Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mądrość prawieków. O czym przypominają nam pradawni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
25,53
Najniższa cena z 30 dni: 15,90 zł

Mądrość prawieków. O czym przypominają nam pradawni - ebook

Teraźniejszość jest zwykle kłopotliwa i niejasna z powodu swej bliskości, przyszłość nieznana i tylko przeszłość może być dla nas pocieszeniem i pouczeniem. Tymczasem wewnętrzny duch naszej rozpędzonej współczesności nakazuje aby „wybrać przyszłość” i odrzucić  „stare rupiecie” przeszłości. Dumni z naszej kosmicznej cywilizacji, zwykliśmy traktować naszych odległych przodków jak ociężałe, niedouczone dzieci, ich dorobek zaś pobłażliwie jako co najwyżej dobry materiał dla modnych tak dziś historycznych zabaw i rekonstrukcji. To droga do nikąd bowiem w ten sposób rezygnujemy z jedynych naprawdę mądrych i oddanych nam przewodników, którzy przeprowadzić nas będą w stanie przez nadchodzące nieuchronnie zagrożenia, które przygotowuje nam nadchodząca przyszłość.
O tym czego nauczyć mogą nas – jeśli tego tylko zechcemy – nasi odlegli przodkowie opowiada ta książka. Dokąd odeszli dawni bogowie? Jaki jest paleolityczny przepis na zdrowie? Jak dawniej radzono sobie z ekologicznymi katastrofami? O czym opowiadają sny i co mówią nasze fryzury? Skąd wzięły się muzyka, taniec i sztuki plastyczne? Kto rządził najpierw – kobiety czy mężczyźni i dlaczego najdawniejsze domy były okrągłe? I dlaczego warto mieć i pielęgnować tajemnicę bytu z takim dziś zapałem ściganą przez nowoczesne nauki. Odkryjmy mądrość prawieków aby wzbogacić mądrość naszej współczesności.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0245-8
Rozmiar pliku: 396 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Czy prze­szłość jest nam dziś do cze­goś po­trzeb­na? Czy może w ja­kiś spo­sób wzbo­ga­cić nas sa­mych i na­sze ży­cie, a może jest tyl­ko zbęd­nym ba­la­stem, wsty­dli­wym, bez­u­ży­tecz­nym świa­dec­twem „dzie­cięc­twa” na­sze­go czło­wie­czeń­stwa, o któ­rym chcie­li­by­śmy za­po­mnieć?

Ży­je­my prze­cież w spo­sób da­le­ce od­mien­ny od try­bu ży­cia na­szych przod­ków, tak inne mamy pra­gnie­nia i po­trze­by, tak od­mien­ne ide­ały i wy­obra­że­nia, że zda­je nam się, iż na­sza prze­szłość to od­le­gły, eg­zo­tycz­ny kraj, z któ­rym nie łą­czy nas nic.

Rze­czy­wi­ście, pa­trząc z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy, ży­cie na­szych przod­ków było nie do znie­sie­nia: krót­kie, peł­ne zno­ju, za­gro­żo­ne nie­ustan­nie śmier­cią choć­by na sku­tek tak ła­two ule­czal­nych dla nas cho­rób jak go­rącz­ka po­ło­go­wa, tę­żec czy gan­gre­na. Po­zba­wio­ne też było wie­lu ra­do­ści i uciech, któ­re na­da­ją treść na­szej eg­zy­sten­cji. Ży­cie bez elek­trycz­no­ści, sa­mo­cho­dów, te­le­wi­zji, su­per­mar­ke­tów i dys­ko­tek mo­gło być na­praw­dę po­nu­re. Wy­pa­da więc tyl­ko współ­czuć tam­tym lu­dziom, że tak wcze­śnie, w jak­że pry­mi­tyw­nych cza­sach przy­szło im żyć. Rów­no­cze­śnie jed­nak, choć cięż­kie, krót­ko­trwa­łe, peł­ne nie­pew­no­ści, sku­pio­ne na co­dzien­nej wal­ce o prze­trwa­nie, ich ży­cie mia­ło też coś, cze­go nam bra­ku­je, co utra­ci­li­śmy bez­pow­rot­nie, a co two­rzy­ło nie­po­wta­rzal­ną, nie­po­ję­tą dla nas – wol­nych od tam­tych bodź­ców i ogra­ni­czeń – moc, po­wa­gę i pięk­no każ­dej chwi­li ist­nie­nia. Jego kru­chość, krót­ko­trwa­łość, cią­gła obec­ność za­gro­żeń wzma­ga­ły in­ten­syw­ność prze­żyć, wzbu­dza­ły ra­dość każ­dą ofia­ro­wa­ną chwi­lą. Bo prze­cież czym in­nym były ich wy­pra­wy z oszcze­pem po mię­so do le­śnej „spi­żar­ni”, a czym in­nym są na­sze sa­mo­cho­do­we wy­pra­wy do skle­pów z go­to­wy­mi wę­dli­na­mi, czym in­nym ich po­ucza­ją­ce opo­wie­ści o czy­nach mi­tycz­nych bo­ha­te­rów i czym in­nym nie­koń­czą­ce się fa­bu­ły mi­ło­snych pe­ry­pe­tii bo­ha­te­rów z ob­cych na­szym lo­som te­le­wi­zyj­nych se­ria­li Bra­zy­lii czy Ar­gen­ty­ny. Nasi od­le­gli przod­ko­wie szyb­ciej doj­rze­wa­li, moc­niej żyli, bar­dziej niż my ce­ni­li dany im czas i wię­cej wie­dzie­li o ta­jem­ni­cy ży­cia w cie­niu śmier­ci. W isto­cie więc ich ży­cie cha­rak­te­ry­zo­wa­ło się wzmo­żo­ną po­wa­gą ist­nie­nia, któ­rą za­tra­ci­li­śmy, choć jesz­cze nasi oj­co­wie i dzia­do­wie zna­li jej au­ten­tycz­ny smak.

To było jed­nak daw­no i dla­te­go jak zło­wiesz­cze me­men­to za­brzmieć może ogło­szo­na nie­daw­no wieść o ak­tu­al­nym spo­so­bie ży­cia Tu­are­gów, ostat­niej le­gen­dy ar­cha­icz­ne­go świa­ta ko­czow­ni­ków, wol­nych, wa­lecz­nych i peł­nych fan­ta­zji ry­ce­rzy pu­sty­ni bro­nią­cych się przez stu­le­cia przed na­po­rem glo­bal­nej ni­co­ści. Oka­zu­je się, że owi wo­jow­ni­cy Sa­ha­ry, smu­kli i pięk­ni w swych ma­low­ni­czych stro­jach ko­lo­ru in­dy­go, bo­ha­te­ro­wie pu­styn­nych bi­tew i ro­man­tycz­nych epo­sów, dziś, gdy już wzbo­ga­cą się na han­dlu solą, wiel­błą­da­mi albo na ra­bun­ku są­sia­dów, naj­bar­dziej uwiel­bia­ją za­sia­dać przed te­le­wi­zo­ra­mi i bez koń­ca oglą­dać bra­zy­lij­skie se­ria­le i słu­chać arab­skiej mu­zy­ki roc­ko­wej z Egip­tu. Ich tra­dy­cyj­ny tryb ży­cia, oby­cza­je, śpiew i mu­zy­ka fa­scy­nu­ją już tyl­ko „za­krę­co­nych” et­no­gra­fów i nie­stru­dzo­nych tu­ry­stów. „Ta­kie ży­cie jest nor­mal­ne, ta­kie lu­bi­my” od­po­wia­da­ją im, a tam­to co było – tłu­ma­czą – wy­ni­ka­ło tyl­ko z na­szej bie­dy i nie­doj­rza­ło­ści. Jed­nak nie za­po­mi­na­ją o swo­jej daw­no­ści i toż­sa­mo­ści, bo ona też jest źró­dłem ich bo­gac­twa. Gdy nad­cho­dzą ple­mien­ne świę­ta, jadą na pu­sty­nię, któ­ra jest ich praw­dzi­wym do­mem, i przez kil­ka dni żyją tak jak ich przod­ko­wie, gro­ma­dzą te­lu­rycz­ną moc i jesz­cze raz usta­la­ją za­po­mnia­ny po­rzą­dek war­to­ści. Gdy wra­ca­ją do swych osad roz­rzu­co­nych na skra­ju pu­sty­ni, urzą­dza­ją pa­ra­dy dla tu­ry­stów, swą du­cho­wą tra­dy­cję za­mie­nia­ją na pie­nią­dze i na­wet nie mu­szą jak nie­gdyś ho­do­wać wiel­błą­dów.

Tam­ten ar­cha­icz­ny świat, choć co­raz bar­dziej od­le­gły, nie­zro­zu­mia­ły, ko­ja­rzo­ny z bie­dą i za­co­fa­niem, lek­ce­wa­żo­ny, trak­to­wa­ny jako dzie­cię­cy, a więc nie­po­waż­ny okres w dzie­jach ludz­ko­ści, kry­je w so­bie jed­nak nie­znisz­czal­ną wiel­kość i nadal pro­mie­niu­je ta­jem­nym bla­skiem z ot­chła­ni cza­su. Tak­że z uta­jo­nych po­kła­dów nas sa­mych, z na­szej nie­świa­do­mo­ści ukształ­to­wa­nej przez ty­siąc­le­cia, prze­cho­wu­ją­cej świa­dec­twa epok pier­wot­nych, w któ­rych kształ­to­wał się wzo­rzec czło­wie­czeń­stwa. Stąd na­sze tę­sk­no­ty do tam­tych od­le­głych cza­sów, tę­sk­no­ty nie­ja­sne, bar­dziej prze­czu­wa­ne niż świa­do­me, ujaw­nia­ją­ce się nie­czę­sto i za­ska­ku­ją­ce nas sa­mych. Wie­my, że coś utra­ci­li­śmy, coś za­gu­bi­li­śmy w złud­nym pę­dzie cy­wi­li­za­cyj­ne­go po­stę­pu, cze­goś nam bra­ku­je, tyl­ko nie wie­my cze­go. Do­pie­ro ja­kieś wspo­mnie­nie, chwi­lo­we za­my­śle­nie, na­głe za­trzy­ma­nie w cich­ną­cej prze­strze­ni wiej­skich pól o zmierz­chu, gdy otwie­ra się na chwi­lę nie­wi­dzial­na szcze­li­na, od­dzie­la­ją­ce to, co do­raź­ne, od tego, co wiecz­ne, spro­wa­dza pro­ste py­ta­nie: czy na­sze ży­cie jest na mia­rę czło­wie­ka, czy wła­ści­wie wy­ko­rzy­stu­je­my nie­zwy­kły dar, ja­kim jest nie­po­wta­rzal­na prze­cież w na­szym jed­nost­ko­wym wy­da­niu moż­li­wość ist­nie­nia.

Weź­my choć­by nasz sto­su­nek do rze­czy, przed­mio­tów, któ­re wy­twa­rza­my i któ­re uła­twia­ją nam ży­cie. Są to wy­two­ry se­ryj­nej pro­duk­cji, z ła­two­ścią je na­by­wa­my i jesz­cze chęt­niej z nimi się roz­sta­je­my, aby ku­po­wać nowe. Daw­niej przed­mio­ty mia­ły swą in­dy­wi­du­al­ność wi­docz­ną na­wet po­śród rze­czy ma­ją­cych ta­kie samo prze­zna­cze­nie. Każ­dy był tro­chę inny, od­zwier­cie­dlał ory­gi­nal­ność pra­cy kon­kret­ne­go wy­twór­cy, no­sił cząst­kę jego czło­wie­czeń­stwa. Tak wy­ko­na­ne przed­mio­ty były to­wa­rzy­sza­mi lu­dzi, zży­wa­ły się z nimi przez lata, po­wia­da­no, że mia­ły du­szę i gdy się zu­ży­wa­ły, nie wy­rzu­ca­no ich po pro­stu na śmiet­nik, nie de­gra­do­wa­no do po­zio­mu śmie­cia. „Dla czło­wie­ka daw­ne­go rzecz była no­si­cie­lem mocy” – po­wia­da fe­no­me­no­log, re­li­gio­znaw­ca Ge­rar­dus van der Le­euw. „W cza­sie waż­nej wy­pra­wy pe­wien Afry­kań­czyk, na­dep­nąw­szy na ka­mień, wy­krzy­ku­je «Hej, a więc tu je­steś?!». Po czym za­bie­ra ze sobą ka­mień, któ­ry od­tąd za­pew­ni mu po­wo­dze­nie. Ka­mień ten dał mu jak gdy­by znak, że po­sia­da moc”. Sir Isa­iah Ber­lin, hi­sto­ryk idei, rów­nież za­uwa­żył, że „dla na­szych przod­ków dęby mia­ły ser­ce, mi­ne­ra­ły – żyły, zie­mia – wnętrz­no­ści. Te ka­te­go­rie po­rząd­ko­wa­ły ich rze­czy­wi­stość. Je­śli nie spoj­rzy­my na ich wi­zję świa­ta od ich stro­ny, nic z niej nie zro­zu­mie­my”. Dla­te­go god­nym roz­wa­że­nia jest za­le­ce­nie, któ­re do dzi­siej­szych lu­dzi, po­tom­ków od­le­głych po­ko­leń, kie­ru­je fi­lo­zof, Mar­tin He­ideg­ger, je­den z naj­bar­dziej „ciem­nych” i zwró­co­nych do mą­dro­ści daw­nych po­ko­leń: „Ocze­ku­jąc na po­wrót wszech­ogar­nia­ją­ce­go sen­su, jed­nost­ka pra­gną­ca prze­ciw­sta­wić się roz­po­wszech­nio­nej w kul­tu­rze dwu­dzie­sto­wiecz­nej «pu­blicz­nej ga­da­ni­nie», pod­jąć musi wy­si­łek ta­kie­go sa­me­go ro­dza­ju, jaki był pod wzglę­dem struk­tu­ral­nym spo­so­bem usen­sow­nie­nia świa­ta – na­iw­nie i na­tu­ral­nie – udzia­łem czło­wie­ka ar­cha­icz­ne­go”.

Kie­ru­nek zo­stał więc wy­zna­czo­ny i pro­wa­dzi do od­zy­ska­nia utra­co­nej jed­no­ści ob­ra­zu świa­ta i jego prze­ży­wa­nia. My ży­je­my w świe­cie po­ka­wał­ko­wa­nym, po­dzie­lo­nym na stre­fy, spe­cja­li­za­cje, ka­te­go­rie. Świat daw­nych lu­dzi był jed­no­ścią, cze­go naj­wyż­szym wy­ra­zem była po­zy­cja bo­gów i wszel­kich sił du­cho­wych. W na­szym świe­cie roz­dział na to co ma­te­rial­ne i du­cho­we sta­no­wi fun­da­ment rze­czy­wi­sto­ści. Ma­te­rial­ność jest do­świad­cza­na, spraw­dza­na, kształ­to­wa­na; du­cho­wość na­le­ży do stre­fy wia­ry i nie pod­le­ga do­świad­cze­niu. Lu­dzie daw­ni, aż do epo­ki kla­sycz­nej w sta­ro­żyt­nej Gre­cji, po­dzia­łu ta­kie­go nie zna­li. Oni nie wie­rzy­li w bo­gów, oni ich do­świad­cza­li, tak jak my do­świad­cza­my śpie­wu pta­ków czy szu­mu wia­tru. Oni byli ra­zem z bo­ga­mi, a bo­go­wie z nimi, cią­gle i na co dzień, dla­te­go nie­po­trzeb­na była im jak nam wia­ra, któ­ra jest ak­tem woli i opo­wie­dze­niem się. Żad­ne zwie­rzę, przed­miot, stan po­wie­trza i nie­ba nie był dla nich tyl­ko zja­wi­skiem na­tu­ral­nym, i choć za­rów­no uszy i oczy mie­li zbu­do­wa­ne tak samo jak my, to jed­nak do­strze­ga­li rze­czy, któ­rych ist­nie­nia my na­wet nie po­dej­rze­wa­my. Wszyst­ko, co rze­czy­wi­ście ist­nie­je, ma oprócz eg­zy­sten­cji wi­dzial­nej, zmy­sło­wej, kon­kret­nej rów­nież tak samo re­al­ny byt nie­wi­dzial­ny, du­cho­wy i ten dru­gi stan jest waż­niej­szy. Zno­si on po­zor­ną i uzna­wa­ną tyl­ko przez nas ogra­ni­czo­ność, przy­pad­ko­wość i cha­otycz­ność świa­ta. Daw­ni lu­dzie wi­dzie­li więc wię­cej i nie wąt­pi­li, że rze­czy rów­nież pro­wa­dzą pe­wien ro­dzaj ży­cia.

W tym miej­scu po­win­no po­ja­wić się py­ta­nie, na któ­re bę­dzie­my sta­ra­li się od­po­wie­dzieć w książ­ce. Czy ze­rwa­nie z daw­nym sty­lem ży­cia, my­śle­nia i prze­ży­wa­nia świa­ta nam się opła­ci­ło? Czy wię­cej zy­ska­li­śmy, czy też stra­ci­li­śmy, usu­wa­jąc bo­gów z na­szej co­dzien­no­ści, do­ko­nu­jąc ra­dy­kal­ne­go roz­dzia­łu pier­wot­nej jed­no­ści świa­ta na du­cha i ma­te­rię, wy­ostrza­jąc na­sze wi­dze­nie świa­ta w jed­nym kie­run­ku i wy­ga­sza­jąc je w in­nych? Py­ta­nie to sta­wia rów­nież Phi­lip van Do­ren Stern w książ­ce Pre­hi­sto­ric Eu­ro­pe (Lon­don 1979): Czy nam się to opła­ci­ło? I ja­kie są kosz­ta utra­ty tam­te­go ar­cha­icz­ne­go świa­ta na rzecz na­szych kul­tu­ro­wych i na­uko­wych osią­gnięć, wiel­kie­go gma­chu cy­wi­li­za­cji tech­nicz­nej, na­uko­wych osią­gnięć, na­szej no­wo­cze­snej me­dy­cy­ny, na­szej wy­go­dy i luk­su­su? Czy war­te są one za­mę­tu, udrę­ki, roz­le­wu krwi, okru­cień­stwa, sa­mot­no­ści i stra­chu, któ­re sta­no­wią tyl­ko część ra­chun­ku wy­sta­wio­ne­go nam za cy­wi­li­za­cyj­ny po­stęp? Czy ten in­te­res był dla nas opła­cal­ny? Czy rze­czy­wi­ście do­brym roz­wią­za­niem dla czło­wie­ka było po­rzu­ce­nie pro­ste­go ży­cia łow­cy i zbie­ra­cza, któ­re było mu prze­zna­czo­ne przez na­tu­rę i we­dług któ­re­go za­sad do­sko­na­le pro­spe­ro­wał przez set­ki ty­siąc­le­ci, na rzecz eg­zy­sten­cji w co­raz bar­dziej za­tło­czo­nych wspól­no­tach i mia­stach, gdzie wza­jem­na agre­sja i kon­ku­ren­cja sta­wa­ła się na­czel­ną za­sa­dą współ­ży­cia? Cy­wi­li­za­cyj­ny po­stęp, któ­ry dziś ob­ser­wu­je­my, jest oczy­wi­stym fak­tem, na py­ta­nie zaś, czy­je­go kosz­ty były dla ludz­ko­ści opła­cal­ne, każ­dy musi so­bie od­po­wie­dzieć sam. Praw­do­po­dob­nie nig­dy nie uzy­ska­my w tej kwe­stii od­po­wie­dzi osta­tecz­nej i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej wszyst­kich, ale to od­wiecz­ne py­ta­nie sta­no­wi klucz do za­gad­ki wiel­ko­ści, chwa­ły i nie­spo­ty­ka­nej ka­rie­ry czło­wie­ka na na­szej pla­ne­cie”.

Od­po­wiedź nie jest pro­sta i oczy­wi­sta, aby choć­by pod­jąć pró­bę jej udzie­le­nia, na­le­ży naj­pierw zbli­żyć się do tam­te­go utra­co­ne­go świa­ta, po­znać, co sta­no­wi­ło jego war­tość, i skon­fron­to­wać z tym, co mamy. Za­pew­ne my rów­nież nie udzie­li­my od­po­wie­dzi osta­tecz­nej i za­do­wa­la­ją­cej wszyst­kich, ale przy oka­zji osią­gnąć mo­że­my rzecz uży­tecz­ną, na­wet cen­ną dla na­szej pew­nie nie­od­wra­cal­nej już kon­dy­cji. Mo­że­my opi­sać – na mia­rę na­szych moż­li­wo­ści – jaki był tam­ten utra­co­ny świat, ja­kie było w nim ży­cie czło­wie­ka, wska­zać naj­waż­niej­sze war­to­ści, któ­re utra­ci­li­śmy, a na­wet sta­rać się przy­wró­cić je na­sze­mu ży­ciu, aby je wzbo­ga­cić i uczy­nić bar­dziej war­to­ścio­we.

Moż­li­wo­ści w tym za­kre­sie do­star­czą nie tyl­ko na­uki ta­kie jak ar­che­olo­gia, mi­to­lo­gia, et­no­lo­gia, hi­sto­ria. Po­moc­na bę­dzie rów­nież psy­cho­lo­gia, bo daw­ny, ar­cha­icz­ny czło­wiek nie umarł, nie za­gi­nął cał­ko­wi­cie i osta­tecz­nie. On żyje nie tyl­ko w ma­te­rial­nych i ar­ty­stycz­nych świa­dec­twach, któ­re po­zo­sta­wił, ale też w głę­bi nas, w na­szej ludz­kiej na­tu­rze, skry­wa się w na­szej nie­świa­do­mo­ści, wy­bu­cha w za­ska­ku­ją­cych nas emo­cjach i na­mięt­no­ściach. Na swój spo­sób two­rzy­my z nim jed­ność, wy­star­czy tyl­ko ze­skro­bać na­war­stwie­nia epok i cy­wi­li­za­cji, aby i w nas ob­ja­wi­ło się to, co daw­ne, pier­wot­ne i ar­cha­icz­ne w pod­sta­wo­wym rdze­niu i isto­cie czło­wie­czeń­stwa. Za­uwa­żył to już po­nad sto lat temu Gu­staw Le Bon, fran­cu­ski so­cjo­log, au­tor ak­tu­al­nej do dziś pra­cy Psy­cho­lo­gia roz­wo­ju na­ro­dów. Stwier­dził, że „każ­dy nasz czyn świa­do­my ro­dzi się na grun­cie nie­świa­do­mo­ści, ukształ­to­wa­nej zwłasz­cza pod wpły­wem dzie­dzicz­no­ści. Tam mo­że­my zna­leźć nie­zli­czo­ne po­zo­sta­ło­ści po na­szych przod­kach. Nie­mal wszyst­kie na­sze co­dzien­ne czy­ny są wła­śnie re­zul­ta­tem tych po­bu­dek, któ­re ucho­dzą na­szej uwa­gi”. Ele­men­ty ar­cha­icz­ne są wie­czy­ście ludz­kie, dla­te­go pod po­wło­ką ra­cjo­na­li­zmu no­si­my je rów­nież i my. Nie ozna­cza to jed­nak, że mo­że­my przy­my­kać oczy na rów­nie istot­ne róż­ni­ce, od­dzie­la­ją­ce nas od daw­nych lu­dzi, po­wo­du­ją­ce, do­brze zna­ny z cza­sów od­kryć geo­gra­ficz­nych epo­ki re­ne­san­su, szok wy­ni­ka­ją­cy ze zde­rze­nia od­mien­nych kul­tur, men­tal­no­ści, świa­to­po­glą­dów. Za­uwa­żył to rów­nież już przed bli­sko stu­le­ciem an­giel­ski hi­sto­ryk Geo­r­ge Gor­don Cul­ton, au­tor mo­nu­men­tal­nej Pa­no­ra­my śre­dnio­wiecz­nej An­glii: „Nie bę­dzie­my mo­gli po­jąć daw­nych wie­ków, je­śli nie po­tra­fi­my za­wsze za­cho­wać w pa­mię­ci dwóch uzu­peł­nia­ją­cych się prawd: po pierw­sze, pod­sta­wo­we­go po­do­bień­stwa na­tu­ry czło­wie­ka we wszyst­kich epo­kach; i po dru­gie, od­mien­no­ści – moż­na by na­wet rzec: nie­mal nie­wia­ry­god­nej od­mien­no­ści – oto­cze­nia czło­wie­ka w cza­sach tak od nas od­le­głych”.

Bę­dzie nas pro­wa­dzić prze­ko­na­nie o jed­no­ści ludz­kiej na­tu­ry i ludz­kie­go umy­słu oraz świa­do­mość róż­no­rod­no­ści ludz­kich związ­ków z przy­ro­dą, bliź­ni­mi i bo­ga­mi. Zgłę­bia­jąc mrocz­ne za­ka­mar­ki na­szej psy­chi­ki, oglą­da­jąc ar­che­olo­gicz­ne wy­ko­pa­li­ska, ma­te­rial­ne atry­bu­ty daw­ne­go ży­cia, czy­ta­jąc daw­ne po­ema­ty i epo­sy, mo­że­my od­kryć, że nie wszyst­ko zo­sta­ło stra­co­ne. Ist­nie­ją, za­gu­bio­ne wpraw­dzie, ale moż­li­we do od­kry­cia, wą­tłe i za­wi­łe ścież­ki, pro­wa­dzą­ce nas do od­le­głe­go świa­ta daw­nych lu­dzi. Bę­dzie on dla nas olśnie­niem, od­kry­ciem nie­po­rów­ny­wal­nym ze wszyst­kim, co może za­ofe­ro­wać nam współ­cze­sność. Swym bo­gac­twem prze­wyż­sza bo­wiem wszyst­kie skar­by na­sze­go świa­ta. Naj­waż­niej­sze, że jest to rów­nież nasz świat, bo gdy śni­my, mo­dli­my się, wal­czy­my i ko­cha­my, nadal je­ste­śmy ja­ski­niow­ca­mi, brać­mi i spad­ko­bier­ca­mi naj­daw­niej­szych po­ko­leń. Stą­pa­my więc wą­ską wpraw­dzie, ale jed­nak re­al­ną ścież­ką pro­wa­dzą­cą nas ku świa­tom mi­nio­nym. Jak po­wia­da van der Le­euw, współ­cze­sna na­uka pra­gnie rów­nież „dać świa­dec­two o tym, co zo­sta­ło jej uka­za­ne. Może to zro­bić je­dy­nie w spo­sób po­śred­ni, przez po­now­ne prze­ży­cie tego, co się do­ko­na­ło, przez jego re­kon­struk­cję. Idąc po tej dro­dze, musi po­ko­nać wie­le prze­szkód. Nie dany jest jej ogląd «twa­rzą w twarz». Ale i za po­mo­cą lu­stra moż­na wie­le zo­ba­czyć. A o tym, co się wi­dzi, moż­na mó­wić”.

Po­szu­ki­wa­nia, któ­re pro­po­nu­je­my, pro­wa­dzą nie tyl­ko do od­na­le­zie­nia za­gu­bio­nych, ale cią­gle moż­li­wych do od­zy­ska­nia ście­żek czło­wie­czeń­stwa, do od­bu­do­wy ze­rwa­nych związ­ków z mą­dro­ścią pra­wie­ków, mogą nieść rów­nież kon­kret­ną wie­dzę umoż­li­wia­ją­cą zro­zu­mie­nie pro­ble­mów, z któ­ry­mi bo­ry­ka­my się na co dzień w na­szej współ­cze­sno­ści, i to za­rów­no w wy­mia­rze zbio­ro­wym, glo­bal­nym, jak i czy­sto jed­nost­ko­wym, in­dy­wi­du­al­nym.

Lu­dzie sprzed wie­ków mogą na­uczyć nas choć­by tego, że trze­ba cią­gle prze­kra­czać gra­ni­ce, za­prze­czać temu, co uzna­ne, spraw­dzo­ne i oczy­wi­ste. Uczą, aby do koń­ca nie ufać sta­ło­ści świa­ta, po­nie­waż wszyst­ko się zmie­nia i nie­zna­na jest nam wola bo­gów. Nie mo­że­my też ufać so­bie, bo tak mało od nas za­le­ży. Po­win­ni­śmy być go­to­wi na ka­ta­stro­fę, upa­dek, nie­po­wo­dze­nie. Ich wie­dza wy­ry­wa z uśpie­nia, w któ­re wpro­wa­dzi­ła nas złu­da bez­piecz­nej co­dzien­no­ści, po­ka­zu­je, że świat za­wsze był pe­łen za­gro­żeń i nie­pew­no­ści, a na­sze w nim ist­nie­nie – kru­che i nie­bez­piecz­ne; szcze­gól­nie je­śli pro­wa­dzi się ży­cie po­boż­ne i spra­wie­dli­we. Mi­nio­ne wie­ki do­star­czy­ły aż nad­to su­ro­wych lek­cji żar­li­wym opty­mi­stom. Zna­mien­ny jest choć­by los lud­no­ści ma­zur­skiej z daw­nych Prus Wschod­nich. Po­boż­ni ewan­ge­li­cy wio­dą­cy su­ro­wy i pra­co­wi­ty ży­wot, nie­ustan­nie wer­tu­ją­cy Bi­blię, na co dzień w mo­wie i śpie­wie gło­szą­cy jej świę­te tek­sty, nie­cier­pli­wie ocze­ki­wa­li na­dej­ścia Zba­wi­cie­la. Na nad­pro­żach swych do­mów czę­sto umiesz­cza­li dwu­wiersz z Księ­gi Psal­mów:

Cie­bie, Jah­we, wzy­wam, przy­bądź mi z po­mo­cą,

Wy­słu­chaj mego gło­su, gdy do Cie­bie wo­łam.

Zba­wi­ciel jed­nak nie nad­cho­dził, nie po­ja­wił się w porę. Przy­by­ło na­to­miast dwóch su­per­sza­ta­nów XX wie­ku. Naj­pierw ten z Za­cho­du, obie­cu­jąc do­bro­byt i po­rzą­dek, uwiódł ser­ca po­boż­nych wie­śnia­ków. Gdy wy­ru­szył na wschód, za­brał ze sobą męż­czyzn, któ­rzy już nig­dy nie po­wró­ci­li do ro­dzin­nych wsi, ich ser­ca za­mar­ły na da­le­kich mroź­nych rów­ni­nach. Wte­dy przy­był ze wscho­du dru­gi su­per­sza­tan, któ­ry, wraz z le­gio­nem swych po­moc­ni­ków, prze­mie­nił ich ży­cie w pie­kło. Ci, któ­rzy prze­trwa­li tę pró­bę, nie chcie­li już żyć w tak do­świad­czo­nej oj­czyź­nie. Wy­wę­dro­wa­li, po­rzu­ci­li ob­szer­ne, mu­ro­wa­ne domy z po­boż­ny­mi in­wo­ka­cja­mi na nad­pro­żach. Od­cho­dząc, byli mą­drzej­si gorz­ką mą­dro­ścią wy­pa­lo­ną w re­tor­cie dzie­jów. Czy tak dro­go opła­co­na lek­cja przy­da się ko­muś jesz­cze, czy za­gi­nie wraz z jej de­po­zy­ta­riu­sza­mi?

Po­win­ni­śmy w to wie­rzyć, gdyż gorz­kie do­świad­cze­nia prze­szło­ści są dla nas cen­ną lek­cją, jaką mogą ob­da­ro­wać nas pra­daw­ni. To rów­nież za­mie­rze­nie tej książ­ki. Choć hi­sto­ria nie jest spo­le­gli­wą na­uczy­ciel­ką mą­dro­ści, ale ra­czej su­ro­wą eg­za­mi­na­tor­ką na­szych z nią po­ty­czek, to jed­nak nie je­ste­śmy w sta­nie unik­nąć jej po­uczeń. Fi­lo­zof Karl Ja­spers pi­sze: „Wa­run­kiem tego, by praw­da na­sza za­wie­ra­ła ja­kąś treść, jest przy­swo­je­nie na­sze­go dzie­jo­we­go pod­ło­ża. Siła na­sze­go wła­sne­go two­rze­nia leży w od­ro­dze­niu dzie­dzic­twa. Nie wol­no nam ni­cze­go za­po­mi­nać, je­śli nie chce­my sa­mych sie­bie po­grą­żyć; ale mu­si­my my­śleć o wszyst­kim, czer­piąc z wła­sne­go źró­dła, je­śli fi­lo­zo­fo­wa­nie ma być praw­dzi­we. Dla­te­go wa­run­kiem wszel­kie­go przy­swa­ja­nia jest po­wa­ga na­sze­go ży­cia. Sły­szę mowę prze­szło­ści tym wy­raź­niej, tym le­piej wy­czu­wam żar jej ży­cia, im bar­dziej zde­cy­do­wa­nie moja eg­zy­sten­cja za­ko­rze­nio­na jest w prze­słan­kach współ­cze­snej mi epo­ki”.

Na­sze czło­wie­czeń­stwo za­ko­twi­czo­ne jest w prze­szło­ści, w my­ślach, pra­gnie­niach i nie­po­ko­jach lu­dzi, któ­ry żyli przed nami. Ich spra­wy są nadal na­szy­mi spra­wa­mi. Nic się nie koń­czy w ludz­kim lo­sie i py­ta­nia mogą być tyl­ko chwi­lo­wo za­wie­szo­ne, ale wcze­śniej czy póź­niej do­ma­gać będą się od­po­wie­dzi. Na­wet brak za­do­wa­la­ją­cej od­po­wie­dzi świad­czy, że one są i po­twier­dza­ją na­sze czło­wie­czeń­stwo, któ­re jest prze­cież nie­ustan­ną roz­ter­ką, nie­pew­no­ścią, nie­przej­rzy­sto­ścią i po­szu­ki­wa­niem. W tym przede wszyst­kim ujaw­nia się jego moc i twór­cza trwa­łość ocze­ku­ją­ca w re­al­nej, choć dziś za­po­mnia­nej skarb­ni­cy pra­wie­ków.CZY RZECZY JESZCZE ISTNIEJĄ?

Wspo­mi­na­jąc swą po­dróż do Afry­ki w póź­nych la­tach ży­cia, Carl Gu­staw Jung za­no­to­wał: „Cha­rak­te­ry­stycz­ną wła­ści­wo­ścią my­śli ar­cha­icz­nej było przy­wią­za­nie do przed­mio­tów, zdwo­jo­na uważ­ność wo­bec rze­czy. A więc i dużo w przed­mio­tach psy­chicz­nej tre­ści. Fakt ten zaś upo­waż­niać nas może do po­dej­mo­wa­nia prób do­tar­cia do my­śli za po­śred­nic­twem rze­czy”. Tam też od­krył on daw­no utra­co­ne przez Eu­ro­pej­czy­ków na Czar­nym Lą­dzie, a tęt­nią­ce jesz­cze ży­ciem źró­dło utra­co­nej, ar­cha­icz­nej wraż­li­wo­ści. „Je­śli uda­ję się do Afry­ki, by zna­leźć coś, co nie na­le­ży do mej psy­che Eu­ro­pej­czy­ka, to nie­świa­do­mie pra­gnę od­na­leźć w so­bie tę część oso­bo­wo­ści, któ­ra sta­ła się nie­wi­docz­na pod pre­sją eu­ro­pej­skie­go sty­lu ży­cia. Owa część stoi w nie­świa­do­mej opo­zy­cji do tego, czym je­stem, po­nie­waż nie do­pusz­czam jej do gło­su. Ona, w od­po­wie­dzi na zew swej na­tu­ry, chce mnie uczy­nić nie­świa­do­mym (wci­snąć pod wodę), by mnie za­bić, ja na­to­miast chcę ją uczy­nić bar­dziej świa­do­mą – w ten spo­sób moż­na by zna­leźć ja­kiś mo­dus vi­ven­di”. Ge­rar­dus van der Le­euw w Fe­no­me­no­lo­gii re­li­gii twier­dził, że nie­spo­ty­ka­ny dziś zwią­zek lu­dzi i rze­czy był we wszyst­kich spo­łecz­no­ściach ar­cha­icz­nych za­sa­dą twór­czą i obo­wią­zu­ją­cą. Wów­czas też nie­któ­re rze­czy, szcze­gól­nie te naj­bar­dziej zży­te z czło­wie­kiem, mia­ły moc naj­więk­szą. „Wśród rze­czy ob­da­rzo­nych mocą – po­wia­da – pierw­sze miej­sce zaj­mu­ją na­rzę­dzia. To, co czło­wiek trzy­ma w rę­kach przy pra­cy, za­wdzię­cza swe ist­nie­nie mocy więk­szej od czło­wie­ka. W ma­ni­pu­lo­wa­niu na­rzę­dzia­mi ma udział nie tyl­ko siła rąk czy nóg, ale tak­że ży­ją­ca w na­rzę­dziu jego wła­sna moc. To tłu­ma­czy dla­cze­go nowe na­rzę­dzia za­wsze wy­ra­bia się do­kład­nie we­dług do­tych­cza­so­we­go wzo­ru; naj­mniej­sze od­chy­le­nie mo­gło­by przy­nieść uszczer­bek mocy na­rzę­dzia. Istot­ne są przy tym nie tyl­ko funk­cjo­nal­ne czę­ści przed­mio­tu, ale tak­że jego ozdo­by. W isto­cie więc to rze­czy orze­ka­ły o swo­jej mocy i to one wy­zna­cza­ły nam moż­li­wo­ści ich użyt­ko­wa­nia”. Po­dob­nie uwa­żał po­eta Ra­iner Ma­ria Ril­ke, któ­ry za­przy­jaź­nio­ny z rze­cza­mi i czu­ją­cy ich ukry­tą moc, pi­sał w Mal­te, że „my sami je­ste­śmy tyl­ko po­lem upraw­nym dla rze­czy. Po­nie­waż je­ste­śmy tu tyl­ko po to, aby po­wie­dzieć: dom, most, stud­nia, bra­ma, dzba­nek, owo­co­we drze­wo, okno – naj­wy­żej ko­lum­na, wie­ża. Ale po­wie­dzieć, zro­zum, o, po­wie­dzieć tak, jak na­wet sa­mym rze­czom nie ma­rzy­ło się nig­dy”.

Bo czło­wiek to przede wszyst­kim wy­twór­ca rze­czy, pro­du­cent przed­mio­tów jego kul­tu­ry – na­rzę­dzi, na­czyń, na­mio­tów, nie­zli­czo­nych ich od­mian i ro­dza­jów. Rów­no­cze­śnie też jak w her­me­neu­tycz­nym sprzę­że­niu czło­wiek cy­wi­li­zo­wa­ny, czy­li czło­wiek dzi­siej­szy, w ogó­le jest dzie­łem rze­czy, dziec­kiem przed­mio­tów, któ­re two­rzą i okre­śla­ją jego czło­wie­czeń­stwo. Bez nich był­by ni­kim, nagą mał­pą na ga­łę­zi afry­kań­skie­go drze­wa. In­te­re­su­ją­ce pod tym wzglę­dem są roz­wa­ża­nia ar­che­olo­gów sta­ra­ją­cych się do­ciec źró­deł suk­ce­su ży­cio­we­go czło­wie­ka współ­cze­sne­go, któ­ry przy­był do Eu­ro­py przed mniej wię­cej 50 ty­sią­ca­mi lat. Twier­dzą, że wła­śnie nie­spo­ty­ka­na wcze­śniej zdol­ność do wy­twa­rza­nia rze­czy za­de­cy­do­wa­ła o suk­ce­sie ży­cio­wym na­szych przod­ków i o ich prze­wa­dze nad star­szy­mi miesz­kań­ca­mi tego kon­ty­nen­tu, rzec moż­na jego go­spo­da­rza­mi, ne­an­der­tal­czy­ka­mi. Nie­daw­ne ba­da­nia ge­ne­tycz­ne ko­ści tej isto­ty do­wio­dły, iż wbrew wcze­śniej­szym przy­pusz­cze­niom nie był on ra­czej na­szym bez­po­śred­nim krew­nia­kiem, ale tyl­ko od­le­głym ku­zy­nem, po­cho­dzą­cym z tego sa­me­go pra­ludz­kie­go pnia. Za­gad­kę sta­no­wi na­to­miast nadal przy­czy­na jego wy­gi­nię­cia przed pra­wie 25 ty­siąc­le­cia­mi. Wska­zy­wa­no na na­tu­ral­ne wy­mar­cie z po­wo­du zmian kli­ma­tycz­nych, cho­rób, trud­no­ści po­ro­do­wych ko­biet (ma­syw­ne czasz­ki ne­an­der­tal­skich nie­mow­ląt z tru­dem prze­ci­ska­ły się przez ka­na­ły rod­ne ma­tek), wresz­cie su­ge­ro­wa­no, że spryt­niej­szy kro­ma­nioń­czyk trak­to­wał swych krew­nia­ków jako zwie­rzy­nę łow­ną i ma­so­wo na nich po­lo­wał, co mia­ło być tym bar­dziej ła­twe, że isto­ty te z po­wo­du ma­syw­nej bu­do­wy były ocię­ża­łe, a ich asor­ty­ment na­rzę­dzi i bro­ni – ubo­gi.

Otóż wła­śnie w tej ostat­niej kwe­stii do­ko­na­no za­sta­na­wia­ją­cych ob­ser­wa­cji. Eks­pe­ry­men­tal­nie pod­da­no pró­bom spraw­no­ści i efek­tyw­no­ści na­rzę­dzi ne­an­der­tal­czy­ka i kro­ma­nioń­czy­ka i otrzy­ma­no wy­ni­ki za­ska­ku­ją­ce. Na­rzę­dzia pierw­sze­go, choć to­por­ne i pro­ste w for­mie, oka­za­ły się rów­nie efek­tyw­ne jak na­rzę­dzia tego dru­gie­go, zaś pod wzglę­dem wy­trzy­ma­ło­ści znacz­nie je prze­wyż­sza­ły. Róż­ni­ca po­le­ga na tym, że w swym asor­ty­men­cie na­rzę­dzio­wym ne­an­der­tal­czy­cy mie­li za­le­d­wie kil­ka form spraw­dzo­nych i nie­zmien­nych od ty­siąc­le­ci, kro­ma­nioń­czy­cy zaś po­sia­da­li owych od­mian kil­ka­dzie­siąt, któ­re nie­ustan­nie do­sko­na­li­li i zmie­nia­li za­rów­no pod wzglę­dem funk­cji, jak i es­te­ty­ki. Pod ko­niec środ­ko­we­go pa­le­oli­tu do­szli do ta­kiej fi­ne­zji, że pro­du­ko­wa­li wiel­kie i cien­kie ostrza krze­mien­ne (tzw. noże so­lu­trej­skie), któ­re – jak wy­ka­za­ły eks­pe­ry­men­ty – przy prak­tycz­nym za­sto­so­wa­niu pę­ka­ły i ła­ma­ły się. Były za to pięk­ne rów­nież we­dług na­szych ka­te­go­rii pięk­na i za­pew­ne ich za­sto­so­wa­nie było inne niż prak­tycz­ne, być może sta­no­wi­ły em­ble­mat ran­gi spo­łecz­nej, wła­dzy lub god­no­ści. Tak jak póź­niej, w epo­ce neo­li­tu, sław­ne sie­kie­ry z krze­mie­nia pa­sia­ste­go z Krze­mio­nek Opa­tow­skich, znaj­do­wa­ne w gro­bach star­szy­zny ple­mien­nej od Odry po Dniepr, nie no­si­ły na swych ostrzach śla­dów użyt­ko­wa­nia.

Po­rów­na­nia te pro­wa­dzą do wnio­sków mo­gą­cych po­śred­nio tłu­ma­czyć rów­nież przy­czy­nę wy­mar­cia na­szych ku­zy­nów. Być może byli w po­rów­na­niu z nami za mało kre­atyw­ni. Uwie­rzy­li w moc rze­czy opty­mal­nej, uzna­li, że raz wy­pra­co­wa­na i spraw­dzo­na for­ma słu­żyć może im na wie­ki i nie za­przą­ta­li umy­słu no­wa­tor­ski­mi po­szu­ki­wa­nia­mi. Ich nie­ćwi­czo­ne umy­sły i wy­obraź­nie za­mar­ły, sta­ły się bez­bron­ne w sy­tu­acji, gdy gwał­tow­ne zmia­ny wy­ma­ga­ły szyb­kich i im­pro­wi­zo­wa­nych re­ak­cji. Tu swą wyż­szość wy­ka­za­li nasi przod­ko­wie, nie­ustan­ni po­szu­ki­wa­cze, cie­kaw­scy eks­pe­ry­men­ta­to­rzy, nie­prak­tycz­ni wy­na­laz­cy. Wy­cza­ro­wy­wa­nie no­wych rze­czy sta­ło się ich przy­go­dą i nie­usta­ją­cą pa­sją, któ­ra w koń­cu do­pro­wa­dzi­ła do kom­pu­te­rów i ko­smicz­nych pro­mów. Po ne­an­der­tal­czy­kach i prak­tycz­nych rze­czach po­zo­sta­ły okru­chy w głę­bi mrocz­nych ja­skiń. Nie­daw­ne od­kry­cia ar­che­olo­gicz­ne w Afry­ce Po­łu­dnio­wej i Wschod­niej do­wo­dzą zresz­tą, że owa wy­na­laz­czość Homo sa­piens sa­piens tam wła­śnie się zro­dzi­ła przed oko­ło 70 ty­sią­ca­mi lat, wy­trą­ci­ła na­szych przod­ków z bło­giej bez­czyn­no­ści, zdo­pin­go­wa­ła ich umy­sły i skło­ni­ła ich do wę­drów­ki, czy­li pod­bo­ju świa­ta (naj­wcze­śniej zresz­tą do­tar­li do Au­stra­lii, a nie do Eu­ro­py), i wy­naj­do­wa­nia co­raz to no­wych na­rzę­dzi, bro­ni i nie­zna­nych wcze­śniej przed­mio­tów sztu­ki.

Daw­ny czło­wiek był sil­nie ze­spo­lo­ny z rze­czą, pie­lę­gno­wał jej du­szę, któ­rą od­kry­wał i wy­do­by­wał pod­czas prze­kształ­ca­nia bez­kształt­nej bry­ły ma­te­rii w rzecz, na­rzę­dzie, przed­miot użyt­ko­wy, a więc ludz­ki. Rzecz była waż­na, bo de­cy­do­wa­ła o czło­wie­czeń­stwie isto­ty ludz­kiej, o jego wy­jąt­ko­wej kon­dy­cji w świe­cie bio­lo­gii, dziś na­wet krze­mien­ne ostrze sprzed dzie­siąt­ków ty­siąc­le­ci nie­sie w so­bie nie­me świa­dec­two umie­jęt­no­ści i pra­cy twór­cy. Tyl­ko i aż tyle po nim zo­sta­ło, po nas – użyt­kow­ni­kach rze­czy se­ryj­nych i ma­szy­no­wych nie po­zo­sta­nie nic.

Mir­cea Elia­de w Hi­sto­rii wie­rzeń i idei re­li­gij­nych, ko­men­tu­jąc roz­wój krze­mien­nych i ko­ścia­nych „prze­my­słów”, wy­li­cza­jąc ko­lej­ne wy­na­laz­ki jak łuki, siat­ki i ha­czy­ki na ryby, drew­nia­ne ło­dzie, skó­rza­ne ubra­nia i na­mio­ty schył­ko­we­go pa­le­oli­tu i me­zo­li­tu, za­uwa­ża rzecz głęb­szą: „Prak­tycz­na war­tość tych wy­na­laz­ków jest oczy­wi­sta. Mniej do­ce­nia­ne bywa zna­cze­nie ak­tyw­no­ści wy­obraź­ni po­bu­dzo­nej przez co­raz lep­szą zna­jo­mość róż­nych form ma­te­rii. Pra­cu­jąc z po­mo­cą ka­wał­ka krze­mie­nia lub pry­mi­tyw­nej igły, łą­cząc zwie­rzę­ce skó­ry czy drew­nia­ne żer­dzie, przy­go­to­wu­jąc ha­czyk na ryby czy grot strza­ły, wy­ra­bia­jąc gli­nia­ną fi­gur­kę, wy­obraź­nia od­kry­wa nie­da­ją­ce się prze­wi­dzieć ana­lo­gie mię­dzy róż­ny­mi po­zio­ma­mi rze­czy­wi­sto­ści; na­rzę­dzia i przed­mio­ty obar­czo­ne są sym­bo­li­ką, świat pra­cy sta­je się świę­tym i ta­jem­ni­czym cen­trum, bo­ga­tym w zna­cze­nia”.

Wie­dzą o tym pi­sa­rze tacy jak An­drzej Sta­siuk, któ­ry w opo­wia­da­niu Zima opi­su­je tę­sk­no­tę czło­wie­ka współ­cze­snej cy­wi­li­za­cji, oto­czo­ne­go ty­sią­ca­mi przed­mio­tów ba­nal­nych, krót­ko­trwa­łych, po­spo­li­tych za rze­cza­mi trwa­ły­mi, za­przy­jaź­nio­ny­mi z ludź­mi, in­dy­wi­du­al­ny­mi: „Dwa wia­dra, czte­ry garn­ki, stół, ława, łóż­ko, ro­dzin­ne pa­pie­ry za świę­tym ob­ra­zem, kil­ka ły­żek, ubra­nie, nóż, po­grze­bacz, para mi­sek. Prze­śla­du­ją mnie ru­sty­kal­ne i ar­cha­icz­ne wi­zje, po­nie­waż od daw­na wąt­pię w zmar­twych­wsta­nie ciał, po­nie­waż na­gość i sa­mo­wy­star­czal­ność prze­mi­nę­ły wraz z raj­skim upad­kiem i te­raz nic nie je­ste­śmy war­ci bez rze­czy, któ­re nas ota­cza­ją, bo od­da­li­śmy im część na­szych nie­śmier­tel­nych dusz i mu­sie­li­by­śmy wszyst­ko za­brać ze sobą, żeby sta­nąć przed ob­li­czem w ja­kiej ta­kiej ca­ło­ści. Tak. Dla­te­go od­wra­cam wzrok ku cza­som po­grze­ba­cza, czte­rech kub­ków i pary por­tek na zmia­nę, bo to jesz­cze da­wa­ło się za­wią­zać w to­bo­łek i po­nieść, gdy nad­cho­dził czas”.

Po­mi­mo swej wro­dzo­nej, nie­ustan­nie ćwi­czo­nej in­no­wa­cyj­no­ści nasi daw­ni przod­ko­wie rów­nież po­tra­fi­li do­ce­nić rzecz do­sko­na­łą, skoń­czo­ną w swej for­mie i funk­cji. Wy­ko­rzy­sty­wa­li ją, za­przy­jaź­nia­li się z nią na dłu­go, nie wi­dząc po­trze­by zmian. Dla­te­go nie­po­ję­ty jest dla nas, kon­su­men­tów nie­ustan­nie zmie­nia­ją­cych się mód, trwa­ją­cy nie­kie­dy wie­le stu­le­ci kon­ser­wa­tyzm form przed­mio­tów two­rzą­cych ludz­kie go­spo­dar­stwo. Raz stwo­rzo­ne, do­pro­wa­dzo­ne do per­fek­cji użyt­ko­wej i es­te­tycz­nej od­twa­rza­ne były w iden­tycz­nej po­sta­ci przez wie­le po­ko­leń. W przy­pad­ku ne­an­der­tal­czy­ków taka ocię­ża­łość sta­ła się być może na­wet przy­czy­ną ich zgu­by. Ale czy nie na­le­ży też przy­jąć i ta­kiej moż­li­wo­ści, że trak­to­wa­li oni rze­czy z o wie­le więk­szą po­wa­gą, niż my to czy­ni­my? Być może w ich umy­słach żyły ja­kieś wy­obra­że­nia ide­al­nych form po­szcze­gól­nych rze­czy, któ­rym do­pie­ro Pla­ton nadał imię idei od­wiecz­nych i uni­wer­sal­nych, do któ­rych ma­te­ria­li­za­cji do­cho­dzi­li w wiel­kim tru­dzie, zma­ga­jąc się z nie­wy­obra­żal­nym dla nas opo­rem ma­te­rii. Gdy w koń­cu wy­do­by­li je, gdy ob­ja­wił się przed nimi ide­ał nie­wy­ma­ga­ją­cy już żad­nych ko­rekt, sku­pi­li się tyl­ko na tym, aby go nie za­gu­bić, aby z po­ko­le­nia w po­ko­le­nie prze­ka­zy­wać jego naj­więk­szą ta­jem­ni­cę. Ide­al­na for­ma rze­czy była oczy­wi­ście da­rem bo­gów i gdy już zo­sta­ła wy­do­by­ta, po­zo­sta­wa­ła w niej na za­wsze odro­bi­na bo­sko­ści, któ­rą Gre­cy na­zwa­li en­te­le­chią. To ona sta­no­wi­ła wy­jąt­ko­wą, nie­osią­gal­ną dla mniej per­fek­cyj­nych wy­two­rów, moc to­po­ra albo mie­cza, nie­za­wod­ność garn­ka czy sier­pa. Dla­te­go rze­czy były po­śred­ni­ka­mi po­mię­dzy ludź­mi i bo­ga­mi, były wi­do­mym świa­dec­twem ła­ski i przy­mie­rza miesz­kań­ców Nie­ba i Zie­mi. Rze­czy żyły, mia­ły du­sze i ob­ra­żo­ne przez lu­dzi mo­gły ob­ró­cić swą moc prze­ciw­ko nim, je­śli nie trak­to­wa­no ich na­le­ży­cie. Opo­wia­da o tym je­den z mi­tów in­diań­skie­go ple­mie­nia Zuni za­pi­sa­ny przez F.H. Cu­shin­ga.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: