Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy z Krakowa. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy z Krakowa. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 402 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LIST I.

KRA­KÓW – W JE­SIE­NI 1841 R.

Żą­dasz ode mnie, dro­gi przy­ja­cie­lu, abym roz­bie­rał jaką osno­wę na­uko­wą, i prze­sy­łał ci re­zul­ta­ty mo­ich nad nią uwag; po­zwa­lasz, bym wy­brał so­bie przed­miot we­dle wła­sne­go upodo­ba­nia, a co wię­cej, da­jesz na­wet wol­ność, bym sam ozna­czył for­mę i ramy dla tej tre­ści mo­jej. – Wy­zna­ję ci ato­li otwar­cie, iż nada­nie mi swo­bo­dy ta­ko­wej nie­po­spo­li­tą wła­śnie sta­no­wi dla mnie trud­ność. – Ja­koż uważ, iż co do sa­mej osno­wy wy­bor­nie jest tak ła­twym; bo jak­że bo­ga­te jest koło wie­dzy ludz­kiej! peł­no tam jest przed­mio­tów, o któ­rych z pew­no­ścią prze­wi­dzieć mo­żesz, iż za zbli­że­niem się na­szem oka­żą nam cały urok skar­bów swo­ich i suto wy­na­gro­dzą ło­żo­ną dla nich pra­cę. Wiesz do­brze, iż z umie­jęt­no­ścia­mi tak się dzie­je, jak z za­cny­mi ludź­mi, im dłu­żej z nimi po­ży­je­my i głę­biej ich po­zna­my, tem też ser­decz­niej ich ko­chać i ce­nić umie­my. – Nie dziw tedy, iż dłu­go się z sobą wa­ży­łem roz­bie­ra­jąc pil­nie na­tu­rę każ­dej tre­ści, a przy­tem i wła­sna nie­udol­ność moję.

W tej wąt­pli­wo­ści jed­nak po­mo­gło mi na­ko­niec i roz­pa­trze­nie się we wła­snej oso­bie two­jej; bo wi­dząc w to­bie ob­szer­ny i ze­wsząd ukształ­co­ny ro­zum i uczu­cie głę­bo­kie i traf­ne, bę­dą­ce owo­cem wro­dzo­nej szla­chet­no­ści du­szy, a dłu­gie­go nad sobą i świa­tem my­śle­nia, pra­gną­łem też przed­sta­wić ci tego ro­dza­ju osno­wę, coby sobą do­tknę­ła całą tre­ści­wość roz­ło­ży­ste­go twe­go umy­słu i za­jąć zdo­ła­ła wszyst­kie stro­ny du­cha two­je­go.

A lubo wy­pa­da­ło mi przedew­szyst­kiem po­li­czyć się z wła­sne­mi si­ła­mi i za­py­tać się, czy­li wy­star­czę przed­się­wzię­ciu ta­ko­we­mu – wsza­koż prze­wa­ży­ła wszyst­kie wąt­pli­wo­ści nie­skoń­czo­nych dla mnie po­wa­bów myśl, iż wła­śnie przed­miot ta­ko­wy za­wią­że ty­sią­ce ni­tek i sto­sun­ków mię­dzy two­im umy­słem i moim, i że za po­śred­nic­twem tre­ści ta­ko­wej ze­tknąć się zdo­ła­my we wszyst­kich punk­tach du­cha na­sze­go. Na­dzie­ja ta­tem głęb­sze­go dla mnie na­bie­ra­ła zna­cze­nia, gdym za­wsze był zda­nia, iż jest wiel­kiej wagi ko­rzy­ścią dla pi­szą­ce­go, aby czy­tel­nik nie są­dził o nim z ułom­ków jego isto­ty, ale po­znał go we wszyst­kich ga­łę­ziach umy­sło­wo­ści jego.

Wy­pa­da­ło mi tedy taką zna­leźć treść dla pra­cy mo­jej, któ­ra­by w jed­nym spól­nym środ­ku ze­bra­ła całą czyn­ność ludz­ką i była niby osta­tecz­nym wy­pad­kiem i sum­mą ży­cia na­sze­go tak du­cho­we­go jak i ma­te­ry­al­ne­go; a ta­ko­wym przed­mio­tem są we­dle mo­je­go zda­nia za­iste sztu­ki pięk­ne. W nich zja­wia­ją się jak­by kwia­tem wszyst­kie pier­wiast­ki ży­ją­ce i pra­cu­ją­ce od wie­ków w du­szy czło­wie­ka, w nich znaj­dziesz i cały do­by­tek prac na­uko­wych i praw­dy z wia­ry pły­ną­ce i za­sa­dy z fi­lo­zo­fii i do­świad­cze­nia czer­pa­ne; one rów­nie wy­raź­nie wy­ja­wia­ją nam i ja­sne i ciem­ne ludz­kie­go rodu chwi­le i wszyst­kie ko­le­je cią­gle zmie­nia­ją­cej się hi­sto­ryi jego, jak i dzie­je Na­tu­ry to­czą­ce się od po­cząt­ku stwo­rze­nia prze­ka­za­nem im ko­łem, i wszyst­ko co jeno czło­wie­ka ob­cho­dzić może, i co po­ru­sza głę­bi­ny du­szy jego, wszyst­ko to wy­ra­ża się w dzie­łach sztu­ki pięk­nej. Dla tego też one są tem wiel­kiem ogni­skiem, ja­kie

Bóg świa­tu roz­pa­lił, i do któ­re­go cho­dzą grzać się wszyst­kie wie­ki i na­ro­dy i wszy­scy lu­dzie bez wzglę­du na róż­ni­ce po­wo­ła­nia, wie­ku, płci i po­ło­że­nia to­wa­rzy­skie­go.

Czy­li się pięk­ność oka­że w dzie­łach ar­chi­tek­tu­ry, rzeź­by, ma­lar­stwa, mu­zy­ki lub po­ezyi, za­wsze one będą naj­po­wab­niej­szym wień­cem ży­wo­ta umy­sło­we­go, a po­świę­ce­nie im pra­cy swo­jej, tyle za­iste ma uro­ku, ile za­sług.

Za­mie­rza­jąc so­bie ato­li za­brać się pió­rem oko­ło sztuk pięk­nych, da­le­ki je­stem od my­śli, abym był god­nym ro­bot­ni­kiem a słu­gą w tej win­ni­cy pań­skiej; ro­zu­miem jed­nak, iż świet­ność przed­mio­tu sa­me­go udzie­li mi tro­chy po­świa­ty swo­jej, i że ta drob­na pra­ca moja po­ży­czy so­bie od osno­wy sa­mej cząst­kę jej war­to­ści. Wiem rów­nież, iż lubo mała licz­ba prac na­uko­wych prze­trwać zdo­ła czas swój, i spły­nąć pu­ści­zną na póź­niej­sze po­ko­le­nia, inne zaś choć tona w za­po­mnie­niu i do imie­nia na­wet giną w ogrom­nej po­wo­dzi prac ludz­kich, prze­cież każ­da w swo­im szczu­płym za­kąt­ku i w skrom­nym ob­rę­bie, choć­by przez chwil­kę cza­su swo­je­go dzia­ła­ła, nie jest zu­peł­nie stra­co­ną i nie żyła zu­peł­nie da­rem­nie na świe­cie, i choć­by ato­mem przy­czy­ni­ła się do ogól­nej bu­do­wy cza­sów, zwłasz­cza gdy była w po­czci­wo­ści pod­ję­ty i w do­brej wie­rze od­pra­wio­ną. Mogę tedy ro­ścić so­bie na­dzie­ję, iż i ta drob­na ro­bo­ta moja sta­nie za grosz wdo­wi w wiel­kiej spra­wie oświe­ce­nia. Bo gdy się se­kun­dy zło­żą, zro­dzą wie­ki, a ziarn­ka gra­ni­to­we­go pia­sku wy­dźwi­gły tur­nie ta­trzań­skie.

Spo­dzie­wam się tedy, iż przed są­dem two­im po­bła­ża­nie znaj­dę, a to­tem wię­cej, gdy, jak wiesz do­brze, tak mało mam po­przed­ni­ków w li­te­ra­tu­rze na­szej. Ja­koż ze wszyst­kich sztuk pięk­nych jed­na pra­wie Po­ezya sama, ja­śnie­jąc u nas tak peł­nym, tak świet­nym kwia­tem, zna­la­zła prze­waż­ne ko­men­ta­rze i za­słu­żo­nych pra­wo­daw­ców swo­ich. W tej więc stro­nie pi­śmien­nic­twa na­sze­go nie­jed­no pięk­ne imię świe­ci; prze­wi­du­ję, iż tu lub owdzie zejść mi się z nie­mi wy­pad­nie, a w ta­kim ra­zie jak jaw­nie i rze­tel­nie wy­po­wiem, gdy sam in­ne­go będę zda­nia, tak na­wza­jem z wiel­kiem ser­ca za­do­wo­le­niem będę ko­rzy­stał z prawd, któ­re inni na sil­nych utwier­dzi­li pod­wa­li­nach, i choć wą­tłe­mi si­ła­mi przy­czy­nię się do wzmoc­nie­nia praw­dzi­wych wy­obra­żeń o pięk­no­ści, któ­re już w li­te­ra­tu­rze sta­nę­ły. Boć jak z jed­nej stro­ny nie ma po­stę­pu bez ści­słej kry­ty­ki tego, co już ist­nie­je, tak znów na­wza­jem duch ni­we­cze­nia cią­głe­go i wiecz­ne­go prze­cze­nia jest złym du­chem.

Z tych tedy po­wo­dów ro­zu­miem, iż każ­da pra­ca li­te­rac­ka win­na przy­pie­rać do ca­łej bu­do­wy współ­cze­snej jej na­uko­wo­ści, boć każ­da jest niby list­kiem wy­ro­słym na drze­wie ogól­nej wie­dzy swo­je­go stu­le­cia. Każ­dy za­iste czło­wiek jest sy­nem wie­ku swo­je­go; wiek, w któ­rym on żyje, jest dla nie­go jak­by pla­ne­ta prze­ka­za­ny mu od Opatrz­no­ści na miesz­ka­nie, z nim ra­zem od­pra­wia bie­gi koło słoń­ca i świa­ta wszech­ni­cy, na nim się ro­dzi, żyje i ko­ści swo­je skła­da. Pra­gnąc więc, aby i ta pra­ca moja nie była czemś zu­peł­nie od­ręb­nem a li o so­bie sto­ją­cem, wręcz i wy­raź­nie pi­sać ci będę choć nie tak­że sta­no­wi­ska, toć prze­cież na sta­no­wi­sku spół­cze­snej nam fi­lo­zo­fii, uży­wa­jąc my­śli jej za­sad­ni­czych za kan­wę, na któ­rej roz­to­czę ob­ra­zy tego, com sam do­szedł my­śle­niem, czy­ta­niem, roz­mo­wą ze znaw­ca­mi sztu­ki i wpa­try­wa­niem się wła­snem w ar­cy­dzie­ła pięk­no­ści.

Nic tra­cąc za­tem oso­bi­stej nie­za­wi­sło­ści, będę ko­rzy­stał z dzi­siej­sze­go sta­nu Es­te­ty­ki, a tak sta­jąc na pra­cach po­przed­ni­ków, za­cho­wa­ni wła­sne pięt­no moję.

Tak już bę­dąc z sa­mym sobą, w zgo­dzie wzglą­dem tre­ści mo­jej, cho­dzi­ło mi jesz­cze o for­mę dla niej. – Je­stem wpraw­dzie prze­ko­na­ny, iż pra­ca sys­te­ma­tycz­na, a bę­dą­ca niby ca­ło­ścią or­ga­nicz­ną i pla­stycz­ną w so­bie, by­ła­by iście naj­god­niej­szym kształ­tem dla za­mie­rzo­nej osno­wy mo­jej, ale wi­dzę rów­nie, iż for­ma ta­ko­wa ani mnie ani to­bie nie by­ła­by na rękę. Pi­smo bo­wiem tego ro­dza­ju z góry za­raz wy­ma­ga osob­ne­go za­kro­ju swo­je­go, aby samo po­czę­cie, po­chód dal­szy i ukoń­cze­nie, stwo­rzo­ne niby jed­nym od­le­wem, skła­da­ło się jak­by w po­sąg peł­ny w so­bie har­mo­nii i co do tre­ści i co do umie­jęt­ne­go wy­kła­du. Aby zaś po­ku­sić się o do­sko­na­łość ta­ko­wą, trze­ba być bar­dzo pew­nym sił swo­ich, i na­przód wie­dzieć, iż się ja ukoń­czyć zdo­ła; gdy tym­cza­sem prze­wi­dzieć się nie da, czy­li ty za­ję­ty spra­wa­mi co­dzien­ne­go ży­cia bę­dziesz za­wsze miał spo­sob­ność po­te­mu, byś ści­śle po­szedł za wąt­kiem osno­wy ta­ko­wej, i jak dłu­go ona bę­dzie god­ną uwa­gi two­jej; wszak i ja mo­gąc je­dy­nie na do­ryw­ku pi­sać, nie wiem czy­li będę miał za­wsze dość swo­bo­dy i siły po­te­mu. Jak ty bo­wiem spo­dzie­wasz się zna­leźć w tej pra­cy mo­jej ro­ze­rwa­nie umy­słu, tak i ja w niej szu­kam ochło­dy i orzeź­wie­nia my­śli z po­wsze­dnie­go za­trud­nie­nia; książ­ka zaś sys­te­ma­tycz­na by­ła­by i dla cie­bie i dla mnie peł­ną gro­zy pra­cą. Zresz­tą sam wiesz, jak trud­no utrzy­mać jed­ność har­mo­nij­ną w sa­mej ze­wnętrz­nej for­mie, i jak wiel­ce wy­kład za­wisł od chwi­lo­we­go na­tchnie­nia i roz­ma­itej ży­cia po­go­dy.

Zwa­żyw­szy to wszyst­ko po­sta­no­wi­łem ci skre­ślać po­je­dyn­cze­mi prze­sył­ka­mi, niby li­sta­mi, osno­wę cała; z cze­go obie­cu­ję so­bie mno­gie do­god­no­ści i ko­rzy­ści nie­po­spo­li­te: bo nie­tyl­ko otwo­rzy się miła dla mnie spo­sob­ność czę­stych z tobą sto­sun­ków, ale i będę mogł pi­sy­wać do cie­bie w każ­dej chwi­li i pod róż­nem na­stro­je­niem umy­słu; nie za­wa­dzi bo­wiem, choć­by i każ­dy list miał inną bar­wę swo­ję. Nad­to for­ma li­stów na­da­je mi pra­wo skre­śle­nia ci wprost, co mi przy spo­sob­no­ści myśl i ser­ce na pió­ro przy­nie­sie, a nie spusz­cza­jąc z oka głów­ne­go celu mo­je­go, będę mógł czy­nić wy­ciecz­ki w przed­mio­ty bę­dą­ce w związ­ku ze sztu­ka­mi pięk­ne­mi: i zdo­łam we­dle upodo­ba­nia tak dłu­go roz­wi­jać rzecz całą, póki to­bie do czy­ta­nia ocho­ty a mnie do pi­sa­nia swo­bo­dy nie brak­nie.

Nie ozna­czam ci leż dla tego licz­by li­stów mo­ich, może ich bę­dzie bar­dzo dłu­gi sze­reg, może ich licz­ba bę­dzie bar­dzo szczu­pła; ile­kol­wiek zaś na­kre­ślę, za­wsze zło­żą ja­kąś ca­łość ukoń­czo­ną w so­bie, a za­czy­na­jąc od naj­ogól­niej­szych za­sad teo­ryi, za­pusz­czę się w co­raz bliż­sze szcze­gó­ły sztu­ki ca­łej. Uni­ka­jąc roz­ry­wa­nia ma­te­ryi, ze­chcę, aby każ­da waż­niej­sza osno­wa cał­ko­wi­cie ile moż­no­ści w jed­nym li­ście ob­ję­tą była; będą tedy li­sty nie­rów­nej ob­szer­no­ści, a obo­jęt­na jest rze­czą, choć­bym nie­kie­dy i prze­stą­pił mia­rę wła­ści­wą li­stom zwy­czaj­nym.

Otóż wi­dzisz cały za­mysł mój; upra­szam tyl­ko, abyś so­bie nie ro­bił zbyt po­chleb­nych dla mnie na­dziei. Je­że­li zaś te li­sty upodo­ba­nie two­je zjed­nać so­bie zdo­ła­ją, toż ze­chciej z twej stro­ny wy­ja­wić zda­nie two­je o mej pra­cy. Wiem, iż w koń­cu za­wsze się zgo­dzi­my; boć tak bywa, je­że­li róż­ność zda­nia po­cho­dzi ze szcze­re­go za­mi­ło­wa­nia praw­dy, a nie z chę­ci pu­stej utrzy­ma­nia się przy swo­jem, a spór po­czci­wie i w do­brej wie­rze wie­dzio­ny, koń­czy się za­wsze z ko­rzy­ścią dla rze­czy sa­mej i z pod­wyż­szo­nem po­wa­ża­niem wza­jem­nem.LIST II.

W śród zgieł­ku co­dzien­ne­go ży­cia, wśród kło­po­tów i kło­po­tów po­wsze­dnich, i za­bie­gów, i wrza­wy świa­ta, bie­ży nam czas cały i wiek nasz. Niby falą pły­nie trud za tru­dem, pra­ca ści­ga pra­cę, a wśród tego za­mę­tu i ha­ła­su nie do­sły­szysz i wo­ła­nia wyż­szej na­tu­ry czło­wie­czej i szla­chet­niej­szej isto­ty two­jej. Nie­kie­dy ato­li ode­zwie się w głę­biach pier­si znie­nac­ka ten głos, tak sil­nie i po­tęż­nie i cu­dow­nie za­ra­zem, że już umilk­ną w du­szy wszyst­kie niz­kie chę­ci i pra­gnie­nia, i pierzch­ną niby mgły noc­ne przed wscho­dzą­cy ju­trzen­ką. – Wte­dy nie­śmier­tel­na isto­ta du­cha na­sze­go, daw­no za­po­mnia­na, znów za­dzwo­ni niby pie­śnią aniel­ską i obu­dzi chę­ci, uczu­cia i my­śli do in­nej na­le­żą­ce dzie­dzi­ny. – Rzekł­byś, że mat­ka daw­no zmar­ła na­wie­dzi­ła w sza­rą go­dzi­nę tę­sk­ną­cą sie­ro­tę; bo chwi­le ta­ko­we uświę­ca­ją nas do wyż­sze­go po­wo­ła­nia i wzy­wa­ją, by­śmy wstą­pi­li w głąb sie­bie i zba­da­li do dna wie­ku­istą isto­tę na­szę.

Za­praw­dę, i na­ro­dy całe, i stu­le­cia, i czę­ści świa­ta ta­kie mają chwi­le, taką stro­nę ży­wo­ta swo­je­go. Patrz na na­szę mą­drą i do­świad­czo­ną Eu­ro­pę, zda­wa­ło­by się zra­zu, iż rę­ko­dzie­ła, pa­pie­ry, han­del, prze­mysł, we­ksle, kre­dyt, ko­le­je że­la­zne, para, ban­ki i roje co­rocz­nych a co­raz świet­niej­szych wy­na­laz­ków, przy­głu­szy­ły wszel­kie ży­cie du­cho­we; że wśród ha­ła­su tego, wśród go­nitw nie­zmor­do­wa­nych za za­rob­kiem, prze­po­mnia­no o wyż­szych ce­lach czło­wie­czej isto­ty. Je­że­li zaś głę­biej za­pu­ścisz oczy w ten ży­wot spół­cze­sne­go nam to­wa­rzy­stwa, wy­świe­ci się ja­sno, iż wła­śnie pod­nie­sie­nie ma­te­ry­al­ne­go bytu jest po­tęż­ną po­bud­ką umy­sło­we­go prze­bu­dze­nia; a je­że­li jest praw­dą nie­za­prze­czo­ną i sta­rą jak świat, iż je­dy­nie w zdro­wem i sil­nem cie­le sil­na też i po­tęż­na du­sza prze­miesz­ki­wać może, tak nie pod­le­ga wąt­pie­niu, iż uła­twie­nie w za­spa­ka­ja­niu po­trzeb cie­le­snych, jest wa­run­kiem ko­niecz­nym zwró­ce­nia my­śli do nad­zmy­sło­wych rze­czy.

Prze­mysł ma­te­ry­al­ny jest cia­łem spo­łecz­no­ści umy­sło­wej. Do­wo­dem tego jest prze­szłość cała. Ma­rze­nia ty­siąc­o­let­nie sta­rej Azyi, dzie­je po­ran­ne czło­wie­ka w Gre­cyi, i pra­ce har­de i peł­ne ma­je­sta­tu daw­ne­go Rzy­mu, i wy­si­le­nia na­stęp­nych dzie­się­ciu wie­ków pło­wie­ją w ob­li­czu dzi­wów obec­ne­go nam świa­ta. Bo je­że­li nie­gdyś czło­wiek pa­su­jąc się z sobą i ży­wio­ła­mi, peł­nym bo­le­ści mo­zo­łem do­słu­gi­wał się twar­do ży­wo­ta swo­je­go, nie miał ani siły po temu, ani swo­bo­dy, by się wzniósł ku wie­ku­iste­mu po­cho­dze­niu du­cha i wy­pia­sto­wał nie­biań­ski pier­wia­stek jego; dziś już we wień­cu swych cier­pień i chwa­ły ocie­ra czo­ło krwa­wym zno­jem zla­ne, wi­dzi, że nowe za­ra­nie dnie­je nad przy­szło­ścią jego, ży­wio­ły pod­da­ły mu się w pa­no­wa­nie, za­przę­gły się na jego miej­sce, pra­cu­ją na nie­go. A na­brał tem po­tęż­niej­sze­go har­tu, gdy daw­na wal­ka z po­tę­ga­mi na­tu­ry wy­pra­wi­ła siły jego, wzmoc­ni­ła du­cha i wy­ro­bi­ła go w so­bie. Gdy zaś naj­głów­niej­szym wa­run­kiem fi­zycz­ne­go świa­ta jest prze­strzeń, bo każ­da rzecz ma­te­ry­al­na miej­sce ja­kieś sobą zaj­mo­wać musi, więc też prze­strzeń była naj­po­tęż­niej­szym opo­rem, któ­ry ten świat ma­te­ry­al­ny sta­wiał do­tych­czas zwy­cięz­twom umy­sło­wym czło­wie­ka. Ale dziś ta trud­ność prze­mo­żo­na. Para uskrzy­dla po­dro­że, mo­rzem i lą­dem znie­sio­ne od­da­le­nie, wiel­ka spo­łecz­ność lu­dzi roz­strze­lo­na w kra­je osob­ne i dziel­ni­ce świa­ta, roz­drob­nio­na w ludy da­le­ko od sie­bie miesz­ka­ją­ce, czu­je się być znie­nac­ka zbli­żo­na do sie­bie; mia­sta roz­sy­pa­ne na set­ki mil już są­sia­do­wać z sobą będą, a za han­dlem rze­czy ma­te­ry­al­nych trop w trop pój­dzie za­mia­na naj­kosz­tow­niej­sze­go to­wa­ru, bo udzie­la­nie i na­by­wa­nie wza­jem­ne po­jęć i cy­wi­li­za­cyi umy­sło­wej. Wnet tedy ród ludz­ki bę­dzie miał za wspól­ny dom swój Zie­mię całą, a za ojca je­dy­ne­go Boga na nie­bie, atak za­iste speł­nią się obiet­ni­ce naj­pięk­niej­sze i zwia­sto­wa­nia Chrze­ści­jań­stwa na świe­cie.

Nie dziw tedy, iż przy wzmo­że­niu się po­tę­gi ma­te­ry­al­nej lu­dzi, wśród wart­kich ło­sko­tów prze­my­słu, bę­dzie ko­rzy­stać ko­niecz­nie i część umy­sło­wa czło­wie­ka, i ry­chlej lub póź­niej zaj­mie god­ne sie­bie sta­no­wi­sko. Bo na­wet, im gło­śniej­sza ze­wnętrz­na wrza­wa i ru­chaw­sze za­bie­gi świa­ta, tem też sil­niej­sza po­trze­ba scho­wa­nia się w so­bie i ob­tu­le­nia się sobą sa­mym. Tej praw­dy do­wo­dzą zja­wi­ska, któ­re się wszę­dzie czuć dają. Po­mi­ja­jąc już owe ci­che ale licz­ne pra­ce ro­dzą­ce się w sa­mot­nej izbie uczo­nych, i umie­jęt­no­ści po Aka­de­miach, co z ka­tedr dla szczu­płej licz­by wy­brań­ców pły­ną; nie wspo­mi­na­jąc już o mnó­stwie dzieł, co choć może nie za­wsze głę­bo­kiem ale za­iste co­raz przy­stęp­niej­szem dla wszyst­kich ko­ry­tem wy­le­wa się na świat, Wspo­mnę o jed­nej tyl­ko ozna­ce sil­nie ock­nio­nej dąż­no­ści umy­sło­wej: jest to owo wszę­dzie do­strzedz się da­ją­ce za­sma­ko­wa­nie pu­blicz­no­ści eu­ro­pej­skiej w ro­sko­szach sztuk pięk­nych. Były wpraw­dzie wie­ki sły­ną­ce wiel­ki­mi mi­strza­mi w pew­nej ga­łę­zi sztuk, na któ­rych stu­le­cie na­sze zdo­być się nie może, a prze­cież od cza­sów sta­rej Gre­cyi nig­dy wiel­ka pu­blicz­ność nie zaj­mo­wa­ła się wię­cej es­te­tycz­nem wy­kształ­ce­niem jak dziś. Nasz wiek nie dał­by umrzeć Cer­wan­te­so­wi z gło­du, ani Tas­so nie był­by zmu­szo­ny, jak nie­gdyś, po­ży­czyć so­bie w Pa­ry­żu ta­la­ra jed­ne­go, ani Co­reg­gio umarł­by pod cię­ża­rem mie­dzi za­pła­co­nej mu za ar­cy­dzie­ło jego; a daw­neż to cza­sy, gdy Schil­ler chi­rurg ba­ta­lio­no­wy mdlał w le­sie z nę­dzy i czczo­ści?

Dziś praw­dzi­wy ge­niusz do­ro­bi się za­wsze wień­ców i na­gro­dy na­leż­nej, bo pod­sta­wa jego szczę­ścia i chwa­ły jest sze­ro­ka, nią jest ukształ­ce­nie i sąd pu­blicz­no­ści, a nie już wię­cej jak daw­niej, ła­ska lub pro­tek­cyą osób prze­waż­nych, za­wsze nie­pew­na i chwie­ją­ca się. W na­szych cza­sach nie mają się o co trosz­czyć Ver­ne­ty, Lisz­ty, Vic­to­ry Hugo, Thor­wald­se­ny; żad­na wię­cej nie­ła­ska lub in­try­ga nie pod­ko­pie ich sła­wy, ani przy­szło­ści nie roz­trą­ci. Wszyst­kie praw­dzi­we ta­len­ta do uzna­nia swo­je­go przy­cho­dzą.

Po­wiesz może, iż zaj­mo­wa­nie się pu­blicz­no­ści sztu­ką pięk­ną do­wo­dzi ra­czej po­wierz­chow­ne­go lu­bow­nic­twa niż znaw­stwa, że wśród tłu­mu po­wo­ła­nych mała licz­ba od­bie­ra świę­ce­nie na ka­płań­stwo do świąt­ni­cy sztu­ki, że u więk­szej czę­ści sztu­ka pięk­na za­stę­pu­je je­dy­nie za­ba­wy, lub słu­ży próż­nej chę­ci wy­staw­no­ści. Nie chcę temu prze­czyć; nie­chaj się ato­li świę­ci czas taki, kie­dy już szla­chet­niej­sze roz­ko­sze choć­by dla za­ba­wy po­szu­ki­wa­ne będą; nie­chaj się świę­ci czas, w któ­rym wy­staw­ność i za­moż­ność domu oka­zu­je się ra­czej kosz­tow­nym po­są­giem, cud­nej pięk­no­ści ob­ra­zem, lub smacz­nie bu­do­wa­nym do­mem, niż tak jak to daw­niej by­wa­ło tłusz­czą służ­by próż­nu­ją­cej lub sza­rań­czą pa­si­brzu­chów. Zby­tek oka­zu­ją­cy się w sma­ku i w dzie­łach pięk­no­ści jest ze wszyst­kich naj­szla­chet­niej­szym.

Już to na­wet i Schil­ler po­wie­dział, iż ła­twiej po­znasz, czem kto jest i co wart, z tego, jak się bawi, jak z tego, co pra­cu­je. Świę­tem uro­czy­stem dla Gre­cyi były igrzy­ska; tam obok siły i zwin­no­ści cie­le­snej oka­zy­wa­no po­tę­gę i zwin­ność umy­sło­wą. W ob­li­czu ca­łe­go zgro­ma­dzo­ne­go ludu, wiesz­cze ude­rzyw­szy w lut­nie śpie­wa­li pie­śni swo­je bo­gom i wiel­kim lu­dziom na cześć; hi­sto­ry­cy czy­ta­li dzie­je, peł­ne chwa­ły ludu, któ­ry ich słu­chał, a lud ten da­wał im okla­ski i wień­ce. Prze­ciw­nie w onym Rzy­mie trze­ba było mor­dów i rze­zi na krwa­wej Are­nie, by za­ba­wić na­ród, co się pa­nem świa­ta uczy­nił. Hisz­pa­nów, owych ka­tów ca­łych lu­dów Ame­ry­ki, ro­sko­szą jest wal­ka z roz­ju­szo­nym by­kiem. W śred­nich wie­kach nie za­wsze skrę­ca­no so­bie kar­ki na tur­nie­jach dla roz­ryw­ki, ale zna­no i inne ro­sko­sze; dość ci bę­dzie przy­po­mnieć Tru­we­rów, Min­stre­lów, Min­ne­sen­ge­rów, i owe Jeux flo­raux i Cor­te d'amo­re, któ­rych śla­dy w Tu­lu­zie do dni na­szych się prze­cho­wa­ły. Otóż każ­dy wiek i na­ród ma swo­je sma­ki bę­dą­ce pięt­nem jego. Nig­dy tak do­bit­nie, jak przy za­ba­wie, nie roz­po­znasz bar­ba­rzyń­ca odu­kształ­co­ne­go czło­wie­ka.

Wi­taj­my tedy z ca­łem ser­cem czas po­da­ją­cy na miej­sce gru­bych we­so­ło­ści sztu­ki pięk­ne. Przy wy­raź­nej dąż­no­ści świa­ta do ukształ­ce­nia i udu­chow­nie­nia isto­ty swo­jej, spo­dzie­wać się też na­le­ży, iż i u nas zni­kać za­czną owe za­ba­wy bar­ba­rzyń­skie, wy­pły­wa­ją­ce niby z po­trze­by na­stro­je­nia ner­wów i na­pię­cia umy­słu, a sza­fu­ją­ce mi­nu­ta­mi i go­dzi­na­mi jak­by zdaw­ko­wą mo­ne­ta ży­cia. Co aby się jak naj­ry­chlej sta­ło, daj Boże!

Za­sma­ko­wa­nie w sztu­kach pięk­nych jest za­wsze wróż­bą udu­chow­nie­nia się cza­su i pierw­szym szcze­blem po­zna­nia naj­wyż­szych prawd, bo sztu­ki pięk­ne do­pie­ro przez zmy­sły na nas dzia­ła­ją. Po­ru­sza cię rzeź­ba, ob­raz, bu­do­wa­nie; toć prze­cież to są rze­czy, co twój wzrok, co zmy­sły ude­rza­ją, a przez tę zmy­sło­wą for­mę świe­ci isto­ta du­cho­wa. Oczy­ma po­są­gu lub ob­ra­zu spo­glą­da na nas świat nad­zmy­sło­wy; ar­chi­tek­tu­ra cio­sa­mi i ce­głą cuda spra­wia­jąc jak­by pie­śnią przej­mu­je du­szę; wszak i tony mu­zy­ki są brzmie­niem zmy­sło­wem, bo do słu­chu zmie­rzo­nem; ale har­mo­nia, ale me­lo­dya, któ­rą się tony te wią­żą, zro­dzi­ły się w głę­biach du­cho­wych i do du­cha pły­ną; a cóż do­pie­ro rzec o Po­ezyi, co po­tę­gą wy­obraź­ni i cza­rem ję­zy­ka łą­czy w so­bie urok wszyst­kich sztuk za­ra­zem. Sztu­ki odzie­wa­ją praw­dy ży­wot­ne pięk­no­ści sza­tą. A co nam Fi­lo­zo­fia po­da­je w trud­nych i je­dy­nie abs­trak­cyą do­ści­głych ro­zu­mo­wa­niach, sztu­ki pięk­ne tchem swej po­tę­gi prze­twa­rza­ją na cie­płe i peł­ne ży­cia isto­ty. Ztąd Göthe gdzieś po­wia­da, że praw­dy zstą­pi­ły na­gie z nie­ba na zie­mią, a sztu­ki spra­wi­ły im su­kien­ki. Tak tedy w każ­dem dzie­le sztu­ki dwa roż­ne scho­dzą się pier­wiast­ki: je­den zmy­sło­wy ma­te­ry­al­ny, dru­gi du­cho­wy, bę­dą­cy praw­dą nie­skoń­czo­ną; pierw­szy dla zmy­słów przy­stęp­ny, dru­gi dla sa­me­go du­cha wi­dza lub słu­cha­cza ist­nie­je. Poj­mo­wa­nie ta­ko­we isto­ty sztu­ki jest głów­ną pia­stą ca­łe­go przy­szłe­go ro­zu­mo­wa­nia na­sze­go, i do­sta­tecz­nie póź­niej udo­wod­nio­nem zo­sta­nie.

Je­że­li więc wży­ciu ca­łe­go na­sze­go rodu pięk­ność jest tak wiel­kiej wagi pier­wiast­kiem, war­to, by­śmy też całą my­ślą na­szą za­nu­rzy­li się w ten świat i po­zna­li naj­skryt­sze ta­jem­ni­ce jego. Za­nim ato­li za­pu­ści­my się w ten bliż­szy roz­biór przed­mio­tu na­sze­go, przedew­szyst­kiem rad­bym je­dy­nie w tej chwi­li uprząt­nąć nie­któ­re wąt­pli­wo­ści, ja­kie­by ci się zra­zu na­su­nąć mo­gły. Po­trze­ba, że­by­śmy je na wstę­pie sa­mym z sie­bie zrzu­ci­li, niby juki opóź­nia­ją­ce dal­szy po­chód nasz.

Prze­wi­du­ję z góry, że się, może nie zgo­dzisz na samo wy­obra­że­nie ta­ko­we o pięk­no­ści i po­wiesz: że prze­cież da­le­ko prost­szą dro­gą do na­ucze­nia praw­dy jest gołe ro­zu­mo­wa­nie, nie­odzia­ne w ża­den przy­strój, że ono ry­chlej do celu pro­wa­dzi i wy­raź­niej nam wska­zu­je, o co w ży­ciu istot­nie cho­dzi, niż wszel­kie pięk­no­ści dzie­ła, w któ­rych nie­kie­dy i bar­dzo trud­no do­pa­trzyć się praw­dy; że sama praw­da nie z ułu­dy ale z praw­dy się ro­dzi, bo czło­wiek nie piesz­czo­ta­mi pięk­no­ści, ale cierp­ką pra­cą do­ku­pu­je się prze­ko­na­nia swo­je­go; sło­wem, że sztu­ki nie są wca­le wła­ści­wym środ­kiem do celu. Otóż ten za­rzut nie tyl­ko to­bie ale każ­de­mu z razu mi­mo­wol­nie do my­śli przyj­dzie, sko­ro się wspo­mni o wiel­kiem po­wo­ła­niu pięk­no­ści.

Ale po­zwól, zro­zu­miej­my się bli­żej. Od­rzuć przedew­szyst­kiem myśl, ja­ko­by sztu­ka pięk­na mia­ła ja­kieś cele krom sie­bie, i ja­ko­by była je­dy­nie środ­kiem do osią­gnie­nia ja­kie­goś do­bra, bę­dą­ce­go czemś in­nem jak pięk­no­ścią. Sztu­ka ma cel swój sama w so­bie, so­bie sa­mej jest ce­lem i koń­cem, do któ­re­go zmie­rza. Tak jak i wszyst­kie praw­dy ni­czy­ją nie są słu­żeb­ni­cą, ani środ­kiem do osią­gnie­nia ob­cych im ce­lów, ale same z sie­bie mają wagę i zna­cze­nie swo­je. Czy­liż cno­ta, dla tego je­dy­nie ma war­tość wy­so­ką, iż zra­dza we­wnętrz­ny du­szy po­kój, że jest pod­wa­li­ną to­wa­rzy­skiej bu­do­wy i źró­dłem szczę­śli­wo­ści czło­wie­cze­go rodu? Czy­liż naj­wyż­szym ce­lem wy­cho­wa­nia mło­dzień­ca jest to, aby się jak mó­wią, do­brze wy­dał w to­wa­rzy­stwie, za­ra­dzał so­bie w przy­szło­ści w każ­dej po­trze­bie i zna­lazł w na­ukach spo­sób dal­sze­go utrzy­ma­nia swo­je­go?

Czy­liż praw­dy ma­te­ma­tycz­ne dla tego ist­nie­ją, aby słu­ży­ły za ćwi­cze­nie gim­na­stycz­ne ro­zu­mo­wi i mia­ły za­sto­so­wa­nie w mier­nic­twie, astro­no­mii i prze­my­śle? Kto­by tego był zda­nia, mógł­by rów­nem pra­wem po­wie­dzieć, iż mi­lio­ny go­re­ją­cych świa­tów na nie­bie je­dy­nie dla tego są stwo­rzo­ne, by nam ustro­ić i roz­świe­cić ciem­ność nocy, by na­miot nie­bie­ski roz­bi­ty nad­zie­mią wy­szyć gro­ma­da­mi gwiazd błysz­czą­cych, na ozdo­bę miesz­ka­nia na­sze­go. My miesz­kań­cy na tej drob­nej zie­mi mie­li­śmy istot­nie ta­kie za­ro­zu­mie­nie o so­bie, bo po­dob­ni do źle wy­cho­wa­ne­go dzie­cię­cia, ro­zu­mie­li­śmy, iż wszyst­ko dla na­szej za­ba­wy i po­żyt­ku jest stwo­rzo­nem; a na­wet aż do Ko­per­ni­ka świat mnie­mał, iż te tłu­my ciał nie­bie­skich wraz z na­szem słoń­cem pę­dzą ko­ło­wro­tem koło zie­mi na­szej, ja – koby oko­ło środ­ka i pani swo­jej; a było to na­wet bar­dzo szczę­śli­wie, że gwiaz­dy tak są wy­so­ko za­wie­szo­ne, by­li­by­śmy może ich się na­par­li, by się z nie­mi po­ba­wić i po­psuć je w koń­cu. Za­le­d­wie już mę­dr­ko­wie się nie py­ta­li, dla cze­go za­miast owych gwiazd nie mamy kil­ka księ­ży­ców zie­mi do­da­nych, boć­by prze­cież pięk­niej nam noc oświe­ci­ły i bo­ga­ciej nam ustro­iły nie­bo, niż owe słońc mi­ry­ady, któ­rych małą tyl­ko część go­łem okiem doj­rzeć moż­na, a któ­rych nie­skoń­czo­nej chma­ry choć­by naj­lep­szym te­le­sko­pem czło­wiek na wie­ki nie do­strze­że.

Do po­dob­nież to krzy­wych re­zul­ta­tów pro­wa­dzi fał­szy­we sta­no­wi­sko i krót­ko­wzro­kie za­pa­try­wa­nie się na rze­czy. Bo jako kwiat na igli­cy nie­do­stęp­nych Al­pów dy­szy za­pa­chem i świe­ci bar­wą, choć nie­wi­dzia­ny nig­dy od oka ludz­kie­go, kwit­nąc je­dy­nie Bogu sa­me­mu na chwa­łę, tak i gwiaz­dy mają cel swój w so­bie, i dla sie­bie są stwo­rzo­ne, a nie słu­żą na­szej drob­nej zie­mi. Co in­ne­go za­pew­ne jest twier­dzić, iż gwiaz­dy stro­ją nie­bo na­sze, a co in­ne­go, iż one dla sa­mej ozdo­by tyl­ko ist­nie­ją. Po­dob­nie i cno­ta jest praw­dą wie­ku­ista o so­bie sto­ją­cą bez wzglę­du na skut­ki zba­wien­ne z niej pły­ną­ce; tak i wy­cho­wa­nie ma za głów­ny cel swój, by uczło­wie­czyć mło­dzień­ca, pod­nieść go do za­cno­ści ludz­kiej i zbli­żyć do po­zna­nia Wszech­moc­ne­go i Ojca, by urósł nie­bu i zie­mi na cześć; wszak i za­sa­dy ma­te­ma­tycz­ne są i były praw­dą, choć­by i nie było rodu ludz­kie­go któ­ry­by je za­po­znał; tak na­resz­cie i wszyst­kie wiel­kie praw­dy, i sztu­ki pięk­ne same, choć z nich spa­da niby Boża rosą szczę­śli­wość lu­dzi i nie­prze­li­czo­ne ko­rzy­ści dla nich, maja prze­cież war­tość same w so­bie i nie za­le­żą od ni­cze­go wca­le.

Je­że­li zaś sztu­ki pięk­ne są je­dy­nie środ­kiem do cze­goś in­ne­go, sło­wem je­że­li wcho­dzą w obcy so­bie za­kres, jak to wi­dzi­my, iż ma­lar­stwo, rzeź­ba, ar­chi­tek­tu­ra, zdo­bi sprzę­ty do­mo­we, stroi ogro­dy, sza­ty, łą­cząc się ze sto­larsz­czy­zną, ha­fta­mi stro­jem miesz­kań i t… d… toć wte­dy prze­sta­je być sztu­ką istot­ną, o któ­rej mó­wię, ale jest je­dy­nie sztu­ką zdo­bią­cą, na­dob­ną, jest przy­stro­je­ni. Ale my tu je­dy­nie o sztu­ce wy­zwo­lo­nej, to jest usa­mo­wol­nio­nej od wszel­kich po­bocz­nych ce­lów roz­pra­wiać mamy.

Wi­dzisz tedy, że się już zgo­dzić nie mo­że­my na zda­nie jed­ne­go z dzi­siej­szych pi­sa­rzów fran­cuz­kich gło­śnej sła­wy, gdy mówi: "Nu­lart­ne déri­ve de soi, ne­sub­si­ste par soi-même, pour ain­si dire so­li­ta­ire­ment. L'art pour l'art est donc une ab­sur­di­té. Le per­fec­tion­ne­ment de l'être dont il ma­ni­fe­ste le pro­grès, en est le but."

Je­że­li tedy, ja­ke­śmy wy­żej po­wie­dzie­li, sztu­ka pięk­na wy­ra­ża praw­dę we for­mie zmy­sło­wej, przy­stęp­nej dla wzro­ku i słu­chu, toć już wi­dzisz, iż ona słu­żąc do uzmy­sło­wie­nia praw­dy, sama so­bie słu­ży i sie­bie sama ma za cel, bo ona sama jest praw­dą, ale wy­ja­śnio­na w spo­sób ma­te­ry­al­ny, jest ona jed­nym z kształ­tów, któ­ry praw­da na sie­bie przy­bie­ra, tak n… p… znów fi­lo­zo­fia jest praw­dą, ale już nie we for­mie bez­barw­ne­go ro­zu­mo­wa­nia. W niej duch świe­ci bez po­śred­nic­twa ma­te­ryi i zmy­słów, świe­ci czy­stym wiecz­no­ści pro­mie­niem i prze­ma­wia wprost o so­bie i o wiel­kiem prze­zna­cze­niu czło­wie­ka. Sztu­ka pięk­na zaś, łą­cząc świat cie­le­sny z wie­ku­istym, jest po­śred­ni­cy mię­dzy nie­bem i zie­mią; opu­ści­ła dla nas raj­ską dzie­dzi­nę, a przy­wdziaw­szy na się cie­le­sność śmier­tel­ną, dzie­li z nami i zni­ko­mość i bie­dy na­szę, by nas w czar­nych po­cie­szyć chwi­lach, za­ba­wić swo­je­mi kwia­ta­mi, i przy­tu­lić do sie­bie, niby dzie­cię pła­czą­ce. Gdy ato­li świat zmy­sło­wy ła­twiej­szy jest do po­ję­cia niż czy­sto­ro­zu­mo­wy, więc też sztu­ka pięk­na wcze­śniej była na­uczy­ciel­ką lu­dzi niż Fi­lo­zo­fia.

Nim się ród ludz­ki mocą sa­me­go ro­zu­mu do­bił prawd o nie­bie i zie­mi, o ży­ciu i śmier­ci, o wiecz­no­ści i na­tu­rze, wcze­śniej o nich za­ma­rzył, ucząc się czy­tać z dzieł pięk­no­ści jak­by z książ­ki ob­raz­ko­wej, w nich prze­czu­wa­jąc wiel­kie prze­zna­cze­nie swo­je. Dla tego leż po­eci, wiesz­cze, bar­dy byli pierw­szy­mi na­uczy­cie­la­mi na­ro­dów, i pierw­szy­mi ich ka­pła­na­mi i fi­lo­zo­fa­mi.

Od wie­ków sztu­ki, re­li­gia i fi­lo­zo­fia w ści­słym z sobą były związ­ku, ro­snąc na wspól­nym so­bie grun­cie praw­dy. A że poj­mo­wa­nie róż­ne praw­dy i róż­ny spo­sób jej uzmy­sło­wie­nia wy­ni­ka z naj­głęb­szej du­szy świąt­ni­cy i z ca­łej tre­ści czło­wie­ka, więc tez hi­sto­rya sztu­ki jest wier­nym ob­ra­zem owej we­wnętrz­nej hi­sto­ryi rodu ludz­kie­go.

Je­że­li cały ród czło­wie­czy, co od wie­ków nie­po­wrot­nie pły­nie niby rze­ką do wiecz­no­ści mo­rza, uwa­żać bę­dziesz za jed­nę oso­bę, znaj­dziesz to samo pra­co­wa­nie się jego nad sobą, te wol­ne ale pew­ne po­stę­py roz­wi­ja­nia się du­cho­we­go, co w po­je­dyn­czym czło­wie­ku. Tu jed­na tyl­ko za­cho­dzi róż­ni­ca, iż ród ludz­ki nie umie­ra nig­dy; a choć i on ma mroź­ne i głu­che zimy i dłu­gie nocy swo­je, co sze­re­giem wie­ków jak­by gro­bem przy­wa­la­ją świat, aleć gdy otrę­twie­nie śmier­tel­ne prze­mi­nie, do­cze­ku­je się znów wio­sny swo­jej, a każ­da wio­sna sil­niej­sza i pięk­niej­sza cud­niej­szym buja li­ściem, i nową świet­niej­szą epo­kę w hi­sto­ryi roz­po­czy­na. Każ­da epo­ka od­ra­dza się no­wym pier­wiast­kiem, któ­rym żyje i od­dy­cha, a jest on róż­ny we­dle róż­ne­go stop­nia ukształ­ce­nia, któ­ry ród ludz­ki w pew­nym wła­śnie cza­sie zaj­mu­je.

Tak więc i sztu­ka ko­niecz­nie róż­ne a róż­ne kształ­ty na się przyj­mu­je. Patrz na­dzie­je star­cy Azyi, co to jest za­ra­zem wscho­dem i słoń­ca i du­cha czło­wie­cze­go, spo­strze­żesz wszę­dzie, iż tu hi­sto­rya prze­ży­ła dzie­cię­ce lata swo­je. Nie wda­jąc się jesz­cze te­raz w głęb­sze do­wo­dze­nie i za­pusz­cza­nie się w te dzie­je, przy­po­mnę ci po­krót­ce, co nam sta­ry He­ro­dot o tej Azyi, o tym Egip­cie pra­wi, owe ko­le­je fan­ta­stycz­ne losu Psa­me­ty­ka, sny sta­re­go Asty­age­sa, ów król Ramp­se­nit że­nią­cy dow­cip­ne­go zło­dzie­ja z cór­ką swo­ją, pier­ścień Po­ly­kra­te­sa, So­lo­son, So­py­ros i płaszcz jego pur­pu­ro­wy, Ba­bi­lon, Ni­ni­wa, Se­mi­ra­mis. Rzekł­byś, ke te ga­wę­dy He­ro­dot gdzieś na wie­czer­ni­cach ru­skich po­sły­szał; są to gad­ki, jak je to niań – ki lu­bią dzie­ciom ba­jać; ja­koż za­wsze też uwa­ża­łem, iż ta pier­wiast­ko­wa hi­sto­rya bar­dzo do sma­ku ma­łym pa­cho­lę­tom przy­pa­da i z wiel­ką jej chci­wo­ścią słu­cha­ją. A lubo Azya i hi­sto­rya jej i dziś jesz­cze po­dob­na do ja­kiejś dłu­giej a świet­nej baj­ki, lubo przy­po­mi­na po­wie­ści opo­wia­da­ne przez Ara­bów przy sa­mot­nem ogni­sku w głu­cho­cie pu­sty­ni, wsza­koż jest to już nowe ży­cie Azyi, nowe jej wy­da­nie. Azya Ma­ho­me­tań­ska wiel­ce się róż­ni od owej He­ro­do­to­wej, bo w tej tyl­ko istot­nie wi­dać du­cha czło­wie­cze­go niby w po­wi­ciu; tu fan­ta­zya sa­mo­pas bu­ja­jąc, na poły we śnie i na poły na ja­wie o so­bie prze­ma­wia, ztąd tu­taj sztu­ki są jak­by wy­ma­rzo­ne nocą wi­dzia­dła; po­ezya, choć peł­na tre­ści, jest po­trze­bą na­tu­ry sa­mej, i bez­przy­tom­nie brzmi z peł­nych pier­si, jak­by pieśń sło­wi­ka z won­nych krze­wów róży.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: