Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Malczewski. Obrazy i słowa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 sierpnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Malczewski. Obrazy i słowa - ebook

 

Że wielkim malarzem był - wiadomo. Ale że pisał wiersze, nałogowo palił papierosy i grał w karty z taką samą namiętnością, jak jego żona, z tą tylko różnicą, że ona przegrywała - już niekoniecznie. Znakomita biografia Jacka Malczewskiego przynosi erudycyjny, daleki od mitologizacji, przykuwający uwagę portret jednego z największych polskich artystów. Dorota Kudelska gromadziła materiały do tej książki przez kilkanaście lat. Przemierzyła całą Polskę i pół Europy. W państwowych archiwach i prywatnych zbiorach odnalazła ponad tysiąc nieznanych listów od i do artysty. Także tych pisanych przez Marię Kingę Balową, jego muzę i kochankę, których - wbrew danemu jej słowu - Malczewski nie zniszczył. Rzucają one światło na dzieje ich dziesięcioletniego związku, a także na nieudane małżeństwo artysty z córką zamożnego aptekarza, dla której sztuka męża pozostawała obca. Dlatego między innymi na portrecie namalował ją w swojej pracowni w otoczeniu zasłoniętych lub odwróconych do ściany obrazów. Kolejne rozdziały - zogniskowane wokół ważnych dla Malczewskiego miejsc i osób - przedstawiają dzieje jego przyjaźni i miłości, rozwoju duchowego i emocjonalnego, ukazują jego udział w artystycznym życiu Krakowa przełomu XIX i XX wieku oraz tajniki warsztatu: intrygujące rekwizyty, stroje, piękne modelki... Książka rewiduje utrwalone przez lata opinie, przynosi nowe odczytania spuścizny artystycznej Malczewskiego, wyjaśnia pomijane dotąd przez biografów szczegóły wydarzeń z jego siedemdziesięciopięcioletniego życia. Nie omija też tematów trudnych czy niewygodnych. Stawia wreszcie czoło potężnej machinie automitologizacyjnej, którą Malczewski budował przez całe życie. Dzięki temu otrzymujemy solidnie udokumentowany i fascynujący portret geniusza o nader skomplikowanej osobowości.

 

 

Niezwykle rzetelna praca, w której otrzymaliśmy wielostronny, szczegółowy i wnikliwy wizerunek artysty, ukazanego w różnych sytuacjach i kolejach życia. Ustalenia Doroty Kudelskiej staną się niezbędnym punktem wyjścia dla jakichkolwiek dalszych badań nad twórczością Jacka Malczewskiego.

prof. dr hab. Maria Poprzęcka

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-423-5
Rozmiar pliku: 8,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ojciec i „jedynak”

Dom ro­dzin­ny Jac­ka Mal­czew­skie­go, w któ­rym przy­szedł na świat 15 lip­ca 1854 roku, i dom, w któ­rym on sam był oj­cem, to dwa pod żad­nym wzglę­dem nie­po­dob­ne do sie­bie świa­ty. Bo­wiem ani ar­ty­sta nie był oj­cem nie­zwy­kle dba­ją­cym o wszech­stron­ny roz­wój syna po­dob­nym do Ju­lia­na Mal­czew­skie­go, ani też at­mos­fe­ra i rytm ży­cia Jac­ków Mal­czew­skich w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły ra­dom­skiej, przez lata ta­kiej sa­mej, co­dzien­no­ści, cie­pła i wie­czor­nych za­baw, tań­ców z przy­ja­ciół­mi. Szer­sza wspól­no­ta ro­dzin­na, jak­kol­wiek ist­nia­ła, była jed­nak roz­sąd­nie ogra­ni­czo­na. W Ra­do­miu wszyst­kim kie­ro­wał Ju­lian Mal­czew­ski.

Przy­czy­ny od­mien­nej sy­tu­acji w kra­kow­skim domu ar­ty­sty tkwi­ły za­rów­no w jego oso­bo­wo­ści (może na­wet przede wszyst­kim), jak i w oko­licz­no­ściach ze­wnętrz­nych, w róż­nych po­trze­bach i zwy­cza­jach mał­żon­ki i jej ro­dzi­ny. Ar­ty­sta na pew­no zda­wał so­bie spra­wę z tego, że zaj­mu­je tu inną po­zy­cję niż daw­niej jego oj­ciec i że nie jest dla żony w naj­mniej­szym stop­niu ta­kim au­to­ry­te­tem jak Ju­lian Mal­czew­ski dla jego mat­ki. Od­czu­wał to bo­le­śnie jako „nie­do­ro­śnię­cie” do roli opie­ku­na ro­dzi­ny, ro­zu­mia­nej tra­dy­cyj­nie, a więc tak­że jako opie­ku­na mat­ki i sio­stry Bro­ni­sła­wy po śmier­ci ojca. Ar­ty­sta po­wie­rzył żo­nie, czy może ra­czej sce­do­wał na nią nie­mal cał­ko­wi­cie wy­cho­wa­nie Ju­lii i Ra­fa­ła. Na­pa­wa­ło go to, wo­bec jej su­ro­wo­ści i lek­ce­wa­że­nia od­mien­no­ści cha­rak­te­rów i za­in­te­re­so­wań dzie­ci (szcze­gól­nie w sto­sun­ku do cór­ki), wie­lo­ma oba­wa­mi, jak się osta­tecz­nie oka­za­ło – słusz­ny­mi.

Naj­waż­niej­szą po­sta­cią w dzie­ciń­stwie, mło­do­ści, aż po pierw­sze pró­by sa­mo­dziel­no­ści Jac­ka Mal­czew­skie­go był jego oj­ciec. Ge­ne­ral­ny se­kre­tarz To­wa­rzy­stwa Kre­dy­to­we­go Ziem­skie­go w gu­ber­ni ra­dom­skiej nie odzie­dzi­czył żad­nych dóbr, bo na­le­żał do dru­gie­go już po­ko­le­nia w tej ro­dzi­nie, któ­re mimo szla­chec­kich ko­rze­ni nie miesz­ka­ło we wła­snym ma­jąt­ku.³⁸ Za­wo­do­wo na pew­no in­te­re­so­wał się eko­no­mią, choć nie wia­do­mo, czy miał w tym kie­run­ku wy­kształ­ce­nie. Był oso­bą o bar­dzo sze­ro­kich ho­ry­zon­tach i wraż­li­wo­ści hu­ma­ni­stycz­nej, co wy­ni­ka z lek­tu­ry za­cho­wa­nej ko­re­spon­den­cji i co do­bit­nie pod­kre­ślił Adam Hey­del.³⁹

Ju­lian Mal­czew­ski to nie­wąt­pli­wie po­stać nie­tu­zin­ko­wa nie tyl­ko na ska­lę ów­cze­sne­go, pro­win­cjo­nal­ne­go Ra­do­mia. Dość za­sob­na bi­blio­te­ka do­mo­wa, pre­nu­me­ra­ta „Re­vue des deux mon­des” (na spół­kę z ciot­ką Świ­dziń­ską) za­pew­nia­ły mu naj­śwież­sze in­for­ma­cje. Do gro­na jego zna­jo­mych i ko­re­spon­den­tów na­le­że­li oczy­wi­ście świa­tli ra­do­mia­nie, ale też Jó­zef Brandt z po­bli­skie­go Oroń­ska czy Wa­le­ria Mar­re­né Morz­kow­ska, pi­sar­ka, pu­bli­cyst­ka – ucho­dzą­ca za rzad­ki wów­czas typ ko­bie­ty grun­tow­nie i wszech­stron­nie wy­kształ­co­nej.⁴⁰ Spo­śród osób mniej zna­nych waż­ną in­te­lek­tu­al­nie dla obu Mal­czew­skich, za­rów­no dla Ju­lia­na, jak i dla Jac­ka, po­sta­cią była Bona ze Świ­dziń­skich Kar­czew­ska, cio­tecz­na bab­ka ar­ty­sty. Ko­re­spon­do­wa­ła z Ju­lia­nem przez wie­le lat, po­ru­sza­jąc nie tyl­ko kwe­stie ro­dzin­ne, pi­sy­wa­li i roz­ma­wia­li tak­że wie­le o li­te­ra­tu­rze. To ona była ini­cja­tor­ką kształ­ce­nia Jac­ka ra­zem z ku­zy­na­mi w Wiel­giem i po­no­si­ła część kosz­tów tego przed­się­wzię­cia. Z Jac­kiem mu­sia­ła pro­wa­dzić dłu­gie i po­waż­ne roz­mo­wy o sztu­ce, chy­ba tak­że pod­czas przy­jaz­dów wa­ka­cyj­nych już z Kra­ko­wa, o czym świad­czy, nie­ste­ty, je­den tyl­ko za­cho­wa­ny, ale za to nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­cy, wie­lo­stro­ni­co­wy list pod­opiecz­ne­go, wy­sła­ny do niej z Ita­lii.⁴¹ Z kon­tek­stu wy­ni­ka, że jesz­cze przed wy­jaz­dem na sta­łe do Kra­ko­wa, a więc w gim­na­zjum, Ja­cek Mal­czew­ski był w sta­nie pod­jąć z ciot­ką roz­mo­wę o tym, jaki styl w sztu­ce po­do­ba mu się naj­bar­dziej, oraz wska­zy­wać róż­ni­ce, ja­kie dzie­lą ich upodo­ba­nia. Mu­siał mieć wgląd w ilu­stra­cje dzieł sztu­ki i od­po­wied­ni ko­men­tarz, sko­ro kon­fron­ta­cja z za­byt­ka­mi We­ne­cji po­twier­dzi­ła wcze­śniej ukształ­to­wa­ne po­glą­dy. Je­dy­ną oso­bą, któ­ra mo­gła wy­po­sa­żyć przy­szłe­go ma­la­rza w taką wie­dzę, był jego oj­ciec, któ­ry „ po­tra­fił go­dzi­na­mi opo­wia­dać o wło­skich za­byt­kach”⁴².

Ju­lian Mal­czew­ski nie był apo­dyk­tycz­nym we­dług ów­cze­snej mia­ry oj­cem, zgod­nie z XIX-wiecz­nym wzor­cem ro­dzi­ny pa­triar­chal­nej; da­jąc, wpraw­dzie skrom­ną, pod­sta­wę eko­no­micz­ną, nad wy­raz moc­no dbał o kształ­to­wa­nie cha­rak­te­ru i in­te­lek­tu dzie­ci (tak­że dziew­czy­nek, cze­go do­wo­dzi ko­re­spon­den­cja). Wła­ści­wie moż­na po­wie­dzieć, że wcho­dził nie­co w tę część kom­pe­ten­cji pe­da­go­gicz­nych, któ­ra była wów­czas tra­dy­cyj­nie za­re­zer­wo­wa­na dla ko­biet, bo ob­ser­wo­wał z uwa­gą roz­wój dzie­ci od naj­młod­szych lat. Jak wia­do­mo z li­stów ojca i syna cy­to­wa­nych przez Hey­dla, to on za­szcze­pił Jac­ko­wi mi­łość do po­ezji Sło­wac­kie­go. Sta­ran­nie do­bie­rał mu lek­tu­ry pol­skie i obce, dbał o na­ukę fran­cu­skie­go, an­giel­skie­go i ła­ci­ny, nie za­nie­dby­wał też przed­mio­tów ści­słych. To­wa­rzy­szy­ło temu, opar­te na lek­tu­rze Bi­blii i we­wnętrz­nej pra­cy nad sobą, po­głę­bia­nie wia­ry, w czym po­ma­ga­ły ma­la­rzo­wi kon­tak­ty z ciot­ką Wan­dą Mal­czew­ską (dziś kan­dy­dat­ką na oł­ta­rze) i nie­co de­wo­cyj­na po­boż­ność mat­ki.

Ko­re­spon­den­cja ro­dzi­ców ar­ty­sty uka­zu­je tro­skę ojca nie tyl­ko o edu­ka­cję i przy­szłość ma­te­rial­ną syna, ale rów­nież o jego zdol­no­ści i du­cho­wość. Li­sty Ju­lia­na do żony są świa­dec­twem po­czu­cia wiel­kiej od­po­wie­dzial­no­ści za wy­bo­ry do­ko­ny­wa­ne w imię do­bra dzie­ci, tro­ski o przy­szłe efek­ty po­dej­mo­wa­nych de­cy­zji, o to, by nie wy­wie­rać nie­po­trzeb­nej pre­sji i po­zwo­lić na peł­ny roz­wój ta­len­tów, ale też zdra­dza­ją oba­wy, czy wska­zy­wa­ne szla­chet­ne ide­ały nie przy­nio­są im w ży­ciu cier­pie­nia. W tym nie­zwy­kłym sta­ra­niu o ukształ­to­wa­nie chłop­ca jest jed­nak coś nie­po­ko­ją­ce­go, coś na gra­ni­cy chę­ci cał­ko­wi­te­go pa­no­wa­nia, okre­śle­nia jak naj­lep­sze­go kie­run­ku dla każ­de­go, z góry prze­wi­dy­wa­ne­go drgnie­nia uczuć czy roz­wo­ju my­śli przy­szłe­go ar­ty­sty. Na­wet je­śli ta­kiej chę­ci ogar­nię­cia ca­łej oso­bo­wo­ści dziec­ka przy­świe­ca je­dy­nie mi­łość i pra­gnie­nie jego ochro­ny przed wszel­ki­mi po­ku­sa­mi i cier­pie­niem, musi ona bu­dzić pew­ne oba­wy.

Pierw­szą przy­czy­ną mo­gą­cą spo­wo­do­wać ową tro­skli­wość, zwłasz­cza, ale prze­cież nie tyl­ko ojca, lecz tak­że mat­ki i sióstr, były nie­zwy­kle cięż­kie pró­by, ja­kie pań­stwo Mal­czew­scy prze­ży­li w związ­ku ze śmier­cią dwóch sy­nów, a nie jed­ne­go jak do nie­daw­na są­dzo­no.⁴³ W ten spo­sób Ja­cek Mal­czew­ski stał się je­dy­nym mę­skim po­tom­kiem i mimo że nie był prze­cież je­dy­nym dziec­kiem, za­wsze bę­dzie w roz­mo­wach i li­stach ro­dzi­ców i sióstr na­zy­wa­ny „je­dy­na­kiem”. Oto­czo­ny szcze­gól­ną tro­ską – o zdro­wie, o wy­kształ­ce­nie, o wy­bór za­wo­du zgod­ny z jego za­mi­ło­wa­niem – wi­dząc pod­po­rząd­ko­wa­nie wszel­kich do­mo­wych po­trzeb wła­snej edu­ka­cji, co po­tra­fił do­ce­nić, czuł się też wy­jąt­ko­wo od­po­wie­dzial­ny za po­wo­dze­nie owych sta­rań. Przyj­mu­jąc wiel­kie od­da­nie i mi­łość ro­dzi­ców, jak mógł, speł­niał ich am­bit­ne ocze­ki­wa­nia. Z jed­nej stro­ny cią­gle oba­wiał się, czy po­do­ła, czy nie za­wie­dzie, czy dość się sta­ra, z dru­giej zaś – cią­gle chwa­lo­ny, mu­siał się czuć bez­piecz­nie, wciąż sku­piał na so­bie uwa­gę, dłu­go re­ali­zo­wał wszyst­kie po­kła­da­ne w nim na­dzie­je, cel dro­gi wy­da­wał się iden­tycz­ny. Do­pie­ro w kil­ka lat po ukoń­cze­niu aka­de­mii oka­za­ło się, że wspól­no­ta szla­chet­nych dą­żeń może pro­wa­dzić do bar­dzo róż­nej ich re­ali­za­cji, a uświa­da­mia­nie so­bie tego było, dla obu stron, dłu­gim i bo­le­snym pro­ce­sem.

Te wiel­kie am­bi­cje wo­bec „je­dy­na­ka” prze­ja­wia­ły się w cza­sach gim­na­zjum i na po­cząt­ku stu­diów mię­dzy in­ny­mi cią­głym ukła­da­niem mu przez ojca pla­nów wi­zyt u kra­kow­skich zna­ko­mi­to­ści – na­uko­wych i ary­sto­kra­tycz­nych. Cza­sem pre­tek­stem mia­ła być ko­re­spon­den­cja od ojca, a cza­sem kla­sycz­ne li­sty po­le­ca­ją­ce do ob­cych osób. Stwier­dze­nie, że nie­zna­ny sze­rzej, skrom­nie ży­ją­cy, nie by­wa­ły w świe­cie ra­do­mia­nin miał tak zwa­ne do­bre na­zwi­sko i dla­te­go był przyj­mo­wa­ny, nie wy­da­wa­ło mi się wy­star­cza­ją­ce. Po­dob­ną za­gad­ką, nie­roz­wią­za­ną przez Hey­dla, była świet­na orien­ta­cja Ju­lia­na Mal­czew­skie­go w za­byt­kach Ita­lii – jak­by wie­le miejsc wi­dział na wła­sne oczy.

Obie nie­wia­do­me wy­ja­śnia zno­wu ko­re­spon­den­cja Ju­lia­na i Ma­rii Mal­czew­skich (da­to­wa­na od po­cząt­ku li­sto­pa­da 1858 roku do koń­ca lu­te­go 1859 roku).

Ju­lian Mal­czew­ski 20 li­sto­pa­da 1858 roku, opie­ku­jąc się cho­rym krew­nym, Lu­cja­nem, któ­re­go na­zwi­ska nie usta­li­łam, roz­po­czął kil­ku­mie­sięcz­ną wy­pra­wę na koszt pod­opiecz­ne­go.⁴⁴ Po­dró­żo­wa­li do Włoch przez Wie­deń i Triest, a na­stęp­nie po pierw­szej w ich ży­ciu „za­chwy­ca­ją­cej mor­skiej po­dró­ży” sta­nę­li w We­ne­cji. Tu stan Lu­cja­na po­gor­szył się i dwa i pół mie­sią­ca póź­niej cho­ry zmarł. Za­nim to na­stą­pi­ło, Ju­lian Mal­czew­ski dzie­lił czas mię­dzy czu­wa­nie przy nim a sys­te­ma­tycz­ne zwie­dza­nie mia­sta. Cho­dził do we­nec­kich ga­le­rii ma­lar­stwa, ro­bił za­pi­ski, opa­trzo­ne nie­jed­no­krot­nie ry­sun­ka­mi, szli­fo­wał zna­jo­mość ję­zy­ka. Po­cho­waw­szy krew­ne­go, ru­szył do Rzy­mu, bo tam do­pie­ro mógł ode­brać ban­ko­we cze­ki po­dróż­ne, umoż­li­wia­ją­ce po­wrót do Ra­do­mia. Po­dró­żo­wał przez Li­vor­no i Pizę (gdzie ogrom­ne wra­że­nie zro­bi­ło na nim Cam­po San­to). 6 lu­te­go 1859 roku za­chwy­co­ny do­no­sił z Rzy­mu: „ z py­łem hi­sto­rii pod no­ga­mi, zwie­dzam na­mięt­nie”⁴⁵. Rzym prze­wyż­szył wszyst­ko, co do­tąd wi­dział, więc zda­wał żo­nie re­la­cje. O ile to­wa­rzy­stwo pol­skie w We­ne­cji po­cząt­ko­wo okre­ślał jako nie­cie­ka­we (do­pie­ro pod ko­niec po­by­tu po­znał hra­biów Ko­mo­row­skie­go, Ko­ry­tow­skie­go, Ło­sia, Umiń­skie­go, „Ga­li­cjan­kę Sie­mień­ską”, hra­bi­nę Ja­bło­now­ską z Ba­wo­row­skich, „i in­nych kil­ku hra­biów i ba­ro­nów”), to Rzym pod wzglę­dem wi­zyt i kon­tak­tów z Po­la­ka­mi go za­uro­czył. Do pol­skich do­mów ary­sto­kra­tycz­nych wpro­wa­dził go stryj żony, ge­ne­rał Jó­zef Kor­win-Szy­ma­now­ski, oso­bi­sty gwar­dzi­sta pa­pie­ski (je­dy­ny nie-Szwaj­car), zna­ją­cy wszyst­kie per­so­ny w Wa­ty­ka­nie, po­stać nie­zwy­kle barw­na i in­try­gu­ją­ca na­wet wy­glą­dem: wiel­ką po­stu­rą, dłu­go nie­strzy­żo­ną bro­dą. O wy­so­kiej po­zy­cji tego krew­ne­go żony świad­czy też to, że Mal­czew­ski dwu­krot­nie był dzię­ki nie­mu na au­dien­cji u pa­pie­ża Piu­sa IX.⁴⁶ Po­znał tak­że księ­ży Kaj­sie­wi­cza i Se­me­nen­kę (pierw­szy na­wet go od­wie­dził), Teo­fi­la Le­nar­to­wi­cza i To­ma­sza „So­snow­skie­go rzeź­bia­rza (au­to­ra słyn­ne­go Chry­stu­sa w War­sza­wie u Kar­me­li­tów)”. W bez­po­śred­nim kon­tak­cie in­te­li­gen­cja i ogła­da Ju­lia­na Mal­czew­skie­go nie­wąt­pli­wie wy­star­cza­ła za hra­biow­skie ty­tu­ły. Po­byt w Rzy­mie oka­zał się tak atrak­cyj­ny, że dwu­krot­nie pro­si on żonę, by mógł go prze­dłu­żyć; po czte­rech mie­sią­cach wró­cił via Ge­nua, z prze­sył­ka­mi dla róż­nych krew­nych po­zna­nych za gra­ni­cą ary­sto­kra­tów. Być może za­dzierz­gnię­te w Ita­lii zna­jo­mo­ści roz­bu­dzi­ły póź­niej ape­tyt na ary­sto­kra­tycz­ne kon­tak­ty dla syna, a z pew­no­ścią wła­śnie dla­te­go bi­let wi­zy­to­wy Ju­lia­na Mal­czew­skie­go otwie­rał Jac­ko­wi wie­le drzwi. Oj­ciec był bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny z jego nie­chę­ci do by­wa­nia we wska­zy­wa­nych do­mach. Przy­szły ma­larz jed­nak te wi­zy­ty prę­dzej czy póź­niej od­by­wał, cza­sem za­pew­ne, jak w wy­pad­ku domu pań­stwa Po­pie­lów, wpro­wa­dza­ny przez Dy­ga­siń­skie­go. Hey­del nie­wąt­pli­wie ma ra­cję, pi­sząc, że żą­da­nia i aspi­ra­cje to­wa­rzy­skie Ju­lia­na Mal­czew­skie­go były nie­co na wy­rost, ale oj­ciec uwa­żał, że oprócz wie­dzy i wy­kształ­ce­nia ar­ty­stycz­ne­go ma­la­rzo­wi po­trzeb­ne są tak­że do­bre sto­sun­ki z wy­so­ko po­sta­wio­ny­mi oso­bi­sto­ścia­mi. We­dług Hey­dla Mal­czew­ski pi­sy­wał do nie­zna­nych so­bie osób li­sty, któ­re mo­gły mieć cha­rak­ter „dziś uwa­ża­ny za dwo­rac­ki”⁴⁷.

Owo­cem tej je­dy­nej dłuż­szej za­gra­nicz­nej po­dró­ży Ju­lia­na Mal­czew­skie­go były jed­nak nie tyl­ko zna­jo­mo­ści, lecz tak­że wie­le przy­wie­zio­nych do domu tek gra­ficz­nych ilu­stra­cji, przed­sta­wia­ją­cych ma­lar­stwo i ar­chi­tek­tu­rę, któ­re po­ja­wia­ją się jako punk­ty od­nie­sie­nia w li­stach mię­dzy ro­dzeń­stwem, przy opi­sach dzieł sztu­ki i zwy­kłych przed­mio­tów. Za­pew­ne Ja­cek nie­raz oglą­dał je wspól­nie z sio­stra­mi, słu­cha­jąc ko­men­ta­rzy ojca, co zo­sta­wi­ło nie­za­tar­ty ślad w pa­mię­ci, wy­obraź­ni i wy­zna­czy­ło pierw­szy ho­ry­zont ar­ty­stycz­nych po­rów­nań przy­szłe­go ma­la­rza, cze­go nie spo­sób prze­ce­nić. So­lid­na wie­dza Ju­lia­na Mal­czew­skie­go na te­mat ma­lar­stwa no­wo­żyt­ne­go po­zwa­la­ła mu tak­że na póź­niej­sze dys­ku­sje ar­ty­stycz­ne z sy­nem.

Ju­lian Mal­czew­ski chciał kie­ro­wać wy­kształ­ce­niem je­dy­ne­go syna w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach, sta­wiał bar­dzo wy­so­ko po­przecz­kę – ale tak, żeby nie zgnieść jego in­dy­wi­du­al­no­ści. Taką szan­sę da­wa­ło mu wy­sła­nie syna do Wiel­gie­go, gdzie ten miał się uczyć po okiem pry­wat­ne­go gu­wer­ne­ra i po pol­sku, za­miast w zru­sy­fi­ko­wa­nym gim­na­zjum pu­blicz­nym w mie­ście. Roz­wa­ża­jąc tę kwe­stię w sierp­niu 1866 roku, pi­sał do naj­star­szej cór­ki Bro­ni­sła­wy:

Ja­cek bar­dzo cię ko­cha i czę­sto wspo­mi­na, do­bra chłop­czy­na, ale jesz­cze dzie­ciak strasz­ny i dziw­nie draż­li­wej na­tu­ry. Jak go edu­ko­wać da­lej? to naj­waż­niej­sze za­ję­cie mej my­śli. Może mnie Bóg jesz­cze na­tchnie ja­koś do­brze przed wa­ka­cy­ami.

I pra­wie rok póź­niej, w czerw­cu 1867 roku:

Z jed­ne­go może naj­do­tkliw­sze­go udrę­cze­nia mu­szę ci się zwie­rzyć moje dziec­ko! Z Jac­kiem co da­lej po­cznę? oto myśl co mi sy­piać nie daje. Chłop­czy­na to nie­po­spo­li­tych zdol­no­ści i ta­len­tów i na­de­szła chwi­la żeby go ko­niecz­nie trze­ba już od­dać w do­bre ręce, do­mo­wa edu­ka­cya nie wy­star­cza albo mnie nie stać na nią, do szkół tu­tej­szych mam wstręt nie­zwy­cię­żo­ny i bie­dzę się i nic wy­my­ślić nie mogę. Mam prze­czu­cie że szko­ły zwich­ną mi go, że ucze­niem na nic nie przy­dat­nych rze­czy albo znie­chę­cą do na­uki, albo przy­tę­pią zdol­no­ści, je­śli będę zmu­szo­ny tu go od­dać, to mi tak bę­dzie bo­le­śnie jak­bym go w po­ło­wie utra­cił, a jed­nak ja bym go­tów roz­łą­czyć się z nim na dłu­go na­wet, go­tów­bym naj­więk­sze po­nieść ofia­ry, by tyl­ko moż­na go gdzieś umie­ścić po mo­jej my­śli i dać mu spo­sob­ność ukształ­ce­nia się na czło­wie­ka i roz­wi­nię­cia w nim hoj­nych da­rów Bo­żych.⁴⁸

Aby móc się uczyć, przy­szły ar­ty­sta mu­siał wy­je­chać do nie­od­le­głej wpraw­dzie wsi, do zna­nych miejsc i życz­li­wych osób, ale dla dziec­ka, bar­dzo zwią­za­ne­go emo­cjo­nal­nie z ro­dzi­ną, mu­sia­ło to być cięż­kie prze­ży­cie. Tym bar­dziej że – jak moż­na są­dzić z li­stów Ju­lia­na Mal­czew­skie­go i Bony Kar­czew­skiej, a tak­że z póź­niej­szych wspo­mnień sa­me­go ucznia – wszy­scy wie­dzie­li, iż po­wo­dem tej de­cy­zji był nie­do­sta­tek ma­te­rial­ny. Pa­mięć o tym dźwię­czy w na­pi­sa­nych po la­tach Luź­nych kart­kach. Adam Hey­del wy­ko­rzy­stał je tak, by po­ka­zać sie­lan­kę dzie­ciń­stwa, tu przy­po­mnę za­nie­cha­ne przez mo­no­gra­fi­stę aspek­ty za­pi­sków. W opusz­czo­nym przez Hey­dla frag­men­cie Mal­czew­ski pi­sał:

Je­dy­nak za­tem psu­ty może w domu, od lat 12 tu by­łem już poza do­mem, aby do nie­go nie za­jeż­dżać jak tyl­ko w go­ści­nę. Psuć nic mnie za­tem nie mo­gło już wię­cej od lat 12 i dzię­ku­ję Bogu że się tak sta­ło. Świat bo­wiem naj­le­piej uczy i od­ucza.⁴⁹

Przede wszyst­kim w Wiel­giem zo­ba­czył, że re­la­cje mię­dzy do­ro­sły­mi i dzieć­mi w domu nie mu­szą być tak bli­skie i peł­ne wy­ro­zu­mia­ło­ści jak w Ra­do­miu. Ja­cek do­ce­nił tam po­czu­cie wię­zi i cie­pła w ro­dzi­nie Ju­lia­na i Ma­rii Mal­czew­skich, gdzie dzie­ci mia­ły nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp do ro­dzi­ców. W sto­sun­ko­wo nie­wiel­kich, kil­ka­krot­nie zmie­nia­nych, ra­dom­skich miesz­ka­niach pań­stwa Mal­czew­skich czę­sto or­ga­ni­zo­wa­no ze zna­jo­my­mi te­atrzy­ki, roz­ma­ite gry do­mo­we, a i „wie­czor­ki tań­cu­ją­ce”, nie tyl­ko przy oka­zji kar­na­wa­łu. Udział dzie­ci, a po­tem mło­dzie­ży, w tych spo­tka­niach był oczy­wi­sty, a Ja­cek na­pi­sał na­wet drob­ną scen­kę moż­li­wą do wy­sta­wie­nia w sa­lo­nie: Stryj przy­je­chał.⁵⁰ U krew­nych na wsi pa­no­wa­ły inne, nie­co chłod­niej­sze, zde­cy­do­wa­nie hie­rar­chicz­ne re­la­cje, na co nie­wąt­pli­wie wpływ mia­ła śmierć mat­ki ku­zy­no­stwa. Wspól­ny był obiad, po­zo­sta­łe po­sił­ki wy­da­wa­no z za­sa­dy od­dziel­nie, dom i obej­ście były więk­sze, wię­cej za­jęć poza nimi, chęt­niej zda­wa­no się na gu­wer­ne­ra, więc w za­sa­dzie z in­ny­mi do­ro­sły­mi chłop­cy wi­dy­wa­li się rzad­ko. Mimo szcze­rej życz­li­wo­ści ciot­ki Bony, tak­że do niej nie moż­na było przyjść bez uprze­dze­nia, gosz­cze­nie u niej było swe­go ro­dza­ju świę­tem, je­dy­nie dla naj­star­sze­go z chłop­ców, Wa­cła­wa, była to co­dzien­ność. Tyl­ko ge­sty i sło­wa sta­rej słu­żą­cej Ka­ro­lu­ni, jak ją czu­le na­zy­wał Ja­cek, któ­ra w nim „wi­dzia­ła sie­ro­tę losu i obce dziec­ko ro­dzi­ny”, da­wa­ły przy­szłe­mu ma­la­rzo­wi czu­łość i apro­ba­tę, któ­rych tak bar­dzo po­trze­bo­wał.

Na wsi Mal­czew­ski stał się jed­nym z kil­ku chłop­ców i w oczy­wi­sty spo­sób stra­cił wy­jąt­ko­wą po­zy­cję, jak to bywa tak­że z ro­dzeń­stwem; za­rów­no mię­dzy ku­zy­na­mi, jak i mię­dzy nim a po­szcze­gól­ny­mi do­mow­ni­ka­mi za­wią­zy­wa­ły się nici więk­szej lub mniej­szej sym­pa­tii, ja­kieś ak­tu­al­ne na kró­cej lub dłu­żej so­ju­sze. Ja­cek, mimo że ra­czej nie oma­wia­no przy nim wa­run­ków prze­pro­wadz­ki, od­czu­wał swo­ją sy­tu­ację jako ro­dzaj za­leż­no­ści, do­cie­ra­ły doń za­pew­ne też uwa­gi wy­mie­nia­ne wśród do­ro­słych, któ­rych wo­lał­by nie sły­szeć. Pod for­ma­mi grzecz­no­ści i roz­wa­gi po­nad wiek kry­ła się duma, o któ­rej pi­sał, ale i po­sta­wa de­fen­syw­na – nie wal­czył „o swo­je” w oba­wie przed upo­ko­rze­niem de­cy­zją do­ro­słych, mo­gą­cych prze­cież roz­są­dzić spór na rzecz ku­zy­nów. Ci zaś, jak wy­ni­ka ze wspo­mnie­nia, cza­sem po­tra­fi­li wy­ko­rzy­sty­wać swo­ją na­tu­ral­ną prze­wa­gę. Mimo ota­cza­ją­cej go życz­li­wo­ści przy­szły ma­larz czę­sto czuł się w Wiel­giem sa­mot­ny:

Uczy­łem się pil­nie na­uczy­cie­le mnie lu­bi­li, ku­zy­ni ko­cha­li. Wuj i Bab­ka róż­ni­cy żad­nej nie ro­bi­li, a dziw­na rzecz, że dziec­kiem czu­łem już dziw­ność moją nad oto­cze­niem, ale to oto­cze­nie ko­cha­łem, bo wie­dzia­łem, że z lat tych mo­ich uro­snę i za­słu­żę so­bie na wyż­sze uzna­nie i wyż­sze przy­wią­za­nie.

Całą za­wsze na­dzie­ję po­kła­da­łem w so­bie, przy Bo­żej po­mo­cy i od ni­ko­go nic nie żą­da­łem ani nie pra­gną­łem. Do­bro­dziej­stwu ser­cem moim pła­ci­łem i pła­cę, ale wdzięcz­no­ści nie czu­łem wte­dy bę­dąc dziec­kiem. Duma tyl­ko czy­ni­ła mnie dziec­kiem po­tul­nem w domu ro­dzi­ny i ofiar dla dumy mo­jej oszczę­dze­nia ro­bi­łem jak na dziec­ko mnó­stwo.

Ale to war­te do za­pa­mię­ta­nia, z tego po­wo­du, że sa­mot­ność, któ­ra mnie do roz­my­ślań skła­nia­ła czę­sto po­cho­dzi­ła z dumy, aby nie za­wdzię­czać, aby obec­no­ścią swo­ją się nie na­przy­krzać, aby od­stą­pić jeż­dże­nie kon­no któ­re­mu z ku­zy­nów aby nie prze­ry­wać roz­mów po­uf­nych i też być ich świad­kiem.⁵¹

Je­sien­na pora, kie­dy miał jesz­cze w pa­mię­ci let­ni po­byt w ra­dom­skim domu, za­chę­ca­ła chłop­ca do roz­my­ślań, ujaw­nia­ją­cych poza no­stal­gią nie­zwy­kłą wraż­li­wość pla­stycz­ną (cho­ciaż pa­mię­tać trze­ba, że Luź­ne kart­ki to tekst pi­sa­ny kil­ka­na­ście lat póź­niej i z ja­kąś for­mą kre­acji dzie­ciń­stwa przy­szłe­go ma­la­rza nie­wąt­pli­wie mamy tu do czy­nie­nia).

Po­cząt­ko­wo na­uczy­cie­le bra­ci Kar­czew­skich (Ka­zi­mie­rza i Wa­cła­wa) oraz Jac­ka Mal­czew­skie­go się zmie­nia­li, aż do mo­men­tu, w któ­rym Ju­lian Mal­czew­ski po­le­cił na tę po­sa­dę Adol­fa Dy­ga­siń­skie­go. Cel­ność tego wy­bo­ru jest oczy­wi­sta, pa­trząc z dy­stan­su, kie­dy zna­ne są póź­niej­sze do­ko­na­nia pi­sa­rza, lecz praw­dzi­wie do­ce­nić moż­na tę de­cy­zję do­pie­ro wte­dy, gdy pa­mię­ta się, że po­cząt­ko­wo Ju­lian Mal­czew­ski mu­siał po­le­gać tyl­ko na wła­snych roz­po­zna­niach i in­tu­icji ojca.⁵² Przy wspól­nych po­glą­dach pe­da­go­gicz­nych, opie­ku­nów Jac­ka dzie­li­ło wie­le w kwe­stiach poj­mo­wa­nia de­mo­kra­cji i ro­zu­mie­nia roli au­to­ry­te­tów w pro­ce­sie kształ­ce­nia i ży­ciu co­dzien­nym, co jed­nak w peł­ni uwy­dat­ni­ło się do­pie­ro w Kra­ko­wie, do cze­go po­wró­cę.

W cza­sach Wiel­gie­go kon­sul­to­wa­li oso­bi­ście de­cy­zje co do wy­bo­ru pod­ręcz­ni­ków (po­rów­ny­wa­li na­wet książ­ki uży­wa­ne do na­uki ła­ci­ny w róż­nych za­bo­rach). Ja­cek mógł czuć się tym wy­róż­nio­ny, bo oj­ciec jego ku­zy­nów, nie­za­in­te­re­so­wa­ny ani for­mą, ani pro­ce­sem na­ucza­nia, tym bar­dziej nie był w sta­nie pod­jąć szcze­gó­ło­wej dys­ku­sji o pod­ręcz­ni­kach. Na­uka ku­zy­nów od­by­wa­ła się więc pod dyk­tan­do po­trzeb Jac­ka, co im zresz­tą rów­nie do­brze słu­ży­ło.

Pierw­szą ze­wnętrz­ną pró­bą wy­kształ­ce­nia chłop­ców – któ­rej wszy­scy ocze­ki­wa­li z nie­po­ko­jem – był eg­za­min do kra­kow­skie­go Gim­na­zjum św. Jac­ka (na po­cząt­ku wrze­śnia 1871 roku). Jak wia­do­mo, chłop­cy zda­li eg­za­min nie tak, jak so­bie wy­obra­ża­no, dla­te­go Dy­ga­siń­ski zde­cy­do­wał o za­pi­sa­niu ich do kla­sy V, a nie do VI, jak pla­no­wa­no. Ju­lian Mal­czew­ski był z tego bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny, de­cy­zję na­uczy­cie­la uzna­wał za sa­mo­wol­ną i nie­traf­ną, choć osta­tecz­nie dał się prze­ko­nać.⁵³ Ja­cek Mal­czew­ski w tej ze­wnętrz­nej pró­bie nie oka­zał się wca­le lep­szy od ku­zy­nów. Bio­rąc pod uwa­gę wiel­kie am­bi­cje, było to nie­wąt­pli­wie nie­przy­jem­ne zde­rze­nie z rze­czy­wi­sto­ścią. Stąd przy­to­czo­ne przez Hey­dla sło­wa Jac­ka – wy­po­wie­dzia­ne do ko­le­gi z kla­sy na po­cząt­ku na­uki: „ja tu te­raz ko­le­go będę vo­rzu­giem” – wpi­su­ją się w kon­tekst wie­lu li­stów nie tyl­ko in­for­mu­ją­cych o tym, jak prze­bie­ga­ła na­uka, ale też nie­ustan­ne­go do­wo­dze­nia swo­jej sta­ran­no­ści, chę­ci speł­nia­nia po­kła­da­nych w nim na­dziei, któ­re po­win­ny przy­no­sić tyl­ko naj­lep­sze re­zul­ta­ty. Wy­czu­wal­ne już po­czu­cie wyż­szo­ści przy­szłe­go ar­ty­sty nie mie­sza się tu jesz­cze z ukry­tą oba­wą przed klę­ską.

Po wy­jeź­dzie do Kra­ko­wa Ju­lian Mal­czew­ski, mimo za­ufa­nia, nie­ustan­nie spraw­dzał po­czy­na­nia Dy­ga­siń­skie­go, miał po­czu­cie utra­ty kon­tro­li nad chłop­cem i na­uczy­cie­lem, choć ten nadal in­for­mo­wał go rów­nie szcze­gó­ło­wo o pla­no­wa­nych i po­dej­mo­wa­nych ini­cja­ty­wach do­dat­ko­we­go kształ­ce­nia pu­pi­la. Jed­nak oj­ciec sta­rał się mieć jesz­cze jed­no źró­dło in­for­ma­cji – Jana Kan­te­go Wen­t­zla, swe­go kra­kow­skie­go peł­no­moc­ni­ka fi­nan­so­we­go, przez któ­re­go kil­ka lat prze­ka­zy­wał fun­du­sze dla syna. Od cza­su do cza­su pro­sił też Wen­t­zla o oso­bi­ste spraw­dze­nie sy­tu­acji (ten zaś lu­stro­wał stan­cję tak­że pod nie­obec­ność go­spo­da­rza in­ter­na­tu), co Dy­ga­siń­ski uznał za wiel­ce nie­wła­ści­we i nie­spra­wie­dli­we wo­bec jego, do­wie­dzio­nej prze­cież, uczci­wo­ści i wiel­kie­go przy­wią­za­nia do pod­opiecz­ne­go.⁵⁴

Od po­cząt­ku po­by­tu w Kra­ko­wie Ja­cek Mal­czew­ski brał lek­cje ry­sun­ku poza szko­łą – w mu­zeum (u Le­ona Pic­car­da), a wie­czo­ra­mi w Szko­le Sztuk Pięk­nych (u Flo­ria­na Cyn­ka), po­nie­waż było już w za­sa­dzie po­sta­no­wio­ne, że po zda­niu ma­tu­ry bę­dzie stu­dio­wał w Szko­le Sztuk Pięk­nych. Dy­ga­siń­ski, naj­pierw prze­ciw­ny prze­rwa­niu na­uki w gim­na­zjum, po kon­sul­ta­cjach i roz­mo­wach u Jana Ma­tej­ki zmie­nił zda­nie i wspie­rał za­mysł re­zy­gna­cji z ma­tu­ry, co przed­sta­wił Ju­lia­no­wi Mal­czew­skie­mu, po­dob­nie jak Piotr Hu­bal-Do­brzań­ski. Zo­bo­wią­zał się po­ma­gać ucznio­wi w zdo­by­wa­niu wie­dzy ogól­nej poza szko­łą. Ja­cek jesz­cze po kil­ku la­tach pi­sał o czy­ta­nych książ­kach i o sta­ra­niach, „aby głu­pim nie zo­stać”. Tu jed­nak uwi­docz­nia się wspo­mnia­na już róż­ni­ca mię­dzy Adol­fem Dy­ga­siń­skim a Ju­lia­nem Mal­czew­skim w kwe­stii sto­sun­ku do au­to­ry­te­tów na­uko­wych. Na­uczy­cie­lo­wi nie cho­dzi­ło tyl­ko o zbyt­nią uni­żo­ność wo­bec Sta­ni­sła­wa Tar­now­skie­go, ary­sto­kra­ty, ale i pro­fe­so­ra uni­wer­sy­te­tu. In­ten­cja sa­mo­dziel­no­ści dla au­to­ra Bel­don­ka obej­mo­wa­ła fak­tycz­ne, a nie tyl­ko de­kla­ro­wa­ne wy­kształ­ce­nie sa­mo­dziel­ne­go my­śle­nia, po­trze­by wła­snej, nie­za­leż­nej od au­to­ry­te­tów, kry­tycz­nej in­ter­pre­ta­cji. Dla­te­go za­le­cał ogra­ni­cze­nie za­jęć uni­wer­sy­tec­kich do ar­che­olo­gii i pa­le­ogra­fii i prze­strze­gał przed uczęsz­cza­niem wła­śnie na wy­kła­dy cie­szą­ce­go się wiel­kim po­wa­ża­niem Tar­now­skie­go, bo mło­dzie­niec mógł­by „uwie­rzyć zby­tecz­nie in ver­ba ma­gi­stri” i zbyt ulec pięk­nej ich for­mie. Dy­ga­siń­ski w jed­nym z li­stów pi­sał do Ju­lia­na Mal­czew­skie­go:

Nie­chaj sam bada, grze­bie, ślę­czy, a prę­dzej może do­pa­trzy się pięk­na po­trzeb­ne­go ar­ty­ście, ani­że­li­by miał zbli­żyć się do utwo­ru li­te­rac­kie­go z go­to­wym, na­rzu­co­nym mu są­dem.⁵⁵

Ju­lian Mal­czew­ski w na­tu­ral­ny spo­sób za­czął tra­cić moż­li­wość tak sil­ne­go jak daw­niej kształ­to­wa­nia roz­wo­ju oso­bo­wo­ści syna. Jako au­to­ry­tet – z jed­nej stro­ny da­ją­cy gwa­ran­cję utrzy­ma­nia spo­łecz­ne­go sza­cun­ku (w ry­zy­kow­nym jed­nak etycz­nie za­wo­dzie ar­ty­sty ma­la­rza), z dru­giej po­wo­dze­nia ar­ty­stycz­ne­go – sta­wia Jac­ko­wi Jana Ma­tej­kę. Opi­nie na te­mat spo­so­bu edu­ka­cji uczniów Szko­ły Sztuk Pięk­nych to pierw­szy po­wód obo­pól­ne­go uświa­do­mie­nia so­bie „osob­no­ści” są­dów ar­ty­stycz­nych, a tym sa­mym róż­nic w oce­nach ży­cio­wych wy­bo­rów ojca i syna, któ­rzy do­tąd byli nie­mal jed­no­myśl­ni.

Ju­lian Mal­czew­ski, je­śli nie od razu po wy­jeź­dzie Jac­ka z domu do Kra­ko­wa, to już nie­dłu­go póź­niej, zdał so­bie spra­wę z tego, że utrzy­ma­nie go na uzna­nej za od­po­wied­nią, dość wy­so­kiej sto­pie ży­cio­wej jest dla ro­dzi­ny wła­ści­wie nie­moż­li­we. Szcze­gól­nie dra­ma­tycz­ne jest ze­sta­wie­nie li­stów syna do ojca i ojca do naj­star­szej cór­ki Bro­ni­sła­wy w cią­gu kil­ku lat. Do niej, bo to ją se­nior rodu uczy­nił swą po­wier­ni­cą, pi­sał w 1877 lub 1878 roku:

O moja Bron­ko, ty wiesz tyl­ko w czę­ści jak mi trud­no po­ra­dzić so­bie w tym wzglę­dzie to co ja ro­bię dla Jac­ka, jest wię­cej jak mogę, ro­bię z tą w Bogu na­dzie­ją że on Wam i kie­dyś po­mo­że. Ro­bię nie my­śląc o ju­trze zo­sta­wia­jąc to mi­ło­sier­dziu Bo­że­mu, jak pra­cu­ję, jak na wszyst­kie stro­ny chcę za­ro­bić coś, by so­bie do­bra przy­spo­rzyć, ty sama naj­lep­szyś świa­dek, to wszyst­ko mało. Pła­cić zno­wu 400 reń­skich, spra­wić wy­praw­kę, czyż ja temu po­do­łam.⁵⁶

Ja­cek miał za­pew­nio­ne do­bre lek­cje pry­wat­ne (łącz­nie z fech­tun­kiem, żeby nie za­nie­dby­wać cia­ła), nie­wąt­pli­wie bar­dzo przy­zwo­ite wy­ży­wie­nie (co wo­bec śmier­ci dwu bra­ci było kwe­stią istot­ną), ale też nie­ba­ga­tel­nym wy­dat­kiem by­wa­ły jego ubra­nia (z roz­róż­nie­niem na fu­tro, któ­re „na­da­je się jesz­cze w Kra­ko­wie”, ale „do Ra­do­mia to już nie”). Niby mia­ło być skrom­nie – syn za­wsze pi­sze, że już wszyst­ko „wy­darł”, że się miar­ku­je – mie­wał z tym jed­nak kło­po­ty. Po­byt w Pa­ry­żu za­czął od kup­na srebr­ne­go ze­gar­ka, któ­ry się za­raz ze­psuł, ko­niecz­nie chciał so­bie coś uszyć u tam­tej­szych kraw­ców i pod­po­wia­dał ojcu, w jaki spo­sób mógł­by mu po­rę­czyć kre­dyt lub do­star­czyć go­tów­kę. W każ­dym ra­zie no­we­go se­zo­nu bez uzu­peł­nie­nia gar­de­ro­by, łącz­nie z rę­ka­wicz­ka­mi, chy­ba so­bie nie wy­obra­żał. Wy­da­je się też, że ła­two wpa­dał w pu­łap­kę chę­ci do­rów­ny­wa­nia w tym wzglę­dzie to­wa­rzy­stwu – co spo­wo­do­wa­ło fa­tal­ne dłu­gi, gdy za­miesz­kał u hra­bie­go Win­cen­te­go Ło­sia. Nie­wie­le po­ma­ga­ły chwi­lo­we wy­rzu­ty su­mie­nia – za­wsze zna­la­zła się ja­kaś oka­zja, by o nich za­po­mnieć. Za­ku­py i inne wy­dat­ki Mal­czew­skie­go nie były ja­kąś wy­jąt­ko­wą ma­ni­fe­sta­cją bo­gac­twa, jed­nak dys­kret­na ele­gan­cja tak­że kosz­to­wa­ła. Ar­ty­sta czę­sto pi­sał o oszczęd­no­ściach i sta­ra­niach o za­ro­bek, ale w cza­sach aka­de­mii nie­wie­le z tego wy­cho­dzi­ło.⁵⁷ W spo­so­bie po­dej­mo­wa­nia li­stow­ne­go dia­lo­gu na te­mat fi­nan­sów mię­dzy oj­cem a sy­nem moż­na do­strzec pew­ną grę. Bar­dzo dłu­go ma­larz był przez ojca chro­nio­ny, po­nad gra­ni­cę roz­sąd­ku, przed praw­dą. Z ko­lei syn przy­jął kon­wen­cję: „wiem, ale jak­bym do koń­ca nie wie­dział”. Cią­głe­go bra­ku pie­nię­dzy w domu, może w od­ru­chu sa­mo­obro­ny i przy szcze­rych prze­cież za­pew­nie­niach o sy­now­skiej wdzięcz­no­ści, Ja­cek nie od­bie­rał jako na­praw­dę trud­ne­go pro­ble­mu. Była to ra­czej duża nie­do­god­ność a nie stan za­gro­że­nia. Sy­tu­acja sta­wa­ła się co­raz po­waż­niej­sza, w koń­cu, kie­dy już wie­dział, że jest tak cięż­ko, iż sio­stry mu­szą so­bie szu­kać miej­sca na zimę u dal­szych krew­nych, pró­bo­wał, buń­czucz­nie to za­po­wia­da­jąc, utrzy­mać się sam.

Dla­cze­go więc, ma­jąc świa­do­mość trud­no­ści re­ali­za­cji za­my­słu kształ­ce­nia aku­rat pla­stycz­nych zdol­no­ści syna, Ju­lian Mal­czew­ski zde­cy­do­wał się na to? Ja­kie były dla Jac­ka inne re­al­ne per­spek­ty­wy za­wo­do­we, któ­re gwa­ran­to­wa­ły­by mu sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą po­zy­cję spo­łecz­ną?

Nie­wąt­pli­wie dla swe­go uko­cha­ne­go i wy­jąt­ko­we­go „je­dy­na­ka” ży­cia po­dob­ne­go do tego, ja­kie sam wiódł, nie chciał. Nie miał ka­pi­ta­łu wła­sne­go, nie po­mno­żył go przez oże­nek⁵⁸, z du­żym tru­dem utrzy­my­wał ro­dzi­nę z je­dy­nej moż­li­wej w Ra­do­miu pra­cy biu­ro­wej, w któ­rej nie był urzęd­ni­kiem ro­syj­skie­go apa­ra­tu ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go. Per­spek­tyw na awans nie da­wał mu sta­tut To­wa­rzy­stwa Kre­dy­to­we­go, bo nie po­sia­dał ma­jąt­ku ziem­skie­go. Cie­szył się po­wszech­nym uzna­niem, ale jego am­bi­cje w sto­sun­ku do Jac­ka w na­tu­ral­ny spo­sób były więk­sze i, co waż­ne, zdo­łał je roz­bu­dzić rów­nież w nim.

Oj­ciec do­strze­gał tak­że inną, re­al­ną dro­gę ży­cia syna, któ­rą z punk­tu od­rzu­cał, a mia­no­wi­cie ukoń­cze­nie szko­ły go­spo­dar­stwa wiej­skie­go, umoż­li­wia­ją­cej dzier­ża­wie­nie cu­dze­go ma­jąt­ku. Wspo­mi­nał o tym w li­ście peł­nym obu­rze­nia na „ma­zga­je­nie się” syna w spra­wie „nie­war­tej tak dłu­giej pa­mię­ci”, czy­li mi­ło­ści do ku­zyn­ki Wan­dy Kar­czew­skiej. Wy­raź­nie zi­ry­to­wa­ny, pi­sał, że po­zo­sta­jąc w tym zie­miań­skim śro­do­wi­sku (wśród „istot ota­cza­ją­cych Wan­dę”), w parę lat zo­stał­by „ eko­no­mem lub pach­cia­rzem. Sza­now­ne za­pew­ne i te za­wo­dy, ale dla ka­stra­tów du­cho­wych”⁵⁹. Za tymi sło­wa­mi kry­je się nie tyl­ko go­rycz chwi­li, lecz tak­że ob­ser­wa­cja so­cjo­lo­gicz­na. Z bra­ku bo­wiem wła­sne­go ma­jąt­ku mło­dy Mal­czew­ski, go­spo­da­ru­jąc „na cu­dzym”, po­zo­stał­by w śro­do­wi­sku, po­nad któ­re, je­śli cho­dzi o wraż­li­wość, zdol­no­ści i wy­kształ­ce­nie, nie­wąt­pli­wie by wy­ra­stał. Dba­łość Ju­lia­na Mal­czew­skie­go o od­po­wied­nie in­te­lek­tu­al­ne kon­tak­ty syna w Kra­ko­wie (tak jak je po­strze­gał z da­le­ka) wy­ni­ka­ła z jego wła­snej sy­tu­acji w śro­do­wi­sku, w któ­rym przy­szło mu żyć.

Nie­zwy­kła, je­śli nie nad­mier­na tro­ska Ju­lia­na Mal­czew­skie­go, wy­kra­cza­ją­ca poza zwy­cza­je i jego moż­li­wo­ści, była po­wo­dem nie­jed­nej cierp­kiej uwa­gi oto­cze­nia. Oba­wę przed nie­po­wo­dze­niem Ju­lian Mal­czew­ski opa­no­wy­wał, prze­kształ­ca­jąc ją w dumę i po­czu­cie wyż­szo­ści, bio­rą­ce się z nie­za­chwia­nej wia­ry w to, że syna cze­ka wy­jąt­ko­wa przy­szłość. Pi­sał do Bro­ni­sła­wy Mal­czew­skiej:

Wiem od wszyst­kich, że Ja­cek pra­cu­je z za­pa­łem i wy­trwa­ło­ścią nie­zmier­ną, je­stem więc do­brej na­dziei o jego przy­szłość, przy ta­kich przy­mio­tach i zdol­no­ściach ja­kie mu Bóg dał, czas się wy­bić nad po­wsze­dnich lu­dzi. To du­sza nie tu­zin­ko­wa! Czcić go jesz­cze będą ci co go dziś lek­ce­wa­żą! Jam pew­ny tego, pew­ny i Ma­tej­ko! proś­by tyl­ko ślij­my do Nie­ba o zdro­wie dla nie­go i ła­skę wy­trwa­nia przy do­tych­cza­so­wej jego wie­rze i mi­ło­ści pięk­na i do­bra!⁶⁰

Co za­tem we­dług Ju­lia­na Mal­czew­skie­go zna­czy­ło być ma­la­rzem: mieć pew­ny czy nie­pew­ny los? Ja­kiej sztu­ki ocze­ki­wał?

Ar­ty­sta był, a przy­najm­niej po­wi­nien być, czło­wie­kiem wy­jąt­ko­wym, ale w po­wszech­nej opi­nii, opar­tej na zna­jo­mo­ści cięż­kie­go losu, bie­dy i nie­zro­zu­mie­nia, nie miał przed sobą świet­nej przy­szło­ści. Ko­lo­ro­we ży­cie bo­he­my, iden­ty­fi­ko­wa­ne przez Ju­lia­na Mal­czew­skie­go z de­ge­ne­ra­cją i próż­niac­twem, tak­że re­al­nie za­gra­ża­ło w tym za­wo­dzie. Od­nie­sie­niem ocze­ki­wań Ju­lia­na Mal­czew­skie­go wo­bec syna była po­zy­cja i twór­czość Jó­ze­fa Brand­ta (i krę­gu ar­ty­stów by­wa­ją­cych w Oroń­sku, któ­rych do­brze znał) i oczy­wi­ście – słyn­ne­go w ca­łym kra­ju z po­dej­mo­wa­nia pa­trio­tycz­nych te­ma­tów Jana Ma­tej­ki. Ci twór­cy cie­szy­li się sza­cun­kiem spo­łecz­nym, byli za­moż­ni, pro­wa­dzi­li ży­cie ro­dzin­ne zgod­ne i spo­koj­ne, bez skan­da­li, tak czę­stych wśród ar­ty­stów. A tego ostat­nie­go oj­ciec Jac­ka Mal­czew­skie­go za­pew­ne się oba­wiał.

W sztu­ce nie ocze­ki­wał ory­gi­nal­no­ści – wo­lał aka­de­mic­kie kie­run­ki re­ko­men­do­wa­ne przez spraw­dzo­nych mi­strzów, stąd dłu­go przy­chy­lał się do de­cy­zji Ma­tej­ki i za­bra­niał sy­no­wi wy­jaz­du do Pa­ry­ża (po co? – ma­wiał – sko­ro „masz mi­strza na miej­scu”).Siostry i Lusławice

Losy ro­dzeń­stwa Mal­czew­skich spla­ta­ją się po­now­nie w Lu­sła­wi­cach. Być może oka­zją do spo­tka­nia i na­wią­za­nia kon­tak­tu z Adol­fem Vay­hin­ge­rem, wła­ści­cie­lem tam­tej­sze­go dwo­ru, był ślub i prze­pro­wadz­ka cór­ki ar­ty­sty do Cha­rze­wic? Jej mąż, Fe­liks Mey­zner, po­sia­dał tak­że kil­ka in­nych fol­war­ków w oko­li­cy, le­żą­cych po dru­giej stro­nie Du­naj­ca.¹⁶⁰

W do­stęp­nej dziś ko­re­spon­den­cji ar­ty­sty Lu­sła­wi­ce po­ja­wia­ją się po raz pierw­szy w li­ście do Zyg­mun­ta Ziem­bic­kie­go z 9 sierp­nia 1919 roku; od tej daty do osta­tecz­ne­go roz­sta­nia się z tym miej­scem (przed świę­ta­mi Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1926 roku) po­by­ty na wsi są co­raz dłuż­sze, da­le­ko wy­kra­cza­ją poza czas w na­tu­ral­ny spo­sób sprzy­ja­ją­cy ma­lo­wa­niu w pej­za­żu czy też w ogro­do­wej bu­dzie, zwa­nej nie­co na wy­rost pra­cow­nią.¹⁶¹

Nie zna­la­złam żad­nych do­ku­men­tów świad­czą­cych o spo­so­bie uisz­cza­nia opłat za wy­na­ję­cie kil­ku po­koi w lu­sła­wic­kim dwo­rze. Ro­dzi­na Vay­hin­ge­rów prze­cho­wy­wa­ła ob­ra­zy Mal­czew­skie­go – ale było ich nie­wie­le¹⁶², za­tem praw­do­po­dob­nie za­pła­ta była naj­czę­ściej uisz­cza­na go­tów­ką. Jed­nak py­ta­nie, kto pła­cił, wo­bec nie­re­gu­lar­nych przy­cho­dów, utrzy­my­wa­nia rów­no­cze­śnie du­że­go miesz­ka­nia w Kra­ko­wie¹⁶³ i fi­nan­so­wa­nia Ra­fa­ła i jego ro­dzi­ny w Za­ko­pa­nem, nie jest bez zna­cze­nia. He­le­na Kar­czew­ska, a tym bar­dziej Bro­ni­sła­wa Mal­czew­ska nie dys­po­no­wa­ły sta­ły­mi przy­cho­da­mi ani so­lid­nym za­bez­pie­cze­niem ka­pi­ta­ło­wym. W li­te­ra­tu­rze przed­mio­tu wciąż po­ja­wia­ją się sfor­mu­ło­wa­nia nie­po­zo­sta­wia­ją­ce żad­nych wąt­pli­wo­ści, że to „Ja­cek Mal­czew­ski prze­by­wał u sióstr”, „miesz­kał u sióstr”, ar­ty­sta sam zresz­tą z rzad­ka uży­wał tego zwro­tu.¹⁶⁴ Je­śli­by to on utrzy­my­wał sio­stry, to wresz­cie miał­by po­czu­cie speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku, a nic o tym nie świad­czy. Okre­śle­nie „gosz­czę u sióstr” po­zwa­la­ło też od­su­nąć na bok in­for­ma­cję o kło­po­tach do­mo­wych i, przy ca­łej przy­jem­no­ści ob­co­wa­nia z przy­ro­dą, o co­raz wy­raź­niej­szym zry­wa­niu wię­zi z kra­kow­skim ży­ciem i przy­ja­ciół­mi, co wraz z pro­ble­ma­mi zdro­wot­ny­mi przy­gnę­bia­ło ar­ty­stę. Z cza­sem dla wszyst­kich zna­jo­mych sta­ło się ja­sne, że co­raz dłuż­sze po­by­ty w Lu­sła­wi­cach nie były zu­peł­nie wol­nym wy­bo­rem ar­ty­sty. Za­wsze mówi się też o wy­na­ję­ciu dwo­ru, pod­czas gdy fak­tycz­nie wy­naj­mo­wa­no tyl­ko trzy dość duże po­ko­je.

Nie miesz­ka­ła z nimi pani Mal­czew­ska, a na­wet je­śli przy­jeż­dża­ła tam, to z rzad­ka i za­zwy­czaj na krót­ko¹⁶⁵, a sio­stry bar­dzo go ko­cha­ły i oka­zy­wa­ły mu to na każ­dym kro­ku.

Nie­do­ma­ga­nia zdro­wot­ne Mal­czew­skie­go, po­cząt­ko­wo ustę­pu­ją­ce nie­co po pew­nym cza­sie, spra­wia­ły, że Lu­sła­wi­ce, na­wet kie­dy nie mógł spa­ce­ro­wać, przez ra­dość bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu z na­tu­rą da­wa­ły uko­je­nie. W sierp­niu 1923 roku pi­sał do daw­ne­go ucznia:

Ja sie­dzę już na wsi, po­wo­li wra­ca­ją mnie siły i spo­kój wo­bec na­tu­ry i wi­do­ków nie­ba i ról roz­ło­żo­nych sze­ro­ko, aż do ho­ry­zon­tów da­le­kich.¹⁶⁶

Te ko­lej­ne mie­sią­ce z sio­stra­mi sta­no­wi­ły też na­miast­kę ja­kie­goś „by­cia u sie­bie we dwo­rze”, co prze­cież nie było do­słow­nie ro­zu­mia­nym wspo­mnie­niem z dzie­ciń­stwa, bo nig­dy nie do­świad­czy­li ta­kie­go ży­cia we wła­snym ma­tecz­ni­ku jako ro­dzi­na. Jed­nak w pa­mię­ci wspól­nej, choć­by przez wspo­mnie­nia o ma­jąt­ku dziad­ka czy Prę­do­cin­ku Po­tkań­skich, Wiel­giem Kar­czew­skich, Gar­dzie­ni­cach Hey­dlów, trwa­ły ob­ra­zy daw­ne­go bez­pie­czeń­stwa i świet­no­ści oby­cza­jów. Jed­nak włą­cza­ła się w tę per­spek­ty­wę tak­że świa­do­mość prze­mi­ja­nia i utra­ty – tak uczuć i osób, jak i ma­jąt­ków zbied­nia­łych, wy­lud­nio­nych, sprze­da­wa­nych czy le­d­wie eg­zy­stu­ją­cych. Lu­sła­wic­ki dwór i tryb ży­cia były wo­bec tego na­miast­ką, za­trzy­ma­niem ko­lo­rów i kształ­tów prze­szłe­go cza­su. Los tej sie­dzi­by był ty­po­wy dla za­cho­dzą­cych zmian eko­no­micz­nych po pierw­szej woj­nie świa­to­wej – dwór z ogro­dem, odłą­czo­ny od zie­mi i go­spo­dar­stwa rol­ne­go (lub dzie­lą­cy z nimi los kry­zy­sów zbo­żo­wych), prze­stał być gwa­ran­cją do­stat­ku ma­te­rial­ne­go i osto­ją pol­sko­ści. Stał się do­mem let­ni­sko­wym, jak­by stra­cił po­wa­gę wła­ści­wą ży­cio­we­mu punk­to­wi od­nie­sie­nia dla wie­lu po­ko­leń Po­la­ków. W no­wej rze­czy­wi­sto­ści funk­cjo­no­wał dzię­ki za­po­bie­gli­wo­ści miesz­cza­ni­na – upra­wia­ją­ce­go wol­ny za­wód praw­ni­ka. Od­czu­cia te zna­la­zły po­śred­nio wy­raz w po­etyc­kich ży­cze­niach ślub­nych wy­sła­nych 21 sierp­nia 1924 roku cór­ce przy­ja­cie­la, Wła­dy­sła­wa Na­tan­so­na. Mal­czew­ski pi­sze, że miesz­ka u „sióstr sta­ru­szek” i w „ich” sta­rym domu ra­tu­je zdro­wie. W re­la­cji ar­ty­sty to miej­sce ma kon­kret­ny ad­res, jest geo­gra­ficz­nie okre­ślo­ne, ale w grun­cie rze­czy jego isto­ta oka­zu­je się nie­ma­te­rial­na. Bo też nie było tu obo­wiąz­ków zwią­za­nych z pro­wa­dze­niem praw­dzi­we­go go­spo­dar­stwa przy dwo­rze, chłop­skich obejść z ich bie­dą. Ar­ty­sta, łą­czą­cy dwa świa­ty – daw­ny i współ­cze­sny – opi­sał tę nie­re­al­ność, przy­wo­łu­jąc pa­mięć Ka­ro­la Po­tkań­skie­go, wy­jąt­ko­we­go przy­ja­cie­la tak­że dla Na­tan­so­na, nie­kon­wen­cjo­nal­ne­go ba­da­cza pre­hi­sto­rii pol­skich ziem.

Lu­sła­wi­ce były miej­scem na tyle uro­kli­wym, że pań­stwo Mal­czew­scy w 1920 roku bra­li pod uwa­gę kup­no dwo­ru, co jed­nak nie do­szło do skut­ku z po­wo­du wy­co­fa­nia ofer­ty przez Vay­hin­ge­rów.¹⁶⁷ Obec­ność go­spo­da­rzy i wła­snych go­ści skut­ko­wa­ła w naj­lep­szych do ma­lo­wa­nia mie­sią­cach let­nich spo­rym, a dla ar­ty­sty na­wet zbyt du­żym, za­gęsz­cze­niem osób i wy­da­rzeń. 3 lip­ca 1920 roku Mal­czew­ski pi­sał:

Tu­taj Moja Żono Dro­ga już się skoń­czy­ły dla mnie ma­lo­wa­nia do­bre cza­sy, przy­je­cha­li Go­spo­da­rze więc bar­dzo i gwar­no i we­so­ło a mnie tak trze­ba za­mknię­cia i ci­szy bym mógł ro­bić. Więc po­sta­no­wi­łem jesz­cze sie­dzieć tu­taj przez Li­piec, do­cze­kać się tu­taj Ra­fa­łów i Krzy­sia, z nimi ra­zem po­sie­dzieć czas ja­kiś, a po­tem na sier­pień wró­cić do Kra­ko­wa. Bo ta­kie próż­niac­two i ruch bar­dzo by mnie zde­mo­ra­li­zo­wał i zde­ner­wo­wał.¹⁶⁸

Ar­ty­sta jed­nak zo­stał na wsi i na pro­gu je­sie­ni, 8 wrze­śnia 1920 roku, do­no­sił żo­nie:

Ra­fa­ło­wie wy­jeż­dża­ją dziś o 4ej, Vay­hin­ge­ro­wie wy­je­cha­li dziś o 8mej do Kro­sna. Po za­mię­sza­niu na­sta­je ci­sza. Zim­no się zbli­ża i smu­tek je­sien­ny. I ja chciał­bym wró­cić do Cie­bie i do pra­cow­ni, bar­dzo zmę­czo­ny i tem i owem.¹⁶⁹

Sio­strza­na mi­łość, mimo do­mo­wej co­dzien­no­ści, oka­zy­wa­ła się je­dy­nym pew­nym le­kar­stwem na znie­cier­pli­wie­nie ar­ty­sty. Dzie­ci, cho­ro­wi­te, za­ję­te swo­imi ro­dzi­na­mi, żona, na­wet je­śli obec­na, to nie­do­stęp­na emo­cjo­nal­nie – nie do­da­wa­ły mu sił w tym stop­niu, co „sio­stry sta­rusz­ki”.

W li­ście do Zyg­mun­ta Ziem­bic­kie­go z re­zy­gna­cją na­pi­sał:

Otóż je­stem nie zdrów na ser­ce i ner­wy, sie­dzę w Lu­sła­wi­cach jesz­cze cho­ciaż zim­no, smut­no i ciem­no ale ser­ca ko­cha­ją­ce sióstr mnie do­da­ją siły, aby módz żyć, jesz­cze czas ja­kiś.¹⁷⁰

Z la­ta­mi na­ra­sta­ły roz­ma­ite nie­do­god­no­ści w Lu­sła­wi­cach, jak pi­sał: „spra­wy draż­li­we i prze­wrot­ne” mię­dzy człon­ka­mi ro­dzi­ny, szcze­gól­nie nie­moż­ność po­ro­zu­mie­nia z żoną i cho­ro­by do­ku­cza­ją ar­ty­ście co­raz bar­dziej. Nie jest to ob­raz po­god­nej, po­go­dzo­nej z bi­lan­sem uczuć i osią­gnięć sta­ro­ści. Ko­re­spon­den­cja tego cza­su nie ob­fi­tu­je w zda­nia wie­le mó­wią­ce o emo­cjach ar­ty­sty, naj­czę­ściej prze­wi­ja­ją się wzmian­ki o smut­ku nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia i me­lan­cho­lii, któ­rą – jak za­zna­cza – nie chce mę­czyć swo­ich bli­skich i zna­jo­mych, nie chce też do­no­sić o so­bie, o wła­snych „ego­istycz­nych ba­bra­niach”. W pi­sa­nych do Ma­rii Mal­czew­skiej i ocen­zu­ro­wa­nych przez nią li­stach czę­sto po­ja­wia­ją się po­dob­ne sfor­mu­ło­wa­nia:

Ci­cho tu i smut­no, sio­stry dba­ją o mnie i ru­sza­ją się, nie­raz zmę­czo­ne i krze­pią mnie jak mogą bym nie tra­cił ostat­nich sił. A ja się mar­twię naj­pierw jak zdro­wie Two­je? i co sły­chać u Cie­bie? po­tem jak z dzieć­mi, z Julą, z Ra­fa­łem, jak się mają i co ro­bią?

W Cha­rze­wi­cach Fe­liks zdrów i dzie­ci tak­że do­brze się uczą i tę­sk­nią za mat­ką. To wszyst­ko, dzień za dniem mija jak sen przy­kry i jak wy­peł­nie­nie ostat­niej cza­ry, bło­go­sła­wio­ny mo­dli­twą u stóp krzy­ża.

Pisz do mnie i nie za­po­mi­naj, nie za­po­mi­naj o ser­cu mo­jem, któ­re tak po­trze­bu­je mi­ło­ści.

Ca­łu­ję ręce Two­je

twój Ja­cek¹⁷¹

Kie­dy in­dziej, w mar­cu 1926 roku, pi­sał z Lu­sła­wic do Kra­ko­wa: „Ze zdro­wiem niby do­brze, ale ja się czu­ję sła­by i cią­gle me­lan­cho­lia mnie drę­czy”¹⁷². Ślad tych smut­ków przy­brał szcze­gól­ną po­stać po­ru­sza­ją­ce­go zwię­zło­ścią i for­mą za­pi­su – na urwa­nym brze­gu kar­ty szki­cow­ni­ka na­kre­ślo­ny ulu­bio­ną ciem­no­nie­bie­ską, mięk­ką kred­ką, ja­kiej ar­ty­sta czę­sto uży­wał do ry­so­wa­nia:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: