Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie ma tego złego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie ma tego złego - ebook

Życie Zuzanny zmienia się o 180 stopni, gdy narzeczony porzuca ją dla innej. Zostaje jej niespłacony kredyt i puste mieszkanie, które miało być wymarzonym  gniazdkiem. Po powrocie do rodzinnej miejscowości Zuza stara się zacząć wszystko od nowa. Jako dziennikarka lokalnej gazety niespodziewanie angażuje się w rozwikłanie tajemnicy morderstwa. Pomaga jej w tym wzbudzająca respekt we wszystkich mieszkańcach panna Krystyna – błyskotliwa i ironiczna emerytka  pasjonująca się szydełkowaniem oraz… zagadkami kryminalnymi.
Miasto huczy od plotek, a w plątaninie tropów niełatwo  znaleźć właściwy ślad… Czy dawne sympatie i szkolni wrogowie pomogą, czy  przeszkodzą w rozwiązaniu zagadki? Czy nieprzyjemna prawda przesłoni idealny obraz dawnych przyjaźni?
„Nie ma tego złego” to zaskakująca, zabawna, a zarazem znakomicie napisana kryminalna łamigłówka. Przekonaj się sama, czy wpadniesz na właściwe rozwiązanie!
Nie do wiary, jak życie potrafi zaskakiwać, szczególnie w miłości!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-448-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Biedny Rzewuski... – westchnęła Honorata składając gazetę. Sięgnęła po porcelanową filiżankę w kwiatki i upiła łyk herbaty. W pokoju unosił się aromat domowego ciasta, nie mogła więc sobie odmówić kolejnego kawałka. O figurę nie musiała dbać, męża już dawno pochowała, a wdowieństwo z odpowiednią tuszą nadawało jej powagi. A przynajmniej tak lubiła tłumaczyć własną słabość do słodyczy.

– Dlaczego biedny? – zainteresowała się panna Krystyna. Nie odrywając oczu od swego odbicia w lustrze, poprawiła siwy kok. Gładko zaczesane włosy nadawały jej twarzy surowy wygląd i tylko lekko przymrużone oczy zdradzały ukryte głęboko poczucie humoru. Jednak większość osób najzwyczajniej w świecie bała się jej ciętego języka. Ona sama była tego świadoma i nawet chlubiła się postrachem, jaki czasem wzbudzała. Zwłaszcza wśród tych, którzy mieli coś do ukrycia.

W końcu, zadowolona z fryzury, zerknęła na przyjaciółkę.

– Dlaczego biedny? – powtórzyła.

– No, jak to? Nie czytałaś? Przecież nie żyje. A taki był z niego miglanc. Pamiętam, jak kradł jabłka w sadzie u Konopki...

– To było ze dwadzieścia lat temu! – Panna Krystyna ni to z oburzeniem, ni to ze śmiechem sięgnęła po laskę. Jak przystało na gospodynię, dyskretnie zlustrowała wnętrze, czy aby na pewno nadaje się do przyjmowania gości. Co prawda Honorata była prawie jak domownik, ale jednak... Porządek musiał być. Szybka inspekcja pozwoliła odetchnąć. Jej pomoc domowa, Irenka, znała się na swej pracy.

Południowy pokój z wykuszem pełnił obecnie rolę saloniku. Kiedyś był to gabinet brata Krystyny, jednak trzy lata po jego śmierci zdecydowała się w końcu go uporządkować. Zamiast monstrualnego biurka stał tu teraz niski stolik do kawy, przykryty sięgającą parkietu szydełkowaną serwetą. Dwa wygodne fotele i kolekcja orchidei dopełniały całości. Oczywiście był też, zajmujący całą ścianę regał z książkami, jednak zniknęły tomy, zalegające kiedyś podłogę. Wszystkie egzemplarze, które po gruntownej selekcji nie zmieściły się na półkach, panna Krystyna oddała do miejskiej biblioteki.

Teraz, wsparta na lasce, westchnęła i przykuśtykała do fotela. Rozsiadła się wygodnie, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalała jej włożona w gips noga. Nie ma co. Nie te lata, by skakać po drabinie.

– Dwadzieścia lat temu..., może, ale chłopak się niewiele zmienił. – Honorata trwała przy swoim. – A zresztą, co ja ci będę mówić. Przecież to zawsze takiego młodego szkoda. I kary boskiej się nie bał...

– Jaki młody człowiek? Grubo po trzydziestce był. I jakiej kary, na miłość boską?

– No, jak to jakiej?! Boskiej, dokładnie! – Honorata aż się zatchnęła. – Przecież samobójca.

– Jaki samobójca? – Coraz bardziej irytowała się panna Krystyna. – Jaki samobójca?

– No przecież tak piszą. – Honorata sięgnęła po gazetę. – „W sobotę wieczorem znaleziono zwłoki znanego działacza sportowego Adama R.” I dalej: „Policja wstępnie wykluczyła działanie osób trzecich...”

– A skąd wiadomo, że to Rzewuski?

Honorata sapnęła.

– No przecież całe miasto o tym huczy!

Panna Krystyna przymknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Niewiele to pomogło. Ot, takie nowomodne sposoby, zupełnie nieskuteczne. Rzuciła więc w myślach kilka przekleństw, które nie przystoją statecznej damie, i od razu poczuła się lepiej.

– Gdybyś była łaskawa zauważyć, od prawie tygodnia nie ruszam się z domu, a moja gosposia raczej nie przynosi mi plotek z miasta.

– Zmień gosposię – poradziła bez zastanowienia Honorata.

– Gdyby to było możliwe... To już nie te czasy. Nie ma zbyt wielu chętnych do takiej pracy. Chociaż i tak nie ma co narzekać. Irenka przychodzi regularnie, zakupy robi, dobrze gotuje, dokładnie sprząta... A że nie jest gadatliwa... Poza tym ona nie jest stąd – znacząco zawiesiła głos.

– Aaaa... – Honorata ze zrozumieniem pokiwała głową. – Element napływowy. A to biedaczka nie ma tu łatwo.

– No nie. I dlatego właśnie dorywczo przychodzi do mnie, bo nic innego nie mogła tu znaleźć. Mąż pracuje w jakiejś stolarni, synek jest w podstawówce, a ona rano dorabia sobie na godziny. Ale niestety, tutejszych układów nie zna.

– Biedaczka... – powtórzyła Honorata. – A wracając do Rzewuskiego...

– To nie mogło być samobójstwo – stanowcze stwierdzenie Krystyny wykluczało wszelkie wątpliwości. – No..., chyba, że to nie Rzewuski.

– Rzewuski na pewno. A czemu nie samobójstwo?

Gospodyni wyprostowała się w fotelu.

– Moja droga. Nie po to przez czterdzieści lat redagowałam kryminały, żeby teraz nie umieć wyciągnąć podstawowych wniosków.

Honorata, niczym mała dziewczynka, klasnęła z uciechy.

– W końcu coś ciekawego! Więc...?

– Rzewuski był wielkim tchórzem. Był cwany, tak, to na pewno. W końcu nie bez powodu zasiadał na tym stołku działacza klubu. A przy okazji miał udziały w innych biznesach. Tyle przekrętów, o jakie go podejrzewano... Ale zawsze śliski był i nigdy mu nic nie udowodniono. Ostrożny drań. Ale samobójstwa by nie popełnił. Gdyby mu jakiś przekręt nie wyszedł, to już szybciej bym się spodziewała, że spakuje torbę i zniknie z horyzontu, zaszyje się gdzieś...

– Na Kajmanach? – wpadła jej w słowo Honorata.

– Dlaczego na Kajmanach?

– Bo w filmach przestępcy zawsze mają tajne konta na Kajmanach, to może też tam się zaszywają – odparła z miną znawcy.

– No dobrze – zgodziła się łaskawie Krystyna. – Niech będzie na Kajmanach.

W ciszy, która na chwilę zaległa w pokoju słychać było tykanie starego sprężynowego zegara. Panna Krystyna machinalnie wygładzała serwetę na stoliku. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to rzekome samobójstwo Rzewuskiego nie ma żadnych podstaw. Znała go o tyle o ile, więcej z plotek niż z osobistych wrażeń, jednak opinię o ludziach umiała sobie szybko wyrobić. I szczyciła się tym, że zazwyczaj jej pierwsze wrażenia były jak najbardziej trafne. A Rzewuskiego lata temu sklasyfikowała jako oślizgłego węgorza. Ot, takie rybie skojarzenie. Śliski, niepewny... Zawsze uśmiechnięty, czaruś taki, kobiety mu z ręki jadły, mężczyźni raczej go unikali, no, chyba że mieli do niego jakiś interes. Facet był uniżenie grzeczny, jeśli mu na tym zależało i zupełnie nieczuły w stosunku do całej reszty.

– Ot, gnojek jeden! – wyrwało jej się mimochodem.

Honorata, przyzwyczajona do niepartykularnych komentarzy przyjaciółki, zbyła to milczeniem. Zresztą panna Krystyna tylko przy Honorci mogła sobie pozwolić na swoje drobne szaleństwa i mówić tak, jak jej się podobało, nie zważając zbytnio, czy kogoś zszokuje, czy nie. Poza tym dzisiejsza polszczyzna jej przekleństwa traktowała jako urocze archaizmy. Gładziła serwetę i coraz wyraźniej klarował jej się pierwszy i oczywisty wniosek.

– Mowy nie ma, by Rzewuski się zabił.

– Skoro to nie samobójstwo, to kto go zabił?

– Pojęcia nie mam. Zresztą..., co mogę? Siedzę w domu. Nawet nie wiedziałam, że to o Rzewuskiego chodzi. Nic nie wiem! Starzeję się!

– Ależ nie przesadzaj – przyjaciółka próbowała oponować. – Przecież nie masz jeszcze osiemdziesiątki.

– Starzeję się jak nic – rzeczowe stwierdzenie urwało wszelki sprzeciw. – Jeszcze chwila, a zupełnie wypadnę z obiegu. Taka kolej rzeczy... Ale zanim przejdę do lamusa coś trzeba zrobić z tym Rzewuskim. Zostawić tak tego nie mogę...

– Co więc chcesz zrobić? Złapiesz zabójcę ?

– No przecież nie będę latać po mieście z tym gipsem na nodze! A właśnie – panna Krystyna jakby sobie raptem o czymś przypomniała... – Czy ty nie powinnaś być właśnie u fryzjera?

Ten drobny wybieg pozwolił na zmianę tematu. Honorata westchnęła teatralnie.

– Bo widzisz... To jest taka tragiczna historia.

– Tragiczna? W jakim sensie?

– W dosłownym niestety. Cokolwiek by wybrać i tak będzie źle.

– A tak konkretniej?

– A mogę zacząć od początku? Wiesz jak nie lubię skróconych wersji wydarzeń. Nic z takich streszczeń nie wynika. Nie mają charakteru!

Panna Krystyna zaśmiała się w myślach. Słabością jej przyjaciółki były rozwlekłe relacje z zasłyszanych plotek i spotkań ze znajomymi. Według Honoraty każdy, nawet najdrobniejszy szczegół miał kolosalne znacznie. Jednak słuchając jej relacji trudno było nadążyć za chaotycznym sprawozdaniem pełnym dygresji i nieustannego przeskakiwania z jednej myśli na drugą. Honorata swoją paplaniną mogła zagadać nawet zawodowych polityków, a to już stanowiło o mierze jej talentu. Widząc jednak zaaferowanie na wpatrzonej w nią twarzy Krystyna nie miała serca, by zaoponować. Poprawiła się wygodnie na fotelu i przygotowała na pełną wersję wydarzeń.

– A więc...?

– A więc ślubu nie będzie! – rzuciła swoją bombę Honorata. – Wszystko odwołane! Ślub, wesele, podróż poślubna. No, po prostu wszystko!

– Wiesz czemu?

– Przecież! Rozmawiałam z matką niedoszłej panny młodej. To w końcu rodzina. Wiesz, że Janinka, siostra moja, świeć Panie nad jej duszą, doczekała się trójki wnucząt, w tym Zuzi. Więc jestem jej jakby cioteczną babką, czy jakoś tak..., chyba. No, w każdym razie Zuzia miała właśnie wychodzić za mąż, ale wszystko się posypało... Może to i dobrze, że teraz wyszło szydło z worka, a nie po ślubie. To by dopiero była tragedia dla dziewczyny. I takie upokorzenie. A tak, popłacze trochę, pocierpi i przeklnie tego swojego byłego. I ma szansę ułożyć sobie życie, bo przecież jeszcze taka stara nie jest. Chociaż, doprawdy, mogłaby się już wydać za mąż. No, ale to przecież nie jej wina, że nie wyszło. Bidulka miała jak najlepsze chęci i się starała, nie ma co. Z tego co Ania, jej matka, wiesz, opowiadała, to miał być ślub jak z bajki. Kościół przygotowywała florystyka, tort zamawiali w Krakowie, w jakiejś modnej cukierni, suknia szyta na zamówienie, materiał sprowadzany sama już nie wiem skąd, koronki na pewno z Belgii... Chociaż chyba bardziej wolę ich czekoladki... No, ale mniejsza z tym. No i fotograf zamówiony, i plener. A wesele to mieli mieć w takim dworku pod Krakowem, co to kiedyś syn Wejterowej się tam za menadżera załapał. Nie na długo zresztą, bo to ekskluzywny lokal, a on na ekskluzywnego faceta nigdy nie wyglądał. No i tyle pieniędzy w to poszło. Ania rozpacza, że przepadły wszystkie zaliczki. Kilkanaście tysięcy ich to kosztowało. Ale powtórzę raz jeszcze, lepiej że teraz, a nie po.

– Ale w zasadzie co się stało? – Krystynie udało się w końcu wtrącić.

– No jak to co?! Zdradził ją, podlec jeden. Dwa miesiące przed ślubem oświadczył, że znalazł w końcu miłość swego życia, i że to, niestety, nie jest Zuzia. Cóż za perfidia! I zerwał zaręczyny. A biedna dziewczyna została z tym całym bajzlem, bo to ona od początku zajmowała się organizacją i podpisywała wszystkie umowy. I musiała to odkręcać. A wiesz, jakie to przykre tłumaczyć się na każdym kroku, że ślubu nie będzie. Udało jej się przynajmniej odsprzedać termin w tym dworku, bo znalazła się jakaś chętna para. Ale z resztą... Poszły pieniążki w las... I jeszcze, bidulka, pracy nie ma. No mówię ci, zupełna tragedia!

– A co z jej pracą? – zaniepokoiła się Krystyna.

Zuzannę kojarzyła piąte przez dziesiąte. Dziewczę zaraz po maturze przeniosło się do Krakowa na studia, zamieszkało u jakiejś krewnej i tam już osiadło na stałe. A to oznaczało, że wyszło poza krąg zainteresowań panny Krystyny. Nie zamierzała być światową damą, z tego już dawno temu zrezygnowała. Gdy jeszcze brat jej miał zapędy, by przenosić się do królewskiego miasta, bo to prestiż dla pisarza i w ogóle – skutecznie wybiła mu to z głowy. Lepiej być osobistością na prowincji, niż anonimową osobą w Krakowie. Co prawda w tej argumentacji bardziej chodziło o nią samą, niż o brata, który przecież był dość znany nawet za granicą, ale cóż... Gustaw, licząc się z jej opinią, kupił przedwojenną willę na wzgórzu nad miastem i osiadł tu na stałe. A ona wciąż dziękowała Bogu za ten wybór. Dzieliła czas pomiędzy redagowanie książek brata i obserwowanie małomiasteczkowej mentalności. I w obu tych dziedzinach urosła do miana eksperta. A to głównie dzięki temu, że umiała się skupić na tym, co najważniejsze i nie dawała się rozpraszać przez zbędne informacje. Tak więc Zuza, która jako nastolatka często odwiedzała Honoratę, z chwilą, gdy przeniosła się do Krakowa – wypadła poza krąg jej zainteresowań. Teraz jednak, jak się okazało, wróciła do miasta.

– No nie ma pracy. Przecież pracowała w agencji reklamowej swojego byłego. I jak narzeczony puścił ją kantem, to odeszła. Przecież nie wyobrażasz sobie, że mogłaby zostać tam i znosić te drwiny, uśmieszki i nieszczere wyrazy współczucia. Zwłaszcza że nowa donna też tam pracuje. Więc Zuzia odeszła.

– Rzeczywiście, nie do pozazdroszczenia... I co chce teraz robić?

– Pojęcia nie mam. Ona sama chyba też nie wie, co dalej. No, musi się dziewczyna jakoś pozbierać. Im szybciej, tym lepiej. A wracając do tematu – Honorata wygładziła spódnicę na kolanach i z powagą spojrzała na gospodynię. – Znajdziesz zabójcę Rzewuskiego? Bo chyba nie pozwolisz mu biegać sobie, ot tak, po mieście?

To miał być najwspanialszy dzień w jej życiu. Miał być... Zuza Krukowska, niedoszła Zuzanna Matysik, siedziała na podłodze w pustym mieszkaniu i ważyła w dłoni biały talerz. Krucha porcelana kusiła, by ją roztrzaskać w drobny mak. Oj..., bardzo kusiła. Wzięła próbny zamach i wyobraziła sobie, jak talerz szybuje łagodnym łukiem w stronę przeciwległej ściany, z hukiem pęka i w kilku kawałkach opada na podłogę. Białe skorupy przez pewien czas jeszcze drgają, by po chwili zastygnąć w niemej rozpaczy. A potem dołączają do nich następne i następne... Talerze, jeden za drugim, szybują równo w kierunku wspólnego lądowiska.

Jednak nie uczyniła najmniejszego ruchu, by te wyobrażenia wprowadzić w czyn. Siedziała oparta o ścianę i rozmyślała.

Po raz kolejny analizowała ostatni rok. Dzień po dniu, spotkanie po spotkaniu. Każdą rozmowę, najdrobniejszy gest... Próbowała ustalić, gdzie popełniła błąd. W którym momencie nie zauważyła, że jej związek to fikcja. Czy w ogóle były jakieś sygnały, czy też była tak naiwna, że niczego nie widziała? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie i wciąż na nowo się zadręczała wizją niedoszłego wesela.

Kochała Mirka. Kochała go od pierwszego dnia, gdy na rozmowie kwalifikacyjnej, przeglądając jej teksty podsumował, że miło będzie mieć w końcu koło siebie kogoś, kto ma podobne poczucie humoru. Kochała go przez ostatnie cztery lata. To na pamiątkę pierwszego spotkania postanowili, nietypowo, wziąć ślub w czwartek. I właśnie ten majowy czwartek nadszedł. A ona, na przekór pięknej pogodzie, pogrążała się w żalu i rozpaczy.

W końcu ostrożnie odłożyła talerz do stojącego obok kartonowego pudła. Górę wzięła jej rozsądna strona. Nie ma po co tłuc zastawy. Nic to nie zmieni, a dodatkowo będzie musiała później jeszcze posprzątać. Ale jakże by jej to ulżyło...

Czuła się zdradzona i oszukana. Od pół roku miał romans. Ona przygotowywała każdy szczegół ich ślubu i planowała wspólne życie, a on tymczasem spędzał weekendy w górskim domku ze swą kochanką. Czy inni pracownicy wiedzieli? W końcu w plotkarskiej agencji reklamowej zawsze szydło wyjdzie z worka, a cudze tajemnice to był ulubiony temat rozmów przy lunchu. Na pewno wiedzieli. I cieszyli się z jej nieszczęścia. I z pewnością obgadywali ją za plecami. Przecież pracowała razem z Sylwią przy dwóch ostatnich kampaniach, a ta wdzięcząca się żmija spała z jej narzeczonym.

Złapała stojącą obok szklankę i cisnęła nią o ścianę.

Może efekt nie był spektakularny, ale zawsze to jakaś ulga, choćby pozorna i chwilowa.

Rozejrzała się za kolejną ofiarą, lecz w zasięgu ręki nie było niczego poza stołową zastawą, której przecież postanowiła nie ruszać. Szkoda. Szklanki, tanie i kruche, idealnie nadawały się do jej celów. Nie miała jednak siły podnieść się z podłogi. Zmęczona oparła się o ścianę i zlustrowała mieszkanie.

Jej mieszkanie.

Jej własne.

Miało być „ich wspólne”.

Nie wyszło.

Gdy postanowili się pobrać, zdecydowali, że najlepszym wyjściem będzie wyprowadzić się z Krakowa. Firma oczywiście zostawała w mieście, oni natomiast chcieli się oderwać od tego pośpiechu i hałasu. Chcieli mieć wieczory dla siebie. I przede wszystkim stwierdzili, że małe miasto jest lepsze do wychowywania dzieci. A ona marzyła o dziecku. Najlepiej dwójce. Więc powstał plan przeprowadzki. Mirek miał własne mieszkanie w Krakowie, które zamierzali wynająć. W czasie studiów mieszkała z ciotką Ziutką, potem wynajęła kawalerkę i nawet w okresie narzeczeństwa nie przeprowadziła się do Mirka. Jakoś nigdy nie było na to czasu. Zawsze czuła się u niego jak chwilowy gość, nie odpowiadał jej wystrój mieszkania, utrzymany w ciemnych, ponurych barwach. Przytłaczała ją czerń i głębokie brązy, mroziła bezosobowa nowoczesność. Dlatego nowe, wspólne mieszkanie mieli urządzić pod jej dyktando.

Wzięli kredyt i kupili dwupoziomowy apartament z pięknym widokiem na zielone wzgórza. To miało być ich miejsce na ziemi.

Co zostało z tych marzeń? Puste mieszkanie z wycyklinowaną podłogą, kuchnia na zamówienie w tonacji pastelowego turkusu i materac w sypialni. Ach, i jeszcze jedno – astronomiczny kredyt do spłacenia.

Zuza wpatrywała się w otaczające ją kartonowe pudła. Nie miała nawet jak rozpakować swoich rzeczy, w mieszkaniu nie było mebli. Od miesiąca tkwiła w tym prowizorycznym lokum, mimo nalegań matki, by się do nich przeniosła. Oczywiście, mogła wrócić do rodziców, ale niczego by to nie rozwiązało. Musiała się sama uporać z sytuacją. Na razie wciąż była na etapie rozpaczania i wyrzutów, i dobrze jej szło.

Wreszcie niechętnie podniosła się z podłogi i poszła na piętro. Pudła z ubraniami piętrzyły się w narożniku, a funkcję szafy pełnił dwumetrowy drążek. W ścisku wisiały na nim równo opakowane w foliowe pokrowce jej robocze ubrania. Rząd szarych, beżowych i czarnych kostiumów. W sumie siedemnaście. I co teraz z nimi zrobi? Jedyna opcja to zatrudnić się w banku lub na jakimś biurokratycznym stanowisku, na przykład w urzędzie miasta...? Może wówczas na coś przyda się jej ta garderoba. Na szczęście były też kolorowe bluzki na przełamanie tej monotonnej kolekcji. I apaszki. Całe dwa pudła. I wśród nich jej perełki: trzy oryginalne egzemplarze od Hermesa, przywiezione z Rzymu. Byli tam z Mirkiem...

Zuza opadła na materac i wbiła pięści w poduszkę. Prezenty od Mirka! Jej ulubione apaszki to prezenty od Mirka!

I w końcu tama puściła. Od dwóch miesięcy robiła dobrą minę do tej tragifarsy i przekonywała wszystkich, i samą siebie też, że w zasadzie dobrze się złożyło, że prawda wyszła na jaw przed ślubem. I naprawdę wierzyła, że tak jest dla niej lepiej. Tylko dlaczego musiało ją to spotkać? Czym sobie na to zasłużyła? Dzielnie się trzymała, znosiła współczujące spojrzenia i pocieszenia rodziny. Jakoś to wytrzymywała, choć humor jej oscylował między furią a depresją.

Jednak apaszki – to było za wiele. Rozpłakała się na dobre. Cholera! Jej ukochane apaszki!

Ciąg dalszy w wersji pełnejFot: Bogdan Żak.

KATARZYNA ŻAK

Pisarka hobbystka. Nagradzana wielokrotnie w konkursach literackich, swobodnie oscyluje między SF, kryminałem i felietonem – w zależności od humoru.

Za papierowy debiut uznaje publikację opowiadania Powrót ad fontes w SFFiH (wcześniej nagrodzonego w konkursie „Horyzonty wyobraźni” w 2010 r.). Opublikowała także opowiadania: Morderstwo na jedynkę (w Kryminalnych opowiadań tomie, Wyd. TWINS, 2009), Gdzie diabeł mówi dobranoc (w numerze specjalnym internetowego czasopisma „QFant”, 2012) oraz Wyspa A.1474 (w antologii Teorie spisków, Wyd. Craiis, 2013). W wolnym czasie wędruje po górach, fotografuje i podróżuje.NIE DO WIARY!

Eufrozyna Maliniak, dla przyjaciół Zoey, wrażliwa nauczycielka po trzydziestce, nie ma szczęścia w miłości. W przeszłości zraniona, nie potrafi zaufać, choć wciąż skrycie marzy o księciu z bajki. Za namową przyjaciółki Alicji w sylwestrową noc wykrzykuje światu swoje największe marzenie.

Od tej chwili w życiu Zoey zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na jej drodze jeden po drugim pojawiają się mężczyźni ze snów… Pytanie, czy są to tylko dobre sny? Czy marzenie Zoey się spełni? Czy uwolni się od przeszłości i pozwoli samej sobie zakochać się bez pamięci?

Skrząca się humorem, pełna barwnych postaci i nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść o poszukiwaniu szczęścia. Nie do wiary, jak życie potrafi zaskakiwać, szczególnie w miłości!NIKT SIĘ NIE SPODZIEWAŁ

Podwarszawskie miasteczko i nowo powstałe osiedle domów jednorodzinnych. Kiedy Iwona z mężem i dwójką synów przeprowadzili się na Brzozowy Zaułek z nadzieją na odnalezienie ciszy i spokoju, nie wiedzieli, jak bardzo zmieni się ich życie.

Iwona szybko zaprzyjaźnia się z nowymi sąsiadkami, poznaje szczegóły życia osiedla i zwyczaje rodem z amerykańskich seriali. Szybko okazuje się, że życiem rządzą zazdrość, romanse i zdrady, a przynajmniej plotki o nich. Dziewczyny wciąż pakują się w kłopoty, a barwne intrygi nie mają końca. Nikt nie dziwi się nawet, co w ogrodzie Iwony robi krowa. Do tego tajemnicza starsza pani Puchaczowa, która mieszka na końcu ulicy i… mroczne znalezisko.

Brzozowy Zaułek odkrywa coraz więcej tajemnic, przez które nic już nie będzie takie, jakie się wydaje…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: