Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miłosierdzie gminy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
9,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłosierdzie gminy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 170 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzie­wią­ta do­cho­dzi na ze­ga­rze gmi­ny. Przez lek­ką mgłę po­ran­ną prze­bi­ja­ją ciem­niej­sze, la­zu­ro­we go­łę­bie, za­po­wia­da­jąc cu­dow­ną i ci­chą po­go­dę.

Przed kan­ce­la­rią snu­ją się, gro­mad­ki, ocze­ku­jąc przy­by­cia pana rad­cy Stor­cha, któ­re­go sza­ry fil­co­wy ka­pe­lusz i la­skę ze srebr­ną gał­ką wi­dać przed bli­ską ka­wiar­nią Geh­ra, u sto­li­ka pana sę­dzie­go… po­ko­ju, czy­ta­ją­ce­go tu przy cien­kiej ka­wie swój po­ran­ny, dzien­nik.

Pan rad­ca może przy­być lada chwi­la; tak przy­najm­niej są­dzi woź­ny, sto­ją­cy w pół­u­rzę­do­wej po­sta­wie na gan­ku kan­ce­la­rii od­po­wia­da­ją­cy na po­zdro­wie­nia prze­chod­niów przy­tknię­ciem dwu pal­ców do gra­na­to­wej ż bia­łą wy­pust­ką czap­ki.

Od stro­ny ka­wiar­ni Geh­ra do­la­tu­ją rześ­kie gło­sy obu roz­ma­wia­ją­cych pa­nów. Pan rad­ca za­trzy­mał się tyl­ko na chwi­lę, nie sia­da na­wet, ale roz­mo­wa z pa­nem sę­dzi bawi go wi­dać, gdyż sły­chać od cza­su do cza­su jego śmiech swo­bod­ny, we­so­ły, któ­re­mu od­po­wia­da krót­kim na­szcze­ki­wa­niem pysz­ny bru­nat­ny se­ter, w po­sta­wie sfink­sa u sto­li­ka le­żą­cy.

Tym­cza­sem lu­dzie przed kan­ce­la­rię przy­cho­dzą, po­zdra­wia­ją się wza­jem i sta­ją ga­wę­dząc nie­dba­le. Nie­któ­rzy idą wprost do kan­ce­la­rii, inni przy­sia­da­ją na ka­mien­nych, po­łą­czo­nych luź­nym łań­cu­chem słup­kach, któ­re nie­wiel­ki, żwi­rem wy­sy­pa­ny plac przed gma­chem od uli­cy dzie­lą; jesz­cze inni za­darł­szy gło­wy przy­pa­tru­ją się sa­me­mu gma­cho­wi. Jest nowy. Sta­nął wszak­że na miej­scu daw­no za­drze­wio­nym, z któ­re­go mu po­zo­sta­wio­no dwa sze­ro­ko roz­ro­słe o łu­pią­cej się de­li­kat­nej ko­rze pla­ty­ny, któ­rych żywą zie­leń je­sien­ne słoń­ce zło­cić już nie­co za­czę­ło.

Sam gmach pro­sty, sza­ry, kwa­dra­to­wy nie­mal, ma na pła­skim da­chu ni­ską, że­la­zną ba­lu­stra­dę o zło­co­nych gał­kach, a na fa­sa­dzie czte­ry pi­la­stry i pa­miąt­ko­wą ta­bli­cę z na­pi­sem. Na­pis ten; błysz­czą­cy we­so­ło zło­ce­niem swych li­ter, przy­cią­ga oczy ludz­kie. Każ­dy pra­wie z przy­by­łych pod­no­si gło­wę i od­czy­tu­je go z po­wa­gą. Al­boż nie ma pra­wa? Wszak każ­dy na wznie­sie­nie kan­ce­la­rii dał swo­je trzy gro­sze, a dom jest wspól­ną wła­sno­ścią i wspól­nym dzie­łem gmi­ny. Nie mniej przy­cią­ga oczy ze­gar, umiesz­czo­ny w sa­mym ostrzu trój­ką­ta opie­ra­ją­ce­go się pod­sta­wą o pła­skie ka­pi­te­le pi­la­strów, tyl­ko że wska­zów­ki jego zda­ją się dziś wol­niej ja­koś po­ru­szać po okrą­głej i błysz­czą­cej tar­czy Tak przy­najm­niej mnie­ma wła­ści­ciel bli­skiej pi­wiar­ni, któ­ry co chwi­la do­by­wa swo­ją wiel­ką srebr­ną ce­bu­lę kon­fron­tu­jąc ją z ze­ga­rem gmi­ny! Miły Boże; po co się czło­wiek ma śpie­szyć. Czas i tak leci.

Już tyl­ko parę mi­nut bra­ku­je do dzie­wią­tej; gro­mad­ki za­czy­na­ją się ścią­gać przed sam ga­nek kan­ce­la­rii, śmie­jąc się i roz­ma­wia­jąc gło­śno. Nie ma w tym ze­bra­niu nic uro­czy­ste­go: jak kto przy ro­bo­cie stał, tak przy­szedł. Zwy­czaj­nie, za in­te­re­sem.

Co­dzien­ne "jop­py" sza­rze­ją się na grzbie­tach; rzeź­nik Wal­lau­er przy­szedł w ró­żo­wym dym­ko­wym ka­fta­nie, Jan Blanc, ry­marz z Höseh­li, w zie­lo­nym ki­taj­ko­wym far­tu­chu, spię­ty­mi na mo­sięż­ną ha­ft­kę z łań­cusz­kiem; wie­lu mimo ran­ne­go chło­du sta­wi­ło się na ze­bra­nie w ka­mi­zel­kach tyl­ko; wdo­wa Knaus, jak szła z tar­gu, tak wstą­pi­ła z ko­szy­kiem ogro­do­wi­zny i z nową szczot­ką pod pa­chą. A cóż? Wszak tu wszy­scy swoi.

Na­resz­cie na kwa­dra­to­wej wie­ży­cy No­we­go Mün­ste­ru za­czy­na­ją bić kwa­dran­se, a jed­no­cze­śnie daje się sły­szeć ra­do­sne szcze­ka­nie wy­żła bie­gną­ce­go u nóg pana rad­cy. Wy­prze­dza go, wra­ca, zno­wu go wy­prze­dza, znów w paru su­sach wra­ca, aż we­szli ra­zem w wy­bor­nych hu­mo­rach w otwar­te drzwi kan­ce­la­rii. Za­raz ' za nimi za­czy­na­ją wcho­dzić cze­ka­ją­ce przed gma­chem gro­mad­ki.

Wcho­dzą i w sie­niach już dzie­lą się na dwie par­tie: cie­ka­wych i in­te­re­so­wa­nych. In­te­re­so­wa­ni prze­py­cha­ją się zbi­tym sze­re­giem do żół­tych drew­nia­nych ba­la­sków, dzie­lą­cych salę na część urzę­do­wą i nie­urzę­do­wą, cie­ka­wi idą wol­niej i ob­sia­da­ją ław­ki bie­gną­ce do­ko­ła pod ścia­ną.

Nie jest to roz­dział sta­now­czy.

To z jed­nej, to z dru­giej stro­ny co i raz mia­no so­bie coś do po­wie­dze­nia; cza­sem też któ­ry z cie­ka­wych úczu­wa się na­gle in­te­re­so­wa­nym i u ba­la­sków miej­sca so­bie szu­kał. Czło­wiek może się na­my­śleć i w ostat­niej chwi­li.

In­e­re­so­wa­nych jest mniej; ci mają waż­niej­sze sta­no­wi­sko w sali. Jest tu po­wroź­nik Sprün­gli, któ­ry się nie­daw­no z wdo­wą oże­nił i warsz­tat chciał roz­wi­nąć; jest Kägi To­biasz, wła­ści­ciel pi­wiar­ni "Pod Zie­lo­ną Różą"; jest pie­karz Lor­che; jest obe­rży­sta z Ma­inau; jest Dödöli, wła­ści­ciel win­nic; jest We­tlin­ger Ür­ban, sło­dow­nik; jest Tödi May­er, ślu­sarz; jest ko­tlarz Kis­sling; jest ogrod­nik Dör­fli, jest sto­larz Leu Pe­ter i kil­ku in­nych jesz­cze.

Każ­dy z nich po­trze­bu­je po­słu­gi to w warsz­ta­cie, to w domu; to w roli.

Każ­dy też woli, że mu to ta­niej przyj­dzie, niż gdy­by pa­rob­ka zgo­dził. Po­roz­pie­ra­li się u ba­la­sków i gwa­rzą z ci­cha. Wdo­wa Knaus tak­że się mię­dzy nimi roz­par­ła. Od cza­su jak się syn oże­nił, na imię bo­skie nie ma się kim w domu pchnąć. Jest przy tym mi­ło­sier­ne­go ser­ca i chęt­nie by bie­do­tę jaką wzię­ła, żeby tyl­ko po­słu­gę z tego nie­zgor­szą mieć moż­na. No i żeby do­pła­ta nie bar­dzo mar­ną była. Nie może prze­cie nie­do­łę­gi dar­mo do domu brać. Gmi­na zresz­tą ma fun­du­sze na to, żeby za bie­da­ków, co już ro­bić nie mogą, pła­ci­ła. Że­brać prze­cież nie pój­dą, nie wol­no. Czy tyl­ko bę­dzie w czym wy­brać? Pod je­sień słab­nie to jak mu­chy. Wo­lał­by babę. Phi! weź­mie i dzia­da, jak baby nie bę­dzie. Aby od bie­dy, aby od bie­dy! A czy to mało tej ho­ło­ty w gmi­nie? Ty­go­dnia nie ma, żeby do kan­ce­la­rii nie ścią­gła jaka mi­ze­ro­ta, któ­rej się zda­je, że już nie po­ra­dzi ro­bo­cie. Nie­praw­da! Ta­kie­go do­brze do­ci­snąć, to i za mło­de­go ob­sta­nie od na­głe­go razu. A i to bło­gie, co tam gmi­na doda. Nie raz, nie dwa jesz­cze taki swe­go nie prze­je, a już go śmierć ści­śnie. Hop­pin­ge­rom się trzy­dzie­ści, fran­ków po sta­rej Re­gu­li zo­sta­ło, co ją na wio­snę z kan­ce­la­rii wzię­li. A Egli? Egli wię­cej niż w pa­rob­ka w Aloj­za orał, a jesz­cze po­ło­wy za­po­mo­gi nie wy­dał, kie­dy sta­ry zip­nął Pan Bóg mi­ło­sier­ny ni­czy­jej krzyw­dy nie chce!

Tu wdo­wa wzdy­cha, a czar­ny kam­lo­to­wy ka­ftan pod­no­si się z sze­le­stem na jej sze­ro­kich pier­siach.

Ale je­den i dru­gi oglą­da się ku drzwiom. Cze­mu nie przy­szedł Probst? Spo­dzie­wa­no się, że pierw­szy do li­cy­ta­cji sta­nie, a jego do­tąd nie ma. Uci­cha na­resz­cie w sali; a pan rad­ca pod­no­si gło­wę od biur­ka, przy któ­rym sto­jąc czy­tał pa­pier ja­kiś.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: