić po­czą­tek *).

Ru­szy­łem z Ne­apo­lu stat­kiem an­giel­skim "Ra­ven­na" (z Pe­nin­su­lar and Orient Com­pa­ny), w sam dzień Bo­że­go Na­ro­dze­nia, ale już pod wie­czór. Sta­tek ten nie za­trzy­mu­je się nig­dzie po dro­dze, aż do­pie­ro na brze­gach egip­skich, zkąd da­lej dąży do In­dyj. Ob­wiał mnie też za­raz wiatr wiel­kich eg­zo­tycz­nych po­dró­ży. Już na po­kła­dzie ta­kie­go stat­ku wi­dzisz nie­zna­ne ci z eu­ro­pej­skich wę­dró­wek twa­rze i sły­szysz nie­zna­ną w Eu­ro­pie mowę. Za­ło­ga,Ra­ven­ny – skła­da się pra­wie wy- -

Au­tor zwra­ca się tu do re­dak­cyi "Sło­wa." w któ­rem li­sty te były po­miesz­cza­ne. (Przyp… wyd.)

łącz­nie z Hin­du­sów. Kil­ku­na­stu an­giel­skich ofi­ce­rów, dwóch lub trzech tej­że rasy majt­ków, zresz­tą same ciem­ne po­sta­cie, w bia­łych opoń­czach, w za­wo­jach, smu­kłe, chu­de, o no­gach i rę­kach tak drob­nych, jak u na­szych dzie­ci i o ru­chach, ma­ją­cych coś mał­pie­go.

Po­go­da do­bra, nie­bo błę­kit­ne – toń wy­gi­na się, jak lśnią­ca bla­cha, ale nic za­ła­mu­je się w fale. Na­okół roz­le­ga­ją się mo­no­ton­ne gło­sy Hin­du­sów, cią­gną­cych liny; sta­tek po­tęż­nym ry­kiem daje znać, że go­dzi­na od­jaz­du wy­bi­ła i drży we­wnętrz­nie. Pod­no­szą mo­stek, po któ­rym wcho­dzi się na po­kład; łód­ki, peł­ne wszel­kie­go ro­dza­ju prze­kup­niów, sto­ją­ce w dote, od­da­la­ją się zwol­na; tu i owdzie po­wie­wa kil­ka chu­s­tek–sta­tek od­zy­wa się po raz dru­gi–wresz­cie „go ehe­ad!”–ru­sza­my!

Wolę to, niż cze­kać. Ne­apol jest cu­dem świa­ta, snem grec­kim – ale cze­kać jest źle, na­wet w Ne­apo­lu. Zresz­tą chcie­li­śmy "ve­de­re Na­po­lie poi… Egipt!" – więc nam się dłu­ży­ło. Szcze­gól­niej po­przed­ni dzień był cięż­ki – tem­bar­dziej, że to była wi­lia. Sie­dząc owe­go wie­czo­ra w hali ho­te­lo­wej na Piaz­za Umber­to, roz­my­śla­łem o le­sie za­ko­pań­skim, ja­sno oświe­co­nych oknach, o ra­do­snych okrzy­kach dzie­ci na wi­dok drzew­ka i my­śla­łem so­bie, że tego nie za­stą­pi ani San­ta Lu­cia, ani prze­pysz­ny pió­ro­pusz We­zu­wiu­sza, któ­ry od cza­su do cza­su prze­bły­ski­wał czer­wo­no na ciem­nem nie­bie.

Ta­kie wi­dze­nia z od­le­gło­ści, są jak mgły. Prze­sła­nia­ją świa­tło i czy­nią czło­wie­ko­wi dzień smut­nym. A gdym tak sie­dział w owych mgłach, na­do­miar smut­nych wra­żeń, wnie­sio­no do ho­te­lu umie­ra­ją­ce­go czło­wie­ka. Nio­sło go czte­rech lu­dzi, on zaś gło­wę miał opa­dłą zu­peł­nie na pier­si, za­mknię­te oczy, zie­mi­stą cerę i zwi­słe ręce. Po­sęp­na ta gru­pa prze­su­nę­ła się tuż kolo mnie, po chwi­li zaś zbli­żył się do mego krze­sła za­rząd­ca ho­te­lu i za­py­tał:

– Czy panu wia­do­mo kto jest ten cho­ry?

– Nie.

– To jest wiel­ki Schlie­mann.

Bied­ny "wiel­ki Schlie­mann!" Od­ko­pał Tro­ję i Mi­ke­ny, zdo­był so­bie nie­śmier­tel­ność i – umie­rał…

Od tego cza­su ga­ze­ty już na­wet tu, do Ka­iru, przy­nio­sły wia­do­mość o jego śmier­ci.

Oto, z ja­kie­go sze­re­gu wra­żeń skła­da­ła się moja wi­gi­lia–i oto dla­cze­go usły­sza­łem na dru­gi dzień z pew­ną ra­do­ścią: „go ahe­ad!”

Za­to­ka była gład­ka; nie tak nie­mi­ło­sier­nie mo­dra, jak bywa cza­sem mo­rze Śród­ziem­ne, ale ra­czej ko­lo­ru nie­za­po­mi­naj­ki, z od­bla­ska­mi pe­reł, opa­lu, mie­dzi, dym­ne­go sre­bra. Bla­ski owe, mi­go­cąc, łą­cząc się i roz­bie­ga­jąc, two­rzy­ły jak­by ja­kąś iry­tu­ją­cą się sieć na wo­dzie, peł­ną drgań i zmian na­głych. Co było prze­pysz­ne – to de­li­kat­ność i mięk­kość ogól­ne­go tonu, nie­ła­twa do zo­ba­cze­nia na mo­rzu Śród­ziem­nem, któ­re w ogó­le jest w to­nie ra­czej twar­de. Ale za­to­ka Ne­apo­li­tań­ska sta­no­wi pod tym wzglę­dem wy­ją­tek. Rzekł­byś, że Gre­cy, któ­rzy nie­gdyś ob­sie­dli ro­jem te brze­gi, przy­nie­śli ze sobą mo­rzu grec­ką, ła­god­ną świe­tli­stość Ar­chi­pe­la­gu.

Słoń­ce sta­cza się zwol­na za Ischię. „Ra­ven­na” ani pyta, tyl­ko bije śru­bą na bia­łą mia­zgę tur­ku­sy, per­ły, opa­le i po­chy­lo­ną co­kol­wiek na bok, su­nie, jak ry­bi­twa. Mi­ja­my Sor­ren­to; na­stęp­nie prze­my­ka­my się mię­dzy wy­nio­sło­ścią Cam­pa­nel­li i stro­mym wi­sza­rem Ca­pri – i na peł­nej roz­to­czy za­su­wa­my się zwol­na w mrok noc­ny.

Po­sta­na­wiam czu­wać, by zo­ba­czyć wy­spy Li­pa­ryj­skie i wul­kan Strom­bo­li, któ­ry, nie­spo­koj­niej­szy od We­zu­wiu­sza, oświe­ca jesz­cze co noc, jak ol­brzy­mia la­tar­nia, ciem­ną pu­stosz mor­ską. W tym celu… po obie­dzie wie­czor­nym, wy­cho­dzę ua po­kład. Wietrz­no i chłod­no. Okręt po­czy­na się wspi­nać na fa­lach, ale czy­ni to z fan­ta­zyą, bez tru­du, jak del­fin, któ­ry igra w mo­rzu. Znać do­bry sta­tek! Ale do wysp Li­pa­ryj­skich jesz­cze da­le­ko; jesz­cze ani śla­du ognia w dali, Tym­cza­sem chmu­ry, któ­re przez dzień ukry­wa­ły się, na­kształt smo­ków, w szcze­li­nach gór, te­raz, jak­by ko­rzy­sta­jąc z nocy i ciem­no­ści, wy­pa­da­ją ze swo­ich dzien­nych ko­my­szy i za­czy­na­ją pę­dzić po nie­bie. Co chwi­la prze­sła­nia­ją księ­życ i gwiaz­dy; wiatr zga­nia je i roz­ga­nia, jak pies owczar­ski sta­do. Co­raz nowe ich za­stę­py pod­no­szą się za stat­kiem – i zda­ją się go ści­gać.

Upły­wa jed­na go­dzi­na i dru­ga. W sa­lo­nie na dole ga­sną świa­tła, lam­py elek­trycz­ne na po­kła­dzie rów­nież; zo­sta­je tyl­ko kil­ka ko­lo­ro­wych la­tar­ni – ruch lu­dzi usta­je – sły­chać jeno w rów­nych od­stę­pach cza­su dzwon straż­ni­czy, któ­re­mu z przo­du stat­ku od­po­wia­da­ją Hin­du­si. Zresz­tą – ci­sza.

Ci­sza względ­na, bo ma­szy­na nic śpi nig­dy i swem mia­ro­wem: „gda, gda, gda!” zna­czy dro­gę i czas pra­cy. Na­okół szu­mi też mo­rze, tym dziw­nym noc­nym szu­mem, w któ­rym od­róż­nisz jak­by gło­sy i na­wo­ły­wa­nia ludz­kie, jak­by wiel­kie wes­tchnie­nia, a cza­sem łka­nia. Jest w tem coś ogrom­nie smut­ne­go, bo po­nie­waż z po­ję­ciem nocy łą­czy się mi­mo­wo­li w umy­śle ludz­kim po ję­cie snu i spo­czyn­ku, więc ten noc­ny ruch, to szar­pa­nie się fal… wy­da­je się jak­by męką i za­ra­zem skar­gą ży­wio­łu, któ­re­mu nig­dy spo­cząć nie wol­no.

Deszcz ob­fi­ty spę­dził mnie z po­kła­du i nie po­zwo­lił zo­ba­czyć Strom­bo­li. Ra­nek za­stał nas już w cie­śni­nie Mes­syń­skiej. Dzień bla­dy i chłod­ny. Brzeg sy­cy­lij­ski przed­sta­wia się sza­ro i smut­nie, bo gdy słoń­ca brak, wszyst­ko jest smut­ne, a tej zimy nie­ma za­wie­le słoń­ca na­wet w Egip­cie. Je­den pro­mień – a owa Sy­cy­lia za­gra­ła­by od­ra­zu, Bóg wie… ilu bar­wa­mi! Mgła zni­ża ho­ry­zont i przy­płasz­cza na­wet góry. Przy­po­mi­na mi się ury­wek, ra­czej uła­mek tyl­ko, z „Wan­dy” De­oty­my:

„Póki ser­ce nie ko­cha­ło, Ży­cie jest jak oko­li­ca, Któ­rej słoń­ce nie oświe­ca. Może ona i wspa­nia­ła, Cóż, gdy noc z niej far­bę star­ła? Zie­mia leży, jak umar­ła.

Leci niech tyl­ko zo­rza w dali Po­roz­ry­wa chmur spo­wi­ciu. Każ­dy py­łek się za­pa­li

Wszyst­kie bar­wy świt od­no­wi, Wszyst­kie kształ­ty dzień wy­cio­sa. Cóż się sta­ło ob­ra­zo­wi? – Słoń­ce we­szło na nie­bio­sa!"

Ale – słoń­ce nie wscho­dzi. Sta­tek mknie bli­żej sy­cy­lij­skie­go brze­gu, tak szyb­ko, jak­by się prze­kra­dał. I istot­nie, nie­gdyś prze­kra­da­no się ze Stra­chem przez te wody, bo to tu prze­cię była sie­dzi­ba Scyl­li i Cha­ryb­dy:

„Da­lej – są dwie – opo­ki: jed­nej szczyt się jeży Aż w nie­bio­sa, a na nim gru­by ob­łok leży, Co nie zni­ka ni la­tem, ni cza­su je­sie­ni; I ten szczyt się nie zło­ci od słoń­ca pro­mie­ni.

We środ­ku nia ja­ski­nię; utwór jej zwró­co­ny

Ku ciem­no­ściom Ere­bu – więc ową ja­ski­nie

Okręt twój, Odys­se­ju, nie­chaj tak omi­nie,

By z po­mo­stu w ten otwór żad­na nie do­nio­sła

Strza­ła, ci­śnio­na ręka łucz­ni­ka z rze­mio­sła.

W tej ja­mie Skil­la sie­dzi: sły­chać ją zda­le­ka,

Skom­li jak­by miot szcze­niąt, jak zła­ja psów szcze­ka…

Okrop­na to po­czwa­ra i nikt jej wi­do­ku

Nie znie­sie; sam Bóg na­wet nie do­trzy­ma kro­ku.

Łap dwan­ście szka­rad­nych jest u tej be­styi,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: