Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odnalezione szczęście - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,99

Odnalezione szczęście - ebook

Zaręczyny w Monte Carlo. Della przyjęła posadę kelnerki na luksusowym jachcie, jednak szybko pokłóciła się z pracodawcą. Gdy właściciel innego jachtu zaproponował jej, by za sowite wynagrodzenie udawała jego narzeczoną, nie namyśla się zbyt długo. To wspaniała okazja, by połączyć przyjemne z pożytecznym, bo cóż trudnego poflirtować z bardzo przystojnym milionerem, i to jeszcze w urokliwej scenerii Monte Carlo? Jednak nie zawsze wszystko układa się tak, jak zaplanujemy...

Lato w Rzymie. To miały być wspaniałe wakacje, ale Holly szybko zaczyna żałować, że przyjechała do Włoch. Wplątana w kryminalną aferę, ścigana przez policję, postanawia wracać do Anglii. Z kłopotów wybawia ją przypadkowo poznany mężczyzna, Matteo. Udziela jej schronienia w luksusowej willi w Rzymie i proponuje posadę niani. Holly przystaje na tę propozycję, jednak im dłużej przebywa w pięknej rezydencji, tym mocniej utwierdza się w przekonaniu, że nie tylko ona coś ukrywa...

Zima w Wenecji. Przyjechała do Wenecji, bo marzyła o zemście. Przedstawia się jako Julia, nocami krąży po opustoszałych ulicach, dniami wypatruje w tłumie znienawidzonej twarzy. Wreszcie trafia do opustoszałego pałacu, którego właściciel, Vincenzo, bez wahania proponuje jej pomoc. Krucha Angielka wzbudza w nim wiele tkliwych uczuć, a stąd już tylko krok do miłości. Jednak Julia nie spocznie, dopóki nie wyrówna rachunków z przeszłości...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-0158-2
Rozmiar pliku: 924 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Opowieść Delli

Sukienka była rewelacyjna. Srebrzysta, obcisła, z głębokim dekoltem i długim rozcięciem na boku. W nieodgadniony sposób podkreślała krągłość bioder i biustu, a wysmuklała talię. Otulała ciało niczym druga skóra. Była wprost bajecznie piękna, seksowna, prowokacyjna.

W innych okolicznościach byłabym nią zachwycona. Jednak nie tym razem. Nie teraz, gdy wiedziałam, dlaczego obleśny Hugh Vanner tak nalegał, abym ją włożyła. Ten padalec liczył na to, że któryś z jego gości będzie mógł ją ze mnie zedrzeć.

Niedoczekanie! Z pewnością nie zamierzałam do tego dopuścić.

W takiej sytuacji każda dziewczyna z głową na karku wzięłaby nogi za pas. Tyle że to nie takie proste, kiedy jest się na jachcie. Nawet wówczas, gdy ten jacht stoi zakotwiczony w porcie w Monte Carlo.

Kiedy w Londynie przyjmowałam ofertę pracy, była mowa o posadzie kelnerki. Pewno zachowałam się naiwnie, wierząc, że na tym skończą się moje obowiązki. No ale byłam w strasznym finansowym dołku.

Zwykle pracowałam jako hostessa przy promocjach w supermarketach, ale akurat skończyła się jedna praca, a z kolejnej nic nie wyszło. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby przez cały tydzień nie zarabiać, a pieniądze, jakie proponowano za rejs, były całkiem przyzwoite. Zacisnęłam kciuki i podjęłam decyzję.

No i popełniłam błąd.

Podróż zaczęła się w Southampton. Statek nazywał się „Silverado” i w niczym nie przypominał żaglowców, które ludzie zwykle nazywają jachtami. To była wersja dla bogaczy. Ponad sześćdziesiąt metrów długości, trzynaście kabin, bar, basen, sala jadalna dla dwudziestu osób i ani kawałka żagla w zasięgu wzroku.

Już po kilku minutach po wejściu na pokład poczułam pismo nosem. Całe miejsce pachniało brudnymi pieniędzmi w rękach nieuczciwych ludzi.

Nie zrozumcie mnie źle. Lubię pieniądze. Jednak z różnych powodów, o których nie będę teraz wspominać, wolę wiedzieć, skąd się wzięły. W moim życiu bywały chwile, gdy wszystko, czego zapragnęłam, podawano mi na tacy, ale również i takie, kiedy nie miałam pewności, czy i skąd pojawi się jeszcze jakiś grosz.

Teraz właśnie znalazłam się w dość przymusowej sytuacji, więc zostałam na pokładzie i podjęłam pracę.

Vannera spotkałam dopiero kilka godzin później.

– Nadajesz się – mruknął, mierząc mnie wzrokiem. – Chcę, żeby moi goście dobrze się bawili. To im poprawi humor, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Właśnie zaczęło to do mnie docierać. Niestety już wtedy wypłynęliśmy z portu i nie miałam odwrotu.

– A więc nazywasz się Della Martin? – dopytywał się, wydmuchując na mnie kłęby dymu. – Ile masz lat?

– Dwadzieścia cztery.

– Wyglądasz na młodszą.

Zdawałam sobie z tego sprawę. Młody wygląd zawsze był moją zmorą. Mam dziecinną twarz osiemnastolatki, w której widać przede wszystkim duże oczy i wydatne kości policzkowe. Rude włosy kazałam ostrzyc dość krótko, w nadziei, że będę wyglądać poważniej.

Cóż, pomyliłam się. W chłopięcej fryzurze wyglądałam jak dzieciak.

Ale Vannerowi najwyraźniej przypadło to do gustu.

– Wyglądałabyś świetnie, gdybyś się uśmiechnęła – ocenił. – Na moim jachcie wszyscy muszą być weseli.

Mówił „mój jacht”, ale oczywiście wcale nie był właścicielem. Zaledwie go czarterował.

To miał być rejs w interesach, ale jak się okazało, Vanner przede wszystkim chciał się rozerwać, pływając po Morzu Śródziemnym wraz ze stadem innych facetów.

Dzieliłam kajutę z Maggie, która z pewnością była dziewczyną światową i wiedziała, czemu zdecydowała się na tę pracę.

– Łatwy zarobek – oznajmiła od razu pierwszego wieczoru. – Starczy tego towaru dla nas obu.

Miała rację i chyba nie postępowałam rozsądnie, wycofując się, bo przecież potrzebowałam pieniędzy. Maggie też tak uważała, ale wzruszyła tylko ramionami.

– Tym więcej dla mnie.

Z początku nawet nie było tak źle. Ignorowałam niedwuznaczne uwagi i jakoś udało mi się przetrwać aż do chwili, gdy zacumowaliśmy w Monte Carlo.

Od pierwszej chwili Vanner był w fatalnym humorze. Moim zdaniem powodem był jacht, który zakotwiczył tuż obok. Nazywał się „Hawk” i wyglądał jak „Silverado” do kwadratu. Był co najmniej o trzydzieści metrów dłuższy, prawdopodobnie miał więcej kajut i większy basen. To mojemu pracodawcy nie mogło się podobać.

Trzeba wam jednak wiedzieć, że bardzo się ożywił, gdy dowiedział się, kto jest na pokładzie „Hawka”.

Jack Bullen.

Bullen był drapieżnym draniem, który działał na rynku finansowym. Spustoszenie, jakie czynił wśród ofiar, było straszliwe.

Zaczął skromnie, ale wkrótce stał się jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Z powodu metod, jakie stosował, mówiono o nim Dyktator Jack.

Prasa wciąż opisywała jego genialne posunięcia. Zwykle nie czytam stron finansowych, ale pochodzę z rodziny, w której dużo mówi się o pieniądzach, szczególnie o tych, które należą do innych ludzi. Stąd właśnie o nim wiedziałam.

Dyktatora Jacka stać było na kupno wszystkiego, o czym zamarzył, mógł robić, co mu się żywnie podobało, i lekceważyć to, co mu nie przypadło do gustu. Niewielu ludzi odważyłoby się stawić mu czoło. To wystarczało, żeby wzbudzić szczery podziw Vannera.

Muszę przyznać, że widok płaszczącego się Vannera robił wrażenie, choć jednocześnie budził obrzydzenie. Ze zdumieniem patrzyłam, jak próbował wkupić się w łaski Bullena, wysyłając mu wysadzane brylantami złote spinki. Niemal natychmiast zostały odesłane z powrotem. Do paczuszki dołączono krótki liścik z podziękowaniem i uwagą, że Jack Bullen nie ma zwyczaju przyjmować prezentów od nieznajomych panów.

W następnym ruchu Vanner spróbował rozmowy telefonicznej, jednak dowiedział się tylko, że pan Bullen wraz z gośćmi zszedł na brzeg i nie wróci na jacht aż do późnego wieczora.

Od tej chwili humor Vannera zaczął się gwałtownie pogarszać, a ja byłam pierwszą osobą, która to odczuła.

– Nie przykładasz się do pracy, Dello – warknął na mój widok.

– Co takiego? – spytałam ze złością. – Muszę pracować za dwie, bo Maggie nigdy nie ma tam, gdzie powinna być.

– Jest zajęta… innymi obowiązkami. Ma spore powodzenie. A ty jej wcale nie pomagasz.

– Proszę posłuchać, panie Vanner. Jestem tu wyłącznie kelnerką.

Jego cichy śmiech przyprawił mnie o dreszcz.

– Jasne, jesteś kelnerką. Tyle że nie wystarczy podawać gościom jedzenie i napoje. Musisz się starać, żeby byli zadowoleni.

– Cały czas to robię. Uśmiecham się, żartuję i nie cofam się, kiedy wydmuchują na mnie kłęby dymu.

Nagle zrobił się bardzo przymilny, co powinno dać mi do myślenia.

– Oczywiście. Wiem, że się starasz, lecz mimo to nie dajesz z siebie wszystkiego. Zaniosłem do twojej kajuty sukienkę. Chcę, żebyś się w nią ubrała.

Zaczęłam domyślać się najgorszego, kiedy tylko spojrzałam na tę nową sukienkę. Właściwie w ogóle nie powinnam jej wkładać, ale wkrótce mieliśmy ruszać w drogę powrotną do Anglii. Skoro dałam sobie radę przez tyle czasu, chyba uda mi się wytrwać do końca rejsu.

Był jeden facet, którego świńskie oczka natychmiast zabłysły, gdy spostrzegł moje srebrzyste, połyskliwe i niemal nagie ciało. Nazywał się Rufus Telsor i prawdę mówiąc, od początku podróży sprawiał sporo kłopotów.

Pojawił się na jachcie w towarzystwie innego mężczyzny o nazwisku Williams, z którym wydawał się bardzo zaprzyjaźniony i w pierwszej chwili miałam nadzieję, że jest gejem. Niestety! Po prostu razem wypuszczali się na łowy.

Zrozumiałam to, gdy dopadli mnie na pokładzie. Wyrwałam się z ich rąk, jednak zdawałam sobie sprawę, że właściwie nie mam gdzie się ukryć.

Z rufy widziałam Vannera, który stał oparty o reling z kieliszkiem brandy w ręce. Nawet z daleka można było dostrzec, że jest już dobrze wstawiony. Nie mogłam liczyć na jego pomoc. Bardziej prawdopodobne było, że mój opór wywoła w nim wściekłość.

W tym momencie pojawili się Telsor z Williamsem, którzy kierowali się w stronę Vannera. Najprawdopodobniej zamierzali poskarżyć się na brak gościnności. Uznałam, że powinnam się pospieszyć. Nie było wyjścia, pozostała mi tylko jedna droga…

Podciągnęłam sukienkę, wdrapałam się na reling i skoczyłam.

Na szczęście jestem dobrą pływaczką i potrafię dość długo wytrzymać pod wodą. Kiedy w końcu wynurzyłam się na powierzchnię, dystans między mną a „Silverado” znacznie się powiększył. Niestety za bardzo zbliżyłam się do „Hawka”, więc kopnęłam gwałtownie nogami i skierowałam się w stronę brzegu.

Kiedy podpłynęłam do nabrzeża, miałabym kłopot z wydostaniem się na brzeg, gdyby nie to, że ktoś akurat przechodził. Chciałam poprosić go o pomoc, ale mężczyzna nie był sam, a jego dziewczyna okazała się dość zaborcza. Wystarczyło, że rzuciła na mnie okiem.

– Chodź szybciej – pisnęła. – Spóźnimy się!

– Tak… jasne…

Widziałam, jak facet pożera mnie wzrokiem, jednocześnie udając, że w ogóle na mnie nie patrzy.

Opuściłam spojrzenie i zrozumiałam, w czym problem. Woda sprawiła, że tkanina sukienki zrobiła się całkiem przezroczysta.

– Czy może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę konsula Wielkiej Brytanii? – spytałam błagalnie.

– Nie mam pojęcia – odparł pospiesznie. – Może w kasynie ktoś pani powie. Pełno tam Angoli. To tam na wzgórzu. Gina, poczekaj! Już idę!

I zniknął.

Zaczęłam wspinać się na zbocze. Nie było mi łatwo, bo w wodzie zgubiłam buty. W dodatku musiałam trzymać się w cieniu, żeby uniknąć aresztowania za obrazę moralności.

W końcu udało mi się dotrzeć do kasyna. Weszłam do ogrodu, nie zwracając niczyjej uwagi, i w tym momencie uświadomiłam sobie, że moje kłopoty wcale się nie skończyły. Niby co mogłam zrobić? Wejść do środka w tym stroju?

Przez otwarte drzwi widziałam sylwetki kręcących się ludzi, słyszałam muzykę i śmiech. Miła sceneria, w której kiedyś gustowałam.

Hazardziści, którzy żyją w ciągłym zagrożeniu, utracjusze… Wśród takich ludzi czułam się swobodnie.

W tej jednak chwili mogłam tylko oglądać to z zewnątrz. Byłam zrozpaczona, zagubiona, bez grosza przy duszy, trudno nawet mówić o tym, że byłam ubrana…

I nagle z kasyna wyszedł jakiś mężczyzna. Stanął, wdychając głęboko nocne powietrze. Był elegancko ubrany: smoking, czarna muszka, wytworna koszula. Typowy wieczorowy strój.

Jednak to nie ubranie, lecz sam mężczyzna przyciągał moje spojrzenie. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona, długie nogi i gęste, miękko układające się włosy. Wyglądał jak ktoś, kto dostrzega dobre strony życia i potrafi z nich korzystać. Prawdopodobnie nie był intelektualistą, ale jakie to miało znaczenie?

Kiedy ruszył w stronę krzaków, za którymi się ukryłam, zastanawiałam się właśnie, czy powinnam wyskoczyć i poprosić go o pomoc. Może za nim też ciągnie jakaś „Gina”, która spróbuje mnie przegonić?

Zbliżył się jeszcze bardziej, zatrzymał tuż przy krzewach i nagle rzucił się do przodu.

Właściwie nie dostrzegłam ruchu, tylko poczułam jego ręce. Jedną dłonią chwycił mnie za ucho. Zabolało mnie, więc zaczęłam się wściekle szarpać. Dzięki długiemu rozcięciu w sukience całkiem nieźle mi to wyszło. Kilka razy kopnęłam go w goleń, a sądząc z ryku, który nagle wydał, musiałam również trafić w czułe miejsce.

– Wyłaź stąd, no już! – sapnął, z trudem łapiąc oddech. – Aj!

Ten ostatni okrzyk spowodowany był ciosem, który wymierzyłam mu w żołądek. Najwidoczniej uznał, że walka trwa zbyt długo, bo w tym momencie przewrócił mnie na plecy i wylądował na mnie.

Cóż, co do jednego z pewnością miałam rację. Faktycznie był okazem zdrowia. Mogłam to wyczuć w każdym fragmencie jego ciała, którym przygniatał mnie do ziemi.

Nie widziałam go zbyt dobrze. Księżyc świecił jasno, ale głowa mężczyzny rzucała cień i twarz pozostawała w mroku. Mogłam dostrzec zaledwie błysk oczu.

Z wysiłkiem chwytał powietrze. Ja zresztą również. Nagle zrobiło mi się ciepło, a w ciele poczułam mrowienie, jakby ta szarpanina mnie podnieciła. Serce waliło mi jak młotem.

– Złaź ze mnie! – warknęłam.

– Boże drogi! – powiedział, przyglądając mi się uważnie. – Co do diabła…?

Zerwał się na nogi, pociągając mnie za sobą.

– Kim jesteś i jakim prawem tak się na mnie rzuciłeś? – spytałam ze złością, próbując znów go kopnąć. Tym razem jednak bez rezultatu.

– Człowiekiem, który nie pozwoli się okradać. Nawet z drobnych.

– Z niczego cię nie okradłam – wybuchłam.

– Ale próbowałaś. Niby po co chowałaś się w krzakach? Już nie raz na mnie polowano w ten sposób. Potrafię rozpoznać sygnały.

– Strasznie jesteś sprytny, co? – syknęłam. – Tyle że tym razem popełniłeś błąd.

– Czemu jesteś taka mokra? – spytał znienacka.

– Poszłam sobie popływać – odpaliłam. – Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au!

Udało mi się wyrwać rękę, ale w tej samej chwili stanęłam na czymś ostrym. Krzyknęłam, podskakując na bolącej stopie i nagle zorientowałam się, że przylgnęłam do nieznajomego, próbując odzyskać równowagę. Nie da się ukryć, że to mnie jeszcze bardziej rozgniewało.

Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem.

– Nie masz na sobie zbyt wiele – zauważył.

– Szóstka za zmysł obserwacji.

– Cóż, kiedy dziewczyna jest mokra i półnaga, zwykle to zauważam. Szczególnie z bliska.

– Brawo! W każdym razie nie jestem złodziejką.

– Kiedy chowałaś się w krzakach, wyglądało na to, że czekasz na upatrzoną ofiarę. Pewno myślisz, że każdy, kto wychodzi z kasyna, jest milionerem…

Wdawanie się z nim w kłótnię nie miało sensu, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Byłam w wystarczająco wielu kasynach, aby wiedzieć, że ludzie wychodzą z nich zwykle biedniejsi, niż przyszli. W innym razie wszystkie kasyna dawno trzeba byłoby zamknąć.

– Sporo wiesz na ten temat, co? Twój wspólnik pewno do tej pory siedzi w środku…

– Jaki wspólnik?

– Ten, który dał ci znać, że sporo wygrałem…

– Każdy może powiedzieć, że wygrał.

– A co powiesz o tym wszystkim, co tu leży? – spytał, patrząc w dół.

Dopiero teraz spostrzegłam, że ziemia wokół nas zasypana jest banknotami.

– To moja wygrana, która wyleciała z kieszeni, kiedy się szarpaliśmy – oznajmił.

– Chyba nie powiesz, że to moja wina? – odparłam. – To ty się na mnie rzuciłeś, a nie odwrotnie. Nie czyhałam tu na ciebie, żeby cię okraść.

– Może w takim razie powiesz mi, co tu robisz i dlaczego?

– Szukam brytyjskiego konsula – oznajmiłam z godnością. A przynajmniej tak mi się zdawało.

– W tym stroju?

– Właśnie dlatego jest mi potrzebny konsul – wycedziłam wściekle.

– Szukasz pomocy, tak?

– Skąd wiesz?

– Taki już jestem bystry – odpowiedział, nie dając się sprowokować moim zaczepnym tonem. – Skąd uciekasz?

– Z jachtu. Nazywa się „Silverado” i stoi tu w porcie. Widzisz? To ten, który cumuje zaraz obok tego nowobogackiego olbrzyma.

– Mówisz o „Hawku”? – spytał.

– Znasz ten jacht?

Przez chwilę zdawało mi się, że jest trochę zdenerwowany.

– Mówisz, jakby to była zbrodnia. Poznałaś jego właściciela?

– Sporo o nim słyszałam. Wstrętny typ o nazwisku Jack Bullen. Hugh Vanner już wcześniej próbował wkraść się w jego łaski…

– To raczej świadczy o tym, że to Vanner jest wstrętnym typem.

– Nie starałby się przypodobać komuś, kto nie jest jeszcze gorszym padalcem od niego.

– Trudno ci odmówić logiki – przyznał.

– Posunął się do tego, że wysłał mu złote spinki wysadzane brylantami. I co ty na to?

– Faktycznie obrzydliwe. Nie to, co moje…

Odsłonił swoje spinki. Patrzyłam na nie zaskoczona.

Chyba nigdy nie widziałam takiego obrzydlistwa. Nie żartuję. W mojej rodzinie ceni się wartościową biżuterię. Wiedzę na ten temat wyssałam z mlekiem matki.

Tu zresztą nie trzeba było eksperta. Wyglądały, jakby pochodziły z odpustowego straganu, a na fałszywych perłach łuszczyła się farba.

– Znasz „Hawka”, prawda? – spytałam wyzywająco.

– W pewnym sensie – odparł zdawkowo.

Przyszło mi do głowy, że może być jednym ze stewardów pracujących na jachcie. Mimo eleganckiej koszuli i muszki widać było, że facet nie cierpi na nadmiar gotówki. To, co wygrał w kasynie, pewno uważał za spory majątek.

– Lepiej pozbieraj pieniądze – zasugerowałam.

– A mogę cię puścić bez ryzyka?

– Nie mam dokąd uciec.

Uwolnił moje nadgarstki i pochylił się, żeby podnieść kilka banknotów.

– Może byś mi pomogła? – rzucił, podnosząc wzrok.

– Wolę nie dotykać twoich pieniędzy.

– No dobra. Nie jesteś złodziejką. Przepraszam, że cię oskarżyłem. To co, pomożesz mi, zanim wiatr je porwie?

Schyliłam się po kilka banknotów, myśląc, że moja ocena była trafna. Facetowi zależało na każdym groszu.

– Powiesz mi, co tu właściwie robisz? Próbujesz uciec od Vannera, tak?

– Zgadza się. A także od jego obleśnych znajomych. To jego sukienka.

Usta mu drgnęły.

– Założę się, że nie wygląda w niej tak dobrze jak ty.

– Strasznie śmieszne. Wyskoczyłam za burtę, żeby się od niego uwolnić, a teraz nie wiem, co mam robić. Chciałam znaleźć konsula, ale Monako jest takie maleńkie, że pewno nie mamy tu nawet konsulatu.

– Mamy. A w każdym razie jest tu wicekonsul. Jeśli chcesz, pomogę ci go znaleźć.

Odetchnęłam z ulgą.

– Naprawdę zechcesz to zrobić? Dziękuję ci bardzo! Czy możemy od razu tam pójść?

– Dobrze. Tylko jeszcze…

– To ona!

Głos dobiegł z ciemności, a ledwo przebrzmiał, dało się zauważyć Vannera, który mknął przez trawnik.

– Łapcie ją! – wrzasnął. – Trzeba ją aresztować!

Za nim podążało dwóch żandarmów.

– Jedną chwileczkę!

Nieznajomy mówił wprawdzie spokojnym tonem, jednak coś w jego głosie sprawiło, że wszyscy trzej stanęli w miejscu.

Vanner pierwszy odzyskał panowanie.

– Ta kobieta jest złodziejką! – krzyknął. – Okradła mnie i uciekła z jachtu. Spójrzcie, jeszcze trzyma moje pieniądze.

Żandarmi znów ruszyli w moim kierunku, ale nieznajomy z kasyna zagrodził im drogę.

– To są moje pieniądze – odezwał się. – Ta pani pomaga mi je pozbierać. Jeszcze nie skończyliśmy, jak widać.

Wskazał trawnik, na którym wciąż leżało kilka banknotów.

– To kłamstwo! – darł się Vanner. – Pieniądze należą do mnie.

– Pan z pewnością jest Hugh Vannerem? – spytał mężczyzna, mierząc go pogardliwym spojrzeniem.

Twarz Vannera przybrała czujny wyraz.

– Skąd pan wie, kim jestem?

– Rozpoznałem po opisie.

Vanner spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Coś ty o mnie naopowiadała?

– Że jesteś podejrzanym typem, który próbował mnie zmusić do spania ze swoimi kumplami – odparłam. – Dlatego musiałam skakać przez burtę…

– Z moimi pieniędzmi!

– Niech pan nie rzuca oskarżeń – odezwał się mężczyzna cicho. – Ostrzegam.

– Pan mnie ostrzega? Kim pan jest, żeby mówić mi, co mam robić?

Mężczyzna wydawał się zdumiony.

– Jestem Jack Bullen.

Warto było zobaczyć twarz Vannera w tym momencie. Nawet w przyćmionym świetle, jakie panowało w ogrodzie, widziałam, jak pozieleniał.

– Jack Bullen? – powtórzył zduszonym głosem, sprawiając mi szaloną radość.

– Ten sam, któremu chciał pan podarować złote spinki do mankietów. Pamięta pan?

Vanner nerwowo przełknął ślinę i zaczął się pospiesznie wycofywać, przekonując żandarmów, że zaszło nieporozumienie. Zdaje się, że mieli mu to za złe, jednak w końcu postanowili odejść.

– No, już lepiej – powiedział Vanner, próbując przybrać ton, jakby to on był panem sytuacji. – Panie Bullen, powinniśmy poważnie porozmawiać…

– Najpierw zwróci pan rzeczy tej pani – odparł nieznajomy chłodno. – Jej ubrania, paszport i oczywiście to, co jest pan jej winien w ramach zapłaty. Proszę dostarczyć wszystko na „Hawka”, właśnie tam idziemy.

– Znakomicie. Możemy pojechać do portu jedną taksówką…

– To akurat odpada. Proszę przesłać te rzeczy jak najszybciej. Nie chciałbym zbyt długo czekać.

Nie widziałam jego twarzy, gdy to mówił, bo patrzyłam na Vannera. Ze zdumieniem zobaczyłam, jak robi krok do tyłu.

Nieznajomy ujął mnie pod rękę i zaczął odchodzić.

– Zaczekaj – szepnęłam. – Miałeś mnie zabrać do wicekonsula.

– Zmieniłem zdanie. Idziemy na „Hawka”.

– No nie! Tylko nie na jacht. Mam ich dość do końca życia.

Próbowałam zabrać rękę, ale jakoś mi się nie udało. Właściwie nie trzymał mnie tak mocno, lecz mimo to nie zdołałam się uwolnić.

Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę i prawie wepchnął mnie do środka.

– Posłuchaj… – zaczęłam.

– Nie, to ty posłuchaj. Możesz iść z Vannerem i żandarmami albo ze mną.

– To zwykły szantaż.

– Faktycznie, w tym jestem całkiem dobry. A teraz zamknij się, albo wrzucę cię z powrotem do wody.

Już otwierałam usta, żeby powiedzieć, co może zrobić, ale zaraz je zamknęłam. Wcale nie dlatego, że się go przestraszyłam. Ale w jego oczach dostrzegłam błysk. A więc nabijał się ze mnie i spodziewał się, że nie zrozumiem żartu. I nagle wbrew wszystkiemu zaczęłam się śmiać.

I tak się to wszystko zaczęło.ROZDZIAŁ DRUGI

Opowieść Jacka

Światło księżyca i róże. Drzewa poruszane łagodną śródziemnomorską bryzą. Nastrojowa muzyka dobiegająca z oddali.

Była jedenasta wieczorem. Stałem przed kasynem w Monte Carlo bogatszy o dziesięć tysięcy.

Czułem się wspaniale. Księżyc. Jedenasta w nocy. I dziesięć tysięcy.

Zresztą, czego można było oczekiwać? Przecież nazywam się Jack Bullen. Byłem jak król Midas. Czegokolwiek dotknąłem, zamieniało się w dziesięć tysięcy. Albo… w dziesięć milionów.

Jednak dziś był to tylko hazard, więc mogłem zadowolić się sumą na drobne wydatki.

To wszystko wina dziadka Nicka i jego spinek. Oddając mi je, powiedział, że przynoszą szczęście. I, cholera, miał rację.

Prawdę mówiąc, winię dziadka za więcej spraw. Przede wszystkim za mojego ojca. Nick był beztroskim facetem. W swoim sklepiku spożywczym zarabiał na dostatnie życie, kochał rodzinę i lubił się śmiać. Niestety, pewnie zgodnie z prawem Murphy'ego, jego syn uznał, że Nick jest niezaradny.

O jego pozycji w społecznej hierarchii wiem niewiele, z całą pewnością jednak ojciec bardzo się wzbogacił. Zaczął od pracy w sklepie, stopniowo odsuwając dziadka od interesów. Kiedy w końcu odziedziczył interes, przekształcił go szybko w całą sieć sklepów, a mnie wychowywał w przeświadczeniu, że celem w życiu powinno być parcie do przodu i wspinaczka na szczyt.

Marzyłem o zawodzie weterynarza i być może, gdyby ojciec żył dłużej, udałoby mi się to osiągnąć. Niestety umarł, kiedy skończyłem piętnaście lat, toteż nie miałem z kim dyskutować na temat mojej przyszłości. Tym bardziej że zostawił mi w spadku cały majątek. Co do grosza.

Nie było to sprawiedliwe wobec mojej siostry, Grace, która musiała opiekować się mną od śmierci mamy. Grace jednak nie narzekała, tym bardziej że popierała pomysły ojca co do mojej świetlanej przyszłości.

I tak, ponieważ tego życzyła sobie Grace, ukończyłem studia w zakresie zarządzania, informatyki i ekonomii.

Kiedy tylko miałem coś do powiedzenia na temat spadku, przekazałem Grace jego znaczną część, ale wtedy już było za późno na jakiekolwiek zmiany. Zasmakowałem bowiem w prowadzeniu interesów i odnoszeniu sukcesów.

Tak, odniosłem wielki sukces. Zarobiłem sporo pieniędzy, a firma rozwijała się kwitnąco. Potem wykupiłem jeszcze jedną firmę i zanim zdołałem się zorientować, stałem się finansowym potentatem.

Prawdę mówiąc, nie musiałem się wysilać. Każdy głupiec potrafi zarobić pieniądze, jeśli zaczyna z majątkiem, który zgromadził ktoś inny.

Gdzie więc są te wielkie wyzwania, jakie stawia przed nami życie?

W tym momencie największym wyzwaniem, jakie przede mną stało, było odparcie zakusów siostry, żeby skojarzyć mnie z Seliną Janson. Zwykle robiłem to, czego Grace chciała, bo wciąż czułem się winny, że poświęciła dla mnie swoje życie.

To nie powinno tak wyglądać. Grace była ode mnie starsza zaledwie o dziesięć lat i spokojnie mogła wyjść za mąż, kiedy już się usamodzielniłem. Gdy opuszczasz gniazdo, nie oczekujesz, że gniazdo podąży za tobą, prawda? Jednakże Grace szlachetnie oznajmiła, że nie opuści mnie za żadne skarby, a ja z kolei nie śmiałem jej skrzywdzić, mówiąc, jak bardzo marzyłem, żeby przestała mi matkować.

Tak więc żyłem, trzydziestoparoletni mężczyzna, dzieląc dom z siostrą. Mam co prawda jeszcze inne mieszkanie w mieście i właściwie przede wszystkim tam nocuję, jednak Grace wciąż udaje, że to tylko takie moje dziwactwo.

Może dlatego ostatnio ze zdwojoną energią stara się wyswatać mnie z Seliną.

– Nie rozumiem, co masz przeciwko tej ślicznej dziewczynie – narzekała kilka tygodni temu. – Kiedyś będziesz musiał się ożenić.

– Tylko dlaczego z Seliną?

– Bo ma najlepsze koneksje. Jej matka pochodzi z arystokratycznej rodziny, a ojciec jest jednym z najbogatszych bankierów…

– Gracie, kochanie…

– Nie mów do mnie Gracie. To takie pospolite.

– Mówisz, jakbyśmy byli dziedzicami rodowej fortuny, a tymczasem dziadek Nick miał tylko tyle, żeby przeżyć. Tata zaharował się na śmierć po to, aby zdobyć więcej, niż mógł wydać. Wygląda na to, że ja zmierzam w tym samym kierunku. Gdybym wiedział, jak wyzwolić się z tego kieratu, dawno bym to zrobił. Tak czy inaczej, małżeństwo z Seliną Janson nic mi nie pomoże.

Przyjrzała mi się podejrzliwie.

– Mam nadzieję, że nie wplątałeś się w aferę z jakąś lafiryndą?

– Czemu od razu z lafiryndą? – warknąłem. – Nie przyszło ci do głowy, że mogłem poznać miłą dziewczynę?

– Myślę, że już bym o niej wiedziała. Kto to jest?

Właśnie zamierzałem powiedzieć, że nikt taki nie istnieje, gdy nagle wiedziony instynktem samozachowawczym zmieniłem zdanie.

– Na razie nie powiem ci nic więcej – odrzekłem ostrożnie. – Nie chcę, żebyś zaczęła sprawdzać, czy jest – jak to określasz – odpowiednia.

– Chyba możesz przynajmniej powiedzieć, jak wygląda? – zażądała.

– Jest piękna. Ma wspaniałą figurę i jest niesamowicie seksowna – zmyślałem na poczekaniu.

– To mi nie wystarczy…

– Ale mnie tak.

– No cóż, zaplanowałam już wakacje i za późno teraz, żeby coś zmienić.

Czułem, jak włosy jeżą mi się na karku.

– Jak to: zaplanowałaś? – zaoponowałem. – Nie przypominam sobie, żebyśmy…

– Powiedziałam, że powinniśmy wyczarterować jacht i wybrać się na rejs po Morzu Śródziemnym, a ty jak zwykle odparłeś „jasne”. Raymond Keller bardzo chce popłynąć z nami. Wspomniałeś, że ma zostać prezesem Consolidated.

– Czy to znaczy, że już zaprosiłaś…

– Na razie niezobowiązująco. Jest jeszcze kilka osób, nad którymi pracuję…

Kiedy wymieniła nazwiska, musiałem przyznać, że dokonała właściwego wyboru. Grace znała się na rzeczy, chociaż czasami była zbyt apodyktyczna.

Prawie się odprężyłem, gdy dodała:

– No i oczywiście zaprosiłam Selinę.

– Co to znaczy: „oczywiście”?

– No cóż, będą same pary, więc…

Oszczędzę wam szczegółów. Jak zwykle próbowałem protestować, ale zdawałem sobie sprawę, że znów zapędziła mnie w kozi róg.

Szkoda, że nie widział mnie wtedy któryś z dziennikarzy. Mają zwyczaj nazywać mnie mistrzem strategii, którego życzenia stają się prawem. Ha! Powinni zobaczyć, jak Dyktator Jack ugina się przed Grace.

Zanim zdążyłem cokolwiek wymyślić, wszyscy przyjęli zaproszenia. Także Selina i jej rodzice.

Żeby choć trochę się ratować, zaprosiłem kilkoro własnych gości. Przede wszystkim Harry'ego Oxtona, sympatycznego wdowca, który od kilku lat próbował zainteresować sobą Grace.

Udział w rejsie zaproponowałem też młodym małżonkom, Charlesowi i Jenny Stoverom. Sześć miesięcy temu byłem świadkiem na ich ślubie. Kiedy wspomniałem, że liczę na ich pomoc i wyjaśniłem, na czym ma polegać, ze śmiechem przyjęli zaproszenie.

Grace przyglądała mi się podejrzliwie, ale nie potrafię powiedzieć, czy to dlatego, że Jenny kiedyś była moją dziewczyną, czy też dlatego, że Charles kiedyś spotykał się z Seliną.

Wściekła się dopiero wtedy, gdy powiedziałem jej o zaproszeniu Dereka Lamminga. Od lat kochał się w Selinie i podejrzewam, że dawno byliby małżeństwem, gdyby nie upór Grace, żeby wepchnąć Selinę w moje ramiona.

– Chyba zdajesz sobie sprawę, że na jachcie nie będzie miejsca dla tych wszystkich ludzi? – warknęła moja siostra.

– W takim razie trzeba wynająć coś większego.

W taki oto sposób wymieniliśmy wytworną jednostkę, którą wyczarterowała Grace, na znacznie większego „Hawka”.

Cóż mogę wam powiedzieć o „Hawku”? Wyobraźcie sobie jacht Onassisa i powiększcie go dwa razy. Poprzedni jacht miał jeden basen, tu były dwa. W nieprzyzwoicie wyszukanych kajutach mogło spać czterdzieści osób.

Ponieważ to ja byłem jakoby najgrubszą rybą, dostałem najokazalszy apartament. W łazience była wanna wpuszczona w podłogę, a na łóżku w sypialni mogło spokojnie spać dziesięć osób.

Dziadek Nick pękłby ze śmiechu.

– Mam nadzieję, że nie będziesz próbował obrazić Seliny? – upewniała się Grace w ostatniej chwili.

– Przysięgam, że będę się zachowywał jak dżentelmen – obiecałem. – Nie zrobię nic, co mogłoby doprowadzić do małżeństwa z nią. Możesz być tego pewna.

– W porządku. Rób trudności, skoro tak ci na tym zależy. W każdym razie nie chcę słyszeć o tej drugiej kobiecie… Cindy, czy jak jej tam.

– Nigdy nie mówiłem, jak ma na imię. Teraz też nie zamierzam ci tego powiedzieć.

– Ale chyba nie zaprosisz jej na rejs?

– Nie, obiecuję, że będę się spotykał z nią wyłącznie tam, gdzie będziemy zarzucać kotwicę.

Grace parsknęła zniechęcona. Nie była w stanie odgadnąć, czy mówię to wszystko poważnie. Tak czy inaczej uznałem, że „Cindy” może mi się jeszcze przydać.

Ale nawet wtedy nie podejrzewałem, jak bardzo.

Wyruszyliśmy z Southampton i pierwszego dnia dotarliśmy do Cherbourga, a potem przez Zatokę Biskajską i wzdłuż wybrzeża Portugalii wpłynęliśmy na Morze Śródziemne.

Bawiliśmy się zupełnie nieźle. Spędzaliśmy czas na jedzeniu, tańcach, grze w karty i… flirtowaniu. Wybrnąłem z tego, flirtując zawzięcie z każdą kobietą obecną na pokładzie.

Na Gibraltarze razem z Charlesem urwaliśmy się z jachtu na kilka godzin. Kiedy wróciliśmy przed świtem, Charles rzucił parę pijackich uwag na temat kobiety, z którą rzekomo się spotkałem, po czym – udając, że przeraziło go własne gadulstwo – zasłonił usta dłonią.

Grace rzuciła mi wtedy spojrzenie, które słabszego mężczyznę zwaliłoby z nóg.

Taki sam numer wycięliśmy w Neapolu i Wenecji. Kiedy wyruszyliśmy w drogę powrotną wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, cierpliwość Grace najwyraźniej się wyczerpała.

– Mam rozumieć, że ta dziewczyna rzeczywiście istnieje? – dopytywała się. – W takim razie chyba najwyższa pora, żebyśmy ją poznali. Chcę wiedzieć, kiedy nam ją przedstawisz. Zaproś ją na jacht. Z pewnością będziemy się świetnie bawić.

Mistrzowski cios, nie ma co. Gem, set, mecz. Dla Grace, oczywiście.

Palermo, Neapol, Genua… Wciąż robiłem uniki, a Grace nie przestawała mnie dręczyć, pytając ze słodką miną, kiedy będzie miała przyjemność poznać moją przyjaciółkę.

Kiedy zacumowaliśmy w Monte Carlo, pozostało nam jeszcze kilka dni rejsu. Nastrój miałem coraz gorszy. Zacząłem się już zastanawiać, czy udałoby się załatwić jakiś telefon, który niezwłocznie wzywałby mnie do powrotu.

Następnego dnia po wpłynięciu do Monte Carlo niespodziewanie otrzymałem prezent. Niejaki Hugh Vanner z jachtu „Silverado”, który cumował obok nas, przysłał mi wysadzane brylantami złote spinki do mankietów.

Odesłałem prezent natychmiast. Kiedyś dotarły do mnie jakieś informacje na temat Vannera. Był podejrzanym typem, który prowadził śliskie interesy, balansując na granicy prawa. Odesłałem więc spinki z listem, w którym napisałem, że nie przyjmuję prezentów od nieznajomych mężczyzn. Byłem pewien, że facet taki jak Vanner nie pojmie dowcipu.

Wieczorem wybraliśmy się do kasyna. Jak łatwo się domyślić, wszyscy przegraliśmy. Po powrocie na jacht moi goście udali się do swoich kabin, przygotować się do kolacji. Byłem trochę niespokojny, bo cały wieczór Selina rzucała znaczące uwagi. Miałem wrażenie, że pętla zaczyna się zaciskać.

Miarka się przebrała, gdy steward poinformował mnie, że w czasie naszej nieobecności Vanner próbował się do mnie dodzwonić.

Mam dość ludzi, którzy próbują mnie zastraszyć, pomyślałem z wściekłością.

– Powiedz kapitanowi, żeby przygotowano łódź, która zabierze mnie na brzeg – powiedziałem do stewarda.

Przedtem jednak zmieniłem spinki. Podczas poprzedniej wizyty w kasynie miałem spinki platynowe, no i przegrałem. Tym razem założyłem zniszczone spinki dziadka. Miałem teraz okazję, żeby sprawdzić ich działanie.

Szczęście zaczęło mi dopisywać, ledwie przekroczyłem próg kasyna. Wygrywałem, póki mi się nie sprzykrzyło, a potem wyszedłem do ogrodu. Od razu zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi.

Pieniądze mnie nudzą, ale to nie znaczy, że gotów jestem rozdawać je ludziom, którzy próbują mnie okraść. Dlatego właśnie postanowiłem, że to ja zrobię pierwszy ruch.

Rzuciłem się na kogoś, kto ukrywał się w krzakach, i po chwili szarpałem się z rozszalałym stworzeniem, które młóciło rękami i kopało z zadziwiającą siłą i precyzją. Ostatni cios trafił mnie prosto w żołądek i prawie pozbawił tchu. W odruchu rozpaczy cisnąłem tym szaleńcem o ziemię i rzuciłem się na niego.

W tym momencie poczułem, jak wije się pode mną około czterdziestu pięciu kilogramów szczupłego kobiecego ciała. Teraz już naprawdę miałem powód, żeby stracić oddech. Zerwałem się na nogi.

Przez kilka następnych minut trwała gwałtowna wymiana zdań. Ja oskarżyłem ją, że chciała mnie okraść, ona zaprzeczała. Tyle że ja, prawdę mówiąc, w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, co mówię. Przede wszystkim myślałem o cieple, które poczułem, przygniatając dziewczynę do ziemi.

Nagle uświadomiłem sobie coś jeszcze.

– Dlaczego ociekasz wodą? – spytałem.

– Poszłam sobie popływać – rzuciła drwiąco. – Pomyślałam, że mi to dobrze zrobi. Au!

Najwyraźniej nadepnęła na coś ostrego. Nic dziwnego, że ją zabolało, skoro miała bose nogi. Prawdę mówiąc, reszta jej ciała również właściwie nie była okryta.

Miała na sobie srebrną, obcisłą sukienkę, z długim rozcięciem z boku. Mokra tkanina ściśle przylegała do ciała, a w dodatku stała się prawie przezroczysta.

Była naprawdę śliczna – szczupła, proporcjonalnie zbudowana, odpowiednio zaokrąglona, seksowna, zmysłowa. Czułem, że robi się coraz trudniej.

Zdaje się, że dopiero gdy wspomniała konsula brytyjskiego, dotarło do mnie, że popełniłem błąd, biorąc ją za złodziejkę.

– Skąd właściwie uciekasz? – spytałem.

– Z jachtu „Silverado”. Spójrz. – Wskazała na port. – To ten, obok tego nowobogackiego olbrzyma.

– Masz na myśli „Hawka”? – spytałem ostrożnie.

– Znasz go? – W jej głosie pojawiła się wrogość.

– Czy to zbrodnia?

Zaczęła mówić o „Hawku” i człowieku, który go wynajął. Mogłem się tylko cieszyć, że nie widzi wyrazu mojej twarzy.

Opowiedziała mi, jak Vanner zmuszał ją, żeby była „miła” dla jego gości i jak zdecydowała się skoczyć za burtę, aby przed nim uciec.

Była całkiem bezbronna, a mimo to nie sprawiała wrażenia osoby, która zamierza się poddać. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem kogoś takiego.

Całkiem możliwe, że wtedy wpadłem na ten pomysł. A może było to chwilę wcześniej. Właśnie zacząłem obmyślać plan, gdy z ciemności dobiegł okrzyk:

– To ona!

Nie miałem wątpliwości, że mężczyzną, który z dwoma żandarmami biegł w naszą stronę, jest Hugh Vanner.

Próbowałem go powstrzymać, mówiąc, że leżące na trawie pieniądze należą do mnie, ale pienił się, dopóki nie podałem mu swojego nazwiska.

– Jack Bullen? – spytał zduszonym głosem.

Natychmiast pozbył się żandarmów i próbował się ze mną spoufalić.

– Najpierw odda pan rzeczy tej pani – zażądałem. – Proszę odesłać wszystko na „Hawka”.

Odparłem jego próby przyłączenia się do nas, wziąłem dziewczynę pod ramię i ruszyłem na poszukiwanie taksówki.

– Miałeś zaprowadzić mnie do wicekonsula – przypomniała mi.

– Zmieniłem zdanie. Pojedziemy na „Hawka”.

– To szantaż – powiedziała, gdy wytłumaczyłem jej, że nie ma wyboru.

– Zgadza się. Jestem w tym dobry. A teraz zamknij się albo z powrotem wrzucę cię do wody.

Zwykle nie odzywam się w ten sposób do kobiet, ale tego wieczoru stało się ze mną coś dziwnego. Czułem się jak topielec, który dostrzega ostatnią deskę ratunku i wie, że musi się jej chwycić.

W tym momencie zauważyłem, że dziewczyna mi się przygląda. Na jej twarzy pojawił się pełen niedowierzania, trochę kpiący uśmiech i wtedy uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zupełnie się nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy nic o sobie, ale oboje rozpoznaliśmy już, że nadajemy na tych samych falach.

– No dobra, zgadzam się – powiedziała w końcu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: