Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obraz pośmiertny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
27 lipca 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obraz pośmiertny - ebook

Moskwa, młoda aktorka zostaje uduszona w swoim mieszkaniu. Brak śladów włamania i dwie starannie umyte filiżanki sugerują, że ofiara znała swego zabójcę. Kradzież biżuterii i pieniędzy wskazuje z kolei na rabunkowy charakter przestępstwa. Niewykluczone jednak, że zabójca podsuwa milicji fałszywy trop... Prowadząca śledztwo major Anastazja Kamieńska uważa, że kluczem do rozwiązania zagadki śmierci Aliny Waznis jest jej osobowość. Tworząc portret psychologiczny ofiary, swoisty pośmiertny obraz dziewczyny, dociera do mordercy. Wie, kto zabił, ale nie ma pojęcia dlaczego. Nastia szuka odpowiedzi w filmowym światku Moskwy oraz czytając pamiętnik aktorki. Trafia na ślad innych zbrodni i mężczyzny prześladującego Alinę od lat.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-304-7
Rozmiar pliku: 583 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Aleksandra Marinina (ur. 1957) po studiach prawniczych pracowała w moskiewskiej milicji, gdzie zajmowała się badaniami w dziedzinie kryminologii. W 1992 roku ukazała się jej pierwsza książka z cyklu powieści o major Anastazji Kamieńskiej. Sześć lat później Marinina odeszła z milicji i zajęła się pracą pisarską. Do dziś jej książki – przetłumaczone na dwadzieścia trzy języki – wydano w ponad trzydziestu pięciu milionach egzemplarzy. Cykl o major Kamieńskiej doczekał się ekranizacji zrealizowanej przez rosyjską telewizję NTW.

Staraniem Wydawnictwa W.A.B.ukazało się do tej pory dziewięć kryminałów Marininej: Ukradziony sen (2004), Męskie gry (2004), Śmierć i trochę miłości (2005), Gra na cudzym boiska (2005), Złowroga pętla (2006), Kolacja z zabójcą (2007), Zabójca mimo woli (2008), Płotki giną pierwsze (2009) i Czarna lista (2010); w przygotowaniu kolejna powieść z Kamieńską – Za wszystko trzeba płacić.Rozdział 1

STASOW

Były pracownik wydziału kryminalnego i podpułkownik milicji, a obecnie szef ochrony wytwórni filmowej Syriusz, Władisław Stasow, wykonywał całkiem prozaiczną czynność: przy pomocy długopisu i kartki papieru sporządzał listę zakupów, które nazajutrz musiał koniecznie zrobić, żeby przygotować jedzenie dla siebie i córki na cały następny tydzień. Eksżona Stasowa Margarita wyfrunęła w kolejną delegację, zostawiając ośmioletnią Lilę pod jego opieką, co Stasowa niezmiernie cieszyło. Nerwowa i uciążliwa praca Rity wiązała się z częstymi i długimi wyjazdami, toteż Stasow przebywał z córką znacznie częściej, niż mógł się tego spodziewać po rozwodzie. Lila była jego oczkiem w głowie.

Przede wszystkim, myślał Stasow, trzeba kupić jak najwięcej różności do kanapek: Lila lubi umościć się z książką na tapczanie i bezustannie coś podjadać. Jak na ośmioletnią dziewczynkę ważyła wprawdzie sporo, biorąc nawet poprawkę na jej wysoki (po tatusiu) wzrost, ale Stasow nie widział potrzeby, by walczyć z niezdrowym przyzwyczajeniem. Z książką i kanapkami Lila mogła spędzać całe dnie i wieczory sama, nie tęskniąc specjalnie za obecnością wiecznie zajętych i przemęczonych rodziców.

Po drugie, należy kupić duży kawałek mięsa z kością i ugotować garnek barszczu. Do tego punktu menu weszły buraki, marchew, cebula i ziemniaki. Aha, jeszcze śmietana, nie może o niej zapomnieć.

Po trzecie, musi kupić polędwicę i pokroić ją na mniej więcej dwadzieścia kotletów – po cztery na każdy z pięciu roboczych dni. Pozostałe składniki obiadu może również przyrządzić wcześniej albo będzie gotować codziennie niewielkie porcje, zwłaszcza że zarówno makaron, jak i kasza gryczana to szybkie dania; zanim Stasow się rozbierze i zje barszcz, reszta akurat dojdzie. Lila nie jada kaszy ani makaronu, z jakiegoś powodu woli mięso z keczupem albo kiszoną kapustą, pałaszuje przy tym wielkie pajdy razowego chleba.

Tak, jeden problem z głowy. Teraz deser. Zrobić jakiś kompot? Czy lepiej kupić więcej owoców, niech się dziecko witaminizuje. Dobra, zadecyduje jutro na bazarze, wybór jest ogromny.

Skończywszy listę zakupów, Stasow już miał się zabrać do przeglądu zapasów żywności w szafkach kuchennych, ale w tej samej chwili zadzwonił telefon. Zanim mężczyzna podniósł słuchawkę, zerknął na zegarek: wpół do pierwszej w nocy. Cholera, czyżby w pracy coś się stało? Nie chciał zostawiać córki samej na noc, mimo że Lila wcale nie bała się ciemności. Stasow wbił wzrok w terkoczący aparat, rejestrując długość przerw między dzwonkami, i z ulgą stwierdził, że pauzy były nieco krótsze niż zwykle. To połączenie międzymiastowe, czyli Tatiana. Jego domysły okazały się słuszne.

– Nie obudziłam cię? – usłyszał w słuchawce jej lekko ochrypły, dźwięczny głos, który sprawił, że natychmiast poczuł ból w piersi, tak bardzo za nią tęsknił.

– Nie uwierzysz, jak ci powiem, co właśnie robiłem.

– Co takiego?

– Zamieniłem się w Iroczkę.

– To znaczy?

– Układałem menu na przyszły tydzień.

– Moje biedactwo – rzuciła Tatiana z kpiącym współczuciem. – Może powinnam przysłać Iroczkę? Dopóki twoja Margarita nie wróci, mogę ci ją wypożyczyć. Co ty na to?

– A jak ty sobie bez niej poradzisz?

– Najpierw Ira popracuje u mnie jako Stasow, nagotuje mi jedzenia na tydzień, a potem wsiądzie do pociągu i rano będzie u ciebie.

– Nie mogę przyjąć takiej ofiary. – Stasow uniósł się honorem. – Literatura światowa nigdy by mi tego nie wybaczyła. A przy okazji, jak posuwa się praca nad książką?

– Wspaniale. Do następnego weekendu powinnam skończyć.

– No i ile wyjdzie?

– Jakieś dwadzieścia arkuszy. Znowu dwadzieścia, niestety. Mój ulubiony kaliber. Wydawca mnie zabije.

– Czemu? – zdziwił się Stasow. – Dwadzieścia arkuszy to źle?

– Jasne, że źle – stwierdziła z westchnieniem Tatiana. – Wydawcy potrzebna jest objętość, z której będzie mógł zrobić książkę. Albo dwanaście, czternaście arkuszy drukarskich na wydanie kieszonkowe, albo dwadzieścia pięć, trzydzieści na grubą książkę zwykłego formatu. A dwadzieścia to ni przypiął, ni przyłatał. Format kieszonkowy nie wytrzyma takiej objętości i się rozleci, a zwykły wyjdzie cieniutki i lichy, aż przykro. Wydawca zacznie więc łamać sobie głowę, co by tu jeszcze do moich dwudziestu arkuszy dorzucić, żeby mieć grubą książkę. Można wziąć powieść jakiegoś innego autora, ale gdzie znaleźć taką, której objętość będzie w sam raz? Mało kto pisze teraz powieści na pięć do ośmiu arkuszy, wszyscy cierpią na manię wielkości. Ja również. I trzaskają po osiemnaście, dwadzieścia. Oczywiście z wyjątkiem tych najbardziej doświadczonych, którzy zawczasu umieją wyliczyć objętość.

– A ty nie umiesz?

– Nie. Ale się uczę, więc nie jestem beznadziejna.

Stasow znowu spojrzał na zegarek. Rozmawiali już trzy minuty.

– Taniu, oddzwonię do ciebie, dobrze? Wydasz majątek na telefon.

– Daj spokój, proszę cię. Zdaje się, że ten temat już przerabialiśmy. Rozmowa z tobą sprawia mi przyjemność, a za swoje przyjemności płacę sama.

– Gdybyś nie była taka uparta i wreszcie wyszła za mnie za mąż, wiedziałbym, że wydajesz na telefoniczne pogaduszki nasze wspólne pieniądze. A tak czuję się jak utrzymanek.

– Ale Dima, przecież się umawialiśmy…

Tatiana była jedyną osobą, która ze wszystkich zdrobnień imienia Władisław wybrała jego najrzadszy wariant: Dima. Oprócz niej nikt inny nie nazywał Stasowa Dimą. Pozostali znajomi używali form Władik, Stasik i Sławik.

Stasow poznał Tatianę trzy miesiące temu, nawet trochę wcześniej. Po tygodniu zaproponował jej małżeństwo, czym wprawił w niemałe zdumienie nie tylko ją, ale i siebie. Za pierwszym razem Tatiana niby mu nie odmówiła, potraktowała jednak oświadczyny niezbyt poważnie. Nie minął tydzień, jak Stasow podjął kolejną próbę, i tym razem otrzymał solenną obietnicę, że powrócą do tematu zimą. Lecz to mu nie wystarczało. Właściwie sam nie rozumiał, czemu go tak przypiliło do żeniaczki z Tatianą, wiedział tylko, że niczego na świecie nie pragnie bardziej. W końcu zdobył jej zgodę na ślub w styczniu.

– Pamiętam, pamiętam, nie wcześniej niż w styczniu. Ale może to jeszcze przemyślisz? Coś się tak uparła na ten styczeń? Pobierzmy się od razu, a wtedy wszystkie problemy rozwiążą się same.

– Niech ci będzie, pod koniec grudnia.

– Nie, teraz. – Władisław Stasow nie ustępował, czując, że nadszedł sprzyjający moment, by przycisnąć nieprzejednaną ukochaną. Tak za nią tęsknił! I tak ją przecież kochał.

– Na początku grudnia.

– Ale po co ta zwłoka? Taniu, proszę cię…

– No dobrze, w listopadzie – poddała się Tatiana.

– Umowa stoi – podchwycił Stasow. – Na początku listopada, najlepiej w Dzień Milicjanta.

– Dimka! Nie przeginaj, i tak już przypierasz mnie do muru.

– Dzięki, Tanieczka. Jak tylko będę miał wolne, przyjadę i skoczymy do urzędu stanu cywilnego. A jak się ma Iroczka?

– Znakomicie. Jest radosna jak skowronek, podśpiewuje, gotuje, sprząta. Dba o mnie niczym niańka o niemowlę.

– To się nazywa mieć szczęście.

– Trzeba umieć wybierać krewnych, wtedy szczęście samo się do ciebie uśmiechnie.

Iroczka była siostrą pierwszego męża Tatiany. Po rozwodzie mąż wyjechał na stale do Kanady, a jego rodzona siostra stała się najbliższą przyjaciółką, powiernicą i gosposią Tatiany Obrazcowej, która pracowała jako śledcza, a w wolnym czasie pod pseudonimem Tatiana Tomilina pisała kryminały, cieszące się dużym wzięciem u czytelników. Tak intensywna działalność nie byłaby możliwa bez Iroczki Miłowanowej, która uwolniła Tatianę od wszelkich życiowych trosk, umiejętnie organizowała jej czas, przedłużając dobę do co najmniej trzydziestu sześciu godzin, tak jak dobra pani domu potrafi ze skąpych zapasów w lodówce wyczarować przyjęcie dla czterech przybyłych bez uprzedzenia gości.

Odłożywszy słuchawkę, Stasow zobaczył, jak do kuchni wślizguje się z rozespaną miną jego ukochane dziecię w piżamce w misie.

– Czy to mama dzwoniła?

– Nie, ciocia Tania. Czemu nie śpisz?

– Ożenisz się z nią? – spytała Lila, całkowicie ignorując surowe ojcowskie pytanie o przyczyny „bezsenności”.

– No… Jeśli nie masz nic przeciwko temu.

– I będę musiała mówić do niej „mamo”?

– To zupełnie niepotrzebne. A wręcz niewskazane. Masz przecież swoją mamę. Ciocia Tania będzie moją żoną, więc możesz nazywać ją ciocią Tanią albo po prostu Tanią. Jak będziesz chciała.

Lila odetchnęła z ulgą. Od dawna samodzielna w wyborze książek, przeczytała już tyle „dorosłych” powieści, że w jej główce przemieszały się bez ładu i składu czysto dziecięce wyobrażenia oraz tragiczne historie „z życia wzięte”. Między innymi o złych macochach i nieszczęśliwych pasierbicach.

– Tato, a jeśli mama się ożeni…

– Nie ożeni się, tylko wyjdzie za mąż – poprawił ją Stasow.

– Jeśli mama wyjdzie za mąż, będę musiała nazywać jej męża „tatą” czy będę mogła „wujkiem Borią”?

Masz babo placek, pomyślał Stasow. A Ritka tak się zaklinała, że nie przyprowadza swego gacha do domu w obecności Lili. Skąd w takim razie dziewczynka wie o istnieniu Rudina? Rita znowu kłamie. Życie niczego jej nie nauczyło.

– Moje dziecko, po pierwsze, skąd pomysł, że nowy mąż mamy będzie się nazywał akurat Boris. Co ci przyszło do głowy? Może będzie miał na imię Grigorij, Michaił albo Aleksander.

– Ale on się przecież nazywa Boris Josifowicz, a nie Grigorij czy Michaił. Coś ty, tato, nie wiesz? Boris Josifowicz Rudin.

– Po drugie, kotku – ciągnął Stasow, jakby nie słysząc jej słów – nie wiemy na pewno, czy mama zechce wyjść za niego za mąż.

– Ale oni się przecież spotykają!

Logika dziecka była bez zarzutu, podobnie jak jego wiedza.

– Przyjaźnią się – cierpliwie tłumaczył Stasow. – A czy zrodzi się między nimi głębsze uczucie, które doprowadzi do ślubu, tego jeszcze nie wiadomo. Na dwoje babka wróżyła.

Albo i na troje. Ale nie będzie przecież wyjaśniał Lili, że Rudin jest żonaty i nic nie wskazuje na to, że zamierza się rozwieść. Takich kobiet jak Margarita facet ma na pęczki i pewnie sam nie wie, co z nimi robić.

– A w ogóle, kotku, lepiej idź już spać. Jutro musisz wstać wcześnie do szkoły.

– Coś ty, tato? Jutro przecież sobota.

– Ach tak, zupełnie zapomniałem, że macie soboty wolne. Kiedyś uczyliśmy się również w soboty.

– A ty jutro pracujesz?

– Nie wiem, malutka, to się jeszcze okaże.

Dzień nazajutrz miał się okazać fatalny. O tym jednak były podpułkownik milicji Władisław Stasow dowie się dopiero rano.

MAZURKIEWICZ

Usłyszawszy zgrzyt klucza w zamku, Michaił Nikołajewicz Mazurkiewicz, prezes wytwórni filmowej Syriusz, odetchnął głęboko i zerknął na swoje ręce. Trzęsły się tak jak kiedyś w młodości przed egzaminami. Zaraz przećwiczy tę wywlokę, tę nierozgarniętą dziwkę. Żona poruszała się po przedpokoju ostrożnie, widocznie myślała, że mąż już śpi, i starała się go nie zbudzić.

Mazurkiewicz siedział w salonie w całkowitych ciemnościach i czekał. Kiedy światło się zapaliło, zobaczył Ksenię i zamarł. Wyglądało na to, że potwierdziły się jego najgorsze obawy. Twarz miała bladą, na jej policzkach wykwitły rumieńce, a jasnoniebieskie oczy błyszczały.

– Jest trzecia w nocy – powiedział, jak umiał najobojętniej. – Mogę wiedzieć, gdzie byłaś?

– Nie, nie możesz – odrzekła beznamiętnie Ksenia. – To nie twoja sprawa.

– Czy do ciebie w ogóle cokolwiek dociera? – uniósł się Mazurkiewicz. – Tysiące razy tłumaczyłem ci, ojciec też ci tłumaczył, że masz dać sobie spokój z tymi eskapadami! Chcesz skończyć w rynsztoku razem ze swoimi szoferzynami? Idiotka, kretynka! Nie żądam od ciebie wierności, niepodobna żądać tego od kobiety, która została dziwką, jeszcze zanim się urodziła, ale zachowuj chociaż pozory przyzwoitości! Twój ojciec powiedział wyraźnie: jeśli jeszcze raz ktoś zobaczy żonę Mazurkiewicza, córkę samego Kozyriowa, w samochodzie z przygodnym kierowcą, zakręci nam kurek z kasą. Nic więcej nie dostaniemy. Żadnego wsparcia w interesach. Ani kredytów czy ulg. Tego właśnie chcesz?!

– Odczep się – rzuciła Ksenia, w drodze do łazienki wyjmując z uszu małe kolczyki z brylantami i ściągając przez głowę sweter.

To była cała Ksenia: brylantowe kolczyki nosiła nawet do swetra i dżinsów.

– O brylantach możesz zapomnieć, jak tatuś się dowie, co wyprawia jego córeczka wbrew zakazowi. Będziemy musieli sprzedać wszystkie twoje świecidełka, żeby spłacić zaciągnięte kredyty.

Ksenia odwróciła się w jego stronę z twarzą wykrzywioną zimną nienawiścią i pogardą. Miała czterdzieści cztery lata i nie wyglądała ani o dzień młodziej. Jej figura zaczęła się zaokrąglać, pod oczami pojawiła się siateczka drobnych zmarszczek, a włosy nie lśniły już tak jak dawniej. Gdy jednak wracała z kolejnego miłosnego sam na sam z przygodnie poznanym kierowcą, wyglądała niemal jak piękność.

Takie właśnie miała hobby córka jednego z największych bankierów Rosji, Kozyriowa: wsiadała do samochodu obcego mężczyzny, zawierała z nim znajomość, a potem uprawiali razem seks w jakimś zaułku. Czasem kończyło się to tak, że wnętrze samochodu oświetlała latarka patrolu milicyjnego i oczom świadków ukazywały się bezwstydnie obnażone kobiece piersi oraz męski zadek. Sporządzano protokół, historia nabierała rozgłosu, Kozyriow i Mazurkiewicz chwytali się za głowy, a Ksenia bezczelnie się uśmiechała, niczemu nie zaprzeczając i nie obiecując poprawy. Można było odnieść wrażenie, że nie dba o to, czy mąż będzie miał pieniądze. Mazurkiewicz wiedział jednak doskonale, że wcale tak nie było. Ksenia przywykła do luksusu i dostatku. Ale jeszcze bardziej do zaspokajania wszystkich swoich zachcianek. Jeśli miała na coś ochotę, nie liczyła się z kosztami. Wiedziała, że Mazurkiewicz jest finansowo zależny od teścia, i dlatego gładko przełknie każdy jej wyskok.

Kobieta chwyciła odłożone na ławę brylantowe kolczyki i z rozmachem rzuciła je na podłogę, mężowi pod nogi.

– Masz, udław się, ty impotencie – wycedziła. – Na straszenie mu się zebrało. Jakbym nie wiedziała, skąd wziąć brylanty…

Trzasnęła drzwiami i zamknęła się w łazience. Michaił Nikołajewicz siedział przez jakiś czas nieruchomo, potem nalał sobie kieliszek koniaku i wypił go jednym haustem. Naczynia krwionośne rozszerzyły się, ręce rozgrzały, stopniowo ustąpiły dreszcze. Podszedł pod drzwi łazienki, za którymi słychać było równy szum wody spod prysznica.

– Widział cię ktoś? – spytał, podnosząc głos.

Ksenia nie odpowiedziała. Może nie słyszy?

– Widział cię ktoś? – powtórzył głośniej.

– Jutro się dowiesz – dobiegł go kpiący głos żony.

Jasne, pomyślał Mazurkiewicz, jutro. Jeśli Ksenię znowu ktoś zauważył, to jutro z samego rana dotrą do niego plotki. Cały Syriusz wiedział o problemach finansowych swego szefa i o warunku, który należało spełnić, żeby problemy te zniknęły.

– Dziwka – wyszeptał, dławiąc się z bezsilnej złości. – Ależ z ciebie dziwka

KAMIEŃSKA

Sobotni poranek upłynął Nasti Kamieńskiej na ulubionym zajęciu – leniuchowaniu. Jeszcze wczoraj na pytanie męża: „Co zamierzasz jutro robić?”, odparła bez wahania: „Leniuchować”.

Właśnie zgodnie z zapowiedzią wylegiwała się teraz w łóżku, popijała mocną czarną kawę i słuchała muzyki, oddając się niespiesznym rozmyślaniom. Trzeba jednak przyznać, że rozmyślania te były związane z pracą. Początkowo Nastia zastanawiała się nad zniknięciem dowodów rzeczowych w sprawie zabójstwa piętnastoletniego wyrostka. Minęły już cztery miesiące, odkąd ich wydział zajmował się tą zbrodnią. Potem jęła analizować zabójstwo, które zwaliło się na nich dwa dni temu: zamordowana została cała rodzina znanego moskiewskiego malarza portrecisty. W końcu Anastazja Kamieńska z rozdrażnieniem przypomniała sobie, że musi odebrać nowy komplet umundurowania, co wiązało się z koniecznością odszukania nakazu przydziału, na który ostatnio i tak nie dostała munduru. Nie miała pojęcia, gdzie wsunęła papier z decyzją, wyglądało więc na to, że nie obejdzie się bez pełnego skruchy raportu o jego zaginięciu.

Zapowiadał się miły, mimo że samotny weekend. Mąż Nasti pracował w podmoskiewskim Żukowskim. Dojazdy zabierały mu dużo czasu, więc w sytuacjach, gdy jego obecność w instytucie była niezbędna kilka dni z rzędu, Aleksiej zatrzymywał się u swoich rodziców, którzy mieszkali dziesięć minut na piechotę od instytutu.

W poniedziałek miała się zacząć kolejna duża międzynarodowa konferencja, poświęcona dziedzinie, w której doktor nauk matematyczno-fizycznych Aleksiej Czistiakow uznawany był za jednego z czołowych specjalistów, więc oczywiście całymi dniami i nocami tkwił w pracy, przygotowując referat i zajmując się mnóstwem spraw organizacyjnych.

Następnym powodem do rozmyślań stało się poszukiwanie odpowiedzi na pytanie dyżurne, które Nastia zadawała sobie każdego ranka już od czterech miesięcy: „Czy dobrze zrobiłam, wychodząc za mąż?”. W te dni, kiedy odpowiedź była przecząca albo rodziła wątpliwości, Nastia chodziła zła jak osa, przeklinając cały świat i samą siebie. Takie dni zdarzały się jednak rzadko. Dzisiaj, w sobotę, 16 września 1995 roku, padła odpowiedź twierdząca, co od razu poprawiło Nasti humor i obudziło w niej nawet pewną energię.

Koło dwunastej Nastia rozpoczęła kolejny etap leniuchowania: przeniosła się do kuchni, gdzie umościła się w przytulnym kąciku, przygotowała sobie grzanki z serem i zawinąwszy się w ciepły, puszysty szlafrok, przystąpiła do drugiej części śniadania, składającego się z dwóch filiżanek kawy i szklanki soku pomarańczowego. Zgodnie z planem, który sama sporządziła, próżnować miała do jakiejś czwartej, by następnie przystąpić do pisania raportu analitycznego dotyczącego zabójstw i gwałtów w Moskwie. Takie raporty przygotowywała na dwudziestego każdego miesiąca.

Jak dotąd wszystko szło według planu. Spędziwszy pół dnia na skutecznym nicnierobieniu, za piętnaście czwarta Nastia z żalem zaczęła się żegnać ze słodkim nieróbstwem. Wyciągnęła z torby przyniesione z pracy dokumenty i zabrała się do ich segregowania: na te, które czytało się stosunkowo łatwo, a następnie sporządzało krótkie streszczenie w komputerze, oraz na te, z których należało wynotować dane w całości. Dziesięć po czwartej pracę przerwał jej dzwonek telefonu.

– Nastiu, szykuj się, zaraz przyjedzie do ciebie Korotkow – usłyszała nieznoszący sprzeciwu głos pułkownika Gordiejewa. – Skończył dzisiaj dwudziestoczterogodzinny dyżur, o dziewiątej dostał wezwanie do trupa, zeszło mu tam do trzeciej, więc teraz zasypia na stojąco. Przekaże ci materiały, a sam pojedzie się trochę zdrzemnąć. Masz dwie godziny, żeby przemyśleć to, do czego się tam przez pół dnia dokopał. Zrozumiałaś?

– Tak jest, Wiktorze Aleksiejewiczu, wszystko jasne. A kogo zabito?

– Alinę Waznis.

– Kogo?!

– Alinę Waznis. Aktorkę filmową. Nie miałaś chyba jeszcze okazji pracować w środowisku filmowców?

– Jeszcze nie.

– Syf tam u nich, i tyle… Krótko mówiąc, nic ciekawego. Jedyny jasny punkt tej sprawy jest taki, że Waznis występowała w filmach wytwórni Syriusz, gdzie jako szef ochrony pracuje nasz dawny kolega, Władisław Stasow. Znasz go?

– Trochę.

– To facet przyzwoity w każdym calu, ale ma charakter. Postaraj się znaleźć z nim wspólny język.

– Ja też mam charakter. – Nastia uśmiechnęła się w odpowiedzi. – To on niech szuka ze mną wspólnego języka.

– No, twój charakter nie jest dla nikogo tajemnicą. Przy twoich dziwactwach nawet Stasow wysiada.

– Niech pan da spokój, Wiktorze Aleksiejewiczu, robi pan ze mnie jakiegoś potwora.

– Potworem nie jesteś, ale żmija z ciebie niezła – skonstatował Gordiejew. – Pilnuj się tam, Stasieńko, proszę cię. Filmowcy to banda chwiejnych histeryków. Chorobliwa zazdrość, intrygi i pijaństwo na potęgę są tam na porządku dziennym. Znalezienie wśród nich dobrych świadków graniczy niemal z cudem, dlatego Stasow jest naszym jedynym oparciem w tym szambie.

– Czy mam rozumieć, że zleca mi pan to zabójstwo?

– Tak, tobie i Korotkowowi. Do poniedziałku będziecie zasuwać we dwoje, a potem, jak tylko uporam się z bieżącymi sprawami, może dam mu wolne za dyżur i dorzucę wam kogoś jeszcze.

– Miszę Docenko – natychmiast poprosiła Nastia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: