Odwaga dla początkujących - ebook
Odwaga dla początkujących - ebook
Ciepła opowieść o trudnym dorastaniu i twardej rzeczywistości. Mysti ma 12 lat i bujną wyobraźnię. Kocha książki i dobre dowcipy. Wymyśla historie, w których jest śmiałą i przebojową bohaterką. Rzeczywistość jednak nie rozpieszcza dziewczyny: mama cierpi na agorafobię, tata ulega wypadkowi, a na Misty spada ciężar opiekowania się rodzicami i młodszą siostrą. Na domiar złego najlepszy przyjaciel Misty zaczyna udawać, że jej nie poznaje…
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-1657-6 |
Rozmiar pliku: | 587 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiem niewiele, ale wiem, że ludzie się zatrzymują, kiedy chcą popatrzeć na niezwykłą rzecz. Zwalniają kroku, żeby przyjrzeć się wypadkom samochodowym. Wyciągają aparaty fotograficzne, żeby zrobić zdjęcie pomarańczowego zachodu słońca. Leżą na trawie w ciemności, jeśli jakiś dziennikarz powie, że po północy będzie można zobaczyć deszcz meteorytów.
Może w tej chwili wyglądam jak ktoś niezwykły. Pewnie tak, ale jak mogłabym się zatrzymać i przyjrzeć sama sobie? To byłaby niezła sztuczka.
Mogłabym być obrazem w muzeum. Dziewczyna siedząca przy oknie.
Ludzie, którzy zwiedzają muzeum i mają na nogach letnie kolorowe sandały, przechodziliby obok mojego portretu i mówili: „A tutaj jest dziwna rudowłosa dziewczyna, która siedzi przy oknie. Na co ona czeka? Na co patrzy? Na co MY patrzymy?”.
Nauczyłam się w szkole, że jeśli będziesz milczeć, inni wezmą cię za kogoś mądrego. To kolejna sztuczka. Nie jestem mądra. Po prostu nie mogę przestać myśleć.
Siedzę tu zastygła w bezruchu. Myślę. Nie mam nic innego do roboty.
Większość ludzi nie musi przesiadywać całymi dniami w swoim nudnym domu.
Ja muszę. Już samo to sprawia, że jestem kimś niezwykłym.
Tata jest w pracy, mama w pokoju za zamkniętymi drzwiami. Nie mam pojęcia, gdzie podziewa się Laura.
Mama właśnie pokryła ściany swojego pokoju farbą w kolorze zielonej piany morskiej. Przygotowuje kolejne malowidło ścienne. Nie chciałabym znajdować się na jej miejscu ze względu na zapach świeżej farby. Ale Laura pewnie wśliznęła się na łóżko mamy i teraz dyskutują o tym, czy nowe malowidło powinno przedstawiać drzewo, pluszowe misie na pikniku, czy też pluszowe misie pod drzewem. Jeśli o mnie chodzi, to powiedziałam mamie, żeby przestała przemalowywać moją ścianę. Przywykłam do jej wersji Mony Lizy, którą nazywamy Faux-na Liza, Fałszywa Liza. Na razie więc mama zostawiła ją i zaczęła pracować nad lasem w korytarzu. Po raz pierwszy cieszę się, że nie przyszedł nikt z moich przyjaciół. Właściwie chodzi o mojego przyjaciela. Mam tylko jednego. Umarłabym ze wstydu, gdyby zobaczył te wszystkie malowidła mamy. W toalecie w korytarzu wisi portret SpongeBoba. Jak można to wytłumaczyć? Może to po prostu kolejna niezwykła rzecz dotycząca mojego życia?
Trzeba odsunąć się od okna i nie patrzeć na ulicę. Robi się gorąco. Mam przeczucie, że w to sierpniowe popołudnie żar będzie się lał z nieba. Dziś moja kolej, żeby podlać warzywa w ogrodzie. Pewnie już wołają mnie na pomoc. Ratuj nas! Ratuj nas! Tak z pewnością by było, gdyby warzywa potrafiły krzyczeć. Ale muszę zaczekać, aż obok naszego domu przejdzie Tajemnicza Wędrowniczka. Chcę jej zrobić zdjęcie i dowiedzieć się, dokąd zmierza, zanim znowu wpadnę w tarapaty.
Mniej więcej czwartego lipca uziemiono mnie za to, że zrobiłam zdjęcia Tajemniczej Wędrowniczce. Tego lata Wędrowniczka codziennie przechodziła obok mojego domu. Szła powolnym, pewnym krokiem, ubrana za każdym razem w dziwny strój. Długie, luźne spodnie. Fosforyzująco żółte bluzki. I parkę! Coś wam powiem – w Teksasie nikt nie potrzebuje parki. Kobieta nie wygląda na miłośniczkę szybkiego marszu. Wiem, jak wyglądają takie osoby. Dwie z nich mieszkają na sąsiedniej ulicy. Chodzą ubrane w czarno-zielone dresy, a włosy mają związane w nieskazitelne końskie ogony. Bo właśnie tak powinien wyglądać miłośnik szybkiego marszu. Tajemnicza Wędrowniczka przedstawia zupełnie inny widok. Jej włosy są zwykle rozczochrane. Nie nosi torebki. Nie ma towarzystwa. Idzie w rytmie swojej muzyki. Dokąd? Mam pewną teorię. Na tym ogromnym świecie dzieje się mnóstwo rzeczy. Rzeczy pachnących przygodą. Niebezpiecznych. Niezwykłych.
Więc zrobiłam jej zdjęcia swoim aparatem fotograficznym. Wielkie mi coś. Pewnego ranka siedziałam niczym posąg przy oknie w swoim pokoju i czekałam, aż kobieta przejdzie ulicą. A potem pstryk! – i zrobiłam dwa zdjęcia. Wyszły nawet nieźle, chociaż w moim oknie jest folia przeciwsłoneczna. W przeciwieństwie do państwa Jenningsów, którzy mieszkają obok, nie mamy gigantycznych drzew w ogrodzie przed domem. Są tam jedynie krzaki pomidorów i melony cukrowe, czyli kantalupy, które rosną w bezładzie, ponieważ mama twierdzi, że powinny mieć jak najwięcej słońca. Chciałam mieć odpowiednio oświetlone zdjęcie, więc wpadłam na pomysł, żeby odkleić folię przeciwsłoneczną. Wiedziałam, że jeśli rodzice się o tym dowiedzą, a dowiedzieli się, to będę miała przechlapane. I mam.
Wystarczyły dwie minuty i mama oznajmiła tacie, że bawię się w „voyeuryzm” (po francusku voyeur znaczy „ktoś, kto patrzy”, a ja nie rozumiem, co jest złego w patrzeniu). Prawie się nie odzywałam podczas przesłuchania. Siedziałam przy obiedzie, a ona wymachiwała rękami i tłumaczyła tacie, jaką popełniłam zbrodnię. Tata patrzył na mnie. Ja patrzyłam na niebiesko-białe podkładki pod talerze. Są takie stare i zniszczone, jakby pochodziły z epoki dinozaurów. Gdyby dinozaury używały podkładek pod talerze. To właśnie robi moja wyobraźnia, kiedy nic nie mówię i myśli kłębią mi się w głowie: widzi dinozaury, które trzymają jedzenie na niebiesko-białych podkładkach.
– Najwyraźniej to trwa już od jakiegoś czasu – powiedziała mama. – W jej aparacie jest kilka zdjęć.
A teraz zatrzymajcie się i wyobraźcie sobie słowo „kilka” oświetlone reflektorem. Właśnie tak brzmiało to słowo w ustach mamy.
KILKA
Wyobraziłam sobie dinozaury jedzące liściastą sałatę z grzankami z naszych podkładek pod talerze. Oczywiście podkładki były umieszczone na czubkach drzew państwa Jenningsów, żeby dinozaury mogły wygodnie jeść.
– To niesamowite, Mysti – zwrócił się do mnie tata. – Ale nie w dobrym sensie tego słowa. Możesz mi powiedzieć, dlaczego uznałaś, że to dobry pomysł?
Dziewczyna uważa, że to był dobry pomysł, ponieważ ta zagadka nie dawała jej spokoju przez całe lato.
– Chyba po prostu się nudziłam – burknęłam.
– Możesz mi powiedzieć, dlaczego to jest naruszenie praw człowieka? – spytał tata, w rzeczywistości mówiąc: „Bardzo mnie rozczarowałaś”.
– Ponieważ ta kobieta nie wiedziała, że ktoś robi jej zdjęcie – odparłam.
Dziewczyna pomyślała: to oczywiste. Przecież kobieta nie była ubrana jak ktoś, kto idzie na zakupy, a tym bardziej nie jak ktoś, kto weźmie udział w sesji fotograficznej.
– No właśnie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy tata każe mi przeprosić Tajemniczą Wędrowniczkę. Dzięki temu szybciej znalazłabym rozwiązanie zagadki.
– Nie wiem, kiedy dostaniesz z powrotem swój aparat fotograficzny – powiedziała mama.
Nie szkodzi, mam aparat w komórce.
– Nie wolno ci wychodzić z domu, dopóki nie dostaniesz zgody.
Nie szkodzi, i tak nigdzie nie chodzę.
– Tak jest, mamo. Tak jest, tato.
– Zanim coś zrobisz… – zaczęła mama.
– Pomyśl dwa razy – dokończyłam.
To był znak, że wykład dobiegł końca.
– Dobrze, idź do swojego pokoju. Możesz wyjść z pokoju na kolację – oświadczyła mama. – Jestem pewna, że znajdziesz sobie lepsze zajęcie niż robienie zdjęć niewinnym ludziom.
Pewnie teraz myślicie: czy ta dziewczyna nie ma lepszego zajęcia niż robienie zdjęć niewinnym ludziom?
Ale przecież wiecie, że odpowiedź brzmi „nie”. Nie, nie mam lepszego zajęcia. Przeczytałam wszystkie swoje ulubione książki po cztery razy. Istnieje ryzyko, że przestaną być moimi ulubionymi książkami. Straciły całą swoją tajemniczość, a wszyscy nikczemnicy stali się zwyczajnymi ludźmi.
Jest lato, członkowie mojej rodziny zajmują się wyłącznie czytaniem, graniem w gry i pomaganiem mamie w zbieraniu kantalup. Moglibyście pomyśleć, że mieszkam wraz z rodziną na wsi, ale tak nie jest. Mieszkamy trzy przecznice od sklepu spożywczego Tomcio Paluch, gdzie można kupić kantalupy.
W moim domu dzieją się jeszcze dziwniejsze rzeczy niż hodowanie kantalup. O wiele dziwniejsze. Dlatego lubię sobie wyobrażać, że jestem bohaterką książki. Dzięki temu długie, nudne dni mijają szybciej.
Oto bohaterowie mojej książki:
Osoba, która maluje, gotuje i nigdy nie wychodzi z domu.
Osoba, która ma pracę i która łagodnie namawia wszystkich domowników, żeby czasem wychodzili z domu.
Niegrzeczna, mała, niedojrzała osoba, której hobby polega na unoszeniu brwi.
I dziewczyna, która pragnie, by inni pozwolili jej siedzieć przy oknie i robić zdjęcia tajemniczym spacerowiczom.
Tacy to ludzie. Nadają się na bohaterów ciekawej historii.Rozdział drugi
Moja dziwna opowieść zaczyna się w środku innej opowieści. Naprawdę przyszłam na świat, wierząc, że jestem postacią z książki. Winię za to moich rodziców i jednocześnie jestem im wdzięczna. To dziwne, wiem. Widzicie, kiedy coś się zepsuje w naszym domu, trzeba około dziesięciu lat, żeby ktoś to naprawił. Naprawdę naprawił. Na stałe, a nie prowizorycznie. Bez żadnego: „Och, czy użycie taśmy izolacyjnej do zamykania schowka na rękawiczki w samochodzie nie jest twórczym pomysłem?”.
Nie, to nie jest twórczy pomysł. To głupi pomysł. Schowek nie jest wtedy naprawiony jak trzeba, prawda?
Ale właśnie takie metody stosuje się u nas w domu. Tak więc kiedy w wieku dwóch lat zaczęłam podskakiwać na łóżku „niczym dzika bestia” (słowa mojego taty), złamałam metalową ramę podtrzymującą materac. Rodzice „naprawili” mi łóżko, upychając w rogu, gdzie pękła rama, całe mnóstwo powieści i grubych albumów o sztuce. Minęło dziesięć lat, a w moim łóżku nadal tkwi stos książek. Mama przychodzi czasem i wymienia jedną książkę na inną, zupełnie jakbym była biblioteką. Jakie są skutki spania na zniszczonej ramie łóżka, którą podparto książkami? Wszystkie opowieści i obrazy przedostały się do mojego mózgu podczas snu. Myślę, że to dlatego jestem kimś niezwykłym i tak często zamieniam swoje życie w opowieść.
Cóż, dziewczyny mogą robić o wiele gorsze rzeczy ze swoim mózgiem.
Z początku moje opowieści były bardzo dziecinne.
Dziewczyna panowała w Krainie Szlafroków.
Mama i tata bili brawo i mówili, że jestem bardzo oryginalna.
Później pozwoliłam, by sny zabierały mnie do miejsc, które chciałam odwiedzić.
Dziewczyna jechała na czerwonym rowerze ulicami Paryża. (Bardzo długo wierzyłam, że w rzeczywistości jestem Francuzką).
Mama i tata powiedzieli, że byłaby ze mnie bardzo miła francuska dziewczyna.
A potem pozwoliłam, by moje historie stały się rozwiązaniem moich problemów.
Mama dziewczyny woziła całą rodzinę samochodem do restauracji słynącej z gigantycznej pizzy.
Mama i tata popatrzyli na siebie, ale nie odezwali się ani słowem.
– Podobała wam się moja historia? – spytałam.
– To nie jest historia o tobie, Mysti – powiedziała mama.
– Jest. Nie chodzi o to, że moje marzenia są inne niż wszystkich. Takie jest całe nasze życie.
– Jesteśmy trochę inni – odparła mama. – Ale dajemy sobie nawzajem wiele miłości.
– Nigdy nie byliśmy w restauracji.
– Wiem.
– Dlaczego?
A ona powiedziała:
– Idź złożyć swoje ubrania, zanim się pogniotą. Porozmawiamy o tym innego dnia.
Inny dzień nie nadszedł. Przestałam opowiadać rodzicom historie o życiu. Lubiłam to robić tylko wtedy, kiedy uważali, że moje opowieści są prawdziwe.
Nie wiem zbyt wiele, ale uświadomiłam sobie, że w naszej rodzinie nikt nie potrafi niczego porządnie naprawić. Zepsute przedmioty skleja się taśmą – prawdziwą albo zmyśloną – i wszyscy udają, że jest świetnie. To tylko taka ściema, podobnie jak milczenie w szkole, dzięki któremu inni biorą cię za kogoś mądrego.
Zastanawiałam się nad tym i uświadomiłam sobie, że bywanie w restauracjach nie jest najważniejszą rzeczą w życiu.
Fakt, że tam nie bywamy, stał się kolejnym tematem, którego unikamy w rozmowach.
Fakt, że znam dzieci, których matki często wychodzą z domu, przestał być tak egzotyczny.
Przywykłam do tego, że moja mama jest gospodynią domową i nigdy nigdzie nie wychodzi. To po prostu kolejny fakt.
Odkąd pamiętam, mama zawsze siedziała w domu. Malowała, zajmowała się ogrodem, codziennie piekła świeży chleb i – to prawda – dawała nam wiele miłości. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście potrzebuję matki, która prowadzi samochód. Może wystarczy, że jedno z rodziców ma prawo jazdy.
Moja mała siostrzyczka Laura i ja jeździmy autobusem do szkoły i z powrotem. Czasami odwozi nas do domu ktoś znajomy. Z tatą jeździmy na zakupy albo żeby kupić buty do szkoły, albo czasami do parku. Raz na jakiś czas wypada wizyta u lekarza – rutynowy sprawdzian. Raz w miesiącu nasza trójka udaje się do miejscowej biblioteki. I zawsze to tata siedzi za kółkiem starej, zielonej toyoty, w której schowek na rękawiczki zamyka się dzięki taśmie izolacyjnej, a ja i Laura jesteśmy pasażerkami. Mamy nigdy z nami nie ma.
Kiedy wracamy z przejażdżki, czeka na nas przy kuchennym stole, czytając książkę o sztuce. Obok, na środku stołu, stoją czarno-białe solniczka i pieprzniczka. Wyglądają jak dwa przytulone do siebie duchy. Przez długi czas myślałam, że mama im czyta, kiedy jesteśmy poza domem. No dobrze, solniczko z pieprzniczką, przeczytam wam o tym, w jaki sposób tworzy się harmonię z kolorów.
Nieustanne przebywanie mamy w domu jest tematem, który rodzice poruszają podczas wieczornych rozmów. Myślą, że nikt ich nie słyszy. (Ale jak można nie słyszeć słów wypowiadanych w małym domku z cienkimi ścianami?). Dochodzi do sprzeczek z powodu broszurek, których mama nie chce przeczytać. Tematem broszurek jest coś, o czym nigdy nie mówimy. Broszurki zostały wetknięte pomiędzy strony pisma „Pani Domu”, które mama ukryła w szufladzie swojej komody.
Odkryłam istnienie tych broszurek dwa lata temu. (Wnętrze szuflad należałoby odkurzyć). Przeczytałam niektóre z nich. No dobrze, przeczytałam wszystkie. Dowiedziałam się, że mama cierpi na coś, co nazywa się agorafobia. Z tego, co napisano w broszurkach, wynika, że agorafobia to silny lęk przed przebywaniem w miejscach i sytuacjach, z których ucieczka może być trudna, przez co człowiek czuje się zakłopotany albo ma ataki paniki.
Niezależnie od tego, ile warstw farby pokryłoby cienkie ściany naszego domu, i tak słyszałabym ciche głosy rodziców rozmawiających o lęku mamy. (A może nawet przeszłam na palcach przez korytarz i przyłożyłam ucho do drzwi pokoju rodziców).
– Może po prostu przejdź przez próg i pójdź na spacer.
– Sama nie wiem, Davidzie.
– Nie musisz tego robić w tej chwili. Możesz poćwiczyć później. Po prostu poćwiczyć. Dzięki ćwiczeniom odkryjesz w sobie odwagę, wiem coś o tym. Zacznij od małych kroków. Byłoby dobrze, dziewczynki zobaczyłyby, że próbujesz.
– Ja wcale nie chcę zachowywać się w ten sposób – powiedziała mama. – Ale…
Nie usłyszałam końca zdania.
Ale za każdym razem, kiedy odkurzałam pokój mamy, znowu czytałam broszurki. Chciałam się upewnić, że naprawdę istnieją. Nigdy nie zapomniałam zdania: „Dzieci rodziców cierpiących na agorafobię często mają nadmiernie rozwiniętą wyobraźnię”.
Wreszcie zrozumiałam, że moja nadmiernie rozwinięta wyobraźnia jest czymś naturalnym, ponieważ jedno z moich rodziców cierpi na agorafobię. W głowie aż mi szumiało od różnych historii. Historie brały się nie tylko stąd, że w rogu mojego starego łóżka leżał stos książek. Chodziło też o to, że moja mama była arcydomatorką. Przestałam więc zadawać pytania o inne matki i restauracje.
Tata zrezygnował z prób namówienia mamy, żeby wsiadła do samochodu i poćwiczyła odwagę. Pewnie uważali, że wszystko zostało naprawione.
Jeśli jednak będziecie czytać dalej, zobaczycie, że ta historia się zmieni. Nie jestem wielbicielką zmian. Nie lubię chwili, kiedy okazuje się, że wyrosłam ze swojej ukochanej bluzki, i nie lubię patrzeć, jak nosi ją moja siostra. Nie lubię zmiany czasu na wiosnę, kiedy wszystkie zegary zaczynają świrować, a światło za oknem zmienia się, zanim jestem gotowa się obudzić. Nie podobało mi się nawet to, że w zeszłym tygodniu jeden z kanałów kablówki zmienił profil w środku nocy. Do tej pory kanał 130 nazywał się Animal Planet, a teraz jest to głupia stacja o gotowaniu.
– Dlaczego oni to zmienili?
– Zmiany są dobre. Dzięki zmianom uczymy się przystosowywania – powiedział tata, kiedy zaczęłam narzekać na telewizję.
Tata jest dobrym słuchaczem. Patrzy ci prosto w oczy i mówi, że nadchodzą zmiany dla nas wszystkich, bo taki właśnie jest świat, i powinniśmy się przygotować. Kiedy tata mówi: „Nadchodzi zmiana”, brzmi to jak ostrzeżenie. Jakby nocą skradał się ulicami wielki potwór o płaskich stopach. „Już nadchodzi!”.
– Chciałabyś kiedyś pojechać do Paryża, prawda? W kółko o tym mówisz – powiedział. – Jak się tam dostaniesz, jeśli nie zajdą zmiany?
To prawda, chcę się znaleźć w Paryżu. Chcę tam BYĆ. Ale nie chcę tam JECHAĆ. Cała ta podróż – jechanie tam i związane z tym komplikacje – sprawiają, że wolałabym skorzystać z pomocy czarów.
– Do Paryża się leci, tato!
– Wobec tego daj mi znać, kiedy wyrosną ci skrzydła.
Taki właśnie jest tata. Zawsze żartuje akurat wtedy, kiedy chcę, żeby był poważny. To się nigdy nie zmieni.Rozdział trzeci
Dziewczyna o długich, rudych włosach ma dokładnie dwanaście lat i dwie minuty i zastanawia się, dlaczego w domu jest tak cicho.
Może oni myślą, że nie jestem jeszcze gotowa na niespodziankę. Wręcz przeciwnie. Jestem absolutnie gotowa.
Wychodzę z pokoju.
W domu jest stanowczo za cicho. Nie słychać szumu pryszniców. Ani dźwięku, jaki wydają płatki śniadaniowe Cheerios, kiedy wsypuje się je do miski. Nie słychać głosu dziennikarza w wiadomościach, który opowiada o zamieszkach w odległym mieście. Zupełnie nic. Nawet mój pies Larry milczy jak zaklęty.
I nagle:
– Ona niczego się nie domyśla.
Słyszę szepty. Moja siostrzyczka chichocze. Wywęszyłam spisek.
Wiem, co chcą zrobić. Ale czy naprawdę myślą, że można mnie oszukać? Mnie? W naszym miniminidomku, który jest tak mały, że słychać, jak gonią się drobiny kurzu?
To pewnie pomysł mojej głupiej siostrzyczki. Biorę z półki garść marmurowych kulek i podskakując, wbiegam do jej pokoju, który znajduje się po drugiej stronie korytarza. Odsuwam prześcieradło i układam pod nim kulki. Laura będzie myślała, że śpi na kamieniach.
Dziewczyna potrafi zaskoczyć swoją rodzinę.
Klękam na podłodze i zaczynam iść na czworakach w stronę jadalni. Larry pojawia się obok i omal nie zdradza mojej obecności.
A sio, piesku!
Zaglądam do kuchni.
Widzę ich. Stoją odwróceni do mnie plecami. Aż się w nich gotuje, tak bardzo chcą mi zrobić niespodziankę. Nie mają pojęcia, co się stanie. Spodziewają się, że przejdę obok kuchennego stołu. Ale kuchnia ma dwoje drzwi. Nikt nie patrzy na drzwi, do których się zbliżyłam. Kiepsko to zaplanowali, powinni byli strzec obu wejść.
– Niespodzianka!
Odwracają się gwałtownie. Mama podskakuje, krzyczy i chwyta się blatu.
– O mój Boże, Mysti! – Kładzie rękę na klatce piersiowej.
– Mam was! – mówię i przewracam się na podłogę, pękając ze śmiechu.
Ale teraz wszyscy się uśmiechają i wyglądają na szczęśliwych na tle cytrynowożółtej ściany. Moje oczy patrzą na różne rzeczy, ale mija dłuższa chwila, zanim naprawdę zaczynam widzieć.
Zapakowane prezenty. Wysoki tort czekoladowy z dwunastoma świeczkami. Każda świeczka to rok spędzony w domu.
– Wszystkiego najlepszego, Mysti! – mówi tata. – Dwanaście lat, co? Pomyśl jakieś życzenie!
Za dwanaście lat będę we Francji. Oto moje życzenie. Pfff, świece zostają zdmuchnięte, a moje życzenie biegnie w kosmos w postaci sygnału dymnego.
Mama mnie obejmuje. Potem wyciąga coś zza pojemnika na chleb.
– Jeszcze nie wyschło.
To obraz namalowany farbami olejnymi.
Jest naprawdę piękny. Czerwone maki w morzu żółtozielonej trawy. Bladoniebieskie niebo. Dziewczyna w krótkich, białych spodenkach z rozwianymi rudymi włosami. Beztroska ja w nieznanym miejscu. Może we Francji. Tak, to na pewno Francja.
– Dziękuję, mamo.
Nigdy nie wyglądałam tak dobrze jak na tym obrazie. Chciałabym tak wyglądać w rzeczywistości. Mam takie same rude włosy. Jasnoniebieskie oczy. Malutkie piegi na policzkach. Wszystko się zgadza. Oprócz jednej rzeczy: dziewczyna na obrazie ma miły uśmiech. To nie jest mój prawdziwy uśmiech. Mam szparę między dwoma przednimi zębami. Nie uśmiecham się w ten sposób. Jaki to by miało sens?
Tata daje mi w prezencie czerwony latawiec i książkę z dowcipami i przypomina, że trzeba naprawić zygzakowate pęknięcie na suficie w moim pokoju.
– Za pomocą taśmy izolacyjnej? – droczę się.
– Co za dziwny pomysł, Mysti! Hej, dlaczego koty mają pokerową twarz w dżungli?
– Dlaczego?
– Bo nie lubią małpować.
Tata, podobnie jak ja, ma gęste, rude włosy, niebieskie oczy i uwielbia dobre kawały.
– A teraz otwórz mój – mówi Laura.
Moja siostra ma włosy brązowe.
Sięgam po prezent od niej. To książka – tom opowiadań, o który błagałam. W książce są puste fragmenty, które można wypełnić, dodając swoje pomysły i zmieniając przebieg akcji. Na okładce napisano, że historie z książki można przerobić na dwieście sześćdziesiąt siedem sposobów.
Próbowałam namówić smarkulę, żeby udawała bohaterkę książki.
– Każda z nas mogłaby napisać parę rozdziałów – powiedziałam. – Mogłybyśmy wymyślić magiczne krainy albo wycieczki na Księżyc albo byłybyśmy gwiazdami rocka, które sprzedają harcerskie suchary.
Dziewczyna wręcza prezydentowi piękne wiersze i pudełeczko miętusów.
Ale Laura zawsze mówi: „Nie, opowiedz mi swoją historię, Mysti”.
Laura. Jej motto życiowe brzmi: „Zrób to za mnie” zamiast „Sama to zrobię”. (Moim zdaniem urodziła się z niezbyt rozwiniętą wyobraźnią).
Więc opowiadam jej swoje historie. Laura najbardziej lubi historię o sowie, która lubi podsłuchiwać.
Sowa siedzi na parapecie okna w pokoju dziewczynek. Słucha. Docierają do niej strzępki rozmów o lalkach Barbie, które straciły głowy. Później sowa opowiada znajomym kurom, co usłyszała. Kury mówią: „Kto, kto, kto?”.
I sowa musi opowiadać wszystko od nowa.
Laura bije brawo. Śmieje się. A potem wykopuje mnie ze swojego łóżka.
– Jestem już zmęczona. Wracaj do siebie – mówi.
No cóż. Niektórzy słuchacze nie potrafią okazać wdzięczności. Niewdzięczni słuchacze będą spać na marmurowych kulkach.
– Kanapki z jajkiem sadzonym na śniadanie – oznajmia mama.
Kładzie na stole ładną wyprasowaną serwetę i nakrywa do stołu, jakbyśmy byli w eleganckiej restauracji. Potem robi najpyszniejsze kanapki z jajkiem sadzonym, szynką i serem w historii kanapek z jajkiem sadzonym.
– Kanapka z jajkiem sadzonym dla solenizantki – mówi mama, stawiając przede mną talerz.
– A co z aparatem na zęby? Powinnam zacząć go nosić w tym roku.
To wystarczy. Mama i tata wymieniają ostre spojrzenia. Dobrze wiem, co robię. To oczywiście ściema. Nawet mój pies Larry wie, że w tym roku nie będę nosić aparatu na zębach. Bo nawet Larry wie, że w tym domu tylko jedna osoba ma prawo jazdy.
– Porozmawiamy o tym – mówi w końcu tata. – Może przeczytasz jakiś dowcip z twojej książki?
„Porozmawiamy o tym” oznacza, że prawdopodobnie w najbliższej przyszłości nie będziemy o tym rozmawiać. Sięgam po książkę z dowcipami.
– Dlaczego ufoludki nie jedzą klaunów? – czytam.
– Dlaczego? – pyta tata.
– Bo klauni śmiesznie smakują.
To całkiem niezły dowcip.
Po śniadaniu prześlę ten dowcip Anibalowi Gomezowi. Anibal Gomez jest moim jedynym przyjacielem. W jego obecności nie siedzę nieruchomo i nie milczę. Jestem sobą.Rozdział czwarty
Dziewczyna otrzymuje Nagrodę Nobla za stworzenie firmy Ortodonci na Kółkach. Pracownicy tej firmy jeżdżą po całej dzielnicy, a wszystkie dzieci z krzywymi zębami biegną za nimi i dostają ładne uśmiechy.
Anibal Gomez nie ma nic przeciwko dziewczynkom z krzywymi zębami i problemami z przemieszczaniem się. A ja nie mam nic przeciwko nieśmiałym chłopcom, którzy noszą rozmiar XXL. Anibal znalazł kogoś, kto siedzi obok niego w autobusie, a ja znalazłam kogoś, kto nie zaprasza mnie na prywatki i dzięki temu nie muszę mówić: nie. (Francuzi określiliby tę przyjaźń wyrazem parfait, co po francusku znaczy „idealny”).
Podzieliłam się z Anibalem fragmentem swojej nowej historii, tym o otrzymaniu Nagrody Nobla za stworzenie firmy Ortodonci na Kółkach.
– Masz szalone pomysły – powiedział Anibal. – Ze wszystkich matek na świecie twoja matka nie wygląda na kogoś, kto pozwoliłby ci się uganiać za pierwszym lepszym ortodontą.
– To tylko taka historia.
– Ale ten pomysł jest całkiem do rzeczy – powiedział. – Szczególnie że twoja mama…
– Zamknij się! – przerwałam mu. – Nie mów tego!
– Chciałem tylko powiedzieć, że twoja mama nie musiałaby wtedy patrzeć na twoje zęby. O rany. Jesteś przewrażliwiona.
Gdybyście znali Anibala tak jak ja, wiedzielibyście, że to komplement. W pewnym sensie. Nie powiedział na głos tajemnicy związanej z mamą.
Pewnego dnia podczas przerwy w piątej klasie wymieniliśmy się rodzinnymi sekretami.
– Odkąd skończyłem osiem lat, musiałem spać na zepsutym materacu wodnym pełnym pluszaków – powiedział Anibal.
Oczywiście byłam zachwycona wieścią o tym, że jego rodzina też naprawiała różne rzeczy w niezwykły sposób.
– Odkąd skończyłam pięć lat, moja matka ani razu nie wyszła z domu – wyznałam.
Czekałam. Nic. Ani jednego mrugnięcia. To przypieczętowało sprawę – Anibal Gomez został moim najlepszym przyjacielem.
– Moja mama pracuje w sklepie, gdzie wszystko kosztuje dolara – powiedział. – Mogę ci załatwić plakat z Justinem Bieberem.
– Moja matka hoduje kantalupy w ogrodzie – oznajmiłam. – A mój tata zjada je wszystkie i wcale mi nie zależy na Justinie Bieberze.
Anibal jest nadal najbardziej godną zaufania osobą, jaką znam. Nie muszę szukać podtekstów w tym, co mówi. A przyznam, że jest to problem z innymi dziewczynami. Wszystkie zdają się mówić: „Zgadnij, co tak naprawdę myślę”, podczas gdy Anibal mówi: „Myślę dokładnie to i to”.
Dlatego wiedziałam, że Anibal mówi szczerze, kiedy zadzwonił, by złożyć mi życzenia i przedstawić swój nowy pomysł. A właściwie teorię.
Dopóki Anibal żyje, na tym świecie nie zabraknie teorii.
– Zamierzam przeprowadzić eksperyment towarzyski. Będziesz jego częścią.
– Co mam robić?
– Udawaj, że mnie nie znasz.
– Dlaczego?
– Postanowiłem być w tym roku hipsterem.
– Nie można tego tak po prostu postanowić. Ktoś musi cię najpierw tak określić. Musisz sobie wyrobić reputację.
– Kupiłem kapelusz – powiedział Anibal. – I myślę, że Sandy Showalter lubi hipsterów. To jest rok Anibala i Sandy. Sandy mnie zauważy i pójdzie ze mną na jesienny bal. Ale nie zauważy mnie, jeśli na drodze będzie stać, no wiesz, inna dziewczyna. Więc tak to wygląda. Dlatego bierzesz udział w tym eksperymencie.
– Dlaczego po prostu nie przedstawisz się Sandy? Nawet ja mogłabym to zrobić.
– Znam reguły rządzące światem, Mysti. Dziewczyny takie jak Sandy są miłe tylko dla osób, które się przystosowały. Świat jest okrutny, ale co można na to poradzić?
– Chcesz powiedzieć, że jestem nieprzystosowana?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Głośna cisza.
– Sama nie wiem – powiedziałam w końcu. – Dlaczego miałabym to dla ciebie robić?
– Dwa słowa. Pokaż. Talent.
– Co? Zaczekaj chwilę. Muszę się nad tym zastanowić.
– Pokaż. Talent!
– Dobra, rozumiem.
Błyskawica i piorun. Wiedziałam, że te słowa wrócą kiedyś, żeby mnie pomęczyć.Rozdział piąty
Pozbawiona talentów dziewczyna chciała wygrać Konkurs Talentów Gimnazjum Beatty’ego, choć było to niemożliwe.
Przyznaję, że miewałam w życiu lepsze pomysły niż wzięcie udziału w zeszłorocznym konkursie talentów. Może powinnam była się skupić na wymyślaniu historii. Zwykle unikam wyjścia na scenę, kiedy grozi mi upokorzenie. Ale kiedy wyobrażam sobie, że stoję obok Anibala, wszystko inne – komentarze dzieciaków, guma przyklejona do mojego buta, wyjątkowo nieudana fryzura – wszystkie te rzeczy opadają jak suche liście.
Dlatego wpisałam swoje nazwisko na listę razem z nazwiskiem Anibala. Powiedział, że weźmie w tym udział, jeśli wymyślę, jaki mamy talent. Nie wiedzieliśmy, czy mamy jakikolwiek talent poza umiejętnością przetrwania w szkolnym autobusie w drodze do domu i żartowaniem na temat naszego lunchu.
– To się nazywa kanapka z tuńczykiem?
– Nie, to jest Fred.
– Kto zjada hot doga bez bułki?
– Ten, komu mama zapomniała kupić bułkę.
Spytałam więc mamę, jaki talent powinnam pokazać na scenie.
– Nie będziesz się bała na scenie? Czy scena jest wysoko? A jeśli spadniesz?
Spytałam tatę.
– Co? Sam nie wiem. Opowiedz jakieś kawały. Uwielbiam ten o krowie.
Spytałam Laurę.
– Szkoda, że nie potrafisz śpiewać tak jak ja. Taylor Swift może się schować!
Poszłam odebrać pocztę i spytałam sąsiadkę, panią Jennings, która mieszka tuż obok.
– Umiesz szyć? Zwyciężyłam w konkursie w gimnazjum dzięki temu, że uszyłam parę spodni. Były czerwone!
Ruszyłam w stronę brązowych drzwi naszego domu i nagle zauważyłam Tajemniczą Wędrowniczkę. Hej, czym pani mogłaby zabłysnąć na scenie?
Stchórzyłam i nie odezwałam się, bo Tajemnicza Wędrowniczka wygląda jak ktoś rodem z Księżyca.
Wyniki swojego sondażu zapisałam na kartce.
Opowiedz dowcip.
Zaśpiewaj.
Uszyj czerwone spodnie.
Idź przed siebie.
Nic nie rób, to wygląda przerażająco.
Najbardziej podobał mi się ostatni pomysł – mamy.
Ale i tak to zrobiłam. To prawda, że mama boi się właściwie wszystkiego. Wierzy, że nikczemność jest wszędzie. Czasem próbuję zachowywać się zupełnie na odwrót niż ona i testuję swoją własną hipotezę na temat strachu. (Ponieważ boję się głównie tego, że nie pojadę do Paryża).
Talentów mamy do wyboru, do koloru. Czego tu się bać?
Jak się okazuje, częścią pokazu talentów jest coś, co moglibyśmy nazwać „nieznanymi lękami”.
Zostały tylko dwa dni do pokazu, ale żaden talent się nie objawił. Więc napisałam wiersz, który moim zdaniem miał mnóstwo głębi i niepokoju egzystencjalnego mimo młodego wieku autorki. W wierszu pojawiły się słowa: „przepastny” i „nadzwyczajny”. Refren mówił o osobie, która rzadko wychodziła z domu.
Osoba ta z domu wychodzić się bała
Dni spędzała w ciszy niczym myszka mała.
– To będzie kompromitacja – powiedział Anibal.
– Wiem. To był głupi pomysł.
– Nie, jesteśmy odważni – powiedział Anibal, wręczając mi miętową gumę do żucia Mentos.
Anibal Gomez zawsze ma przy sobie miętową gumę do żucia i słowo wsparcia. Świeży oddech i umiejętność wsparcia to dobre cechy u przyjaciela.
Zapisaliśmy się. Byliśmy odważni. Wywołano nasze imiona i nazwiska, kiedy Kelly Springfield skończyła występ z kręceniem pałeczką, podczas którego wystawiała na próbę swój układ kostny.
Dyrektor szkoły, pan Blakely, oznajmił:
– A teraz wystąpią Anibal Gomez i Mys-ty Murphy. Och, przepraszam, Mys-TI Murphy.
Poczułam coś w rodzaju zimnej nienawiści do swojego imienia, ale nie miałam czasu się na tym skupiać. Weszliśmy na scenę, załapując się na resztki oklasków po występie Kelly. I całe szczęście, bo to był jedyny aplauz, jaki otrzymaliśmy. Czterysta par oczu przyglądało się naszemu występowi z kafeterii. Byłam zdenerwowana. Ktoś – myślę, że była to moja matka – powiedział, że kiedy występujesz publicznie, powinieneś sobie wyobrazić, że publiczność jest naga, wtedy będziesz się mniej denerwować. Moja rada: nigdy tego nie róbcie. Człowiek się wtedy czerwieni i zapomina, co ma do powiedzenia.
Anibal zamienił się w rapera i wystukiwał rytm, podczas gdy ja czytałam swój wiersz.
Przepastny. Nadzwyczajny. Mysz.
Bum, tara, bum, bum!
Anibal wypadł świetnie. Zna się na rzeczy.
Wkrótce dowiedzieliśmy się, jak brzmią powolne, pełne sarkazmu oklaski.
Przepastny.
A potem okrzyki. „Hej, Anibal, jesteś WIELKI!”.
Nie szkodzi. Strząsnęliśmy z siebie to wszystko, tak jak strząsa się okruszki ze stołu. Już ich nie ma. Wzięliśmy udział w konkursie i później śmialiśmy się z tego w autobusie. Inni też śmiali się w autobusie, nie muszę wam chyba tłumaczyć dlaczego.
Przez dwa kolejne dni zastanawiałam się, czy wezmę udział w eksperymencie towarzyskim Anibala. To by była duża zmiana. Kolosalna zmiana. Jak wiadomo, nie jestem przewodniczącą Klubu Wielbicieli Zmian.
W końcu do niego zadzwoniłam.
– Dobrze, wezmę udział w twoim hipsterskim eksperymencie. Nie wszystkie twoje pomysły były beznadziejne w stu procentach.
– Wygraliśmy wstążkę w konkursie naukowym, prawda? – powiedział Anibal.
– Tak.
W zeszłym roku zdobyliśmy nagrodę za nasz kiepski eksperyment polegający na wykazaniu różnic w zapachach dezodorantów.
– To będzie tylko w szkole, wiesz? – oznajmił Anibal. – Poza tym spodoba ci się mój show. Będziesz mnie widzieć na szkolnych korytarzach i padniesz z zachwytu na widok moich możliwości.
– Postaram się zapanować nad swoim zachwytem.
– Pozwalam ci robić zdjęcia mojego nowego, ulepszonego wcielenia siódmoklasisty i wysłać je na moją komórkę.
– Może i tak – powiedziałam. – A teraz muszę iść i bawić się w Domek na prerii.
– Znowu kantalupy?
– Tego nigdy nie zabraknie.
Rozłączyłam się i przemyślałam swoją sytuację. Za tydzień będę w siódmej klasie i w szkole będę musiała udawać, że nie znam Anibala Gomeza, dzięki czemu on wypróbuje swoją teorię i stanie się popularny. Takie rzeczy robi się tylko dla przyjaciół.
Właściwie istnieją o wiele większe wyzwania na tym ogromnym świecie.Rozdział szósty
Dziewczyna myje zieloną fasolkę, wybiera kantalupy i zastanawia się, czym jest prawdziwa przyjaźń.
Sobotnie popołudnie wypełnione jest błękitnym niebem. Gorące powietrze stoi w bezruchu, a słońce pali tak, że człowiek może się roztopić, jeśli nie będzie uważać. Nie wiem, jak nasze warzywa to wytrzymują, szczególnie te, które rosną wzdłuż ogrodzenia i prażą się przez cały dzień na słońcu. Chyba czują się tak, jakby wydano na nie wyrok. Oczywiście wiem, że warzywa nie mają uczuć, ale mimo wszystko… Pozwalamy im płonąć żywcem przez cały dzień, a potem mordujemy je na obiad.
Wypłukałam bardzo dokładnie fasolkę i wybrałam trzy dojrzałe kantalupy z naszej farmy zwanej ogródkiem, ale nadal czuję pustkę. Zwykle potrafię sprawić, żeby to uczucie znikło, wystarczy, że zajmę się codziennymi obowiązkami. Ale dziś tak nie jest. Czuję się lekko zawiedziona. Jak chmura z nieba, którą Bóg przeniósł na ziemię, mówiąc: „Zostań tu chwilę sama, a ja tymczasem będę podziwiać inne chmury”.
Zabawne jest to, że nawet nie zaczęliśmy tego głupiego eksperymentu, a ja już tęsknię za Anibalem Gomezem. Bo tak naprawdę pomysł, że ja, Mysti Murphy, miałabym stać na drodze Sandy Showalter, jakoś mi nie pasuje. Każdy, kto posiada parę oczu, wie, że nie stanowię żadnego zagrożenia, wyrażając się w sposób romantyczny. No i jeszcze ten pomysł, że Sandy i Anibal są razem. Marzenie Anibala, by zwrócić na siebie uwagę Sandy Showalter, nie jest niemożliwe do spełnienia. To znaczy, gdybym pofarbowała włosy na czerwono, to pewnie ściągnęłabym na siebie czyjąś uwagę. Nie, eksperyment Anibala jest takim wyzwaniem, ponieważ on myśli, że Sandy zgodzi się z nim pójść na jesienny bal. Za każdym razem, kiedy o tym myślę, zaczynam się śmiać. Istnieje pewna kategoria dziewczyn, które nie zadają się z takimi chłopakami jak Anibal. Sandy należy do tej kategorii. Ale być może ta zasada obowiązywała tylko w szóstej klasie. Nie jestem przecież autorką podręcznika Obyczaje gimnazjalistów. Może w siódmej klasie wszystko ulegnie zmianie.
Wyciągam swój nowy czerwony, angielski latawiec i kładę się w ogrodzie mamy obok pomidorów. Wolny czas, który zamierzałam przeznaczyć na rozmyślania, kończy się niemal natychmiast, ponieważ tata oblewa mnie wodą z ogrodowego węża.
– Mam cię!
– Tato!
– Teraz chłodniej, co?
Taki właśnie jest mój tata. Stoi na podjeździe i myje samochód. Właśnie przełożył zielony wąż przez ogrodzenie i spryskał mnie obficie wodą. Czubek węża został obklejony taśmą izolacyjną, żeby ukryć pęknięcie.
– Jedziesz ze mną później do sklepu? – krzyczy tata.
– Tak.
– Może lody?
– Zdecydowanie lody.
Dziewczyna cieszy się z promiennej miłości, która płynie do niej z komórki rodzicielskiej.
– Skończyłaś dwanaście lat, więc możesz prowadzić, racja?
– Tato!
Tata podrzuca jeden z ręczników służących do mycia samochodu. Ręcznik frunie do góry i zawisa na wysokiej gałęzi drzewa.
– Coś takiego! – mówi tata do drzewa. – Zaraz wracam.
Gigantyczne drzewo.
Jest bardzo stare, wielkie i ma kolor ochry. Czy byłoby fajnie wspiąć się na nie? Raczej tak, ale to zależy od tego, kto z rodziców byłby w ogrodzie.
Gdyby tata napisał książkę, nosiłaby tytuł Właź na drzewo i podziwiaj widok!
Gdyby mama napisała książkę, tytuł brzmiałby: Zejdź stamtąd, zanim coś sobie zrobisz!
Gigantyczne drzewo tkwi mocno w ziemi między naszym domem a domem państwa Jenningsów, na tym skrawku trawy, który oddziela nasz podjazd od podjazdu sąsiadów. Drzewo zostało prawdopodobnie zasadzone przez pierwszych osadników w Teksasie.
Czekam, aż tata wdrapie się na drzewo, a sama włażę na ogrodzenie, za którym jest ulica. Mam nadzieję, że zobaczę Tajemniczą Wędrowniczkę i dowiem się czegoś więcej o jej podróżach. Laura wybiega na dwór i sadowi się obok mnie.
Patrzymy przez nie większą od ciasteczka dziurę w drewnianym ogrodzeniu. Oczywiście Tajemnicza Wędrowniczka mija nasz dom, stawiając niedbałe kroki. Ma na sobie wąskie spodnie i luźną, szmaragdową bluzkę. We włosy wpięła żółty kwiat.
– Tak bym chciała pójść za tą kobietą i zobaczyć, dokąd idzie – mówię.
– A jeśli ona jest nikczemna? Jeśli porywa ludzi i mama będzie musiała przygotować koszulki z napisem: WIDZIELIŚCIE MNIE?
– O rany, Laura, nie ekscytuj się tak. Ta kobieta nawet nie ma samochodu, więc jak miałaby porywać ludzi. Też coś!
Temat, którego unikamy, w żadnym stopniu nie pobudza wyobraźni Laury. Sprawia, że moja siedmioletnia siostra jest kopią własnej matki.
– Chciałabym wiedzieć, co ona właściwie robi – mówi Laura. – Na pewno nic dobrego.
– Ona ma w kieszeni kwadratowy przedmiot, który może być pilotem międzygalaktycznym albo portfelem – mówię.
– Ma pewnie do czynienia z kosmosem albo zakupami.
– Jednak nie jesteś taka głupia, na jaką wyglądasz.
– Mysti!
– Ona nosi byle co i nie dba o uczesanie, więc pewnie nie jest modelką.
Przedstawiam Laurze następującą możliwość: kobieta weźmie udział w programie telewizyjnym i przemodelują ją jak nigdy w życiu. Jej skołtunione włosy zostaną wyszczotkowane, aż zrobią się proste i złote. Fryzjer-stylista zrobi blond pasemka, które będą lśnić wokół jej twarzy. Usta pomalują jej różowym błyszczykiem, a rzęsy musną tuszem. Będzie ubrana w ciemne dżinsy, sandały i przewiewną bluzkę, utkaną przez jedwabniki z Egiptu. Jej nowe kolczyki będą ozdobione diamentami i rubinami od królowej Elżbiety, ponieważ królowa obudziła się pewnego dnia i powiedziała: „Klejnoty dla wszystkich spacerowiczów świata!”. Tajemnicza Wędrowniczka pokaże innym swój nowy image, wejdzie na scenę i uśmiechnie się tak, jak uśmiecha się Miss Ameryki. Tak, będzie niesamowicie piękna i operatorzy filmowi zemdleją. Dyrektor telewizji krzyknie: „Operatorzy, podnieście się i spytajcie tę kobietę, dlaczego nigdy wcześniej nie chciała się poddać takiej obróbce!”. A ona odpowie, że do tej pory wędrowała po świecie, zbierając kamienie i kwiaty, i kawałeczki odnóży koników polnych, ponieważ po dodaniu tych rzeczy do zupy otrzymujemy naturalne i smaczne lekarstwo na raka, więc kto miałby czas na malowanie rzęs.
– Powinnaś to napisać, Mysti – mówi Laura. – To jedna z twoich lepszych historii.
Laura lubi moje historie. To chyba jej jedyna zaleta. Ale bardziej niż na pochwale mojej twórczości zależy mi na tym, żeby raz na zawsze rozwiązać zagadkę Tajemniczej Wędrowniczki. Prawdopodobnie istnieje dwieście sześćdziesiąt siedem możliwości. A wiecie, kiedy będę mogła pójść za nią i dowiedzieć się, dokąd idzie? Ósmego dnia tygodnia.
– Merci beaucoup, wielkie dzięki – mówię do Laury.
Dziewczyna obdarzona talentem krasomówczym dostaje w nagrodę wielkiego jednorożca, nowego iPada i niesamowite ubrania do szkoły, które sprawią, że przestaną ją nękać bezsensowne eksperymenty towarzyskie.
– Dziewczynki, o mój Boże, zejdźcie stamtąd, zanim coś sobie zrobicie! – woła mama, a my robimy to, o co prosi.
Czekając na tatę, który ma mnie zabrać na lody, czeszę się i robię sobie kucyk. Potem zmieniam układ plakatów na swojej korkowej tablicy i stawiam obraz mamy na szafce nocnej. Kartkuję nową książkę z historiami i wstawiam ją z powrotem na półkę, gdzie stoją wszystkie moje ulubione opowieści. Ich akcja rozgrywa się we Francji. (Wynalazek Hugona Cabreta, Madeline, Czerwony balonik, Pani Pompela i jej niesamowite przekąski).
Teraz czuję piękny zapach świeżego chleba bananowego, który mama piecze w kuchni.
Larry siada na swoim miejscu tuż obok mojego łóżka.
Siedzę obok okna i czekam.
Jest miło. Jest cicho.
Ale wiecie, co mówią o ciszy. Po niej zawsze przychodzi burza.
I nagle słyszę: trzask, prask, bum!
Stara, zmęczona gałąź drzewa nie wytrzymała pod ciężarem taty, kiedy usiadł na niej, żeby zdjąć ręcznik do mycia samochodu. Tata runął głową w dół, prosto na mokry chodnik. Kiedy do niego przybiegłyśmy, wyglądał bardzo spokojnie, jakby właśnie postanowił położyć się obok samochodu i uciąć sobie drzemkę. Ta scena wcale nie wygląda tak groźnie, jak powinna.