Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na zakręcie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 września 2013
Ebook
27,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Na zakręcie - ebook

Miles Ryan, prowincjonalny szeryf, samotnie wychowuje dziewięcioletniego syna Jonaha. Jego życiową obsesją jest schwytanie człowieka, który przed dwoma laty potrącił samochodem jego żonę i uciekł z miejsca wypadku. Od śmierci Missy dręczą go wspomnienia: pochłonięty pracą i synem nie odczuwa potrzeby zbliżenia się do innej kobiety. Romans z Sarą Andrews, która po nieudanym małżeństwie próbuje odbudować swoje życie, powoduje serię dramatycznych wydarzeń. Wzajemne wyobrażenia obojga zakochanych miłości, lojalności i zaufaniu do partnera zostają wystawione na ciężką próbę...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-167-7
Rozmiar pliku: 644 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce

Miles Ryan, zastępca szeryfa w New Bern, dawnej stolicy Karoliny Północnej, samotnie wychowuje dziewięcioletniego Jonaha. Życiową obsesją Milesa jest schwytanie człowieka, który przed dwoma laty potrącił samochodem jego żonę i uciekł z miejsca wypadku. Od śmierci Missy dręczą go wspomnienia; pochłonięty pracą i synem nie odczuwa potrzeby zbliżenia się do innej kobiety. Romans z Sarą Andrews, atrakcyjną nauczycielką Jonaha, która po nieudanym małżeństwie próbuje odbudować swoje życie, może być jego ostatnią szansą na stworzenie szczęśliwej rodziny. Tymczasem nad ich związkiem zbierają się czarne chmury…NICHOLAS SPARKS

Współczesny pisarz amerykański wydawany w milionowych nakładach i ponad 30 językach. Serca czytelników podbił swoim debiutem, opublikowaną w 1997 powieścią Pamiętnik. Kolejne – m.in. Noce w Rodanthe, Anioł Stróż, kontynuacja Pamiętnika zatytułowana Ślub, Prawdziwy cud, I wciąż ją kocham, Wybór, Szczęściarz, Ostatnia piosenka, Bezpieczna przystań oraz Dla ciebie wszystko – plasowały się przez wiele miesięcy w czołówce światowych rankingów sprzedaży. Najnowszy bestseller pisarza nosi tytuł The Longest Ride. Po twórczość Sparksa chętnie sięgają producenci filmowi. Na ekranach kin zagościły adaptacje Listu w butelce, Jesiennej miłości, Nocy w Rodanthe, Pamiętnika, I wciąż ją kocham, Ostatniej piosenki, Szczęściarza oraz Bezpiecznej przystani.

www.nicholassparks.comPodziękowania

Podobnie jak w przypadku innych moich powieści, popełniłbym karygodne zaniedbanie, gdybym nie wyraził wdzięczności Cathy, mojej wspaniałej żonie. Dwanaście lat, a wciąż to wszystko wytrzymuje. Kocham cię.

Pragnę również podziękować piątce moich dzieci – Milesowi, Ryanowi, Landonowi, Lexie i Savannah. Dzięki nim stoję mocno nogami na ziemi, a co ważniejsze, dają mi oni wiele radości.

Larry Kirshbaum i Maureen Egen byli zawsze fantastyczni, służyli mi zachętą i wsparciem od początku mojej kariery pisarskiej. Dziękuję wam obojgu. (PS Szukajcie swoich imion w tej powieści!).

Richard Green i Howie Sanders, moi hollywoodzcy agenci, są najlepsi w swoim fachu. Dzięki, chłopaki!

Denise Di Novi, producentka zarówno Listu w butelce, jak i Jesiennej miłości, jest nie tylko rewelacyjna w tym, co robi, ale stała się też moją wielką przyjaciółką.

Scott Schwimer, mój prawnik, zasługuje na wielkie podziękowania i wdzięczność. Niniejszym je wyrażam. Jesteś najlepszy.

Micah i Christine, mój brat i jego żona. Kocham was oboje.

Wyrazy wdzięczności niech przyjmie również Jennifer Romanello, Emi Battaglia i Edna Farley z reklamy, Flag, która projektuje okładki moich powieści, Courtenay Valenti i Lorenzo Di Bonaventura z Warner Brothers, Hunt Lowry z Gaylord Films, Mark Johnson i Lynn Harris z New Line Cinema. Doszedłem do tego, kim jestem, dzięki wam wszystkim.Prolog

W którym miejscu naprawdę rozpoczyna się ta historia? W życiu rzadko daje się określić dokładnie początek czegokolwiek, tę chwilę, kiedy spoglądając wstecz, możemy z całą pewnością stwierdzić, że właśnie od tego wszystko się zaczęło. Jednakże czasami zdarza się, że los krzyżuje się z naszym codziennym życiem, zapoczątkowując łańcuch zdarzeń, których konsekwencji nie potrafimy w żaden sposób przewidzieć.

Już prawie druga w nocy, a ja jestem całkowicie przytomny. Wcześniej, gdy położyłem się spać, kręciłem się i przewracałem z boku na bok przez godzinę, aż wreszcie się poddałem. Siedzę teraz przy biurku, z piórem w ręku, zastanawiając się nad tym, jak przeznaczenie skrzyżowało się z moim życiem. Nie jest to u mnie czymś niezwykłym. Ostatnio potrafię myśleć chyba wyłącznie o tym.

W domu panuje cisza, słychać tylko monotonne tykanie zegara, stojącego na półce. Moja żona śpi na górze, a ja, wpatrując się żółte kartki bloku do pisania, uświadamiam sobie, że nie wiem, od czego zacząć. Nie dlatego, żebym nie był pewny mojej historii, lecz przede wszystkim nie bardzo rozumiem, co mnie popycha do tego, żeby ją opowiedzieć. Czemu ma służyć odgrzebywanie przeszłości? Przecież wydarzenia, które zamierzam opisać, miały miejsce trzynaście lat temu, a przypuszczam, że da się z łatwością dowieść, iż naprawdę zaczęły się dwa lata wcześniej. Siedząc tak, zdaję sobie jednak sprawę, że muszę spróbować je zrelacjonować, choćby tylko po to, żeby zostawić to wszystko w końcu za sobą.

Moje wspomnienia o tamtym okresie wspomaga kilka rzeczy: pamiętnik, który prowadziłem od czasów, gdy byłem małym chłopcem, teczka pożółkłych artykułów z gazet, moje własne dochodzenie i, oczywiście, urzędowe akta. Liczy się również fakt, że setki razy przeżywałem na nowo wydarzenia tej szczególnej historii. Czasami mam wrażenie, że wżarły się w moją pamięć. Ale gdyby złożyć ją tylko z tamtych elementów, byłaby niepełna. Uczestniczyli w niej inni ludzie, a ja, choć byłem świadkiem niektórych wypadków, nie brałem udziału we wszystkich. Zdaję sobie sprawę, że nie jest możliwe odtworzenie każdego uczucia czy każdej myśli w życiu drugiego człowieka, niezależnie jednak od tego, jakie będą efekty moich usiłowań, spróbuję podjąć to wyzwanie.

* * *

Jest to przede wszystkim historia miłości i, tak jak wiele innych, historia miłości Milesa Ryana i Sary Andrews ma swoje źródło w tragedii. Jednocześnie jest to opowieść o przebaczeniu i mam nadzieję, że gdy skończycie ją czytać, zrozumiecie problemy, jakim musieli stawić czoło Miles i Sara, jak również decyzje, które podjęli, zarówno te słuszne, jak i te błędne. Mam też nadzieję, że koniec końców zrozumiecie i mnie.

Pozwólcie jednak, że od razu coś wyjaśnię. To nie jest po prostu opowieść o Sarze Andrews i Milesie Ryanie. Jeśli mówić o początku całej historii, trzeba wspomnieć Missy Ryan, licealną sympatię zastępcy szeryfa w małym południowym miasteczku.

Missy Ryan, podobnie jak jej mąż Miles, dorastała w New Bern. Z tego, co ludzie mówią, była urocza i miła, a Miles kochał ją przez całe swe dorosłe życie. Miała ciemnobrązowe włosy i jeszcze ciemniejsze oczy, podobno mówiła z akcentem, który sprawiał, że mężczyznom z innych części kraju miękły kolana. Bez przerwy się śmiała, umiała słuchać z zainteresowaniem, często dotykała ręki rozmówcy, jak gdyby zapraszając go, żeby stał się częścią jej świata. I, jak większość kobiet z Południa, miała znacznie silniejszą wolę, niż mogłoby się z początku wydawać. To ona, a nie Miles, rządziła domem. Z reguły przyjaciele Milesa byli mężami przyjaciółek Missy, ich życie koncentrowało się wokół rodziny.

W szkole średniej Missy była czirliderką. Ta śliczna dziewczyna już w drugiej klasie cieszyła się dużym powodzeniem, ale choć znała z widzenia Milesa Ryana, nie mieli razem żadnych lekcji, ponieważ był o rok starszy. Nie przeszkodziło im to jednak. Poznali się przez kolegów i zaczęli się spotykać w przerwach na lunch, rozmawiali po meczach futbolu, aż w końcu umówili się na prywatkę podczas weekendu. Wkrótce stali się nierozłączni, a gdy w kilka miesięcy później Miles zaprosił Missy na bal szkolny, byli już zakochani.

Wiem, że są tacy, którzy będą się krzywili, twierdząc, że prawdziwa miłość w tak młodym wieku nie istnieje. Jednakże dla Milesa i Missy istniała i pod pewnymi względami była silniejsza od miłości, którą przeżywają ludzie starsi, ponieważ nie przytłumiła jej jeszcze proza życia. Spotykali się, dopóki Miles nie ukończył szkoły, a gdy potem wyjechał do college’u w Karolinie Północnej, pozostali sobie wierni.

Tymczasem Missy też zrobiła maturę i po roku dołączyła do niego na Uniwersytecie Stanowym Karoliny Północnej, a gdy w trzy lata później oświadczył się jej przy kolacji, rozpłakała się, powiedziała „tak” i spędziła następną godzinę przy telefonie, przekazując rodzinie wspaniałą nowinę, podczas gdy Miles sam kończył posiłek. Miles został w Raleigh, dopóki Missy nie skończyła studiów. Podczas ich ślubu w New Bern kościół dosłownie pękał w szwach.

Missy dostała pracę w Wachovia Bank, w oddziale kredytowym, a Miles podjął szkolenie, po którym miał zostać zastępcą szeryfa. Była w drugim miesiącu ciąży, gdy Miles zaczął pracować dla hrabstwa Craven, patrolując znajome od dziecka ulice. Podobnie jak wiele młodych małżeństw, kupili swój pierwszy dom, a gdy w styczniu 1981 roku urodził się ich syn Jonah, Missy rzuciła jedno spojrzenie na maleńkie zawiniątko i stwierdziła, że macierzyństwo jest najlepszą rzeczą, jaka ją kiedykolwiek spotkała. Jonah dał się jej nieźle we znaki – do chwili ukończenia sześciu miesięcy nie sypiał w nocy – i czasami miała ochotę krzyknąć na niego, tak samo jak on krzyczał na nią, mimo to jednak Missy kochała go ponad życie, nie miała pojęcia, że taka miłość w ogóle jest możliwa.

Była cudowną matką. Rzuciła pracę, by móc przebywać z synkiem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, czytała mu bajki, bawiła się z nim, zabierała go na spacery, żeby bawił się z innymi dziećmi. Mogła siedzieć godzinami, po prostu patrząc na niego. Gdy skończył pięć lat, Missy uświadomiła sobie, że pragnie drugiego dziecka, zaczęli więc starać się o nie. Siedem lat małżeństwa było dla obojga najszczęśliwszym okresem życia.

Ale w sierpniu 1986 roku dwudziestodziewięcioletnia Missy Ryan została zabita.

Jej śmierć zgasiła blask w oczach Jonaha. Prześladowała Milesa przez dwa lata. Utorowała drogę wszystkiemu, co miało nastąpić później.

Dlatego, jak powiedziałem, jest to w równym stopniu opowieść o Missy, co o Milesie i Sarze. I jest to również moja historia.

Ja też odegrałem pewną rolę w tym, co się wydarzyło.Rozdział 1

Rankiem dwudziestego dziewiątego sierpnia 1988 roku, nieco ponad dwa lata po śmierci żony, Miles Ryan stał na werandzie, na tyłach swego domu, paląc papierosa i przyglądając się, jak słońce powoli rozświetla pomarańczowym blaskiem szare niebo. Przed nim rozpościerała się rzeka Trent, jej słonawe wody częściowo przesłaniały rosnące na brzegu cyprysy.

Dym z papierosa Milesa unosił się spiralnie do góry. Mężczyzna czuł, jak rośnie wilgotność powietrza, robi się coraz bardziej duszno. Ptaki zaczęły swoje poranne trele, śpiewne dźwięki wypełniły powietrze. Przepłynęła łódź z drewna lipowego, wędkarz pomachał mu, Miles zaś zdobył się na to, by skinąć mu głową. Więcej energii nie potrafił z siebie wykrzesać.

Musiał napić się kawy. Filiżanka czarnej i zdoła stawić czoło codziennym obowiązkom – wyprawi Jonaha do szkoły, przykróci miejscowych rozrabiaków, którzy złamią prawo, roześle po hrabstwie zawiadomienia o eksmisji, poradzi sobie z innymi sprawami, które nieuchronnie wynikną z biegiem dnia, na przykład spotka się po południu z nauczycielką Jonaha. A to tylko preludium. Wieczorami czekało go chyba jeszcze więcej zajęć. Zawsze znalazło się coś do roboty, jeśli chciał, żeby wszystko w domu szło gładko – płacenie rachunków, zakupy, sprzątanie, naprawa różnych domowych rzeczy. Nawet gdy Miles niekiedy miał dla siebie wolną chwilę, odnosił wrażenie, że musi wykorzystać ją natychmiast, w przeciwnym razie straci okazję. Szybko, znajdź sobie coś do czytania. Pośpiesz się, masz zaledwie kilka minut na relaks. Zamknij oczy, zaraz nie będziesz miał na to czasu. Każdemu dałoby to prędko w kość, cóż jednak mógł poradzić?

Naprawdę musi napić się kawy. Nikotyna już mu nie pomagała i myślał o tym, by rzucić papierosy, ale właściwie nie miało wielkiego znaczenia, czy to zrobi, czy nie. Uważał, że tych kilka papierosów w ciągu dnia trudno nazwać paleniem. Nie wypalał przecież paczki dziennie ani też nie palił przez całe życie. Zaczął dopiero po śmierci Missy i mógł w każdej chwili przestać. Ale czym tu się przejmować? Do licha, płuca ma w dobrym stanie – nie dalej jak w zeszłym tygodniu musiał gonić złodziejaszka sklepowego i nie miał najmniejszego problemu z dopadnięciem chłopaka. Palaczowi by się to nie udało.

Oczywiście, nie było to takie łatwe jak wtedy, gdy miał dwadzieścia dwa lata. Ale od tamtego czasu upłynęło już kolejnych dziesięć i choć w wieku trzydziestu dwóch lat jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by rozglądać się za miejscem w domu opieki, to jednak robił się coraz starszy. Czuł to – kiedyś, w czasach college’u, rozpoczynał z kolegami wieczór o jedenastej i bawili się przez całą noc. W ciągu ostatnich kilku lat – o ile nie pracował – jedenasta stała się dla niego późną porą i kładł się do łóżka także wtedy, gdy miał kłopoty z zaśnięciem. Nie potrafił wyobrazić sobie na tyle ważnego powodu, który skłoniłby go do pozostania na nogach. Znużenie wkradło się jako stały element do jego życia. Nawet w te noce, kiedy nie dręczyły go koszmary senne – co zdarzało się bardzo często od śmierci Missy – Miles budził się wciąż z uczuciem… zmęczenia. Nie potrafił się na niczym skoncentrować. Był ociężały, jak gdyby poruszał się pod wodą. Składał to na karb gorączkowego życia, jakie prowadził, czasami jednak zastanawiał się, czy nie dolega mu coś znacznie poważniejszego. Przeczytał kiedyś, że jednym z symptomów klinicznej depresji jest „nadmierna apatia, bez konkretnego powodu czy przyczyny”. Oczywiście, on miał powód…

Tym, czego naprawdę potrzebował, był krótki odpoczynek w domku nad brzegiem morza w Key West, gdzie mógłby spróbować złowić turbota lub po prostu odpoczywać w łagodnie kołyszącym się hamaku, popijając zimne piwo, nie stając w obliczu decyzji poważniejszych od tej, czy włożyć sandały, czy nie, gdy wybierze się na spacer po plaży z miłą kobietą u boku.

No właśnie, częściowo i o to chodziło. Samotność. Obrzydła mu samotność, budzenie się w pustym łóżku, choć to uczucie wciąż go zaskakiwało. Pojawiło się dopiero niedawno. Przez pierwszy rok po śmierci Missy Milesowi nie przeszło w ogóle przez myśl, że mógłby kiedykolwiek pokochać inną kobietę. Nigdy. Tak jak gdyby pragnienie kobiecego towarzystwa w ogóle nie istniało, jak gdyby pożądanie i miłość były jedynie teoretycznymi ewentualnościami, które nie mają związku z rzeczywistym światem. Nawet gdy wstrząs i smutek tak ogromny, że płakał po nocach, trochę przygasły, jego życie toczyło się niewłaściwym torem – jak gdyby zboczyło z niego chwilowo, ale wkrótce miało znowu nań powrócić, a zatem nie ma powodu, by czymkolwiek się denerwować.

Przecież po pogrzebie większość rzeczy nie uległa zmianie. Rachunki nadal nadchodziły, Jonah musiał jeść, trawa wymagała koszenia. Wciąż miał pracę. Pewnego razu Charlie, jego szef i jednocześnie najbliższy przyjaciel, spytał po kilku dużych piwach, jak to jest, stracić żonę. Miles odpowiedział mu na to, że ma wrażenie, iż Missy wcale nie odeszła na zawsze. Wydaje mu się raczej, że wyjechała na weekend z przyjaciółką, zostawiając go z Jonahem na czas swej nieobecności.

Czas mijał, a wraz z nim ustąpiło odrętwienie, do którego tak przywykł. Wyparła je rzeczywistość. Choć Miles bardzo pragnął się otrząsnąć, myślami nadal był przy Missy. Wszystko mu ją przypominało. Zwłaszcza Jonah, który z biegiem czasu stawał się coraz podobniejszy do matki. Bywało, że gdy Miles zatrzymał się w drzwiach, otuliwszy już synka do snu, widział w rysach dziecka twarz swojej żony i musiał się odwracać, żeby Jonah nie zauważył jego łez. Ale jej obraz zostawał przy nim na wiele godzin. Uwielbiał patrzeć na Missy, gdy spała, z długimi ciemnymi włosami rozsypanymi na poduszce. Jedna ręka spoczywała zawsze nad głową, usta miała lekko rozchylone, pierś unosiła jej się i opadała delikatnie w równomiernym oddechu. I jej zapach – to coś, czego Miles nigdy nie zapomni. W pierwsze Boże Narodzenie po śmierci żony, siedząc w kościele na porannej mszy, Miles poczuł zapach perfum, których używała Missy, i jeszcze długo po skończonym nabożeństwie trzymał się tego bolesnego wspomnienia jak tonący koła ratunkowego.

Podobnie było z innymi sprawami. W początkowym okresie małżeństwa zwykli jadać lunch u „Freda i Clary”. Była to mała restauracyjka, oddalona zaledwie o jedną przecznicę od banku, w którym pracowała Missy. Znajdowała się trochę na uboczu, była cicha i spokojna, w jej przytulnej salce czuli się wspaniale, mieli wrażenie, że nic się nigdy między nimi nie zmieni. Po przyjściu na świat Jonaha nie bywali tam często, teraz jednak, po śmierci żony, Miles zaczął chodzić tam znowu, jak gdyby w nadziei, że znajdzie na wyłożonych boazerią ścianach pozostałości tamtych uczuć. W domu również podporządkował życie przyzwyczajeniom Missy. Ponieważ Missy robiła zakupy w sklepie spożywczym w czwartek wieczorem, Miles przejął ten zwyczaj. Ponieważ Missy hodowała pomidory pod ścianą domu, Miles również je tam posadził. Missy uważała lizol za najlepszy kuchenny środek czyszczący, on też nie widział powodu, żeby używać czegoś innego. Missy zawsze była obecna we wszystkim, co robił.

Jednakże minionej wiosny od pewnego momentu to uczucie zaczęło się zmieniać. Zmiana przyszła bez ostrzeżenia i Miles zrozumiał natychmiast, co się stało. Jadąc do śródmieścia, przyłapał się na tym, że nie odrywa wzroku od dwojga młodych ludzi, którzy szli chodnikiem, trzymając się za ręce. Przez chwilę Miles wyobrażał sobie, że jest tamtym mężczyzną, że kobieta jest z nim. A jeśli nie ona, to ktoś… ktoś, kto pokocha nie tylko jego, lecz również Jonaha. Ktoś, kto wywoła uśmiech na jego twarzy, z kim będzie mógł napić się wina przy spokojnym obiedzie, kogo przytuli, dotknie i komu będzie szeptał do ucha ciche słowa, gdy zgasi światło. Ktoś taki jak Missy, pomyślał, i natychmiast ogarnęło go takie poczucie winy i zdrady, że na zawsze wygnał młodą parę ze swych myśli.

A przynajmniej tak mu się wydawało.

Gdy później, tego samego wieczoru, leżał już w łóżku, znowu ich wspomniał. I choć nadal dręczyło go poczucie winy i zdrady, nie było już tak silne jak kilka godzin wcześniej. I właśnie w tej chwili Miles zrozumiał, że uczynił pierwszy, aczkolwiek bardzo mały, krok w kierunku ostatecznego pogodzenia się ze swoją stratą.

Zaczął uzasadniać swoją nową rzeczywistość, tłumacząc sobie, że jest teraz wdowcem, że jego uczucia są czymś absolutnie normalnym, i wiedział, że wszyscy się z nim zgodzą. Nikt nie oczekiwał, że spędzi resztę życia sam. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przyjaciele proponowali mu nawet kilkakrotnie, że umówią go na randkę. Poza tym wiedział, że Missy chciałaby, żeby ponownie się ożenił. Mówiła mu to niejeden raz, gdy jak większość małżeństw bawili się w „co by było, gdyby”. Aczkolwiek żadne z nich nie zakładało nigdy, że zdarzy się coś strasznego, oboje zgadzali się, iż dla Jonaha nie byłoby wskazane, gdyby dorastał tylko z jednym z rodziców, dla którego też nie byłoby dobre samotne życie. Mimo to wydawało się, że jest jeszcze trochę za wcześnie.

Z upływem lata myśli o znalezieniu kogoś zaczęły pojawiać się coraz częściej i z coraz większą intensywnością. Missy wciąż tu była, Missy zawsze tu będzie… mimo to jednak Miles zaczął poważniej myśleć o znalezieniu kogoś, z kim mógłby dzielić życie. Późno w nocy, gdy pocieszał synka, siedząc z nim na bujanym fotelu na tylnej werandzie – był to jedyny sposób na odpędzenie nocnych koszmarów – te myśli nawiedzały go ze zdwojoną siłą i zawsze szły tym samym torem. Prawdopodobnie mógłby znaleźć kogoś zmieniało się na prawdopodobnie znalazłby, by ostatecznie dojść do prawdopodobnie znajdzie. Jednakże w tym punkcie – bez względu na to, jak bardzo pragnął, żeby było inaczej – jego myśli wykonywały zwrot ku prawdopodobnie nie znajdzie nikogo.

Przyczyna takiego stanu rzeczy tkwiła w jego sypialni. Na półce stała gruba szara teczka z aktami dotyczącymi śmierci Missy, które zebrał dla siebie w ciągu miesięcy po jej pogrzebie. Trzymał je po to, by nie pozwoliły mu zapomnieć, co się stało, by pamiętał o pracy, którą musi jeszcze wykonać.

By przypominały mu o jego klęsce.

* * *

W kilka minut później Miles zgasił papierosa o balustradę werandy i wszedł do domu. Nalał sobie kawy, której tak bardzo potrzebował, i ruszył korytarzem do pokoju synka. Uchylił drzwi i zobaczył, że Jonah jeszcze śpi. To dobrze, ma zatem trochę czasu. Skierował się do łazienki.

Gdy odkręcił kran, prysznic jęczał i syczał przez chwilę, zanim wreszcie popłynęła woda. Wykąpał się, ogolił i umył zęby. Przejechał grzebieniem po włosach, czyniąc znów obserwację, że jest ich chyba mniej niż kiedyś. Śpiesznie włożył mundur szeryfa, następnie wyjął kaburę ze skrytki nad drzwiami sypialni i przypiął ją. Usłyszał z korytarza skrzypienie łóżka syna. Gdy wszedł do pokoju, Jonah podniósł na niego spojrzenie podpuchniętych oczu. Siedział wciąż jeszcze na łóżku, z potarganymi włosami. Nie spał od co najmniej kilku minut.

– Witaj, mistrzu – rzekł Miles z uśmiechem.

Jonah podniósł głowę leniwym ruchem, jak na zwolnionym filmie.

– Cześć, tato.

– Jesteś gotów do śniadania?

– Mogę dostać naleśniki? – mruknął cichutko Jonah, przeciągając się.

– A co powiesz na tosty? Jesteśmy trochę spóźnieni.

Jonah nachylił się, sięgając po spodnie. Miles złożył je porządnie wczoraj wieczorem.

– Mówisz to codziennie.

– A ty codziennie jesteś spóźniony – wzruszył ramionami Miles.

– No to budź mnie wcześniej.

– Mam lepszy pomysł – kładź się spać wtedy, kiedy ci mówię.

– Ale wtedy nie jestem zmęczony. Odczuwam zmęczenie tylko rano.

– Wstąp do klubu.

– Co?

– Nieważne – odparł Miles. Pokazał palcem na łazienkę. – Nie zapomnij się uczesać, kiedy się już ubierzesz.

– Nie zapomnę – obiecał Jonah.

Większość ranków wyglądała tak samo. Miles wrzucał kromki do opiekacza i nalewał sobie kolejną filiżankę kawy. Tymczasem Jonah ubierał się i przychodził do kuchni, gdzie czekały już na niego tosty i szklanka mleka. Miles smarował pieczywo masłem, ale Jonah lubił sam dodawać syropu. Miles zaczynał jeść swój tost i przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Jonah wyglądał nadal, jak gdyby przebywał we własnym małym świecie, i choć Miles musiał z nim porozmawiać, czekał, żeby syn przynajmniej sprawiał wrażenie, że coś do niego dociera.

Po kilku minutach obopólnego milczenia Miles odchrząknął.

– Jak ci idzie w szkole? – spytał.

– Chyba w porządku – wzruszył ramionami Jonah.

To pytanie było również częścią codziennej rutyny. Miles zawsze pytał o szkołę, a Jonah zawsze odpowiadał, że wszystko w porządku. Ale wcześniej tego ranka, pakując plecak Jonaha, Miles znalazł list od jego nauczycielki, w którym prosiła o spotkanie. Coś w sposobie sformułowania tego listu nasunęło mu wrażenie, że chodzi o sprawę poważniejszą niż zwykła rozmowa nauczyciela z opiekunem dziecka.

– Radzisz sobie na lekcjach?

– Uhum – mruknął Jonah.

– Lubisz swoją nauczycielkę?

Jonah kiwnął głową między kolejnymi kęsami.

– Uhum – odpowiedział znowu.

Miles czekał, chcąc się przekonać, czy Jonah coś doda, syn jednak milczał. Miles pochylił się ku niemu bliżej.

– To dlaczego nie powiedziałeś nic o liście, który przysłała mi twoja nauczycielka?

– Jakim liście? – spytał niewinnie Jonah.

– Tym, który znalazłem w twoim plecaku. Twojej nauczycielce najwyraźniej zależało, żebym go przeczytał.

Jonah znowu wzruszył ramionami, które podskoczyły i opadły niczym grzanki w tosterze.

– Chyba po prostu zapomniałem.

– Jak mogłeś zapomnieć o czymś tak ważnym?

– Nie wiem.

– A wiesz, dlaczego nauczycielka chce się ze mną spotkać?

– Nie… – zawahał się Jonah i Miles zorientował się natychmiast, że syn nie mówi prawdy.

– Synu, masz kłopoty w szkole?

Chłopiec zamrugał szybko powiekami i podniósł wzrok. Ojciec zwracał się do niego „synu” tylko wtedy, gdy Jonah coś zmalował.

– Nie, tato. Nigdy nie rozrabiam. Przysięgam.

– Wobec tego, o co chodzi?

– Nie wiem.

– Zastanów się.

Jonah wiercił się na krześle, wiedząc, że wyczerpał limit ojcowskiej cierpliwości.

– No, może miałem trochę problemów z niektórymi lekcjami.

– Przecież zapewniłeś mnie, że w szkole wszystko w porządku.

– Bo w szkole jest w porządku. Panna Andrews to naprawdę miła osoba i bardzo mi się tam podoba. – Jonah milczał przez chwilę, po czym dodał: – Po prostu czasami rozumiem nie wszystko, co się dzieje na lekcjach.

– Po to chodzisz do szkoły. Żeby się nauczyć.

– Wiem – odpowiedział chłopiec – ale jest inaczej niż u pani Hayes w zeszłym roku. Domowe zadania są trudne. Nie wszystkie potrafię odrobić.

Jonah sprawiał wrażenie przestraszonego i jednocześnie zawstydzonego. Miles położył dłoń na ramieniu syna.

– Czemu nie zwierzyłeś mi się ze swoich kłopotów?

Minęła długa chwila, zanim Jonah odpowiedział na pytanie ojca.

– Bo nie chciałem – rzekł w końcu – żebyś był na mnie wściekły.

* * *

Po śniadaniu, upewniwszy się, że Jonah jest gotów do wyjścia, Miles pomógł synkowi włożyć plecak i odprowadził go do drzwi. Od śniadania Jonah prawie się nie odzywał. Przykucnąwszy, Miles pocałował go w policzek.

– Nie martw się o popołudnie. Wszystko będzie dobrze, tak?

– Tak – wymamrotał Jonah.

– I nie zapomnij, że przyjadę po ciebie, nie wsiadaj więc do autobusu.

– Tak – powtórzył mały.

– Kocham cię, mistrzu.

– Ja też cię kocham, tatusiu.

Miles patrzył za synkiem, który ruszył wolno w stronę przystanku autobusowego na rogu ulicy. Wiedział, że w przeciwieństwie do niego, Missy nie byłaby zaskoczona wydarzeniami dzisiejszego poranka. Bez wątpienia orientowałaby się, że Jonah ma kłopoty w szkole. Zawsze była na bieżąco w takich sprawach. Zawsze czuwała nad wszystkim.Rozdział 3

W trzy godziny po spotkaniu z Charliem Miles wjechał na parking przed szkołą podstawową Grayton. Właśnie skończyły się lekcje i dzieci wychodziły na dziedziniec, kierując się ku czekającym na nie autobusom. Szły powoli w kilkuosobowych grupkach. Miles dostrzegł Jonaha w tej samej chwili, co syn jego. Chłopiec pomachał mu radośnie i puścił się biegiem w stronę samochodu. Miles wiedział, że za kilka lat, kiedy Jonah będzie nastolatkiem, nie podbiegnie już w ten sposób. Synek wpadł w jego szeroko otwarte ramiona i Miles uściskał go mocno, ciesząc się tą bliskością, dopóki mógł.

– Hej, kolego, jak tam w szkole?

– Fajnie – odpowiedział Jonah, odchylając się trochę. – A jak praca?

– Lepiej teraz, gdy już skończyłem.

– Aresztowałeś kogoś dzisiaj?

Miles pokręcił przecząco głową.

– Dziś nie. Może aresztuję jutro. Posłuchaj, chciałbyś pójść na lody, jak już skończę tutaj?

Jonah pokiwał entuzjastycznie głową i Miles postawił go na ziemi.

– No to świetnie. – Pochylił się i zajrzał synowi w oczy. – Chcesz poczekać na boisku przez ten czas, gdy będę rozmawiał z twoją nauczycielką? A może wolisz wejść do środka?

– Nie jestem już malutkim dzieckiem, tato. Poza tym Mark też musi tutaj zostać. Jego mama jest w gabinecie lekarskim.

Miles rozejrzał się i zobaczył najlepszego przyjaciela Jonaha, przestępującego niecierpliwie z nogi na nogę pod obręczą kosza. Miles poprawił synkowi koszulę.

– No to zaczekajcie razem, dobrze? I nie ruszajcie się stąd na krok.

– Nie ruszymy się.

– No, biegnij, ale bądźcie ostrożni.

Jonah podał ojcu plecak i pobiegł do kolegi. Miles rzucił plecak na przednie siedzenie i ruszył przez parking w stronę budynku szkolnego, lawirując między samochodami. Napotkane dzieci wykrzykiwały pozdrowienia, jak również matki, które przyjechały po nie do szkoły. Miles zatrzymywał się i rozmawiał z niektórymi, czekając, aż zamieszanie wreszcie ucichnie. Gdy autobusy i prawie wszystkie samochody odjechały, nauczyciele weszli z powrotem do budynku. Miles rzucił ostatnie spojrzenie w stronę Jonaha i podążył za nimi.

Gdy tylko wszedł do szkoły, uderzył go podmuch gorącego powietrza. Szkoła miała prawie czterdzieści lat i choć klimatyzację wymieniano kilka razy, nie spełniała swego zadania podczas pierwszych tygodni szkoły, gdy panowała jeszcze prawdziwie letnia pogoda. Miles niemal natychmiast poczuł, że się poci. Uniósł przód koszuli i wachlował się, idąc korytarzem. Klasa Jonaha mieściła się w drugim końcu. Gdy wszedł do niej, okazało się, że nikogo tam nie ma.

Przez chwilę myślał, że się pomylił, ale nazwiska dzieci na liście obecności potwierdzały, że znalazł się we właściwej klasie. Spojrzał na zegarek i zorientowawszy się, że przyszedł odrobinę za wcześnie, zaczął spacerować w tę i z powrotem. Zwrócił uwagę na zapisane kredą na tablicy zadanie, uczniowskie stoliki, ustawione w równych rzędach, prostokątny stół, zarzucony kartonem i tubkami z klejem. Na przeciwległej ścianie były przypięte krótkie wypracowania i Miles przyglądał im się, szukając pracy Jonaha, gdy usłyszał za sobą kobiecy głos.

– Przepraszam za spóźnienie. Musiałam odnieść parę drobiazgów do pokoju nauczycielskiego.

Właśnie wtedy Miles zobaczył po raz pierwszy Sarę Andrews.

W tamtej chwili nie poczuł żadnego dreszczu, nie zjeżyły mu się włoski na karku, przeczucia nie rozbłysły jak fajerwerki. Żadnego ostrzeżenia. Nic. Spoglądając wstecz – i myśląc o tym, co miało się potem wydarzyć – wciąż przeżywał na nowo zdumienie. Zawsze jednak będzie pamiętał swoje zaskoczenie faktem, że Charlie miał rację. Sara była atrakcyjna. Nie olśniewała wymuskanym wyglądem, ale z pewnością była kobietą, za którą oglądają się mężczyźni. Miała jasne włosy, obcięte równo tuż nad ramionami, elegancko i jednocześnie wygodnie. Była ubrana w długą spódnicę i żółtą bluzkę. Mimo że miała twarz zarumienioną od upału, jej niebieskie oczy zdawały się emanować świeżością, jak gdyby spędziła dzień, odpoczywając na plaży.

– Nie szkodzi – odrzekł wreszcie Miles. – To ja przyszedłem trochę za wcześnie. – Podał jej rękę. – Jestem Miles Ryan.

Wzrok Sary zatrzymał się przelotnie na jego kaburze. Miles widywał to pełne obawy spojrzenie niejednokrotnie, zanim jednak zdołał cokolwiek powiedzieć, Sara popatrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się. Uścisnęła mu dłoń, jak gdyby nie miało to dla niej znaczenia.

– Jestem Sara Andrews. Cieszę się, że mógł pan dzisiaj przyjść. Przypomniałam sobie już po przesłaniu listu, że nie dałam panu szansy, by zmienić termin spotkania, gdyby ten panu nie pasował.

– Nie miałem najmniejszego problemu. Mój szef jest wyjątkowo wyrozumiały.

Skinęła głową, nie spuszczając wzroku.

– Charlie Curtis, prawda? Poznałam jego żonę, Brendę. Pomaga mi połapać się w tutejszych stosunkach.

– Proszę uważać, zagada panią na śmierć, jeśli pani jej na to pozwoli.

Sara wybuchnęła śmiechem.

– Zdążyłam się już zorientować. Ale jest po prostu wspaniała, naprawdę. Czasami człowiek nowy w jakiejś społeczności czuje się nieco onieśmielony, ona jednak zadała sobie mnóstwo trudu, żebym poczuła się tutaj jak u siebie.

– Jest bardzo kochana.

Przez chwilę stali blisko siebie, nie odzywając się, i Miles natychmiast wyczuł, że Sara straciła swobodę, ponieważ rozmowa nie dotyczyła właściwego tematu. Obeszła dookoła biurko z poważną miną, chcąc wywołać wrażenie, że gotowa jest przejść do rzeczy. Zaczęła przekładać papiery w stertach, szukając tego, co było jej potrzebne. Słońce wyjrzało zza chmury i jego promienie wpadały ukośnie przez okna, oświetlając miejsce, w którym stali. Miles odniósł wrażenie, że temperatura natychmiast zaczęła rosnąć, i znowu szarpnął koszulę. Sara spojrzała na niego.

– Wiem, że jest gorąco… Zamierzałam przynieść wentylator, lecz nie miałam jeszcze okazji go zabrać.

– Wytrzymam – powiedział Miles, ale czuł, że pot spływa mu po klatce piersiowej i plecach.

– Cóż, daję panu dwie możliwości do wyboru. Przysunie pan krzesło i porozmawiamy tutaj, co może skończyć się omdleniem nas obojga, albo też wyjdziemy na dwór, gdzie jest nieco chłodniej. Tam, w cieniu, są ustawione stoliki piknikowe.

– Czy tak będzie w porządku?

– Oczywiście, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

– Ależ skąd. Poza tym Jonah bawi się na boisku i będę mógł mieć na niego oko.

Sara skinęła głową.

– Świetnie. Tylko się upewnię, czy wzięłam wszystko, co trzeba…

W chwilę później wyszli z klasy i skierowali się korytarzem ku drzwiom. Gdy znaleźli się na dworze, Miles spytał:

– Od jak dawna mieszka pani w New Bern?

– Od czerwca.

– Jak się pani podoba?

Podniosła głowę, spoglądając na niego.

– Jest raczej spokojne, ale miłe.

– Skąd pani przyjechała?

– Z Baltimore. Mieszkałam tam od dziecka, ale… – Umilkła na chwilę. – Potrzebna mi była zmiana.

Miles skinął głową.

– Znam to uczucie. Ja też mam czasami ochotę wyjechać stąd gdzie pieprz rośnie.

Na jej twarzy odmalowało się zrozumienie i Miles połapał się natychmiast, że słyszała o Missy. Nic jednak nie powiedziała.

Gdy usiedli oboje przy piknikowym stole, Miles spojrzał na nią ukradkiem. Z bliska, w promieniach słońca, prześwitującego przez gałęzie drzew, jej skóra była gładka, niemal świetlista. Natychmiast nasunęła mu się myśl, że Sara Andrews nigdy nie miała pryszczy, gdy była nastolatką.

– Zatem… – powiedział – …czy mam się zwracać do pani „panno Andrews”?

– Nie, proszę mi mówić „Saro”.

– Cóż, Saro… – przerwał i po chwili Sara dokończyła za niego:

– Zastanawia się pan, dlaczego chciałam z panem porozmawiać?

– Przeszło mi to przez myśl.

Sara rzuciła okiem na leżącą przed nią papierową teczkę, po czym przeniosła wzrok z powrotem na Milesa.

– Po pierwsze, pragnę pana zapewnić, że bardzo się cieszę, iż Jonah chodzi do mojej klasy. Jest wspaniałym chłopcem – zawsze zgłasza się pierwszy na ochotnika, gdy czegoś potrzebuję, i zachowuje się naprawdę sympatycznie wobec innych uczniów. Jest też bardzo grzeczny i jak na swój wiek doskonale się wysławia.

Miles obrzucił ją badawczym spojrzeniem.

– Czemu odnoszę wrażenie, że chce mi pani osłodzić w ten sposób jakąś gorzką pigułkę?

– Czy tak łatwo mnie rozszyfrować?

– No… raczej tak – przyznał Miles i Sara roześmiała się ze zmieszaniem.

– Przepraszam, ale chciałam, żeby pan wiedział, że nie wszystkie sprawy stoją źle. Proszę mi powiedzieć, czy Jonah wspomniał panu choćby słowem, co się dzieje?

– Dopiero dziś rano przy śniadaniu. Gdy spytałem go, dlaczego prosi mnie pani o spotkanie, napomknął jedynie, że ma kłopoty.

– Rozumiem.

Sara milczała przez chwilę, próbując pozbierać myśli.

– Dopiero teraz zdenerwowała mnie pani, Saro – rzekł w końcu Miles. – Chyba nie sądzi pani, że to poważny problem?

– Cóż… – Sara zawahała się. – Naprawdę strasznie mi przykro, że muszę pana zmartwić, ale chyba jest to poważny problem. Jonah ma kłopoty z pewnymi pracami. Prawdę mówiąc, ma kłopoty w ogóle.

– Jak to w ogóle? – spytał Miles, marszcząc brwi.

– Jonah – wyjaśniła spokojnie – ma wielkie zaległości we wszystkim – w czytaniu, pisaniu, ortografii i matematyce. Mówiąc szczerze, nie sądzę, żeby nadawał się do drugiej klasy.

Miles wpatrywał się w nią zdumiony, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

– Zdaję sobie sprawę, jak przykro jest panu tego słuchać – mówiła dalej Sara. – Proszę mi wierzyć, samej trudno byłoby mi znieść takie wiadomości, gdyby to był mój syn. Dlatego chciałam zdobyć absolutną pewność przed rozmową z panem. Proszę…

Sara otworzyła teczkę i podała Milesowi plik kartek. Prace Jonaha. Miles przejrzał je – dwa sprawdziany z matematyki z jedną tylko prawidłową odpowiedzią, dwie strony, na których należało napisać wypracowanie (Jonahowi udało się nabazgrać kilka nieczytelnych wyrazów), oraz trzy krótkie dyktanda, które Jonah również zawalił. Po długiej chwili Sara podsunęła Milesowi całą teczkę.

– Może pan zatrzymać wszystko. Ja już z tym skończyłam.

– Nie jestem pewien, czy chcę to wziąć – powiedział, wciąż zszokowany.

Sara pochyliła się lekko ku niemu.

– Czy żadna z jego poprzednich nauczycielek nie powiadomiła pana nigdy, że syn ma problemy?

– Nie, nigdy.

– Ani słowem?

Miles odwrócił głowę. Widział przez dziedziniec Jonaha, szalejącego na zjeżdżalni na boisku. Tuż za nim sunął Mark. Mężczyzna zacisnął nerwowo dłonie.

– Matka Jonaha zmarła, gdy miał pójść do przedszkola. Wiedziałem, że Jonah kładł czasami głowę na stoliku i płakał. Wszyscy się tym martwiliśmy. Ale nauczycielka nie narzekała nigdy na jego postępy w nauce. Jego świadectwa wskazywały, że radzi sobie dobrze. Podobnie było w zeszłym roku.

– Czy sprawdzał pan prace, które miał odrobić w domu?

– Nigdy nie miał żadnych zadań domowych. Poza rysunkami.

Teraz, oczywiście, brzmiało to idiotycznie, nawet dla niego. Czemu więc nie zwrócił na to uwagi wcześniej? Byłeś trochę zbyt zajęty własnym życiem, co? – podpowiedział mu głos wewnętrzny.

Miles westchnął, zły na siebie, zły na szkołę. Sara zdawała się czytać w jego myślach.

– Wiem, że zastanawia się pan, jak mogło do tego dojść, i ma pan pełne prawo do zdenerwowania. Nauczycielki Jonaha miały obowiązek uczyć go, a nie robiły tego. Jestem pewna, że nie kierowały się złymi intencjami – prawdopodobnie cała ta sytuacja wynikła stąd, że nikt nie chciał za bardzo go naciskać.

Miles rozważał jej słowa przez długą chwilę.

– Po prostu wspaniale – mruknął.

– Proszę posłuchać – powiedziała Sara – nie zaprosiłam pana tylko po to, żeby przekazać złe wiadomości. Gdybym tak postąpiła, zaniedbałabym moje obowiązki. Chciałam, żebyśmy wspólnie znaleźli najlepszy sposób, w jaki moglibyśmy pomóc Jonahowi. Nie chcę, żeby powtarzał ten rok, i sądzę, że przy odrobinie dodatkowego wysiłku nie będzie to konieczne. Wciąż jeszcze może nadrobić zaległości.

Nie od razu dotarł do niego sens jej słów i gdy popatrzył na nią, Sara pokiwała głową.

– Jonah jest bardzo inteligentny. Gdy się czegoś uczy, zapamiętuje to. Po prostu wymaga trochę więcej uwagi, niż mogę mu poświęcić na lekcji.

– Co to oznacza?

– Potrzebuje pomocy po szkole.

– Prywatnego nauczyciela?

Sara wygładziła dłonią spódnicę.

– To jedna z możliwości, ale może okazać się bardzo kosztowna, zwłaszcza że Jonahowi potrzebna jest pomoc od podstaw. Nie mówimy tu o algebrze – obecnie jesteśmy na etapie dodawania liczb jednocyfrowych, na przykład trzy plus dwa. Jeśli idzie o czytanie, musi po prostu ćwiczyć. To samo z pisaniem, chodzi przecież o wprawę. Jeśli nie ma pan pieniędzy w nadmiarze, lepiej będzie, jeśli zajmie się pan tym sam.

– Ja?

– To wcale nie takie trudne. Będzie pan z nim czytał, każe mu pan czytać sobie na głos, pomoże mu pan odrobić zadane lekcje i tak dalej. Nie sądzę, żeby miał pan jakikolwiek problem z tym, co zadaję.

– Nie wyobraża sobie pani, jakie miałem świadectwa, gdy byłem dzieckiem.

Sara roześmiała się, po czym mówiła dalej:

– Zapewne ułatwi panu sprawę ustalony rozkład zajęć. Wiem z doświadczenia, że dziecko zapamiętuje wtedy najlepiej. Poza tym stosowanie codziennie tego samego rozkładu gwarantuje, że będzie pan konsekwentny, a tego Jonah potrzebuje najbardziej.

Miles poprawił się na krześle.

– To nie jest wcale takie łatwe, jak się pani wydaje, Saro. Mój harmonogram wygląda różnie. Czasami jestem w domu o czwartej, kiedy indziej znowu wracam, gdy Jonah już śpi.

– Kto zajmuje się nim po szkole?

– Pani Knowlson, nasza sąsiadka. Jest wspaniała, ale raczej nie podoła odrabianiu z Jonahem pracy domowej. Ma ponad osiemdziesiąt lat.

– A ktoś inny? Może dziadkowie?

Miles pokręcił przecząco głową.

– Rodzice Missy przenieśli się po jej śmierci na Florydę. Moja matka zmarła, gdy kończyłem szkołę średnią, a ojciec wyjechał, gdy poszedłem do college’u. Nie wiem nawet, gdzie się podziewa przez większą część czasu. Od dwóch lat jesteśmy z Jonahem właściwie całkiem zdani na siebie. Proszę mnie źle nie zrozumieć – to świetny dzieciak i czasem jestem szczęśliwy, że mam go tylko dla siebie. Bywa jednak, że nie potrafię oprzeć się myśli, o ile byłoby nam łatwiej, gdyby rodzice Missy zostali w naszym miasteczku albo gdyby mój ojciec był bardziej osiągalny.

– Na przykład, w tej konkretnej sytuacji, prawda?

– Właśnie – odpowiedział i Sara znów się roześmiała. Podobał mu się jej śmiech. Był dźwięczny i niewinny, jak u dziecka, które jeszcze nie zrozumiało, że świat to nie tylko radość i zabawa.

– Przynajmniej traktuje to pan poważnie – zauważyła Sara. – Żeby pan wiedział, ile podobnych rozmów przeprowadziłam z rodzicami, którzy albo nie chcieli mi wierzyć, albo całą winę zwalali na mnie.

– Często się to zdarza?

– Częściej, niż mógłby pan sobie wyobrazić. Zanim przesłałam panu list, radziłam się nawet Brendy, jak najoględniej panu o tym powiedzieć.

– I co pani poradziła?

– Żebym się nie obawiała, bo nie zareaguje pan zbyt nerwowo. Że przede wszystkim zmartwi się pan Jonahem i będzie pan otwarty na to, co mówię. Potem dodała, żebym się nie lękała ani odrobinę bardziej, nawet jeśli będzie pan miał broń przy sobie.

– Nie mogła tego powiedzieć!

– Owszem, powiedziała, ale musiał pan tam wtedy być.

– Już ja z nią pogadam!

– Nie, proszę tego nie robić. To oczywiste, że pana lubi. Zresztą sama mi to zdradziła.

– Brenda lubi wszystkich.

W tym momencie Miles usłyszał, jak Jonah woła Marka, żeby się z nim ścigał. Mimo upału obaj chłopcy puścili się pędem przez boisko, obiegając kilka słupków, zanim zawrócili.

– Trudno mi uwierzyć, ile w nich energii – rzekła z podziwem Sara. – Bawili się dokładnie tak samo w porze lunchu.

– W pełni panią rozumiem. Nie pamiętam, kiedy czułem się tak ostatni raz.

– Och, proszę nie przesadzać. Wcale nie jest pan stary. Ile pan ma lat? Czterdzieści, czterdzieści pięć?

Miles zrobił przerażoną minę i Sara mrugnęła do niego.

– Drażnię się z panem – uśmiechnęła się.

Miles otarł czoło z udawaną ulgą, zdziwiony odkryciem, że rozmowa z Sarą sprawia mu przyjemność. Z jakiegoś powodu był to niemal flirt i podobało mu się to bardziej, niż jego zdaniem powinno.

– Dziękuję… chyba.

– Bardzo proszę – odpowiedziała, starając się ukryć uśmiech, ale jej wysiłki spełzły na niczym. – Teraz jednak… – zawiesiła głos. – Na czym to stanęliśmy?

– Powiedziała mi pani, że brzydko się starzeję.

– Nie, jeszcze przedtem… Ach tak, mówiliśmy o pańskim rozkładzie dnia i przekonywał mnie pan, że w żaden sposób nie uda się panu pracować z Jonahem regularnie.

– Nie twierdziłem, że to całkiem niemożliwe. Po prostu nie będzie to łatwe.

– Kiedy ma pan wolne popołudnia?

– Zwykle w środy i piątki.

Gdy Miles głowił się na rozwiązaniem tej sytuacji, Sara najwyraźniej podjęła decyzję.

– Cóż, zwykle tego nie robię, ale zawrę z panem układ – rzekła powoli. – Jeśli, oczywiście, pasuje to panu.

– Jaki układ? – zdziwił się Miles, unosząc brwi.

– Będę pracowała z Jonahem po szkole w pozostałe trzy dni tygodnia, jeśli obieca pan, że będzie pan robił to samo w swoje wolne dni.

Miles nie potrafił ukryć zaskoczenia.

– Zrobiłaby to pani?

– Nie dla każdego ucznia. Ale jak już powiedziałam, Jonah jest przemiły i wiele przeżył przez ostatnie dwa lata. Pomogę z przyjemnością.

– Naprawdę?

– Proszę się tak nie dziwić. Nauczyciele są w większości bardzo oddani swojej pracy. Poza tym zwykle jestem w szkole do czwartej, toteż nie będzie z tym w ogóle kłopotu.

Gdy Miles nie odpowiedział od razu, Sara umilkła.

– Nie będę ponawiała propozycji, proszę więc ją przyjąć lub odrzucić – rzekła w końcu.

Miles był wyraźnie zakłopotany.

– Dziękuję – rzekł poważnie. – Nie potrafię wyrazić, jak ogromnie jestem pani wdzięczny.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Ale będę potrzebowała jednej rzeczy, żebym mogła wykonać dobrze moją pracę. Proszę to potraktować jako moje honorarium.

– Co takiego?

– Wentylator, i to dobry. – Wskazała gestem głowy budynek szkolny. – Tam jest gorąco jak w piecu.

– Ma go pani u mnie jak w banku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: