Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowe społeczeństwa anglo-saksońskie. Tom 1-2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowe społeczeństwa anglo-saksońskie. Tom 1-2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 389 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

Z AME­RY­KI DO AU­STRA­LA­ZYI. – NOWA-ZE­LAN­DYA. – AU­STRA­LIA .

Pierw­sze wra­że­nie, ja­kie spra­wia Nowa-Ze­lan­dya-. – Au kland: cha­rak­ter wy­jąt­ko­wo bry­tań­ski, a wca­le nie ame­ry­kań­ski tego mia­sta. – Jed­no­rod­ność ko­lo­nij au­stra­lij­skich pod wzglą­dem po­cho­dze­nia lud­no­ści i pro­duk­tów wo­gó­le. – Ce­chy dru­go­rzęd­ne, od­róż­nia­ją­ce Au­stra­lię od No­wej-Ze­lan­dyi. – Kli­mat no­wo­ze­landz­ki. – Dzia­łal­ność wul­ka­nicz­na. – Flo­ra i fau­na kra­jo­wa.

Dro­ga ame­ry­kań­ska… jest dziś naj­krót­szą dla ja­dą­cych do Au­stra­la­zyi, a przy­najm­niej do No­wej-Ze­lan­dyi i do wschod­nich, naj­ob­fi­ciej za­lud­nio­nych, pro­win­cyj Au­stra­lii. Sześć dni za­bie­ra prze­jazd z Eu­ro­py do No­we­go Jor­ku, w czte­ry z po­ło­wą po­dróż­ny po­zo­sta­wia za sobą kon­ty­nent, w dzie­więt­na­ście z San-Fran­ci­sco do­cie­ra do Au­klan­du, co wszyst­ko czy­ni za­le­d­wie mie­siąc. Na ca­łej prze­strze­ni tej dro­gi z An­glii do wiel­kich ko­lo­nij pa­nu­je obec­nie wpływ Ame­ry­ki. Znaj­du­je­my go na oce­anie Spo­koj­nym nie­tyl­ko w Ha­wai, lecz i na ar­chi­pe­la­gu Sa­moa, któ­rym po­dzie­li­ły się od nie­daw­na Niem­cy, An­glia i Sta­ny Zjed­no­czo­ne; te ostat­nie uj­rza­ły Się tym spo­so­bem u sa­mych wrót Au­stra­la­zyi bry­tań­skiej.

Mało spo­ty­ka­my na­zwisk tak nie­sto­sow­nie wy­bra­nych, jak na­zwa No­wej-Ze­lan­dyi. Brze­gi jej ska­li­ste, za­wsze pra­wie na­pię­trzo­ne, zkąd czę­sto dają się spo­strze­gać szczy­ty, śnie­giem okry­te, za­to­ki głę­bo­kie i wę­ży­ko­wa­te, wrzy­na­ją­ce się da­le­ko w zie­mię, drze­wa wiecz­nie zie­lo­ne, ocie­nia­ją­ce po­chy­ło­ści wzgórz i gór nad­brzeż­nych, wszę­dy, gdzie bo­daj naj­mniej­sza war­stwa zie­mi po­kry­wa opo­kę, przy­wo­dzą na pa­mięć: w stro­nie pół­noc­nej – wy­brze­ża mo­rza Śród­ziem­ne­go; w po­łu­dnio­wej zaś, Szko­cyę i Nor­we­gię, lecz nie mają, za­iste, ani jed­ne­go rysu, któ­ry­by nada­wał No­wej-Ze­lan­dyi po­do­bień­stwo do ar­chi­pe­la­gu błot­ne­go, oka­la­ją­ce­go za­le­d­wie wąz­kim rąb­kiem uj­ścia Skal­dy i Mozy. Cha­rak­ter ze­wnętrz­ny miast nad­brzeż­nych, któ­re tu je­dy­nie za­słu­gu­ją na uwa­gę, przy­po­mi­na czę­sto por­ty Al­gie­ru. Wszyst­kie one wzno­szą się w po­ło­że­niu na­der ma­low­ni­czem, u stóp wzgórz, pa­nu­ją­cych nad pa­sem wąz­kim wy­brze­ża mor­skie­go; tam ci­sną się tłum­nie kwar­ta­ły han­dlo­we, gdy na wy­ży­nach roz­pie­ra­ją się domy, oto­czo­ne ogro­da­mi, któ­re w mia­rę pod­no­sze­nia się w górę po­dróż­ni­ka, sta­ją się co­raz licz­niej­sze­mi; z wy­żyn od­kry­wa­ją się dziw­nie pięk­ne wi­do­ki na por­ty na­tu­ral­ne, wy­two­rzo­ne za­to­ka­mi, za­wsze pra­wie spo­koj­ne­mi.

Naj­waż­niej­szem z tych miast nad­brzeż­nych jest Au­kland, gdzie wy­ła­do­wu­ją przy­by­wa­ją­cy za­rów­no z San-Fran­ci­sco, jak i z Syd­ne­ju. Au­kland li­czy ra­zem z przed­mie­ścia­mi 50, 000 miesz­kań­ców. Nie na­le­ży omi­jać przed­mieść, mó­wiąc o No­wej-Ze­lan­dyi: mu­ni­cy­pal­ność, któ­ra nosi imię mia­sta, zaj­mu­je je­dy­nie śro­dek jego, przedew­szyst­kiem dziel­ni­cę han­dlo­wą, gdy tak zwa­ne bo­ro­ughs , przed­mie­ścia – są zbio­ro­wi­skiem miesz­kań znacz­nej czę­ści lud­no­ści. Po­dzia­łów miast jest w zwy­cza­ju An­gli­ków i zwy­czaj ten, prze­nie­sio­ny do An­ty­po­dów, prze­trwał do­tąd, jak wie­le in­nych.

Fi­zy­ogno­mia ta, czy­sto bry­tań­ska, rze­czy i lu­dzi, wpa­da na­tych­miast w oko po­dróż­ne­go, któ­ry przy­by­wa tu z Ame­ry­ki. A dzie­je się to dla­te­go, iż w ko­lo­niach au­stra­lij­skich nie było nig­dy tej strasz­li­wej mie­sza­ni­ny na­ro­do­wo­ści, jaką spo­ty­ka­my w Ame­ry­ce.

Nowa Ze­lan­dya wła­śnie jest kra­jem, gdzie róż­no­rod­ność ras była i jest naj­mniej­szą. W r. 1890 było tu 703, 360 miesz­kań­ców po­cho­dze­nia eu­ro­pej­skie­go, z któ­rych 441, 661 uro­dzi­ło się w ko­lo­nii, 260, 693 na te­ry­to­ry­um bry­tań­skiem, a tyl­ko 20, 402 po za gra­ni­ca­mi No­wej-Ze­lan­dyi, mię­dzy któ­ry­mi 3, 719 Chiń­czy­ków. Ży­wioł ir­landz­ki jest tu znacz­nie słab­szy, niż w dru­gich ko­lo­niach; sta­no­wi on tu tyl­ko siód­mą część lud­no­ści, jak świad­czą sta­ty­stycz­ne dane ko­ściel­ne: w ca­łej No­wej-Ze­lan­dyi cy­fra ka­to­li­ków do­cho­dzi tyl­ko do 87, 271. Au­kland więc, po­mi­mo toż­sa­mo­ści ma­te­ry­ałów bu­dow­nic­twa, mię­dzy któ­re­mi drze­wo gra rolę prze­waż­ną, po­mi­mo mło­do­ści swo­jej – mia­sto to ist­nie­je do­pie­ro od lat pięć­dzie­się­ciu – nie­ma wca­le cha­rak­te­ru ame­ry­kań­skie­go: uli­ce tu bez­gwar­ne i sto­sun­ko­wo schlud­ne, tram­wa­je elek­trycz­ne wca­le są tu nie­zna­ne, i by­ło­by, są­dzę, zbyt trud­no zna­leźć bu­dy­nek czte­ro­pię­tro­wy; zwy­kła wy­so­kość do­mów jest tu dwa lub trzy pię­tra. Prze­cha­dza­jąc się po przed­mie­ściach, spo­ty­ka­my tu, jak i we wszyst­kich kra­jach an­glo-sak­soń­skich, domy, oto­czo­ne ogro­da­mi u wszyst­kich miesz­kań­ców, po­sia­da­ją­cych jaki taki do­bro­byt, lecz ani śla­du sty­lów fan­ta­stycz­nych i nie­co dzi­wacz­nych, ja­kie­mi Ame­ry­ka­nie ozda­biać zwy­kli swe domy, na­wet drew­nia­ne; ogro­dy, za­my­ka­ją się tu nie kra­ta­mi ażu­ro­we­mi, do­zwa­la­ją­ce­mi oczom prze­chod­niów za­glą­dać do ich wnę­trza, lecz bro­nią się od cie­ka­wo­ści ich albo buksz­pa­na­mi znacz­nej wy­so­ko­ści, lub krze­wa­mi ge­ra­nij, za­sa­dzo­nych w sze­re­gach moc­no ści­śnię­tych, a się­ga­ją­cych do czte­rech lub pię­ciu stóp wy­so­ko­ści, lub też na­ko­niec ścia­ną z su­che­go ka­mie­nia, albo par­ka­nem z de­sek. Po­zna­jesz tu na­tych­miast to za­mi­ło­wa­nie w ni­czem nie za­mą­co­nym spo­ko­ju ogni­ska do­mo­we­go, tak róż­nie poj­mo­wa­ne w An­glii i w Ame­ry­ce. Wresz­cie, typy prze­chod­niów, spo­ty­ka­nych tu i owdzie, do­wo­dzą do­sta­tecz­nie, iż mamy przed sobą naj­czyst­sze prób­ki bry­tań­skie lub szkoc­kie.

Jak­bądź spo­koj­ną się wy­da­je po­wierz­chow­ność mia­sta, w po­rów­na­niu z ży­ciem nie­ustan­nie wrzą­cem w nad­brzeż­nych mia­stach Oce­anu Spo­koj­ne­go w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, Au­kland po­mi­mo to jest mia­stem istot­nie han­dlo­wem. Po­ło­że­nie jego przed­sta­wia wiel­kie do­god­no­ści na­tu­ral­ne, któ­re dały mu prze­wa­gę nad resz­tą miast tej ko­lo­nii. Au­kland, naj­bar­dziej zbli­żo­ny do Syd­ne­ju, nie zbyt ato­li, lecz w tej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej okrę­ty mniej są na­ra­ża­ne na sier­dzi­ste mo­rza i sil­ne wia­try, wła­ści­we stre­fie po­u­dnio­wej, a przy­tem znaj­du­je się on przy sa­mym wstę­pie do wąz­kie­go pół­wy­spu, ma­ją­ce­go dłu­go­ści 250 ki­lo­me­trów, któ­ry wy­spa Pół­noc­na No­wej-Ze­lan­dyi wy­su­wa ku pół­no­cy. W Au­klan­dzie mię­dzy­mo­rze ma za­le­d­wie milę sze­ro­ko­ści; mia­sto roz­po­rzą­dza więc por­ta­mi po obu stro­nach; lecz, na nie­szczę­ście, gdy wschod­ni z nich jest za­rów­no bez­piecz­ny, jak ma­low­ni­czy, z licz­ne­mi przy­sta­nia­mi mniej­sze­mi, któ­rych brze­gi ska­li­ste ob­fi­tu­ją w drze­wa, port za­chod­ni na­to­miast przed­sta­wia nie­ma­łą przy wej­ściu doń trud­ność, z po­wo­du wału piasz­czy­ste­go i może słu­żyć tyl­ko stat­kom z ma­łem po­grą­że­niem, a uży­wa­nym wy­łącz­nie dla han­dlu nad­brzeż­ne­go. Po­mi­mo to am­bit­ni Au­kland­czy­cy mó­wią o prze­ko­pa­niu z cza­sem ka­na­łu, któ­ry uła­twił­by znacz­nie prze­jazd z ich mia­sta do Syd­ne­ju, ą mógł­by mieć tyl­ko od 200 do 300 me­trów dłu­go­ści, gdy­by prze­rzy­nał mię­dzy­mo­rze w punk­cie naj­węż­szym. Pod­nió­sł­szy się bo­wiem na wy­ży­nę góry Eden, wul­ka­nu daw­no wy­ga­słe­go, któ­re­go wy­so­kość nie prze­cho­dzi 150 me­trów i zkąd oko pa­nu­je nad wszyst­kie­mi oko­li­ca­mi mia­sta, wi­dzi­my, iż obie od­no­gi tak spla­ta­ją się z sobą, iż z tru­dem przy­cho­dzi się nam uwie­rzyć, że nie zle­wa­ją się one zu­peł­nie.

An­gli­cy do­bre wy­bra­li miej­sce do usa­do­wie­nia się w No­wej-Ze­lan­dyi.

Oprócz tej an­giel­skiej po­wierz­chow­no­ści, wi­docz­nej na wszyst­kiem, inne jesz­cze ob­ja­wy cha­rak­te­ry­stycz­ne, na­po­ty­ka­ne w ca­łej Au­stra­la­zyi, zwra­ca­ją na się uwa­gę każ­de­go, kto wy­ła­do­wu­je w Au­klan­dzie; zu­peł­na ni­cość na­przy­kład ży­wio­łu kra­jo­we­go, któ­ry nie po­sia­da tu pra­wie ani jed­ne­go przed­sta­wi­cie­la. Oko­licz­ność ta mo­gła­by za­bez­pie­czyć ko­lo­nie au­stra­lij­skie od wszel­kich spo­rów ras, gdy­by obec­ność Chiń­czy­ków, któ­rych znacz­na ilość znaj­du­je się w ubo­gich dziel­ni­cach, nie na­su­wa­ła my­śli o ist­nie­niu tu, nie mó­wię, nie­bez­pie­czeń­stwa, lecz tej kwe­styi żół­tej, któ­ra czai się wszę­dzie po wy­brze­żach oce­anu Spo­koj­ne­go.

Je­den z naj­głów­niej­szych ży­wio­łów bo­gac­twa Au­stra­lii i No­wej-Ze­lan­dyi od­kry­wa się wła­śnie w Au­klan­dzie, dzię­ki są­siedz­twu min zło­ta w oko­li­cach Tha­me­su i Ko­ro­man­de­lu, od­le­głych od Au­klan­du o mil kil­ka­na­ście po za za­to­ką Hau­ra­ki; ilość tych min po­więk­szy­ła się jesz­cze od r. 1895, co wy­wo­ła­ło sil­ny ruch w świe­cie spe­ku­lan­tów miej­sco­wych. Prze­ciw­nie zaś dru­gie wiel­kie źró­dło bo­gac­twa ko­lo­nial­ne­go, ho­dow­la owiec, nie ist­nie­je wca­le w tej czę­ści No­wej-Ze­lan­dyi.

Zbiór ogrom­nych ko­lo­nij bry­tań­skich w kra­ju tych An­ty­po­dów, zna­ny wo­gó­le w An­glii pod ogól­nem mia­nem Au­stra­la­zyi, sta­no­wi ca­łość jed­no­rod­ną, za­rów­no pod wzglę­dem po­cho­dze­nia tych ko­lo­nij, jak i toż­sa­mo­ści źró­deł ich bo­gac­twa: też same ży­wio­ły sprzy­ja­ją ich roz­wo­jo­wi i też same stro­ny sil­ne i sła­be prze­ja­wia­ją się w spo­łe­czeń­stwach, któ­re się tu­taj za­wią­za­ły. W każ­dym ra­zie hi­sto­rya ich po­wsta­nia i na­wet stan ich obec­ny no­szą na so­bie ce­chę pew­nych od­ręb­no­ści, wy­ni­ka­ją­cych z na­tu­ry miej­sco­wo­ści, gle­by i kli­ma­tu, tu­dzież róż­ne oso­bli­wo­ści w cha­rak­te­rze kra­jow­ców, któ­re lu­dzie na­szej rasy zna­leź­li z jed­nej stro­ny w Au­stra­lii, a z dru­giej w No­wej – Ze­lan­dyi, gdy przy­szli tu za­le­d­wie przed wie­kiem. Na ma­pie, róż­ni­ca po­mię­dzy jed­no­li­tym kon­ty­nen­tem au­stra­lij­skim, któ­re­go po­ło­wa na­le­ży do stre­fy go­rą­cej, i gro­ma­dą wysp, z brze­ga­mi ka­pry­śnie wy­zę­bio­ne­mi, rzu­ca się naj­pierw w oczy i umysł przed­sta­wia so­bie na­tych­miast roz­ma­itość kli­ma­tu i ro­ślin­no­ści, za­leż­nych od róż­no­rod­nych wa­run­ków geo­gra­ficz­nych.

Ar­chi­pe­lag No­wej-Ze­lan­dyi, któ­ry jest an­ty­po­dem Hisz­pa­nii i za­to­ki Ga­skoń­skiej, obej­mu­je dwie wiel­kie wy­spy i na skraj­nem po­łu­dniu małą wy­sep­kę Ste­ward, a roz­cią­ga się na prze­strze­ni, od­po­wia­da­ją­cej po­ło­wie roz­le­gło­ści Fran­cyi. Na wy­spie Pół­noc­nej, po­ło­żo­nej w rów­nej od­le­gło­ści od rów­ni­ka, jak An­da­lu­zya i Sy­cy­lia, spo­ty­ka­my kli­mat, rów­nie, jak w tych ostat­nich miej­sco­wo­ściach, ła­god­ny, nie­co na­wet ła­god­niej­szy jesz­cze w zi­mie, o wie­le mniej go­rą­cy la­tem; na wy­spie Po­łu­dnio­wej, któ­rej prze­strzeń do­rów­ny­wa prze­strze­ni Bry­ta­nii, emi­gran­ci szkoc­cy, któ­rzy prze­waż­nie wy­spę tę za­lud­ni­li, nie do­zna­ją la­tem upa­łów sil­niej­szych, niż w oj­czyź­nie, a zima bywa tu do tego stop­nia umiar­ko­wa­na, ze eu­ka­lip­tus (roz­rąb, gał­ko­drzew), któ­ry z trud­no­ścią ro­śnie w po­łu­dnio­wej Fran­cyi, tu po­su­wa się do 46 stop­ni sze­ro­ko­ści po­łu­dnio­wej. Jed­no­staj­ność jest tu wła­sno­ścią rdzen­ną kli­ma­tu. W sto­łecz­nem mie­ście, Wel­ling­to­nie, na cie­śni­nie, któ­ra od­dzie­la obie wy­spy, ter­mo­metr nie pod­no­si się nig­dy wy­żej 30 stop­ni, i w cią­gu lat kil­ku czę­sto­kroć nie bywa ani jed­nej nocy z mro­zem; ka­me­lie ro­sną tu naj­swo­bod­niej na łą­kach.

W Au­klan­dzie śred­nia tem­pe­ra­tu­ra w zi­mie do­cho­dzi do 11 stop­ni; jest to tem­pe­ra­tu­ra Sy­cy­lii. Na krań­cu po­łu­dnio­wym wy­spy Po­łu­dnio­wej – 5. 6, jak w Mont­pel­lier. Lato bywa nie­rów­nie mniej go­rą­ce, niż we Wło­szech lub na po­łu­dniu Fran­cyi. Tem­pe­ra­tu­ra śred­nia w le­cie + 19, 4, nie­co wyż­sza, niż w Pa­ry­żu, na krań­cu zaś wy­spy Po­łu­dnio­wej do­cho­dzi tyl­ko do 14 stop­ni. Deszcz spa­da wszę­dzie w ilo­ści do – sta­tecz­nej i żad­na pora roku nie bywa go po­zba­wio­na. Na brze­gu za­chod­nim wy­spy Po­łu­dnio­wej ilość jego rocz­na wy­no­si 2, 080 mi­li­me­trów w Chri­st­church (Kri­stercz), na po­chy­ło­ści prze­ciw­le­głej, gdzie za­czy­na się ar­chi­pe­lag i gdzie naj­mniej spa­da desz­czu, ilość jego zni­ża się do 625 mi­li­me­trów, nie­co wię­cej, niż w Pa­ry­żu. Ko­lo­niom więc nie gro­zi nig­dy ani chłód zbyt su­ro­wy, ani po­su­chy nad­zwy­czaj­ne i dłu­go­trwa­łe.

Po­mi­mo prze­strze­nie swe sto­sun­ko­wo szczu­płe, Nowa-Ze­lan­dya jest kra­jem gwał­tow­nych kon­tra­stów i nad­zwy­czaj­no­ści. Cała wy­spa Pół­noc­na jest te­atrem nad­zwy­czaj­nych zja­wisk wul­ka­nicz­nych. Z góry Eden, pa­nu­ją­cej nad Au­klan­dem, od­kry­wa się wi­dok na czter­dzie­ści wul­ka­nów wy­ga­słych, w cen­trze wzno­szą się trzy ogrom­ne wul­ka­ny: Ton­ga­ri­ro, Ngau­ru­hoe i Ru­ape­hu, któ­re, bę­dąc oku­ta­ne śnie­giem w zi­mie i wio­sną, for­mu­ją wspa­nia­łe tło ob­ra­zu, przed­sta­wia­ją­ce­go mo­dre fale je­zio­ra Tau­po, nad któ­rym ol­brzy­my te ogni­ste pię­trzą się wy­żej niż na 2, 000 me­trów. Je­den z nich, sto­żek naj­zu­peł­niej pra­wi­dło­wy, wiecz­nie jest uwień­czo­ny mgłą pary, gdy prze­ciw­nie, kra­ter Ru­ape­hu za­wie­ra je­zio­ro, któ­re nig­dy nie za­ma­rza, po­mi­mo swej wy­so­ko­ści, się­ga­ją­cej do 2, 700 me­trów, i prze­obra­ża się cza­sem w ol­brzy­mi ko­cioł wrząt­ku. Cała prze­strzeń, cią­gną­ca się na pół­no­cow­schód od tych wul­ka­nów, peł­na źró­deł go­rą­cych, siar­ko­wi­cy, wul­ka­nów, błot­nych i gej­ze­rów, ule­ga cią­głym trzę­sie­niom zie­mi. Jed­no z nich znisz­czy­ło w czerw­cu r. 1886 naj­pięk­niej­szy cud na­tu­ry – te­ra­sy bia­łe i ró­żo­we, któ­re sta­ły na­prze­ciw­ko sie­bie po obu brze­gach je­zio­ra Ro­to­ma­ha­na, a wzdłuż ich zbie­ga­ły, jak ka­ska­dy, wody gej­ze­rów, pa­nu­ją­cych nad temi te­ra­sa­mi; wody te wrzą­ce i wody dru­gich są­sied­nich źró­deł go­rą­cych za­si­la­ły je­zio­ro, któ­re zle­wa­ło się w dru­gie, po­ło­żo­ne ni­żej od nie­go sze­ro­kim po­to­kiem wody go­rą­cej. W nocy z dzie­wią­te­go na dzie­sią­ty czerw­ca r. 1886 wzgó­rze, w któ­rem nikt nie po­dej­rze­wał wul­ka­nu, roz­war­ło się na­gle, ży­gnę­ło lawą i po­pio­łem, a wstrzą­śnie­nia gwał­tow­ne zie­mi po­wta­rza­ły się co dzie­sięć mi­nut. Dzień po tej strasz­li­wej nocy bły­snął do­pie­ro w po­łu­dnie i wte­dy prze­ko­na­no się, że je­zio­ro Ro­to­ma­ha­na już nie ist­nia­ło, wszyst­ka ro­ślin­ność roz­kosz­na w oko­li­cy znik­nę­ła i sto osób zgi­nę­ło pod lawą. Dziś mar­twe prze­strze­nie lawy cią­gną się na miej­scu roz­sła­wio­nych nie­gdyś te­ras, a na dro­gach, w prze­rwach, od­kry­wa­ją się czę­ści grun­tu pier­wot­ne­go, po­kry­te całe pra­wie na sto­pę po­pio­łem.

Li­nia naj­więk­szej dzia­łal­no­ści wul­ka­nicz­nej cią­gnie się przez całą wy­spę od po­łu­dnio-za­cho­du do pół­no­co-wscho­du, od góry Eg­mont, któ­rą Nowo-Ze­land­czy­cy lu­bią po­rów­ny­wać z Fo­usi-Yama Ja­poń­czy­ków, aż do wy­spy Bia­łej w Za­to­ce "Ob­fi­to­ści", z gle­bą go­rą­cą i dy­mią­cą się, po­kry­tą cał­kiem po­pio­łem siar­cza­nym. Część środ­ko­wa tej wy­spy Pół­noc­nej jest to pła­sko­wzgó­rze, po­kry­te wy­nio­sło­ścia­mi na 300 lub 400 me­trów, nad któ­re­mi wzno­szą się tu i ów­dzie szczy­ty wul­ka­nów. Wzgó­rza te po­kry­te by­wa­ją zwy­kle pa­pro­cią, prze­pla­ta­ną wy­so­kie­mi krza­ka­mi ti-tree, któ­rych wy­so­kość może do­cho­dzić do 3-ch lub 4-ch me­trów i któ­re po­dob­ne są bar­dzo do na­szych we­re­sków. Od cza­su do cza­su spo­strze­ga się tu ster­czą­cy sa­mot­nie pień pio­no­wy drze­wa ka­pu­ścia­ne­go cab­ba-

ge-tree, za­koń­czo­ny w gó­rze pę­kiem li­ści po­dłuż­nych, sztyw­nych i za­ostrzo­nych ku koń­co­wi. W głę­bi bie­gną stru­my­ki, małe, lecz licz­ne, a na brze­gach ich ro­sną gru­be pęki zie­lo­ne Phor­mium te­nax, czy­li ko­no­pi No­wej-Ze­lan­dyi. Dłu­gie li­ście ich, do­cho­dzą­ce do 2 me­trów, za­wie­ra­ją w so­bie włók­na bar­dzo moc­ne, z któ­rych kra­jow­cy wy­ra­bia­li nie­gdyś odzie­nie, lecz do­tąd nie wy­na­le­zio­no spo­so­bu tka­nia ich na ma­szy­nie; dziś wy­ra­bia­ją z nich je­dy­nie liny okrę­to­we i sznu­ry.

Kraj cały był nie­gdyś po­kry­ty la­sa­mi; wy­nisz­czy­li je w wiel­kiej ilo­ści naj­pierw kra­jow­cy, a na­stęp­nie Eu­ro­pej­czy­cy. Do­tąd jed­nak­że po­zo­sta­ło ich nie­ma­ło; zwie­dza­łem na­der pięk­ne na gó­rach, oka­la­ją­cych wschod­ni brzeg wy­spy Pół­noc­nej. Drze­wa gro­mad­ne, o li­ściach trwa­łych, któ­re­mi od­zna­cza­ją się wy­łącz­nie lasy No­wej Ze­lan­dyi, nie mają jed­no­staj­no­ści zie­lo­nych drzew eu­ro­pej­skich. Kształ­ty ich by­wa­ją uroz­ma­ico­ne; bar­wa li­ści bawi oko więk­szą jesz­cze roz­ma­ito­ścią: jed­ne z nich są tak ciem­ne, iż wy­glą­da­ją jak czar­ny ak­sa­mit, dru­gie mają bar­wę czy­sto zie­lo­ną, inne na­ko­niec zbli­ża­ją się bar­wą do od­cie­ni żół­tych, lub sza­rych. Lecz co jest naj­wspa­nial­sze­go w tych la­sach, to ro­sną­ce w pod­la­skach pa­pro­cie., wiel­ko­ści drzew, spla­ta­ją­ce się z lia­na­mi i od­zna­cza­ją­ce się wy­bu­ja­ło­ścią, god­ną kra­jów pod­zwrot­ni­ko­wych. Ol­brzy­mie pnie tych pa­pro­ci się­ga­ją nie­rzad­ko do 5 lub 6, ba, na­wet 8 me­trów, a pysz­ne, rzekł­byś, wa­chla­rze, któ­re je wień­czą, mają czę­sto do 3 me­trów dłu­go­ści.

Nowa-Ze­lan­dya li­czy 140 ga­tun­ków pa­pro­ci, z któ­rych naj­pięk­niej­szym jest może Si­lver­fern, pa­proć sre­brzy­sta; od­wrot­na stro­na jej li­ści od­zna­cza się lśnią­cą bia­ło­ścią. Zie­mia bywa usła­na ko­bier­cem skrom­niej­szych pa­pro­ci i ly­co­po­dów (wi­dłak, ga­tu­nek mchu), pnie zaś drzew, pio­no­we, oto­czo­ne są zwy­kle pa­pro­cią wi­ją­cą się po zie­mi. Drze­wa No­wej-Ze­lan­dyi, nie­ste­ty, wię­cej im­po­nu­ją swą pięk­no­ścią, niż przy­no­szą ko­rzy­ści prze­my­sło­wi. Jed­no z nich wszak­że, naj­więk­sze i naj­pysz­niej­sze, Kau­ri, Dam­ma­ra Au­stra­lis (So­pli­ca, czy­li prze­ro­sną au­stra­lij­ska), zbli­ża­ją­ca się ga­tun­kiem do so­sny, do­star­cza drze­wo wy­bor­ne i na­da­je się przedew­szyst­kiem na masz­ty okrę­to­we; drze­wo to, któ­re mie­wa cza­sa­mi do 40 me­trów wy­so­ko­ści i któ­re­go pierw­sze ga­łę­zie wy­bie­ga­ją z pnia do­pie­ro na 20 jego me­trze, ro­śnie dziś je­dy­nie na dłu­gim pół­wy­spie Pół­noc­nym, na pół­noc­nej stro­nie Au­klan­du; ob­szar, zaj­mo­wa­ny nie­gdyś drze­wa­mi tego ga­tun­ku, był nie­rów­nie więk­szy, jak o tem świad­czy han­del cie­ka­wy gumą ska­mie­nia­łą; eks­trakt z tej ży­wi­cy kau­ri, za­grze­ba­nej w zie­mi i po­cho­dzą­cej z daw­nych la­sów, jest przed­mio­tem naj­waż­niej­sze­go prze­my­słu kra­jo­we­go. W r. 1893 wy­do­by­to jej z zie­mi oko­ło 1000 tonn, war­to­ści 4 i pół mi­lio­nów fran­ków, a cał­ko­wi­ty do­chód z tej sa­mej gumy, wy­ko­pa­nej od r. 1890, wy­niósł wię­cej niż 250 mi­lio­nów. Jest to ma­te­ry­ał po­dob­ny do bursz­ty­nu z po­wierz­chow­no­ści i użyt­ku, do któ­re­go się na­da­je.

Wy­spa po­łu­dnio­wa nie ma, jak pół­noc­na, dzia­ła­ją­cych wul­ka­nów, lecz góry są tu nie­rów­nie wy­nio­ślej­sze i cią­gną się nie­prze­rwa­nym łań­cu­chem, a łąki roz­le­glej­sze i o wie­le ży­zniej­sze; pierw­sze wzno­szą się w po­bli­żu wy­brze­ża za­chod­nie­go, przez całą dłu­gość wy­spy, a dru­gie leżą u stóp wschod­niej po­chy­ło­ści pierw­szych.

Brzeg po­łu­dnio­wo-za­chod­ni prze­rzy­na­ją głę­bo­kie fior­dy, z któ­rych wy­brze­ży, góry zstę­pu­ją, rzekł­byś, wprost do mo­rza, a one same pięk­no­ścią prze­cho­dzą na­wet fior­dy Nor­we­gii, dzię­ki uroz­ma­ice­niu i roz­kosz­nej ro­ślin­no­ści, któ­ra ubar­wia ich brze­gi wszę­dzie, gdzie opo­ka nie stoi nago.

Ol­brzy­mie lo­do­wi­ska, z któ­rych naj­więk­sze ma 30 ki­lo­me­trów dłu­go­ści na 2 ki­łom, śred­niej sze­ro­ko­ści, wi­szą tu w 200 me­trach nad po­wierzch­nią mo­rza, śród la­sów za­wsze zie­lo­nych. Naj­wyż­szy cy­pel "Alp" no­wo­ze­landz­kich, góra Cook, wzno­si się na 3, 700 me­trów, o 1, 100 mniej, niż Mont-Blanc; lecz na po­łu­dniu No­wej Ze­lan­dyi li­nia wiecz­nych śnie­gów niż­szą jest niż w Szwaj­ca­ryi i gro­ma­da gór, wi­dzia­na z rów­nin Can­ter­bu­ry, le­żą­cych u stóp wschod­niej ich po­chy­ło­ści, nie ustę­pu­je, co do wspa­nia­ło­ści, istot­nym Al­pom. Zwier­cia­dla­na masa wód, roz­la­na na po­łu­dnio­wych do­li­nach tych gór, wzma­ga jesz­cze to po­do­bień­stwo ich do Alp szwaj­car­skich, a wy­brze­ża je­zio­ra Wa­ka­ti­pu, lub je­zio­ra Te-Anau śmia­ło mogą wal­czyć o ber­ło pięk­no­ści z brze­ga­mi je­zio­ra Czte­rech Kan­to­nów. Ro­ślin­ność jest tu rów­nie bo­ga­ta, jak na pół­no­cy i na wy­spie Ste­ward, zbli­żo­nej bar­dziej ku bie­gu­no­wi, niż ku rów­ni­ko­wi, spo­ty­ka­ją się naj­pięk­niej­sze, owe gro­mad­ne, jak drze­wa, pa­pro­cie, któ­rych li­ście po­kry­wa­ją się czę­sto szro­nem i któ­re prze­no­szą chłód kil­ku stop­ni, ni­żej zera.

Kraj ten, tak bo­ga­ty ro­ślin­no­ścią, do przy­by­cia doń Eu­ro­pej­czy­ków nie po­sia­dał pra­wie żad­nych zwie­rząt; ani śla­du in­nych ssą­cych, oprócz szczu­rów i psów w za­gro­dach kra­jow­ców, in­nych wę­żów, oprócz kil­ku jasz­czu­rek; pta­ki mia­ły tu dość licz­nych, lecz dziw­nych przed­sta­wi­cie­li. Naj­oso­bliw­szy z nich był moa, ol­brzy­mi ptak bie­ga­ją­cy, z za­rod­ka­mi skrzy­deł, jak u stru­sia, i bliz­ki po­krew­ny Epior­ni­sa z Ma­da­ga­ska­ru, wy­spy, po­mię­dzy któ­rą i Nową-Ze­lan­dyą za­cho­dzi na­der cie­ka­wa ana­lo­gia co do flo­ry i fau­ny. Moa dzi­siaj już na­le­ży do ga­tun­ków za­ni­kłych do­szczęt­nie, lecz ogrom­ne jego ko­ści, a na­wet pió­ra od­naj­du­ją w wie­lu ja­ski­niach i przy­pusz­cza­ją, iż za­nik jego jest na­der świe­żej daty. W mu­ze­ach No­wej-Ze­lan­dyi wi­dzia­łem szkie­let tego pta­ka 4-me­tro­wej wy­so­ko­ści i jaja ma­ją­ce i sto­pę dłu­go­ści. Do dziś dnia po­zo­sta­ły tu jesz­cze małe pta­ki z tej sa­mej ro­dzi­ny, a mia­no­wi­cie Mvi, czy­li ap­te­ryx i weka, wca­le nie­la­ta­ją­ce (nie­lo­ty). Brak pta­ków śpie­wa­ją­cych na­da­je cha­rak­ter smęt­ny uro­czym la­som No­wej-Ze­lan­dyi. Lecz zato pa­pug ob­fi­tość. Jed­na z nich, tak zwa­na Kea, przed­sta­wia cie­ka­wy przy­kład ewo­lu­cyi in­stynk­tów; jest to naj­strasz­niej­szy wróg ho­dow­ców owiec. Rzu­ca się na grzbiet zwie­rzę­cia, ob­na­ża je z weł­ny, roz­dzie­ra cia­ło, do­cie­ra bez wa­ha­nia do tłusz­czu, ota­cza­ją­ce­go ner­ki, i kar­mi się nim, nie ty­ka­jąc wca­le in­nych czę­ści cia­ła zwie­rzę­cia. Ho­dow­la owiec w No­wej-Ze­lan­dyi da­tu­je się od lat stu – i kea, któ­ra jest pta­kiem tu­ziem­nym, nie mo­gła kar­mić się przed­tem ni­czem in­nem, oprócz owa­dów; dziw­na, za­iste, ta­jem­ni­ca, ta zmia­na ro­dza­ju ży­cia i roz­wi­nię­cie się no­we­go tego in­stynk­tu.ROZ­DZIAŁ II.

KRA­JOW­CY NO­WEJ-ZE­LAN­DYI.

Po­cho­dze­nie po­li­ne­zy­ań­skie Ma­ori­sów. – Ich zwy­cza­je; ich okru­cień­stwa. – Przy­by­cie pierw­szych Eu­ro­pej­czy­ków. – Mi­sy­ona­rze i po­szu­ki­wa­cze wie­lo­ry­bów. – Pró­ba za­ło­że­nia tu osad fran­cu­skich w r. 1840. – Woj­ny An­gli­ków z Ma­ori­sa­mi. – Zmniej­sze­nie licz­by kra­jow­ców. – Stan ich obec­ny i sto­sun­ki z ko­lo­ni­sta­mi.

Lu­dzie, któ­rzy za­sie­dla­li sami Nową-Ze­lan­dyę do przy­by­cia Eu­ro­pej­czy­kow, nie mniej byli dziw­ni, jak zwie­rzę­ta, ro­śli­ny i sama gle­ba na­wet tego kra­ju. Ma­ori na­le­żą do tej zaj­mu­ją­cej i ta­jem­ni­czej po­nie­kąd rasy po­li­ne­zy­ań­skiej, któ­ra za­lud­nia wszyst­kie ar­chi­pe­la­gi na wscho­dzie oce­anu Spo­koj­ne­go. Dość spoj­rzeć na nich, aby ich po­znać i ję­zyk ich udo­wad­nia toż samo. Gdy Cook w r. 1770 zwie­dził wy­brze­ża no­wo­ze­landz­kie, pe­wien kra­jo­wiec z Ta­hi­ti, któ­re­go on upro­wa­dził za sobą, słu­żył mu za tłó­ma­cza. Ja sam sły­sza­łem na wy­spach Ha­wai, jak je­den z mo­ich to­wa­rzy­szów po­dró­ży, ko­lo­ni­sta z No­wej-Ze­lan­dyi, prze­mó­wił do kra­jow­ców w ję­zy­ku Ma­ori­sów i ci poj­mo­wa­li naj­zu­peł­niej mowę kra­ju, od któ­re­go od­dzie­la ich od­le­głość 2, 000 mil. Tra­dy­cye i ro­do­wo­dy, pro­wa­dzo­ne i prze­cho­wy­wa­ne przez księ­ży, do­wo­dzą, iż Ma­ori za­miesz­ku­ją Nową-Ze­lan­dyę od dwu­dzie­stu sied­miu ge­ne­ra­cyi, t… j… od wie­ku XIII-go. Opu­ści­li oni, jak sami opo­wia­da­ją, wy­spę Ha­wa­iki z po­wo­du woj­ny do­mo­wej, wsie­dli na dwie wiel­kie ło­dzie, Ta­inui i Ara­wa, i wy­lą­do­wa­li w dwóch punk­tach, któ­re wy­raź­nie wska­zu­ją, na pół­no­co-wschod­niem wy­brze­żu wy­spy pół­noc­nej, je­dy­nej, gdzie wy­chodź­cy ci wy­two­rzy­li lud­ność dość sku­pio­ną. W mu­zeum Wel­ling­to­nu, sto­li­cy ko­lo­nii, prze­cho­wu­je się do­tąd ka­wał drze­wa z łód­ki, jak utrzy­mu­ją, Ta­inui. Po­ło­że­nie istot­ne wy­spy Ha­wa­iki po­zo­sta­je do­tąd wąt­pli­wem; jest to wi­docz­nie taż sama wy­spa, z któ­rej, we­dług po­da­nia, przy­szli tu miesz­kań­cy Ha­wai i, jak opo­wia­da­ją sami, na­zwa­li tem imie­niem nową swą oj­czy­znę, na pa­miąt­kę daw­nej; opi­nia, naj­wię­cej roz­po­wszech­nio­na, twier­dzi, iż Ha­wa­iki jest to wy­spa Sa­wai, naj­więk­sza z gru­py Sa­moa.

Ma­ori zmie­ni­li dziw­nie swój ro­dzaj ży­cia po wyj­ściu z pier­wot­nej oj­czy­zny; sta­li się oni, jak pa­pu­ga kea, okrut­ny­mi. Wszyst­kie ar­chi­pe­la­gi po­li­ne­zy­ań­skie roz­dzie­ra­ne były czę­ste­mi woj­na­mi, lecz w No­wej-Ze­lan­dyi woj­na nig­dy nie usta­wa­ła. Była to jak­by ma­nia, roz­kosz na­wet wszyst­kich kra­jow­ców; wen­det­ta była obo­wiąz­kiem su­ro­wym i ple­mię całe du­szą i cia­łem słu­ży­ło i po­ma­ga­ło do­ko­na­niu ze­msty temu ze swych człon­ków, któ­re­go po­krzyw­dzi­ło ple­mię są­sied­nie. Zwal­czyw­szy swych wro­gów, po­że­ra­li tru­pów i wzię­tych do nie­wo­li, wie­rzy­li bo­wiem moc­no, iż zjadł­szy ser­ca i mó­zgi wro­gów, zwy­cięz­cy sta­ją się spad­ko­bier­ca­mi ich męz­twa i roz­trop­no­ści.

Miesz­ka­nia wo­dzów ozda­bia­no za­wę­dzo­ne­mi gło­wa­mi wro­gów. Brak ssą­cych zwie­rząt w ca­łym kra­ju przy­czy­nił się, bez­wąt­pie­nia, do utrwa­le­nia się lu­do­żer­stwa. W kli­ma­cie wil­got­nym i sto­sun­ko­wo su­ro­wym Po­li­ne­zyj­czy­cy nie mo­gli za­da­wa­lać się owo­ca­mi i ko­rzon­ka­mi, jak na ar­chi­pe­la­gach pod­rów­ni­ko­wych, i cia­ło ludz­kie je­dy­nie tyl­ko mo­gło do­star­czyć im po­kar­mu mię­sne­go. Jak­kol­wiek okrut­ni i nie­zna­ją­cy użyt­ku me­ta­lów, Ma­ori­so­wie nie byli ato­li dzi­ki­mi: upra­wia­li oni pa­ta­ty (kar­to­fle), któ­re przy­wieź­li z sobą z Ha­wa­iki, wy­ra­bia­li z włó­kien Phor­mium te­nax sze­ro­kie płasz­cze, w któ­re się odzie­wa­li i któ­re ozda­bia­li pió­ra­mi dla wo­dzów. Bro­nią ich były to­po­ry z wy­gła­dzo­ne­go ka­mie­nia, przy­mo­co­wa­ne do rę­ko­je­ści drew­nia­nych za po­mo­cą włó­kien Phor­mium… na­rzę­dzia­mi, tak­że ka­mien­ne­mi, wy­ko­ny­wa­li rzeź­bę tak de­li­kat­ną, iż są­dzo­no dłu­go, że zna­ne im było uży­cie me­ta­lów, cho­ciaż nie chcie­li się przy­znać do tego; przód i tył wiel­kich ich ło­dzi bo­jo­wych, któ­rych wi­dzia­łem je­den eg­zem­plarz, dłu­gi na 25 me­trów, był rów­nie wy­rzeź­bio­ny i in­kru­sto­wa­ny per­ło­wą ma­ci­cą, jak ścia­ny do­mów ich wo­dzów i wha­re­pu­ni, czy­li domy zgro­ma­dzeń ogól­nych; je­den taki dom, prze­cho­wy­wa­ny w mu­zeum wel­ling­toń­skiem, ma trzy­na­ście me­trów dłu­go­ści, a pięć sze­ro­ko­ści i 3 m. 50 wy­so­ki w cen­trze. Rzeź­bi­li też i cia­ło ludz­kie, ozda­bia­jąc się ta­tu­owa­niem tak skom­pli­ko­wa­nem, że trze­ba było po­wta­rzać tę ro­bo­tę pięć razy, aby wy­ko­na­nie jej było za­da­wa­la­ją­ce; wo­dzo­wie no­si­li na ob­li­czu wy­rzeź­bio­ny herb swój i ro­do­wód. Dziś jesz­cze wie­le ko­biet ta­tu­uje usta i pod­bró­dek. U Ma­ori­sów była i mi­to­lo­gia; oprócz boż­ków głów­nych, wie­rzy­li oni w du­chy, ukry­te w każ­dej rze­czy w na­tu­rze. Nie­któ­re z ich my­tów nie­po­zba­wio­ne były wdzię­ku. Nie­bo uwa­ża­ło się przez nich za mał­żon­ka zie­mi, któ­ry, bę­dąc z nią roz­łą­czo­nym, wy­le­wa łzy, na­zy­wa­ne u nas desz­czem, a zie­mia od­po­wia­da mu wes­tchnie­nia­mi, któ­re­mi są mgły.

Pierw­sze spo­tka­nia eu­ro­pej­czy­ków z na­ro­dem tym okrut­nym, lecz nie po­zba­wio­nym zdol­no­ści umy­sło­wych, były krwa­we: w r. 1643 cała osa­da sza­lu­py okrę­tu ta­smań­skie­go była wy­mor­do­wa­ną i od­tąd ani je­den bia­ły nie za­wi­nął do No­wej Ze­lan­dyi do roku 1769. Cook zdo­łał ujść śmier­ci, dzię­ki swej bro­ni pal­nej i uda­ło mu się póź­niej za­wią­zać sto­sun­ki z kra­jow­ca­mi; go­ściń­ce jego nie były przyj­mo­wa­ne i lu­dzie ci pro­si­li je­dy­nie o broń eu­ro­pej­czy­ków: za­opa­trzyć się w nią, sta­ło się ma­nią Ma­ori. Do­sta­li oni kil­ka strzelb od po­szu­ki­wa­czów wie­lo­ry­bów, któ­rzy za­czę­li na­ten­czas zwie­dzać te mo­rza. Wódz ich, Hon­gi, na­wie­dziw­szy Syd­nej, roz­ka­zał za­wieźć się do An­glii i po­wró­cił z tam­tąd z da­ra­mi Je­rze­go IV-go, któ­re wy­mie­niał w Au­stra­lii na broń pal­ną. Woj­ny mię­dzy ple­mio­na­mi, sto­sun­ko­wo nie­zbyt mor­der­cze, do­kąd je­dy­ną bro­nią były to­po­ry ka­mien­ne, sta­ły się od­tąd strasz­li­we­mi rze­zia­mi. W cią­gu jed­ne­go dnia Hon­gi wy­mor­do­wał 700 wro­gów na jed­nej z wysp je­zio­ra Ro­to­rua; ry­wal jego, Te-Rau­pa­ra­ha, któ­ry tak­że do­był broń pal­ną, wy­sław­szy jed­ne­go ze swych krew­nych do An­glii, wy­tę­pił pra­wie wszyst­kich Ma­ori na wy­spie Po­łu­dnio­wej. W tym pe­ry­odzie cza­su dość licz­ni awan­tur­ni­cy osie­dli­li się mię­dzy ta­mecz­ne­mi ple­mio­na­mi, przyj­mu­jąc oby­cza­je kra­jow­ców, pod na­zwą Pa­ke­has-Ma­ori, t… j. Ma­ori-cu­dzo­ziem­ców; przy­ję­to ich ła­ska­wie, jako umie­ją­cych utrzy­my­wać i re­pa­ro­wać strzel­by; na­stęp­nie przy­by­sze ci gra­li waż­ną rolę w woj­nach.

Do r. 1840, oprócz tych awan­tur­ni­ków, przy­cho­dzi­li tu tyl­ko mi­sy­ona­rze, któ­rych kom­pa­nia osie­dli­ła się już u tych wy­spia­rzy w r. 1814; je­śli nie uda­ło się im znie­wo­lić dzi­kich swych pro­ze­li­tów do za­prze­sta­nia za­bi­ja­nia się wza­jem­ne­go, to przy­najm­niej wy­tę­pio­no ka­ni­ba­lizm, wpro­wa­dziw­szy do kra­ju zwie­rzę­ta do­mo­we, któ­re wkrót­ce się roz­mno­ży­ły. Dzię­ki ich wpły­wo­wi, głów­ni wo­dzo­wie pod­pi­sa­li w stycz­niu roku 1840 trak­tat w Wa­itan­gi, na mocy któ­re­go kon­fe­de­ra­cya ple­mion zjed­no­czo­nych No­wej Ze­lan­dyi uzna­ła nad sobą pro­tek­to­rat An­glii.

W tyra sa­mym cza­sie Fran­cya przy­go­to­wy­wa­ła się za­wład­nąć wy­spa­mi. Pew­na aso­cy­acya Nan­to-Bor­do­ska w No­wej Ze­lan­dyi, za­wią­za­na w r. 1837, na­by­ła w roku na­stęp­nym od ka­pi­ta­na ło­dzi, słu­żą­cej do po­ło­wu wie­lo­ry­bów, Lan­glo­is, kil­ka­set hek­ta­rów zie­mi, ku­pio­nej przez nie­go u Ma­ori z Aka­roa na wy­spie Po­łu­dnio­wej. Na proś­bę tego sto­wa­rzy­sze­nia, tu­dzież jed­ne­go z tych awan­tur­ni­ków, któ­rych tylu spo­ty­ka­my w hi­sto­ryi Fran­cyi, a mia­no­wi­cie ba­ro­na Thier­ry, za­mie­rza­ją­ce­go stwo­rzyć so­bie kró­le­stwo w No­wej Ze­lan­dyi, rząd fran­cu­ski wy­słał kor­we­tę "Zo­rzę, " z po­le­ce­niem za­wład­nię­cia wy­spą Pół­noc­ną, a na­stęp­nie Po­łu­dnio­wą i okręt trans­por­to­wy "Hra­bia Pa­ryz­ki" (Com­te de Pa­ris), któ­ry miał wy­sa­dzić sześć­dzie­się­ciu emi­gran­tów w Aka­roa. "Zo­rza" przy­by­ła zbyt póź­no, w czerw­cu r. 1840, a tym­cza­sem gu­ber­na­tor an­giel­ski oświad­czył, iż po­sia­da­nie wy­spy Pół­noc­nej po­cią­ga­ło za sobą ko­niecz­ność za­wład­nię­cia wy­spą Po­łu­dnio­wą i wy­słał na­tych­miast je­den okręt bo­jo­wy z roz­ka­zem za­tknię­cia cho­rą­gwi bry­tań­skiej w Aka­roa. Nie­któ­rzy ato­li z emi­gran­tów, przy­by­łych na okrę­cie Com­te de Pa­ris, po­zo­sta­li tu i wie­le imion fran­cu­skich spo­ty­ka­my do­tąd na wy­spach. Nowa Ze­lan­dya z kli­ma­tem tak zdro­wym i zbli­żo­nym do na­sze­go, by­ła­by dla Fran­cyi wy­bor­ną ko­lo­nią. ' Na nie­szczę­ście, je­ste­śmy w pra­wie za­py­tać, czy mie­li­by­śmy dość ro­zu­mu po­li­tycz­ne­go, aby pro­wa­dzić da­lej jej roz­wój i nie utra­cić po­sia­dło­ści tej tak da­le­kiej, gdzie mu­sia­no w cią­gu lat trzy­dzie­stu wal­czyć z kra­jow­ca­mi.

Jak tyl­ko eu­ro­pej­czy­cy zja­wi­li się tu w licz­bie po­waż­nej, na­tych­miast wsz­czę­ła się woj­na. Kwe­stya na­by­wa­nia zie­mi była po­wo­dem pra­wie wszyst­kich za­tar­gów: zie­mia była wła­sno­ścią zbio­ro­wą ple­mion i czę­sto­kroć kil­ka z nich na­raz wy­stę­po­wa­ło z pra­wa­mi do jed­ne­go i tego sa­me­go ob­sza­ru zie­mi, z dru­giej zaś stro­ny, ko­lo­ni­ści ku­po­wa­li, w do­brej wie­rze, grun­ty u po­je­dyn­czych kra­jow­ców w ce­lach rol­ni­czych. Ta­kim spo­so­bem wal­ka ta była ra­czej ob­ja­wem starć miej­sco­wych, a nie woj­ną na­ro­do­wą, za wy­jąt­kiem może lat 1860 i 1870, kie­dy cała wy­spa Pół­noc­na sta­nę­ła w ogniu z po­wo­du, po­sta­no­wie­nia gu­ber­na­to­ra, iż w spra­wie kup­na zie­mi na­le­ży trak­to­wać tę rzecz z po­sia­da­cza­mi jej fak­tycz­ny­mi, nie li­cząc się wca­le z pra­wa­mi do niej wszyst­kich ple­mion. Osie­dliw­szy się w la­sach, ochra­nia­ni oko­pa­mi, po za pa­li­sa­da­mi swo­ich pa, zbu­do­wa­nych z praw­dzi­wą zna­jo­mo­ścią for­ty­fi­ka­cyj­ną, Ma­ori wy­trzy­my­wa­li czę­sto na­pór prze­wyż­sza­ją­cych sił an­giel­skich i wal­ka sta­wa­ła się co – raz krwaw­szą, tem­bar­dziej, iż okrut­ni­cy ci sza­no­wa­li już wte­dy za­bi­tych i ra­nio­nych

Utwo­rze­nie w r. 1865 są­dow­nic­twa spe­cy­al­ne­go dla roz­ja­śnie­nia tych praw, sto­sow­nie do zwy­cza­ju kra­jo­we­go, przy­czy­ni­ło się do uspo­ko­je­nia bu­rzy. Jed­nak­że w roku jesz­cze 1870 były tu i owdzie za­bu­rze­nia po­waż­ne, wy­wo­ła­ne przez sek­tę Hau­hau­sów, chcą­cych po­łą­czyć chry­sty­anizm z po­gań­stwem. W roku 1881 mu­sia­no wy­słać 2, 000 żoł­nie­rzy dla poj­ma­nia pro­ro­ka Te-Whi­ti. Na­ko­niec w roku 1883 król Te­whiao, uzna­ny wo­dzem wszyst­kich pra­wie ple­mion wy­spy Pół­noc­nej, po­jed­nał się z rzą­dem i in­ży­nie­ro­wie mo­gli już przejść przez po­wia­ty dzi­kie i nie­bez­piecz­ne do­tąd "kra­ju kró­lew­skie­go, " aby tam zba­dać za­pro­jek­to­wa­ną li­nią ko­lei że­la­znej. Dziś bez­pie­czeń­stwo jest już zu­peł­ne; przez oko­li­ce naj­bar­dziej od­da­lo­ne prze­bie­ga­ją wa­go­ny ko­le­jo­we i po­jaz­dy pu­blicz­ne; nie­ma na­wet woj­ska an­giel­skie­go w ko­lo­nii.

Wo­bec po­waż­nej ilo­ści eu­ro­pej­czy­ków, w sto­sun­ku 94 na 100, wszel­ka po­ku­sa do po­wsta­nia by­ła­by nie­mo­żeb­ną i kra­jow­cy to czu­ją. Od roku 1863 li­czą w ca­łej No­wej Ze­lan­dyi 160, 000 bia­łych na 50, 000 do 60, 000 Ma­ori, a na wy­spie Pół­noc­nej licz­ba eu­ro­pej­czy­ków w sto­sun­ku do kra­jow­ców jest jesz­cze wię­cej prze­ma­ga­ją­ca. Ze 100, 000 pra­wie cy­fra Ma­ori, wy­ka­za­na w spi­sie lud­no­ści na po­cząt­ku tego wie­ku, spa­dła do 40, 000 (1). Ich za­pał do wza­jem­ne­go – (1) Spi­sy lud­no­ści dają na­stę­pu­ją­ce cy­fry co do Ma­ori­sów: 45, 470 w r. 1874; 43, 595 W 1878; 44, 097 W 1881; 41, 969 w 1886: 41, 993 w 1891: 39, 854 w 1896. Cy­fry w la­tach 1874 i 1878 są praw­do­po­dob­nie niż­sze w rze­czy­wi – wy­tę­pia­nia się, cho­ro­by, zmia­na na­wyk­nień, wy­wo­ła­ła to zmniej­sze­nie. Ma­ori, dziś już chrze­ści­ja­nie, ubie­ra­ją się po więk­szej czę­ści po eu­ro­pej­sku; dzie­ci ich uczęsz­cza­ją do szkół, wszy­scy umie­ją mó­wić i pi­sać po ma­orij­sku i w więk­szo­ści mó­wią po an­giel­sku. W mia­stach nad­brzeż­nych ich pra­wie nie wi­dać; lecz w mia­rę po­su­wa­nia się wgłąb wy­spy Pół­noc­nej, wio­ski Ma­ori, roz­sia­ne opo­dal jed­na od dru­giej, na po­chy­ło­ściach wzgórz, są je­dy­ne­mi nie­omal punk­ta­mi za­miesz­ka­łe­mi, ja­kie tu się spo­ty­ka­ją. Miesz­czą się tu oni ma­łe­mi, gro­mad­ka­mi, w cha­tach dość ob­szer­nych, o ścia­nach po­dwój­nych z si­to­wia, w ra­mach z moc­nych de­sek, z da­chem o dwóch po­chy­ło­ściach, któ­re­go szczyt wzno­si się do 8 lub dzie­się­ciu stóp, lecz dach ten zni­ża się po bo­kach do trzech lub czte­rech stóp nad po­wierzch­nią zie­mi i wy­twa­rza nad wej­ściem da­szek, pod któ­rym naj­czę­ściej prze­sia­du­je cała ro­dzi­na.

Kra­jow­cy nie mają po­wo­dów do uskar­ża­nia się na za­rząd An­gli­ków; po­sia­da­ją wię­cej niż dwa mi­lio­ny i pół hek­ta­rów zie­mi, któ­rej wiel­ka ilość, co praw­da, za­wie­ra gle­bę ską­po uro­dzaj­ną w cen­trze wy­spy Pół­noc­nej. Więk­sza też część tej zie­mi jest wła­sno­ścią zbio­ro­wą ple­mion, któ­re cią­gną z niej do­cho­dy, wy­naj­mu­jąc ją cząst­ko­wo eu­ro­pej­czy­kom. Wła­sność ato­li in­dy­wi­du­al­na ist­nie­je i tu u Ma­ori i ju­ryz­dyk­cya spe­cy­al­na, zaj­mu­ją­ca się spra­wa­mi, odno- – sto­ści, gdyż wte­dy bez­pie­czeń­stwo nie było jesz­cze utrwa­lo­ne. Wy­spę Po­łu­dnio­wą za­lud­nia tyl­ko 2, 000 Ma­ori­sów.

szą­ce­mi się do zie­mi kra­jow­ców, nie­jed­no­krot­nie na proś­by ich, dzie­li­ła grun­ty, na­le­żą­ce do ca­łe­go ple­mie­nia, po­mię­dzy jego człon­ków. Po­mi­mo to wszyst­ko idea wspól­no­ści do­tąd jesz­cze po­zo­sta­je tam głę­bo­ko wko­rze­nio­ną; jed­na z ga­zet no­wo­ze­landz­kich w cza­sie mego tam po­by­tu opo­wia­da­ła, że gdy je­den Ma­ori po­wziął za­miar za­pro­wa­dze­nia ka­ret pu­blicz­nych po­mię­dzy ja­kiemś ma­łem mia­stecz­kiem i są­sied­nią ko­le­ją że­la­zną, cała lud­ność z jego ple­mie­nia była tego zda­nia, iż jej przy­słu­gu­je pra­wo bez­płat­ne­go prze­jaz­du, a gdy przed­się­bior­ca ów wy­ma­gał od nich opła­ty za miej­sca, od­po­wie­dzia­no mu na to, że je­śli prze­jazd bez­płat­ny nie może słu­żyć lud­no­ści ma­łe­go ple­mie­nia, to czyż nie wszyst­ko jed­no, czy pła­cić jemu, czy eu­ro­pej­czy­kom? Wo­bec ta­kie­go uspo­so­bie­nia umy­słów, Ma­ori mu­siał się wy­rzec swe­go przed­się­bior­stwa.

Ma­ori re­pre­zen­to­wa­ni są w par­la­men­cie No­wej Ze­lan­dyi przez czte­rech de­pu­to­wa­nych, wy­bie­ra­nych dro­gą lo­so­wa­nia po­wszech­ne­go, i de­pu­to­wa­ni ci ko­rzy­sta­ją ze wszyst­kich praw swych ko­le­gów z rasy bia­łej. Je­den z nich, pan Hone-Heke, jest na­wet mów­cą naj­zdol­niej­szym z ca­łe­go ze­bra­nia i cie­szy się wiel­ką po­pu­lar­no­ścią u ko­lo­ni­stów. An­gli­cy nie rzą­dzą się uprze­dze­niem do czar­nej cery kra­jow­ców i ocie­ra­ją się o nich wszę­dzie bez wstrę­tu. Po­dług ostat­nie­go spi­su, 250 eu­ro­pej­czy­ków po­że­ni­ło się z dzie­wi­ca­mi Ma­ori i li­czo­no już wte­dy 4, 865 me­ty­sów, o 650 wię­cej, niż przed pię­ciu laty. Zda­je się, iż osta­tecz­nem prze­zna­cze­niem kra­jow­ców jest, nie po­wiem, być wy­tę­pio­ny­mi, lecz uto­nąć w ma­sie lud­no­ści bia­łej, któ­rej typ nie ule­gnie naj­mniej­szej zmia­nie, wo­bec li­czeb­nej jej prze­wa­gi.ROZ­DZIAŁ III.

PRZY­RO­DZO­NE WA­RUN­KI ŻY­CIA W AU­STRA­LII.

Cha­rak­ter nie­wy­koń­czo­ny, pier­wot­ny na­tu­ry w Au­stra­lii. – Góry i rze­ki. – Flo­ra: eu­ca­lip­tus. – Fau­na: prze­wa­ga ty­pów sta­ro­żyt­nych: zwie­rzę­ta to­reb­ko­wa­te. – Kra­jow­cy: na­gły za­nik lu­dzi pier­wot­nych pod wpły­wem cy­wi­li­za­cyi.

Wy­spy No­wej Ze­lan­dyi w kon­tu­rach ka­pry­śnych, o czę­sto zmie­nia­ją­cej się wy­pu­kło­ści, zda­ją się być ka­wał­kiem Eu­ro­py, rzu­co­nym na brzeg au­stra­lij­skie­go oce­anu Spo­koj­ne­go; zna­le­zio­no w nich na­wet, usu­nąw­szy w wy­obraź­ni wąz­ką cie­śni­nę, któ­ra je roz­dzie­la, ana­lo­gię for­my z Wło­cha­mi. Lecz prze­ciw­nie, Au­stra­lię na­le­ża­ło­by po­rów­nać z Afry­ką, ze wzglę­du na cięż­kość jej rasy, na brze­gi nie­go­ścin­ne, pu­sty­nie, ba, kli­mat na­wet, z wy­jąt­kiem miej­sco­wo­ści nie­zbyt od­da­lo­nych od wy­brze­ży oce­anu. Kon­ty­nent ten, roz­cią­gło­ści, wy­rów­ny­wa­ją­cej 4/5 Eu­ro­py, we wszyst­kich swych ce­chach przy­ro­dzo­nych ma coś nie­wy­koń­czo­ne­go. Sys­tem jego oro­gra­ficz­ny i hy­dro­gra­ficz­ny jest na­der pier­wot­ny: je­den tyl­ko łań­cuch gór, za­słu­gu­ją­cych na to mia­no, któ­rych szczyt naj­wyż­szy prze­cho­dzi za­le­d­wie 2, 000 me­trów, cią­gnie się od 100 do 200 ki­lo­me­trów na wy­brze­żu wschod­niem, gdy prze­ciw­nie całe wnę­trze kra­ju jest wiel­kiem pła­sko­wzgó­rzem, mało wznie­sio­nem, zbli­ża­ją­cem się do wklę­sło­ści po­dłuż­nej, któ­rej dno za­peł­nia­ją ba­gna i sło­ne je­zio­ra; wszyst­ko to od­dzie­lo­ne ro­dza­jem pro­gu od jed­ne­go z rzad­kich, lecz na­der waż­nych wy­zę­bień w wy­brze­żach Au­stra­lii, za­to­ki Spen­ce­ra; jest to układ je­ogra­ficz­ny, zu­peł­nie po­dob­ny, na wyż­szą tyl­ko ska­lę, do szo­tów z mnó­stwem je­zior sło­nych na po­łu­dniu Al­gie­ryi i Tu­ni­su, nie­da­le­ko od za­to­ki Ga­bes. Wody nad­brzeż­ne, spa­da­ją­ce z gór wschod­nich i z grzbie­tów, na skra­jach pła­sko­wzgó­rza, na pół­no­cy i po­łu­dniu są licz­ne, lecz ma­łej roz­cią­gło­ści. We­wnątrz, gdzie wia­try, spro­wa­dza­ją­ce deszcz, nie by­wa­ją wca­le, znaj­du­je sję tyl­ko kil­ka je­zior sło­nych, naj­czę­ściej wy­schłych. Je­den tyl­ko sys­tem rzecz­ny prze­ni­ka da­le­ko do środ­ka kra­ju, jest to sys­tem rze­ki Mur­ray i do­pły­wów jej, któ­re bio­rą po­czą­tek na po­chy­ło­ści we­wnętrz­nej łań­cu­cha gór na wscho­dzie. Na kar­cie geo­gra­ficz­nej wody te mają po­zór dość im­po­nu­ją­ce­go roz­ga­łę­zie­nia, lecz w rze­czy­wi­sto­ści o wie­le są skrom­niej­sze; wszyst­kie te rze­ki, któ­rych źró­dła na­ra­żo­ne na dłu­gą po­su­chę go­rą­ce­go kli­ma­tu (na ter­mo­me­trze w Bur­ku, na rze­ce Dar­ling, wi­dzia­no 50 stop­ni go­rą­ca, a desz­cze nie spa­da­ją tam po 6 mie­się­cy), mają nad­zwy­czaj nie­sta­łą, zmien­ną ilość wody; są to rze­czy­wi­ste rze­czuł­ki, z wy­jąt­kiem czte­rech z nich, a mia­no­wi­cie: Mur­raya, Mur­rum­bi­dży, Dar­lin­ga i La­chla­nu, któ­re za­wsze peł­ne są wody i na któ­rych łód­ki pła­skie mogą że­glo­wać przez cały ciąg wio­sny na kil­ka­set mil mor­skich, uda­jąc się po weł­nę we­wnątrz kra­ju. Punkt krań­co­wy że­glu­gi na Dar­lin­gu jest na 1, 700 ki­lo­me­trów od­le­gły od uj­ścia Mur­raya. Brak wszak­że do­brych ko­mu­ni­ka­cyi rzecz­nych w ca­łej Au­stra­lii nie prze­sta­je być jed­nym z wiel­kich nie­do­stat­ków tego kon­ty­nen­tu.

Flo­ra i fau­na au­stra­lij­skie przed­sta­wia­ją ten sam cha­rak­ter, rów­nie nie­wy­koń­czo­ny i pier­wot­ny, jak i zie­mia, któ­ra ich nosi na so­bie. Kraj ten ogrom­ny po­sia­da nie­rów­nie mniej ga­tun­ków ro­ślin­nych, niż nie­wiel­ki ar­chi­pe­lag No­wej Ze­lan­dyi; eu­ca­lip­tus jest pra­wie je­dy­nem drze­wem w Au­stra­lii; sztyw­ny i nie­zgrab­ny, z ga­łę­zia­mi po­krę­co­ne­mi, na któ­rych wi­szą, jak dłu­gie wstę­gi, łach­ma­ny kory, za­koń­czo­ne nie­wiel­kie­mi pę­ka­mi li­ści bez ży­cia, ciem­no-zie­lo­ne­mi, lub si­na­wo-sza­re­mi; eu­aalip­tus stwa­rza sam nie­skoń­czo­ne lasy z prze­ga­li­na­mi, w któ­rych trud­no zna­leźć bo­daj nie­co cie­nia. Wy­spa Ta­sma­nia, wiel­ka, jak dzie­sięć de­par­ta­men­tów Fran­cyi, jest jak­by jed­no­staj­nym la­sem, zło­żo­nym z sa­mych eu­ca­lip­tu­sów, a na kon­ty­nen­cie au­stra­lij­skim drze­wo to po­kry­wa we wszyst­kich kie­run­kach prze­strze­nie, nie­rów­nie jesz­cze więk­sze, szcze­gól­nie przy wstę­pie na brze­gi. Na du­żych pa­stwi­skach, na wy­brze­żach Mur­raya i Dar­lin­ga, we­wnątrz ko­lo­nii No­wej Ga­lii i Wik­to­ryi, nie­któ­re po­wia­ty są jak­by par­ki eu­ca­lip­tu­so­we, roz­rzu­co­ne tu i owdzie sród łąk traw­nych. Gdym pa­trzył w po­rze wio­sen­nej na do­li­ny Mur­raya i Mur­rum­bi­dży, w punk­tach, gdzie je prze­rzy­na ko­lej że­la­zna, idą­ca z Syd­neyu do Mel­bur­nu, zda­wa­ło mi się, że mam przed sobą kra­jo­braz an­giel­ski, na któ­rym tyl­ko eu­ca­lip­tus za­jął miej­sce dębu. Dru­gie po­wia­ty, wię­cej od­da­lo­ne od mo­rza, są to bez­mier­ne ste­py, prze­ista­cza­ją­ce się w rze­czy­wi­ste pu­sty­nie w sa­mym środ­ku kon­ty­nen­tu. Ogrom­ne prze­strze­nie zie­mi bez­płod­nej czę­sto­kroć by­wa­ją po­kry­te nie­prze­by­tem sku­pie­niem eu­ca­lip­tu­sów skar­ło­wa­cia­łych; jest to tak zwa­ny tam mal­lee scrub, nie­da­ją­cy się upra­wiać i cał­kiem bez­u­ży­tecz­ny. W stre­fach wię­cej umiar­ko­wa­nych w Au­stra­lii znaj­du­ją się tyl­ko drze­wa w nie­któ­rych pa­ro­wach, t… j… owe ogrom­ne pa­pro­cie, lecz w miej­sco­wo­ściach pod­zwrot­ni­ko­wych, licz­ne ga­tun­ki palm uroz­ma­ica­ją mo­no­to­nię la­sów eu­ca­lip­tu­so­wych.

Smut­ne to drze­wo jest tu naj­dro­go­cen­niej­szem; dzię­ki jemu, go­rącz­ki, roz­wi­ja­ją­ce się pod wpły­wem wy­zie­wów słot­nych, są nie­zna­ne wca­le w Au­stra­lii, któ­ra jest kra­jem naj­zdrow­szym w świe­cie. Ro­śnie zaś eu­ca­lip­tus i roz­mna­ża się z by­stro­ścią, dru­gim drze­wom nie­zna­ną. Eu­ro­pej­czy­cy dla­te­go sta­ra­li się go so­bie przy­swo­ić, a przedew­szyst­kiem usi­ło­wa­li za­akli­ma­ty­zo­wać u sie­bie tak zwa­ny blu­egum, eu­ca­lip­tus glo­bu­lus, nie­gdyś zna­ny je­dy­nie na koń­czy­nach zie­mi, a roz­po­wszech­nio­ny obec­nie w ca­łym świe­cie, na po­łu­dniu Eu­ro­py, na pół­no­cy i po­łu­dniu Afry­ki i w obu Ame­ry­kach; szyb­kość, z któ­rą ga­tu­nek ten wzra­sta, uczy­nił z nie­go prze­waż­nie drze­wo kra­jów mło­dych, drze­wo, wzno­szą­ce się tak by­stro, jak mia­sto w ro­dza­ju San-Fran­ci­sco lub Jo­ha­nes­bur­gu.

Fau­na Au­stra­lii rów­nie ską­po uroz­ma­ico­na, jak jej flo­ra, po­sia­da je­dy­nie typy rzę­du niż­sze­go i or­ga­ni­za­cyi niż­szej. Co do ssą­cych, fau­na au­stra­lij­ska ogra­ni­czy­ły się ro­dzi­na­mi zwie­rząt, któ­re żyły w cza­sach bar­dzo od­le­głych epo­ki trze­ciej w Eu­ro­pie i Ame­ry­ce, jak np. to­reb­ko­wa­te, re­pre­zen­to­wa­ne tu prze­waż­nie kan­gu­ra­mi, wię­cej niż w stu ga­tun­kach, po­cząw­szy od kan­gu­ra-szczu­ra, aż do kan­gu­ra ol­brzy­ma, wa­żą­ce­go sto ki­lo­gra­mów. Wię­cej jesz­cze dziw­ny Or­ni­to­rynk, czwo­ro­noż­ny, o no­gach ple­two­wa­tych, z dzio­bem pta­sim i zno­szą­cy jaja. Pta­ki są tu licz­niej­sze i wię­cej uroz­ma­ico­ne, czę­sto bar­dzo pięk­ne, jak np. ptak-lira, lecz ża­den z nich nie śpie­wa. Kil­ka wiel­kich nie­lo­tów znaj­du­je się jesz­cze w ste­pach, w głę­bi kra­ju. Przy­mio­tem naj­szczę­śliw­szym fau­ny au­stra­lij­skiej jest nie­obec­ność zu­peł­na dra­pież­nych, ol­brzy­mich zwie­rząt. Trzy ga­tun­ki to­reb­ko­wa­tych mię­so­żer­nych i kil­ka ga­tun­ków wę­żów ja­do­wi­tych, są tu je­dy­ne­mi zwie­rzę­ta­mi szko­dli­we­mi, ja­kich zna­leź­li eu­ro­pej­czy­cy.

Kra­jow­cy, rów­nie jak typy po­śled­niej­sze ota­cza­ją­cej Ich na­tu­ry, sto­ją ni naj­niż­szym szcze­blu ludz­ko­ści. Z cerą ciem­niej­szą jesz­cze, niż u ne­grów afry­kań­skich, wy­róż­nia­ją się wło­sa­mi wi­ją­ce­mi się, lecz nie kę­dzie­rza­we­mi, a męż­czyź­ni gę­ste­mi bro­da­mi. Szczę­ki ich wię­cej są jesz­cze wy­sta­ją­ce, niż u Ne­grów. Bę­dąc prze­waż­nie na­ro­dem ko­czu­ją­cym, nie upra­wia­ją zie­mi i wca­le nie po­sia­da­ją stad, ży­wią się zaś owo­ca­mi i zdo­by­czą my­śliw­ską. Z bro­ni ich pri­mi­tyw­nej, jed­na z nich jest naj­sław­niej­szą, a jest nią bo­ome­rang, ka­wał drze­wa za­gię­te­go, któ­ry wra­ca do tego, kto nim ci­snął, po­ra­ziw­szy wprzód jego pa­stwę. Mowa ich, któ­rej dy­alek­ty są licz­ne, jest ską­pym zbio­rem dźwię­ków nie­wy­raź­nych i głu­chych, moc­no od­róż­nia­ją­cych się od czy­ste­go i har­mo­nij­ne­go na­rze­cza Ma­ori­sów: nie­któ­rzy ucze­ni my­ślą, że są to przed­sta­wi­cie­le rasy upa­dłej, nie­ob­cej nie­gdyś pew­nej cy­wi­li­za­cyi.

Bie­da­cy ci nie mo­gli prze­ciw­sta­wić po­waż­ne­go opo­ru eu­ro­pej­czy­kom; wal­ki ich z tymi ostat­ni­mi były ra­czej po­lo­wa­nia­mi, nie istot­ne­mi woj­na­mi, i nig­dy nie wy­wo­ły­wa­ły po­trze­by wojsk re­gu­lar­nych. Ko­lo­ni­ści an­giel­scy ob­cho­dzi­li się z nimi czę­sto po bar­ba­rzyń­sku, jak ze zwie­rzę­ta­mi dzi­kie­mi, i od­rzu­ci­li ich w oko­li­ce nie­uro­dzaj­ne, w głąb kra­ju, gdzie spo­tka­ło ich ży­cie zbyt cięż­kie, tak, iż licz­ba ich z każ­dym dniem się uszczu­pla. Nie­szczę­śli­we oka­zy tych bie­da­ków, któ­re wi­dzia­łem na bez­płod­nych rów­ni­nach Au­stra­lii Za­chod­niej, mia­ły cia­ło i człon­ki jego tak wy­nisz­czo­ne, iż nie mo­głem po­jąć, jak bie­dac­two to mo­gło trzy­mać się na no­gach. Bra­cia ich, ży­ją­cy na pół­no­cy, w miej­sco­wo­ściach pod­zwrot­ni­ko­wych, a oso­bli­wie w Qu­een­slan­dzie, są nie­co sil­niej­si, lecz giną tak­że, w mia­rę tego, jak naj­do­god­niej­sze ich dział­ki my­śliw­skie prze­cho­dzą w ręce bia­łych. Je­śli nie mo­gli ci nie­szczę­śli­wi oprzeć się naj­ściu eu­ro­pej­czy­ków, to rów­nie też nie przy­no­szą żad­nej ko­rzy­ści ko­lo­ni­za­cyi nie­któ­rzy z nich by­wa­ją uży­wa­ni przez za­moż­nych wła­ści­cie­li stad, lecz ży­cie to, przy­ku­wa­ją­ce ich do jed­ne­go miej­sca, sta­je się dla nich, po nie­ja­kim cza­sie, uciąż­li­wem i in­stynk­ty ich ko­czow­ni­cze bio­rą górę, w ślad za­czem opusz­cza­ją swą służ­bę, tłó­ma­cząc nię je­dy­nie nie­zwal­czo­nym po­cią­giem do ko­czow­nic­twa. W Qu­een­slan­dzie utwo­rzo­no po­li­cyę z kra­jow­ców, dla utrzy­ma­nia po­rząd­ku śród ple­mion burz­li­wych. Za kil­ka dzie­siąt­ków lato dzi­kich au­stra­lij­czy­kach bę­dzie za­le­d­wie sła­be wspo­mnie­nie. Zmie­sza­nie się dwóch ras, tak da­le­kich od sie­bie, jak bia­li i ci bie­da­cy pier­wot­ni, by­ło­by zja­wi­skiem zbyt rzad­kiem, a gdy­by na­wet było mo­żeb­nem, to mia­ło­by mniej jesz­cze wpły­wu na losy Au­stra­lii, niż czer­wo­no­skó­rzy na losy Sta­nów-Zjed­no­czo­nych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: