Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na kurpiowskim szlaku Tom 2: powieść historyczna z XVII wieku. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na kurpiowskim szlaku Tom 2: powieść historyczna z XVII wieku. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 276 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

VII.

Kie­dy wy­je­cha­li już ka­wał za Go­styń, Kon­tu­sik ode­zwał się:

– By­li­by z wa­ści, mość pan­ku, zro­bi­li kom­put… Ale bo jak też moż­na ta­kie rze­czy ga­dać przy pi­ja­kach.

– Ala cze­mu waść mnie bro­nił?

– Jak­to, cze­mu?… z ludz­ko­ści. Wresz­cie wiem, że wać­pa­nek je­dziesz od Dzia­łyń­skie­go z po­le­ce­niem, może na­wet waż­nem…

– A wać­pan nie­na­wi­dzisz Dzia­łyń­skie­go.

– To się wie, bo szlach­ta, mość pan­ku, ma słusz­ność.

– Pew­nie, pew­nie ma… i wać­pan masz, prze­to dzi­wię się, dla­cze­go mnie bro­ni­łeś…

– Rzecz pro­sta. Mój pan ma afekt pew­nie do pod­skar­biankj, a jak­by się tam znów ja­kie szel­mo­stwo Dzia­łyń­skie­go wy­kry­ło, toby jeno skom­pro­mi­to­wał się Za­moy­ski, a on i tak dużo czy­ni… Ja­nek zbladł.

– Cóż to, mość pan­ku, wam jest – mó­wił da­lej Kon­tu­sik – zble­dli­ście, ale nie gnie­waj­cie się, bo ja jeno praw­dę za­wsze mó­wię i tyl­ko wte­dy kła­mię, kie­dy trze­ba wy­bie­gu, żeby komu ży­cie, lub ho­nor sal­wo­wać. Dla­te­go po­sia­dam wie­le wdzięcz­no­ści u lu­dzi..

– A czę­sto wo­zi­li­ście te afek­ta do pan­ny?

– A wam co do tego. Do tych afek­tów już żad­ne­mu z nas nic, bo gdzie są afek­ta inne, tam, mość pan­ku, nie wty­kaj swo­ich…

– Ja się jeno was py­tam, czy pan­na ko­cha Za­moy­skie­go, a wię­cej, co mi do niej

– Ko­cha, czy nie, to już nie na­sza rzecz o tem Wiem jeno, źe pew­nie, jak mó­wił Szczu­ka na­sze­mu panu, zo­sta­nie jego żoną. – A mi się to opacz­nie zda­je – Cóż też mamy gło­wę so­bie za­wra­cać cu­dzym fra­sun­kiem. Uje­cha­li­śmy ka­wał, zwol­nij­my kro­ku, żeby ko­nie ode­tchnę­ły, a ja zdrzem­nę się tro­cha…. Po­tem znów aść, a tak wy­le­zie nam to wszyst­ko ze łba, co w karcz­mie go­styń­skiej wla­zło…

– Śpij asan z Bo­giem…

Nie­dłu­go też Kon­tu­sik za­snął i je­chał, spu­ściw­szy gło­wę na pier­si. Na dwo­rze było spo­koj­nie, a cho­ciaż dro­ga szła po roz­to­pach, jed­nak­że wio­sen na pora do­da­wa­ła jej uro­ku. Dzień był cu­dow­ny, pącz­ki na drze­wie trza­ska­ły, na­peł­nia­jąc po­wie­trze wo­nią, w szcze­gól­no­ści zaś owa pięk­na won­na lipa try­ska­ła bal­sa­mem.

Słoń­ce już opa­dło, kie­dy, ja­dąc go­ściń­cem, Kon­tu­sik drze­mał, a Ja­siek roz­my­ślał nad swo­im lo­sem. Ten szlach­cic, my­ślał on, wie­zie z sobą ta­jem­ni­cę mi­ło­sną, list do ko­bie­ty tej, któ­rą ja ko­cham i ubó­stwiam, a ten list po­cho­dzi od Za­moy­skie­go. I ona te li­sty przyj­mu­je. Z grzecz­no­ści nie wy­pa­da jej pew­nie od­rzu­cić tych za­lo­tów, ale jak przyj­dzie co do cze­go, to prze­cież ona Za­moy­skie­go nie wy­bie­rze, jeno mnie, boć to ja oca­li­łem ży­cie pod­skar­bie­mu, kie­dy po­wra­cał z Gru­dzią­ża do Mal­bor­ga, boć to ja nie od­stę­po­wa­łem go ani na krok w po­dró­ży i nie­raz od złej ochro­ni­łem przy­go­dy, boć i te­raz śpie­szę je­dy­nie po to, aby osło­nić pod­skar­bian­kę i pod­skar­bi­nę, a ra­czej wo­je­wo­dzian­kę i wo­je­wo­dzi­nę, bo już prze­cie król mia­no­wał Dzia­łyń­skie­go wo­je­wo­dą. Tak roz­my­śla­jąc, do­szedł do prze­ko­na­nia, że nikt nie po­wi­nien i nie ma pra­wa do­bi­jać się o rękę wo­je­wo­dzin­ki, jeno on sam, a kto praw tych nie sza­nu­je, to wi­nien po­nieść karę za nią…

co też to może pi­sać – my­ślał da­lej – ten Za­moy­ski do pan­ny we­je­wo­dzian­ki. Nie­za­wod­nie na­rzu­ca się jej z mi­ło­ścią, ale ona go ode­pchnie… a może ona go ko­cha?… I po­cóź­by uśmie­cha­ła się do mnie tak czę­sto, przy każ­dem pra­wie spo­tka­niu… po co?…. Żeby tak zaj­rzeć do tej ko­per­ty – my­ślał – to­bym się mógł prze­ko­nać, jak rze­czy sto­ją.. Oho, za­awan­so­wa­ne pew­no, boć już o tem i Rę­bosz wspo­mi­nał. Za­awan­so­wa­ne… Mo­że­by ten Kon­tu – sik zgo­dził się po­ka­zać list, jak mu wy­znam wszyst­ka – ro­zu­mo­wał da­lej Ja­nek–może na­wet do­nie­sie Za­moy­skie­mu i ten się usu­nie… Ale gdzie­tam Kon­tu­sik jest szlach­ci­cem upar­tym, nie po­ka­źe… A gdy­by teź sa­me­mu za­brać ten list… Może się obu­dzić, je­śli go do­tknie; a gdy­by go wy­zwać i zmu­sić… Do­bra rzecz, ale nie­bez­piecz­na. Rą­bie się do­brze Wte­dy, kie­dy go pierw­szy raz uj­rza­łem – kom­bi­no­wał Ja­nek – od­pie­rał ze trzy­dzie­ści sza­bli sro­żą­cych się nad Rę­bo­szem. Wpraw­dzie przy tłu­mie nie było to tak trud­no, ale za­wsze trzy­dzie­ści, to nie żar­ty.– Ode­chcia­ło mu się prze­to wy­stę­po­wać w otwar­ty bój, zwłasz­cza, iż wiózł przy so­bie waż­ne po­le­ce­nie, któ­re mógł­by przy­wieźć za­póź­no do Mal­bor­ga, a wte­dy cóż­by sta­ło się z jego pięk­ną uko­cha­ną An­dzią… A gdy­by tak te­raz, kie­dy on śpi, mach­nąć go sza­blę po kar­ku, ażby z nie­go łeb się sto­czył… Cóż my­śli­cie? Ha co? co? to do­bre… Ta­jem­ni­ca za­raz wy­pły­nie na wierzch… Lecz cóż on wi­nien? dla­cze­go ma przy­pła­cać ży­ciem, czy za to, że mnie oca­lił w karcz­mie przed paru go­dzi­na­mi. A po co wozi afek­ta cu­dze w nie­swo­je miej­sca i po co się w ta­kie in­te­re­sa wda­je? Prze­cież on nie wie­dział, że ja tam skła­dam moje afek­ta. Co so­bie tam tłó­ma­czysz przy­ja­cie­lu – rzekł wresz­cie sam do sie­bie – on ma se­kre­ta, ma pi­smo do tej, któ­rą uko­cha­łeś, ma a nie chce ci po­ka­zać… Tym­cza­sem pi­smo to może mi wie­le wy­ja­śnić, będę przy­najm­niej wie­dział, jak rze­czy sto­ją,. Za­wa­hał się. Chcesz do­piąć celu – my­ślał po chwi­li – to czyń jak twój pan. Dzia­łyń­ski po­wia­da mi za­wsze: nie wa­haj się, nie prze­bie­raj w środ­kach… – i, nie my­śląc dłu­żej, szarp­nął za rę­ko­jeść, wy­do­był ka­ra­be­lę i pod­niósł ją szyb­ko do góry, jeno bły­snę­ła w po­wie­trzu. – Nie da­łeś mi po­pa­trzeć się na list, nie mó­wisz mi nic, to sam dam so­bie radę. – I do­jeż­dżał szyb­ciej, aże­by płat­nąć po łbie Kon­tu­si­ka. Na­gle jed­nak­że dro­ga się skrę­ci­ła, a na sa­mym za­krę­cie uka­zał się krzyż Zba­wi­cie­la, oświe­co­ny ostat­nie­mi pro­mie­nia­mi nik­ną­ce­go za bo­rem słoń­ca. Cu­dow­ny i uro­czy był to ob­raz. Na du­żym drew­nia­nym krzy­żu, wy­cię­ty z bla­chy i uma­lo­wa­ny wi­siał Zba­wi­ciel, ale tak cu­dow­ny, tak do­brze zro­bio­ny, że się Jaś­ko­wi wy­da­ło, iż to sam Od­ku­pi­ciel świa­ta tu wisi. Gło­wa Zba­wi­cie­la sku­pia­ła teź masę świa­tła i od­bi­ja­ła pro­mie­nie sil­nie. Zda­ło się, iż ota­cza ją au­re­ola. Sil­niej­szy wiatr po­mia­tał ga­łę­zia­mi a roz­ko­ły­sa­ne drze­wa smęt­niej szu­mia­ły, niż zwy­kle. Oświe­tlo­ny krzyż czer­wo­ne­mi pro­mie­nia­mi za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, zmia­na na­gła oko­li­cy, ra­żą­ce świa­tło oprzy­tom­ni­ły na chwi­lę tego roz­pust­ne­go za­wa­dy­akę. Pod wpły­wem wia­ry zła­mał się do resz­ty. Ob­raz ten tak od­dzia­łał na Jan­ka, że opu­ścił sza­blę, wsu­nął ją do po­chwy, ze­sko­czył z ko­nia i padł na ko­la­na przed krzy­żem.VIII.

W Mal­bor­gu, po przy­by­ciu dwóch po­słów, ogrom­ny zro­bił się ru­mor. Ener­gicz­na pro­tek­tor­ka oj­ców Re­for­ma­tów, pani Dzia­łyń­ska, nie była zbyt za­do­wo­lo­na, że ko­niecz­nie trze­ba dzia­łać przez oj­ców Je­zu­itów, aby dojść celu; ale po­nie­waż była po­boż­ną, cier­pie­nia te po­le­ci­ła Panu Bogu na ofia­rę i jesz­cze te­goż sa­me­go dnia wy­sła­ła list do klasz­to­ru w Gru­dzią­żu, Pan­na Anna za to, wię­cej uszczę­śli­wio­na li­stem przy­nie­sio­nym przez Kon­tu­si­ka, niż Mat­ka swo­im, nie my­śla­ła w tej chwi­li o spra­wach kra­ju, ale, za­mknąw­szy się w swo­jej izbie, od­pi­sa­ła wier­ne­mu i tro­skli­we­mu przy­ja­cie­lo­wi. Dziel­na pani Te­re­sa po wy­sła­niu li­stu do Gru­dzią­ża ener­gicz­ne, da­wa­ła roz­ka­zy. Naj­pierw za­we­zwa­ła pi­sa­rza i po­ru­czy­ła mu pi­sać dla Kur­piów, któ­rych chcia­ła ująć, róż­ne przy­wi­le­je i za­pew­nie­nia, nie bę­dąc w sta­nie dać tego, ani do­trzy­mać. Ale kto się o to py­tał!

były to rze­czy po­nęt­ne i chęt­nie przyj­mo­wa­ne, więc je pi­sa­no. Póź­niej po­ru­czy­ła rot­mi­strzo­wi Trep­ce wy­brać róż­ną broń z ar­se­na­łów i amu­ni­cyę i wła­do­wać ją na wozy, żeby w jak­naj­krót­szym cza­sie mógł Ja­nek wy­ru­szyć na Pusz­czę. Nie­omiesz­ka­ła też wła­sno­ręcz­ne­mi za­chę­cić li­sta­mi księ­ży Je­zu­itów My­szy­niec­kich. Ener­gii w dzia­ła­niu nie bra­kło.

Pan Trep­ka sto­sow­nie do po­le­ce­nia zwie­dził wszyst­kie ar­se­na­ły i naj­gor­szą broń wła­do­wał na fur­man­ki, a po­mię­dzy nią i kil­ka­na­ście pan­ce­rzy, któ­re nie mo­gły być już uży­wa­ne Śmi­gow­ni­ce sta­re, po­roz­bi­ja­ne moź­dzie­rze, roż­ny, kor­de­la­sy, ła­do­wa­no na wozy, któ­re ju­tro mia­ły iść w stro­nę Łom­ży, do sta­ro­stwa ostro­łęc­kie­go i prza­sny­skie­go, aby tam uzbro­ić lud, za­miesz­ku­ją­cy Pusz­czę.

In­te­re­sa, a ra­czej ad­mi­ni­stra­cyj­na dzia­łal­ność zo­sta­ła za­ła­twio­na prę­dzej niż się tego moż­na było spo­dzie­wać. Uczyn­ny ksiądz prze­or gru­dzią­ski Wy­sto­so­wał do bra­ci Je­zu­itów łom­żyń­skich go­rą­cą, peł­ną re­li­gij­nych za­klęć ode­zwę, aby wpły­nę­li na mi­syę bra­ci Je­zu­itów w My­szyń­cu i znie­wo­li­li ją da po­bu­dze­nia ludu i zo­bo­wią­za­nia go do tej wal­ki, ma­ją­cej na celu obro­nę re­lij­gij­no-na­ro­do­wą.

„Nasz świę­ty rzym­sko ka­to­lic­ki ko­ściół przez świę­te swo­je wpły­wy – pi­sał prze­or – zdo­łał na­wró­cić jed­ne­go mar­no­traw­ne­go syna, któ­ry, nie z winy swo­jej, ale z winy opę­ta­nych przez sza­ta­na pra­oj­ców, zo­stał lu­trem… Bóg daje rów­ne wy­na­gro­dze­nie i temu, co wcze­śnie przy­szedł do win­ni­cy Pań­skiej i temu, co ostat­ni jako ro­bot­nik nad sa­mym wie­czo­rem przy­szedł zie­mię ko­pać. Spra­wie­dli­wy, Wszech­moc­ny Pan na­gro­dził tego ochrzczo­ne­go lu­tra ko­ro­ną, cze­mu się te­raz po­ga­nin Szwed sprze­ci­wia. Go od Boga po­cho­dzi, jest bo­skie, co od ce­sa­rza, ce­sar­skie. Aby nie mar­no­wać słów i pa­pie­ru, koń­czę we­zwa­nie do was, mili bra­cia, aby­ście wy­słu­cha­li do­brze po­sła i za­dość uczy­ni­li jego woli, a po­tem za po­myśl­ność na­wró­co­ne­go lu­tra, a na­sze­go, z ła­ski Bo­żej, kró­la, zło­ży­li Bogu przed­wiecz­ne­mu go­rą­ce mo­dły!"

Z tą, ode­zwą i z wo­za­mi, na­peł­nio­ne­mi sta­re­mi ru­pie­cia­mi, na dru­gi dzień wy­ru­szył Ja­nek ku Łom­ży bocz­ne­mi trak­ta­mi na War­mię i Pru­sy ksią­żę­ce, a zo­sta­wiw­szy wozy w tyle, wy­prze­dził ich, do­tarł do Łom­ży, zło­żył tam ofia­rę na ko­ściół i klasz­tor oj­ców Je­zu­itów, prze­sła­ną przez hoj­ną wo­je­wo­dzi­nę Dzia­łyń­ską i, otrzy­maw­szy pew­ne in­struk­cye, ru­szył do mi­syi oj­ców je­zu­itów na Pusz­czę.IX.

Na świe­cie było burz­li­wie, bar­dzo burz­li­wie. Woj­na, jak za­wie­ru­cha, sze­rzy­ła się po ca­łej Rze­czy­po­spo­li­tej, bo awan­tur­ni­czy król, Nie­miec, chciał wo­jo­wać, by za­żyć sła­wy wiel­kich bo­ha­te­rów, a pa­no­wie pol­scy po­ma­ga­li mu, są­dząc, że i na nich coś skap­nie, je­że­li nie z wy­gra­nej wiel­kie­go kró­la, to przy­najm­niej ae skar­bów i ma­jęt­no­ści kra­jo­wej. Utwo­rzy­ły się prze­to dwa stron­nic­twa wro­gie so­bie; wy­nikł spór, a jed­no dru­gie­mu nie chcia­ło ustą­pić. Trze­ba było prze­mo­cą po­go­dzić się, a że za­bra­kło sił swo­ich, prze­to uda­no się pod opie­kę są­sia­dów. Złe jed­nak za­mia­ry speł­zły na ni­czem. Prze­ben­dow­ski i Dzia­łyń­ski pro­tek­to­rzy kró­la, Niem­ca, za­wi­śli na nit­ce i go­ni­li reszt­ka­mi… Stron­nic­two Ja­kó­ba So­bie­skie­go szło górą. Roz­pacz i trwo­ga ogar­nia­ła pierw­szych, a że to, jak mówi przy­sło­wie, to­ną­cy brzy­twy się chwy­ta, a… za­tem i ci pa­no­wie, gdy im przed­sta­wio­no nową siłę, ra­czy­li zwró­cić uwa­gę na lud za­miesz­ka­ły w Pusz­czy. Nie­wiel­ka to była na­dzie­ja, bo Ka­rol XII ty co­raz świet­niej po­czy­nał, Naj­pierw swo­im ma­ni­fe­stem, de­tro­ni­zuy­ą­cym Au­gu­sta, zjed­nał so­bie licz­nych stron­ni­ków w Pol­sce, po­tem wy­ka­zał nie­zwy­kłą ener­gię wpro­wa­dzo­nych woj­nach i dla­te­go, cho­ciaż mło­dy, po­tra­fił so­bie zjed­nać ser­ca i przy­chyl­ność lu­dzi, ce­nią­cych te za­le­ty i za­bie­gi szla­chet­ne­go a dziel­ne­go kró­la.

Je­że­li szlach­ta i moż­no­wład­cy sty­ka­li się bez­po­śred­nio z tym ru­chem, to lud pra­wie zu­peł­nie nie brał w tych spe­ku­la­cy­ach po­li­tycz­nych udzia­łu, bo za­wsze był trzy­ma­ny na ubo­czu. Toż samo dzia­ło się na Pusz­czy. Nikt nie my­ślał na­wet o tem, co się tam na świe­cie robi, bo i po cóż miał so­bie na da­rem­nie gło­wę za­wra­cać. Do rzą­du, ani na po­sła ni­ko­go z nich nie za­we­zwa­no nig­dy. Woj­sko­wo tak­że Kur­pie nie słu­gi­wa­li i nie nie­śli po­mo­cy Rze­czy­po­spo­li­tej. Nikt ich też nie re­ge­stro­wał, nie li­czył, naj­wy­żej raz w rok zjeż­dżał tu urzęd­nik sta­ro­ściń­ski, dla po­bie­ra­nia po­dat­ku w mio­dzie, skó­rach zwie­rzę­cych, ry­bach, lub sia­cie, któ­re usta­wia­no umyśl­nie w bro­gach, przy­rzą­dza­jąc po­karm dla koni kró­lew­skich.

Spo­kój tu był za­wdy i ci­sza. Jeno zie­lo­ne igla­ste drze­wa, ko­ły­sa­ne wia­trem, szu­mia­ły, a cza­sa­mi w od­pu­sty, lub świę­ta roz­cho­dzi­ło się po gę­stym boru cu­dow­ne echo śpie­wu Kur­pian­ki, lub z karcz­my my­szy­niec­kiej wy­bie­ga­ły wy­krzyk­ni­ki i śmie­chy i gi­nę­ły gdzieś w dali. Rzad­ko się też przy­tra­fia­ły dni uro­czy­ste, w któ­rych cała Pusz­cza bra­ła udział, ba­wiąc się i hu­la­jąc w boru przy ogni­skach, aż do póź­nej nocy. Wte­dy to na dy­dlach {skrzyp­cach) i bę­ben­ku gra­ła ka­pe­la wy­rwa­sy, a chłop­cy wraz z dzie­wu­cha­mi do­śpie­wy­wa­li róż­ne pio­sen­ki. Spo­kój pa­no­wał pra­wie za­wsze i do­pie­ro od paru dni tro­chę się zmie­ni­ło, bo osmy­czo­na po­krzy­wa­mi Kaś­ka – cza­row­ni­ca za­czę­ła róż­ne plot­ki po Pusz­czy roz­pusz­czać, a świa­do­ma prze­dziw­nych no­wi­nek i wia­do­mo­ści, zna­ją­ca każ­de­go, umia­ła wy­na­leźć za­wdy coś, co tra­fia­ło lu­dziom do prze­ko­na­nia. Swo­im też ro­zum­kiem i prze­bie­gło­ścią zmu­si­ła Grze­sia do sta­ra­nia się o Zoś­kę, cór­kę sta­ro­sty bart­ne­go, aby tem zro­bić na prze­kór Kon­wie. Chło­pak brac­tew­ne­go ani my­ślał o tej dziew­czy­nie, ale kie­dy mu Kaś­ka jęła przy­ga­dy­wać, wy­słał swa­chów: sta­re­go, mru­ga­ją­ce­go jed­nem okiem, Sad­ka i ły­se­go ku­meń­ka Po­pieł­ko.

Szli więc oby­dwaj do Szy­mo­no­wej cór­ki i po­wie­dzie­li ślicz­ną ora­cyę, a oj­ciec jął się ich ugasz­czać mio­dem.

– Słu­chaj­cie, Szy­mo­nie – mó­wił Sa­dek chra­po­wa­tym gło­sem i po­mru­gi­wa­jąc nie­ustan­nie jed­nem okiem – słu­chaj­cie. Li­piec z nie­ba scho­dzi, bę­dzie­my wa­rzyć u was pew­nia­kiem lip­cza­ka (miód), jako u sta­ro­sty i naj­star­sze­go Kur­pia w Pusz­czy. Przy tych ob­rzę­dzi­nach trza aby i dzie­wu­cha jed­na szła z Pusz­czy i swój wia­nu­szek ofia­ro­wa­ła ja­kie­mu przy­stoj­ne­mu chło­pa­ko­wi. Trza­by było wy­szu­kać uro­dzi­we­go Kur­pia i ja­bym to pod­jął się dla wa­szej dzie­wu­chy, bo wie­cie, że do mał­żeń­stwa nam szczę­ście, gdyż, Boga dzię­ki, je­stem już czwar­ty raz w mo­jem ży­ciu żo­na­ty, cze­go i wszyst­kim ży­czę… Wy­ra­ił­bym też i wa­szej cór­ce ta­kie­go tę­gie­go chło­pa, bez ra­chu­by, bez obie­can­ków i bez dat­ków dla mnie, ale­ście już sami so­bie wy­szu­ka­li. Grześ rych­tyk dla was. Chło­piec mi­łu­je wa­szą cór­kę tak, jak ja mi­łu­ję moją uczci­wą i mło­dą czwar­tą żonę. Trza więc tyl­ko wa­sze­go przy­zwo­le­nia. A że wy­ście już przy­zwo­li­li, to jeno trza­by się od wa­szej cór­ki wy­wie­dzieć, czy­jej się ten chłop nada… A że się nada, to każ­dy z nas wie, już więc wszyst­ko go­to­we, jeno przy­bić i wy­pić jak się pa trzy…

Po­pieł­ko pa­trzał na­Sad­ka i dzi­wo­wał się tej ora­cyi.

– A tyż to śmia­ły czło­wie­niek – mó­wił on – już wszy­ściu­sień­ko go­to­we… Ho, ho… a to ci ła­two mu po­szło. – I gła­dził ły­si­nę.

– To już wszyst­ko go­to­we, jak się pa­trzy – mó­wił da­lej Sa­dek. – Chcie­li­by­śma tyl­ko zo­ba­czyć Zoś­kę i z nią wy­pić na zrę­ko­wi­ny, bo­śma swa­chy.

– Bóg wam za­płać, Bóg wam za­płać – mó­wił sta­ry Szy­mon, trze­sąc gło­wą. – Tak, tak, je­stem sta­ry i trza­by mi pod­po­ry, bo bo­rek mój zmar­nie­je, a żal mi psz­czó­łek, żal, bo pa­ro­bek, cho­ciaż go pil­nu­ję, nie do­pa­trzy jed­nak nig­dy tak pniów, jak sam człek dla sie­bie; psz­czó­łecz­kom prze­to nie­wy­go­da, bo nie ma się o nich ta­kie­go sta­run­ku jak po­trze­ba. Bied­ne ro­bacz­ki, bied­ne…

– O, toć Grześ kole psz­czół umie cho­dzić, jak się pa­trzy…

– A tak, tak, ku­meń­ku – ode­zwał się Po­pieł­ko.

– Kie­dy to wy, ku­mie, to nig­dy czło­wie­ko­wi do sło­wa, jak się pa­trzy, nie po­zwo­li­cie dojść – mó­wił z prze­ką­sem Sa­dek do Po­pieł­ka.

– Ja, ku­meń­ku, co mó­wię? Nic, jeno chcia­łem rzek­nąć….

– Kie­dy nic, to nic, ja wiem, ż e nic, bo wy tam, jak się pa­trzy, nie je­ste­ście do ga­da­nia, jeno baba za was gada…

Po­pieł­ko przy­cichł, sku­lił się i od­su­nął w kąt, bo nie lu­bił, żeby mu ko­bie­tę przy­po­mi­na­no… Sa­dek, wi­dząc to, zno­wu zwró­cił się do Szy­mo­na.

– Przy­śli­śwa was pro­sić… Przy­śli­śwa w swa­chy…

– To i chwa­ła Bogu przed­wiecz­ne­mu. No, ma­cie tu dzba­nu­szek miod­ku, ma­cie… a ja dzie­wu­chy na­tych­miast za­wo­łam. – Uchy­liw­szy drzwi, krzyk­nął ci­chym, do­no­śnym gło­sem: – Zo­siu! Zo­siu! Zo­sień­ko.. – Uciekł, na­słu­chi­wał, nic nie było sły­chać, jeno wiatr szu­miał, ko­ły­sząc li­ść­mi i igła­mi. – Ha, wy­szła gdzieś ja­go­da, wy­szła, ale wne­tek po­wró­ci, bo musi jest nie­da­le­ko… – Uchy­lił okna, sta­nął w nie­mi wo­łał zno­wu. Alę jeno echo od­bi­ja­ło się w zie­lo­nej, szu­mią­cej Pusz­czy i po­wra­ca­ło do nich nie­co ła­god­niej­sze, ude­rza­jąc o szyb­ki małe, lek­ko bez kita osa­dzo­ne w drze­wo. Szyb­ki więc drża­ły od od­gło­su.

– Co się tej dziew­czy­nie zro­bi­ło, do­kąd po­szła?…… – py­tał sie­bie sta­ry, siwy Szy­mon. – Toć za­wi­ty się opo­wia­da… – I zno­wu wo­łał, a po­tem po­my­ślał: – ot, wró­ci, wró­ci – i szedł do go­ści, któ­rzy już pół dzba­na mio­du wy­pi­li, roz­ma­wia­jąc z sobą za­wzię­cie.

– Waść, ku­meń­ku Sad­ku, je­ste­ście okrut­nie śmia­li, rzekł Po­pieł­ko. – Z ko­biet­ka­mi i o ko­biet­kach roz­ma­wia­cie tak, jak o szkla­necz­ce mio­du.

– A cóż to, czy to ja tchórz jaki, jak się pa­trzy – rzekł Sa­dek. – Ja­bym się miał baby bać?

– No nic, ku­meń­ku, nic, cze­go się ma­cie bać baby, ale nit mów­cie tak gło­śno!

– A to cze­mu? Ha! ha! ha… bo­icie się, żeby wa­sza, jak się pa­trzy, nie pod­słu­cha­ła nas, a po­tem wam my­dła nie wy­pra­wi­ła.

– A cóż to ku­meń­ko­wi za fi­giel­ki, za żar­ci­ki w gło­weń­ce się miesz­czą? Ja się tam mo­jej ko­bie­ty nie boję, nie, bo i cze­góż ja się mam bać? Do­bra to, po­tul­na i uczci­wa ko­bie­teń­ka. Do­bra, do­bra…

– A to się wam uda­ło, jak się pa­trzy, wa­szą ko­bie­tę na­zy­wać do­brą.

– A cóż to?

– Abo my nie wie­my?

– Wie­cie? i cóż wy mo­że­cie wie­dzieć?

– Że was trzy­ma krót­ko i, jak się pa­trzy, tę­gie łozy spra­wia.

– Spra­wia? Oj ku­meń­ku, co wy też mó­wi­cie, co?- oglą­da­jąc się, rzekł Po­pieł­ko. – Baba spra­wi­ła­by mnie my­dło? oj! po­ra­cho­wał­bym jej ko­stecz­ki, po­ra­cho­wał, ażby jej w krzy­ży­ka trza­sło!

– A wie­cie wy, co ona­by wam zro­bi­ła?

– A co?

– Ki­jan­ką omłó­ci­ła­by ple­cy!

– Ej! ej! czy to tak ła­two!

– A tak, tak… Jeno pi­snę, jak się pa­trzy, co­ście tu mó­wi­li o ko­ściach!

– Ale ku­me­niek tego nie zro­bi!

– Zro­bię, jak się pa­trzy, zro­bię.

– Mój ku­meń­ku, ja mą tam baby nie boję, ale dla świę­tej zgo­dy, dla spo­ko­ju dla mał­żeń­skiej kon – dy­cyi…

– A mnie się pa­trzy, że dla stra­chu

– Oj, zło­śli­wy ku­meń­ku, zło­śli­wy – Ale ja wiem, że nie zro­bi­cie.

– Zro­bię, jak się pa­trzy, chy­ba, że się przy­zna­cie, e co wam cho­dzi, czy o zgo­dę, czy o to, żeby skó­ry wam baba nie zgar­bo­wa­ła?

– Cho­dzi mi o to, o czem ni­wie, ale dla świę­tej zgód­ki już wy­bie­ram to ostat­nie.

Sta­ry Szy­mon i Sa­dek ro­ze­śmia­li się gło­śno. Po­pieł­ko mó­wił da­lej:

– Ale to jeno dla świę­tej zgód­ki, zgó­deń­ki w mał­żeń­skiej kon­dy­cyi! Ale to póź­no się robi, kończ­my z temi zrę­ko­wi­na­mi i da­lej, da­lej do domu.

– Bo­śma się za­póź­ni­li, to was żona prze­trze­pie.

– Prze­trze­pie? prze­trze­pie, ku­meń­ku, co też wy mó­wi­cie, prze­trze­pie?

– A jeno?

– No, kończ­my już, kończ­my!

– I co tu koń­czyć, kie­dy wam tak pil­no, to, jak się pa­trzy, chodź­my, bo wszyst­ko skoń­czo­ne.

– A dzie­wu­cha?

– Dzie­wu­cha… toć po­wie­dzie­li­śmy Szy­mo­no­wi. Szy­mo się zgo­dził. Grześ uro­dzi­wy i za­moż­ny, Zoś­ka za mąż iść musi. To i za ko­goś, jak się pa­trzy, pój­dzie?

– Tak jest, ma­cie ra­cyę; niech bę­dzie po­chwa­lo­ny Je­zus Chry­stus – rzekł Po­pieł­ko i za­bie­rał się do wyj­ścia.

– Oho, ze mną, mój ku­mie, to za­wdy tak. Ko­bie­ta, jak się pa­trzy, na to jest na świe­cie, aby była ko­bie­tą.

– No, nie mów­cie ku­meń­ku tego, bo ko­bie­ta to Pan Bóg wie co, niby to anioł, niby to dy­abeł.

– Gzy tak, czy owak, za­wdy trza ją w su­ro­wo­ści i oby­cza­jach, jak się pa­trzy, cho­wać.

– Pięk­nie, pięk­nie, ale za­wdy ser­dusz­ka tro­chę­by nie za­wa­dzi­ło – ode­zwał się sta­ry Szy­mon.

– To się wie, jak się pa­trzy; ale już mo­że­my uwa­żać to za skoń­czo­ne.

– No, to się wie, ku­meń­ku, sko­ro sta­ro­sta bart­ny tego so­bie ży­czy.

– Po­chwa­lo­ny..,

– Na wie­ki wie­ków.

Wy­szli, kie­ru­jąc się w stro­nę za­gro­dy Bła­że­ja.

Po dro­dze, kie­dy się już zwró­ci­li ku pół­no­cy, coś się im mi­gnę­ło przed oczy­ma.

– Ku­meń­ku, kto­ścić idzie – rzekł Po­pieł­ko.

– A tak… przy­stań­my. Kto to być może i do­kąd bie­gnie?

– Do­kąd? a tak, do­kąd. Pió­ro mu u ka­pe­lu­sza po­wie­wa.

– Praw­da, praw­da, jak się pa­trzy – rzekł Sa­dek i oby­dwaj skry­li się za krza­kiem, ale rów­nież bacz­nym był i idą­cy na­prze­ciw­ko, bo zbo­czył i wię­cej już się z nim na dro­dze nie spo­tka­li.X.

W kuź­ni prze­sta­ły bić mło­ty, bo Krzysz­tof wy­słał cze­ladż do mia­sta, a sam ba­wił go­ścia swe­go, pana Fri­ca Kal­ba, wnu­ka maj­stra, u któ­re­go kie­dyś sam ter­mi­no­wał na ko­wa­la, Nie­miec jed­nak­że wie­le nie umiał po pol­sku i dla­te­go trud­niej szła roz­mo­wa, bo nie­któ­re wy­ra­że­nia prze­krę­cał do nie­po­zna­nia. Oprócz Krzysz­to­fa w izbie była jesz­cze sta­ra Wo­ło­szo­wa i cór­ka ich, Ba­sia, któ­ra nie­ustan­nie zwra­ca­ła się ty­łem ku nowo przy­by­łe­mu, a czę­ściej jesz­cze pod­cho­dzi­ła do okna, od­su­wa­ła li­ście i pącz­ki kwia­tów do­nicz­ko­wych i wy­glą­da­ła, wi­docz­nie upa­tru­jąc ko­goś. Mat­ka jej krzą­ta­ła się u ko­mi­na, wi­dać z nie­chę­cią i ocię­ża­ło­ścią. Było to coś, jak na nie­miec­kiem ka­za­niu. Sam ko­wal na­wet nie był za­do­wo­lo­ny z przy­by­sza, któ­re­go o wie­le le­piej so­bie wy­sta­wiał, są­dząc, że sko­ro jego mat­ka była Po­lką, to i dziec­ko jej po­win­no do­brze przy­najm­niej mó­wić tym ję­zy­kiem. Ale Kal­bo­wa umar­ła wcze­śnie, mio­dy Fric po­szedł do Pras na na­ukę i tam za­po­mniał wszyst­kie­go, cze­go się uczył za, mło­du. Ko­wal więc był nie­kon­tent, a jed­nak nie mógł go­ścia po­zbyć się z domu, bo cho­ciaż Kuba na ryn­ka w My­szyń­cu znów zwró­cił się do Basi i ojca prze­pra­szał, tłó­ma­cząc się, że to jeno przez tru­nek i złe ludz­kie ję­zy­ki do wa­śni po­mię­dzy nim a dzie­wu­chą przy­szło, to jed­nak­że Krzysz­tof był prze­ko­na­ny, że wszyst­ko skoń­czo­ne, a Sa­dek, pi­ją­cy nie­ustan­nie z Bła­że­jem, nie zgo­dzi się nig­dy, aby jego syn, a pierw­szej nie­boszcz­ki po­ślu­bił żonę lu­ter­skich ob­rząd­ków.

Prze­ni­kli­wy ko­wal miał więc za­miar za­trzy­mać u sie­bie cze­lad­ni­ka, wy­uczyć go mowy pol­skiej, jak przy­sta­ło, a po­tem do­pie­ro dać mu cór­kę. Ale Basi ani mat­ce o tem się nie śni­ło i, po­mi­mo chę­ci ojca, nie­za­do­wo­le­nie oka­zy­wa­ły przy­by­szo­wi.

Miar­ko­wał to i Nie­miec, bo w cie­mię nie był bity, a może mu i sama Ba­sia to po­wie­dzia­ła, ale, że dzie­wu­cha była pięk­na, uro­dzi­wa, to też nie spie­szy­ło mu się z cha­łu­py. Sie­dział, jadł, pił, bo u ko­wa­la ni­cze­go nie bra­kło, cza­sa­mi tyl­ko rano, kie­dy Krzysz­tof brał się do pra­cy, Nie­miec po­ka­zy­wał mu róż­ne kunsz­ty, wy­my­ślo­ne w ko­wal­stwie. Tak scho­dził dzień za dniem, go­dzi­na za go­dzi­ną… a Ba­sia co­raz go­rzej ob­cho­dzi­ła się z go­ściem, nie mó­wiąc do nie­go ani sło­wa, bo się zro­zu­mieć nie mo­gli. [ ko­wal, cho­ciaż spryt­ny i prze­bie­gły, tra­cił po­tro­chu na­dzie­ję, żeby z tych no­wych swa­tów coś było! Kie­dy tak sie­dzie­li w izbie przy kuż­ni, Ba­sia, usta­wicz­nie pod­cho­dząc do okna, spo­strze­gła na­raz dwóch zbli­ża­ją­cych się lu­dzi ku cha­cie i wi­docz­nie po­zna­ła oby­dwóch, bo ru­mie­niec prze­biegł po jej licu, któ­ry nie uszedł bacz­no­ści Krzysz­to­fa.

Do cha­ty wbiegł Kuba i Kon­wa. Oby­dwaj, wcho­dząc, po­zdro­wi­li go­spo­dar­stwo po­chwa­lo­nym, a ko­wal­ka i Ba­sia od­po­wie­dzia­ły, wy­wza­jem­nia­jąc się: „na wie­ki wie­ków.”

Ra­do­sne było to po­wi­ta­nie, a szcze­gól­niej uro­dzi­we­go Kuby z pięk­ną Ba­sią, któ­ra po­sko­czy­ła ku nie­mu. Mat­ka rów­nież uprzej­mie po­wi­ta­ła oby­dwóch, je­den Krzysz­tof nie­chęt­nie wy­cią­gnął rękę, a czo­ło, po­kry­te zmarszcz­ka­mi, prze­po­wia­da­ło, że nie jest zbyt we­so­ło i do­brze uspo­so­bio­ny dla no­wych go­ści.

– No i cóż – ode­zwał się pierw­szy Stach Kon­wa po przy­wi­ta­niu – i cóż, czy­ście to zno­wu w bi­blii lu­ter­skiej wy­czy­ta­li, że nie­wol­no chwa­lić Je­zu­sa Chry­stu­sa?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: