Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nera. Część 1: powieść z życia współczesnego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nera. Część 1: powieść z życia współczesnego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 259 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przed­mo­wa.

Dnia 19-go mar­ca 1887 roku, W sam dzień imie­nin swo­ich, umarł w Ge­ne­wie Jó­zef Igna­cy Kra­szew­ski, zna­ko­mi­ty pi­sarz i oby­wa­tel na mia­rę nie­po­spo­li­tą.

Znę­ka­ny przej­ścia­mi słyn­ne­go pro­ce­su, któ­ry groź­ną bu­rzą prze­cią­gnął nad la­ta­mi jego sta­ro­ści, wy­czer­pa­ny wię­zie­niem w twier­dzy mag­de­bur­skiej i zła­ma­ny nur­tu­ją­cą go cho­ro­bą, za­mknął oczy na ob­cej zie­mi, jako emi­grant, po­zba­wio­ny pra­wa po­wro­tu do oj­czy­zny.

Zwło­ki jego spo­czę­ły w gro­bie za­słu­żo­nych na Skał­ce w Kra­ko­wie.

Był Kra­szew­ski dla li­te­ra­tu­ry pol­skiej i dla na­ro­du za­słu­żo­nym istot­nie, jak mało kto. Zja­wie­nie się jego i dzia­łal­ność były opatrz­no­ścio­we. Przy­szedł, aby stwo­rzyć no­wo­cze­sną po­wieść pol­ską i pchnąć ją we­spół z Ko­rze­niow­skim i Kacz­kow­skim na sze­ro­kie tory buj­ne­go i wszech­stron­ne­go roz­wo­ju, ja­kie­go świad­ka­mi je­ste­śmy obec­nie. Przy­szedł, jako ge­niusz pra­cy, bi­ją­cy nie­ustan­nie mło­tem w że­la­zne, oku­te drzwi, za­my­ka­ją­ce przed na­ro­dem jego wła­sne ju­tro – i te drzwi pod ude­rze­nia­mi jego mło­ta pę­kły. "Wpadł przez nie do głę­bin ży­cia na­ro­do­we­go ożyw­czy pro­mień świa­tła i krze­pią­cy prąd po­wie­trza, da­ją­ce­go od­dech płu­com.

Książ­ka pol­ska za jego spra­wą do­tar­ła tam, gdzie jej przed­tem nie było – do pa­ła­ców wiel­ko­pań­skich i do dwor­ków eko­nom­skich, do sa­lo­nów miesz­czań­skich i do izb ubo­gich, gdzie sy­la­bi­zo­wa­no ją przy ską­pem świe­tle świe­cy ło­jo­wej.

Naj­po­czyt­niej­szy ze wszyst­kich – jacy kie­dy­kol­wiek przed Sien­kie­wi­czem byli – pi­sa­rzy pol­skich, ob­da­rzo­ny prze­bo­ga­tą fan­ta­zyą, umy­słem by­strym, ory­en­tu­ją­cym się nie­zmier­nie ła­two i ogar­nia­ją­cym nie­mal wszyst­kie dzie­dzi­ny ży­cia, na­uki i sztu­ki, za­wsze czyn­ny i nie za­nie­dbu­ją­cy żad­ne­go obo­wiąz­ku, od­da­ny w rów­nej mie­rze spra­wom pu­blicz­nym, jak pra­cy li­te­rac­kiej, roz­pra­sza­ją­cy się na ty­sią­ce drob­nych szcze­gó­łów, a jed­no­cze­śnie moc­nym ak­tem woli zdol­ny za­wsze do ze­środ­ko­wa­nia sił swo­ich na za­mie­rzo­nem przed­się­wzię­ciu – zdu­mie­wa nas Kra­szew­ski ogro­mem tego, co do­ko­nał.

Nie ma on so­bie rów­nych pod tym wzglę­dem nie­tyl­ko w na­szej li­te­ra­tu­rze, lecz wo­gó­le nie­wie­lu jest pi­sa­rzy eu­ro­pej­skich, któ­rzy­by na jed­nej z nim li­nii sta­nąć mo­gli. Chy­ba tyl­ko Lo­pez de Vega lub Cal­de­ron prze­wyż­szy­li go plo – dno­ścią, nie do­ści­gnę­li jed­nak sze­ro­ko­ścią za­kre­su spraw po­dej­mo­wa­nych.

Z pod pió­ra Kra­szew­skie­go wy­cho­dzi­ły bo­wiem nie­tyl­ko po­wie­ści, lecz obok nich po­ezye i roz­pra­wy hi­sto­rycz­ne, wra­że­nia z po­dró­ży, li­sty z kra­jów ob­cych, pa­mięt­ni­ki, któ­re przy­go­to­wy­wał do dru­ku i opa­try­wał ko­men­ta­rza­mi, wresz­cie ar­ty­ku­ły pu­bli­cy­stycz­ne, czy to wów­czas, gdy re­da­go­wał w naj­go­ręt­szej do­bie przed­pow­sta­nio­wej "Ga­ze­tę co­dzien­ną", po­wo­ła­ny na to sta­no­wi­sko przez Le­opol­da Kro­nen­ber­ga, czy póź­niej, kie­dy osiadł­szy w Dreź­nie, nie prze­sta­wał słu­żyć kra­jo­wi.

Nie­po­dob­na bez głę­bo­kie­go uzna­nia dla pra­cy ludz­kiej wo­gó­le, a dla pra­cy tego wy­jąt­ko­we­go Po­la­ka, któ­ry umiał zwy­cię­żyć ra­so­wą "nie­pro­duk­cyj­ność", pa­trzeć na do­ro­bek pi­sar­ski Kra­szew­skie­go.

Był wszę­dzie. Na każ­dem polu pi­śmien­nic­twa po­zo­sta­ły po nim trwa­łe śla­dy, świad­czą­ce

O nie­po­spo­li­tej ży­wot­no­ści tego umy­słu, któ­ry do póź­nej sta­ro­ści za­cho­wał ener­gię i rzad­ką ru­chli­wość.

Przedew­szyst­kiem jed­nak na­le­ży mu się i za­wsze na­le­żeć bę­dzie ho­no­ro­we miej­sce po­śród po­wie­ścio­pi­sa­rzy pol­skich.

Co­kol­wiek bo­wiem ze sta­no­wi­ska współ­cze­snych na­szych wy­ma­gań ar­ty­stycz­nych mo­gli­by­śmy po­wie­dzieć o po­wie­ści Kra­szew­skie­go, po­zo­sta­nie ona za­wsze naj­wyż­szym ga­tun­kiem tej po­wie­ści, jaka w jego do­bie ist­nia­ła. On zresz­tą tę po­wieść two­rzył , on da­wał jej pod­wa­li­ny, bez któ­rych dal­sza nad­bu­do­wa jej gma­chu może byn­ła­by wręcz nie­moż­li­wa. Szedł nad­to ścież­ka­mi nie­utar­te­mi. Sam prze­rą­by­wał się przez gąszcz mro­ków, któ­ry go ota­czał. Wy­szedł ze śro­do­wi­ska zie­miań­skie­go, z Wo­ły­nia, i był­by może po­zo­stał zwy­kłym zie­mia­ni­nem wo­łyń­skim, gdy­by nie Wil­no, ser­ce Li­twy, w któ­rem zna­lazł się, jako słu­chacz świet­ne­go pod­ów­czas, acz do­ga­sa­ją­ce­go już uni­wer­sy­te­tu. Tam zbli­żył się do ogni­ska wie­dzy i to zde­cy­do­wa­ło o dal­szych jego dro­gach. Uni­wer­sy­te­to­wi wi­leń­skie­mu za­wdzię­czał też nie­wąt­pli­wie tę ła­twość, z jakę w na­stęp­stwie umiał się za­brać do stu­dy­owa­nia dzie­jów oj­czy­stych, z któ­rych nie­prze­bra­ną ręką czer­pał te­ma­ty do swo­ich po­wie­ści. Do­dać na­le­ży, że czy­nił to w wie­lu wy­pad­kach – pierw­szy, bez­po­śred­nio ma­jąc do czy­nie­nia ze źró­dła­mi, nie­tknię­te­mi jesz­cze przez hi­sto­ry­ków. A jed­nak, mimo, iż na­uka hi­sto­rycz­na nie mia­ła jesz­cze w owych cza­sach ani tych me­tod, w ja­kie zbroj­na jest obec­nie, ani tylu pra­cow­ni­ków na swo­jej ni­wie, któ­rzy dzi­siaj gro­ma­dzą ma­te­ry­ały, uła­twia­ją­ce po­wie­ścio­pi­sa­rzo­wi ro­bo­tę i wpro­wa­dza­ją­ce go od­ra­zu na dro­gę praw­dy dzie­jo­wej, Kra­szew­ski po­tra­fił dro­gą swo­jej wy­jąt­ko­wej in­tu­icyi do­cho­dzić sam do tej praw­dy i oprzeć na niej cały cykl swo­ich po­wie­ści hi­sto­rycz­nych – cykl do dzi­siej­sze­go dnia nie­za­stą­pio­ny, jako zdro­wy po­karm dla du­szy i umy­słu sze­ro­kich warstw czy­tel­ni­czych.

Tak po­wsta­ła przedew­szyst­kiem "Sta­ra baśń", któ­ra jest naj­lep­szym do­tych­czas ob­ra­zem nie­nau­ko­wym Pol­ski przed­hi­sto­rycz­nej.

Bo­ga­ta fan­ta­zya Kra­szew­skie­go po­zwo­li­ła mu nad­to snuć w nie­skoń­czo­ność baj­kę po­wie­ścio­wą.

Była to nie­raz baj­ka pro­sta, nie si­lą­ca się na nad­zwy­czaj­ność po­my­słu, nie utrzy­mu­ją­ca uwa­gi W ja­kiemś szcze­gól­nem na­pię­ciu, lecz nie po­zba­wio­na nig­dy po­wa­bu, a wzno­szą­ca się nie­raz do wy­żyn praw­dzi­wej sztu­ki ro­man­so­pi­sar­stwa hi­sto­rycz­ne­go, jak w po­wie­ściach z epo­ki sa­skiej, któ­ra w sta­łym miesz­kań­cu Dre­zna wy­jąt­ko­we­go zna­la­zła in­ter­pre­ta­to­ra.

Wy­bor­ny znaw­ca spo­łe­czeń­stwa pol­skie­go, zwłasz­cza szlach­ty, z któ­rej sam wy­szedł i któ­rej przy­wa­ry od­two­rzył w sze­re­gu oby­cza­jo­wych po­wie­ści współ­cze­snych, zo­sta­wił nam Kra­szew­ski nie­po­spo­li­ty tak­że ob­raz swo­jej epo­ki, któ­ra nie prze­sta­nie nas in­te­re­so­wać nig­dy z dwóch wzglę­dów – na­przód dla­te­go, że w tej wła­śnie epo­ce do­ko­ny­wa­ły się głę­bo­kie prze­mia­ny w struk­tu­rze spo­łecz­nej na­ro­du, któ­ry w ca­łej lep­szej swo­jej czę­ści świa­do­mie dą­żył do uwłasz­cze­nia wło­ścian prze­chy­lać się za­czy­nał ku de­mo­kra­ty­zmo­wi no­wo­cze­sne­mu, zrzu­ca­jąc z sie­bie sko­ru­pę szla­chet­czy­zny, po­wtó­re, że była to epo­ka prze­ła­my­wa­nia się ro­man­ty­zmu i kieł­ko­wa­nia re­ak­cyi prze­ciw nie­mu, któ­ra po po­wsta­niu 1863 r. przy­bra­ła po­stać t… zw. "po­zy­ty­wi­zmu war­szaw­skie­go".

Sam Kra­szew­ski nie był nig­dy czy­stej krwi ro­man­ty­kiem, nie zo­stał tak­że po­zy­ty­wi­stą. Umys ego, któ­ry z nie­zmier­ną rzut­ko­ścią prze­no­sił się z za­gad­nie­nia na za­gad­nie­nie, nie po­zwo­lił mu nig­dy za­mknąć się w klam­rach jed­nej idei lub jed­nej dok­try­ny hi­sto­ry­ozo­ficz­nej, spo­łecz­nej, czy eko­no­micz­nej. Kra­szew­ski nie był nig­dy ani dzia­ła­czem, ani słu­gą żad­ne­go stron­nic­twa po­li­tycz­ne­go, nie za­cią­gnął się też na sta­łe pod żad­ną cho­rą­giew tego lub in­ne­go pro­gra­mu li­te­rac­kie­go. Szedł za­wsze dro­gą, któ­ra wy­da­wa­ła mu się w da­nej chwi­li naj­lep­szą dla na­ro­du i in­te­re­sów na­ro­du bro­nił z siłą prze­ko­na­nia. Z uspo­so­bie­nia i tem­pe­ra­men­tu ra­czej po­stę­po­wiec, niż kon­ser­wa­ty­sta, da­le­kim był jed­nak od jed­no­stron­ne­go po­tę­pia­nia prze­szło­ści, mimo, że jej wady znał, jak może nikt ze współ­cze­snych, i od­wra­cał się ze wstrę­tem od spla­mio­nych kart na­szej hi­sto­ryi.

Nie pi­sze­my tu cha­rak­te­ry­sty­ki po­wie­ścio­pi­sa­rza, ani oby­wa­te­la, roz­trzą­sa­nie bo­wiem po­szcze­gól­nych za­let i war­to­ści jed­ne­go i dru­gie­go za­pro­wa­dzi­ło­by nas zbyt da­le­ko.

Przy­po­mi­na­my tyl­ko 25-tą rocz­ni­cę zgo­nu i set­ną uro­dzin (26-go lip­ca 1812 r.) jed­ne­go z naj­wy­bit­niej­szych Po­la­ków, ja­kich wy­dał wiek XIX.

Był czas, że imię jego było na wszyst­kich ustach i we wszyst­kich ser­cach. Czas ten mi­nął. Na­sta­ła doba zo­bo­jęt­nie­nia i co­raz czę­ściej spo­ty­ka­nej nie­pa­mię­ci.

Prze­ciw tej nie­pa­mię­ci wy­stą­pić wła­śnie chce­my. Kra­szew­skie­mu na­le­ży się od na­ro­du nie­tyl­ko po­żół­kły waw­rzyn, któ­ry zdo­bi jego sar­ko­fag na Skał­ce, ale żywa wdzięcz­ność, bo­wiem pi­sma jego speł­nia­ją dziś jesz­cze rolę zna­ko­mi­tą w sze­rze­niu świa­tła i dłu­go jesz­cze będą sta­no – wiły ulu­bio­ną lek­tu­rę wie­lo­ty­sięcz­nych rzesz czy­tel­ni­czych. Spo­tkał je bo­wiem ten za­szczyt, że od­daw­na "zbłą­dzi­ły pod strze­chę". W set­ną rocz­ni­cę jego uro­dzin da­je­my czy­tel­ni­kom na­szym po­wieść, któ­ra do­tąd nie była dru­ko­wa­na W wy­da­niu książ­ko­wem, a wy­cho­dzi­ła w r. 1896 w od­cin­ku "Ga­ze­ty Pol­skiej".

Zdzi­sław Dę­bic­ki.

Była to so­bie ślicz­na, jak anioł, mat­ka, do­bry, jak chleb, choć do rany przy­ło­żyć, – oj­ciec, i mie­li syna, któ­ry z pięk­no­ścią mat­ki łą­czył w so­bie wszyst­kie przy­mio­ty ro­dzi­ca. Je­dy­na­ka, któ­ry oprócz tego miał być pa­nem mi­lio­no­wej for­tu­ny, spad­ko­bier­cą dwóch zna­ko­mi­tych ro­dzin i sta­re­go, pięk­ne­go imie­nia, wy­cho­wa­no w je­dwab­nych, edre­do­no­wych po­dusz­kach, kar­miąc słod­kie­mi ca­łu­sa­mi, i wy­rósł na ide­al­ne­go mło­dzień­ca; ale iro­nia losu, nie prze­ba­cza­jąc ni­ko­mu, – w sa­mym roz­kwi­cie za­gro­zi­ła tej dro­giej ro­śli­nie. Le­ka­rze znaj­do­wa­li, że pan Le­sław hra­bia Czarn­kow­ski miał pew­ne uspo­so­bie­nie, któ­re po­trze­bo­wa­ło po­krze­pie­nia, wzmoc­nie­nia nie le­ka­mi, ale kli­ma­tem.

Prze­ra­że­ni ro­dzi­ce my­śle­li i ra­dzi­li, co wy­brać, – Kair, Al­gier, czy po­łu­dnio­wą Fran­cyę, czy któ­rą z tych sła­wio­nych sta­cyi kli­ma­tycz­nych, w ostat­nich cza­sach tak roz­mno­żo­nych u brze­gów mórz i w gó­rach. Po dłu­gich na­ra­dach le­ka­rzy, lu­dzi do­świad­cze­nia i wła­snych na­tchnień, a może i in­stynk­tu mło­dzień­ca, od dwóch lat już Le­sław spę­dzał zimy i po­cząt­ki wio­sny w Niz­zy, mimo wia­trów, pyłu i wrza­wy, jaką tu znaj­do­wał. Po­trze­ba mu było dużo ży­cia, roz­tar­gnień, za­ję­cia dla oczu i umy­słu, a w Niz­zy mógł zna­leźć wszyst­ko, cze­go za­pra­gnął, do wy­bo­ru, urzą­dzić się, jak chciał, to­wa­rzy­stwo so­bie zło­żyć we­dle upodo­ba­nia. My­śla­no na­przód o wy­na­ję­ciu wil­li, po­tem, po roz­my­słach wie­lu, lu­dzie, na­wy­kli do zu­peł­nej, na­wet w drob­nost­kach, nie­za­leż­no­ści, osą­dzi­li, że tyl­ko we wła­snym domu pa­nem być moż­na i za­pew­nić so­bie wszyst­ko, cze­go du­sza za­pra­gnie, choć­by po­tem kie­dyś dom ten ze stra­tą przy­szło od­stą­pić.

Na­by­to więc prze­ślicz­ną po­sia­dłość z du­żym ogro­dem, daw­niej no­szą­cą ja­kieś imię żeń­skie, a dziś prze­zwa­ną wil­la Le­li­wa. Herb mat­ki, któ­re­go brzmie­nie dla cu­dzo­ziem­ców było do przy­swo­je­nia ła­twem, po­słu­żył bar­dzo do­brze.

Wil­la dla jed­ne­go miesz­kań­ca (na­tu­ral­nie z ca­łym dwo­rem, nie­odbi­cie mu po­trzeb­nym), do któ­re­go cza­sem tyl­ko przy­jeż­dża­li ro­dzi­ce w go­ści­nę, nie po­trze­bo­wa­ła być zbyt wiel­ką cho­ciaż dla hr. Le­sła­wa aż nad­to ob­szer­ną, bo par­ter, su­te­re­ny i pię­tro jed­no dla dwóch skrom­nych ro­dzin by star­czy­ły; – od­zna­cza­ła się szcze­gól­niej prze­ślicz­nym ogro­dem, nie­gdyś przez wiel­kie­go mi­ło­śni­ka drzew, krze­wów i kwia­tów za­ło­żo­nym con amo­re, a te­raz cud­nie roz­wi­nię­tym. Co tyl­ko W tym szczę­śli­wym kli­ma­cie przy­swo­jo­nem być mo­gło, ogród za­wie­rał i, po­cząw­szy od palm, do naj­wy­szu­kań­szych i naj­rzad­szych ro­ślin pną­cych, – wszyst­ko tu ad­mi­ro­wa­no. Cała jed­na ścia­na wil­li na wio­snę okry­ta by­wa­ła roz­kwi­tłą gli­cy­nią, któ­ra jak­by bla­do­li­lio­wą za­sło­nę na niej roz­wie­sza­ła.

Z nad­zwy­czaj­nem sta­ra­niem i ele­gan­cyą urzą­dzo­ne było wnę­trze, któ­re zaj­mo­wał hr. Le­sław, ma­jąc do­syć prze­strze­ni, aby w niem wy­god­nie licz­ne na­wet przyj­mo­wać mógł to­wa­rzy­stwo.

Wśród tego zbio­ro­wi­ska ary­sto­kra­tycz­nych po­sta­ci płci obu, naj­roz­ma­it­szych ty­pów, hr. Le­sław przed­sta­wiał sobą je­den z naj­wy­bit­niej­szych, naj­pięk­niej­szych sło­wiań­skich, na któ­rych w Niz­zy nie zby­wa­ło. Bra­kło mu ener­gii i siły, ale za to wdzięk mę­ski, uro­cza har­mo­nia kształ­tów ja­kie­goś Apol­la sta­ro­żyt­ne­go zda­wa­ły się przy­po­mi­nać.

Blon­dyn, z temi łza­we­mi nie­bie­skie­mi oczy­ma, któ­re są pół­noc­nych na­ro­dów cha­rak­te­ry­sty­ką, miał w ustach wy­raz do­bro­ci, na czo­le nie­biań­ską tę­sk­no­tę, w ca­ło­ści ry­sów coś tak sym­pa­tycz­ne­go i po­cią­ga­ją­ce­go, że uro­ko­wi twa­rzy tej nikt oprzeć się nie mógł. Na tych, któ­rzy się w nie­go wpa­trzy­li, może po­stać ta czy­ni­ła wra­że­nie smut­ne, bo się zda­wa­ła jak­by na wie­ku­istą mło­dzień­czość wy­rzeź­bio­ną i na wcze­sne zwięd­nię­cie z nią ra­zem prze­zna­czo­ną, ale to jesz­cze wdzięk jej zwięk­sza­ło. Sta­ra krew, ży­wio­na mi­ło­ści ro­dzi­ciel­skiej tchnie­niem od ko­leb­ki, wy­szla­chet­nio­ny typ pod­nio­sła do naj­wyż­szej ide­ału po­tę­gi. Było W nim coś tak pań­skie­go, tak wy­róż­nia­ją­ce­go się de­li­kat­no­ścią, że o po­cho­dze­nie nikt­by się py­tać nie po­trze­bo­wał. Za­ra­zem jed­nak w męż­czyź­nie już wdzięk nie­mal brał górę nie­wie­ści, cho­ciaż hr. Le­sła­wo­wi na mę­sko­ści nie zby­wa­ło. Kel­ne­ro­wie po ho­te­lach spon­te go od pro­gu ty­tu­ło­wa­li ksią­żę­ciem, co on z uśmiesz­kiem obo­jęt­nym przyj­mo­wał. Praw­da, że nie­zmier­nie sta­ran­ne w każ­dej po­rze dnia i w każ­dej oko­licz­no­ści przy­bra­nie się, szcze­gó­ły stro­ju, po­mi­mo zna­ko­mi­tej pro­sto­ty, wska­zy­wa­ły w nim wiel­kie­go pana. I dwór też, bez któ­re­go je­dy­na­ka nie wy­pusz­cza­no nig­dy, da­wał wy­obra­że­nie o po­ło­że­niu spo­łecz­nem.

Sta­ry, nie­zmier­nie dys­tyn­go­wa­ny ka­mer­dy­ner, Fran­cuz, sam już na pana wy­glą­da­ją­cy, mło­dy i żwa­wy strze­lec, nie­od­stę­pu­ją­cy go, i lo­kaj do po­sług cięż­szych to­wa­rzy­szy­li za­zwy­czaj hra­bie­mu, a w wil­li oprócz tego, przy­bie­ra­no miej­sco­wą służ­bę dla kuch­ni, staj­ni i t… p. Na wiel­kiej sto­pie zwykł był żyć piesz­czo­ny pa­nicz, cho­ciaż umiał i mógł znieść nie­wy­go­dy i do­syć był za­har­to­wa­ny. Te­raz jed­nak, gdy się o pier­si oba­wiać za­czę­to, bacz­nie bar­dzo każ­dy krok swój mu­siał ob­ra­cho­wy­wać hr. Le­sław.

Nie po­trze­bu­je­my mó­wić, iż wy­cho­wa­nie ode­brał naj­wy­kwint­niej­sze, ale prze­waż­nie ko­smo­po­li­tycz­ne, choć nie za­nie­dba­no wa­run­ków miej­sco­wych, jak się wy­ra­ża­no.

Oj­ciec i mat­ka hra­bie­go, obo­je z ro­dzin ary­sto­kra­tycz­nych po­cho­dzą­cy, na­le­że­li do tej epo­ki na­sze­go spo­łecz­ne­go roz­wo­ju, w któ­rej nie przy­wią­zy­wa­no wiel­kie­go zna­cze­nia temu, co tra­dy­cye i prze­szłość prze­ka­za­ły do prze­cho­wa­nia. Hra­bi­na i hra­bia mó­wi­li i cza­sem czy­ty­wa­li po pol­sku, ale głów­nie kształ­ci­li się i żyli du­chem i ję­zy­kiem fran­cu­skim. Nie prze­szka­dza­ło to im ko­chać wła­sne­go kra­ju, ale za­śle­pia­ło nie­co na to, co w nim było naj­cen­niej­szem. Ani oj­ciec, ani mat­ka zresz­tą nie za­sta­na­wia­li się, wy­cho­wu­jąc syna, nad tem, gdzie i jak żyć mu­siał póź­niej. Sta­ra­li się z nie­go przedew­szyst­kiem uczy­nić wiel­ce dys­tyn­go­wa­ne­go czło­wie­ka.

Zdol­no­ści Le­sła­wa uła­twia­ły wy­cho­wa­nie. Gło­wę miał otwar­tą, po­ję­cie ła­twe, zdol­no­ści przy­swa­ja­nia so­bie tego, cze­go uczo­no, wiel­kie, z na­tu­ry jed­nak nie był skłon­nym wni­kać głę­bo­ko i przy­wią­zy­wać się do jed­ne­go przed­mio­tu. Cie­ka­wo­ścią się­gał da­le­ko, sze­ro­ko – i miał uspo­so­bie­nie do en­cy­klo­pe­dycz­no­ści, któ­ra zresz­tą i w ro­dzi­cach była wy­bit­ną.

Sta­rać się o to, aby nic nie było ob­cem, – było za­da­niem głów­nem. Szcze­gól­ne­go po­wo­ła­nia nie czul Le­sław do ni­cze­go i nie po­trze­bo­wał go w so­bie szu­kać. Świat otwie­rał się przed nim ze wszyst­kie­mi da­ra­mi, – a mło­dzie­niec po­wi­nien był tyl­ko przy­spo­so­bić się do tego, aby w nich umiał sma­ko­wać.

Po­ezya, sztu­ka, – cześć pięk­na na­tu­ral­nie wy­ro­bić się mu­sia­ła za­wcze­śnie, a smak do wy­so­kie­go stop­nia wy­kształ­cić. Mło­dość hra­bie­go przy­pa­dła na mo­ment, w któ­rym moda wszyst­ko sta­ro­żyt­ne pod­no­si­ła. Po­trze­ba więc było zo­stać ar­che­olo­giem-dy­le­tan­tem na­wet, aby umieć so­bie dom ume­blo­wać i oto­czyć się temi frasz­ka­mi, bez któ­rych przy­zwo­ici lu­dzie żyć nie mogą.

Hra­bia Le­sław lu­bił to wszyst­ko, ale do­tąd w ży­ciu ca­łem, może skut­kiem tego, że nig­dy do żad­nej wal­ki nie był po­wo­ła­nym, do ni­cze­go się nie roz­na­mięt­niał. Miał wszyst­kie gu­sta swo­je­go sta­nu i po­ło­że­nia, nie da­jąc żad­ne­mu za­pa­no­wać nad sobą.

Pięk­ne ko­nie, pięk­ne sprzę­ty, ob­ra­zy, mu­zy­ka, pięk­ne po­ezye sta­ły nie­mal na­rów­ni z pięk­ne­mi ko­bie­ta­mi. Ser­ce mło­dzień­ca biło re­gu­lar­nie, żywo, lecz nie po­ru­sza­jąc się zbyt­nio, aby nie stra­cić rów­no­wa­gi. Star­si mó­wi­li, pa­trząc w pew­nem od­da­le­niu na nie­go, że jesz­cze nie był – roz­bu­dzo­ny, cho­ciaż lat miał już dwa­dzie­ścia kil­ka. Oj­ciec i mat­ka cie­szy­li się tym tem­pe­ra­men­tem umiar­ko­wa­nym, któ­ry uspo­ka­jał ich na­wet dla zdro­wia syna.

W ca­łem ży­ciu Le­sio nie po­peł­nił do­tąd żad­ne­go zbyt­ku, żad­nej nie­doj­rza­ło­ści ra­żą­cej. Chłod­nym był, ale nie obo­jęt­nym na wra­że­nia. Za­mło­du na­wy­kłym był tak do tego, że miał, co tyl­ko za­pra­gnął, iż pra­wie pra­gnąć moc­no się nie na­uczył.

Mat­ka i oj­ciec z zu­peł­nym spo­ko­jem mo­gli go w świat pu­ścić, nie oba­wia­jąc się o na­stęp­stwa. Le­sław szedł kro­kiem mie­rzo­nym i nie miał dla nich ta­jem­nic.

Ży­cie jego w Niz­zy pły­nę­ło we­dle sze­ma­tu tych, co tu przy­jeż­dża­ją się ba­wić, od­dy­chać zdro­wem po­wie­trzem, szu­kać tyl­ko siły i po­krze­pie­nia. Le­sław na­le­żał do wszyst­kich za­baw wiel­kie­go świa­ta, po­dzie­lał jego za­ję­cia, przy­jaź­nił się głów­nie z naj­wy­bit­niej­sze­mi oso­bi­sto­ścia­mi i czas spę­dzał jak­naj­przy­jem­niej.

Je­że­li uspo­so­bie­nie to­wa­rzy­stwa po­cią­ga­ło je do Mo­na­co, Le­sław je­chał tam na­wet i sia­dał do gry, prze­gry­wa­jąc lub wy­gry­wa­jąc po kil­ka i kil – ka­na­ście ty­się­cy fran­ków z obo­jęt­no­ścią naj­lep­sze­go tonu.

W zbli­ża­niu się i wią­za­niu z ludź­mi miał toż samo po­miar­ko­wa­nie, ani się cał­kiem nie od­da­jąc ni­ko­mu, ani wstrę­tu nie oka­zu­jąc tym, któ­rych spo­łecz­ność przyj­mo­wa­ła do swe­go gro­na.

Bio­rąc udział we wszyst­kich mę­skich ze­bra­niach, obia­dach, pik­ni­kach, sam też cza­sem czuł po­trze­bę przyj­mo­wa­nia u sie­bie, a wów­czas przy­ję­cie w wil­li Le­li­wa by­wa­ło pra­wi­dło­we, cor­rect, – pań­skie, wy­twor­ne, iż mu naj­wy­kwint­niej­szy smak nic za­rzu­cić nie mógł.

Ta­kim, ja­ke­śmy go tu od­wzo­ro­wa­li, wy­da­wał się przy­najm­niej zda­la hr. Le­sław, – choć głę­biej wni­ka­ją­cy w cha­rak­te­ry mó­wi­li, że jest za­mknię­ty. Cała mło­dzież ko­smo­po­li­tycz­na Niz­zy była z nim W bar­dzo do­brych sto­sun­kach, – przy­ja­cie­la po­ufal­sze­go nie miał do­tąd i nie zda­wał się go szu­kać.

Ro­zu­mie się, iż w żeń­skim świe­cie taki dzie­dzic wiel­kie­go ma­jąt­ku, imie­nia i po­zy­cyi so­cy­al­nej mu­siał obu­dzić wiel­kie za­ję­cie.

Pół­świat pa­ry­ski na­strę­czał mu się i ko­kie­to­wał go chci­wie, ary­sto­kra­cya otwie­ra­ła drzwi go­ścin­nie. Z pierw­szym z nich mło­dy hra­bia był do­syć zda­le­ka, ostroż­ny i prze­strze­żo­ny, z dru­gim lu­biąc ob­co­wać, do­tąd so­bie sym­pa­tycz­niej­sze­go nie wy­na­lazł kół­ka, któ­re­mu­by da­wał pierw­szeń­stwo.

Pew­ne­go ran­ka sie­dział jesz­cze w ran­nym ele­ganc­kim stro­ju hra­bia z Fi­ga­rem w ręku przy wy­kwint­nie po­da­nem śnia­da­niu i her­ba­cie, gdy na pro­gu po­ka­zał się je­den z tych mło­dych przy­ja­ciół, któ­rych on tu li­czył wie­lu.

Był nim Ame­ry­ka­nin słusz­ne­go wzro­stu, atle­tycz­nej bu­do­wy, na któ­rym znać było wy­cho­wa­nie z dziel­ną po­łą­czo­ne gim­na­sty­ką, nie­ja­ki Tim Ro­bert. – Syn mi­lio­no­we­go wła­ści­cie­la ja­kichś ba­jecz­nych ko­pal­ni no­we­go świa­ta, Tim Ro­bert od­zna­czał się w Niz­zy szcze­gól­niej spor­tem wszel­kie­go ro­dza­ju, w któ­rym ce­lo­wał. Ame­ry­ka­nin to był no­we­go po­kro­ju, taki, ja­kich two­rzy chwi­la obec­na. Coś szorst­kie­go, wy­raz siły i po­czu­cie zna­cze­nia swe­go głów­nie go ce­cho­wa­ły.

Ame­ry­ka­nin gar­dził nada­wa­niem so­bie po­po­wierz­chow­no­ści uj­mu­ją­cej, ubie­rał się bez sma­ku i sta­ra­nia, ale wy­god­nie, wy­stę­po­wał śmia­ło, mó­wił rzeź­ko. Zna­no go z tego też, iż pie­niędz­mi sy­pał, jak ple­wa­mi, ale na­ów­czas tyl­ko, gdy miał fan­ta­zyę, bo do ni­cze­go ani się wcią­gnąć, ani na­mó­wić nig­dy nie da­wał. Sa­mo­ist­ność była jego mi­ło­ści wła­sne) wy­bit­ną ce­chą.

Bru­net, przy­stoj­ny, kształt­nej bu­do­wy cia­ła, nie miał w so­bie nic uszla­chet­nia­ją­ce­go, wy­glą­dał pa­rob­ko­wa­ło, z nie­zgrab­stwem może umyśl­nem. Ogrom­ne ręce mu­sku­lar­ne zna­mio­no­wa­ły siłę, sze­ro­kie ra­mio­na, kark krót­ki, pier­si wy­nio­słe, nogi krzep­kie kwa­li­fi­ko­wa­ły go nie­mal na her­ku­le­sa cyr­ko­we­go.

Nikt nad nie­go nie był zręcz­niej­szym wio­śla­rzem, lep­szym pły­wa­kiem, woź­ni­cą i jeźdź­cem, a po ca­łych dniach Tim tyl­ko ćwi­cze­nia­mi tego ro­dza­ju był za­ję­ty i w nich prze­wod­ni­czył.

W jaki spo­sów mię­dzy Ti­mem a Le­sła­wem za­wią­zał się przy­ja­ciel­ski sto­su­nek, gdy ich na­tu­ry i tem­pe­ra­men­ta były tak da­le­ce róż­ne, – na to od­po­wia­da­ło pra­wo po­cią­ga­ją­cych się kon­tra­stów. – Nasz hra­bia zresz­tą, jak­kol­wiek de­li­kat­ny, nie był też po­zba­wio­ny siły i zręcz­no­ści, tyl­ko ostat­niej wię­cej miał, niż pierw­szej. Tim z re­pu­bli­kań­ską po­ufa­ło­ścią ob­cho­dził się z hra­bią, – jego ty­tu­łem były te kro­cie fran­ków, któ­re wy­da­wał, a któ­re go na­rów­ni sta­wi­ły z nie­jed­nym ksią­żę­ciem krwi. Tim Ro­bert wie­dział o tem do­brze.

Na po­wi­ta­nie przy­ja­cie­la po­wstał żywo go­spo­darz i pod­szedł po­dać mu rękę, się­ga­jąc dru­gą po pu­deł­ko cy­gar ha­wań­skich, któ­re Tim pa­lił na­mięt­nie, ale w tej chwi­li coś go tak zaj­mo­wa­ło, że, po­dzię­ko­waw­szy po­trzą­śnię­ciem gło­wy, siadł, przy­su­wa­jąc się do Le­sła­wa i za­py­tał:

– A wy, hra­bio, przy­go­to­wa­li­ście ol­brzy­mi bu­kiet, wie­niec, czy wią­zan­kę dla Nery? Rad­bym wie­dzieć.

– Ja?–rzekł z ła­god­nym uśmiesz­kiem spo­koj­nym hra­bia, – ani bu­kie­tu, ani wień­ca, ani Wią­zan­ki, ani zgo­ła nic.

– Dla wy­róż­nie­nia się?–za­py­tał Tim.

– Nie, –od­parł Le­sław, –ale jeszcz­cze nie czu­ję się wca­le tak unie­sio­nym, tak za­chwy­co­nym, jak wy wszy­scy.

– I masz od­wa­gę swe­go prze­ko­na­nia, –do­koń­czył chłod­no Ame­ry­ka­nin. – Ro­zu­miem to… Więc Nera?…

– Prze­ślicz­na! –za­wo­łał Le­sław, –ale, prze­bacz mi, psu­je ją dla mnie tło, na któ­rem wy – stę­pu­je to, co ją ota­cza, prze­szłość, któ­rej się do­my­ślam, cha­rak­ter, jaki awan­tur­ni­cze losy ta­kiej isto­cie nadać mu­sia­ły…

– Chcesz ko­niecz­nie, aby ro­śli­na pie­lę­gno­wa­ną była w wy­kwint­nej cie­plar­ni, bia­łą ręką i po­jo­na krysz­ta­ło­wą wodą.

– Bo pod­le­wa­na z ka­łu­ży za­wsze coś z niej w so­bie za­trzy­ma, –ode­zwał się Le­sław.

Tim słu­chał, zwol­na ma­chi­nal­nie się­ga­jąc te­raz po cy­ga­ro.

– Jako ro­zu­mo­wa­nie, ar­gu­men­ta­cya wa­sza nie wy­trzy­ma kry­ty­ki, – rzekł, – bo na­tu­ra nam uka­zu­je naj­cud­niej­sze two­ry, wzro­słe na gno­jo­wi­skach, – ale masz ta­kie – uspo­so­bie­nie, po­trze­bu­jesz być kar­mio­nym wy­bra­ne­mi ziarn­ka­mi.

Le­sław po­ru­szył ra­mio­na­mi.

– Wstrę­ty i upodo­ba­nia się nie tłó­ma­czą, – od­parł, –są to ta­jem­ni­cze in­stynk­ta, po­wiem wam tyl­ko na unie­win­nie­nie moje… Pro­szę, przy­pa­trz­cie się tym kwiat­kom, tak na­po­zór ślicz­nym, któ­re z bru­ku pa­ry­skie­go prze­le­cia­ły na pył Niz­zy, – chciej­cie zbliz­ka pod­dać je sta­ran­nej ana­li­zie… Zda­la się to błysz­czy, ale na każ­dej znaj­dziesz coś, co ją wstrę­tli­wą czy­ni i zdra­dza, – ka­łu­żę… Te wszyst­kie ide­ały bul­wa­ro­we!! brrr.

Ame­ry­ka­nin po­pa­trzył na nie­go, – nie był wca­le tak wy­bred­nym.

– Wła­śnie Nera ma wyż­szość nie­sły­cha­na nad… temi pięk­no­ścia­mi, bo nic, ani pla­mecz­ki, ani ska­zy jej za­rzu­cić nie moż­na. Wy­zy­wa wa­szą ana­li­zę…

– Ja jej pod­da­wać ana­li­zie ani chcę, ani będę, –ode­zwał się Le­sław, –wolę ad­mi­ro­wać zda­le­ka. Przy­zna­ję, że jest w per­spek­ty­wie za­chwy­ca­ją­cą, a roz­cza­ro­wy­wać się nie czu­ję po­trze­by.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: