Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie taka dziewczyna - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
4 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Nie taka dziewczyna - ebook

Prześmieszny, oryginalny i odkrywczy zbiór osobistych esejów jednej z najpopularniejszych obecnie nowojorskich artystek, Leny Dunham, która podbiła serca publiczności jako gwiazda serialu HBO Dziewczyny.

W "Nie taka dziewczyna" opowiada o doświadczeniach wchodzenia w dorosłość: o zakochiwaniu się, nieudanych randkach, samotności, kilku dodatkowych kilogramach, udowadnianiu swojej wartości, szukaniu własnej drogi i prawdziwej miłości, a przede wszystkim o tym, że trzeba mieć odwagę i wierzyć, iż właśnie twoja historia jest tą wartą opowiedzenia.

Ta książka to dowód, że dwudziestoośmioletnia Lena Dunham błyszczy wśród młodych talentów literackich Ameryki, a także pełen autoironii i momentami boleśnie szczery raport z wojny zwanej dojrzewaniem.

„Już wiem, że będę się wstydzić myśli, iż mam ci cokolwiek do zaproponowania. Ale jeśli to, czego się nauczyłam, pomoże ci wykonać choć jedno parszywe zadanie albo uratuje przed stosunkiem, w trakcie którego będziesz się bała zdjąć trampki, na wypadek gdybyś musiała wiać, każda moja porażka będzie tego warta”.

Lena Dunham

Jedna z najlepszych książek roku według „Library Journal”

Bestseller „New York Timesa”

"Utalentowana Lena Dunham nie tylko pisze z uwagą i precyzją, ale do portretu samej siebie (niewiele młodszej niż obecnie) dodaje również odpowiednią dawkę dystansu, nostalgii i mądrości godnej osoby dużo starszej… Po prostu opowiadając swoją historię, razem z zawstydzającymi, dziwacznymi szczegółami, stworzyła książkę wyrazistą, szczerą i jednocześnie zabawną." Michiko Kakutani, „The New York Times”

"„Nie taka dziewczyna” jest dowcipna, mądra i pełna nagłych komediowych zwrotów, jakie charakteryzują wczesne książki Woody’ego Allena. Dunham to wyjątkowy talent, a jej spojrzenie na świat jest zaskakująco świeże." Meghan Daum, „The New York Times Magazine”

"Dunham napisała książkę ciepłą i inteligentną, a jednocześnie głęboko osobistą i wciągającą. Mówi głosem, który nie tylko zasługuje, by go słuchać, ale który zainspiruje inne ważne głosy do opowiedzenia swoich historii." Roxane Gay, „Time”

Uroczy, wzruszający, zaskakująco sentymentalny portret kobiety, która – choć tak często odsłania przed publicznością swoje ciało i duszę – wciąż pozostaje tajemnicą: dziewczyną kreującą własny porządek, niepoddającą się łatwemu szufladkowaniu i doskonale czującą się w swojej skórze. „Chicago Tribune”

"Wiele z nas boi się, że odbiega od powszechnie uznawanych ideałów urody, i zbyt często znosi upokarzające traktowanie przez mężczyzn. Na te tematy Dunham wypowiada się dowcipnie, mądrze i… tak, odważnie. Wśród rad, które daje innym kobietom, jest choćby ta, oparta na jej własnym doświadczeniu: jakiś dupek może nazwać cię nieciekawą, albo i gorzej, ale ciebie to nie zabije. Bardziej liczy się twoja wersja." „Elle”

"To wielka sztuka tak opowiadać o własnych błędach, by ludzie dostrzegli w nich coś zabawnego, i jednocześnie zachować kontrolę nad sytuacją. Dunham wie, jakie to trudne, ale opanowała to doskonale." „The Washington Post”

"W „Nie taka dziewczyna” Dunham od razu pokazuje, że nie zamierza serwować nam tych samych sentymentalnych, starych historii, które słyszeliśmy dziesiątki razy. Zarówno prawdziwe życie Dunham, jak i to drugie, wewnętrzne, są tak niezwykłe i wyjątkowe, że każda anegdota, każde spostrzeżenie, każdy zwyczajny moment zwątpienia wydają się cenne i odkrywcze." Heather Havrilesky, „Los Angeles Review of Books”

"Książka Dunham to jeden z bardzo rzadkich przypadków, kiedy coś szaleńczo reklamowanego zasługuje na swoją sławę. Czytelnicy, którzy znają dziwaczną i inteligentną Lenę z serialu „Dziewczyny”, bez trudu ją tu rozpoznają. Są momenty prześmieszne – czytając rozdział o dzieciństwie narratorki, wybuchnęłam śmiechem w zatłoczonym metrze – ale i niepokojące. Zawsze jednak bardzo prawdziwe i szczere." „New York Post”

"Wzruszająca, czasami głęboka i ogromnie dowcipna. Dunham jest specjalistką w łączeniu rozpaczy i humoru." „Publishers Weekly”

"Czytanie tej książki to przyjemność. W esejach Dunham kryją się niezwykłe u dwudziestoośmiolatki talent i zrozumienie świata." „The Philadelphia Inquirer”

"W epoce, w której dwudziestokilkulatkom mówi się, jak mają myśleć, gdzie pracować, z kim się spotykać i co nosić, pojawia się nowy, świeży głos, który daje kobietom siłę, by mogły być sobą mimo swoich wad. W „Nie taka dziewczyna” Lena zabiera czytelników w podróż ku odkrywaniu siebie, z powodzeniem żeglując po często niebezpiecznych wodach kobiecości – od randek i przyjaźni, do miłości własnej i kariery. W kilkunastu esejach autorka opowiada o tym, czego się nauczyła po drodze do spełnienia – szczerze, z energią i śmiałością, która doda odwagi także czytelnikowi. Bolesne opowieści o tym, jak otrząsnąć się po jednej nocy spędzonej z toksycznym facetem czy jak uciec od bezcelowej pracy będącej ślepym zaułkiem i przejść do pełnego miłości związku i udanej kariery zawodowej sprawią, że będziecie się śmiać, krzywić i wzdychać „ja też”. Mądrą, zabawną i doskonale napisaną książkę Dunham czyta się jak pamiętnik starszej ekscentrycznej siostry." Brittany Pirozzolo, Amazon.com

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8049-009-3
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W głębi duszy wyczekiwała jednak jakiegoś zdarzenia. Jak marynarze w niebezpieczeństwie rzucała zrozpaczone spojrzenie na swe samotne życie, wypatrując zjawienia się białego żagla na mglistym widnokręgu. Nie wiedziała, co by to mógł być za przypadek, jaki wiatr go przywieje i ku jakim wybrzeżom ją zaniesie, czy będzie to mała łódeczka, czy okręt o trzech pokładach naładowany niepokojem czy wypełniony szczęśliwością aż po brzegi. Ale co rana, gdy się budziła, miała nadzieję, że nastąpi to właśnie tego dnia.

Gustave Flaubert, Pani Bovary, przeł. Aniela Micińska

Zbyt prędko zamieniasz w sztukę energię, którą daje ci życie.

Ojciec, upominając mnieWstęp

Mam dwadzieścia lat i nienawidzę siebie. Swoich włosów, twarzy, krągłego brzucha. Tego, że drży mi głos, a wiersze wychodzą ckliwe. Tego, że rodzice zwracają się do mnie nieco bardziej zdenerwowanym tonem niż do mojej siostry, jakbym była urzędniczką, która nie wytrzymała presji i przyciśnięta do muru może wysadzić w powietrze przetrzymywanych w piwnicy zakładników.

Maskuję tę nienawiść warstewką agresywnej samoakceptacji. Farbuję włosy na jaskrawą żółć i obcinam je na czeskiego hokeistę, inspirując się bardziej zdjęciami nastoletnich matek z lat osiemdziesiątych niż współczesnymi trendami fryzjerskimi. Ubieram się w jaskrawy spandex obcisły wszędzie tam, gdzie nie potrzeba. Okropnie kłócimy się z matką, kiedy na wycieczkę do Watykanu postanawiam włożyć różowe legginsy oraz sięgającą pępka bluzkę w banany, a świętoszkowaci turyści gapią się na mnie i oburzeni odwracają wzrok.

Mieszkam w akademiku, który jeszcze nie tak dawno był domem starców dla biednych mieszkańców miasta; nie lubię myśleć, gdzie są oni teraz. Moja współlokatorka wyjechała do Nowego Jorku, by uczyć się ekologicznego gotowania oraz miłości lesbijskiej, jestem więc sama w jednopokojowej klitce na parterze, czym upajam się do chwili, gdy któregoś wieczoru pewna zawodniczka rugby wyrywa drzwi z zawiasów i wpada do akademika, by zaatakować swoją niewierną dziewczynę. Kupiłam sobie magnetowid i parę drutów, więc wieczorami najczęściej siedzę na kanapie i robię pół szalika dla chłopaka, który mi się podoba, ale przeszedł atak depresji maniakalnej i zrezygnował ze studiów. Nakręciłam dwa krótkometrażowe filmy, o których mój ojciec powiedział: „interesujące, ale mało istotne”, w dodatku zapadłam na pisarską niemoc po tym, jak zaczęłam tłumaczyć wiersze z języków, których nie znam. To surrealistyczne ćwiczenie miało mnie tylko zainspirować, ale powstrzymuje również perwersyjne, pokręcone myśli, które pojawiają się nieproszone: jestem paskudna. Przed trzydziestką wyląduję w psychiatryku. Nigdy niczego nie osiągnę.

Widząc mnie na imprezie, nie zgadlibyście, że tak jest. W grupie zachowuję się brawurowo radośnie, ubieram pięknie w suknie z lumpeksu i przyklejam sztuczne paznokcie, walcząc z sennością pojawiającą się po trzystu pięćdziesięciu miligramach zażywanego co wieczór leku. Tańczę do upadłego, do upadłego śmieję się z własnych dowcipów i od czasu do czasu nonszalanc­ko rzucam coś o swojej waginie, jakby była komodą albo autem. W zeszłym roku chorowałam na mononukleozę, nie wyleczyłam się całkowicie. Czasami któryś węzeł chłonny puchnie mi do rozmiarów piłki golfowej i wystaje z szyi jak jedna ze śrub scalających potwora doktora Frankensteina.

Tak, mam przyjaciółki, porządne dziewczyny, których pasje (pieczenie ciast, układanie kwiatów, działalność na rzecz lokalnej społeczności) zupełnie mnie nie ruszają. Czuję z tego powodu wyrzuty sumienia, jakby nieumiejętność przesiadywania w domu z kumpelami stanowiła ostateczny dowód, że nic ze mnie nie będzie. Śmieję się, przytakuję i znajduję wymówkę, by wcześnie się zmyć. Męczy mnie przeświadczenie, że prawdziwe przyjaciółki dopiero na mnie czekają, pojawią się po studiach, jakieś niezwykłe kobiety mające ambicje równie wielkie jak wielkie są ich dawne występki; kobiety, które włosy upinają wysoko, tak jak strzyże się krzewy w Wersalu, i które nigdy przenigdy nie powiedzą: „za dużo informacji”, gdy wspomnisz, że miałaś erotyczny sen z własnym ojcem w roli głównej.

Tyle że podobnie czułam się w szkole – byłam pewna, że „moi ludzie” pochodzą z innego miejsca, zmierzają gdzie indziej i na pewno rozpoznają mnie, gdy tylko się zobaczymy. Będą mnie lubić tak bardzo, że nieistotne stanie się, czy ja siebie lubię. Zobaczą we mnie dobro, żebym sama mogła je dostrzec.

W soboty razem z dziewczynami pakujemy się do starego volvo i ruszamy do sklepu z używanymi rzeczami, w którym kupujemy bibeloty śmierdzące życiem innych ludzi oraz ubrania mające wzbogacić naszą marną egzystencję. Wszystkie chcemy wyglądać jak bohaterki sitcomów z naszej młodości, nastolatki, które podziwiałyśmy, będąc jeszcze dziećmi. Żadne spodnie na mnie nie pasują, chyba że szukam w dziale ciążowym, zwykle kupuję więc workowate sukienki i wielkie swetry.

Czasami łupy są imponujące: brzoskwiniowy kostium w stylu lat osiemdziesiątych z niewielkimi plamami po kawie, legginsy ze sztucznymi łańcuszkami po bokach, kozaki zrobione dla kogoś z jedną nogą krótszą od drugiej. Zdarza się jednak, że idzie marnie. Ktoś podbiera mi podrabiane kedsy we wzorki i lekko podarty peniuar. W takie dni idę do działu z książkami, w którym ludzie porzucają poradniki rozwodowe i szydełkowe, a czasem albumy z rodzinnymi zdjęciami i scrapbooki.

Przeglądam zakurzoną półkę przypominającą kolekcję nieszczęśliwej rodziny, może nawet rodziny analfabetów. Ignoruję poradnik, jak się szybko wzbogacić, na moment zawieszam oko na autobiografii Świnki Piggy i przeglądam Sisters. The Gift of Love. Kiedy jednak trafiam na wyblakłą książkę w miękkiej oprawie, tak pożółkłą, że niemal zieloną, zatrzymuję się na dłużej. Having It All Helen Gurley Brown: na okładce zdjęcie autorki opartej o uporządkowane biurko, ubranej w śliwkowy kostium z poduchami w stylu, jaki ja prezentowałabym wyłącznie dla jaj, ze sznurem pereł na szyi i wszystkowiedzącym uśmiechem.

Wydałam sześćdziesiąt pięć centów, by zabrać książkę do domu. W aucie pokazałam ją koleżankom w ramach żartu, jako kolejne trofeum do kolekcji kiczowatych gadżetów i zdjęć obcych dzieci z automatu fotograficznego stojącego w markecie. To nasze hobby: przywłaszczanie wymownych artefaktów i prezentowanie ich, aby pokazać, kim nigdy nie będziemy. Wiem jednak, że po powrocie do domu pomaszeruję prosto do łóżka i trzęsąc się z zimna pod patchworkową narzutą, pochłonę tę książkę w całości, podczas gdy na parkingu za oknem będzie się przewalać typowa dla Ohio burza śnieżna.

Mam wydanie z 1982 roku, na wewnętrznej stronie okładki widnieje wypisana długopisem dedykacja: Dla Betty! Z miłością, Margaret, twoja przyjaciółka z Optifast ☺. Wzrusza mnie myśl, że tę książkę podarowała jedna kobieta drugiej, przyjaciółce z działającej wieki temu dietetycznej grupy wsparcia. Dopowiadam sobie ciąg dalszy: Betty, damy radę. Dajemy radę. Niech ta książka poniesie cię do gwiazd i dalej.

Przez cały tydzień prosto z zajęć biegnę do domu, by chłonąć nauki Helen. Ekscytuje mnie sposób, w jaki Gurley Brown dzieli się z czytelniczkami swoimi upokorzeniami, nielicznymi triumfami, a także wyjaśnia (niczym w serii „dla opornych”), jak możesz znaleźć miłość, sukces, seks i pieniądze, nawet jeśli zaczynasz od zera.

Trzeba zauważyć, że większość rad to wierutne bzdury. Autorka zachęca czytelniczki, by jadły mniej niż tysiąc kalorii dziennie („Kryzys to nic złego, podobnie jak post… Nie ma mowy o zadowoleniu. Kiedy się odchudzasz, musisz wciąż czuć niewielki głód i dyskomfort, inaczej wcale nie jesteś na diecie”), unikały zajścia w ciążę, o ile to możliwe, i zawsze były gotowe na robienie loda swoim facetom („im częściej uprawiasz seks, tym więcej go zniesiesz”). W tej kwestii Helen nie daje nikomu forów: „Zmęczenie, zmartwienia, skurcze menstruacyjne – nie ma dobrej wymówki, by nie uprawiać seksu, chyba że akurat jesteś tak wkurzona na faceta w twoim łóżku, że płoniesz z wściekłości i zgrzytasz zębami”.

Niektóre rady są nieco rozsądniejsze: „Zawsze wyjeżdżaj na lotnisko kwadrans wcześniej, niż ci się wydaje, że powinnaś. Oszczędzisz sobie zdrowia” albo „Jeśli masz poważne problemy osobiste, powinnaś się zgłosić po poradę i wsparcie do psychoterapeuty. Nie wyobrażam sobie, że można się nie zająć bolącą głową i złamanym sercem, bo to jak chodzić po ulicy z podciętym gardłem…”. Te szczere mądrości tracą jednak na sile, kiedy tuż obok znajdują się złote myśli typu: „Moim zdaniem całkowite unikanie żonatych mężczyzn, kiedy jesteś singielką, to jak zignorowanie izby przyjęć w Tijuanie, choć wykrwawiasz się na śmierć, ale wolisz nieskazitelnie czysty amerykański szpital po drugiej stronie granicy, na którą nie możesz dotrzeć”.

Having It All podzielona jest na części, każda z nich to podróż do jednego ze świętych miejsc kobiecości, takich jak dieta, seks lub tajemnice życia małżeńskiego. Mimo tych debilnych teorii, które nawet w mikroczęści nie pasują do mego wybitnie feministycznego wychowania, doceniam sposób, w jaki Helen dzieli się swoją żenującą, pryszczatą historią, próbując powiedzieć: „Spójrz, szczęście i zadowolenie mogą spotkać każdego”. Przy okazji prezentuje też niepowtarzalny patos (w pamięci utknął mi fragment o kompulsywnym jedzeniu baklawy), ale być może jej nie doceniam. Być może to nie przypadek, ale jej dar.

Kiedy znalazłam tę książkę, jeszcze nie rozumiałam, jaką pozycję zajmuje Helen Gurley Brown w kobiecym kanonie, nie wiedziałam, jak często pisały o niej moje idolki i przewodniczki, między innymi Gloria Steinem i Nora Ephron. Nie miałam świadomości, że była zmorą jednocześnie ruchu feministycznego i policji obyczajowej, w dodatku wciąż jeszcze żyła, a miała niemal dziewięćdziesiątkę, i dalej sprzedawała uciśnionym swoje radosne abstrakcyjne rady. Wiedziałam za to, że pokazała kobietom, jak mogą wzbogacić swoje życie, choćby były „myszami” – nieładnymi, banalnymi, niekształtnymi. Twierdziła też, że koniec końców „myszy” zawsze triumfują, przetrwają, by opowiedzieć historię o niekochaniu i odrzuceniu. Perspektywa Helen służyła tylko jej samej, ale dokładnie takiego podejścia wówczas potrzebowałam. Być może – jak głosiła Gurley Brown – silną, pewną siebie i seksowną (tak, nawet seksowną) kobietą można się stać, nie trzeba się nią urodzić. Być może.

Nie ma według mnie nic odważniejszego niż stwierdzenie, że to właśnie twoja historia zasługuje na to, by ją opowiedzieć, szczególnie jeśli jesteś kobietą. Tak ciężko pracowałyśmy, tyle udało się osiągnąć, ale wciąż ktoś próbuje nam wmówić, że babskie zmartwienia są małostkowe, opinie niepotrzebne, a historie nie dość ważkie, by je opowiadać. Osobiste wyznania kobiet to jedynie ćwiczenie własnej próżności, powinnyśmy więc docenić nowy świat, jaki dla nas nastał, i siedzieć cicho.

Chciałabym jednak opowiedzieć swoje historie, a zresztą muszę to zrobić, żeby nie oszaleć: opowiedzieć o tym, jak obudziłam się w ciele dorosłej kobiety, przerażona i zniesmaczona. O tym, jak na stażu ktoś dotykał mojej pupy, jak musiałam udowodnić swoją wartość przed salą pełną pięćdziesięcioletnich facetów i jak poszłam na elegancką imprezę z najpaskudniejszym czerwonym nosem w historii. O tym, że pozwalałam facetom, by traktowali mnie tak, jak nie powinni. O mojej matce, babci, pierwszym facecie, którego pokochałam, ale okazał się pół­gejem, i pierwszej dziewczynie, którą pokochałam, ale stała się moim wrogiem. A jeśli to, czego się nauczyłam, pomoże ci wykonać choć jedno parszywe zadanie albo uratuje przed stosunkiem, w trakcie którego będziesz się bała zdjąć trampki na wypadek, gdybyś musiała wiać, każda moja porażka będzie tego warta. Już wiem, że będę się wstydzić myśli, iż mam ci cokolwiek do zaproponowania, ale także poczuję dumę, jeśli powstrzymam cię przed przejściem na kosztowną płynną dietę albo przed myśleniem, że to z twojej winy odchodzi partner, onieśmielony misją, jaką masz do spełnienia na ziemi. Nie, nie jestem seksuo­logiem, psychologiem ani dietetyczką. Nie jestem matką trojga dzieci ani właścicielką świetnie prosperującego sklepu z bielizną. Jestem za to dziewczyną, która chciałaby mieć wszystko, a na następnych stronach przeczytacie pełne nadziei meldunki z pierwszej linii frontu.

Odbierz mi dziewictwo

(Serio, weź je)

Kiedy miałam dziewięć lat, napisałam pomarańczowym magicznym markerem przysięgę zachowania czystości i zjadłam kartkę. Obiecałam sobie, że pozostanę dziewicą do zakończenia szkoły średniej. Wydawało mi się to ważne, ponieważ mama czekała z seksem aż do wakacji przed pójściem na studia, a Angeli Chase totalnie odbiło po przejściach w tanim motelu, do którego dzieciaki z liceum chodziły kopulować. Jeśli mój związek z pasztetem z wątróbki miał być dowodem na silną wolę (a objadałam się nim wtedy do obrzygania), okazałaby się ona bardzo słaba. Potrzebowałam czegoś silniejszego niż samo postanowienie, skoro miałam powstrzymać się od seksu do właściwego momentu, dlatego spisałam ową przysięgę i kazałam ją podpisać mamie. Odmówiła.

– Przecież nie wiesz, co ci życie przyniesie. Nie chcę, byś czuła się winna.

Okazało się, że spisywanie umowy było zupełnie zbędne. Ani w liceum, ani nawet na pierwszym roku studiów w New School nie nadarzyła się żadna okazja do stracenia cnoty, chyba żeby uznać za taką niemal wykorzystaną szansę z przysadzistym Jamesem, który chciał być pilotem. Do skonsumowania nigdy nie doszło, choć sprawy na naszym spotkaniu zaszły tak daleko, że następnego dnia zza łóżka w akademiku musiałam wyławiać niewykorzystaną gumkę koloru miętowego. Wszystko szło nieźle, zdjęłam już koszulkę i majtki, gdy jednak zdradziłam, że jestem dziewicą, James zaczął się (być może słusznie) obawiać, że poczuję do niego nieodwzajemnione i bardzo trwałe uczucie – dlatego zwiał. Na drugim roku przeniosłam się na niewielką uczelnię sztuk wyzwolonych w Ohio, znaną z tego, że jako pierwszy college w kraju przyjmowała kobiety oraz Afroamerykanów, a także z tego, że miała poliamoryczne, biciekawe ciało studenckie. Ani jedno, ani drugie mnie nie ruszało, ale uznałam, że to dobre, przyjazne środowisko, w którym w końcu zaliczę ostatnią bazę.

College Oberlin był spełnieniem fantazji o wolnej miłości. Kiedy rozszalała się pierwsza ulewa w sezonie, nadzy studenci wyszli na dziedziniec, by poobrzucać się błotem. (Ja miałam na sobie tankini). Ludzie mówili o sobie per „byli kochankowie, obecnie przyjaciele”. Studenci prowadzili seminarium o seksie, w trakcie którego co roku jeden chłopak i jedna dziewczyna pokazywali odpowiednio swoje penis i waginę, ku uciesze tłumu następców Ruth Westheimer.

Czułam się najstarszą dziewicą w mieście (pewnie słusznie) oprócz jednej równie sfrustrowanej biuściastej punkówy z Olimpii w stanie Waszyngton; spotykałyśmy się wieczorami w koszulach nocnych, by omawiać brak postępów. Niczym dwie Emily Dickinson z kolczykami na twarzy zastanawiałyśmy się, co nas w życiu czeka i czy może nieświadomie przekroczyłyśmy już granicę między „niewinna” a „żałosna”.

– Josh Krolnik złapał mnie za gumkę od majtek! Jak myślisz, co to znaczy?

– Mnie też złapał…

Zauważyłyśmy również z niejakim przerażeniem, że facet przychodzący na zajęcia w fioletowym szlafroku ma dziewczynę zawsze ubraną w piżamę z Supermanem i ta dziewczyna go kocha! Ciągle robili do siebie maślane oczy, pogrążeni we własnym (bez wątpienia seksualnym) bieliźnianym świecie.

Nie było z czego wybierać, szczególnie jeśli tak jak ja etap biseksualny miało się za sobą. Przynajmniej połowa heteryków w kampusie grała w Dungeons & Dragons, a druga połowa unikała noszenia jakiegokolwiek obuwia. Najfajniejszy chłopak, jakiego dotąd widziałam na uczelni, długowłosy wspinacz skałkowy Privan, pod koniec którychś zajęć wstał z ławki i okazało się, że ma na sobie falbaniastą białą spódnicę. W końcu zrozumiałam, że jeśli mam doświadczyć miłości cielesnej, muszę pójść na jakieś ustępstwa.

Jonaha poznałam w studenckiej kafeterii. Nie reprezentował jakiegoś konkretnego stylu, oprócz tego, że ubierał się trochę jak lesbijka w średnim wieku. Był niski, ale silny. (Chyba jestem skazana na facetów poniżej metra sześćdziesięciu). Miał wtedy na sobie koszulkę ze szkolnego dnia na rzecz ruchu LGBT (szkoła, w której obchodzi się Spirit Day! osobliwe!), a jego stosunek do nieśmiertelnego stołówkowego bufetu był bardzo elegancki, co mi odpowiadało. Nawet weganie zwykle nakładali sobie na talerze stosy jedzenia, jakby nadchodził koniec świata, i wracali do akademików półprzytomni z trawiennego wysiłku. Mimochodem wspomniałam, jak bardzo frustruje mnie niemożność dotarcia do Kentucky, gdzie chciałam zrobić projekt na zajęcia z dziennikarstwa, a Jonah natychmiast zaoferował pomoc. Zrobił tym na mnie wrażenie, ale tak naprawdę wolałam nie ryzykować pięciogodzinnej jazdy samochodem z nieznajomym. Za to nie miałam nic przeciwko pięciu lub czterdziestu pięciu minutom seksu.

Oczywiście najłatwiej mogłam do tego doprowadzić, organizując prywatkę z winem i serem, co też zrobiłam w swoim pokoju dwa i pół metra na trzy na „cichym piętrze” akademika East Hall. Skombinowanie wina oznaczałoby przejechanie na rowerze w arktycznym mrozie ponad dziesięciu kilometrów do sklepu w pobliskim Lorain, bo tam nie sprawdzali dowodów, dlatego też skończyło się na piwie, serze i dużym pudełku krakersów. Zaprosiłam Jonaha „mimochodem” w zbiorowym ­e-mailu, w którym pozowałam na dużo bardziej wyluzowaną, niż naprawdę byłam („Cześć wam, w czwartek wieczorem muszę odsapnąć. Piszecie się?”). I Jonah przyszedł, i został, nawet kiedy pozostali goście się zwinęli. Wtedy już wiedziałam, że dojdziemy przynajmniej do marnej drugiej bazy. Rozmawialiśmy, najpierw z wielkim ożywieniem, potem zaś nerwowymi półwykrzyknikami, które zastępują pocałunki, kiedy ludzie są zbyt nieśmiali. W końcu oznajmiłam, że mój tata zawodowo zajmuje się malowaniem obrazów wielkich penisów. Kiedy Jonah spytał, czy możemy obejrzeć je w sieci, złapałam go za kark i poszłam na maksa. W sekundę ściągnęłam bluzkę, podobnie jak wcześniej, kiedy byłam z pilotem, co chyba i tym razem zrobiło wrażenie. Nie mniej brawurowo zerwałam się, by znaleźć gumkę z „zestawu przetrwania pierwszoroczniaka”, który mi dali, choć byłam na drugim roku i miałam niemal stuprocentową pewność, że gdyby nadeszła apokalipsa, potrzebowalibyśmy dużo więcej niż podrabianych ray-banów, batonika zbożowego i plasterków.

W tym samym czasie po drugiej stronie kampusu moja koleżanka Audrey przechodziła własne piekiełko. Od początku semestru była w stanie wojny ze swoją współlokatorką, ponętną, lubującą się w średniowiecznych przebierankach mieszkanką Filadelfii, obiektem pożądania każdego LARP-era i heavy­metalowego świra na uczelni. Audrey potrzebowała chwili ciszy, by poczytać „The New Republic” i porozmawiać na czacie ze swoim chłopakiem z Wirginii, ale akurat wtedy współ­lokatorka chodziła z pewnym dzieciakiem, który próbował robić ­metamfetaminę w kuchni akademika, co prędzej czy później gwarantowało najazd mężczyzn w białych kombinezonach. Aud­rey poprosiła koleżankę, by nie trzymała krążka antykoncepcyjnego w lodówce, co tamta uznała za niewybaczalny afront.

Przed wyjściem na moją serowo-piwną imprezę Audrey zostawiła współlokatorce wiadomość: „Czy w okresie przed egzaminami semestralnymi mogłabyś, proszę, ciszej uprawiać seks? Będę wdzięczna”. W odpowiedzi zastała spaloną kartkę, popiół rozrzucony po podłodze i liścik: „Ty oziębła suko. Znajdź sobie jakieś zajęcie”.

Audrey przybiegła do mnie z nadzieją, że przenocuje. Szlochała i bała się, że spalony liścik to tylko wstęp do poważniejszych gróźb, no i była pewna, że w samotności właśnie dojadam resztki sera. Gwałtownie, bez pukania otworzyła drzwi i zobaczyła leżącego na mnie Jonaha. Zrozumiała powagę sytuacji i przez łzy zawołała: „Mazeł tow!”.

Nie powiedziałam Jonahowi, że jestem dziewicą, a jedynie, że „rzadko to robię”. Byłam zresztą pewna, że błonę dziewiczą przerwałam już w liceum, wspinając się na brooklyński płot w poszukiwaniu kota, który wcale nie potrzebował ratunku. Bolało jednak bardziej, niż się spodziewałam, i trochę inaczej – ból był tępy, mniej jak dźgnięcie nożem, bardziej jak migrena. Jonah także się denerwował, więc by zachować równość płci, żadne z nas nie miało orgazmu. Po wszystkim leżeliśmy i gadaliśmy, bo dobry był z niego chłopak, cokolwiek to znaczy.

Następnego ranka obudziłam się tak jak każdego innego dnia i zrobiłam to samo co zwykle: zadzwoniłam do matki, wypiłam trzy szklanki soku pomarańczowego, zjadłam pół kostki ostrego cheddara, który od wczoraj leżał na wierzchu, posłuchałam trochę jakiejś panny brzdąkającej na gitarze. Pooglądałam ładne rzeczy w internecie i sprawdziłam, czy w okolicach bikini nie mam wrastających włosków. Odebrałam pocztę, złożyłam wszystkie swetry, potem je rozłożyłam, próbując się zdecydować, który włożyć. Wieczorem się położyłam (jak zawsze) i szybko zasnęłam. Nie pękła żadna tama. Nie otworzył się żaden skarbiec kobiecości. Było, jak było.

Jonah i ja tylko raz uprawialiśmy seks. Dzień później wpadł do mnie, by powiedzieć, że jego zdaniem zrobiliśmy to za wcześnie, a teraz powinniśmy odczekać kilka tygodni i lepiej się poznać. Potem zapytał, czy zostanę jego dziewczyną, założył mój różowy kask rowerowy i oznajmił, że będzie to „znak naszego związku”, jakby go tym kaskiem oficjalnie aprobował. „Związek” trwał dwanaście godzin i zakończyłam go w pralni w akademiku Jonaha. Na Boże Narodzenie przysłał mi na fejsie krótką wiadomość: „Jesteś hot”.

Okazało się, że dużo łatwiej jest uprawiać seks, niż mi się wydawało. Zdałam sobie sprawę, że w ciągu poprzednich kilku lat interesowałam się facetami, którzy nie interesowali się mną, a to po prostu dlatego, że nie byłam gotowa. Mimo filmów o nastolatkach schodzących na złą drogę, które lubiłam oglądać, w liceum zajmowałam się kochaniem moich zwierzaczków, pisaniem wierszy o miłości w zaułku i oddawaniu się wyłącznie fantazjom. I jeszcze nie byłam gotowa, by z tego wszystkiego zrezygnować. Miałam pewność, że jeśli pozwolę komuś, by mnie spenetrował, świat zmieni się w niekoniecznie wiadomy, ale fundamentalny sposób. Nigdy już nie uściskam rodziców z tą samą niewinnością, a bycie sam na sam ze sobą nabierze innego znaczenia. Jakże można doświadczyć prawdziwej samotności, skoro ktoś grzebał w moim wnętrzu?

Dziewictwo długo wydaje się stanem stałym, a potem nagle zupełnie nieistotnym. Po Jonahu niemal całkowicie zapomniałam owo naglące uczucie pustki i wstydu. Któregoś dnia minęłam w kampusie tamtą pankówę idącą za rękę ze swoim chłopakiem z ostatniego roku. Dwie ocalone, a nawet nie skinęłyśmy sobie głowami. Ona pewnie uprawiała seks co wieczór, obfity biust unosił się do rytmu jakiejś ostrej muzyki, a łącząca nas dawniej więź gdzieś zniknęła. Nie należałyśmy już do żadnego klubu, lecz do świata. Dobrze, że jej się udało.

Dopiero później seks i tożsamość stały się dla mnie jednym. Wieczór mojego rozdziewiczenia niemal kropka w kropkę odtworzyłam w swoim pierwszym filmie Creative Nonfiction, rezygnując tylko ze sceny, w której Audrey wpada do pokoju, drżąc o własne życie. Kiedy kręciliśmy tę scenę seksu, moją pierwszą, zmieniłam się bardziej, niż doświadczając go naprawdę z Jonahem. Jakby tamto było tylko seksem, to zaś – moją pracą.Platoniczne dzielenie łóżka

Pomysł doskonały (dla nienawidzących siebie)

Bardzo długo nie byłam pewna, czy lubię seks. Na pewno lubiłam wszystko, co do niego prowadziło: zgadywanki, aluzje, nieśmiałe interakcje, wymuszone rozmowy na mrozie w trakcie spaceru do domu, spoglądanie na siebie w lustrze w czyjejś maleńkiej łazience. Lubiłam ulotne wejrzenie w podświadomość mojego partnera; prawdopodobnie tylko w takich chwilach naprawdę wierzyłam, że ktoś oprócz mnie w ogóle istnieje. Lubiłam czuć, że ktoś może mnie pożądać, a nawet pożąda. Sam seks jednak pozostał tajemnicą. Nic do końca nie pasowało. Stosunek często przypominał mi upychanie marynowanej dyni do słoika. A potem nigdy nie mogłam zasnąć. Jeśli zostawałam sama, w głowie kłębiło się milion myśli, nie potrafiłam ich wyciszyć. Jeśli zostawaliśmy w jednym łóżku, łapały mnie skurcze w łydkach i gapiłam się w ścianę. Bo jak miałam spać, skoro leżąca obok osoba właśnie poznała od środka moją śluzówkę?

Na trzecim roku studiów znalazłam rozwiązanie tego problemu: platoniczne dzielenie łóżka, czyli zaproszenie na noc osoby, która ci się podoba, ale bez uprawiania seksu. Śmiejecie się, przytulacie. Unikacie żenujących sytuacji i niepożądanych dźwięków, które towarzyszą amatorom.

Platoniczne dzielenie łóżka dawało mi szansę zaprezentowania nocnej garderoby w stylu gospodyni domowej z lat pięćdziesiątych, a także doświadczenia drobnych namiętności bez inwazji obcych na moje organy. Całkiem skuteczne, jak metody pionierów ogrzewających się na lodowatych górskich szlakach. Jedyne pytanie brzmiało: na łyżeczkę czy nie? Następnego dnia cieszyłam się, że ktoś mnie pragnął, a nie musiałam walczyć z obleśnymi wspomnieniami penisa, jąder i śliny, jakie zostawały po stosunku.

Oczywiście wtedy, gdy to robiłam, nie miałam takiej świadomości swoich motywów, jaką mam obecnie, i uważałam facetów platonicznie dzielących moje łóżko za podobnych do mnie: nie dość brzydkich, by nazwać ich odpychającymi, ale nie wystarczająco pięknych, by zaliczyć ostatnią bazę. Moje łóżko stało się oberżą dla samotnych, a ja byłam starą panną i karczmarką.

Do siedemnastego roku życia dzieliłam łóżko z moją siostrą Grace. Bała się spać sama i koło siedemnastej każdego dnia zaczynała pytać, czy może spać ze mną. Odstawiałam przedstawienie, uparcie odmawiając i czerpiąc przyjemność z jej błagań i dąsów, ale w końcu zawsze ustępowałam. Lepkie, spięte ciałko lądowało koło mnie co wieczór, kiedy czytałam Anne Sexton, oglądałam powtórki Saturday Night Live, a czasami wkładałam sobie rękę w majtki, żeby coś sprawdzić. Grace uspokajała i pomagała zasnąć niczym termofor albo kot.

Zawsze udawałam, że tego nienawidzę. Skarżyłam się rodzicom: „Inne nastolatki nie muszą spać z rodzeństwem, chyba że są NAPRAWDĘ BIEDNE! Czy ktoś może ją zmusić, żeby spała sama? Rujnuje mi życie!”. Grace miała bowiem własne łóżko, w którym po prostu nie chciała spać. „Dogadaj się z nią”, od­powiadali, dobrze wiedząc, że i ja czerpię korzyści z tego układu.

A fakty są takie: nie powinnam narzekać, bo w dzieciństwie miałam tak poważne problemy ze spaniem, że mój ojciec podobno nie przespał spokojnie ani jednej nocy między 1986 a 1998 rokiem. Sen równał się dla mnie śmierci. Bo skoro zamykasz oczy i tracisz przytomność – czym się od niej różni? Tymczasowa utrata świadomości oznaczała dla mnie niemal to samo co trwałe unicestwienie. Nie potrafiłam samotnie się z tym mierzyć, więc każdego wieczoru wrzeszczałam i kopałam rodziców, którzy zaciągali mnie do pokoju, gdzie musieli przeprowadzić serię tak wymyślnych rytuałów utulających, że dziwię się, iż nigdy nie dostałam prawdziwego lania.

Mniej więcej koło pierwszej w nocy, kiedy rodzicom w końcu udawało się zasnąć, zakradałam się do ich pokoju, wykopywałam ojca z łóżka, kładłam się w ciepłym miejscu po nim i zasypiałam koło mamy. Przelotne poczucie winy szybko zastępowała radość, że nie jestem sama. Dopiero niedawno zdałam sobie z czegoś sprawę: w ten sposób upewniałam się, że rodzice już nigdy nie będą uprawiać seksu.

Mój biedny ojciec, pragnąc zakończyć toczącą się w domu zimną wojnę o sen, obiecał, że jeśli co wieczór o dziesiątej będę chodziła do łóżka i spokojnie w nim leżała, to o trzeciej rano będzie mnie budził i zanosił do pokoju rodziców. Rozsądne rozwiązanie – nie będę martwa przez bardzo długi czas, a tata przestanie na mnie ciągle wrzeszczeć. Dotrzymał swojej części umowy i posłusznie wstawał o trzeciej, by mnie przenieść.

Aż w końcu pewnej nocy, kiedy miałam jedenaście lat, nie przyszedł. I nie zauważyłam tego aż do siódmej rano, kiedy obudziły mnie sygnały poranka: Grace oglądała na dole Cartoon Network i zajadała mrożone organiczne gofry. Sennie rozejrzałam się dokoła, oburzona, że przez okno już wdziera się światło.

– ZŁAMAŁEŚ OBIETNICĘ! – łkałam.

– Ale nic ci się nie stało – odparł ojciec. I miał rację. Z ulgą przestałam oglądać świat o trzeciej nad ranem.

Kiedy tylko zniknęły moje problemy, te same pojawiły się u Grace, jakby zaburzenia snu były w naszej rodzinie genetycznie uwarunkowane. I choć nieustannie narzekałam, w głębi duszy cieszyłam się z obecności siostry w moim łóżku. Z cichego pochrapywania, ze sposobu, w jaki liczyła pęknięcia w suficie, próbując zasnąć i cicho mrucząc pod nosem coś w rodzaju: „miep, miep, miep”. Z tego, jak piżamka podjeżdżała jej nad pępek. Moja mała dziewczynka. Pilnowałam jej aż do rana.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected],

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

tel. +48 18 351 00 70

e-mail: [email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Hoża 42/1, 00-516 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

e-mail: [email protected], [email protected],

[email protected], [email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected],

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2015

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: