Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marsz weselny - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marsz weselny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 199 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W ubie­głym stu­le­ciu miesz­kał w jed­nej z naj­więk­szych skal­nych do­lin Nor­we­gii gra­jek, któ­ry; póź­niej w pew­nej mie­rze zo­stał uwiecz­nio­ny w hi­sto­rii po­dań lu­do­wych. Przy­pi­sy­wa­no mu spo­rą ilość ba­jek i me­lo­dii; kil­ka z nich usły­szał on, jak opo­wia­da­no, od du­chów pod­ziem­nych, jed­ną pio­sen­kę na­wet od sa­me­go dia­bła, a inną skom­po­no­wał, aby ura­to­wać swe ży­cie, i tak da­lej…

Spo­śród wie­lu mar­szów, ja­kie uło­żył, wsła­wił go zwłasz­cza je­den, któ­re­go hi­sto­ria nie skoń­czy­ła się wraz ze śmier­cią twór­cy, ale prze­ciw­nie, wten­czas do­pie­ro za­czę­ła się na do­bre.

Gra­jek Ole Hau­gen, bied­ny cha­łup­nik miesz­ka­ją­cy wy­so­ko w gó­rach, miał cór­kę imie­niem Aslaug, któ­ra wzię­ła po nim w spad­ku nie­po­spo­li­tą gło­wę oraz zdol­no­ści mu­zycz­ne. Do­ty­czy­ło to nie tyle sa­mej gry, ile tego, co prze­ni­ka­ło całą jej isto­tę. Mia­ła w so­bie coś lek­kie­go i ra­do­sne­go, za­rów­no w mo­wie, jak w śpie­wie, w cho­dzie i tań­cu. Po­sia­da­ła tak­że szcze­gól­nie miły głos, któ­ry był wła­ści­wo­ścią ca­łe­go rodu.

Pew­ne­go dnia po­wró­cił z da­le­kich po­dró­ży mio­dy chło­pak, syn bo­ga­te­go wła­ści­cie­la sta­re­go fol­war­ku Tin­gvold. Był on trze­cim jego sy­nem. Dwaj star­si bra­cia zgi­nę­li tra­gicz­nie, gdyż uto­nę­li pod­czas po­wo­dzi, i on miał odzie­dzi­czyć oj­cow­skie go­spo­dar­stwo.

Spo­tkał on Aslaug na wiel­kim we­se­li­sku i od razu się w niej za­ko­chał. Było to wów­czas rze­czą nie­sły­cha­ną, by syn bo­ga­te­go wła­ści­cie­la, po­cho­dzą­cy z tak za­sie­dzia­łej sta­rej ro­dzi­ny, mógł się sta­rać o dziew­czy­nę bied­ną i z ni­skie­go sta­nu, jaką była Aslaug.

Ale mło­dzie­niec ten prze­by­wał dłu­go na sze­ro­kim świe­cie. Oświad­czył on ro­dzi­com, że na ob­czyź­nie da so­bie sam radę, więc je­śli nie otrzy­ma tu­taj tego, cze­go pra­gnie, wy­rzek­nie się dzie­dzic­twa.

Prze­strze­ga­no go ogól­nie, że taka obo­jęt­ność wo­bec rodu oraz lek­ce­wa­że­nie dzie­dzicz­nej zie­mi ze­mści się na nim. Mó­wio­no rów­nież, że w tym wszyst­kim były cza­ry Ole­go Hau­ge­na, być może dzię­ki mocy, wo­bec któ­rej lu­dzie po­win­ni drżeć ze stra­chu.

Przez cały bo­wiem czas, kie­dy po­mię­dzy sy­nem a ro­dzi­ca­mi to­czy­ła się wal­ka o tę spra­wę, Ole Hau­gen był w wy­śmie­ni­tym hu­mo­rze. Gdy wresz­cie syn wy­grał, gra­jek oświad­czył, że skom­po­no­wał dla mło­dej pary marsz we­sel­ny, o któ­rym nie za­po­mną naj­dal­sze po­ko­le­nia rodu Tin­gvol­dów.

– Lecz niech Bóg zmi­łu­je się – do­da­wał – nad pan­ną mło­dą, któ­ra przy jego dźwię­kach nie pój­dzie tak ochot­nie do oł­ta­rza, jak cór­ka bied­ne­go ko­mor­ni­ka z Haug!

Lu­dzie upa­try­wa­li w tym wpływ złe­go du­cha.

Tak mówi po­da­nie. I za­praw­dę bar­dziej od po­da­nia po­twier­dza to fakt, że jesz­cze do dzi­siej­sze­go dnia w ca­łej oko­li­cy lu­dzie prze­pa­da­ją za mu­zy­ką i śpie­wem, prze­to w daw­nych cza­sach za­mi­ło­wa­nie to mu­sia­ło być nie­rów­nie więk­sze. Nie mo­gło­by to trwać dłu­go, gdy­by nie zja­wił się od cza­su do cza­su ktoś, kto wzbo­ga­cał i utrwa­lał ów skarb tra­dy­cyj­ny. Ole Hau­gen mu­siał na tym polu po­ło­żyć za­słu­gi nie­po­śled­nie.

Le­gen­da po­wia­da da­lej, że marsz we­sel­ny Ole­ga Hau­ge­na był naj­we­sel­szym, jaki sły­sza­no kie­dy­kol­wiek na świe­cie. To­też para, któ­ra pierw­sza przy jego dźwię­kach po­je­cha­ła do ko­ścio­ła i nim zo­sta­ła po­wi­ta­na po po­wro­cie do domu, była naj­szczę­śliw­sza spo­śród wszyst­kich, ja­kie od wie­ków daw­nych zja­wi­ły się na zie­mi. I cho­ciaż miesz­kań­cy Tin­gvol­du z da­wien daw­na byli pięk­ni i do­rod­ni, a od tego cza­su sta­li się jesz­cze pięk­niej­si – to onej pa­rze i pod tym wzglę­dem na­le­ży przy­znać pierw­szeń­stwo.

Prze­cho­dzi­my te­raz od le­gen­dy do praw­dy, bo­wiem na Olem Hau­ge­nie koń­czy się po­da­nie, a za­czy­na się rze­czy­wi­sta hi­sto­ria. We­dle niej ów marsz we­sel­ny stał się klej­no­tem ro­dzin­nym, któ­re­go nie uży­wa­no tak rzad­ko, jak to bywa z in­ny­mi klej­no­ta­mi. Prze­ciw­nie, po­słu­gi­wa­no się nim czę­sto, to zna­czy, że marsz ów w ca­łym Ting-vol­dzie cią­gle nu­co­no, śpie­wa­no, świ­sta­no, trą­bio­no, gra­no od pa­rad­nej kom­na­ty aż do staj­ni, od sto­dół i gu­mien do lasu, a je­dy­ne dziec­ko, ja­kie mie­li szczę­śli­wi mał­żon­ko­wie, było przez ojca, mat­kę, niań­kę i resz­tę służ­by w takt owe­go mar­sza ko­ły­sa­ne i huś­ta­ne na rę­kach. To samo dziec­ko, gdy tyl­ko mo­gło wy­mó­wić czy wy­śpie­wać co­kol­wiek, samo z sie­bie za­czy­na­ło zno­wu od te­goż mar­sza we­sel­ne­go.

Dziec­ko no­si­ło imię Astrid. Dar śpie­wu był wro­dzo­ny każ­de­mu człon­ko­wi ro­dzi­ny, więc mała dziew­czyn­ka, od lat dzie­cię­cych żywa i we­so­ła, nie­ba­wem po mi­strzow­sku wy­śpie­wy­wa­ła tę trium­fal­ną pieśń ro­dzi­ców, wiesz­czą­cą jej sa­mej naj­lep­sze na­dzie­je na przy­szłość.

Ni­ko­go za­pew­ne nie zdzi­wi, je­śli po­wie­my, że Astrid do­szedł­szy do lat doj­rza­łych sama za­pra­gnę­ła wy­szu­kać so­bie męża. Może prze­sa­dą jest to, co po­wia­da­ją o licz­bie jej kon­ku­ren­tów – praw­dą jest ato­li, że bo­ga­ta i uro­dzi­wa dziew­czy­na do­szła do dwu­dzie­stu trzech lat ży­cia i nie mia­ła na­rze­czo­ne­go.

Pew­ne­go dnia wy­szło na jaw, co było po­wo­dem tego dziw­ne­go fak­tu. Przed wie­lu laty mat­ka Astrid wzię­ła do sie­bie wprost z go­ściń­ca opusz­czo­ne dziec­ko cy­gań­skie. Co praw­da chło­pak nie był Cy­ga­nem, ale tak go wszy­scy na­zy­wa­li, a przede wszyst­kim Aslaug sama.

Gdy się mat­ka do­wie­dzia­ła, że ta sza­lo­na Astrid – czy ktoś może so­bie wy­obra­zić po­dob­ne głup­stwo – za­rę­czy­ła się z nim pew­ne­go dnia w polu, ru­mor zro­bił się strasz­ny. Te­raz wie­dzia­no, cze­mu obo­je śpie­wa­li i gwiz­da­li usta­wicz­nie marsz we­sel­ny wszę­dzie, gdzie tyl­ko byli, czy to na stry­chu , czy w la­mu­sie, czy w le­sie, czy na fu­rze sia­na… sło­wem, wszę­dzie i cią­gle, w dzień i w nocy.

Oczy­wi­ście chło­pak zo­stał na­tych­miast wy­gna­ny z domu i oka­za­ło się, że nikt bar­dziej od cór­ki ko­mor­ni­ka nie dba o przy­wi­le­je rodu. A ojcu przy­szły te­raz na myśl owe daw­ne pro­roc­twa z tego cza­su, kie­dy on sam za­parł się swo­ich tra­dy­cji ro­dzin­nych. Ro­dzi­na mia­ła się po­więk­szyć o zię­cia wzię­te­go z uli­cy… Strasz­ne rze­czy!

Wszy­scy miesz­kań­cy do­li­ny byli te­goż sa­me­go zda­nia.

Tym­cza­sem „Cy­gan” Knut, bo ta­kie było jego imię, za­brał się do han­dlu, zwłasz­cza do han­dlu by­dłem i był po­wszech­nie zna­ny. W ca­łej oko­li­cy on pierw­szy jął się tego pro­ce­de­ru na wiel­ką ska­lę. Był pio­nie­rem no­wej ga­łę­zi za­rob­ku i spo­wo­do­wał, że chło­pi uzy­ska­li te­raz wyż­sze ceny, a wie­lu z nich do­szło do znacz­ne­go ma­jąt­ku.

Obok tego Knut bar­dzo ochot­nie brał udział w pi­ja­ty­kach i bit­kach wszel­kie­go ro­dza­ju i o tym przede wszyst­kim lu­dzie mó­wi­li, nie byli bo­wiem w sta­nie po­znać się na jego zdol­no­ściach ku­piec­kich i nad­zwy­czaj­nym spry­cie.

Kie­dy Astrid skoń­czy­ła lat dwa­dzie­ścia trzy, spra­wa sta­nę­ła na ostrzu mie­cza. Albo cały ma­ją­tek miał przejść na bocz­ną li­nię i wyjść z bez­po­śred­nie­go po­sia­da­nia rodu Tin­gvol­dów, albo Knut mu­siał stać się jego człon­kiem. Ro­dzi­ce przez swo­je mał­żeń­stwo utra­ci­li mo­ral­ny wpływ na cór­kę, któ­ra mo­gła się te­raz sku­tecz­nie opie­rać ich woli .

I sta­ło się, jak chcia­ła Astrid. Pięk­ny, we­so­ły Knut po­je­chał z nią pew­ne­go dnia do ko­ścio­ła z tłum­nym or­sza­kiem. Dzie­dzicz­ny marsz we­sel­ny, ar­cy­dzie­ło dziad­ka, grzmiał i hu­czał po ca­łej do­li­nie, a oni sami nu­ci­li go tak­że z uczu­ciem wiel­kiej ra­do­ści.

Wszy­scy byli we­se­li, na­wet ro­dzi­ce, któ­rzy tak dłu­go sta­wia­li opór, uśmie­cha­li się te­raz, aż się temu po­wszech­nie dzi­wio­no.

Po we­se­lu ob­jął Knut go­spo­dar­stwo, a ro­dzi­ce po­szli na ła­ska­wy chleb. Ale po­sia­dłość była tak roz­le­gła, że wszy­scy za­cho­dzi­li w gło­wę, jak Knut I Astrid da­dzą so­bie radę. W do­dat­ku ogrom­ne ta do­bra były do­tąd do­syć li­cho ad­mi­ni­stro­wa­ne i skut­kiem tego go­spo­dar­stwo szwan­ko­wa­ło. Knut za­czął od tego, że na­jął po­trój­ną ilość cze­la­dzi i ro­bot­ni­ków, wszyst­ko urzą­dził in­a­czej i wło­żył w to sumę prze­kra­cza­ją­cą wy­obra­że­nie miesz­kań­ców do­li­ny. Prze­po­wia­da­no mu też nie­chyb­ną ru­inę.

Ale „Cy­gan”, jak go i te­raz jesz­cze zwa­no, był we­so­ły i ta we­so­łość udzie­li­ła się też jego żo­nie. Ci­cha daw­niej, smu­kła dziew­czyn­ka roz­ro­sła się i prze­mie­ni­ła w tęgą ko­bie­tę. Ro­dzi­ce byli za­do­wo­le­ni. Te­raz do­pie­ro zro­zu­mie­li wszy­scy, że Knut wniósł do Tin­gvol­du coś, cze­go tu do­tąd nie zna­no, mia­no­wi­cie – ka­pi­tał ob­ro­to­wy.

Za­ra­zem wśród swo­ich dłu­gich włó­częg na­brał dużo do­świad­cze­nia. Umiał się ob­cho­dzić z to­wa­rem i dbać o to, aby ro­bot­ni­cy i służ­ba byli za­do­wo­le­ni i chęt­ni do pra­cy. Wszyst­ko zło­ży­ło się na to, że po la­tach dwu­na­stu nie moż­na było po­znać daw­ne­go Ti­gnvol­du. Bu­dyn­ki były nowe, ilość by­dła po­tro­iła się i wszyst­ko wy­glą­da­ło wy­śmie­ni­cie, a Knut w dłu­gim szla­fro­ku, z pian­ko­wą faj­ką w zę­bach spę­dzał wie­czo­ry przy szklan­ce gro­gu z ka­pi­ta­nem, pa­sto­rem i wój­tem.

Astrid po­dzi­wia­ła go jako naj­mę­dr­sze­go, naj­dziel­niej­sze­go czło­wie­ka na ca­łym świe­cie i sama opo­wia­da­ła, że w mło­dych la­tach tyl­ko dla­te­go po­pi­jał i brał udział w bi­ja­ty­kach, by o nim sze­ro­ko mó­wio­no.

Szła za jego przy­kła­dem we wszyst­kim, nie chcia­ła tyl­ko zmie­nić stro­ju i spo­so­bu ży­cia, za­cho­wu­jąc swój lu­do­wy ubiór i chłop­skie oby­cza­je Knut go­dził się, by każ­dy żył, jak mu wy­god­niej, prze­to i pod tym wzglę­dem pa­no­wa­ła mię­dzy nimi zu­peł­na zgo­da.

Spra­szał zna­jo­mych, a Astrid im usłu­gi­wa­ła. Zresz­tą ubie­rał się do­syć nie­po­kaź­nie, gdyż był za mą­dry, by błysz­czeć swym ma­jąt­kiem i żyć na wiel­ką sto­pę. Nie­któ­rzy twier­dzi­li, że przez grę w kar­ty oraz skut­kiem sto­sun­ków i wpły­wu, jaki mu to daje, za­ra­bia bez po­rów­na­nia wię­cej, niż się z po­zo­ru wy­da­je, ale były to za­pew­ne jeno plot­ki.

Mie­li kil­ko­ro dzie­ci, któ­rych dzie­je nas nie ob­cho­dzą. Je­den tyl­ko, naj­star­szy, En­drid, spad­ko­bier­ca ma­jąt­ku, prze­zna­czo­ny był na to, by świet­ność rodu okryć dal­szym bla­skiem. Od­zna­czał się, jak wszy­scy w ro­dzie, wiel­ką pięk­no­ścią, ale w gło­wie miał tyle jeno, ile star­czy­ło na „do­mo­wy uży­tek”, jak to czę­sto bywa z dzieć­mi aż na­zbyt uzdol­nio­nych ro­dzi­ców.

Oj­ciec za­uwa­żył to za­raz i po­sta­no­wił za­po­biec temu bra­ko­wi przez wy­śmie­ni­te wy­kształ­ce­nie. Z tego po­wo­du wziął do domu na­uczy­cie­li i En­drid, za­le­d­wo do­rósł, mu­siał uczęsz­czać do szko­ły rol­ni­czej, któ­rej po­ziom wła­śnie w tym cza­sie uległ znacz­nej po­pra­wie, a po­tem zo­stał wy­sła­ny do mia­sta.

Wró­cił do domu jako ci­chy, nie­co prze­mę­czo­ny na­uka­mi mło­dzie­niec, ale nie przy­swo­ił so­bie miej­skiej ogła­dy do tego stop­nia, jak tego pra­gnął oj­ciec. W ogó­le nie był zbyt po­jęt­ny.

Na tego do­bre­go chłop­ca za­gię­li pa­rol za­rów­no ka­pi­tan, jak i pa­stor, po­nie­waż obaj mie­li spo­ro có­rek. Je­że­li jed­nak ma­jąc po­dob­ne za­my­sły, z co­raz więk­szą uprzej­mo­ścią od­no­si­li się do Knu­ta, to sro­dze się my­li­li. Myśl o ożen­ku syna z któ­rąś z bied­nych, nie ma­ją­cych po­ję­cia o wiel­kim go­spo­dar­stwie có­rek ka­pi­ta­na lub pa­sto­ra ani na chwi­lę nie za­go­ści­ła w gło­wie Knu­ta. Stąd też uwa­żał za po­trzeb­ne ostrze­gać syna przed czymś po­dob­nym.

Było to zresz­tą zbęd­ne, bo sam En­drid wie­dział rów­nie do­brze jak oj­ciec, że ich ród musi do­znać wy­nie­sie­nia w inny spo­sób, że musi wchło­nąć w sie­bie krew in­ne­go rodu, rów­ne­go im ilo­ścią po­ko­leń i zna­cze­niem.

Na nie­szczę­ście En­drid był mło­dzień­cem nie­co nie­zręcz­nym i nie­za­rad­nym w tych spra­wach, wsku­tek cze­go wszy­scy po­czę­li od­no­sić się do nie­go z po­dejrz­li­wo­ścią. Roz­nio­sła się fama, że roz­glą­da się za do­brą par­tią, a je­śli ko­muś raz taką łat­kę przy­cze­pią, to chłop sta­je się po­dejrz­li­wy i ostroż­ny.

En­drid spo­strzegł to od razu, bo cho­ciaż nie był bar­dzo spryt­ny, od­zna­czał się wiel­ką wraż­li­wo­ścią. Za­uwa­żył też, że miej­ski strój i jego – jak mó­wio­no – „cy­gań­ska mą­drość” nie wpły­wa­ją by­najm­niej ko­rzyst­nie na po­pra­wę jego po­ło­że­nia. Miał dużo szla­chet­no­ści i cha­rak­te­ru oraz sub­tel­no­ści, prze­to przy­kro­ści do­zna­ne tu i ów­dzie skło­ni­ły go do sta­now­cze­go kro­ku. Wy­zbył się miej­skie­go stro­ju i miej­skie­go spo­so­bu wy­ra­ża­nia się i za­czął pra­co­wać u swe­go ojca jako zwy­czaj­ny pa­ro­bek.

Oj­ciec zro­zu­miał to wszyst­ko prę­dzej jesz­cze od syna i po­pro­sił żonę, by uda­wa­ła, że nie spo­strze­ga zmia­ny w jego po­stę­po­wa­niu.

Nie mó­wi­ła prze­to z sy­nem o mał­żeń­stwie. Nikt nie dał mu po­znać, iż do­strze­ga zmia­nę, jaka w nim za­szła. Prze­ciw­nie, oj­ciec za­czął go co­raz bar­dziej wta­jem­ni­czać w swe pla­ny po­więk­sze­nia go­spo­dar­stwa i jego udo­sko­na­le­nia, wpro­wa­dzał go z wol­na w szcze­gó­ły i da­wał wska­zów­ki, tak że po­wo­li cały za­rząd prze­szedł w ręce En­dri­da.

I oj­ciec nie po­ża­ło­wał tego. En­drid pra­co­wał, lata mi­ja­ły, za­czy­nał już te­raz trzy­dzie­sty pierw­szy rok ży­cia, po­więk­szył ma­ją­tek oj­cow­ski, a za­ra­zem na­brał do­świad­cze­nia, pew­no­ści i śmia­ło­ści w in­te­re­sach. Przez cały ten czas nie uczy­nił ani jed­nej pró­by sta­ra­nia się o ja­kąś dziew­czy­ną za­rów­no w są­siedz­twie, jak i w in­nych oko­li­cach i ro­dzi­ce za­czę­li oba­wiać się, że może cał­kiem wy­bił so­bie że­niacz­kę z gło­wy.

Ale tak nie było. W są­siedz­twie miesz­ka­ła pew­na ro­dzi­na do­syć za­moż­na, za­li­cza­na do pierw­szych ro­dów oko­li­cy, któ­rej człon­ko­wie już nie­jed­no­krot­nie przed­tem wcho­dzi­li w związ­ki mał­żeń­skie z Tin­gvol­da­mi. Była tam dziew­czy­na, z któ­rą En­drid znał się do­brze jesz­cze za lat dzie­cię­cych i któ­rą na­wet lu­bił ser­decz­nie. Nie­za­wod­nie z daw­na już ją so­bie upa­trzył na żonę, gdyż w pół roku po jej kon­fir­ma­cji, za­czął się sta­rać o jej rękę. Mia­ła wów­czas lat sie­dem­na­ście, a on trzy­dzie­ści je­den.

Ran­di – ta­kie mia­ła imię – nie wie­dzia­ła w pierw­szej chwi­li, co ma uczy­nić. Zwró­ci­ła się do ro­dzi­ców, a ci zło­ży­li całą spra­wę w jej wła­sne ręce. Po­wie­dzie­li, że En­drid jest za­cnym czło­wie­kiem, co do ma­jąt­ku zaś, to nie znaj­dzie nig­dzie bo­gat­sze­go męża. Co praw­da, róż­ni­ca wie­ku jest znacz­na i nie wia­do­mo, czy po­do­ła go­spo­dar­stwu na tak wiel­kim ma­jąt­ku oraz czy po­tra­fi wżyć się w nie zna­ne so­bie sto­sun­ki. Sama musi to roz­strzy­gnąć i za­de­cy­do­wać – mó­wi­li – wszak­że o nią samą tu­taj wy­łącz­nie idzie.

Ran­di wy­da­wa­ło się, że ro­dzi­ce wo­le­li­by, aby ta­kie­mu kon­ku­ren­to­wi dała od­po­wiedź przy­chyl­ną, a nie od­mow­ną. Sama zaś nie była zde­cy­do­wa­na, jak ma po­stą­pić.

Uda­ła się prze­to do mat­ki En­dri­da wie­dząc, że ta ją lubi. Była pew­na, iż mat­ka wie o za­mia­rach syna, spo­strze­gła jed­nak ze zdu­mie­niem, że jest in­a­czej, że nie wie nic. Mat­ka ura­do­wa­ła się tak bar­dzo, że naj­go­rę­cej za­czę­ła ją na­ma­wiać, by wy­ra­zi­ła swą zgo­dę na mał­żeń­stwo.

– Po­mo­gę ci! – po­wie­dzia­ła. – Oj­ciec nie chce ani gro­sza, ma swe­go do­syć, nie chce też, by dzie­ci cze­ka­ły na jego śmierć. Po­dział ma­jąt­ku na­stą­pi na­tych­miast, a mała cząst­ka, z któ­rej żyć bę­dzie­my, przy­pad­nie wam rów­nież po na­szej śmier­ci. Wi­dzisz prze­to, że z na­szej stro­ny nie spo­tka­ją cię żad­ne trud­no­ści.

Tak, Ran­di wie­dzia­ła, że Astrid i Knut są to lu­dzie, któ­rzy jej nie spra­wią za­wo­du.

– A En­drid – do­da­ła mat­ka – jest do­bry i roz­sąd­ny.

W isto­cie tak było i Ran­di nie oba­wia­ła się żad­nych przy­kro­ści z jego stro­ny. Nie była tyl­ko pew­na, czy po­tra­fi po­do­łać swym obo­wiąz­kom.

W kil­ka dni póź­niej wszyst­ko zo­sta­ło uło­żo­ne. En­drid był za­do­wo­lo­ny i ro­dzi­ce rów­nież. Ro­dzi­na na­rze­czo­nej za­ży­wa­ła sza­cun­ku, dziew­czy­na była pięk­na i ro­zum­na, tak że pod tym wzglę­dem sta­no­wi­ła może naj­lep­szą par­tię w ca­łej oko­li­cy.

We­se­le, któ­re­go szcze­gó­ły uzgod­ni­li ro­dzi­ce obu stron, mia­ło się od­być tuż przed żni­wa­mi, bo nie było po­wo­du zwle­kać z tym dłu­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: