Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odwaga jest kobietą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Odwaga jest kobietą - ebook

Jak wygląda odwaga? Na co trzeba się zdobyć, by swoje działanie nazwać aktem odwagi? Do czego się posunąć? Jakie granice przekroczyć? Jakie tabu złamać?

Trzynaście odważnych reportażystek opisało historie odważnych kobiet – pozbawione sensacji, a trzymające w napięciu do ostatniego zdania. Opowiedziały o sprawach powszednich, pozornie zwyczajnych w zaskakujący sposób. No bo jak opisać kobietę, która od lat szuka ciała swojej córki? Albo ultrakatoliczkę, która wychodzi za ortodoksyjnego muzułmanina? A lesbijkę, która żyje w szczęśliwym związku, ale w nieszczęśliwym miejscu? Lub kobietę przez lata dręczoną fizycznie i psychicznie przez swoją matkę, którą w końcu zabija w afekcie?

Każdą z bohaterek cechuje nieprzeciętna odwaga, czasem wrodzona, częściej pochodząca nie wiadomo skąd, która pojawia się, gdy muszą stawić czoła losowi, mężowi, wspomnieniom, rodzinie…

Tak, odwaga jest kobietą.

Marta Szarejko, reportażystka, laureatka Konkursu Stypendialnego „Fundacji Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego, zaprosiła do współpracy autorki związane m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką” i innymi polskimi mediami, by zrealizować razem ambitny projekt: poszukać odważnych Polek i pokazać, gdzie i kiedy wykazują się odwagą, skąd czerpią siłę, po czym je poznać. Dzięki temu powstały mocne, zapadające w pamięć reportaże.

Spis treści

Joanna Wojciechowska
Grób mam pusty

Ewa Wołkanowska-Kołodziej
Chcę siedzieć na jednym koniu

Iza Klementowska
Mimo wszystko

Kamila Sypniewska, Ewa Winnicka
Sny Moniki Tkaczyk

Joanna Cieśla
Bliżej

Renata Radłowska
Krysia i Mąż

Joanna Podgórska
Kopciuszek. Wersja dla dorosłych

Iza Michalewicz
Dom Lalki

Joanna Woźniczko-Czeczott
Moja mama igra z ogniem1

Anna Wiatr
Najczęściej mam na imię Jukka

Marta Szarejko
Plac Wolności

Sylwia Szwed
Królowa matka

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7705-576-2
Rozmiar pliku: 691 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JO­AN­NA PODGÓRSKA: re­por­ter­ka „Po­li­ty­ki” od 1994 roku. De­biu­to­wała w war­szaw­skiej ga­ze­cie „Życie Co­dzien­ne”. Zaj­mu­je się pro­ble­ma­tyką społeczną. Wyróżnio­na Oku­la­ra­mi Równości przez pełno­moc­niczkę rządu do spraw równe­go sta­tu­su ko­biet i mężczyzn, na­grodą Fun­da­cji Równości Hia­cynt w ka­te­go­rii me­dia, Na­grodą Współod­czu­wa­nia, przy­zna­waną przez Klub Gaja za wrażliwość w opi­sy­wa­niu sy­tu­acji zwierząt we współcze­snym świe­cie, oraz na­grodą Pióro Na­dziei Amne­sty In­ter­na­tio­nal za re­por­taż Da­le­ko od szo­sy o sy­tu­acji ko­biet w Tan­za­nii. W 2013 roku zo­stała lau­re­atką kon­kur­su Me­dia Równych Szans, or­ga­ni­zo­wa­ne­go przez Biu­ro Pełno­moc­ni­ka Rządu do spraw Równe­go Trak­to­wa­nia.JO­AN­NA PODGÓRSKA KOP­CIU­SZEK. WER­SJA DLA DO­ROSŁYCH

W więzie­niu na­pi­sała sztukę, która kończy się słowa­mi: „Gdzieście wte­dy byli? Gdzie?!”. (To dziec­ko pyta krew­nych i sąsiadów, którzy uda­wa­li, że nic nie widzą i nie słyszą; pyta Anioła Stróża i Pana Boga, którzy sta­ra­li się, co praw­da, ale so­bie nie po­ra­dzi­li). Wokół Basi wie­dzie­li wszy­scy, ale nikt nie zro­bił nic.

Za świa­dec­two z czer­wo­nym pa­skiem do­stała sześć razy pa­sem. Kal­ku­la­cja była pre­cy­zyj­na: trzy czwórki, za każdą trzy ude­rze­nia, co daje dwa­naście, ale za czer­wo­ny pa­sek dzie­li się to przez dwa. Więc w su­mie sześć. Za drob­niej­sze prze­wi­nie­nia klęczała na ku­ku­ry­dzy z garn­kiem wody w wyciągniętych w górę rękach, aż nie omdlały. Za spóźnie­nia też było ob­le­wa­nie wodą: za krótkie zimną, za dłuższe gorącą. Dla­te­go kie­dy spo­ro się spóźniła, wolała po­cze­kać pod drzwia­mi, aż mat­ce mi­nie fu­ria; może na­wet zaśnie. Spóźnień nie było zresztą dużo, bo nie wol­no jej było nig­dzie wy­cho­dzić. Mat­ka ściśle kon­tro­lo­wała wszyst­kie te­le­fo­ny, a przy­ja­ciółek nie wpusz­czała do domu. Kie­dyś na­uczy­ciel­ka za­pro­po­no­wała, by Ba­sia poszła na dys­ko­tekę. No, jesz­cze tego bra­ko­wało! Mat­ka wpadła do szkoły, wy­zwała Basię przy wszyst­kich od nie­uków i pasożytów, a zde­ner­wo­wa­nej na­uczy­ciel­ce wyjaśniła, co Basi wol­no: wol­no cho­dzić do szkoły i do kościoła. Wy­star­czy.

Raz z po­wo­du zgu­bio­nej ręka­wicz­ki córki mat­ka wpadła do szkoły z wiel­kim drągiem. Na­uczy­ciel­ki Basię wy­bro­niły, ale nie bar­dzo wie­działy, co po­win­ny z tym da­lej zro­bić. W la­tach osiem­dzie­siątych nie było zwy­cza­ju, żeby szkoła in­ge­ro­wała w pry­wat­ne spra­wy ro­dzi­ny.

In­ge­ro­wał oj­ciec. Dopóki żył, sta­rał się Basię bro­nić. Ale zmarł, gdy miała piętnaście lat. Próbowała ją bro­nić bab­cia, ale wte­dy ona także mogła obe­rwać. Kie­dyś, gdy prze­rażona Ba­sia, ucie­kając przed matką, wsko­czyła bab­ci do łóżka, sta­rusz­ka ze­mdlała ze stra­chu. Ba­sia wie­działa, że jest zda­na na sie­bie. I od tej pory była bita za wszyst­ko: za nie taki ton, za krzy­we spoj­rze­nie, za to, że po­sta­wiła gar­nek w niewłaści­wym miej­scu, bo w domu wszyst­ko mu­siało być ściśle na swo­im miej­scu, usta­wio­ne pod właści­wym kątem; nożycz­ki na przykład dokład­nie pro­sto­pa­dle do brze­gu ma­szy­ny do szy­cia. Albo za to, że nie chciała pójść do szkoły w drew­nia­nych tre­pach. Pamięta, że rzu­co­ny trep odbił się naj­pierw od sto­li­ka, za­nim tra­fił ją w głowę. To osłabiło siłę ude­rze­nia. Była bita wszyst­kim: ki­jem od szczot­ki, ka­blem, sznu­rem. A raz ta­kim czer­wo­nym pa­skiem ze sprzączką. Sprzączka tra­fiła pro­sto w oko. I wte­dy mat­ka po raz pierw­szy się prze­stra­szyła. Szyb­ko po­biegła po kom­pres, a po­tem moc­no ją przy­tu­liła. I to było naj­gor­sze. Ba­sia wie­działa, po co jest to przy­tu­le­nie: żeby się nie wydało, żeby ni­ko­mu nic nie powie­działa.

Bo bi­cie wca­le nie było naj­gor­sze. Do­sta­wała, a po­tem był święty spokój. Naj­gor­sza była prze­moc psy­chicz­na. Cho­ciaż nie miała wte­dy pojęcia, że to się tak na­zy­wa. Do­wie­działa się do­pie­ro w więzie­niu, na te­ra­pii. Naj­gor­sze było, jak mat­ka za­my­kała się w po­ko­ju i nie chciała jeść. I Ba­sia mu­siała całymi dnia­mi błagać ją na ko­la­nach, żeby już prze­stała. Albo jak nie chciała przyj­mo­wać na imie­ni­ny na­wet drob­nych pre­zentów ani kwiatów, tyl­ko krzy­czała, że to stra­ta pie­niędzy, i wy­rzu­cała do śmie­ci.

Ba­sia nig­dy, ani przez mo­ment, nie czuła nie­na­wiści. Mama to mama, do­bro naj­wyższe, ktoś, kto wie naj­le­piej. Nie czuła na­wet, że dzie­je się coś nie­nor­mal­ne­go. Czuła żal, że nie wol­no jej tego, co in­nym, że nie liczą się żadne jej pra­gnie­nia i ma­rze­nia.

I za to, że mat­ka nie po­tra­fiła jej sama po­wie­dzieć, że jest ad­op­to­wa­na.

Ba­sia miała wte­dy już osiem­naście lat. Stały na podwórku pod trze­pa­kiem. Mat­ka kłóciła się z sąsiadką, o byle co, jak to mat­ka. Kie­dy za­brakło jej ar­gu­mentów, odwróciła się na pięcie i poszła do domu. Wte­dy sąsiad­ka wy­krzy­czała Basi: „A ty się le­piej swo­jej mat­ki spy­taj, skąd się na­prawdę wzięłaś!”. I tak ją pod tym trze­pa­kiem zo­sta­wiła. Ba­sia wie­działa, że nie ma sen­su pytać, bo mat­ka nie po­wie praw­dy. Kie­dy zo­stała sama w domu, na­pi­sała list pożegnal­ny i odkręciła gaz. Ale kie­dy zro­biło jej się tak jakoś słodko w ustach, prze­stra­szyła się, wyłączyła kur­ki i poszła przed sie­bie. To trwało chy­ba kil­ka go­dzin, doszła do lasu, za­trzy­mała się na ja­kiejś po­la­nie. Zmierz­chało. Wróciła na swo­je osie­dle i scho­wała się u koleżanki w piw­ni­cy. Nie pamięta, jak zna­lazła się z po­wro­tem w domu. Pew­nie ta koleżanka ją od­pro­wa­dziła. Tak mu­siało być. To był pierw­szy wy­rwa­ny wy­ci­nek pamięci.

Po­tem po raz pierw­szy było na­prawdę przy­jem­nie. Mat­ka zaczęła z nią nor­mal­nie roz­ma­wiać. Opo­wia­dała, że wzięli ją z domu dziec­ka, kie­dy miała trzy lata, bo bar­dzo chcie­li mieć córeczkę; że zna jej bio­lo­giczną ro­dzinę; że są jesz­cze dwie sio­stry. Kie­dy Ba­sia była w więzie­niu, ta bio­lo­giczna mat­ka sta­rała się jej szu­kać. Do spo­tka­nia nie doszło. Ba­sia wie­działa, że mu­siałaby wte­dy zadać py­ta­nie: dla­cze­go? Dla­cze­go aku­rat mnie po­rzu­ciłaś w szpi­ta­lu, jak nie­po­trzebną rzecz, nie na­dając mi na­wet imie­nia? A na od­po­wiedź nie była go­to­wa. I chy­ba nig­dy nie będzie. Przez to py­ta­nie nie chciała też po­znać swo­ich sióstr. Dla­cze­go one mogły zo­stać w domu, a ona nie? Na­wet była ich trochę cie­ka­wa, ale za dużo w tym wszyst­kim było złych emo­cji.

Po ma­tu­rze zaczęła stu­dio­wać po­lo­ni­stykę, ale po dwóch la­tach rzu­ciła stu­dia i poszła do pra­cy jako la­bo­rant­ka. Myślała, że może, jak będzie miała własne pie­niądze, to coś się zmie­ni. Nie zmie­niło się. Wszyst­ko mu­siała od­da­wać mat­ce. Próbowała się na­wet bun­to­wać, ale słabo. Gdy chciała coś za­trzy­mać dla sie­bie, była awan­tu­ra, a jak człowiek chce mieć trochę spo­ko­ju, odda wszyst­ko. Często zmie­niała pracę; ze wsty­du, bo mat­ka dzwo­niła do szefów, wykłócając się, że córka za długo pra­cu­je. Po­tem myślała, że coś się zmie­ni, jak wyj­dzie za mąż. Mat­ka się zgo­dziła, pod wa­run­kiem że za­miesz­kają z nią. Próbo­wa­li uciec. Wy­pro­wa­dzi­li się do teściów, ale po dwóch ty­go­dniach mat­ka przysłała krew­ne­go z ul­ti­ma­tum: wra­cają albo ona się za­bi­je. Wrócili. Uro­dził im się syn. I nadal nic się nie zmie­niało, trwały awan­tu­ry i bi­cie. Mąż Basi wi­dział, co się dzie­je. To był do­bry człowiek, ale słaby. Nie po­tra­fił jej obro­nić, nie chciał się na­wet wtrącać. Pew­ne­go dnia po pro­stu spa­ko­wał się i wy­szedł. Przed­tem spy­tał tyl­ko: „Idziesz ze mną?”. Nie poszła. Córka ma obo­wiązek być z matką do końca.

Ko­niec nastąpił dzie­sięć lat temu, w lu­tym, wcze­snym popołudniem. Przed­tem całą noc trwała awan­tu­ra. Ba­sia napuściła za dużo wody do wan­ny. Rano wy­da­wało się, że wszyst­ko jest już w porządku, ale mat­ka ciągle do tego wra­cała, rozkręcała się na nowo, że kto wi­dział ta­kie mar­no­traw­stwo, że pójdzie i wszyst­kim roz­po­wie, jaka Ba­sia jest nie­oszczędna. Była w po­ko­ju, szyła na ma­szy­nie i cały czas mówiła, bez ustan­ku; mo­no­ton­ny, natrętny głos, wi­brujący w uszach. Ba­sia robiła w kuch­ni mięsny farsz do pie­rogów, kie­dy na­gle coś w jej głowie po­wie­działo: dość. Pamięta, że wzięła sie­kierkę, poszła do po­ko­ju i ude­rzyła. Po­tem jest luka. Następne, co pamięta, to że za­dzwo­niła do męża, żeby ode­brał małego z przed­szko­la, bo ona nie może. We­zwała taksówkę i po­je­chała do cen­trum han­dlo­we­go. Kupiła so­bie czar­ne ko­zacz­ki, od daw­na wy­ma­rzo­ne. Od razu je założyła. Po­tem kupiła wiel­ki wo­rek ko­lo­ro­wych klocków dla syn­ka. Ta­kich, z których można zbu­do­wać wszyst­ko. I jesz­cze pączki, ta­kie, ja­kie naj­bar­dziej lubił. Wypożyczyła sa­mochód i jeździła z tymi kloc­ka­mi i pączka­mi, w czar­nych ko­zacz­kach, jak au­to­mat. Za­wiozło ją do Opo­la. Wy­najęła ho­tel, ale nie mogła zasnąć. Nad ra­nem zaczęło do niej do­cie­rać: „Co ja zro­biłam?”. Jesz­cze raz za­dzwo­niła do męża, po­wie­działa mu, co się stało, że musi pożegnać się z syn­kiem, dać mu kloc­ki, a po­tem zgłosić się na po­licję. Wszyst­ko poszło szyb­ko, bo ni­cze­go nie ukry­wała. Śledz­two mu­siało usta­lić tyl­ko, co było w tej luce, która nastąpiła po pierw­szym cio­sie. Było wie­le następnych ciosów.

Głośny, prze­rażający szczęk klu­czy i ciągły dźwięk za­my­ka­nych krat. Pierw­szy mo­ment w więzie­niu jest jak wejście do la­bi­ryn­tu. Nie wia­do­mo, cze­go się spo­dzie­wać, prze­cież wcześniej nie miała z tym nic wspólne­go. Bała się, że będzie jak na ame­ry­kańskich fil­mach. Tra­fiła do dzie­więcio­oso­bo­wej celi, ale za­pa­miętała stamtąd tyl­ko dwie ko­bie­ty. Jed­na re­cy­dy­wist­ka i jed­na w aresz­cie tym­cza­so­wym. Po­ka­zały, jak się ście­li łóżko według za­sad więzien­nych, poczęsto­wały kawą, spy­tały za co i przyjęły od­po­wiedź, że jesz­cze nie po­tra­fi o tym mówić. Na szczęście w tej celi była za­my­ka­na łazien­ka, bo ciągła, krępująca obec­ność in­nych jest naj­trud­niej­sza do znie­sie­nia.

Pierw­sze dni są jak sen. Człowiek ciągle myśli, że za chwilę obu­dzi się w po­przed­nim życiu. To wrażenie mija naj­szyb­ciej i za­czy­na się więzien­ny etap pierw­szy – śledz­two, czy­li wy­cze­ki­wa­nie. Już się dokład­nie wie, co się stało i gdzie się jest. Ru­sza go­ni­twa myśli: co z syn­kiem, wie czy nie wie, co mu po­wie­dzie­li, czy coś z tego zro­zu­miał, bo prze­cież ma do­pie­ro sześć lat, jak so­bie z tym po­ra­dzi? Ten pierw­szy etap jest in­ten­syw­ny. Przy­chodzą pa­pie­ry od biegłych, z pro­ku­ra­tu­ry, sądów. Są spo­tka­nia z psy­cho­lo­ga­mi i skie­ro­wa­nia na ob­ser­wację sądowo-psy­chia­tryczną. Po­tem za­czy­nają się wy­jaz­dy na roz­pra­wy. Po­mie­sza­ne emo­cje: po­czu­cie winy, lęk i przede wszyst­kim wstyd, że gdy wcho­dzi na salę roz­praw sku­ta kaj­dan­ka­mi, wszy­scy patrzą i myślą: ona t o zro­biła. Człowiek niby za­czy­na się przy­zwy­cza­jać do więzie­nia, ale nie po­tra­fi so­bie we właściwy sposób usta­wić po­czu­cia cza­su i rze­czy­wi­stości, bo prze­cież jesz­cze nie wie ile.

Sąd nie uwzględnił oko­licz­ności łagodzących. Chy­ba na­wet ich nie znał. Jed­na z ku­zy­nek próbowała opo­wie­dzieć, co się działo w domu Basi, ale resz­ta ro­dzi­ny ją za­krzy­czała. Tyl­ko sio­stra mat­ki, ulu­bio­na cio­cia To­sia, ją wspie­rała. Była na wszyst­kich roz­pra­wach i na ogłosze­niu wy­ro­ku. Obie płakały, Ba­sia prze­pra­szała, cio­cia To­sia mil­czała, ale w jej wzro­ku nie było nie­na­wiści. Chy­ba wy­ba­czyła; prze­cież wie­działa, jak wszy­scy. Ba­sia nie szu­kała uspra­wie­dli­wień, nie próbowała opo­wia­dać o dzie­ciństwie. Sędzia powie­dział, że nic nie uspra­wie­dli­wia zabójstwa, że to nie jest sposób na roz­wiązy­wa­nie kon­fliktów. Mat­ki się nie za­bi­ja. Przy­znała mu rację. Do­stała dwa­naście lat. Myślała, że będzie więcej, co naj­mniej piętnaście. A w przebłyskach świa­do­mości, kie­dy naj­bar­dziej boleśnie do­cie­rało do niej to, co zro­biła, że może na­wet dwa­dzieścia pięć. Na­wet nie chciała pisać ape­la­cji. Zro­bił to za nią ad­wo­kat z urzędu, ale to nic nie dało.

Po wy­ro­ku za­czy­na się więzien­ny etap dru­gi. Z jed­nej stro­ny ulga: już po wszyst­kim, będzie trochę spo­ko­ju. Można się do­rwać do te­le­fo­nu i choć na od­ległość spróbować po­na­pra­wiać ro­dzin­ne spra­wy. Oka­zało się, że sy­nek nic nie wie. Po­wie­dzie­li mu, że wy­je­chała do koleżanki, i czuła, że to chy­ba gor­sze od praw­dy, bo może pomyśleć, że go po­rzu­ciła z własnej woli. Że z własnej woli nie było jej przy nim, kie­dy szedł do pierw­szej kla­sy, do ko­mu­nii, że z własnej woli nie chce po­znać jego ko­legów i na­uczy­cie­lek. To boli. Mąż opo­wia­dał, że mały tęskni i nie chce jeść. Nawiązała kon­takt ze szkolną psy­cho­lożką, żeby go przy­go­to­wała na przyjęcie praw­dy; tak żeby się nie bał mat­ki, kie­dy już będą się mo­gli spo­tkać.

W tym dru­gim eta­pie do­cie­ra świa­do­mość, że dwa­naście lat to długo, i za­czy­na się tra­wić czas. Wy­rok był w lip­cu, ale Ba­sia nie chciała dzie­lić tego cza­su ani na ko­lej­ne lip­ce, ani na ty­go­dnie, ani na dni, bo wie­działa, że wte­dy to będzie trwało jesz­cze dłużej. Trwa mała sta­bi­li­za­cja. Jesz­cze nie myśli się o wol­ności, tyl­ko próbuje ułożyć życie na miej­scu. Trochę ją prze­rzu­ca­li: Opo­le, Wrocław, znów Opo­le, Lu­bli­niec. Lubiła ro­botę w więzien­nym ra­diowęźle, ale dwa dni w roku nie szła do pra­cy, tyl­ko prze­sy­piała zwi­nięta w kłębek: Święto Zmarłych i Dzień Mat­ki. Święta Bożego Na­ro­dze­nia nie były ta­kie trud­ne, bo ich nig­dy nie lubiła. Przy­go­to­wa­nia za­wsze kończyły się awan­turą: a to pie­ro­gi nie na czas albo źle ule­pio­ne, albo Ba­sia za wcześnie umyła głowę. A po­tem mat­ka za­my­kała się w piw­ni­cy i trze­ba było ją przez drzwi błagać, żeby usiadła do wi­gi­lii.

Już wcześniej Ba­sia miała kłopo­ty z au­to­agresją. Jak było źle, łapała za żyletkę, ale w więzie­niu to się jesz­cze na­si­liło. Bra­ko­wało jej kar mamy, więc zaczęła karać się sama, dokład­nie tak, jak by mama to robiła. Kazała so­bie wy­cho­dzić w połowie fil­mu, kie­dy była naj­bar­dziej wciągnięta w akcję, od­sta­wiała szklankę z mle­kiem pod­czas śnia­da­nia, choć strasz­nie miała na nie ochotę. Albo fi­zycz­nie – ostry przed­miot, którym można prze­bić skórę do krwi. Za to w więzie­niu też były kary: ko­mi­sja mogła za­ka­zać pa­czek albo wi­dzeń.

W Lu­blińcu tra­fiła na od­dział te­ra­peu­tycz­ny. Tam padły słowa: prze­moc, znęca­nie się, ofia­ra. Pierwszą re­akcją był bunt: jaka prze­moc, jaka ofia­ra, jaki kat, prze­cież to mat­ka! Po­tem stop­nio­we uświa­da­mia­nie, że ofia­ra prze­mocy do­mo­wej nie potra­fi odejść właśnie dla­te­go, że ko­cha swo­je­go kata. I że za­działał u niej ten sam me­cha­nizm co u wszyst­kich koleżanek z od­działu, które pod wpływem tego sa­me­go im­pul­su złapały nóż – mężobójczyń. Do­grze­by­wa­nie się do własne­go wnętrza bolało. Wszyst­ko się w niej bun­to­wało, bo jak po tym wszyst­kim, co się wy­da­rzyło, przyjąć do wia­do­mości, że tak wca­le nie mu­siało być? Że to wszyst­ko nie było nor­mal­ne, bo mogła trzasnąć drzwia­mi i wyjść z domu ra­zem z mężem?

Praw­dzi­wy przełom nastąpił, kie­dy do więzie­nia przy­je­chał za­wo­do­wy reżyser, żeby wy­sta­wić ze ska­za­ny­mi sztukę o prze­mo­cy Za­pach dzi­kiej róży. Do­stała główną rolę. Jest taka sce­na, kie­dy wy­bie­ga na ulicę i krzy­czy: „Gdzie jest Bóg, gdzie jest Mat­ka Bo­ska, dla­cze­go do­okoła tyl­ko gady i po­two­ry?”. Po­czuła, że ta eks­pre­sja coś w niej uwal­nia. Do­tknęła najgłębszych emo­cji, ale już tak bar­dzo nie bolało, sce­na daje dy­stans.

Zaczęła myśleć, dla­cze­go mat­ka taka była, i zro­zu­miała, że to była cho­ra, za­bor­cza miłość. Nie szu­kała winy w niej, ale w tym, co ją spo­tkało. Prze­myślała od nowa jej życie: dru­ga woj­na świa­to­wa, nig­dy nie­opo­wie­dzia­ny do końca gwałt ze stro­ny ra­dziec­kie­go żołnie­rza, groźba wywózki na Sy­bir, re­pa­tria­cja. I wresz­cie bab­cia; ta do­bra, łagod­na ko­bie­ta, która wypuściła w świat wszyst­kie swo­je dzie­ci. Oprócz mat­ki Basi, którą wy­cho­wy­wała her­me­tycz­nie, przy­wiązała do sie­bie na siłę, zro­biła z niej emo­cjo­nal­ne­go nie­wol­ni­ka. I mat­ka po pro­stu po­wie­liła ro­dzin­ny wzór, tyl­ko w gor­szym wy­da­niu.

Ba­sia zaczęła myśleć, dla­cze­go nig­dy wcześniej się nad tym nie za­sta­na­wiała. Zro­zu­miała, że gdy­by tak było, pew­nie po­tra­fiłaby się spa­ko­wać i odejść w porę. Po­czuła, że nie chce już dłużej być ofiarą, i na­wet jeśli nie zro­zu­miała wszyst­kie­go do końca, to zro­zu­miała na pew­no, co w jej życiu było złe. Złe było roz­wiąza­nie. Dla­te­go na­pi­sała sztukę Węzły życia, żeby choć jed­nej ko­bie­cie uświa­do­mić, że można odejść, wy­brać inne wyjście.

Po le­wej stro­nie sce­ny roz­gry­wa się dra­mat ku­chen­ny Małgosi, koleżanki z od­działu, mężobójczy­ni. Po pra­wej – ku­chen­ny dra­mat Basi, bo większość awan­tur działa się w kuch­ni; ja­skra­wo oświe­tlo­nej, z ciem­ny­mi, ciężkimi me­bla­mi. Pa­dają słowa nie­re­al­ne jak z baj­ki o Kop­ciusz­ku. Wszyst­kie praw­dzi­we. Za każdym ra­zem strasz­nie to przeżywają, zwłasz­cza gdy grają na zewnątrz, poza więzie­niem. Za każdym ra­zem muszą po raz ko­lej­ny do­tknąć wspo­mnień, zmie­rzyć się z własną traumą. Ale te słowa z rze­czy­wi­stości na sce­nie do­chodzą do nich jak echo i już tak nie ranią.

Ba­sia próbuje przy­po­mnieć so­bie za­pa­chy domu. Mu­siały być, prze­cież mat­ka dużo go­to­wała: pie­ro­gi z ka­pustą i grzy­ba­mi, po­mi­do­rową, naleśniki. Pamięta światło, ko­lo­ry, krzy­ki, ale za­pachów nie. Może wrócą z cza­sem, tak jak po­stać mat­ki, którą po zabójstwie zupełnie za­po­mniała. Wra­cała we śnie, ale jako nie­wy­raźna syl­wet­ka, drob­na i szczupła, ale ciągle agre­syw­na, ata­kująca. Twarz od­kry­wała się po­wo­li, naj­pierw włosy, po­tem ciem­na kar­na­cja, nie­wy­raźne rysy. Pięć lat temu Ba­sia zo­ba­czyła wresz­cie jej twarz, spo­kojną i poważną. Wte­dy zaczęła z nią roz­ma­wiać: zo­bacz, do tylu do­brych rze­czy doszłam sama, nie trze­ba mną kie­ro­wać, po­tra­fię so­bie po­ra­dzić sama, sama popełniam błędy i sama je na­pra­wiam; zo­bacz, wresz­cie czuję się szczęśliwa i wol­na. Tak, tu, w więzie­niu.

Po­czu­cie wol­ności dawały chodzące po od­dzia­le koty; wcześniej nie mogła mieć żad­ne­go zwierzęcia. Po­czu­cie wol­ności dawała pra­ca: w kuch­ni, w pral­ni, w ra­diowęźle, gdzie nikt co chwi­la nie po­ucza, nie pa­trzy na ręce, nie dy­ry­gu­je, jak ma być. Wresz­cie pi­sa­nie: dra­ma­ty, wier­sze, opo­wia­da­nia. Wcześniej taka fa­na­be­ria na­wet by jej nie przyszła do głowy.

Ale z tym szczęściem to nie do końca tak. Do szczęścia bra­ku­je syna. Był tu kil­ka razy ją od­wie­dzić, ale wśród murów i krat czuł się nie­swo­jo. Czte­ry lata po wy­ro­ku do­stała po raz pierw­szy zgodę na wi­dze­nie poza więzie­niem. Syn miał już dzie­sięć lat. Po­szli na spa­cer i na pizzę. Cho­dzi­li uli­ca­mi, w którą stronę chcie­li, oglądali wy­sta­wy – i to było jesz­cze inne, nie­zna­ne wcześniej po­czu­cie wol­ności. Wszyst­ko było dziw­ne i za­chwy­cające: bru­ko­wa­na dro­ga, tra­wa, światło od­bi­jające się w ka­mie­niach.

Na dru­gim eta­pie nie myśli się jesz­cze o wol­ności. To przy­cho­dzi, gdy za­czy­na się etap trze­ci, czy­li gdy mija połowa kary i można li­czyć na przed­ter­mi­no­we zwol­nie­nie. Ma się co­raz więcej za­ufa­nia dy­rek­cji zakładu, co­raz więcej prze­pu­stek, wy­jazdów z więzien­nym te­atrem, który gra w całej Pol­sce (na­wet w War­sza­wie, przed panią pre­zy­den­tową Marią Ka­czyńską). I nie czu­je się już ta­kie­go lęku przed pu­blicz­nością jak wcześniej; jak­by się miało wy­pi­sa­ne na czo­le słowo „mat­kobójczy­ni”. I tyl­ko cze­kało, aż wszy­scy za­czną szep­tać i wy­ty­kać pal­ca­mi. Dwa razy w cza­sie prze­pu­stek prze­jeżdżała obok cmen­ta­rza, na którym po­cho­wa­na jest jej mat­ka. Czuła, jak­by świat za­czy­nał wi­ro­wać, a przed ocza­mi robiło się czer­wo­no. Ale pierw­sza myśl, która przyszła do głowy, brzmiała: „Tam leży oso­ba, którą ko­cham”, a nie: „Tam leży oso­ba, której nie­na­widzę”. Jed­nak na to, żeby wejść na cmen­tarz, nie była go­to­wa.

Na trze­cim eta­pie po­ja­wia się iskra na­dziei, że może wol­ność przyj­dzie wcześniej, niż się ocze­ki­wało. Może sąd da szansę. Przyj­rzy się i uzna, że człowiek jest już go­to­wy do wyjścia. Kie­dy po raz pierw­szy od­wie­dziłam Basię w Lu­blińcu, była właśnie na tym eta­pie. Minęło sześć lat od wy­ro­ku. Zaczęła układać listę ma­rzeń i planów. Przede wszyst­kim spy­tać syna, z kim chce miesz­kać, i li­czyć się z tym, że wy­bie­rze ojca; naj­ważniej­sze, żeby to była jego własna de­cy­zja. Mieć własne­go psa we własnym domu, w którym kuch­nia będzie urządzo­na w pa­ste­lo­wych bar­wach, z łagod­nym, in­tym­nym oświe­tle­niem. Zro­bić bakłażany z oliwą i ce­bulą według prze­pi­su bab­ci i przy­go­to­wać prze­two­ry na zimę. Zo­ba­czyć wschód słońca w polu, bo odkąd pamięta, oglądała go tyl­ko przez okno, gdy bu­dziła się rano i patrząc na słońce, ma­rzyła, że ten dzień będzie lep­szy. I przy­go­to­wać się na to, że być może niedługo, po raz pierw­szy w życiu, będzie na­prawdę wol­na. I przy­znać, że się tego boi.

Etap czwar­ty za­czy­na się po pierw­szej od­mo­wie wa­run­ko­we­go zwol­nie­nia. Jest żmud­ny. Płynie od wo­kan­dy do wo­kan­dy. Po raz ko­lej­ny pi­sze się do sądu, że człowiek jest już w sta­nie funk­cjo­no­wać na wol­ności, że się zre­so­cja­li­zo­wał, dołącza zaświad­cze­nia. A sąd ciągle ma wątpli­wości. To etap żalu.

Basię wypuścili po ośmiu i pół roku. To był li­piec 2010 roku. Miała czter­dzieści lat. Mimo że przy­je­chała po nią Ur­szu­la No­wa­kow­ska z Cen­trum Praw Ko­biet, które w Lu­blińcu or­ga­ni­zo­wało pro­gra­my an­ty­prze­mo­co­we, pierw­sze zde­rze­nie z rze­czy­wi­stością było przy­kre. Ba­sia miała ze sobą jakąś torbę z nie­po­trzeb­ny­mi rze­cza­mi. Chciała ją wy­rzu­cić. Na­gle wy­sko­czył jakiś fa­cet i zaczął wrzesz­czeć, że to osie­dlo­wy śmiet­nik i że nie wol­no. Czuła, że nie wcho­dzi w przy­ja­zny świat, ale też że ma siłę i so­bie po­ra­dzi. Chciała tak wszyst­ko ułożyć, żeby móc po­ma­gać in­nym lu­dziom. To miał być ro­dzaj od­ku­pie­nia. Za­brała życie, może uda się pomóc oca­lić inne.

Naj­pierw tra­fiła do War­sza­wy do schro­ni­ska dla ofiar prze­mo­cy. Pierw­szy łyk wol­ności. Let­nie wie­czo­ry, spa­ce­ry po No­wym Świe­cie, Starówce, Kra­kow­skim Przed­mieściu. Co wieczór oglądała światła, ta­kie jak wte­dy, kie­dy pierw­szy raz poszła z sy­nem na prze­pustkę i blask od­bi­jał się od ka­mie­ni. Po­zna­wa­nie mia­sta i no­wych lu­dzi. Przez zna­jomą zna­lazła pierwszą pracę. W skle­pie mięsnym, za ladą i w ma­ga­zy­nie. Nie była to wy­ma­rzo­na ro­bo­ta, ale lep­sza taka niż żadna. Mogła wresz­cie posyłać pie­niądze sy­no­wi i kupić so­bie parę rze­czy, bo jak się wy­cho­dzi z więzie­nia, nie ma się nic. Wy­ma­rzo­na była pra­ca z ofia­ra­mi prze­mo­cy, ale jeśli chce się to robić, nie wol­no miesz­kać w schro­ni­sku. Ta­kie są za­sa­dy. Trze­ba się ulo­ko­wać in­a­czej. Wy­najęła pokój w miesz­kaniu na war­szaw­skiej Pra­dze. Dwa me­try na półtora, tyle żeby zmieściły się biur­ko, szaf­ka i ma­te­rac. Było tam jesz­cze dwóch chłopaków. Na­wet się nieźle miesz­kało, jako bar­dziej doświad­cze­ni ra­dzi­li, których ulic po zmro­ku le­piej uni­kać. Pierw­sze mie­siące na wol­ności czuła się nie­pew­nie. W więzie­niu są strażnicy, ochro­na. To ogra­ni­cza, ale też daje po­czu­cie bez­pie­czeństwa. Te­raz od nowa mu­siała na­uczyć się być sama. Gdy wy­bie­rała się gdzieś da­lej, zgłaszała to w Cen­trum Praw Ko­biet. Wolała, żeby ktoś za­wsze wie­dział, gdzie jest i kie­dy wra­ca.

Kie­dy już na­uczyła się wol­ności, War­sza­wa zaczęła ją męczyć. Szum, ruch, pośpiech. A wśród nie­zre­ali­zo­wa­nych punktów pla­nu na przyszłość ciągle był wschód słońca w polu. Po­je­chała od­wie­dzić przy­ja­ciółkę w małym mia­stecz­ku nad Na­rwią, bli­sko War­sza­wy. Tam był ten pierw­szy spa­cer o wscho­dzie słońca. Las, rze­ka, pia­sek, ci­sza. Udało się nie­dro­go wy­nająć miesz­ka­nie w mia­stecz­ku i Ba­sia po raz pierw­szy w życiu miała miej­sce tyl­ko dla sie­bie. Nig­dy wcześniej nie miesz­kała sama. Kuch­nia nie jest w łagod­nych pa­ste­lach, bo była już urządzo­na przez właści­cie­la. Ale pierwszą po­trawą, jaką tam dla sie­bie ugo­to­wała, były smażone bakłażany. Na zimę są już przy­go­to­wa­ne tru­skaw­ki w cu­krze, dżem śliw­ko­wy i mo­ri­tu­ry według prze­pi­su bab­ci, czy­li ki­szon­ka wa­rzyw­na z czosn­kiem i chrza­nem. Te sma­ki to chy­ba je­dy­ne do­bre wspo­mnie­nie z dzie­ciństwa. Z tych mo­ri­tur była dum­na. W żad­nym in­nym domu się tego nie przyrządzało. To rumuńska po­trawa, a bab­cia Basi była Ru­munką z po­cho­dze­nia.

Psa nie ma. To na ra­zie nie­możliwe, bo z domu wy­cho­dzi o piątej nad ra­nem, żeby zdążyć do pra­cy w War­sza­wie, a wra­ca późnym wie­czo­rem. Z sy­nem się udało. Miesz­ka z oj­cem, bo tam ma szkołę i ko­legów, ale często ją od­wie­dza, wyjeżdżają ra­zem na wa­ka­cje i to jej po­wie­dział o swo­jej pierw­szej miłości.

Od dwóch lat Ba­sia pra­cu­je w Cen­trum Praw Ko­biet. Pełni dyżury przy te­le­fo­nie in­ter­wen­cyj­nym. Trochę się bała, czy ciągły kon­takt z prze­mocą nie roz­dra­pie sta­rych ran, ale to jed­nak inne sy­tu­acje, bo spraw­ca­mi są za­zwy­czaj mężczyźni: mężowie, sy­no­wie, kon­ku­ben­ci. Naj­trud­niej­szy był mo­ment, kie­dy kil­ka mie­sięcy temu zgłosiła się na­sto­lat­ka; ślady po cięciach na ra­mio­nach, kil­ka prób sa­mobójczych i au­to­ry­tar­na mat­ka, która kon­tro­lu­je jej życie w naj­drob­niej­szych szczegółach. Ba­sia po­czuła, jak­by kawałek własne­go życia stanął jej w gar­dle. Przełamała się, załatwiła po­moc psy­cho­lo­ga; tyle mogła zro­bić.

Te­le­fon może za­dzwo­nić o każdej po­rze. Jest piątek wie­czo­rem, zde­ner­wo­wa­na ko­bie­ta opo­wia­da, że sąsiadkę za­ata­ko­wał były mąż. Próbował zgwałcić, ranił nożem. Uciekł, gdy przy­je­chała po­li­cja, ale od­grażał się, że wróci. Trze­ba zor­ga­ni­zo­wać spo­tka­nie z psy­cho­lo­giem i praw­ni­kiem. Ba­sia do­ra­dza, jak zro­bić ob­dukcję i założyć Nie­bieską Kartę dla ofiar prze­mo­cy do­mo­wej. Cza­sem in­ter­we­niu­je sama. Pamięta sprawę pia­nist­ki, która wyszła za mąż za Ara­ba. Oka­zał się re­li­gij­nym fa­na­ty­kiem. Zmu­sił do ślubu w bur­ce, trak­to­wał jak rzecz, za­stra­szał. Do­pro­wa­dził ją do ta­kie­go sta­nu, że za­mknęła się sama w domu i bała wyjść. Gdy Ba­sia do­tarła do miesz­ka­nia, ko­bie­ta była kom­plet­nie wy­czer­pa­na. Nie jadła od kil­ku dni, miała krwo­tok. Trze­ba ją była za­wieźć do szpi­ta­la. Nie­daw­no dzwo­niła z py­ta­niem, czy Ba­sia zgo­dzi się być świad­kiem na spra­wie roz­wo­do­wej. I to jest sa­tys­fak­cja. Te mo­men­ty, kie­dy ktoś wra­ca, bo to zna­czy, że udało się zdo­być za­ufa­nie. Będzie też świad­kiem na spra­wie roz­wo­do­wej młodej dziew­czy­ny z sied­mio­mie­sięczną córeczką, które od­bi­jała ra­zem z po­licją z miesz­ka­nia. Za­ba­ry­ka­do­wa­li ją mąż z ko­le­ga­mi, bo chciała odejść. Nie była już w sta­nie żyć z nar­ko­ma­nem. Po­li­cja so­bie poszła, mimo że awan­tu­ra trwała da­lej. Dziec­ko płacze, dziew­czy­na płacze, krzy­ki, szar­pa­ni­na. W końcu uciekły z dziec­kiem na ręku, bo na­wet wózek im wy­rwa­li. Śle­dzi­li przez całą drogę do fun­da­cji i tam też próbo­wa­li za­ba­ry­ka­do­wać. Po­mogła do­pie­ro za­przy­jaźnio­na śródmiej­ska po­li­cja. Od­wiozła je pod eskortą do ośrod­ka po­mo­cy.

Cza­sem lu­dzie dzwo­nią, bo chcą po pro­stu po­ga­dać. Ten te­le­fon na początku właśnie taki się wy­da­wał. Ko­bie­ta po pięćdzie­siątce mówi, że ma już wszyst­kie­go dosyć. Stra­ciła pracę, roz­tyła się, mąż gnębi ją psy­chicz­nie, twier­dzi, że jest ze­rem, które do ni­cze­go się nie na­da­je. W pew­nym mo­men­cie przy­znała, że wypiła spo­ro wódki i połknęła kil­ka opa­ko­wań ta­ble­tek psy­cho­tro­po­wych. W tle słychać było tyl­ko szcze­ka­nie psa. Połącze­nie zo­stało prze­rwa­ne. Ba­sia oddzwo­niła i ko­bie­ta ode­brała, ale nie chciała podać ad­re­su. Po ci­chu udało się za­wia­do­mić po­licję, która na pod­sta­wie nu­me­ru zi­den­ty­fi­ko­wała miesz­ka­nie. Ba­sia nie pamięta, jak długo trwała jesz­cze ta roz­mo­wa. W końcu udało jej się wyciągnąć ad­res, obie­cała, że za­raz przy­je­dzie. Tu już za­czy­nało iść o wszyst­ko, bo czuła, że ko­bie­ta po­wo­li tra­ci przy­tom­ność. Pa­trol do­tarł na miej­sce pierw­szy, więc z jed­nej stro­ny jakoś za­wiodła za­ufa­nie. Ta ko­bie­ta już nig­dy nie ode­brała te­le­fonu od Basi. Ale w szpi­ta­lu po­wie­dzie­li, że się udało. Ura­to­wała jej życie.

Naj­większe ma­rze­nie spełnio­ne. Te­raz naj­ważniej­sze, żeby skończyć stu­dia, bo wte­dy będzie mogła pro­wa­dzić kon­kret­ne spra­wy, a nie tyl­ko doraźnie in­ter­we­nio­wać. Robi li­cen­cjat w Ko­le­gium Pra­cow­ników Służb Społecz­nych. Śred­nia po pierw­szym roku 4,0. Naj­gor­sza jest eko­no­mia i sta­ty­sty­ka, bo jeśli cho­dzi o kwe­stie pa­to­lo­gii społecz­nej, pra­wo czy ko­mu­ni­kację między­ludzką, to zna je z prak­ty­ki. A drobniej­sze ma­rze­nia? Do­bra wieża, bo uwiel­bia słuchać, jak śpie­wa An­drea Bo­cel­li. No i ta własna kuch­nia, ale chy­ba już nie w łagod­nych pa­ste­lach. Ra­czej coś odważniej­szego: po­ma­rańczo­wy, może fio­let.

ANNA DU­DEK, EKO­NO­MIST­KA, LAT 54

Córka pukała się głowę: „Mamo, po co ci to? Chcesz nam coś udo­wod­nić?”. Myliła się. Chciałam w końcu przeżyć przy­godę swo­je­go życia. Nie znam zbyt do­brze języków ob­cych, ale za­wsze cie­ka­wił mnie świat. Pew­ne­go dnia przy śnia­da­niu oznaj­miłam mo­je­mu mężowi, że biorę półrocz­ny urlop bezpłatny i wyjeżdżam w podróż po Afry­ce. Sama, bez prze­wod­ników, bez tłuma­czy, po pro­stu chciałam zdać się na los. Kie­dy zdra­dziłam swo­je pla­ny przy­ja­ciółce, po­wie­działa, że to jed­no­cześnie i od­wa­ga, i głupo­ta, tyl­ko nie wie, cze­go w tym więcej. Ale chciałam się spraw­dzić, chciałam zo­ba­czyć, że stać mnie na coś sza­lo­ne­go i nie­co­dzien­ne­go. Miałam po pro­stu dość ta­kich sa­mych dni, ma­ru­dze­nia męża, co­dzien­ne­go go­to­wa­nia obiadów, wie­czor­nych se­ria­li. Podjęłam tę de­cyzję, wiedząc, że może się zda­rzyć, iż z podróży nie wrócę. O pie­niądze się nie mar­twiłam, kto jak kto, ale fi­nan­siści mają ich wy­star­czająco dużo. I po­je­chałam. Od­wie­dziłam Ma­ro­ko, Mau­re­ta­nię i Se­ne­gal. Po­tem po­le­ciałam do Ke­nii. Cza­sem spałam u zupełnie ob­cych lu­dzi, bo w ho­te­lach wa­run­ki urągały człowie­ko­wi. I spo­tkałam naj­cu­dow­niej­sze oso­by pod słońcem. Tego, co zo­ba­czyłam, nikt mi nie od­bie­rze. Na krok przed eme­ry­turą sama so­bie za­pew­niłam inne spoj­rze­nie na życie – na polską biedę, pro­ble­my dnia co­dzien­ne­go. Jak mówią te­raz młodzi – wy­lu­zo­wałam zupełnie. Od cza­su podróży minęło półtora roku, a ja wciąż czuję te wszyst­kie afry­kańskie za­pa­chy i sma­ki. Mój mąż śmie­je się, że gar­sonkę za­mie­niłam na tra­pe­ry, ale coś w tym jest, już nie po­tra­fię cho­dzić w ubra­niach sprzed wy­jaz­du, więcej wiem o świe­cie i mogę o nim opo­wia­dać. Córka też sko­rzy­stała na mo­jej wy­pra­wie, bo mówi, że od tam­tej pory prze­stałam jej na­mol­nie ra­dzić, co ma robić.

Czy­li jaki z tego wnio­sek? Od­wa­ga czy­ni lu­dzi bar­dziej wol­ny­mi.

Wysłuchała Iza Kle­men­tow­ska
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: