Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Manas Lietuvis. Mój Litwin - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Manas Lietuvis. Mój Litwin - ebook

Ciepłych kobiecych historii kilka w tle, trochę słodko, trochę gorzko a czasem śmiesznie, łączy podróże bohaterki prowadzące do zmiany, jaka w niej zachodzi, kiedy spotkany Litwin mówi o niej „Boże, jaka piękna”. Wówczas powoli odkrywa w sobie inną kobietę i nie chce już mężczyzny nadmiernie skoncentrowanego na własnym ego, dla którego „pełna micha i czyste gacie” stanowią życiowe kredo.
W historii tej mężczyźni w żeńskim wymiarze są ważni; przedstawia ona niezwykłe miejsca na świecie i te niespodziewane w zakamarkach kobiecej duszy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63506-60-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Jeszcze nie wiem. Nie wiem, czy już na tyle pozbierałam moje uczucia, myśli i duszę moją, aby móc nazwać to, co sama sobie zrobiłam. No, bo przecież nie mogę powiedzieć, „że mi się wydarzyło”. Wyszłoby, że byłam bezwolnym uczestnikiem czegoś… wspaniałego, co tak mnie cieszyło, bardzo krótko…, ale nikt mi tego nie zabierze! Pytanie o to, czy było warto, jest kretyńskie. Już słyszę jedną z moich przyjaciółek, jak je zadaje i patrzy na mnie ni to z zazdrością, ni to z pożałowaniem. Mmmm, jednak z zazdrością, o tak.

Przerwała zapiski, które mają za zadanie przynieść wytłumaczenie i ulgę w tym, co przeżywa od drugiego pobytu na Krecie. Odłożyła na łóżko czerwony notebook, kupiony pod kolor ulubionego lakieru do paznokci. Odnosząc do wiatrołapu worek ze śmieciami do sortowania, bo jest ekologicznie nastawiona do przyrody, minęła ścianę z lustrami, które powiększają małe wejście do domu. W lustrze odbiła się sylwetka zgrabnej, opalonej kobiety w wieku raczej trudnym do jednoznacznego określenia. Z kobietami często tak bywa, że niełatwo jest zgadnąć, ile mają lat, ponieważ niektóre wyglądają na o dziesięć lat młodsze, inne na o wiele starsze. Można się pomylić, określając wiek nastolatki, jak i starszej pięćdziesiątki. Tę w lustrze, wielkim lustrze, należy obiektywnie ocenić na ciągle cudowne terytorium odwiedzin. Widać zdrową i ładną kobietę, ponętne ciało o delikatnej skórze, teraz z pięknym kolorem opalenizny. Jest piękna, to pewne. Czy wie, że jest taka? Nie, nie wie, jeszcze nie wie.

Myślałam, że nie będę już potrafiła zrzucić trochę zbędnego tłuszczu z moich boczków. Mówią, że kochanego ciała nigdy za mało. No, nie wiem. Jednak łatwiej jest biegać, wspinać się w górach, jeździć konno, a nawet na rowerze. Rower to nawet polubiłam. Czytam, co napisałam i muszę jeszcze dodać kręgle i aerobik. A pływanie? Tam tak dużo pływałam. Może wtedy mnie sobie wypatrzył. Patrzył na mnie tak intensywnie, długo obserwował. Ja w pewnym momencie złapałam to spojrzenie, na chwilę. Dalej o czymś rozmawiałam z innymi, jednak znów na chwilę musiałam popatrzeć na niego. On ciągle na mnie patrzył z taką jakby kamienną twarzą. Ale czy patrzył na mnie, czy w moim kierunku? Czy przeze mnie? To trwało wypicie szklanki soku. Pomyślałam, że jednak nie patrzył na mnie, no przecież tam na plaży przy basenie było wiele innych piękniejszych, zgrabniejszych, młodszych. Podsumowałam: „on po prostu zawiesił się”. Później zapytałam o tę obserwację. Odpowiedział: „podobała mi się, jest interesująca, to byłaby intjerejsna”. Spodobałam mu się bardzo, ale byłam z mężem.

No właśnie z mężem. Mój mąż, moje małżeństwo od dwudziestu dwóch lat. Na naszym weselu niektórzy zakładali się, a może gadali tylko, kiedy to rozleci się. Jeden wujek powiedział mi to otwarcie. Uważał, że Marek jest egoistą, tak jak jego ojciec, skupionym na osiąganiu własnych przyjemności i celów. I była to prawda, co do ojca Marka. Moja ciotka, potem już teściowa –– wyszłam za mąż za własnego wuja, trochę skomplikowane –– rzeczywiście często przełykała gorzkie łzy w swoim małżeństwie. Jednak głęboko wierząca, ale żaden moher, trwała, walczyła i dzieciom dawała wszystko, co mogła, zgodnie z najlepszymi ideami wychowywania dzieci. Czyli dobrze wykształcić, karmić, sobie nie kupić, wręcz nie dbać o siebie, ale dzieciom nie może zabraknąć. Więc nie kupowała sobie niczego, co było zbędne, a zbędne było wszystko, co mogło być tylko dla niej, do korzystania tylko przez nią. Ci, którzy zastanawiali się, czy zakładali, jak długo my wytrwamy w układzie mąż – żona, nie wierzyli, że wytrwam, jak ciotka–teściowa przy mężczyźnie, który nie będzie dostrzegał moich potrzeb, który nie liczy się z uczuciami.

Zakładali prawidłowo, słuszne założenia, jednak wytrzymałam już ponad dwadzieścia lat, a oni dawali znacznie mniej. Dlaczego? Dlaczego nie rozstaliśmy się? Źle. Trzeba zapytać inaczej. Dlaczego ja nie odeszłam?

Kobieta, która żyje z mężczyzną starszym o pięć lat, który w imię sobie tylko znanych zasad nigdy nie chciał trzymać jej za rękę, musiała kiedyś wybuchnąć. Czy można sobie wyobrazić układ: tylko dawanie i ustawiczne czekanie na czułość, zainteresowanie, chociaż ciepłe słowo? Zawsze miała pieniądze, mąż dobrze zarabiał, a teraz to nawet nie wie, co z nimi robić, więc je odkłada. Naprawdę jest gospodarna. Szwagier wyraził się kiedyś, że prowadzi dom jak dobrze prosperującą firmę. Wcale jej to nie ucieszyło. Od czasu do czasu zrywała się z pytaniem do męża o uczucia. Na początku myślała, że jej miłość wystarczy. Po urodzeniu córki pierwszy raz pomyślała, że nie wytrzyma tego dystansu. Dystansu uczuć. Bo nie wiedziała, czy ją kocha, czy nie kocha, czy nie potrafi tylko tego nazwać, czy jednak darzy głębszym uczuciem. Tego nie wie do dziś, kiedy zorientowała się, że brak pasji po czterdziestce może zamącić w układach nawet najbardziej skostniałych.

Dlaczego nie pisze się o kobietach po czterdziestce a przed pięćdziesiątką? Nie są bohaterkami książek, wywiadów, nie dla nich pierwszoplanowe role w filmie. Wtłoczone w te same role od niepamiętnych czasów, sporadycznie przeżywają bunt po odhodowaniu dzieci i osiągnięciu pozycji zawodowej. Wtedy zdarza się, wcale nierzadko, że są porzucane przez tych, dla których pracowały w małżeństwie. Taka na przykład Basia.

Basia.

Sąsiadka od dziesięciu lat. Zawsze bardzo dobra sąsiadka i zadbana kobieta, stawiana przez Marka za wzór dla niej. Zawsze bezgranicznie oddana mężowi, który mógł wszystko. Powracając po tygodniowej nieobecności w domu, bo był na delegacji, miał prawo następnego dnia załadować rower i wyjechać do kolegi na resztę weekendu. Marek, widząc Meca zbierającego się do wycieczki, wołał ją, prawie krzycząc: „Wolno mu, zobacz, mnie tak nie byłoby wolno”. A dla niej to wcale nie był dobry przykład do naśladowania. Basia zostawała sama, była sama. A kiedy w niedzielę wracał, to już w poniedziałek od rana znowu była sama. Tak, Basię zapamiętała od lat. Ich stosunki sąsiedzkie były bardzo dobre, zwłaszcza w latach, kiedy ich córki, rówieśniczki, gorąco się przyjaźniły. Ona, ucząc w szkole francuskiego, organizowała obozy językowe na Lazurowym Wybrzeżu i dziewczynki wyjechały tam dwa razy. Przed pierwszym wyjazdem Basia miała wypadek samochodowy, dachowała przy dużej prędkości i kompletnie rozbiła nowego matiza. Odwiedziła ją w szpitalu, zaproponowała pomoc przy wyszykowaniu córki do wyjazdu. Tego samego dnia wraz z Markiem zaprosiła Meca do siebie na małą kolacyjkę, która miała go podnieść na duchu. Basia została w szpitalu na obserwacji, miała trochę nadwerężone kręgi szyjne. Po trzech dniach wyszła ze szpitala. Z rozmowy z Mecem nie można było odczuć troski o żonę, jakiegoś zmartwienia o Basię. M. był zły na Basię. Ta złość wyłaziła z niego porami skóry. Mówił o swojej żonie z nonszalancką krytyką jej umiejętności jako kierowcy. Może i zasłużyła na bardzo surową krytykę jako kierowca, prowadziła czasem jak piratka drogowa. Jednak brakowało słów wyrażających głębsze uczucia do Basi, takich, które mogłyby mówić, że mu na niej zależy, że jest dla niego ważna, że byłoby straszne ją stracić, że bał się o nią… To utwierdziło ją w przekonaniu, że Basia absolutnie nie może być przykładem dla niej. Pełna ciepła kobieta, w związku oddająca mężczyźnie całą siebie. Z opowieści Basi początek jej małżeństwa wyglądał tak, że Basia pracowała, zarabiała na utrzymanie ich obojga, a potem szybko pierwszej córki. Wynajmowali maleńkie mieszkanie, a Basia jako studentka anglistyki mogła mieć dowolną liczbę godzin w raczkujących w tamtych czasach szkołach językowych. Basia studiowała, pracowała, chowała dziecko i prowadzała dom. I bardzo starała się pięknie wyglądać. Teściowa Basi często wtrącała opowieść o dalszej kuzynce Meca, z którą miałby się jak pączek w maśle. To nie było miłe dla Basi. A Basia starała się i starała jeszcze bardziej. Kiedy Mec wyleciał z pierwszego roku medycyny, wyjechał na kilka miesięcy na saksy do Niemiec i tam pracował fizycznie. Za zarobione pieniądze kupili coś własnego, niedużego. Wtedy zaszła w drugą ciążę, którą kazał Basi usunąć. Właśnie rozpoczął studia i od nowa niańczenie kolejnego bachora nie wchodziło w grę. Nigdy nie zajmował się dzieckiem, w sensie ustalonych obowiązków, może jeden raz w tygodniu, kiedy Basia prowadziła zajęcia. Basia zawsze ze wszystkim borykała się sama, pomagali jej rodzice, czasem teściowa i sąsiadka. Bez słowa protestu usunęła ciążę. Mąż był ważniejszy, jego potrzeby i punkt widzenia. Bardzo chciała utrzymać małżeństwo, a po słowach „jeśli nie usuniesz, ja odejdę”, uznała, że tak musi zrobić. Przez kolejne piętnaście lat pracowała w szkołach językowych zatrudniana jako firma jednoosobowa. Na trzy miesiące wakacji zawieszała działalność. Czyli nie opłacała składek. Lubiły spotykać się latem, zwłaszcza, kiedy pogoda sprzyjała pracom ogródkowym, kiedy spotykały się przed domami i na dłuższą chwilę opowiadały sobie co słychać w szerokim świecie. Raz omówiły sprawę porzuconej dla, oczywiste, młodszej, wspólnej znajomej. Owa znajoma nigdy nie pracowała i co teraz z nią będzie, już nie taka młoda, nic nie potrafi, tylko matura i przez lata wyłącznie w roli broszki pana męża. Basia uznała, że sytuacja owej znajomej jest absolutnie straszna, bo po podziale niewielkiego mieszkania i ewentualnym wyciągnięciu niewysokich alimentów nie będzie miała na życie takie jakie miała, w ogóle na normalne życie, że przyjdzie jej jak w przysłowiu dziobać w garnek. Basia pomyślała wtedy o sobie, gdyby tak miało to ją, Basię, spotkać. Wymyśliła, że koniecznie musi znaleźć stałe zatrudnienie na zasadzie umowy o pracę. Udało się, znalazła pożądaną pracę, w dwa lata później Mec zostawił Basię, a w następne pół roku Basia straciła tę pracę. Wtedy zaprzyjaźniły się, weszły w swoje życiorysy, stały się dla siebie bardzo ważne.

Zobaczyłam szkielet, cień kobiety, którą znałam od siedmiu lat. Jak chłopcy powiedzieli mi, że Darek odszedł od Basi, to uznałam, że to straszne, ot tak, jak to się mówi „to straszne”. Pierwszy raz zobaczyłam Basię po około czterech tygodniach, kiedy wyszła pogrzebać coś przy roślinkach przed domem. Koszmar, jak wyglądała. Na usta cisnęło się porównanie do więźniarek obrazów zagłady. Skóra i kości, zapadnięte oczy, policzki, a skóra z jakimiś syfkami. Powiedziałam Markowi, co zobaczyłam. Basia niechętnie rozmawiała – „wiesz, zostawił mnie, ja nie mogę bez niego żyć”. Pomyślałam, że któregoś dnia znajdę jej trupa. Siedziała w domu sama, córki miały zaplanowane wyjazdy wakacyjne, to pojechały. Wiem, że piła, dużo piła, spijała wszystkie zapasy czerwonego wina. Zachodziłam do niej codziennie, kilka razy dziennie. Święci pańscy, co ja musiałam wysłuchać na temat Darka. Toczyła przede mną opowieści o mężczyźnie wspaniałym, genialnym, przeinteligentnym, szlachetnym, itp. No chyba o jakimś bogu opowiadała. Z trudem wytrzymywałam, bo dla mnie to zawsze był fircyk i ogólnie palant. Porzucił ją w obrzydliwy sposób. Czy któraś z porzuconych usłyszała, że te dwadzieścia dwa lata to była „jedna chujnia z grzybnią”? Pytała, dlaczego tak długo z nią był, dlaczego nie zostawił jej wcześniej, kiedy była młodsza, to usłyszała, że „była bardzo dobrą firmą usługową”. No, kurwa mać! Co za bydlę! Metodycznie spakował swoje rzeczy i pokazał jej czółko. Trzy dni pakował i wywoził do mamusi, potem do Warszawy. Przyjaciel Darka próbował z nim rozmawiać, zatrzymać. Darek szedł jak walec. Zerwał kontakty z przyjaciółmi, wypróbowanymi od lat. I tak dzięki gadzinie Mecowi, poznałam Jadzię. Jadzię i Pawła.

Jadzia.

Wykształcona z dyplomem pani doktor weterynarii. Jedynie parę lat w zawodzie. Potem orka w firmach farmaceutycznych, najpierw jako przedstawiciel handlowy, potem na region. Zarabiała dobre pieniądze, dużo jeździła po kraju, obszarze swojego dystryktu handlowego, jak to nazywała. Zdarzały się też wyjazdy za granicę, do centrali w Paryżu, do Japonii, na Majorkę… W domu pojawiała się tylko w piątki, bo to był jej dzień biurowy. W piątki mogła siedzieć w domu, pracować nad dokumentacją lub robić co innego, co tylko chciała, czy powinna zrobić. Na przykład posprzątać dom, zrobić zakupy, ugotować obiad. Pawłowi doskwierała nieobecność żony w domu, ale bardzo cenił jej pensję wnoszoną w gospodarstwo domowe. Więc znosił to, narzekając trochę. Paweł jest weterynarzem z dobrze prosperującą własną lecznicą. Z pracy wraca około dwudziestej i kiedy ich jedyne dziecko, syn, jeszcze mieszkał z nimi, to nie było mu tak ciężko. W sumie to udane małżeństwo, w którym u Jadzi po skończeniu 42 lat pojawiła się silna decyzja o realizacji marzeń.

Z Wiciakami poznała nas Basia, kiedy jako tako doszła do siebie po odejściu Darka, czyli to było jakieś trzy miesiące później. Jadzi powiedziałam, że jest śliczna, on trochę za dużo gadał. Od tamtego spotkania jesteśmy przyjaciółmi, naprawdę dobrze nam w naszym towarzystwie, robimy różne fajne rzeczy razem. Pojechaliśmy na strzelnicę przy cudownie położonym polu golfowym. Całą ich i naszą rodziną. Oczywiście Basię również wciągnęliśmy w to przedsięwzięcie. Miała się nauczyć dobrze strzelać, aby jak przyjdzie ten moment, trafić w gadzinę Meca. Ten wyjazd był jakoś w rok po jego odejściu. W pierwszą rocznicę. Była już znacznie spokojniejsza, bo na prochach.

Po powrocie z drugiej wyprawy na kanały południowe Francji umówiła się z Basią na pogaduchy o tym co słychać. Napompowała karafkę czerwonego wina przywiezionego z wyprawy i przeszła na drugą stronę uliczki.

– Nareszcie jesteś! Jaka opalona! No opowiadaj – Basia witała ją wyraźnie stęskniona za jej towarzystwem.

– Oto wino świeżo naciągnięte. Co u ciebie? Jak gadzina?

Teraz już wiedziała, że nie będzie musiała wysłuchiwać peanów na temat człowieka, który porzucił Basię. Kiedy przed trzema miesiącami zachodziła do Basi sprawdzić, czy żyje, wiedziała, że musi cierpliwie wysłuchać opowieści o wspaniałym człowieku, który tak ją skrzywdził. Najwięcej było o jego nieprzeciętnej inteligencji. Basia przytaczała wiele razy, jak to w firmie M. zrobiono testy kompetencji, a Mec uzyskał w tych badaniach absolutnie szczytowy wynik. Jakie to trudne zadania rozwiązywał, pokazała wynik testu, opasły dokument analizujący podjęte kroki, jakie przyjął w rozwiązaniach. Powiedziała wtedy „Tylko proszę, nie czytaj tego”. Na całe szczęście przyjaciółka nie miała tego zamiaru. Chciała jedynie udowodnić, jakiemu wnikliwemu badaniu inteligencji został poddany. Widać, że była z niego dumna. Mimo potwornego bólu dręczącego ją od trzech miesięcy. „Mogłaby już przestać”. Pomyślała. Przestać? Jeszcze kiedyś Basia nigdy by nie przypuszczała, że będzie potrafiła tak łatwo wybaczyć okrutne słowa i zachowanie męża. Teraz potrafiła to zrobić natychmiast, i to szczerze.

– No więc, jak gadzina? – powtórzyła.

– Może wróci.

– Gdzie, do domu?

– Jakoś chyba mu się nie układa. Nie wiem dokładnie, co tam się dzieje, ale wczoraj rozmawialiśmy przez pięć godzin…

– Matko! Przez pięć godzin? Przez telefon?

– Trochę milczeliśmy i tak prawie całą noc. Wspominaliśmy udane momenty. Opowiadał, że mu nie wychodzi to, co sobie zaplanował, że jest mu ciężko, jest rozdarty, że w końcu to tyle lat. No i w pewnym momencie jakby się zdecydował i mówi: „Powiedz dzieciom, powiedz Monice, że wracam. Jeszcze muszę się z nią rozmówić. Ona przyjdzie do mnie jutro, ale powiedz Monice, że wracam”. – Basia nabrała powietrza, oczy jej błyszczały. Takiej Basi nie widziała od tych trzech miesięcy.

– Masz nadzieję? Jaka jest szansa? Wiesz, sama mówiłaś, jak słowa łatwo mu przychodzą, jak szybko potrafi się wycofać, zmienić opcję.

– Czuję, że będzie dobrze.

– A ta rozmowa? Ma rozmówić się z nią? Weź pod rozwagę, że coś może się zmienić.

– Rozmówić, tu chyba chodzi o to dziecko.

– No właśnie. Czy wiadomo czyje to dziecko?

Mec w rozmowach, kiedy pakował się i wynosił swoje rzeczy z domu, oświadczył żonie, że gdyby nie wyraziła swojej aprobaty na jego awans i przenosiny do Warszawy, to nigdy by to się nie stało. Przebywając tak blisko tej kobiety, czuł, wiedział, że romans zapoczątkowany dziesięć lat wcześniej zamieni się w związek. Kobieta zaszła w ciążę, będąc żoną innego mężczyzny. Mec poznał kobietę w biurze centrali, właśnie zatrudniła się w dziale księgowym. Młodziutka, dwadzieścia trzy lata, po licencjacie zaczynała uzupełniać magisterskie wykształcenie. Firma Meca często organizowała spotkania wyjazdowe z klientami i wyjeżdżali większą ekipą w miejsca hotelowo-kongresowe. Na pierwszym ich wspólnym wyjeździe kobieta i Mec zostali kochankami. Dla niego, jak wyznał Basi, to była pierwsza zdrada, jedyna, ponieważ mąż Basi zakochał się w kobiecie i nie potrafił tego przerwać. Kobieta w międzyczasie wyszła za mąż. Teraz jest w ciąży. Postronni i obserwatorzy zastanawiają się z kim, mężem czy kochankiem. Właśnie to dziecko, a nie fakt przeniesienia się do Warszawy, wpłynął decydująco odnośnie do opuszczenia żony. Mec wystraszył się, że kobieta po urodzeniu dziecka ostanie przy mężu, że układ kochanka – żona zniknie, zostanie żona. Kochanka ze swoim mężem będą bawić dziecko i budować dom opodal stolicy. Pozostaną weekendowe powroty do Basi. Za wszelką cenę chciał zatrzymać kobietę. Szedł jak walec. Rozbite dwa małżeństwa, nieszczęśliwe córki, zwłaszcza Monika. Monika pojechała do Warszawy porozmawiać z ojcem o swoich uczuciach, przedstawić jak ona to widzi, zadać pytania „dlaczego” i „ co dalej”. Nie została wpuszczona za drzwi. W momencie wypychania jej za drzwi została tymi drzwiami przytrzaśnięta. Krzyknęła z bólu. Mec usłyszał ten krzyk, po chwili otworzył, zaprosił do środka.

– Nie wiadomo. Darek twierdzi, że jego. No ja mogę je wychować, to nie wina dziecka.

– Basia!

– No co? Takie malutkie, mogę chować. Dziecko niczemu nie jest winne.

Zadzwoniła komórka Basi. Po sygnale poznała, że to Darek i Basia dała jej znać, że będzie rozmawiać. Jednak to nie była tak długa rozmowa, jak się spodziewała.

– Prosił, abym teraz nie dzwoniła, bo tamta przyszła, muszą pogadać. Powiedział, że da znać – przedstawiła sytuację z nieprzytomnymi oczami z miłości czy z nieprzespanej nocy, kiedy wspierała mężczyznę, który trzy miesiące wcześniej podsumował ich wspólne 22 lata: „To była jedna chujnia z grzybnią”. Usiadły wygodnie na tarasie, nalały wino do kieliszków. Rozejrzała się po maleńkim ogrodzie Basi, gdzie wszystko wracało do dawnej świetności. Basia bardzo dbała o dom i ogród, z zacięciem nieustająco natchnionego artysty. Ciągle coś poprawiała, zmieniała. Kompozycja roślin i ich wygląd musiały być doskonałe. Jej własny ogród wyglądał poprawnie dlatego, że czasem zaglądał pan Kazimierz, emerytowany górnik, a z zamiłowania ogrodnik. Gdyby nie pan Kazimierz, o jej ogrodzie nie sposób było powiedzieć „poprawny”. Na początku, po przeprowadzce z mieszkania do domu, bawiło ją planowanie, gdzie i jakie rośliny posadzić. Pan Kazimierz był niezbędny w tych działaniach, bo nigdy przedtem nie zajmowała się pracą ogródkową. To była absolutna nowość w jej dotychczasowych poczynaniach w życiu. Rękawiczki ogródkowe, mała kopaczka w dłoni sprawiały radość, a samo przebywanie na powietrzu dodawało jakieś wigoru. Tylko przez pierwsze dwa, może trzy sezony. Od dawna nie chciało się jej nic wymyślać, chodziło tylko o to, aby utrzymać to, co już rośnie. Oczywiście jeszcze trawa, ale to sprawa Marka, więc jeden kłopot z głowy mniej. Chociaż, parę razy musiała włączać się w działania na rzecz trawnika. Wiązało się to z umawianiem pana Kazimierza na odżywianie i odchwaszczanie. W ustalony dzień i o określonej godzinie wpuszczała ogrodnika do ogrodu. Ten w niespełna kwadrans kończył swoje zlecenie, jednak cała wizyta zabierała zazwyczaj trochę ponad godzinę, bo lubili ze sobą rozmawiać. W ostatnim roku, tuż przed odkryciem samej siebie, nawet „organizowanie” ogrodnika stało się czynnością, do której podchodziła niechętnie. Mimo wszystko czyniła swoją powinność. Brak sił. Fizycznych? Psychicznych? Zakleszczenie, spiętrzenie spraw w pracy? Brak czasu na wypoczynek? Wypoczynek aktywny, leniwy? W jej przypadku wszystko razem i jeszcze trochę.

Zaczęła się zaokrąglać, boczki coraz bardziej wypychały ubrania. Spora część ubrań zaczęła spoczywać w szafach odłogiem, a pojawiały się nowe, obszerniejsze. Kiedy zobaczyła Jadzię po powrocie z urlopu spędzonym na Sri Lance, taką szczupłą, zgrabną w modnych ciuchach, załamała się swoim wyglądem. Basia, przy tym, co przeżywa, również schudła i jest szczuplutka. Rozmawiały o jej wakacjach we Francji, właściwie to ona opowiadała, a Basia biernie słuchała.

Mówiłam do słupa. Nie lubię, jak mnie nie słuchają. Jednak wolę własną paplaninę od peanów na cześć gadziny Meca. Opowiadałam i słuchałam własnego głosu, tak jakbym wspominając wakacje, odrabiała lekcje. Basia nie słuchała w ogóle. Czekała, co przyniesie rozmowa z Darkiem. Czułam jej ból czekania, to było straszne. Musiałam przerwać, a ona o dziwo nie skierowała rozmowy na jego temat. Milczała i nie zauważyła, że ja przestałam mówić.

O pływaniu kanałami na południu Francji jako formie wakacyjnego wypoczynku Marek wyczytał w Newsweeku kilka lat wcześniej, tuż przed jej wyjazdem na staż pedagogiczny do Montpellier. Powiedział, że jeśli już musi jechać tam, gdzie jest słońce i gorąco, to może wynająć łódkę i przepłynąć Canal du Midi. Dla niej, doskonale posługującej się językiem francuskim, wejście w kontakty i zorganizowanie wyprawy nie stanowiło problemu. Wręcz było ekscytującym wyzwaniem. W pierwszą wyprawę zaangażowała się całą sobą. Poświęcała temu cały czas wolny, często zaniedbując przygotowanie pełnego dwudaniowego obiadu i rośliny w ogrodzie, które zaczynały zarastać chwastami. Zamówiła szczegółowe mapy kanałów, przewodniki po regionie, informatory na temat pływania kanałami i korzystania z dostępnych łódek. Sporządzała notatki, szukała dogodnej łódki pod względem komfortu dla załogi i zarazem niewygórowanej ceny. Z końcem października podpisała umowę na sierpień następnego roku. Z takim wyprzedzeniem jeszcze nie organizowała rodzinie wakacji. Dla rodziny potrafiła zrobić wszystko. Praca w szkole, a nie kariera w firmie, była kompromisem pomiędzy ambicjami zawodowymi, w ogóle robieniem czegoś poza domem, a zajmowaniem się domem. Co to znaczy zajmowanie się domem? Co to znaczy, że kobieta zajmuje się domem? Możliwe i zapewne niekończące się odpowiedzi przychodzą następujące: sprzątanie; czym jest sprzątanie mieszkania czy domu? robienie zakupów; gdzie, jak często, ile trzeba włożyć do koszyka, jedzenie, ubrania? gotowanie; obiadu, jedno danie, dwa, plus deser, pieczenie ciasta, pasztetu? przygotowanie posiłku; śniadanie, do pracy, dla dzieci, dla wszystkich? Podejmowanie wszelkich działań prozdrowotnych na rzecz wszystkich, dwu- i czteronożnych domowników. Co to takiego działania prozdrowotne? Czym jest wizyta u lekarza z chorym dzieckiem, potem opieka nad nim? Wszyscy wiedzą. Wszystkie kobiety matki, a te pracujące szczególnie dobrze, kiedy muszą pogodzić pracę i zajęcia domowe. Może nie wszyscy. Marek nie wiedział i nadal nie wie, ponieważ w domu nie zajmuje się niczym. Nie dostrzega spraw domowych od wielu już lat. Dla Marka istnieje tylko to, co jest związane z pracą, jego pracą, wyłącznie jego pracą. Dalej, przyjmowanie gości; co znaczy? Zrobić odpowiednie zakupy, ugotować, przyrządzić, nakryć, podać, obsługiwać, posprzątać. Oczywiście, nic nadzwyczajnego. Dalej, kontrolować opłaty rachunków, lokat bankowych, funduszy, ubezpieczeń samochodów, domu. Nadal nic niezwykłego. Dalej, zorganizować, przygotować dom do remontu, przypilnować remont, rozliczyć pana Henia, posprzątać po remoncie. Również nie można stwierdzić, aby miała być to czynność nadzwyczajna. Jeździć z chorym okiem kota do weterynarza, podawać mu leki, głaskać, uspokajać, kiedy się boi, cierpi lub pragnie czułości. Może to ostatnie, to akurat sama przyjemność dla gospodyni domowej tysiącprocentowej. Nawet samochód, którym jeździ, nazywa: „jak dla amerykańskiej housewife”, van z siedmioma miejscami. Dalej jednak, utrzymywanie kontaktów rodzinnych; w jej przypadku, a może każdym, nie jest wcale prostą sprawą. Gdyby to było tylko wysyłanie świątecznych kartek! Teraz coś mocnego: wychowywanie dzieci; co to takiego? Cudowna podróż? Ciągle nowe zjawiska z wiekiem dojrzewania dzieci, ale także jej samej. Jak często mawia: „materiał badawczy ma w domu i zagrodzie”. Zaczynała w szkole podstawowej, a najdłuższe wychowawstwo rozwijało się tak jak dorastanie córki. Córka w klasie czwartej i pierwszy rok wychowawstwa, które trwało sześć lat, zaczęło się w tym samym momencie. Dalej, utrzymywanie stosunków sąsiedzkich. Ważna sprawa, również spoczywała głównie na jej barkach. Dalej, organizowanie wolnego czasu: „co będziemy robić, bo ja bym chciał…” cokolwiek chciała zaplanować, była informowana, co koniecznie musi wziąć pod uwagę. WSZYSTKO grało bez zarzutów, nieprzerwanie, bez znaczących awantur od pięciu lat, pierwszej wyprawy na kanały południowe Francji. Co takiego się stało, że obudziła się, zobaczyła siebie z boku i już więcej ani jednego dnia jej życia, więcej nie chce tak dalej? Nie da rady tak dalej.

Milczałyśmy, naprawdę fajne było to milczenie. Zapewne każda myślała o czymś innym, ale samo przebywanie blisko dwóch bratnich dusz było dla nas dobre. Cokolwiek wtedy myślałyśmy, było nam dobrze razem, popijając wino, milczeć. Ja chyba próbowałam wyobrazić sobie siebie na miejscu Basi. Czy możliwe, aby Marek mógł zamienić wygodne życie ze mną na niepewność i rozterki jutra z inną kobietą? Moja pierwsza odpowiedź, wręcz pierwszy odruch, to, że to niemożliwe, niewyobrażalne w przypadku mojego Marka. On ma taką gadkę, że: „za nic w świecie nie odda pełnej michy i czystych gaci”. Ileż razy przytaczana w towarzystwie znajomych!

Powiedzonko Marka śmieszyło znajomych, starych, którzy dobrze go znali, ale również nowo poznawanych. Ci ostatni zawsze prosili o wykładnię.

– To proste, chociaż ma głęboką wymowę. Czysta koszula w szafie i przygotowany obiad są najważniejsze per saldo, bo wpływają zasadniczo na bezpieczeństwo, poczucie małego azylu. Jest to bardzo proste, jednak też ogromnie ważne. A na ogół nie zauważa się tych czynności. Mówi wam to prosty inżynier – tak powiedział w dwa dni po jej wizycie u Basi.

– Prosty inżynier, Marek, nie damy się nabrać – natychmiast zaprotestował Paweł. Wszyscy wiedzieli, że jako inżynier dostaje dobre pieniądze nie za proste inżynierskie czynności.

– Jestem prostym inżynierem. Stabilizacja z punktu widzenia pracy jest najważniejsza. Przynajmniej wiem, co jest w domu, gdzie ładuję baterie.

– Rozumiem, tam nie musisz za niczym łatać. Nie tak jak ja, wszystko muszę sam sobie zrobić, Jadzia w świecie, a ja biedak… – Paweł nie byłby sobą, gdyby nie ponarzekał.

– No co ty mówisz? – protest Jadzi. – A kto dzisiaj zrobił zakupy i ugotował?

– A kto przez cały tydzień?

– Byłam w Poznaniu.

– To kto się mną zajmował? Widzisz, Marek, ty masz szczęście. Ta pełna micha i czyste gacie naprawdę ułatwiają człowiekowi życie. – Rzeczywiście Marek miał obiad przygotowany codziennie. Nawet w dni, kiedy prowadziła popołudniowe zajęcia dla nauczycieli, też coś podszykowała tak, aby było mu łatwo dokończyć i zjeść ciepły posiłek.

– Ja, dzięki Bogu, nie muszę martwić się o niczyje gacie i napełnienie michy, ale bardzo bym chciała – Basia włączyła się w dywagacje na temat teorii Marka. – Kiedy Darek był ze mną, nie było dla mnie problemem staranie się o jego przyjemności. Koszule wyprasowane…

– Tak, wiemy, bez kantu na rękawach! – przerwała, lekko robiąc się nerwowa, bo nigdy nie prasowała bez kancika, co zabierałoby za dużo czasu.

– No właśnie, i co z tego mam?

Dwa dni temu piły wino, opowiadały sobie co słychać, milczały też trochę, a wieczór robił się taki przyjemny. Basia pełna nadziei, a ona postanowiła przyjąć każdą decyzję Basi, nawet taką, że Basia przyjmie gadzinę z otwartymi rękami z powrotem. Jej sąsiadka, jej przyjaciółka nie chciała żyć sama, bez Darka. Bardzo dobrze ją rozumiała. Jednak okazało się to niepotrzebne. Gadzina Mec nigdy nie wróci do Basi, występuje oficjalnie o rozwód.

Jeszcze Mira.

Poznały się w pierwszej pracy, szkole, kiedy Ola miała roczek. Mira stwierdziła: „Nie pijesz kawy, nie boli ciebie głowa? To będzie, skoro chcesz być nauczycielką”. I słowa stały się ciałem. Dzisiaj nie zaczyna dnia inaczej, jak od filiżanki kawy. Bóle głowy ze stresu w pracy to obecnie norma dla niej, a w szkole łatwo o napięcia, gdyż środowisko szkolne stanowią ludzie. A ludzie są różni. Mira uczy geografii, teraz po reformach, kto je zliczy wszystkie, jeszcze przyrody. Jest wicedyrektorem szkoły. Jako kobieta jest sama, nie z własnego wyboru, to tylko życie, samo życie spowodowało, że nie związała się z mężczyzną. Od zawsze zazdrościła Mirce, że jest wolna w dokonywaniu wyboru. Cokolwiek by to miało być. Ona nie była panią swojego czasu, zawsze zależna od potrzeb innych, sytuacji konieczności wyższej. Jakże Mirce zazdrościła! Sama Mira jednak inaczej postrzegała siebie. Może nie musiała zajmować się dwu- czy czteronożną domową menażerią i rzeczywiście w domu nikt nie wpływał na jej decyzje, ale z miejsca zamieniłaby się z nią, kobietą przeładowaną obowiązkami jednak z mężczyzną przy boku. Rok temu, kiedy skończyła 45 lat, wyznała, najpierw przed sobą, potem w rozmowie z nią, że odczuwa dręczący brak kogoś na co dzień, z kim można porozmawiać, w ogóle odezwać się i posłuchać, co ten ktoś sam powie. Przez dom Miry, odkąd pamięta, przewijały się orszaki znajomych i przyjaciół. Niezależnie od pory dnia można było tam natknąć się na znajomego Miry. Aby móc spokojnie porozmawiać, tylko we dwie, z trudem dobierały dogodny dla nich termin. Obie zajęte, obie czym innym. Jednak od roku Mira czuła się szczególnie samotna. Nachodziły ją myśli, wyobrażenia, co będzie dalej, na przykład za dziesięć lat. Znajomi, niektórzy przeprowadzili się, dwóch zginęło w wypadku samochodowym, dwóch zmarło od najnormalniejszej dzisiaj choroby – jakiegoś raka czy nieoczekiwanego wylewu. Mira, zgrabna, zadbana, trochę pulchna blondynka z uśmiechem przyklejonym do buzi, cierpliwie tłumaczyła, jakie to ona ma szczęście. Powoli, powoli zaczynała pojmować, jak ważne jest dla kobiety bycie z mężczyzną, że co prawda nie tylko mężczyzna u boku sprawiał, że czuły się szczęśliwe, ale było to najważniejsze. Jak esencja istnienia kobiety. Z pewnością nie każdej. Mężczyzna – esencja życia dla Basi, na pewno tak. Basia doświadczyła obecności w życiu towarzystwa mężczyzny, męża. Teraz obie są same, samotne. Chociaż Mira nie straciła męża, mężczyzny, sedno bycia kobietą samotną jest jedno. Głębokie uczucie braku i tęsknota za obecnością, głosem, dotykiem, bliskością ciała, pocałunkiem, seksem.

– No co z tego mam teraz? Jestem sama. Zostawił mnie dla innej. Od Karoli wiem, że ta kobieta mu nie prasuje, nie gotuje, nie sprząta…

– Nie świadczy serwisu w kwestii pełnej michy i czystych gaci – dokończył Paweł. – Ale za to mrówki chodzą mu po plecach. Tak twierdzi. Za te mrówki oddał naszą przyjaźń. – Cała sprawa odejścia Darka od żony bolała go szczególnie. Jak mógł wypiąć się na ich przyjaźń? A przyjaźnili się od przedszkola, poprzez studia razem w jednym mieście, aż po dorosłe życie rodzinne, małżeńskie. Basia poznała ich tego samego dnia i zakochała się w Darku. Co spowodowało, że w Darku, nieopierzonym dwudziestoletnim chłopcu, dla którego była pierwszą kobietą w życiu. Przed Darkiem była związana, raczej fizycznie niż uczuciowo, z wieloma mężczyznami. Kiedyś zapytała Basię, ilu ich było. Nie umiała odpowiedzieć, ale po chwili odpowiedziała, że dużo, bardzo dużo. Dlaczego Darek? Bo tak, i już! Jak z wieloma na tej ziemi wyborami partnera nie można podać prostej odpowiedzi. Nie ma po co analizować, szukać wyjaśnienia, dzisiaj to już nie pomoże i nie ułatwi dalszego życia. Więc z tego, co wiedziała od Miry, rozumiała Basię, jej dzisiejszy lęk o bycie samą, samotną kobietą. Ona nie potrzebowała być „przyczepiana” do kogoś jako para, „zabierana” na wakacje, „dołączana” do grona innych samotnych, ponieważ miała stałego partnera. Partnera, przy którym przestała czuć się kobietą. Piękną, pożądaną, mądrą i ważną.

Zaczynam być dla Marka firmą usługową, jak Basia. Co prawda nie prasuję koszul tak doskonale jak ona, ale cała reszta jest niemalże kopią jej zachowań. Co ja wyprawiam? Kiedy znowu późnym wieczorem zawoła, zapyta, czy zejdę na dół, to zejdę i będę wysłuchiwać jego dywagacji o pracy, „posunięciach zawodowych”. Wysłuchać nie wystarczy, muszę czynnie brać udział w tym słuchaniu. Nie mogę zamyślić się, bo powie, że go nie słucham. Sam nie zada ani jednego pytania na temat mojego dnia pracy. Moja pensja jest tak niska, że ja nie powinnam niczym się przejmować „za takie pieniądze nie warto”. Co ja czuję, nie liczy się, szkoda czasu na roztrząsanie problemów za śmieszne pieniądze. Gdybym nie pracowała, zwariowałabym. Nie, odeszłabym od niego. Do kogo, w ogóle gdzie? Jestem firmą świadczącą doskonałe usługi, z których Marek nie zrezygnuje, nigdy, nigdy mnie nie zostawi. Myślałam, że mojej miłości wystarczy na całe życie, ale czy wystarczy? Nigdy nie chciał trzymać mnie za rękę, przytulić, pogłaskać, no po plecach, ręce, policzku. Pocałować na do widzenia, dzień dobry. Przed ślubem zapytałam, dlaczego chce ożenić się ze mną. Odpowiedź mnie nie zadowoliła, wiem, że był prawdziwy w tym, co odpowiedział, ale to było okropne: „Bo już taka pora na mnie przyszła i jesteś to ty”. Zapytałam, czy mnie kocha: „Nie mogę odpowiedzieć, że kocham, bo nie wiem, co to miłość. Czy w ogóle istnieje. Odpowiedz sobie sama, ty jesteś profesorem uczuć”. Zdecydowałam, że NAJWAŻNIEJSZE to jest to, że chce być ze mną w życiu. Sama nie sądziłam, że wytrzymam bez odczuwania czułości. Potem życie zaczęło spiętrzać się. Praca magisterska, praca, ciąża, karmienie, praca, chowanie dziecka, nowe mieszkanie, ciąża, karmienie, praca, budowa domu, praca, praca, praca… za gówniane pieniądze.

Po urodzeniu syna zatrudniła się w szkole, gdzie jako pierwsza zorganizowała wyjazd za granicę, do Paryża. Nauczanie francuskiego było w jej wydaniu na bardzo wysokim poziomie. Uczniowie wygrywali w olimpiadach i konkursach. Wyjeżdżali na obozy językowe na Lazurowe Wybrzeże, do Paryża na wycieczki. Potem nikt po niej nie zajął się zagranicznym wożeniem uczniów. Przygotowanie wyjazdu uczniów za granicę jest dużym przedsięwzięciem organizacyjnym, zajmuje czas i wyczerpuje emocjonalnie. Kolejne zmiany przepisów oświatowych spowodowały, że od pięciu lat nie chce już denerwować się, czy wszystko się uda, czy nic złego nie wydarzy się. Postanowiła jeździć po świecie. Dzięki lekturze albumu „Sto cudów świata przyrody” doskonale wiedziała, gdzie chce pojechać. Dwudziesta rocznica ślubu była doskonałą okazją, aby namówić Marka na wyjazd w daleki świat. Po wielu rozważaniach i analizie możliwości organizacyjnych jej wybór pozostał przy Afryce, Afryce takiej, jaką zapamiętała z filmu „Elza z afrykańskiego buszu”. Marek sprzeciwiał się temu pomysłowi, ciągle protestował z typową dla niego uszczypliwością i złośliwością wypowiedzi. Błaznując, potrafił dopiec każdemu rozmówcy. Nienawidziła w nim nonszalancji wypowiedzi, traktowania jej protekcjonalnie. Czasy, kiedy wypominał, że jest gówniarą i na niczym nie zna się, dawno minęły. Osiągnęła niezłą pozycję zawodową, poważana, z osiągnięciami, nauczycielka języka francuskiego i doradca metodyczny w nauczaniu języków obcych. Uczyła jak uczyć. Była dobra, ceniona, szanowana, zapraszana do współpracy w różnych organizacjach. Ostatnio nawet zaczęła zarabiać dodatkowe pieniądze w prywatnych firmach organizujących szkolenia dla nauczycieli. Może to niewielkie pieniądze, jakie zarabiała, ale praca zawodowa dawała okazje i możliwości do rozwijania się w każdym sensie. Co do Afryki, jej upór był niezmienny, szła jak przecinak po papierze, wszystkim się zajęła. Marek miał tylko poddać się harmonogramowi przygotowań i ostatecznie wsiąść do samolotu. Cykl szczepień nie przeszedł lekko, bo Marek dostał dziwnej gorączki po przyjęciu szczepionki przeciw żółtej febrze.

Zostałam oskarżona o wszystkie zbrodnie tego świata. Poszłam z nim do szpitala, a tam okazało się, że gorączka, którą miał od prawie dwóch tygodni, jest objawem przewlekłego ogólnego zapalenia po zejściu piasku z nerek. A piasek zszedł dlatego, że rąbał jak głupi przez trzy godziny drewno do kominka. Wszystko w nerkach ruszył i ruszył piasek. Na USG wyraźnie było to widać, tak powiedział lekarz, ordynator oddziału zakaźnego, gdzie miał być leczony na ewentualne powikłania po szczepieniu. Szczepionkę wziął, bo ja mu kazałam, bo ma jechać ze mną do pieprzonej Afryki, gdzie wcale nie chce jechać, bo woli do lasu nad jezioro. Zawsze jeżdżę tam, gdzie on chce. Do zasranych lasów od dziesięciu lat. Nie było aż tak źle, ale to Marek bawił się tam najlepiej. Biegał, pływał, jeździł na rowerze, kajakował, łódkował… w tym czasie ja z dziećmi coś tam kombinowaliśmy w piasku. Grzeczny już był do samego wyjazdu, do bezdroży Kenii i Tanzanii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: