Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mroki Łowisk - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mroki Łowisk - ebook

Miłość i czas nie zawsze leczą zadane rany...

Majka podejmuje wyzwanie, jakie rzuca jej los. Z wrodzonym sobie zapałem próbuje budować szczęśliwe życie w cieniu malowniczych pejzaży Łowisk. Spełnia marzenia o własnej poradni, miłości wymarzonego mężczyzny. Wydawać by się mogło, że jej historia jest baśnią współczesnego Kopciuszka...

Ale czy na pewno? Enigmatyczne zjawiska i magiczna atmosfera miejsca, które wybrała jako swoje na ziemi, kierują uwagę Majki na przedwieczną tajemnicę. Wszystko, co otrzymuje od losu, okupione jest ogromną ofiarą, a cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za szczęście, może okazać się zbyt wysoka. Czy młoda pani psycholog znajdzie w sobie siłę, by stawić czoło nieznanym jej dotąd zjawiskom? Czy jej partner okaże się godnym przewodnikiem po zawiłościach tej historii i udzieli jej wsparcia wtedy, gdy będzie tego najbardziej potrzebować? Czy miejsce, które nazywa swoim domem, okaże się nim na pewno?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-373-8
Rozmiar pliku: 799 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Już przez zaciśnięte powieki, Paweł czuł gorące promienie słońca. Nie otwierał oczu, dłońmi muskał miękką trawę, której ostry zapach pobudzał jego zmysły i wprawiał go w doskonałe samopoczucie. Skąd zatem to dziwne uczucie, że wydarzyło się coś złego? Poruszył palcami u stóp, zacisnął mocno dłonie, dusząc w uścisku miękką soczystą trawę. Uniósł ręce na wysokość twarzy i powoli uchylił powieki. Natychmiast wdarł się pod nie palący blask słońca, oślepiając go przy tym. Usta rozciągnęły mu się w szerokim uśmiechu. Wszystko było w porządku. Ponownie otworzył oczy, tym razem jednak zasłaniając je przed słońcem. Uniósł głowę i rozejrzał się wokół. Leżał na trawie, u jego stóp jezioro kołysało się powoli, leniwie. Mimo ciepła, miał na sobie biały podkoszulek z długim rękawem, opinający jego tors. Nabrał głęboko powietrza, chcąc upewnić się, że z jego oddechem również wszystko jest w porządku. Spojrzał niżej, na swoje nogi wsunięte w długie lniane spodnie. Stopy miał bose. Wsparł je o miękką trawę i pozwolił, żeby tysiące kołysanych ciepłym wiatrem źdźbeł łaskotało jego skórę. Coś wewnątrz niego rosło, jakby wypełniające go, niczym nieograniczone szczęście. Usiadł i rozejrzał się dookoła, świadomy, że znajduje się na Łowiskach, co nie pozbawiło go przedziwnego wrażenia, że otaczające go drzewa, woda w jeziorze, a nawet pomost są wyjątkowo wyraźne, jakby skreślone zbyt jaskrawymi kolorami. Niemal nienaturalne. Nie przeszkadzało mu to jednak w delektowaniu się przyjemnością płynącą z sytuacji, w której się znajdował. Był w domu. Cały i zdrowy, choć nadal nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego miałoby być inaczej. Niczego więcej nie potrzebował. Skrzyżował nogi i wsparł łokcie o swoje kolana.

Wtedy usłyszał cichy śmiech. Zainteresowany natychmiast powiódł wzrokiem w kierunku, z którego dobiegał ów dźwięk, i w skupieniu zmrużył powieki. Między sosnami biegała ona. Ubrana w długą białą suknię, choć nie miał pewności, czy nie była to biała nocna koszula, z burzą rudych, nieokiełznanych pukli opadających na plecy włosów, wyglądających zupełnie jak płomienie okalające jej twarz. Biegała wokół drzew, jakby drocząc się z kimś. Powiódł czujnym wzrokiem dalej, w poszukiwaniu drugiej osoby, przed którą ta bogini starała się ukryć, jednak nie zauważył nikogo więcej. Zewsząd dobiegał go jedynie jej dźwięczny głos, jakby chichot roześmianej dziewczynki, bawiącej się w chowanego z koleżankami. Uśmiechnął się mimochodem. Ten widok sprawiał mu ogromną przyjemność. Chłonął jej postać niemal każdym fragmentem siebie. Piękny, zadarty, nieduży nos, rude, szpiczaste brwi, które nadawały jej twarzy nieco surowości, i czerwone jak krew usta. Jej twarz była blada, zupełnie pozbawiona rumieńca, którego obecność wydawałaby się tak naturalna. Piękne bujne piersi kołysały się, jakby chcąc wyrwać się z haftowanej koszulki ciasno przylegającej do jej ramion. Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wydawała mu się taka piękna. Uświadomił sobie wtedy, że zna tę kobietę. To była Matylda. Jego pożądanie, miłość i obsesja w najczystszej postaci. W momencie, kiedy w jego myślach zabrzmiało jej imię, zwróciła się w jego kierunku, a jej spojrzenie przeszyło go na wylot.

Pragnął jej.

Jakby słysząc jego myśli, zachichotała zawstydzona, kładąc na ustach delikatną, szczupłą dłoń i ukrywając żar swojego uśmiechu.

– Jesteś mój, kochany. Teraz zostaniemy już razem. Tutaj, na Łowiskach.

Pobiegła w przeciwnym kierunku i skryła się za kolejną linią brzóz. Jej dźwięczny śmiech wtopił się w szum jeziora, a szelest koszuli zlał się w jedną pieśń z szumiącymi na wietrze liśćmi.

– Zostaniemy razem… – szepnął, wiodąc za nią wzrokiem. Coś jednak ukłuło go w sercu, jakby gdzieś głęboko rodziła się jakaś wątpliwość. Odwrócił głowę w prawo i mocno wyciągnął szyję. Tuż za wzniesieniem ujrzał kontur dachu. Tak, na Łowiskach stał przecież dom. To był jego dom. Podniósł się niepewnie, w obawie, że za chwilę może się przewrócić. Stopy stawiał powoli, jedna za drugą, jakby sprawdzając, czy wszystko jest z nimi w porządku, czy nie zatracą za chwilę naturalnego rytmu poruszania. Skierował się w stronę domu. W jednym z okien powiewała biała firanka. Czyżby ktoś był w środku?

Szedł powoli, delektował się każdym stawianym krokiem. Czuł ciepłe promienie słońca muskające jego twarz, jednak nie było mu gorąco. Kiedy dotarł wystarczająco blisko, jego uszu dobiegł cichy dźwięk sączącej się gdzieś z wewnątrz muzyki. Natychmiast pochwycił rytm i zaczął nucić pod nosem. W oddali zaś usłyszał ponownie jej śmiech. Obejrzał się przez ramię, ale jego myśli zaprzątnięte były w tej chwili domem. Czuł, że musi wejść do środka.

Drzwi ustąpiły wyjątkowo łatwo, wcale nie były zamknięte. Kiedy stanął na progu, nagle zrobiło się ciemno. Odwrócił się w kierunku słońca, ale nie było go na niebie. Gdzieś na horyzoncie zauważył blednące ciemnobrunatne smugi. Słońce już zaszło. Zaszło w jednej chwili, kiedy przestąpił próg swojego domu. Przytrzymał się obiema rękami futryny, dodając sobie w ten sposób pewności, i wszedł do środka. Muzyka ucichła. W domu panowała całkowita cisza. Jego wzrok szybko przyzwyczaił się do panującego półmroku. Najpierw wszedł do kuchni. Na stole porozstawiane były kubki, w niektórych z nich wciąż stała zimna kawa bądź inny ciemny napój. Ujął w dłoń jedną filiżankę i wciągnął głęboko zapach. Na kubku pozostały resztki piżma, które podrażniły jego zmysł powonienia. Znał ten zapach. Lubił go.

Omiótł kuchnię niechętnym spojrzeniem, panował tu nieład. Naczynia nie były pozmywane, w zlewie stała ich cała stera. Odwrócił się i wyszedł do salonu, skąd omiatał go chłodny powiew wiatru. Drzwi na taras były uchylone i to stamtąd wsączał się przyjemny chłód. Zatrzymał się w progu, wpatrując się przez chwilę w dal. Za kilka godzin ponownie wzejdzie słońce i rozświetli tamte wzgórza swoim różowiejącym blaskiem.

Nagle uświadomił sobie, że na tarasie ktoś jest. Rozchylił drgające na wietrze firanki i przestąpił próg z lękiem, że kiedy to zrobi, znowu coś się zmieni. Może tym razem słońce wychyli się zza horyzontu? Nic takiego się jednak nie stało. W wiklinowym fotelu siedział mężczyzna. Wyglądał tak, jakby zasnął nagle, głowę wsparł na dłoni, drugą zaś rękę skrył pod pachą. Na jego twarzy rysowało się ogromne zmęczenie, może strach? Jego rysy, mimo snu, wydawały się zastygłe w grymasie bólu. Paweł sięgnął po leżący na poręczy kraciasty pled i nakrył śpiącego. Noc nie była tak ciepła, jak dzień, który skończył się tak nagle kilka chwil temu. Patrząc w twarz śpiącego mężczyzny, poczuł coś, co w sumie mógł określić mianem przywiązania. Był w jakiś sposób związany z tym człowiekiem. Czuł się za niego odpowiedzialny, choć nie potrafił powiedzieć na jego temat nic ponad to, co widział. Wycofał się ponownie w głąb salonu. Jakaś siła tym razem kazała mu skierować się w stronę długiego korytarza prowadzącego do lewego skrzydła domu. Niemal na jego końcu znajdowały się drzwi. Teraz zamknięte, jednak Paweł miał pewność, że za nimi znajduje się coś, co go przyciąga, wabi, i czemu niemal nie może się oprzeć. Nacisnął klamkę i pchnął lekko. Drzwi ustąpiły. Słyszał swoje oszalałe serce, ale nie miał pojęcia, co powoduje jego podekscytowanie. Nie bał się, czuł jednak mrowienie na karku. Przestąpił próg najciszej jak potrafił i zaczerpnął głęboko powietrza. Pokój przepełniał ten sam zapach, który roztaczał się w kuchni. Włosy na jego karku uniosły się. Przeszył go przyjemny dreszcz. Przymknął drzwi i skierował się w stronę łóżka, na którym ktoś spał. Słyszał spokojny, głęboki oddech. Rozejrzał się po pokoju. Na fotelu porozrzucane były ubrania, na starym dębowym biurku z kolei stało kilka kolejnych filiżanek po kawie. Co ci ludzie robią, że nie mają czasu po sobie posprzątać, przebiegło mu przez myśl.

Śpiącą postać oświetlił księżyc, który w tej chwili wychylił się zza ciemnej, skłębionej chmury. Obraz wydał się Pawłowi wyjątkowo mroczny, co jedynie rozbawiło go. Cała ta sytuacja bowiem wydawała mu się wyjątkowo nietypowa. Podszedł do łóżka od strony okna, tak, by nie przesłonić blasku księżyca padającego na twarz śpiącej kobiety. Miała krótkie włosy, rozrzucone w nieładzie na poduszce. Uznałby ją za cherubina o nieskazitelnie okrągłej twarzy. Podszedł bliżej i dopiero wtedy poczuł, jak jakiś ciężar wciska go w ziemię. Znał również tę kobietę, kochał ją. To było głębsze uczucie niż to, którym darzył biegającą nad jeziorem Matyldę. Opadł na kolana tuż przy jej twarzy i przyglądał się jej centymetr po centymetrze, starając się za wszelką cenę przypomnieć sobie coś więcej ponad to, że kochał ją. Dlaczego tak wiele dla niego znaczyła? Dlaczego pod jej oczami oprawionymi ciemną linią długich rzęs rysowały się tak głębokie cienie? Co tych dwoje ludzi przeżyło, że odbiło się to takim piętnem na ich twarzach? Przysunął twarz do jej ust tak, by poczuć jej oddech. Nie czuł jednak nic. Co tu się, kurwa, dzieje? Ściągnął gniewnie swoje gęste czarne brwi i przysunął się jeszcze bliżej. Nie było możliwe, by nie dosięgał go jej oddech. Dopiero czuł wiatr, słońce grzało jego twarz, dlaczego nie może poczuć jej oddechu na swojej twarzy? Potrzebował tego…

Gdzieś z oddali usłyszał swoje imię. Matylda wołała go, przyzywała, jak matka woła swoje zbłąkane dziecko. Odwrócił ponownie twarz w kierunku śpiącej kobiety. Piękna, delikatna. Tak bardzo chciał jej dotknąć, poczuć jej zapach, smak, ale nie miał odwagi. A co jeśli okaże się, że ona jest poza zasięgiem jego dotyku? Dmuchnął delikatnie i przyglądał się, jak jej ciemne rzęsy drgają. Zacisnęła mocniej oczy, jakby jego oddech ją podrażnił. W jego sercu zapłonęła nadzieja.

Powoli podniósł się i wyszedł po cichu przed dom. Obiecał sobie jednak, że wróci. Musiał tu wrócić i wyjaśnić dziwną bliskość, którą czuł z tymi ludźmi. Muszą znaczyć dla niego wiele, i za wszelką cenę chciał sobie wszystko przypomnieć.

Wychodząc przed dom, czuł przepełniający go żal i tęsknotę, jakby właśnie bezpowrotnie utracił fragment siebie.I

W pokoju zrobiło się chłodno. Majka otworzyła oczy, czując podmuch wiatru na twarzy. Czyżby nie zamknęła okna? Majowe wieczory zawsze były dla niej najbardziej romantyczną porą, jednak tylko wtedy, kiedy mogła być obok swojego mężczyzny. Odkąd jednak go zabrakło, wciąż czuła otaczający ją chłód i niepewność o każdy nadchodzący dzień. Jak zatem mówić o szczęściu i cieszyć się majem, miesiącem zakochanych, czasem miłości, skoro ich miłość została zepchnięta gdzieś w dzikie odmęty jej szalejącego z rozpaczy serca i bierne dno duszy wciąż nieprzytomnego Pawła?

Usiadła na łóżku i rozejrzała się po ciemnym pokoju. Przez kilka dni, które zdążyła już spędzić na Łowiskach, nauczyła się żyć z tą wszechogarniającą ciemnością. Potrafiła już odróżnić kształty mebli stojących w jej otoczeniu, mimo że ciemność pochłaniała najmniejsze nawet przebłyski światła. Majka już nie bała się ciemności tak jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyszło jej spędzić noc na Łowiskach. Przypomniała sobie tamte chwile, kiedy obudziła się w ciemnym pokoju, przerażona, i jej rozedrgana rozpaczą dusza na moment rozpromieniła się, kiedy oczami wyobraźni zobaczyła twarz Pawła wbiegającego do sypialni. Przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby nic złego się nie wydarzyło, a Paweł po prostu na moment wyszedł z sypialni. Spojrzała na puste miejsce obok siebie i w jej oczach zakręciły się ponownie gorące i wypalające piętno tęsknoty na jej policzkach łzy. Jego nie ma. Leży sam, gdzieś w odległym szpitalu, podpięty do masy rurek i aparatury, która swoimi zegarami odmierzała sekundy jego życia. Opuściła stopy na podłogę i poczuła rozchodzące się po jej ciele chłodne szpikulce, które wspinały się po jej kostkach i łydkach, by na wysokości bioder rozpłynąć się po całym ciele. Wlepiła wzrok w uchylone okno i lekko drgającą na wietrze firankę. Jakimś cudem wymknęła się ona na zewnątrz i łopotała na wietrze, który dął od strony jeziora. Podeszła do okna i spojrzała w tamtym kierunku. Było ciemno, księżyc schował się za chmurami, które nadciągnęły minionego ranka. Pogoda powoli się psuła. Czyżby i ona opłakiwała stan, w jakim znajdował się Paweł?

Dziewczyna oparła chłodne dłonie o gładki drewniany parapet i wsparła głowę o ścianę, wciąż wpatrując się w połyskującą w oddali taflę jeziora. Jego mętna toń unosiła chłodną bryzę i słodką woń gnijących liści. Do jej uszu dobiegał słaby dźwięk fal uderzających o pomost, na którym nie tak dawno siedzieli. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Nie mogła i nie chciała pozwolić, by jedynym, co jej pozostało, były wspomnienia. Postanowiła, że będzie silna. Była to winna Pawłowi, który tym bardziej teraz potrzebował jej siły, w chwili, kiedy sam zdawał się biernie czekać. Odepchnęła się od ściany i zdecydowanym krokiem wyszła z sypialni. Była przemęczona, niewyspana, dlatego byle podmuch wiatru zdawał się przenikać ją zimnem do szpiku kości. Wsłuchana w niosący się echem po pustym domu dźwięk bosych stóp na posadzce, kierowała się w stronę dobiegającego ją chłodu. Wyszła na taras, gdzie zastała śpiącego, przykrytego zaledwie pledem Roberta. Był tak zmęczony, że zasnął na powietrzu. Przyglądała mu się przez chwilę, a jedyną myślą, która ją w tej właśnie chwili prześladowała, było to, że gdyby Paweł wiódł spokojne życie, takie jak jego brat, nie leżałby teraz w szpitalu i nie walczył o swoje życie. Choć równie dobrze, gdyby ona bardziej zdecydowanie sprzeciwiła się jego wyjazdowi, pewnie teraz siedzieliby razem na tym tarasie i upajali się każdą chwilą, która na Łowiskach wydawała się wiecznością.

Przeniosła wzrok na zachmurzone niebo i w momencie, kiedy zza chmur wysunął się brzuchaty księżyc, ponownie spojrzała na Roberta. Jakże on był zmęczony. Jego twarz zdawała się starsza o kilka lat. Ciemne smugi pod oczami i zapadnięte policzki uzmysłowiły jej, że obydwoje nie jedli niczego od poranka, kiedy to dźwięk telefonu zasygnalizował nadchodzącą tragedię. Delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.

– Robert, wstań. Chodźmy do domu, chyba będzie padało. – Ścisnęła jego ramię i szarpnęła bardziej zdecydowanie. Otworzył w końcu oczy i mrugnął kilka razy, jakby potrzebował czasu, by dojść do siebie i zebrać rozproszone myśli. – Wejdź do domu, zmarzniesz tutaj.

Robert przyglądał jej się przez chwilę, po czym bez słowa podniósł się i ruszył do salonu. Pled zsunął się z jego kolan i zatrzymał na drewnianej barierce. Majka zamknęła za nimi drzwi i zapaliła niewielką lampkę stojącą na stole. Pokój wypełnił się bladą, lekko kremową poświatą. Ponownie spojrzała w kierunku Roberta. Stał bezradnie na środku salonu i wpatrywał się w słabe światło lampki.

– Wiesz, zrobię coś do jedzenia. Na pewno jesteś głodny. – Starała się, by jej głos brzmiał przynajmniej naturalnie, choć nie było to łatwe, kiedy jej gardło było zaciśnięte niczym stalową ręką rozpaczy. Robert zwilżył wargi językiem i przytaknął beznamiętnie.

Ruszyła zatem pospiesznie do kuchni, jakby w obawie, że jeśli zostanie w pokoju jeszcze chwilę, Robert się rozmyśli. Przygotowała kilka kanapek z żółtym serem, bo tylko to mieli w lodówce, zaparzyła gorącej herbaty i wcisnęła do niej solidną porcję cytryny, by choć trochę zneutralizować ilość cukru, którego dosypała. Obydwoje siedzieli w salonie i w ciszy przeżuwali każdy kęs kanapki, jakby zmuszeni zostali do przeżucia podeszwy trampka. Posiłek okazał się jednak bardzo dobrym pomysłem, gorąca herbata wydobyła na ich policzki blade rumieńce, dzięki którym nie wyglądali już jak postacie z galerii figur woskowych.

– Co teraz? – zapytał.

– Nie wiem, wstaniemy rano i pojedziemy do Olsztyna?

– Jutro już piątek.

– Wiem. Zadzwonię rano do pracy i poproszę o dłuższy urlop. Nie wrócę do domu. Muszę zostać tutaj.

– To możliwe?

– To konieczne.

– Cieszę się, że zostaniesz. Nie będę musiał przechodzić przez to sam.

Majka, zaskoczona takim wyznaniem, uniosła wzrok znad talerza. Robert wydał jej się taki kruchy, wypowiadając te słowa. Uśmiechnęła się do niego smutno i odstawiła swój talerz na stole.

– Widzimy się rano. Spokojnej nocy.

Zanim jednak położyła się ponownie do łóżka, analizowała już po raz kolejny wydarzenia ostatnich tygodni w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia, który pomógłby jej znaleźć choć cień wytłumaczenia tego, co się wydarzyło.

Poranek okazał się wyjątkowo mglisty. Znad jeziora nadal ciągnął słodki zapach wilgoci, a nieprzerwanie dżdżący deszcz w mgnieniu oka przesiąkał ich ubrania, kiedy obydwoje w pośpiechu kierowali się w stronę zaparkowanego pod dębem samochodu. Czekało ich pięćdziesiąt kilometrów ciszy przeplatanej zdawkowymi uwagami podczas drogi do szpitala.

Kiedy dojechali na miejsce, niebo nieco się przejaśniło, a zza chmur wyłaniało się niepewnie słońce. Majka, stojąc już na szczycie stopni prowadzących do drzwi szpitala, odwróciła się i zadarła wysoko głowę. Czego szukała? Sama nie miała pewności, może natchnienia? A może siły, która, miała nadzieję, pomogłaby jej stawić czoło temu, co za chwilę miało ją spotkać. Robert położył jedną dłoń na klamce i otworzył przed nią ciężkie drewniane drzwi, drugą zaś lekko pchnął ją w ich stronę. Majka posłusznie ruszyła szarym korytarzem w znanym już sobie kierunku. Po drodze mijała zmęczone twarze pacjentów, przepełnione lękiem i obawą oczy odwiedzających zdawały się odprowadzać ją spojrzeniami. Ona natomiast unikała tych spojrzeń, lojalnie łącząc się z ich bólem i cierpieniem, ale i w nadziei, że odwracając wzrok, nie skupia na sobie zainteresowania nieszczęścia, choroby, a w najgorszym wypadku śmierci. Jej serce ścisnęła stalowa obręcz, kiedy stanęła w drzwiach sali, w której leżał Paweł. Żywiołowy i pełen energii człowiek, którego poznała, leżał uwikłany w kable aparatury, jego ramiona podpięte do dwóch butli z sączącym się leniwie płynem wyglądały niepokojąco bezradnie. Twarz natomiast, nie licząc siniaków i zadrapań, zaskakiwała spokojem. Przez chwilę wydawało jej się nawet, że Paweł po prostu śpi. Jego pierś unosiła się równomiernie, nabierając i uwalniając oddech. Oddech, który czerpał już sam, bez pomocy respiratora. Majka z nadzieją w oczach odwróciła się w kierunku stojącego za nią Roberta. W jego spojrzeniu ujrzała tę samą nadzieję. To był postęp, o którym jeszcze dzień wcześniej nie wiedzieli. Paweł oddychał sam.

Kilka chwil po ich pojawieniu się, do pokoju wszedł lekarz, opiekujący się nim. Obydwoje podnieśli się z krzeseł, na których mieli zamiar spędzić tyle czasu, na ile pozwolą im lekarze i ile sami zdołają wytrzymać.

– Witam państwa. Wcześnie dziś państwo przyjechaliście. Czy zdążyliście w ogóle odpocząć? Nie potrzeba nam więcej pacjentów, a zaniedbując swoje zdrowie, nie pomożecie Pawłowi. – Przerzucił niedbale kartę wiszącą na poręczy łóżka i wsparł się o nią, wpatrując się w twarz Pawła. Wyglądał na zmęczonego. Był w szpitalu poprzedniego dnia, kiedy Majka dotarła tu z Robertem. Sam chyba również nie bardzo dbał o swoje zdrowie, skoro już drugą dobę spędzał na nogach w szpitalu, przemknęło jej przez myśl, ale spojrzawszy na Roberta, zauważyła, że nieznacznie skinął głową, przewidując jej zamiar podzielenia się swoim błyskotliwym spostrzeżeniem. Dlatego opuściła wzrok i nie odezwała się.

– Doktorze, jak wygląda dziś stan mojego brata? Nie jest już podpięty do respiratora, jak zauważyliśmy. – Robert umiejętnie pominął zaczepkę.

– Tak. Oddycha sam. Powiem panu, że dziś rano przyszły wyniki badań, które zleciłem wczoraj. Pański brat był wycieńczony. Jego wyniki nie są zadowalające, powiem więcej, są słabe. Muszę przyznać, że powodem wypadku mogło być najzwyczajniej zmęczenie. On był odwodniony, wczoraj w nocy dostał gorączki. Podaliśmy mu antybiotyk, a teraz kroplówkę. Najwidoczniej zasnął za kierownicą ze zmęczenia i wyczerpania.

– A z czego to może wynikać? – spytała niepewnie Majka.

– Powodów może być wiele, proszę pani. Zaniedbana grypa, gorączka. Nie pił, mało jadł. Teraz nie trzeba wiele, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Każdy z nas żyje w stresie, nie mamy czasu na to, żeby odpocząć, kiedy jesteśmy chorzy, bo musimy pracować. I tak też było w tym przypadku, według mnie.

Majka poczuła nagły przypływ złości. Mogła przecież z większą stanowczością przeciwstawić się pomysłowi wyjazdu. Była winna temu, co się stało. Usiadła ponownie na swoim krześle i wpatrywała się w jego spokojną, bladą jak zwykle twarz. Nie dam ci się już tak łatwo zwieść, spuentowała w myślach niezadowolona.

– Ale wszystko będzie dobrze – dobiegł ją głos lekarza. – To nie był jakiś wyjątkowo niebezpieczny wypadek. Proszę mi wierzyć, jeszcze kilka dni i pacjent będzie jak nowy, choć chodzić zacznie dopiero za kilka tygodni. Nogę ma złamaną w trzech miejscach, dlatego gips będzie musiał nosić jeszcze przez około sześć tygodni. – Może to przynajmniej zatrzyma go na miejscu, przebiegło Majce przez myśl. Choć w gruncie rzeczy poczuła ulgę, bo słowa lekarza znaczyły, ni mniej ni więcej, że Paweł przeżyje i wyjdzie z tego.

– A kiedy się obudzi? – spytał Robert.

– W każdej chwili może. Proszę dać mu trochę czasu. On jest wyczerpany, jak mówiłem. Doszedł do tego wstrząs związany z wypadkiem. Jest pod naszą stałą opieką, będziemy wiedzieli, kiedy to nastąpi. Poza tym jestem pewien, że nas słyszy. Wie pan, czasem słowa najbliższych pomagają bardziej niż leki, którymi dysponuje medycyna. Skoro siedzicie tu państwo, to mówcie do niego. I czekamy.

Robert przeczesał palcami włosy i roześmiał się nerwowo.

– No, to dobre wiadomości. Przeżyliśmy straszne chwile przez te dwa dni.

– Nie da się ukryć. Ale najgorsze macie już za sobą. – Lekarz włożył wymownie ręce w kieszenie swojego białego kitla, i przestąpił nerwowo z nogi na nogę, dając im tym samym do zrozumienia, że na niego już czas. Robert, widząc to, podszedł i wyciągnął rękę w jego kierunku.

– Dziękuję za pomoc i opiekę nad moim bratem. Bardzo dziękuję. – Uścisnął dłoń lekarza i odprowadził go do drzwi. Kiedy zostali w sali sami, potarł otwartymi dłońmi twarz i usiadł na krześle stojącym obok łóżka, naprzeciw Majki. Przez chwilę bez słowa wpatrywali się w twarz Pawła. Po czym, dość nieudolnie, czując presję sytuacji, jakby ktoś ich podsłuchiwał, zaczęli rozmawiać, najpierw ze sobą, niepewnie, a potem opowiadali Pawłowi o tym, jak minęła im podróż z Warszawy na Łowiska, jak świeciło słońce, kiedy wstali rano i czekali na jego powrót. Majka położyła dłoń na ustach i rozpłakała się. Nie chcąc, by Paweł słyszał jej płacz, podniosła się z krzesła i podeszła do okna. Po chwili dołączył do niej Robert. Położył jej ręce na ramionach i ścisnął je delikatnie.

– Nie płacz. Musisz znaleźć w sobie siłę, żeby postawić go na nogi. Zaszłaś już tak daleko. Nie możesz się teraz złamać. Potrzebuję twojej pomocy. Paweł cię potrzebuje. – Jego ciepły oddech muskał jej szyję. Tych kilka wyszeptanych słów, których znaczenie wydawać mogłoby się przecież tak oczywiste, pozbawiło ją na moment równowagi. Oparła się całym ciężarem o Roberta i pospiesznie wycierała zapłakane oczy.

– Przepraszam – szepnęła, kiedy odwracając się, stanęła z nim twarzą w twarz. Miał piękne błękitne oczy, które ostatnio przepełniał smutek. – To się już nie powtórzy.

Skinął głową i wpatrując się w nią, stał bez ruchu. Po chwili, jakby moment niemocy ustąpił, wrócili na swoje krzesła.II

Dni na Łowiskach płynęły leniwie. Niby działo się tak i przed wypadkiem, jednak teraz pogoda przestała dopisywać, wciąż padał deszcz, drzewa szumiały tak, jakby snuły jakąś niekończącą się opowieść, a nastrój Majki i Roberta wcale nie ulegał poprawie. Kiedy wieść o wypadku Pawła dotarła do Warszawy, wzbudziła ogromne poruszenie. Szefowa bez wahania pozwoliła jej pozostać na Mazurach do chwili, aż stan Pawła się poprawi. Kiedy Majka płakała, przepraszając, że zostawia ją w tak trudnej sytuacji, podczas gdy Marek wciąż nie mógł wrócić do pracy, szefowa ucięła jej rozpacz, krótko stwierdzając, by przestała zastanawiać się nad tym, co zrobią bez niej w pracy, a skupiła się na ratowaniu tego, co miało stanowić kiedyś jej rodzinę.

– Nie popełniaj błędów, za które mi przyszło zapłacić bardzo wysoką cenę. Ta gra nie jest tego warta – powiedziała pani Olga, co Majkę sfrustrowało jeszcze bardziej. Nigdy nie chciała być dla nikogo ciężarem. Zawsze skupiała się na tym, by pomagać ludziom, nie zaś czerpać pomoc od nich. Jednak argumenty szefowej, jak zawsze zresztą, trafiły do niej. Zaczerpnęła kilka głębszych oddechów i zebrała się w sobie, by zadzwonić do domu i Ewy. Wszyscy okazali współczucie i oferowali pomoc. Ewa zaproponowała nawet, że skontaktuje się ze swoim tatą, który wychował się pod Olsztynem, w poszukiwaniu znajomości wśród tamtejszych lekarzy, by rehabilitacja Pawła przebiec mogła pod okiem najlepszych specjalistów z okolicy. Majka była wzruszona. Nie spodziewała się tyle życzliwości i pomocy od najbliższych, którzy w gruncie rzeczy potrzebowali jej obecności w Warszawie, a z pewnością jej nie oczekiwała. Dziękowała i mimo że rozmawiała z nimi wszystkimi przez telefon, czuła piekące z zawstydzenia policzki i wyrzuty sumienia z powodu kłopotów, które im sprawiła. Dopiero tata (rozmowę z nim pozostawiła na sam koniec) uspokoił ją i powiedział, że nie może uważać się za lekarstwo całego świata. Powinna zostać tam, gdzie jest Paweł, którego kocha, i nie myśleć o tych, którzy mogą w tym czasie potrzebować jej pomocy.

– Dziecko, to jest mężczyzna, z którym zdecydowałaś się spędzić życie, więc jak wyobrażasz sobie bycie tam, gdzie on, i tu w Warszawie, gdzie jest reszta twoich bliskich? My mamy się całkiem nieźle i nie potrzebujemy twojej opieki. Paweł zaś leży w szpitalu i on potrzebuje cię najbardziej.

Kiedy zakończyła rozmowę, zsunęła się po łóżku i opadła ciężko na podłogę. Oparta o jego krawędź, chwyciła swoją głowę w dłonie i pozwoliła, aby jej emocje znalazły ujście. Drzwi do jej pokoju były zamknięte, Robert wyszedł na spacer, twierdząc, że musi zebrać myśli, zająć się czymś innym niż siedzenie w fotelu i wyczekiwanie na telefon ze szpitala. To był pierwszy dzień, kiedy zostali w domu, nie pojechali do Olsztyna. Lekarz prowadzący Pawła okazał się bardziej zdeterminowany, niż sądzili, i bez najmniejszych skrupułów zabronił im przyjazdu. Oczekiwał, że odpoczną i wrócą dopiero następnego dnia. Miał trochę racji. W końcu, kiedy docierali do szpitala każdego ranka, dochodziła siódma. Wychodzili kiedy już na korytarzach szpitalnych nie było nikogo. Kiedy natomiast dojeżdżali do domu, było już dobrze po północy. Jeden dzień odpoczynku na pewno nie wyrządzi nikomu większej krzywdy. Jej tęsknota za Pawłem, za jego najbardziej zdawkowym chłodnym spojrzeniem, i zawód, który, była przekonana, sprawiła tym, którzy na nią liczyli, spowodowały, że po jej policzkach ponownie popłynęły gorące łzy, a z jej piersi wyrwał się krzyk. Nie tak to sobie wyobrażała! Nie tak wszystko miało wyglądać! Dlaczego, jeśli w grę wchodziło jej szczęście, zawsze ponosiła porażkę? Pytania płynęły nieprzerwanym strumieniem, jednak odpowiedzi nie było żadnej.

Kiedy Majka w końcu zebrała wystarczająco dużo sił, by ponownie stawić czoło rzeczywistości, wzięła gorący prysznic i wyszła z pokoju.

W domu było cicho, zewsząd dobiegał jedynie szum nieustannie padającego deszczu, którego niezliczone ilości kropel uderzały równomiernie w starą dachówkę pokrywającą dach domu. Kiedy stanęła przy oknie w kuchni, jej uszu dobiegł śpiew ptaków, które zdążyły już uwić sobie gniazdo wśród gałęzi dębu. Zauważyła Roberta idącego od strony jeziora. Nie zabrał ze sobą parasola, jego przeciwdeszczowa kurtka ociekała wodą. Nie zauważył jej stojącej w oknie i przyglądającej mu się. Jego napięta twarz zdradzała zatroskanie. Obserwując go, zastanawiała się, o czym myślał. Co działo się w jego sercu? Sięgnęła po czajnik i nalała do niego wody. Coraz bardziej intensywny dźwięk pracującego mechanizmu przywrócił ją do rzeczywistości.

– Cześć – rzucił Robert, wchodząc do kuchni. Miał wilgotne włosy, po jego twarzy spływały pojedyncze krople. Czy to był deszcz? Majka podeszłą do niego i zabrała mokrą kurtkę.

– Nastawiłam wodę na herbatę. Mieliśmy tylko odpocząć, a ty jesteś przemoczony. Żebyś się nie rozchorował.

– Herbata dobrze mi zrobi. Zobacz, jaki tu bałagan… Musimy posprzątać. – Po czym bez zastanowienia zabrał się za wkładanie naczyń do zmywarki.

Sprzątanie okazało się dobrym pomysłem. Obydwoje zajęli się czymś, a to pomogło uwolnić się od wciąż nękających ich niepokojów. Majka zabrała się za wycieranie kurzów, Robert zajął się odkurzaniem. Wieczorem byli tak wyczerpani całodniowym sprzątaniem, że jednogłośnie przyznali rację lekarzowi. W pewien sposób odpoczęli. Nabrali bardziej optymistycznego spojrzenia na wydarzenia, które do tej pory wydawały im się niemal kataklizmem. Usiedli na rozłożystym narożniku przy rozpalonym kominku. Mimo pory roku, wciąż padający deszcz i chłodny wiatr ciągnący znad jeziora wpływały na odczuwanie chłodu. Okna po zachodniej stronie domu były zamknięte, jedynie drzwi prowadzące na taras zostawili uchylone, dzięki czemu powietrze w salonie nie było suche i usypiające.

Robert leżał wyciągnięty z nogami na poręczy i czytał jakąś książkę, Majka natomiast zajęła sąsiadujący z narożnikiem równie rozłożysty fotel, który w sumie mógł jej posłużyć za sofę, ze względu na swoje rozmiary. Miała zamknięte oczy i rozmyślała. Wyobrażała sobie, że jechali właśnie do szpitala, pogoda poprawiła się. A kiedy stanęli w drzwiach sali, w której przebywał Paweł, zobaczyli go uśmiechniętego, siedzącego na swoim łóżku. W jej wyobraźni nie był już podłączony do kroplówek. Tak bardzo tego chciała, że nie potrafiła skupić się na niczym innym. Miała już dosyć ciągłego lęku, że nigdy więcej nie poczuje jego dotyku, nie ujrzy jego wyprostowanej sylwetki. Boże, błagam. Niech on się obudzi, choćbym miała kiedyś za to zapłacić. Zaciskała mocno powieki i zęby, chcąc uniknąć za wszelką cenę kolejnego ataku płaczu.

– Majka, wszystko w porządku? – wyrwał ją z zadumy spokojny głos Roberta. Otworzyła oczy. Mierzył ją badawczym, trochę zatroskanym spojrzeniem znad delikatnych żyłkowych oprawek swoich okularów, które zsunęły mu się niemal na czubek nosa.

– Nie jest w porządku. Chcę, żeby on już się obudził. Męczy mnie ta cisza, to oczekiwanie! Jestem wykończona, bo wydaje mi się, że z każdym dniem on oddala się od nas, a my siedzimy bezczynnie i nie robimy wszystkiego, żeby mu pomóc! On się nam wymyka! –mówiła coraz głośniej, żyły na jej szyi nabrzmiały, a twarz nabrała rumieńców, zupełnie jakby ktoś ją dusił. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby szykując się do starcia z niewidzialnym wrogiem, który nie pozwalał się obudzić Pawłowi.

– Ale słyszałaś lekarza, to nie jest nic poważnego. Obudzi się, zobaczysz. – Odłożył książkę i odwrócił się w jej stronę. Wsparł łokcie na kolanach i splótł dłonie, pocierając je przy tym.

Wpatrywał się w nią i szukał odpowiedzi, która by ją uspokoiła. Nie było to proste, sam również obawiał się o życie brata. Jemu też przeszkadzało to, że Paweł śpi już od kilku dni, a wytłumaczenie lekarza w żaden sposób go nie uspokajało. Ale widząc Majkę w takim stanie, nie miał po prostu sumienia zadręczać jej dodatkowo swoimi obawami i lękami. Jak daleko zatem mógł się posunąć? Czy może podejść do niej i ją przytulić? Czy powinien dać jej coś na sen i pozwolić, żeby to on przyniósł ukojenie? Żeby potrafił z taką łatwością, z jaką Paweł postępował z kobietami, podejść do Majki i zapewnić, że jej facetowi nic nie będzie. On sam zawsze stał w tyle i przyglądał się, jak Paweł radzi sobie w każdej sytuacji, a kobiety ulegają jego urokowi. On tak nie potrafił! Bał się Majki jak diabeł święconej wody. To była kobieta jego brata, nie potrafił jej pomóc. Opuścił wzrok i rozłożył bezradnie ręce.

– Nie możemy zrobić nic ponad to, co powiedział lekarz. Musisz zebrać się w sobie i być silna.

– Nie wiem tylko, czy mi tej siły wystarczy… – Podniosła się z fotela i, pocierając powieki, podeszła do narożnika.

Robertowi serce zaczęło bić jak oszalałe. Co ona robi?! Uniósł się z zamiarem ustąpienia miejsca, ale Majka już siedziała obok i opierała głowę na jego ramieniu.

– Maju, może powinnaś się położyć? – Nie odpowiedziała. Jego dezorientacja sięgała zenitu. Co powinien zrobić w takiej chwili? Nie potrafił jej pocieszyć. Objął ją delikatnie ramieniem i oparł się o poręcz. Majka, jakby na to czekała, podkuliła nogi i całym ciężarem ciała spoczęła na jego ramieniu. Przełknął, zaschło mu bowiem w ustach. Mimo powagi sytuacji i powodów, dla których Majka niewątpliwie potrzebowała męskiego ramienia, poczuł się wyjątkowo dobrze. Czy nie tego potrzebował? Czy nie pragnął, żeby u jego boku też była kobieta, która kochałaby go i dla której byłby w stanie zrobić wszystko? Poczuł namiastkę spełnienia. Miał już wszystko, dobrą pracę, pieniądze. Miał dom, miał ziemię. Ale nie miał kobiety, z którą mógłby to wszystko dzielić. Nie miał nikogo, kogo by kochał i kogo mógłby chronić i rozpieszczać. Zacisnął zęby i nieśmiało zaczął gładzić jej ramię, myśląc przy tym, jak wspaniale byłoby, gdyby to była jego kobieta… Odrzucił tę myśl, przerażony, równie szybko, jak zagościła ona w jego wyobraźni. Kiedyś jego babka mówiła, że nadzieje wypowiedziane w złej minucie mogą przynieść tragedię i zemścić się na człowieku. Otworzył szeroko oczy i drgnął, starając się zrzucić z siebie te niepokojące myśli. Majka uniosła pytający wzrok i zmarszczyła czoło.

– Co się stało? Zimno ci?

– Nie. Przebiegł mnie jakiś dreszcz. Przepraszam. – Uniósł się jednak, starając się zwiększyć dystans między nimi. Ale nie było to potrzebne. To ona podniosła się pierwsza i, całując go w policzek, życzyła po prostu spokojnej nocy.

To jednak nie była spokojna noc. Robert długo nie mógł zmrużyć oka. Raz, zaskoczyły go jego dziwne myśli. Nie patrzył do tej pory na Majkę jak na kobietę. Owszem, była atrakcyjna, ale była kobietą jego brata. Dlatego traktował ją raczej bezpłciowo. Teraz, kiedy widział, jak cierpi, jak boryka się ze swoją bezradnością, podczas gdy miłość nakazywała jej walczyć o swojego mężczyznę, poczuł zazdrość. A dwa, podekscytowanie rozbudziło jego zmysły do tego stopnia, że leżał otulony kocem i drżał na całym ciele. Starał się skupić na innych rzeczach. Myślał, że jutro pojadą do szpitala, zastanawiał się nad tym, co tam zastaną. Robił wszystko, by nie myśleć o niej, o jej falujących piersiach i kobiecych kształtach. Gdzieś w głębokiej świadomości zarysowała się postać jego brata, przyglądająca mu się ze skupieniem. Pomyślał, że to, co robi, jest podłe. Jak może pożądać kobiety brata? Chyba oszalał. Usiadł ponownie na łóżku i opuścił stopy na zimną podłogę. Poczuł dreszcz wędrujący w górę aż do jego lędźwi, ale to nie przyniosło ukojenia. Musi coś z tym zrobić, bo w przeciwnym razie nie uśnie. Podniósł się i nienawidząc siebie za to, co zamierzał, wyszedł do łazienki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: