Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Masakra profana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Masakra profana - ebook

Życie świętego to ciężka praca. Ani ze znajomymi nie wyjdziesz do klubu, ani z dziewczynami nie poflirtujesz. Nie można nawet potańczyć bez narażenia się wiernym. Nic tylko siedzieć i uzdrawiać. A przecież święty też człowiek.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62467-85-3
Rozmiar pliku: 762 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pewnego dnia, w niedzielę po południu, ukazała mi się Matka Boska.

Od razu chciałbym wyjaśnić, że nie jestem żadnym niedorozwiniętym pastuszkiem czy kimś w tym rodzaju. Jestem przystojnym i błyskotliwym brand menedżerem w dużej międzynarodowej korporacji. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz byłem na wsi.

Dlatego pojawienie się Matki Boskiej w moim apartamencie przyjąłem z pewnym zdziwieniem, żeby nie rzec – zażenowaniem. Ubrana była skromnie, w błękitną suknię, narzuconą na długą koszulę w kolorze écru. Włosy przykryła jasnoczerwoną chustą, nad którą unosiła się dyskretna aureolka. Jak to z Matką Boską bywa, trudno było określić, w jakim jest wieku.

Stała nieruchomo, milcząc, ze wzrokiem wbitym w nieskończoność, a na moich ustach błąkał się głupkowaty uśmiech. Myślałem, że Matki Boskie nie istnieją.

– Czy Pani jest…?

– Tak – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od nieskończoności.

– Hmm… – zawahałem się. – A czemu, jeśli można wiedzieć, zawdzięczam ten zaszczyt?

– Zostałeś wybrany. Pójdziesz w świat głosić Słowo Boże.

Przez chwilę znowu staliśmy w milczeniu. Następnie ja wybuchłem histerycznym śmiechem.

– Prawdopodobnie zaszła jakaś pomyłka – zasugerowałem, kiedy udało mi się trochę uspokoić.

– Dlaczego tak uważasz?

– Ponieważ jestem bezbożnikiem i hedonistą. Piję alkohol, palę papierosy i zażywam narkotyki. Nadużywam też brzydkich wyrazów, uprawiam seks przedmałżeński, masturbuję się oraz czytam „Gazetę Wyborczą”…

– Wszystkie grzechy odpuszczam ci od ręki – odrzekła bez wahania i puknęła trzy razy w parapet. – Jesteś czysty jak świeżo ochrzczone niemowlę.

Zaniemówiłem. Oto stoi przede mną Matka Boska. Niczym wyjęta z komunijnego obrazka. Jak żywa. W dodatku ma wobec mnie jakieś plany.

– Proszę… pani – wyjąkałem. – Ale ja nie mogę… Słowo Boże jest całkowicie sprzeczne z moim światopoglądem. Jestem zwolennikiem refundowania środków antykoncepcyjnych i przymusowego leczenia osób z powołaniem kapłańskim. Poza tym uważam, że publiczne obnażanie się ze swoją wiarą jest niesmaczne. Religia powinna być prywatną sprawą każdego człowieka.

Tym ostatnim zdaniem prawie sam się wzruszyłem.

– Nie wykręcisz się komunałami ze swoich liberalnych gazet – jej głos był tak spokojny i zdecydowany, że poczułem, jak ciarki przechodzą mi pod nową koszulą od Armaniego.

Bardzo, ale to bardzo chciałem szybko coś wymyślić.

– Ale niech się Pani zastanowi… Moje świadectwo będzie bezwartościowe… Proszę na mnie spojrzeć – ciągnąłem coraz bardziej zdesperowany. – Na to, jak się ubieram, jak się zachowuję, na moją pracę… Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że ukazuje mi się Matka Boska. Wezmą mnie za hochsztaplera, kolejnego oszusta, który chce zrobić kasę na naiwności ciemnego ludu.

Matka Boska zmierzyła mnie długim, badawczym spojrzeniem. Starałem się wyeksponować wszystkie cechy dyskwalifikujące mnie w roli jej posłannika: bystre spojrzenie, nawilżoną skórę, swobodny i inteligentny uśmiech (odsłaniający garnitur świeżo wybielonych zębów), a także zmierzwione według najnowszych trendów ciemnoblond włosy.

Żadnych emocji.

– Rzeczywiście, nie budzisz zaufania – odezwała się w końcu. – Ale jest na to sposób.

– Sposób?

– Zjawiska nadprzyrodzone…

Z moich ust dobył się tępy odgłos, coś jakbym dostał żeliwną rurką w kłykieć potyliczny.

– …lewitacja, moc uzdrawiania, stygmaty…

– Stygmaty?! Chce Pani, żeby mnie wywalili z pracy?! – wrzasnąłem. – Jak to sobie Pani wyobraża? Rozmawiam z przełożonym, a tu nagle – niespodzianka! – z rąk i nóg tryska mi krew. To jest sprzeczne z polityką naszej firmy!

Jednak moje argumenty jakoś do niej nie trafiały. Ponownie przeniosła wzrok w kierunku nieskończoności i tam go zatrzymała.

Intuicyjnie poczułem, że się z tej hecy całkowicie nie wymigam. Za wszelką cenę chciałem chociaż zmniejszyć rozmiary katastrofy.

– A nie można by tych… stygmatów… zamienić na jakieś inne… zjawisko nadprzyrodzone? – wydukałem.

– Na przykład jakie?

– No nie wiem… – grzebałem w zakamarkach pamięci. – Zamiana wody w wino? Może być bułgarskie.

Obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem. Po chwili odrzekła rzeczowo:

– Nie da rady. Stygmaty mają szczególną moc oddziaływania na ludzi.

– Z pewnością – wymamrotałem. – Niemniej moja dziewczyna…

Nagle przypomniałem sobie, że przecież umówiłem się z Andżeliką. Mogła się tu pojawić lada moment, a ja wolałbym, żeby nie zastała mnie sam na sam z Matką Boską.

– Nie denerwuj się, zaraz znikam – wydawała się czytać w moich myślach. – Resztę omówimy podczas kolejnego spotkania.

– Ma Pani zamiar objawić mi się… jeszcze raz?! – wykrztusiłem.

– Zwykle objawiam się seriami – odpowiedziała spokojnie.

– Seriami?! O Boże… ale bardziej rano czy po południu? – Czułem, jak grunt osuwa mi się spod skrojonych na miarę półbutów z kangurzej skórki.

– Będę ci się objawiać o wszystkich porach dnia i nocy.

– W godzinach pracy też?! – wybuchnąłem. – Moja szefowa wpadnie w szał, jak zobaczy, że zadaję się z dziewicami! To bardzo zaborcza kobieta.

Ale Matka Boska już mnie nie słuchała. Uniosła ręce ku niebu, a następnie na moich własnych oczach rozpłynęła się w przestrzeni. Zostałem sam, wytrącony z równowagi, nie wiedząc, co mam myśleć.

Po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Andżelika, jak przystało na osobę pracującą w telewizji, była bardzo punktualna.

Wyobraźcie sobie, że wasza dziewczyna to najbardziej wypasiona pogodynka w kraju. Smukła brunetka o prężnych udach, wybujałym froncie i lekko zachrypniętym głosie, przez którą faceci – mimo że całą prognozę intensywnie wpatrują się w ekran – nie potrafią później odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: „Jaka będzie pogoda?”.

Potraficie to sobie wyobrazić?

Dobra. To teraz musicie jej powiedzieć, że ukazuje wam się Matka Boska.

Najpierw myślałem, żeby to przed Andżeliką zataić. Ale zaraz potem przypomniałem sobie o jej udziale w „Gwiazdy Tańczą na Szczudłach”. Oglądalność tego show przekracza kilkakrotnie frekwencję wyborczą, a ja – jako oficjalny narzeczony – mam jej kibicować na widowni. A gdyby Matce Boskiej wpadło do głowy właśnie wtedy mi się objawić? Czy nie byłoby to dość nieprzyjemne faux paux, które położyłoby się cieniem na dalszej karierze mojej wybranki? Zdecydowałem, że lepiej będzie o całej sprawie jej od razu powiedzieć.

Wybrałem moment, kiedy leżeliśmy w łóżku po tym, jak zrobiła mi te wszystkie niezwykłe rzeczy, o których można poczytać w poradniku Madejowe łoże. Seksualne tortury dla zdegenerowanych. Andżelika, naga i cudownie rozłożona, paliła papierosa i ze znudzoną miną przeglądała prospekty hotelu Burj Al Arab w Dubaju, gdzie zaprosiłem ją na weekend, zaciągając na ten cel kredyt pod hipotekę.

– Wierzysz w Boga? – niezobowiązująco zagaiłem.

– Co proszę? – Zrobiła minę, jakby dostała w łeb pustakiem.

– No wiesz… Nigdy wcześniej nie było okazji, żeby zapytać.

– O co ci, kurwa, chodzi? Dobrze się czujesz?

Gdy to mówiła, była jeszcze piękniejsza niż zwykle.

Musiałem jakoś ratować sytuację, powiedzieć coś, co pozwoli naszej rozmowie zachować charakter przyjaznej pogawędki, nie tracąc równocześnie ciężaru gatunkowego.

– Nie sądzisz, że jako partnerzy powinniśmy czasami… no wiesz… podzielić się swoimi poglądami, porozmawiać?

Popatrzyła na mnie podejrzliwie.

– A nie wystarczy, że się pieprzymy, chodzimy na imprezy i tym podobne?

Musiałem się chwilę zastanowić.

– W zasadzie… wystarczy – odrzekłem szczerze. – Ale… co nam szkodzi… na przykład… jeszcze czasem porozmawiać? Nie za często, oczywiście… Raz na jakiś czas.

Zaciągnęła się mocno papierosem, rozchyliła szeroko chrapy i wypuściła dym.

– Obawiam się, że jak zaczniemy ze sobą rozmawiać, to nasz związek się rozpadnie – powiedziała. – Poza tym, ja się w tych sprawach w ogóle nie orientuję.

– No ale wierzysz w Boga czy nie?

– Czy ja wiem… – zamyśliła się. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

– Nie zastanawiałaś się, co się z tobą stanie po śmierci?! – Nie sądziłem, że mogę wydobyć z siebie tak pierwotny i naturalnie brzmiący okrzyk zdumienia.

– No pięknie! Najpierw Bóg, teraz śmierć, a zaraz pewnie będą głodujące dzieci. Jak masz depresję, to idź pobiegać albo co.

Wykonała ruch, który niedwuznacznie sugerował, że ma zamiar wstać, ubrać się i wyjść, trzaskając za sobą drzwiami.

– Obiecuję, że nie będzie żadnych dzieci! OK? – zawołałem pospiesznie. – Ograniczymy się do Boga i tematów pokrewnych.

– Tematów pokrewnych?

– No wiesz… cuda… objawienia i takie tam… interesujące zjawiska – wyjąkałem.

Popatrzyła na mnie pytająco, a ja nabrałem powietrza i w kilku zdaniach wszystko opowiedziałem. O Matce Boskiej, jej planach i zdolnościach, jakie nabędę. Nie stroniłem przy tym od żartów ani dygresji, wskazujących na mój spory dystans do całej sprawy.

Na początku słuchała mnie w ciszy i skupieniu, o którym świadczył jej wzrok wbity nieruchomo w maleńką fałdę na kołdrze. Później zaczęła się nerwowo wiercić, cicho posapywać i wydawać dziwne jęki. Kiedy doszedłem do stygmatów, wpadła w dygot i przykryła się kołdrą aż po same usta, które nabrały koloru kilkudniowego krwiaka.

– Nie rób mi krzywdy! Proszę cię! – wybuchła nagle histerycznym, zwierzęcym nawet płaczem. – Zrobię wszystko, co każesz, ale nie zabijaj mnie!

– Chryste! – Oniemiałem. – Dlaczego miałbym…

– Bo ci odwaliło! – zawyła. – Jak psychopacie jakiemuś!

Uświadomiłem sobie, że patrzy na mnie, jakbym był Josefem Fritzlem i Josefem Goebbelsem zarazem.

– Myślisz, że nie słyszałam o takich popaprańcach? Najpierw pokazuje im się Matka Boska, a potem idą ostrymi narzędziami wykorzeniać grzech z tego świata!

– Narzędziami?! – Zatkało mnie. – Przecież wiesz, jak ja nienawidzę majsterkować!

Nagle zerwała się z łóżka i wrzeszcząc na całe gardło, rzuciła się biegiem w kierunku drzwi wyjściowych. Ruszyłem w pościg; nie mogłem pozwolić, by widok jej nagiego ciała stał się udziałem całej wspólnoty mieszkaniowej. Nie było innego sposobu, podstawiłem jej nogę. Wyrżnęła o deski jak długa. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jaka to pięknie zbudowana kobieta.

Związałem ją przedłużaczem, inaczej znowu próbowałaby uciec. Na szczęście nagły kontakt z podłogą trochę ją uspokoił, wyciszył.

– Wybacz, musiałem to zrobić – wyjaśniłem i ostrożnie dźwignąłem ją z podłogi.

Pokiwała głową ze wzrokiem postrzelonego jelonka Bambi.

– Tylko obiecaj, że nie będziesz się nade mną znęcał – wyszeptała.

– Chryste! Przecież ja wcale nie mam zamiaru… – Była cięższa, niż myślałem. Poniosłem ją pospiesznie w kierunku łóżka.

– I nie odetniesz mi sutków?

O mało nie wypuściłem jej z rąk. Do celu zostały jeszcze jakieś dwa metry.

– Ani nie włożysz rozgrzanej lutownicy do tyłka?

– Przestań!!! – Rzuciłem ją na pościel. – Co ty z tymi narzędziami?! – Ciężko dysząc, usiadłem na łóżku. – Ja takich rzeczy w ogóle w domu nie trzymam! Nawet jak trzeba zmienić żarówkę, to dzwonię po elektryka!

Popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Trzeba przyznać, że spętana kablem prezentowała się naprawdę imponująco. Po chwili podniosła głowę i lekko zachrypniętym głosem zapytała:

– Załatwisz mnie szybko i bezboleśnie, prawda? Obiecaj…

– Błagam… Skąd ci przyszło do głowy, że mam zamiar cię załatwić?! – powoli traciłem cierpliwość.

– A nie masz? – zdziwiła się.

– Nie!

– Więc co, oszpecić, trwale okaleczyć? – patrzyła na mnie coraz bardziej zdezorientowana.

– Też nie…

Na kilka chwil zapanowała niezręczna cisza.

– To o co ci, kurwa, chodzi? – zapytała w końcu.

Westchnąłem głęboko i opadłem na łóżko obok niej. Leżeliśmy chwilę w milczeniu jak w jakimś czarno-białym filmie z lat 60. Ja wpatrujący się nieruchomo w sufit, ona ciasno owinięta kablem. Zrozumiałem, że dzieli nas egzystencjalna przepaść.

Rozwiązałem ją i narzuciwszy na siebie szlafrok, wyszedłem w milczeniu na taras. Była wolna.

Zapaliłem papierosa i nieobecnym spojrzeniem powiodłem po pogrążającym się w wieczornym półmroku śródmieściu. W oczach zamigotały mi światła przejeżdżających w dole aut oraz drobne sylwetki ludzi, śpieszących za swoimi sprawami w sobie tylko znanych kierunkach. W ten pierwszy naprawdę wiosenny dzień roku wszyscy wydawali się tacy radośni i pełni życia. Nasilony miejski szumek i uwolniony ze szponów mrozu zapach kebabów oraz psich pozostałości sygnalizowały, że miasto nareszcie otrząsa się z zimowego odrętwienia. Tu nieletnia para obłapia się na ławce, tam rowerzysta wpada pod rozpędzoną ciężarówkę… Ja jednak obserwowałem wszystko z chłodną obojętnością, nie potrafiąc jak co roku zachwycić się tym odwiecznym rytuałem przyrody. Wiedziałem, że dla mnie już nic nigdy nie będzie takie samo.

Do moich uszu dobiegły stłumione dźwięki z apartamentu. Andżelika pospiesznie ubierała się i szykowała do wyjścia. Starała się robić to jak najciszej, chyba po to, żebym nagle nie przypomniał sobie o niej i nie postanowił jednak odciąć tego i owego. Do czego to doszło?! A wszyscy mówili, że taka piękna z nas para.

Pogrążyłem się we wspomnieniach. Pomyślałem o chwili, kiedy się poznaliśmy. To było na bankiecie. Po premierze komedii romantycznej Zzuj ciżemki, którą nasza firma sponsorowała. Prawie dwa tygodnie temu, szmat czasu. Kiedy ją tam zobaczyłem, zacząłem się trząść jak jakiś frajerberger.

Podeszła do mnie i rzuciła zaczepnie:

– Co się tak trzęsiesz, maleńki?

– Chyba twoja stara! – przytomnie zaripostowałem i tym ją zdobyłem.

Jeszcze tego samego wieczoru leżeliśmy błogo wyczerpani na podłodze mojego apartamentu, a ja jeździłem po jej nagich udach swoją kolekcją miniaturowych modeli porsche. To wspomnienie zostanie ze mną do końca życia.

Zamknąłem oczy. Chłodny wieczorny wiatr zakołysał moją grzywką.

– Naprawdę ukazała ci się Matka Boska? – usłyszałem jej głos. Stała obok mnie na tarasie i opierała dłoń na moim ramieniu.

Została!

– Mhm – poczułem, jak łzy napływają mi do oczu.

– Ale dlaczego akurat tobie?

– Nie wiem, może brakuje im specjalistów od marketingu? – załkałem.

Podsunęła mi tarasowe krzesło i pomogła usiąść. Otuliła mnie kocem, przyniosła chusteczki higieniczne oraz orzeszki. Wysmarkałem nos i schrupałem orzeszka. Andżelika usiadła naprzeciwko mnie i też schrupała orzeszka. Potem ja schrupałem kolejnego orzeszka i ona kolejnego. Przez chwilę chrupaliśmy orzeszki.

– Ile razy już ci się… no tego… objawiła? – odezwała się w końcu.

– Na razie tylko raz. Ale powiedziała, że będzie częściej – odrzekłem ze spuszczoną głową.

– A mówiła gdzie… i kiedy?

– Nie powiedziała dokładnie, no ale może wszędzie… w domu, w pracy, na imprezie…

– Tak przy ludziach?!

Skuliłem się, a moje ciało wykręciło kilka spazmów. Następnie sięgnąłem po kolejnego orzeszka. Andżelika była bardzo dzielna. Mimo tak boleśnie żenującej sytuacji została tu ze mną i próbowała pomóc. Ale to tylko potęgowało moje cierpienie. Zrozumiałem, jak wspaniałą dziewczynę tracę.

– A czy nie mogłaby robić tego jakoś dyskretniej? – zapytała.

– To chyba niemożliwe – wychlipałem. – Co to za objawienie, o którym nie wie przynajmniej kilkadziesiąt milionów ludzi?

Andżelika zamknęła oczy. Potem otworzyła. Schrupała orzeszka.

– Słuchaj, nie zrozum mnie źle – pochyliła się ku mnie i ujęła moją dłoń. – Jesteś bardzo fajny. Słuchasz fajnej muzyki, fajnie się ubierasz, masz fajną pracę i fajnie urządzone mieszkanie – jej głos był łagodny, pełen ciepła. – Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że w kręgach, w których się obracamy, te twoje objawienia nie zostaną dobrze odebrane?

– Mnie to mówisz? – jęknąłem.

– Ludzie będą się czuć nieswojo w obecności Matki Boskiej… – ciągnęła.

– Wiem…

– Przestaną nas zapraszać na imprezy…

– Wcale bym się nie zdziwił…

– Będziemy skazani na towarzyski niebyt!

– Boże, dlaczego akurat ja?!

Mój krzyk spłoszył pobliskie stado gołębi, które wzbiły się w niebo, zatoczyły koło nad budynkiem, zanurkowały w dół i rąbnęły w ziemię. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem ja głośno przełknąłem orzeszka.

– Czyli z nami koniec? – zapytałem, nie patrząc jej w oczy.

– Chyba mnie rozumiesz, prawda?

– Ale do Dubaju ze mną pojedziesz?

– Nie sądzę – zmarszczyła czoło.

– Już wszystko opłacone…

Na twarzy Andżeliki pojawił się bolesny grymas. Odzwierciedlał dramatyczną walkę, jaka toczyła się w tej chwili w jej umyśle.

– A jak ty to sobie wyobrażasz? – wyrzuciła z siebie w końcu. – Leżymy na plaży w Emiratach, słońce świeci, dokoła pełno inteligentnych i zadbanych ludzi, a ty nagle – ni stąd, ni zowąd – zaczynasz lewitować! I co ja miałabym wtedy ze sobą zrobić? Wstać i ładnie się ukłonić?

Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć.

– To może pojedziemy gdzie indziej, na przykład… w góry?

– I co my tam będziemy robić? Wspinać się? – jej śmiech przesiąknięty był goryczą i zapachem orzeszków.

Zrozumiałem, że to koniec. Jedyna prawdziwa miłość mego życia za chwilę wstanie, otrzepie resztki łupin z kiecki i odejdzie. Na zawsze. Przedtem jeszcze zapyta, czy – skoro i tak wszystko już opłacone – nie mógłbym jej odstąpić tej rezerwacji w Burj Al Arab. Byłby to taki piękny gest na pożegnanie. Na to ja spytam czy pojedzie tam sama, a ona odpowie, że ze swoim opóźnionym w rozwoju bratem.

– To ty masz brata? – będę wyraźnie zaskoczony.

– Przyrodniego – powie.

– A co on robi?

– Dorabia jako model.

– Aha…

Potem pocałuje mnie w czoło i stwierdzi, że to strasznie przykre, iż nie zdążyliśmy się dobrze poznać, a już musimy się rozstać. Pokiwam głową, a ona doda mi otuchy, tkliwie tarmosząc za nos. Następnie z wdzięcznością przyjmie bilety do Dubaju, a wychodząc, już przy samych drzwiach, odwróci się i powie:

– A nie mówiłam, że jak zaczniemy ze sobą rozmawiać, to nasz związek się rozpadnie?

Pewnie nieraz zastanawialiście się, co byście zrobili, gdyby nagle zaczęła ukazywać się wam Matka Boska. Wpadlibyście w popłoch czy pogrążyli w rozpaczy? Zadzwonilibyście na policję czy może uciekli z kraju? Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Następnego dnia w pracy byłem tak skołowany, że podczas lunchu w sushi-barze zamiast maki zamówiłem flaki. Co za wstyd! W końcu doszedłem do wniosku, że najlepsze, co mogę zrobić, to żyć tak, jakby nic się nie stało. Chodzić do pracy, upokarzać podwładnych, molestować stażystki. Czułem, że tylko katorżnicza harówka pozwoli mi nie myśleć o traumatycznych wydarzeniach, które niespodziewanie stały się moim udziałem.

Miałem szczęście, był to bowiem akurat bardzo gorący okres w mojej firmie. Wspomniałem już, że jestem brand menedżerem w renomowanej międzynarodowej korporacji. Ściślej mówiąc, w jednym z wiodących koncernów kosmetycznych, którego produkty z pewnością znajdują się na waszych łazienkowych półkach i toaletkach. Niestety ostatnio firma nie miała najlepszych wyników, więc zarząd zlecił wszystkim oddziałom wymyślenie czegoś, co zrewolucjonizuje rynek dezodorantów i przywróci koncernowi absolutną pozycję lidera na rynku. Szefowa oczywiście wybrała mnie do tego zadania i to, co wymyśliłem w następnych tygodniach, powinno, moim zdaniem, przejść do historii postkreatywnego marketingu, a mnie na wieki zapewnić zaszczytne miejsce wśród największych wizjonerów w branży. Ale po kolei.

Potoczne myślenie zwodniczo podpowiada, że taką pracę należałoby zacząć od poszukiwania nowych zapachów czy niebanalnych sposobów ich aplikacji. Ale ja od początku wiedziałem, że to ślepa uliczka. Aby dokonać rewolucji, trzeba było pójść głębiej. Dokonując analizy etymologicznej słowa „dezodorant”, z zaskoczeniem stwierdziłem, że ten francuskiego pochodzenia wyraz równie dobrze mógłby brzmieć „odśmierdzacz”, chociaż pewnie jego potencjał komercyjny byłby wtedy mocno ograniczony. Na smrodzie postanowiłem się więc skoncentrować.

Skontaktowałem się z wiodącymi laboratoriami medycznymi na świecie i zleciłem im dziesiątki badań nad odorem i jego związkami z ludzkim ciałem. Kazałem analizować wydzieliny i feromony, pobierać próbki i robić wymazy. Zarządziłem kompleksowe zgłębianie intensywności wrażeń i stężeń, poleciłem wykonać przekroje ilościowe przez grupy wiekowe, rasy i kasty. Profesor Edmund Hustler z Uniwersytetu w Getyndze specjalnie dla nas przeprowadził swoją słynną redukcję feromonologiczną, którą przybliżył nam w formie seminariów i tajnych kompletów. Wybrałem się też na Kongres Fetorologiczny do Kielc.

Po kilku tygodniach intensywnych studiów i badań w końcu zebraliśmy całość interesujących nas wyników – tysiące wykresów, diagramów i tabel. Aby móc je przetworzyć, kupiliśmy najszybszy na rynku komputer i zatrudniliśmy kilku informatyków somnambulików, którzy na trzy zmiany porządkowali, profilowali i integrowali dane. W wolnych chwilach skakali w gumę.

Przez długi czas z magmy terabajtów nie wyłaniał się żaden sensowny obraz. Słupki diagramów opadały w najmniej oczekiwanych momentach, a wykresy świrowały jak EEG epileptyka. Świrować zaczęła też moja szefowa, której ta przygoda zaczęła śmierdzieć katastrofą. „Jeżeli koszty tych zasranych badań w najbliższym czasie się nie zwrócą, to własnymi rękami rozwalę ci łeb i zeżrę mózg. A bezpańskie kundle będą trykać twoje truchło” – powiedziała z charakterystyczną dla siebie powściągliwością. Od razu widać, że ma kobitka MBA.

Powiedziałem informatykom, że koniec ze skakaniem w gumę, a żeby niepotrzebnie nie marnować czasu, od tej chwili posiłki będą im dostarczane w formie kroplówki. Poskutkowało. Już następnego dnia wpadli na pomysł zastosowania sztucznych sieci neuronowych do – z tego, co zrozumiałem – filtracji, penetracji, konwersji i perwersji danych. „A potem zobaczymy, co się z tego urodzi” – powtarzali podnieceni jeden przez drugiego.

Na szczęście tym razem na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Wkrótce z powodzi zer i jedynek zaczął wyłaniać się pewien obraz. Na początku słaby i niewyraźny, niczym puls pluszowego misia, z każdą godziną stawał się coraz bardziej rześki i pewny siebie. Trzymając się z informatykami za ręce, obserwowałem w transie to, co coraz dobitniej urzeczywistniało się na monitorze naszego superkomputera. W życiu nie widziałem tak pięknej i jędrnej krzywej. Sterczała dumnie i nie pozostawiała żadnego pola do błędnej interpretacji.

Mieliśmy nasz wynik.

Kto by pomyślał, że rozwiązanie cały czas znajdowało się tuż pod nosem. Jednak – jak mówi stare bretońskie przysłowie – lepiej pociągnąć za wszystkie strzyki naraz, niż karmić dziecko pomponem. Wielostronicowy raport dotyczący uzyskanych rezultatów można było streścić w jednym zdaniu: „Prace pomiarowe przeprowadzone na reprezentatywnej próbce badanych, równomiernie zróżnicowanej pod względem wieku, płci, rasy, orientacji seksualnej i barw klubowych, wykazały, że poza nielicznymi przypadkami (mieszczącymi się w granicach błędu statystycznego) – u których w interesującym nas obszarze badań najwyższe rezultaty zanotowano w odniesieniu do jamy gębowej (łac. cavum oris) – u 99,999% populacji najsilniejsze stężenie fetoru rejestruje się w pobliżu końcowego otworu przewodu pokarmowego, czyli odbytu (łac. anus)”.

Innymi słowy – jak to celnie ujął jeden z naszych błyskotliwych informatyków – odkryliśmy, że przygniatającej większości ludzi najbardziej śmierdzi z dupy.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: